W okolicach Hogsmeade, tam gdzie już nie słychać gwaru rozmów z głównych ulic, a gdzieniegdzie tylko stoją piękne domy z mnóstwem wolnego miejsca wokół siebie, gdzieś za grupą drzew, na uboczu, znajduje się spory staw. Niejedna osoba zapewne nazywa go jeziorem, ale to jest sztuczny zbiornik, a w jego lewej części znajduje się niewielka wysepka. Można do niej podpłynąć, ewentualnie przejść, jednak jeżeli ktoś bierze ze sobą jakieś rzeczy, należy trzymać je wysoko w górze, gdyż woda przeciętnej osobie w najgłębszym miejscu stawu sięga do połowy szyi. Niewiele osób też wie o jego istnieniu, bo uczniowie niechętnie zapuszczają się w tą pustą, 'wiejską' okolicę, zaś mieszkańcy... jakoś rzadko tam zaglądają i tyle.
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia 07.06.13 0:52, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Sama nie do końca wiedziała, co powinna była myśleć o ich eliksiralych eksperymentach, toteż bardzo wygodnie dla siebie - nie myślała. Bardzo na rękę był w tym wypadku wakacyjny wyjazd, bo znacznie łatwiej było nie zawracać sobie tym głowy, nie widząc Caluma. Właściwie to była przekonana, że tamto wesele było tylko jednorazową akcją i nawet jeżeli byłoby jej z tego powodu przykro, to by się nie przyznała. W każdym razie nie było - na pewno nie ze względu na niego - przecież ledwie się znali. Nie mniej jednak była chyba nawet bardziej ucieszona niż zaskoczona, gdy zaproponował jej latanie dywanem i sam fakt skorzystania z niesamowitego zakazanego środka transportu był tu podejrzanie mniej istotnym faktem od tego, że chłopak w ogóle pamiętał. A przynajmniej tak przez chwilę... chyba. Było jej trochę dziwnie w środku - chyba. Nie skomentowała nawet tego, że dawał jej instrukcje jak dojść nad staw, tak jakby była aż takim dzbanem, żeby przez 17 lat nie poznać całej geografii tej zapyziałej dziury. Przyszła trochę spóźniona, bo na wszelki wypadek chciała jeszcze zahaczy o dom. Gdyby któryś z sąsiadów zobaczył ją w Hogsmeade, gdyby jakoś wyszło to w rozmowie z jej tatą, zacząłby się dopytywać dlaczego nie wpadła, a nie lubiła go okłamywać. Kiedy przyszła nad staw, Calum już tam był i unosił się nad ziemią na dywanie. - Mogłam cię podpieprzyć magimilicji - zauważyła tonem jakby właśnie ją olśniło i żałowała, że tak późno, chociaż oczywiście nigdy by tego nie zrobiła. Spojrzała na niego z dołu, wciskając dłonie w tylne kieszenie jeansów - Cześć.
Ja też nie miałem pojęcia, co myśleć na temat przebiegu tamtego wieczoru, więc po prostu o tym nie myślałem. Łatwo powiedzieć - trudno zrobić, bo chociaż bardzo bym chciał, wspomnienia z wesela wracały do mnie od czasu do czasu, wywołując to dziwne uczucie, nad którym już serio nie chciałbym się rozwodzić. Miałem w wakacje inne rzeczy do roboty, z nową pracą i Lottą w moim mieszkaniu na czele. Zanim się zjawiła przy jeziorze, podobne myśli nie nękały mojej głowy. Chciałem sobie zapalić, korzystając z wolnego czasu przed przyjściem Harriette, lecz ostatecznie nie zdążyłem. Miałem już w ręce hogsa, gdy usłyszałem za sobą zdanie, które sprawiło, że na ułamek sekundy spiąłem dupę. - Chyba zmarnowałaś okazję - rzuciłem, odwróciwszy głowę w stronę Gryfonki, po czym uśmiechnąłem się delikatnie. Szkoda, szkoda, ale może jakby nasłała na mnie bagiety zdążyłbym uciec na dywanie? - Siema - dorzuciłem, po czym zlazłem z dywanu na ziemię. - Mam nadzieję, że umiesz pływać. Byłby przypał, jakby nie umiała.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- No cóż... może będą kolejne - wzruszyła szelmowsko ramionami, po czym zmieszała się na ułamek sekundy, zastanawiając się, czy powinna była to mówić. Czy to już było narzucanie się? Albo desperacja? I w ogóle dlaczego przejmowała się tym, jak on sobie coś tam zinterpretuje. - Najpierw muszę cię ostrzec - otrząsnęła się z głupich myśli i spojrzała na niego starając się ukryć autentyczne obawy za maską rozbawienia - Jeżeli zobaczy nas ktokolwiek z Hogsmeade jestem u taty, a jak on się o tym dowie, będziesz miał przesrane - rozłożyła ręce w przepraszającym geście; sama wolałaby, żeby jej wspólnicy w zbrodni nie byli stale oskarżani o zły wpływ na nią (jakby była jakąś głupią, podatną na wpływy kozą, phi), ale cóż ona biedna mogła poradzić, że była córeczką tatusia i jego niewinnym aniołkiem - Poza tym w razie wpadki, zwalam wszystko na ciebie - wyznała z rozbrajającą szczerością - Bez obrazy, ale ty masz wpływową rodzinę, a ja chcę być prawnikiem. Prawdopodobnie nie pozwoliłaby mu wziąć winy na siebie, nawet gdyby sam o to prosił, ale tego nie musiał wiedzieć. Nie ufała mu, że będzie wystarczająco dyskretny. Miał sławne nazwisko - oni pewnie nie mieli tyle do stracenia i podchodzili do życia bardziej beztrosko. Zresztą wolała nie ręczyć za to jak sama się zachowa. Czym innego było zbieranie przypału u rodziców lub nauczycieli, a czym innym łamanie prawa, a jej bardzo zależało na karierze w Wizengamocie. - Myślałam, że mieliśmy latać, nie pływać- zauważyła podejrzliwie. Z jednej strony domyślała się, że chodziło mu o ewentualność, że zleci z dywanu, ale i tak zrobiła pół kroku w tył, mierząc go ostrożnym spojrzeniem. Jeżeli zamierzał ją wepchnąć do stawu i uznałby to za śmieszne, to mimo, że umiała pływać doskonale, natychmiastowo pozbawiłaby go wszystkich zębów i poprawiła jakąś klątwą, żeby tym razem stracił je na dobre.
Ja z kolei tylko kiwnąłem głową, bo nie widziałem nic złego w stwierdzeniu, że może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja na spotkanie, chociażby w celu ćwiczenia latania na dywanie. Czy to świadczyło o tym, że bardzo tego pragnąłem? Jej zmieszanie zasiało niewielkie ziarno niepewności w moim sercu. Słysząc jej słowa nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. - Co mi grozi? - rzuciłem tylko, starając się nie parsknąć śmiechem na odbijające się echem w mojej głowie "będę u taty". Ja prawdopodobnie też bym był, gdyby ktoś z Hogsmeade nas przyłapał, podkablował ojcu Harriette, a potem moim rodzicom, że ich kochany synek lata sobie na zakazanym przez Ministerstwo dywanie. Następne zdania sprawiły, że wytrzeszczyłem oczy, a potem już nie powstrzymałem prychnięcia. - Ohohohoho - było pierwszym, co wydostało się z moich ust, bo normalnie nie wiedziałem, co miałem powiedzieć. Wykeham w szkole należała do czołówki notorycznie tracących punkty uczniów, mając na koncie przewinienia typu rzucanie zaklęć na nauczycieli podczas zajęć albo rzucanie ławkami w innych. - Wszystkim to mówiłaś? Bergmann też wziął tego bąka na siebie? - Nie mogłem się powstrzymać. Czaiłem jej intencje, aczkolwiek nie sądziłem, że takie przyłapanie mogłoby zaprzepaścić jej karierę jako prawnika. Zresztą ja też mógłbym mieć przejebane. Oboje w tym siedzieliśmy. Intencje zawarte w moim pytaniu wydawały mi się dość jasne, że chodziło mi o ewentualność wpadnięcia do jeziora, toteż jej reakcja sprawiła, że zmarszczyłem brwi w geście niezrozumienia. - Co? - Gadał głupi z głupszym. - No tak. Latamy - przyznałem, po czym machnąłem ręką. Nie było się co przekomarzać. - Dobra, koniec pitolenia. Zmarzłem już. - Bo się spóźniała, ot co! - Na dywan wsiadałaś raz, w dodatku w średnim stroju do latania... Nie że nieładnym, tylko niewygodnym. No i sumie dobrze by było, żebyś się sama nauczyła wchodzić na niego bez pomocy. Od tego zaczniemy, potem będziesz się uczyła kierować. To nie jest trudne, tylko wymaga wprawy i skupienia - powiedziałem, po czym odsunąłem się nieco od dywanu, zostawiając go na wysokości mniej więcej połowy swojego uda i dając jej wolną rękę. Może jej skubaniec nie spierdoli spod kolan.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Odpowiedź na pytanie co mu grozi była tak oczywista, że od razu otworzyła usta, po czym... zamknęła je zbita z tropu, bo jednak wcale tak nie było. Zupełnie przywykła do mówienia "tato mnie zabije" za każdym razem, gdy odstawiała coś zabronionego i absolutnie jasnym było dla niej, że ktokolwiek jej w tym towarzyszył będzie w oczach jej ojca jeszcze większym zbrodniarzem. Jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę, że tato by jej nie zabił, ani raczej nikogo innego, ale chyba pierwszy raz w życiu uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie wie czego się obawia. Czy mimo wszytko przestała się przejmować? NA-AH! Przecież tato by ją zabił! Nie przywykła do braku argumentów i fakt, że Calum na moment zamknął jej usta niemal palił ją od środka. Jeszcze bardziej denerwowało ją jego rozbawienie jej strachem przed rodzicem. - Coś cię bawi? - skrzyżowała ramiona, patrząc na chłopaka z góry - Mam ci przypomnieć jak trząsłeś portkami, gdy chciałam latać w twoim domu? Hogsmeade jest praktycznie tej samej wielkości, więc w gruncie rzeczy, to teraz latamy po mojej "rodzinnej posiadłości". Różnica jest tak, że ja nie pękam. To co robiła w szkole było zupełnie inną parą kaloszy. Nikt w Wizengamocie nie zamierzał sprawdzać jej szkolnej kartoteki, ani podliczać szlabanów. Tym razem łamali najprawdziwsze prawo, poza szkołą i oboje byli pełnoletni. Może bogate dzieciaki nie zdawały sobie z tego sprawy, ale to była całkiem poważna sprawa. Szczerze mówiąc sama wolała o tym nie myśleć, bo przez świadomość, że taką głupotą mogła przekreślić swoją przyszłość, bardzo korciło ją, żeby wrócić do domu. - Wątpisz, że byłabym w stanie się z tego wyplątać? - spytała pewnie, robiąc krok w jego stronę i dumnie podnosząc głowę - Skoro wspomniałeś Bergmanna, to znów mogę uczęszczać na jego lekcje. Rzuciłam w niego zaklęcie i w gruncie rzeczy, dostałam za to tylko szlaban. Lepiej zacznij mi się podlizywać - uśmiechnęła się, mówiąc teraz pół żartem-pół serio - Bo na wypadek wtopy, chcesz mnie mieć po swojej stronie - zakończyła z pełnym przekonaniem. Fakt, że jak mało, potrafiła pakować się w kłopoty, ale prawdopodobnie niewiele było osób w Hogwarcie, którym tyle razy co jej, udało się uniknąć poważnych konsekwencji. To, że chociażby w przypadku Bergmanna przepraszała go całkiem szczerze, nie miało dla niej teraz większego znaczenia. Nawet gdyby naprawdę nie myślała, tak jak wtedy mówiła, mogłaby to zainscenizować i uzyskać identyczny efekt. A czymże były przeprosiny, jeśli nie szkolną wersją prawniczej mowy obronnej? Mogli tak stać i sprzeczać się do nocy, albo przynajmniej do czasu aż któreś nie straci cierpliwości i nie utopi drugiego w stawie. Jeżeli w ogóle chcieli polatać, musieli trochę odpuścić. Ettie zbliżyła się do dywanu, zadowolona, że Calum wyręczył ją w zwaleniu winy za jej niepowodzenie w jego pokoju na niewygodny strój. Położyła obie ręce nie dywanie, chcąc się początkowo a nich odepchnąć, ale szybko z tego zrezygnowała, dochodząc do wniosku, że tkanina pewnie by się ugięła, a ona mogłaby stracić równowagę. Zrobiła pół kroku w tył, zastanawiając się nad wskoczeniem na dywan z rozbiegu, ale ten pomysł też porzuciła. Naprawdę nie dało się tego zawiesić niżej? "Półudo" Caluma, nie było "półudem" Ettie. Czy specjalnie wybrał taką wysokość, żeby śmiać się, kiedy będzie próbowała się na niego wgramolić? Po jej trupie. - Może zmieńmy kolejność, co? - stanęła bokiem do dywanu, dłonią pokazując mu, że dywan sięgał jej niemal biodra - I zacznijmy od sterowania tym czymś w pionie.
Coś tak czułem, że te pogróżki były tylko tak na pokaz, ale nie zmieniało to faktu, że po odebraniu jej argumentów, ona sama zabrała mi moje własne, przez co otworzyłem usta i chwilę potem je zamknąłem. Z jednej strony miała rację, że to ja w naszej parze byłem raczej tym, który spietrał i nie należał do odważnych. Gdybym był hardkorem, siedziałbym na lekcjach w szatach Gryffindoru. Z drugiej strony wciąż uważałem, że jakieś obrzeża Hogsmeade były zdecydowanie bezpieczniejszym miejscem niż mój rodzinny dom z masą gości i całą moją rodziną piętro niżej, nie mówiąc już o tym, że wśród tych osób znajdowali się sędziowie z Wizengamotu. Nie widziałem jednak sensu w kontynuowaniu tej dyskusji i próbach przekonania jej, że zagrożenie bycia zobaczonym przez jej tatę, a zagrożenie zostania przyłapanym przez rzeszę pracowników Ministerstwa to zupełnie różne i niewspółmierne sprawy, ostatecznie więc machnąłem ręką i postanowiłem temat porzucić. Jeśli dało jej to satysfakcję wygranej potyczki słownej, mogłem jeszcze pogratulować. - Masz szczęście - podsumowałem, nie wiedząc nawet, co dodać. Herriette wyprawiała tyle rzeczy w szkole, a mimo tego dotrwała do studiów bez wydalenia ze szkoły. Jej zaradność, a może tylko szczęście, niejednokrotnie łamały mi głowę, gdy zastanawiałem się, jak to w ogóle było możliwe? Jednocześnie szkoda, że ja tak nie miałem. Jedyny sposób, jaki odkryłem, by uniknąć kłopotów w Hogwarcie to nie zjawianie się z nim, a to niestety nie jest wyjście na dłuższy okres czasu. Nie pomyślałem nad tym, że moje "półudo" nie równało się jej, mój mózg w ogóle nie zarejestrował tego problemu. Wcale nie zrobiłem tego, by ją ośmieszyć i móc się pośmiać, aczkolwiek muszę po fakcie przyznać, że wyraz konsternacji na jej twarzy z powodzeniem wzbudził u mnie uśmiech. Rozważane przez nią opcje niemalże uwidaczniały się na powierzchni jej czoła i w jej błyszczących oczach. Ja szeroko otworzyłem swoje, gdy zapytała mnie, czy moglibyśmy zacząć od sterowania nim pionowo. - Jak dywanem... pionowo - Co my, Ruscy?! - W sensie że... A, no nie no, no dobra - wymamrotałem z głupa, drapiąc się po głowie, ale chyba skumałem, czego chciała. Złapałem dywan za dwa rogi i ustawiłem go pionowo, przez chwilę patrząc na niego nieco bezmyślnie, próbując w głowie przełożyć sobie sterowanie poziome na pionowe. Niby nic trudnego, ale jednak... - Trochę to głupie, bo nie masz jak tego testować, ale tak czysto teoretycznie posługujesz się głównie rogami lub krawędzią. Trzeba się skupić, bo nieraz przekonałem się o tym, że zuchwałość myśli nie pomaga w kierowaniu. Kiedyś chociażby chciałem przelecieć na zajęcia z mojego ówczesnego mieszkania w Hogsmeade i zacząłem myśleć o skręcaniu - nawet nie zdążyłem zrodzić myśli o fajkach, gdy dywan skręcił, a ja prawie wleciałem w drzewo. Ale to też były moje początki, teraz jestem pewniejszy i wątpię, żeby mi się to przydarzyło - rozgadałem się, trochę się podśmiechując. - W sumie główny problem to utrzymanie równowagi i właśnie to skupienie. Musisz być zdecydowana, gdzie chcesz lecieć, czy szybciej, czy wolniej i zgrać to z gestami. Pociągnięcie rogów lub kawałka materiału na krawędzi dywanu po odpowiedniej stronie sprawi, że skręcisz. Ale podciągając musisz nieco zrotować nadgarstek, bo jak zrobisz to tylko w górę, zmienisz wysokość. Czy ja w ogóle mogłem jej dać ten dywan do rąk... w pionie? Ciężko było mi sobie wyobrazić jak będzie się ćwiczenie tych ruchów przekładało na działanie dywanu. Co jeśli porwie ją w górę? Z wielką niepewnością podałem jej górną krawędź dywanu w ręce...
Noc zbliżała się powolnym krokiem. Deszcz okrywający swoimi łzami budynki zdawał się być jeszcze bardziej uporczywy. Nie wiedziałem, co mam o tym sądzić - westchnąwszy, jedynie deportowałem się do Hogsmeade, gdzieś niedaleko wioski, by móc następnie oddać się pasji. Może nie tyle pasji, co bardziej obowiązkom, które postanowiły nade mną zapanować - o ile posiadałem miano profeosra, o tyle jednak życie prywatne również upomniało się o odpowiednią uwagę. Na nic zdało się odwlekanie, do którego przywykłem bardziej niż do muzyki - lunaballa zaczęła domagać się znacznie większej opieki, a ja zbyt wiele na temat tych stworzeń nie wiedziałem. Co prawda postanowiłem się podszkolić ostatnio w zakresie opieki nad magicznymi stworzeniami, aczkolwiek nie widziałem po tym żadnych większych efektów. Jedno było mi wiadome - jeżeli posługiwać się mugolskimi książkami, do których jednak rzadko kiedy zaglądam, Luna ewidentnie byłaby Niezgodną. Podręcznikowy opis tej istoty mówi jasno i zrozumiale: jest wyjątkowo nieśmiałe. Dziwne, bo moja kulka, czyli stworzenie posiadające długą szyję, wyłupiaste oczy w barwie nieba oraz miękkie futro (a raczej wełnę), należy raczej do tych odważnych. Jakaś cecha charakteru postanowiła się w jej genach objawić - w związku z czym miałem lunaballę nadającą się ewidentnie do Domu Godryka. Tak jak myślałem, długi spacer będzie mi dany. W pewnym momencie zwierzę postanowiło zwyczajnie oddalić się jeszcze bardziej, w związku z czym ruszyłem żwawym krokiem w jej stronę, mając tym samym nadzieję na uniknięcie wszelkich problemów, aczkolwiek biała sylwetka znikała jeszcze bardziej. - Luna! - wypuściłem ze swojego gardła, zakładając dłonie na biodra, by następnie ruszyć jeszcze szybciej, choć nie wiedziałem, do czego to doprowadzi. O dziwo miałem przeczucie, że na samym pójściu lunabalii w świat się nie skończy.
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Pogoda nie zachęcała do spacerów. Pech chciał, że deszcz postanowił zaszczycić Wielką Brytanię nawet w sobotę, co zostało przyjęte z niezadowoleniem uczniów Hogwartu. Mimo wszystko Sini musiała wybrać się do Hogsmeade. Ubrała więc swoją kurtkę, na to zarzuciła folię przeciwdeszczową i energicznym krokiem szła ścieżynką nieopodal stawu. Zrobiła mały zakup, który jeszcze tego samego dnia wyśle sowią pocztą do domu. Naevius ma na dniach imieniny, a obiecała mu wysłać magiczny przysmak. Nie chciała zamawiać, bo nie była pewna czy pakunek zdąży do niej dojść. Niezrażona ulewą spieszyła się pod jakiekolwiek zadaszenie. Pochylona lekko do przodu przebijała się przez zasłonę deszczu i pocieszała się, że za jakieś osiem minut powinna dotrzeć do kawiarenki, w której mogłaby przeczekać najgorszą pogodę. Gdyby opanowała już teleportację, tak jak zrobił to jej brat, uniknęłaby tych wędrówek w niesprzyjających warunkach. Zacisnęła zęby i nie zwalniała ani też się nie rozglądała, by deszcz nie siekał jej policzków. Nie miała najmniejszych podejrzeń, że mogłaby na coś wpaść. Szła chodnikiem, patrzyła pod nogi, nie odbijała się od jednego do drugiego krawężnika, a więc obliczyła, że nie istniało tu żadne prawdopodobieństwo kraksy z inną osobą. Zauważyłaby. Właśnie, miała na myśli człowieka, a nie wzięła pod uwagę, że w parku Hogsmeade są też i zwierzęta. Pogoda była tak paskudna iż wydawało się jej, że ludzie nie będą się zapuszczać w te okolice ze swoimi pupilami. To było kilka sekund. Nagle pod jej nogami mignęło jakieś niebieskawe stworzenie z charakterystyczną długą szyją i ogromnymi ślepiami. Sini cicho krzyknęła wystraszona, próbowała zatrzymać się lecz nie zdążyła. Nadepnęła na łapę (pazura?!) tego dziwacznego stworzenia, te pisnęło w odpowiedzi dziwnym odgłosem. Dziewczyna zachwiała się w odruchu odskoczenia od niego i w efekcie straciła równowagę. Stwór uciekł, a Sini wyrżnęła jak długa na chodnik, upadając brzuchem wprost w kałużę. Próbowała asekurować się rękoma przez co niefortunnie oparła je na nierównościach chodnika. Z jej gardła wydostał się ni to pisk ni to jęk, gdy dopadł ją ból dłoni, kolan, a i zimno od wsiąkającej w kurtkę kałuży. - Au... - bąknęła i próbowała się otrząsnąć. Powinna rzecz jasna zlokalizować to zwierzę na wypadek gdyby chciało ją zaatakować. Nic z tych rzeczy, Sini musiała do siebie dojść, bowiem czuła już pojawiające się siniaki i przede wszystkim - zdarta skóra na rękach jest niby małym skaleczeniem, ale jakże upierdliwie bolesnym, w dodatku w kontakcie ze słonym deszczem. Oparła się łokciami, popatrzyła na mokre i brudne dłonie i niezgrabnie próbowała się podnieść. Miała gorącą nadzieję, że nikt nie widział jej pozbawionego gracji upadku.
Krople deszczu opadały delikatnie na kaptur płaszcza, którym otuliłem swoją sylwetkę. Zbytnio nie zwracałem uwagi na wystające kosmyki ciemnych włosów, które następnie stawały się nawilżone od pogody, która ewidentnie nie sprzyjała moim obowiązkom domowym. Niestety - większość osób myśli, że życie artysty usłane jest różami, a ja - no cóż - nie jestem w stanie tych słów potwierdzić. A może żyję zbyt skromnie w przeciwieństwie do kolegów, z którymi mam do czynienia podczas tras koncertowych? Nie wiedziałem. Tuptając traperami o kałuże, które zdobiły dróżkę w stronę okolicznego jeziora, byłem w stanie jedynie iść dalej, zamiast zanurzać się w odmętach własnego umysłu. Podobno można porównać go do rzeki - gdzieś odpady muszą zostać odfiltrowane, dlatego nie powinienem zbytnio się tym przejmować - przecież jestem człowiekiem pozytywnym! No cóż. Każdy optymista ma jakieś dni rozterek emocjonalnych, tudzież pytań na temat samej egzystencji człowieka na tym dziwnym, przeładowanym magią świecie. A najśmieszniejsze jest to, że wcześniej dbałem o swoje rodzeństwo, natomiast w chwili obecnej nie potrafię zapanować nad jednym stworzeniem magicznym - chodzącą sobie po deszczu lunaballą, która nijak miała się do moich poleceń. Machnąłem ostatecznie na to ręką - oczywiście metaforyczną, albowiem dziwnie by to wyglądało, by następnie zaśmiać się w duchu z samego siebie, jako że nie potrafię w żaden sposób zapanować nad magicznym stworzeniem. Nie bałem się jednak o jego bezpieczeństwo - mało kto chodził tą ścieżką. Swojskie klimaty nie zawsze znajdowały się wśród ulubionych miejsc czarodziejów, przynajmniej w dzisiejszych czasach. Ja się taki urodziłem. I wcale mi to nie przeszkadzało - biorąc pod uwagę dzieciństwa, którego nie sprzedałbym nawet za parę milionów galeonów. Czekających na mój odbiór, czekających na wyciągnięcie ręki przepełnionej chciwością w ich stronę. Z własnych rozmyśleń wyrwał się pierwsze pisk, tudzież krzyk - połączone enigmatycznie dźwięki skutecznie wyrwały mnie z rozmyśleń, w związku z czym o mało co nie drgnąłem, udając się w jego stronę. Komuś coś się stało. Nie mogłem zwlekać - w dość szybkim tempie udało mu się dotrzeć do źródła hałasu. Kałuże wcale mi w tym nie pomagały, ale na szczęście buty nie zdołały mnie tym razem oszukać, skutecznie chroniąc wnętrze obuwia przed nieprzyjemną, brudną wodą, tudzież błotem. Zauważyłem po paru sekundach sylwetkę - wyglądającą żałośnie, przemoczoną, znajdującą się częściowo w kałuży; normalny obserwator by się zaśmiał, aczkolwiek nie ja. Cholera wie, co tu się wydarzyło, a dopiero po wykonaniu kolejnych susłów zdołałem wywnioskować, że ów dziewczyną jest uczennica ze szkoły. Kojarzyłem ją z nazwiska. Nawet jeśli nie posiadała talentu artystycznego, i tak towarzystwo ludzi nie sprawiało mi problemów. Zamiast jednak rozmyślać na temat tego, co mnie z nią dokładnie łączy, oparłem się kolanem o ziemię, tym samym brudząc sobie spodnie. To nie było najważniejsze. - Hej, hej, Sini! - powiedziałem trochę głośniej, poprawiając opadające na moje oczy kosmyki włosów. Nie wyglądało to zbyt radośnie. - Co się stało? Możesz wstać? - rzuciwszy pytaniem, spojrzałem na nią zaniepokojony; o ile mogłem przejść obok, o tyle jednak nie potrafiłem. Czułem się zwyczajnie odpowiedzialny za to, co się stało, choć na razie nie miałem żadnych części układanki, którą mógłbym ułożyć w jedną całość. Jeżeli chciała wstać - zaoferowałem jej swoją pomoc.
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Czuła się taka niezdarna, kiedy próbowała się podnieść z kałuży. Obolała, poobijana, a wszystko to przez jeden zwyczajny upadek. Ludzie zostają aurorami, walczą na śmierć i życie, a taka Sini poległa w kontakcie z równą powierzchnią. Co prawda trzeba jej oddać, że winowajcą był tutaj wspomniany stwór, ale jednak statystyka nie była po jej stronie. Czując jak policzki pieką ją z irytacji i zawstydzenia podniosła się do siadu; dokładnie w tym samym momencie usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym głosem. Nie potrafiła go zidentyfikować. Podniosła głowę, narażając się na ciosy deszczu, zsunęła sprzed rzęs wilgotne kosmyki rudych włosów i nagle jej oczom ukazał się nauczyciel. Na-u-czy-ciel. Otworzyła szerzej oczy, uniosła brwi wysoko autentycznie zdziwiona, jakby nie była pewna skąd wziął się tu profesor. To oni w ogóle egzystują poza Hogwartem? Ależ ty głupia, Sini, otrząśnij się. Ten mężczyzna widział prawdopodobnie twój upadek. Czas się zaczerwienić! Jak tylko pojęła sobie sprawę ze swojego położenia, spłonęła czerwienią od szyi aż po koniuszki uszu. W jej jasnych oczach zamajaczyło zalęknienie, musiała uciec wzrokiem w bok. - Pan profesor! Ojej. - wymsknęło się jej dosyć niewyraźnie. Czuła, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Skoro już na niej siedzi to miała całkiem blisko. - Nicminiejest. - wydusiła z siebie kłamiąc jak z nut. Sęk w tym, że z jej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi, więc nawet głupiec by w mig pojął, że ta dziewczyna kłamie i zdecydowanie bagatelizuje obolałe ciało i pościerane ręce. Nagle zaczęła drżeć, bowiem przypomniała sobie o mokrej kurtce, przez którą przesiąkała woda. - P-przepraszam! - nagle krzyknęła, choć przecież nie musiała zważywszy, że nauczyciel tuż przed nią kucał. Skorzystała z pomocnej dłoni, choć trzeba przyznać, że gdyby nie deszcz, sama by się wygramoliła z tego niezgrabnego siadu. Chciała uniknąć ośmieszania się, więc przytrzymała się przedramienia mężczyzny i podniosła - była taką kupką nieszczęścia, dodatkowo czerwoną i cholernie zażenowaną. Podziękowała niewyraźnie za pomoc. Sama nie wiedziała czemu przeprasza psora. Może profilaktycznie? - Jakieś zwierzę przebiegło mi przed nogami i się przewróciłam. Miało takie ogromne oczy, jak smoka. Nie chciałam. - zaczęła szybciej oddychać, zerknęła z lękiem na nauczyciela, jakby spodziewała się bury. Dopiero po czasie postanowiła rozejrzeć się za domniemanym stworem. W tym deszczu nic nie widziała. Zamknęła palce w pięść i cicho jęknęła czując piekący ból. Nie powie o tym. Nie ma mowy. Już wystarczająco się ośmieszyła. - Widział je pan? - zapytała, mając nadzieję, że ta krótka rozmowa pozwoli jej ją wkrótce zakończyć i uciec jak najdalej, by do siebie dojść, pozbierać się, wysuszyć i wytrzeć ręce, które postanowiła schować poprzez skrzyżowanie ramion pod biustem. Opuściła głowę, a jej policzki jak płonęły tak płonęły. Nawet nie chciała szukać na ustach pana O'Connora powstrzymywanego śmiechu. Jak nic doprowadziłoby ją to do płaczu, a wolałaby nie uchodzić w jego oczach za mazgaja.
Zazwyczaj ludzie uważali parę rzeczy, które nie były do końca prawdą. Owszem, nauczyciele mają jakieś życie poza Hogwartem, a na działalność artystyczną wcale nie dociera tak sporo uczniów. Gdybym czytał w myślach, zapewne zdołałbym westchnąć teatralnie, jakby pokiwać przecząco głową i poklepać po tej należącej do osób, które tak twierdzą. Istna karamba, pewnie jeszcze nie mam czasu na oddychanie, ha! Chcieliby. Świat jednak nie potrafił mnie ugiąć - skutecznie manewrowałem między życiem nauczyciela, artysty oraz normalnego gościa, mając energię praktycznie na wszystko i na wszystkich. Jakby nie było, profesorowie też muszą oddawać się jakimś przyjemnościom, chyba że chcieliby się zapędzić w tak zwany kozi róg, by następnie narzekać na wszelkie niedogodności występujące w życiu. Znalezienie złotego środka jest co prawda wyjątkowo trudnym, czasami archaicznym i monotonnym działaniem, które jednak prowadzi do harmonii. Jeżeli nie potrafi się jej zachować, to pozostałe fundamenty nie wytrzymują i zostają skazane ostatecznie na porażkę. Złamanie paru desek jest proste do naprawienia, gdy konstrukcja dopiero powstaje - co jednak w chwili, gdy pozostaje ona wzniesiona wysoko ponad chmurami? Wtedy wszystko rozsypuje się w drobny mak. Dlatego byłem konserwatywny w swoich działaniach, w związku z czym nie pozwalałem sobie zbytnio na duże amplitudy. Bycie zorganizowanym to jedno, a bycie elastycznym - to drugie. W związku z czym byłem w stanie zachować spokój ducha, kiedy to poczucie winy, tudzież empatii, dotknęło właśnie sylwetkę jednej z uczennic. A nie była ona w najlepszym stanie. - Nie żebym był wyjątkowo mściwy czy coś, ale... - oparłem się dłońmi o kolana. No cóż, nie wyglądała na taką, której nicniejest, a prędzej na istotę potrzebującą pomocy. Niezależnie od poglądów, niezależnie od płci, niezależnie od rasy. Ile była w stanie kłamać? Jakby nie było, jej stan nie znajdował się w skali doskonałego, co w sumie było widać na pierwszy rzut oka. A nawet jeżeli tym okiem dosłownie nie rzuciłem, bo szkoda byłoby tracić wzrok, to jednak wiadomo, o co dokładnie chodzi. - Hej, w porządku, nic się nie dzieje. - postanowiłem zdjąć swoją kurtkę, nie zwracając uwagi na konsekwencje. Ostrożnie okryłem ją materiałem, choć wiedziałem, że na tym na pewno się nie skończy. Jednocześnie pomogłem jej wstać, oferując pomocną dłoń. Jakoś mi to nie przeszkadzało, kiedy wiedziałem o tym, że działam w celach zwyczajnie dobrych. Jakaś część gryfońskiego ducha była z siebie zwyczajnie dumna, przesiadując w moim ciele. Może nie wyglądam zbytnio na przedstawiciela tego domu, co nie zmienia faktu, że w nim byłem. Choć całe to dzielenie uczniów na poszczególne sekcje nie wydaje się być zbyt dobrym pomysłem, ha! Doprowadza do jeszcze większych konfliktów. - Takie trochę białe, z długą szyją i niebieskimi oczami? - zapytał, wyciągając różdżkę w jej stronę, by następnie rzucić parę zaklęć - jedno Chłoszczyść, drugie na wysuszenie, a trzecie na ogrzanie, z zakresu zaklęć uzdrawiających. Zbytnio się tym nie chwalił, ale w ostatecznym rozrachunku elementarna wiedza z tej dziedziny bywała wyjątkowo przydatna. - Tak, to moje zwierzę... Lunaballa, niegroźne, tylko jak zwykle postanowiło udać się w samotna podróż dookoła stawu. - zagestykulował, spoglądając w stronę uczennicy. Czy wszystko było porządku? A może musiał jeszcze zastosować jakieś zaklęcia?
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Mściwy? Zaczęła analizować słowa, które wypowiedziała, by doszukać się w nich powodu do użycia przez nauczyciela "mściwy". Nie mogła się doszukać, a i nie była w stanie się teraz na tym skupić. O'Connor uchodził za miłego faceta. Vinícius mówił o nim w samych pozytywach, kiedy to wracał do lochów z zajęć działalności artystycznych. Choć sama Sini nie miała dobrych doświadczeń z próbą nauki śpiewania, rysowania czy fotografowania, nie przeszkadzało jej to w odczuciu nieśmiałej nutki sympatii do jego osoby. Co prawda był dorosły, ba, nawet mogłaby powiedzieć, że robi się już stary, a jednak zachowywał tę pogodę ducha. Uśmiechał się i nie był taki surowy jak powiedzmy profesor Bergman, po których lekcjach wiele osób miało traumę psychiczną i emocjonalną. Udało się bezpiecznie podnieść do pozycji stojącej i nim zdołała wymyślić plan dyplomatycznej ewakuacji, dostrzegła kątem oka, iż nauczyciel postanawia pozbyć się swojej kurtki. Popatrzyła na niego jak na wariata (po czym spurpurowiała z powodu swojej niemalże bezczelności) kiedy postanowił położyć ją na jej ramionach. Dotarł do niej nowy zapach, którego nie potrafiła rozpracować zważywszy na charakterystyczną woń deszczu, który kapał teraz na nauczyciela i robił z niego drugą kupkę nieszczęścia. Z drugiej strony profesor O'Connor prawie zawsze się uśmiechał, to nie powinna sądzić, że deszcz jest w stanie popsuć mu humor. - D-dziękuję, ale proszę pana, teraz pan przemoknie. Nie trzeba. - ostatnie słowa niemal pisnęła. Czy można być jeszcze bardziej zawstydzonym i zażenowanym? Czy ona właśnie chciała pouczyć nauczyciela? Chyba postradała zmysły. Nie spodziewała się różdżki, a tym bardziej zaklęć. Odskoczyła zaskoczona w tył widząc jak w nią celuje. Dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę, że przecież nauczyciel jej nie skrzywdzi. Gdyby był obcym facetem, to mogłaby mieć powody do niepokoju lecz nie ten. Nie O'Connor. Nie była w stanie nic powiedzieć, kiedy już zaklęcia ją dosięgły. Czuła się z tym kiepsko, jak suszarka na mokre pranie. Przy trzecim zaklęciu wierciła się, zaczęła się mimowolnie rozgrzewać i pocić. - To było białe? Myślałam, że niebieskie. - udało się odpowiedzieć. Próbowała przypomnieć sobie jak to zwierzę wyglądało lecz działo się zbyt szybko, a jedyne co to widziała wielkie ślepie. - Słucham?! - zapytała głośno i w końcu popatrzyła prosto w oczy nauczyciela. W jej własnych był kolejny szok, gdy pojęła, że stratowała pupila nauczyciela, który ją teraz podnosił. Czy powinna powiedzieć, że nadepnęła lunabelli (nie widziała nigdy takiego czegoś na oczy) na łapę? Że ta uciekła z piskiem, bo coś ją zabolało? - Ojej, nie, ja nie chciałam. Ona uciekła, bo niechcący ją stra... znaczy potknęłam się. - cofnęła się mimowolnie o krok, choć nie miała powodów. Z czerwieni na twarzy przeszła o dziwo w bladość, zakręciło się jej w głowie. Bergman by na jego miejscu z rozkoszą dał jej tygodniowy szlaban albo wymyśliłby cokolwiek innego. Postrach uczniów, nauczyciel run. Czemu więc przekładało się to jej na O'Connora? Przełknęła głośno ślinę, nie czuła się najlepiej. - Nadepnęłam na nią, nie wiem czy nic jej nie jest. - stwierdziła, że lepiej się od razu przyznać. Szukała znów wzrokiem zwierzęcia, ale nie odnalazła go. Przed chwilą było jej zimno, teraz było zdecydowanie za gorąco. Choć sucha, to była wewnętrznie zdenerwowana. A deszcz jak padał tak bezlitośnie nie przestawał nawet na moment.
Czy czułem się wyjątkowo stary? Otóż niezbyt. Co prawda, jak każdy człowiek mogłem mieć kryzys wieku średniego, aczkolwiek ostatecznie nie sprawiało mi to żadnego większego problemu. Uczniów nie miałem w zwyczaju karać za brak zdolności artystycznych - nigdy nie wymagałem więcej, niż ktokolwiek jest w stanie mi zaoferować. Tak oto emanowałem sympatią nie tylko do tych, co posiadają smykałkę w zakresie działalności artystycznej, lecz także osób pozbawionych gibkich palców lub nadmiernej wyobraźni. Na szczęście mój przedmiot mógł opierać się na bardzo wielu gałęziach, w związku z czym każdy znajdował coś dla siebie. Bo nawet jeżeli nie posiadało się umiejętności, można bez problemu stwierdzić, czy ktoś dobrze maluje, czy może jednak powinien poprawić charakterystyczne ruchy pędzla. Mówiąc wprost - nie trzeba być piekarzem, by określić, czy chleb jest rzeczywiście dobry. Tak oto dotrwałem do chwili, gdy musiałem pomóc młodej dziewczynie wydostać się z drobnych tarapatów - choć, gdybym mógł przeczytać jej największe lęki, zdziwiłbym się, że znajduje się tam właśnie lekcja z profesorem Bergmannem. Może był konsekwentny i tajemniczy, aczkolwiek nadal zaliczał się do ludzi - charakterystycznych i posiadających własny wachlarz emocji. Pomijając to, że ten człowiek wywoływał u mnie dość skrajne. Nigdy nie angażowałem się bardziej, niż ktoś jest w stanie to zaakceptować. Nigdy także wcześniej nie miałem w zwyczaju od startu zachowywać się jak zauroczona nastolatka, która nie potrafi opanować własnego umysłu. Daniel jakoś powodował, że moja ochota na przekroczenie granicy wzrastała diametralnie. Ostatecznie pozostawało mi unikać jego osoby, by się przypadkiem nie ogłupić, chyba że chciałbym wyjawnić całą prawdę na temat samego ja - wtedy decyzja znajdowałaby się w jego dłoniach. Przynajmniej nie musiałbym się z tym ukrywać, co nie zmienia jednego faktu - wszystko zależałoby od tego, czy nadal chciałby kontynuować znajomość. - Się martwisz, mam ubrania! - odpowiedziałem pogodnie, spoglądając w stronę dziewczyny. Wyglądała jak ostatnie nieszczęście, w związku z czym nie zamierzałem jej pozostawić na pastwę losu. Wziąłem głębszy wdech, rzucając okiem w stronę szarych obłoków poruszających się leniwie po bladym niebie. Powoli także zapadała noc. Gdybym był samolubny, na pewno nie pożyczyłbym jej żadnego płaszcza, a najlepiej to udałbym się w inną stronę. Na szczęście natura obdarzyła mnie w jakiejś części instynktem chronienia słabszych od siebie. Okaleczonych. Nieszczęśliwych. - Proszę się nie bać. Finite. - rzuciłem ostatnie zaklęcie, zauważając jej wiercenie oraz nadpobudliwość. Najwidoczniej zaklęcie ocieplające stopniowo organizm postanowiło zrobić sobie ze mnie dobry żart, co nie zmienia faktu, że ostatecznie był wyjątkowo nieprzyjemny dla samej Ślizgonki. - Takie biało-szaro-niebieskie, o! - odpowiedziałem prosto na jej słowa. Czyżby okazało się, że rzeczywiście stworzenie znajdowało się gdzieś nieopodal? Pozostawało liczyć na złudzenie w postaci radosnego znalezienia Luny. Nie wiedziałem także o całej prawdzie, aczkolwiek cała sytuacja mnie niezwykle ciekawiła. - Och. - rzuciłem. To było dość dziwne wyznanie - co prawda nie byłem na nią zły, aczkolwiek zauważyłem, że ta zaczyna przybierać innych barw na twarzy. Kredowy odcień wypełnił jej policzki, choć nie wiedziałem, z jakiego dokładnie powodu. Nie sądziłem także, aby Bergmann za coś takiego miał dać szlaban. Ani tym bardziej ja. - Nie ma po co się obwiniać, co się wydarzyło, to się nie odstanie. Grunt to naprawić ten błąd. Sądzisz, że byłbym na Ciebie zły za coś takiego? - zapytałem. Co prawda byłbym zły, gdyby zrobiła to specjalnie i z premedytacją. Ostatecznie jednak wszystko było serią niefortunnych wypadków - i miałem nadzieję, że mi tutaj pani Marlow nie zemdleje!
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Nie można zaprzeczyć, że dzieliła ich przepaść pokoleniowa. Sinisiew starała się żyć w zgodzie z dorosłymi, bowiem doceniała ich większe możliwości. Mimo wszystko twierdziła, że czasami zachowują się zbyt surowo i mało wyrozumiale. Na szczęście nie dzisiaj, dzisiaj psor O'Connor okazał się całkiem fajnym człowiekiem. Tak, Sini uważała go za miłą osobę mimo, że spoglądała na niego niepewnie, jakby próbując wyczuć co mu tak naprawdę w duszy gra, a może bardziej - co planuje, o czym myśli w związku z tym nietypowym spotkaniem? Przywykła do spotykania kadry nauczycielskiej poza dniami szkolnymi, jednak rozmowa z takim poza murami zamku była mimo wszystko czymś... innym. O'Connor wydawał się bardziej sympatyczny, choć uważała, że powinien zapytać albo uprzedzić o rzucanych na nią zaklęciach. Poczuła się przedmiotowo. Niestety zawstydzenie nie pozwoliło jej zawalczyć o minimalne przeprosiny. Ot, spuściła głowę, bielała i czerwieniała na zmianę, drżała od trzech zaklęć rzuconych niemalże jednocześnie i nie wiedziała gdzie ma podziać oczy. Czemu mówienie przy nim było takie trudne? Ponownie ją zaskoczył, w szczególności jeśli wysłuchać jego odpowiedzi będąc jedynie przechodniem. Posłała mu krótkie, pełne trwogi spojrzenie nim znów uciekła nim w stronę swoich przemoczonych butów. Poruszyła w nich palcami, aby je rozgrzać. - Teraz już mokre. - stwierdziła zaskakując samą siebie. Zsunęła z ramion ciężki nauczycielski płaszcz i nagle poczuła się jak nieporadne dziecko, nad którym trzeba stać, dmuchać i chuchać. Bunt młodości zawrzał w jej żyłach. - Dziękuję, profesorze, pana zaklęcia... już pomogły. - jego płaszcz ciążył jej na rękach, więc wysunęła je w jego kierunku, by zwrócić własność. Wyprostowała się nieznacznie, choć patrzenie mu w oczy było jeszcze poza jej możliwościami sytuacyjnymi. - Nie boję się. - odpowiedziała, choć bladość policzków wszystkiemu przeczyła. Nie przeszkadzało jej to w buńczucznych zaprzeczeniach. Przypilnowała się, by oddychać głębiej. Świadomość, że nauczyciel cały czas na nią patrzy (i to od kilkunastu minut) nie ułatwiała jej zachować koncentracji. Sini miała dosyć słabe nerwy, wrażliwą duszę (choć można przypuszczać, że nawet i nadwrażliwą) jak i ciało. - Jak naprawić, przecież to nie ja jestem dobra z opieki nad nimi. Pewnie nie będzie chciała do mnie podejść... - a ja do niej! choć ciekawość już się rozpaliła. Podniosła odruchowo dłonie do twarzy i ponownie dotarł do niej piekący ból. Niemalże zdziwiona popatrzyła na wewnętrzną stronę rąk i na pościeraną ładnie skórę. Wiele sytuacji było w stanie Sinisiew doprowadzić do płaczu lecz o dziwo nie był to ból. Jeśli o niego chodzi przejawiała niebywałą odporność i hardość. - Ma... ma pan chusteczkę? - nie chciała zaklęć, nie lubiła tego uczucia, gdy celował w nią różdżką bez uprzedniego zapytania o zgodę. Choć O'Connor nie był specjalnie zły, to i tak Sinisiew czuła się strasznie przytłoczona. Zażenowanie brało tu górę, ośmieszyła się na oczach tak pozytywnej osoby. Nie dziwi się więc, że patrzy na nią jakby nie była w stanie sobie poradzić - a przynajmniej tak się jej wydawało i tak to odbierał jej nastoletni umysł. - Nie chcę panu przeszkadzać w spacerze. - zdziwiona zarejestrowała zachodzące słońce i to ją dodatkowo zdenerwowało. Dotknęła swojego czoła, bowiem czuła, że jeszcze trochę a osunie się jej grunt pod nogami. Rozejrzała się za ławką, ale była za daleko, a duma nie pozwalała jej na porwanie się z motyką na słońce. Najlepsze w tym wszystkim było to, iż SIni była przekonana, że wygląda całkiem normalnie, a nie jak blade drżące stworzenie, które nie wie gdzie ma podziać oczy. Nie była pewna jakby zareagowała na powrót lunabelli, choć miała cichą nadzieję na jej ujrzenie.
Nigdy niee traktowałem ludzi przedmiotowo… a przynajmniej nie miałem tego w zwyczaju. Wiedząc, że Ci odchodzą, umierają, starałem się wypełnić bez problemów każdą możliwą komórkę mojego ciała towarzystwem innych. Poniekąd stawało się to moim uzależnieniem – możliwość pomocy, jak również udostępnienia jej pozostałym podmiotom, wydawała się głównym czynnikiem wiążącym. Linie przeznaczenia spotykały się w dość dziwnych miejscach, tudzież nawet sytuacjach. Nie miałem nigdy na nie zbyt sporego wpływu, mogąc pogodzić się z tym, co ma do zaoferowania mi los. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie chciałem podchodzić do tego w żaden sposób nieodpowienio – zwyczajnie zostałem trochę pozbawiony pewnych cech, których należałoby się spodziewać od typowego profesora… a przynajmniej od profesora Działalności Artystycznej. Niektóre granice można wyjątkowo łatwo przeoczyć – natomiast ja nie zwracałem na nie żadnej szczególniejszej uwagi, co mogło ostatecznie zostać poddane osądowi pozostałej kadry, by następnie zrujnować moją karierę nauczyciela. Kiedyś otrzymywałem sporo szlabanów od mentorów, którzy nie potrafili zwyczajnie się wyluzować. Jak się okazało, mój bunt przeszedł od słów do czynów, w związku z czym miałem niemałe kłopoty, kiedy to kolejny raz łamałem szkolny regulamin, aczkolwiek nic mi się poważniejszego nie stało. O ile szorowanie zbroi nie należało do moich najprzyjemniejszych wspomnień (ani czyszczenie toalet w łazienkach chłopców), o tyle jednak mogłem być dumny z tego, co ze mnie zostało. A nie chciałem powtarzać tego samego schematu; postanowiłem ewidentnie spuścić nogę z gazu i zwyczajnie traktować uczniów na równi ze mną. Także byli ludźmi, dlaczego zatem mają się do mnie zwracać na per pan, bać się, uciekać, gdy ich widzę ze szkolnego okna? Czasami musiałem dać karę. Zazwyczaj mówiłem, że należy mnie unikać, inaczej nie będę tak samo przyjemny, jak tym pierwszym razem, kiedy to złapałem garstkę uczniów na wciąganiu dymu papierosowego. Na jej pierwsze słowa machnąłem dłonią. Mokre rzeczywiście, ale kiedyś się wysuszę. Poza tym ona jest młodą duszą, powinna bardziej uważać na to, czy przypadkiem się nie przeziębi – w przeciwieństwie do tak starego dziada jak ja, któremu już wszystko jedno, czy zje go lew, czy może jednak rozbroi na amen choróbsko. Nie znałem do końca Sinisiew – mogłem jedynie przypuszczać, jak się zachowa w tej sytuacji. Zawsze była jednak spokojną i zrównoważoną osobą, a przynajmniej ja ją tak zapamiętałem. - Ani ja. - wzruszyłem ramionami na wzmiankę o tym, jak należy się opiekować stworzeniami magicznymi. Czy ktoś taki jak ja w ogóle powinien to robić? Nie wiedziałem, aczkolwiek z dłuższych obserwacji byłem w stanie stwierdzić, że raczej lepiej by było, gdybym się nią nie zajmował i oddał w jakieś lepsze dłonie, aczkolwiek przywiązanie potrafi zrobić swoje. Oczywiście nie trzymałem ją na sznurku, a prędzej ona mnie na nim, co nie zmienia zasadniczego faktu – Luna potrafiła sprowadzić tarapaty. - Myślisz, że gdybym był odpowiedzialnym, posiadającym głowę na miejscu człowiekiem, dopuściłbym do tego, by lunaballa samotnie hasała po okolicy? - zaśmiałem się z samego siebie. Zawsze miałem daleki dystans do siebie, w związku z czym żartowanie z mojej głupoty przychodziło mi niezwykle gładko. Rozejrzałem się jednak niebieskimi oczami po otoczeniu – gdzieś istotka musiała być. Gdzieś musiała się ukryć. Gdzieś musiała przebywać. Niczym drapieżnik, oczekiwałem należytej uwagi ze strony lunabalii. - Yeep, już, chwila, moment, sekunda… - o mało co nie wystawiłem z koncentracji języka (stary głupi nawyk), poszukując chusteczki po kieszeniach ciemnych spodni. Bardzo często dostawałem informacje, że nawet jeżeli jestem przedstawicielem tej najbrzydszej płci, to i tak mam jakoś dziewczęce ciało. - ...i proszę! - podałem jej ostatecznie, spoglądając trochę zaniepokojony na jej rany. Już miałem ochotę chwycić za różdżkę, aczkolwiek nie zamierzałem powodować w niej jeszcze większego natłoku wydarzeń. - Nie chcesz, żebym uleczył te rany? - zapytałem, spoglądając w jej stronę. I tym samym nie wiedziałem, że Luna, moje zwierzę domowe, znajdowało się tuż za mną – wystawione na widok samej Ślizgonki. Żyłem zatem w słodkiej świadomości, że nic się poważnego nie dzieje, choć blada skóra dziewczyny utrzymywała się przez dłuższy moment, rozpoczynając od chwili znalezienia się w kałuży. - Aaron. Formalności są zbędne, przynajmniej poza Hogwartem, choć tam też jakoś wolę, żeby mówić mi po imieniu. - powitałbym się z nią uściskiem dłoni, gdyby oczywiście nie fakt drzemiący w mojej głowie, że ta ma je pokaleczone. - Złotko, nie przeszkadzasz mi, skądże! - o mało co nie podniosłem dłoni w geście obrony. - W towarzystwie spacer lepszy… choć okoliczności zaskakujące. - przyznałem ostatecznie.
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Nie była pewna jak powinna odnieść się do postawy nauczyciela. Z jednej strony odczuwała wobec niego tę nić sympatii lecz z drugiej miała mieszane uczucia. Wydawało się jej, że choćby mieli rozmawiać o wielu dziedzinach i problemach, to nie byłaby w stanie potraktować go tak, jak potraktowałaby przyjaciela-rówieśnika. Przepaść wiekowa rzucała się w oczy, nie wspominając o różnicach w charakterze tej dwójki. Sinisiew starała się przede wszystkim zachować pełen spokój i upewnić się... sama nie wiedziała czego. Ot profesor O'Connor sam pociągnął rozmowę swoimi odpowiedziami. Może widział jaka jest spięta i próbował jakoś ją rozluźnić żartami czy bardzo luzackim podejściem do życia? Wiedziała już zatem czemu Vinícius tak go lubi i sobie ceni - był taki bezpośredni i wesoły, pozytywny, pełen energii, zupełnie jak jej braciszek. Uniosła wysoko brwi po raz enty zaskoczona jego słowami. Popatrzyła nań nieco z dołu, sprawdzając czy mówi to poważnie czy jednak zapomniał dorzucić sarkazmu czy tych żartobliwych nutek do wypowiedzi. - Naprawdę ma pan zwierzę, którym nie umie się opiekować? - zapytała zapominając na chwilę o swoich rozterkach. Niewątpliwie udało mu się odwrócić jej uwagę, bowiem nie podejrzewała, że ktokolwiek podjąłby się opieki nad zwierzęciem, którego absolutnie nie zna. Wydawało się jej to... lekkomyślne i nieodpowiedzialne lecz te dwa określenia nie pasowały do wizji nauczyciela. Nie była pewna co o tym myśleć, choć trzeba przyznać, kącik jej ust zadrgał. Jego autoironia i dystans do siebie robiły wrażenie. Sinisiew nie rozmawiała z nim zbyt wiele razy, a jednak odkryła właśnie czemu jest powszechnie lubiany przez jej rocznik. Podrapała się po policzku. Skoro nauczyciel nie znał podstaw opieki nad lunaballą, to czy ona mogła stanowić niebezpieczeństwo? Sinisiew nie była tak dobra z ONMS, stąd jej zastanowienie. Odrzuciła rozmyślanie na ten temat z prostego powodu - O'Connor był dorosłym facetem, z pewnością zdążył wyrobić sobie instrukcję obsługi lunaballi, a teraz się jedynie zgrywa; podejrzewać go zaś o to mogła z powodu jego dystansu do siebie i następnych słów. - Dziękuję. - przyjęła chusteczkę i przyłożyła ją do zdartego wnętrza dłoni. Gdyby była w szkole sama by sobie poradziła poprzez prostą transmutację, jednak brak pełnoletności mimo wszystko dawał się we znaki, kiedy już zorientowała się, w których sytuacjach magia byłaby jej na rękę. - Nnie. Znaczy... to nic takiego, nie ma sensu nad nimi trwonić różdżki. - cudownie zbagatelizowała problem, bowiem umyśliła sobie poproszenie brata o szybkie wygojenie rąk. Przy nim nie czuła się niezdarą, bo ten rozumiał. Nie chciała, by nauczyciel musiał nad nią skakać i co rusz rzucać na nią zaklęcia (czego celowo unikała, zasłaniając się bagatelizacją ranki, która faktycznie nie była ani trochę poważna acz upierdliwa). Po przyłożeniu materiału do dłoni odczuła nieco ulgi, deszcz nie padał na skórę. Wsunęła dłonie głębiej w rękawy kurtki. Chwilę później poczuła na sobie czyjś wzrok i nie były to oczy O'Connora, a dziwnego stwora. Wnioskując po wcześniejszej rozmowie rozpoznała w nim ową lunaballę. Cichą, czyżby przyczajoną? Patrzyła wprost na Sini tak samo, jak ona na nią. Z tym, że dziewczyna znieruchomiała z szeroko otwartymi oczami. Nie, nie bała się. Nie potrafiła oderwać oczu od stworzenia, które miało w sobie jakieś magnetyczne piękno. Jednym uchem słuchała słów O'Connora. Mówienie do niego po imieniu chyba będzie dla niej trudne, nie była pewna czy się uda. W dodatku spacer w towarzystwie nauczyciela, w sobotę? Niech tylko Finni by się o tym dowiedziała to od razu by wybuchnęła śmiechem. Nie odpowiedziała na te słowa, a jedynie pokazała gestem, że coś za O'Connorem się znajduje. Coś, co ostatecznie odegnało widmo omdlenia Sini, która dziwnym trafem zdołała się uspokoić. Udało się jej nawet na chwilę zapomnieć o dyskomforcie związanym z wciąż lejącym się deszczem. - Chyba pana znalazła. Rajciu, jaka ona jest... inna. Ładna. Naprawdę na nią wpadłam? - zapytała czysto retorycznie, nie potrafiąc oderwać od niej oczu. Kształtem nie przypominała żadnego ze znanych jej mugolskich zwierząt. Niełatwo było nawet wynaleźć skrzyżowanie i jakieś logiczne połączenie. - To pan nie wie co ona je? Przecież w księgarni musi być jakaś książka na ten temat albo w bibliotece. Czy ona ma zęby? - zapytała, spoglądając w końcu na nauczyciela. Sini nie ruszyła się z miejsca. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że od paru chwil się nie ruszyła nawet o jotę. Zupełnie jakby najmniejszy ruch miał przepłoszyć lunaballę, choć równie dobrze mógł być to wilk w owczej skórze. Drapieżnik w pięknym i niegroźnym zewnętrznie wydaniu.
Wiedziałem, że formalności zazwyczaj są wygodne – a przynajmniej są wyjątkowo wygodne dla uczniów. Dla mnie jednak stanowią niemałe wyzwanie w postaci uniknięcia nazywania kogoś po imieniu, co mi się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie udawało. Mówiąc wprost i jak najbardziej szczerze – wygodniej dla mnie przejść na „ty”. Bawienie się w „per pan” oraz „per pani” zazwyczaj nie kojarzy mi się z niczym przyjemnym. A jak wiadomo, każdy człowiek ma parę twarzy. Jedną dla znajomych, drugą dla przyjaciół, trzecią dla roboty, czwartą dla siebie, piątą dla rodziny… Można byłoby wymieniać tych i innych w nieskończoność, ale moim zdaniem to nie ma sensu. Problem został zobrazowany – mam tendencje do przechodzenia prosto w ramiona tej pierwszej. Maska gościnności i posiadania restrykcji jakoś nie wpoiła się w moją krew bardziej, niż chcieliby tego moi znajomi. I z tym problemem musiała właśnie zetknąć się trochę Marlow, która najwidoczniej wolała przystać na oficjalną rozmowę. Mogłem tylko i wyłącznie okazać bezradność rękami – oczywiście poprzez wykorzystanie swoistej metafory, rzecz jasna! Za każdym radosnym człowiekiem kryje się trochę mniej przyjemna historia. Życie kazało mi się wychować bez pieniędzy, w związku z czym nie miałem wszystkiego, co dzisiejsza młodzież może dotknąć. Wyciągnięcie dłoni do przodu powodowało, że chwytałem powietrze, a marzenia odbiegały trochę bardziej w dal, niżeli przybliżać się w moim kierunku. Ostatecznie nie miałem tego nikomu za złe. Rodzice próbowali mnie utrzymać, jak również pozostałe rodzeństwo. Jakby nie było, moją rodzinę stanowiło przede wszystkim różnego rodzaju braci i siostry, a swoista mieszanka genów spowodowała, że każdy czymś się od siebie różnił. W końcowym rozmachu udało mi się wkroczyć w dorosłość pełną parą, choć nadal czułem się (czuję?) niczym nastolatek, któremu przed chwilą wlepiono szlaban do odrobienia. Nadal czuję, że czasy nie zmieniły się, a wychodzenie na ulice bywa momentami, gdy ludzie jednak nie zamierzają pozostawać wobec Ciebie przyjaźni, niebezpieczne. Starych nawyków trudno się pozbyć. - Teoretycznie – tak. - o mało co nie podrapałem się po mokrym łbie, na którym kosmyki zlepiły się w jedną, enigmatyczną całość, ukazując jednocześnie to, jak problematyczne one są. Utrzymanie prawidłowego wizerunku nawet dla mężczyzny bywa frustujące, a co dopiero dla kobiety! Rzuciłem spokojnym uśmiechem w jej stronę, kiedy to dodałem kolejne wypowiedzi. - Znalazłem ją i nie chciała ode mnie odejść, więc ją wziąłem. Co prawda uczę się opieki nad nią, aczkolwiek początki są zawsze najgorsze. - skierowałem błękitne oczy w stronę uczennicy. Czasami wydawały się być ciemne, aczkolwiek to tylko złudzenie optyczne, gdyż tak naprawdę stanowiły dość trudną do określenia barwę. Z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami zamierzałem się doszkolić, co nie zmienia faktu, iż nie potrafiłem znaleźć informacji na temat legalności posiadania tego stworzenia pod swoim dachem. Znalezione niekradzione, no ale posiadanie na pieńku z prawem zbyt słabo wyglądało – a przynajmniej ja sobie to nieradośnie wyobrażałem. - Różdżka jeszcze długo wytrzyma. - zapewniłem, choć się nie narzucałem w jej stronę. Od tego był ten kawałek drewna. Swoisty identyfikator czarodzieja, unikalny, trudny do pozbycia się. Trafił mi się szpon mantykory, co być może symbolizuje odwagę. Kalina natomiast jest motywem pieśni ludowych (słowiańskich) oraz oznacza młodość i niewinność. Kto wie, może to nie był swoisty przypadek? Nie mogłem także zbytnio w to wierzyć, polegając przede wszystkim na własnym doświadczeniu i umiejętnościach, co nie zmienia faktu, że na pewno czułem się nadal młody duchem. I tak się zamyśliłem, że nie widziałem, dlaczego tak długo Sini patrzy gdzieś w dal. Usłyszywszy jej słowa, odwróciłem się na pięcie, spoglądając w stronę lunabally. A to Ci hadra! - Hej, to ja miałem ją znaleźć, nie ona mnie! - burknąłem, parskając śmiechem. Czyżby wychodziło na to, że ja sam się tutaj zgubiłem? Poziom własnej uwagi i dbania o znajdowanie się w odpowiednim miejscu oraz czasie: hella. Grunt, że mnie coś jeszcze nie potrąciło, nie uderzyło, nie połamało mi kości i przy okazji gardła nie przebiło. Jakimś cudem jeszcze żyłem, choć spoglądając w moją stronę, można było mieć sporo wątpliwości. - Zazwyczaj specjalistyczną karmę. A z własnych obserwacji – rośliny, głównie ziarna i korzonki. Ma zęby, ale niezbyt ostre, a poza tym to dość miłe stworzenie... - odpowiedziałem, zamyślając się na chwilkę, by potem spojrzeć ostrożnie w stronę nieśmiałego zwierzęcia, które się za mną skryło. Rzeczywiście było ładne. Na szczęście ufało mi na tyle, iż nie uciekało w towarzystwie osoby, która na nią wcześniej nadepnęła… to chyba dobrze. Miałem jednak ochotę obejrzeć jej stopę/kopyto, by sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Rzuć kostką! Parzysta - zanim zdołałaś cokolwiek zrobić, nieśmiałe stworzenie, któremu z genetyki zostało usunięte poczucie większego zagrożenia, liznęło Cię prosto w twarz! Najwidoczniej nie gniewało się za to, co wcześniej zrobiłaś, niemniej jednak nadal chyba powinnaś zachować należytą ostrożność. Cierpki język pozostawił na Twojej skórze ślinę – a to, jak zareagujesz na ten czyn, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Nieparzysta - z początku stworzenie zachowuje odpowiedni dystans, aczkolwiek w ostatecznym rozrachunku pozwala Ci się pogłaskać. Pochodzi ostrożnie, powoli, patrzy swoimi wyłupiastymi oczami w Twoje, by następnie sprawdzić, czy może Ci zaufać, wyciągając bliżej głowę. Położyłaś rękę, a może jednak wycofałaś? Lunaballa nie wygląda na taką, co miałaby Ci za chwilę odgryźć dłoń. A może to tylko złudzenie?
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Zastanowiła się, zamyśliła na moment. Zazdrościła niektórym czarodziejom szczęścia spotykania tak niezwykłych stworzeń czy przeżywania niezwykłych przygód, o których wspomina się przez następne pół roku w towarzystwie. Nauczyciel spotkał niezwykłe stworzenie, które musiało zapałać do niego sympatią, a Sini? Czym mogła się pochwalić? Uporem i dobrze skrywanym gwałtownym temperamentem, który uaktywniał się w chwili, gdy kłóciła się z Viniciusem, gdy przykładowo protestował, by jego mała siostrzyczka narażała swoje zdrowie w czymkolwiek, co mogłoby być ryzykowne. Tak, zazdrościła nauczycielowi mimo, że nie mogła wyjść z szoku, iż przyznał się do swojej niewiedzy. Na jego miejscu Sini by zamilkła i szukała w pocie czoła informacji udając, że wie z czym to się je. Nie mogłaby powiedzieć wprost i to uczniowi, że czegoś nie wie. To tylko pokazywało odmienność jej sposobu patrzenia na świat. - Może to ona znalazła pana? Tak jak różdżki wybierają czarodziejów, tak niezwykłe istoty odnajdują pewne cechy charakteru w czarodziejach, które do nich przemawiają? Może wyczuła w panu coś, co ją poruszyło. - zastanowiła się na głos, a jej policzki w końcu zbladły do normalnego koloru. - Zwierzęta mają wysoko rozwiniętą intuicję, potrafią wyczuć coś nienazwanego, są wrażliwsze. Skoro spotkał pan stosunkowo niepopularny gatunek magicznego stworzenia, to musi być pan jego wybrańcem. Oczywiście nie chcę pana tym obrażać, jeśli tak to przepraszam. Po prostu mnie to zastanawia. - od razu profilaktycznie przeprosiła na wypadek, gdyby sprowadzanie nauczyciela do poziomu "to nie ty dokonałeś wyboru, a stworzenie o niższym poziomie inteligencji od człowieka" miało go obrazić. Nigdy nie wiadomo na jaki typ człowieka można trafić i choć O'Connor wydawał się sympatyczny, Sini nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdyby chciał to mógłby dzisiejsze spotkanie obrać na jej niekorzyść. Nie była pewna skąd ta jej rezerwa, skąd ten bunt i protest. Bycie nastolatką było dla niej ciężkim kawałkiem chleba. Wolałaby być już dorosła, by nie musieć męczyć się swoimi zmiennymi i gwałtownymi emocjami jak i pytaniami, na które nie zawsze potrafiła odpowiedzieć. - Chowa się za panem. - zauważyła na głos. Wyglądało to, jakby lunaballa bała się albo... wstydziła podejść? Nie, to niemożliwe. Potrząsnęła głową i szczerze mówiąc, nie potrafiła oderwać od niej oczu. Naciągnęła kaptur głębiej na głowę, by krople deszczu nie siekały jej policzków i nie osiadały na rzęsach. Sinisiew całkowicie odruchowo kucnęła, by mieć lepszy widok na jasnoniebieskie stworzonko, które również wykazało zainteresowanie osobą trzecią. - Cześć, malutka. Przepraszam, nie chciałam na ciebie wpadać. - spłonęła czerwienią jak tylko zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos przy nauczycielu i w dodatku takim... czulszym tonem, który był zarezerwowany zdecydowanie nie na pokaz przy teoretycznie obcej osobie. Nie odważyła się popatrzeć na O'Connora. Skupiła się na lunaballi, która o dziwo zrobiła ten krok do przodu i wyciągała szyję w jej stronę. Te wyłupiaste ślepia nie były zbyt atrakcyjne ale miały w sobie jakąś głębię. Posłała jej krótki uśmiech, wyciągnęła bladą, zimną dłoń w jej kierunku wnętrzem do góry, aby pokazać, że nie ma ani broni ani jedzenia. Pozwoliła ją obwąchać, choć w środku się trzęsła, a i nie zauważyła, kiedy wstrzymała oddech. Gdy lunablla trąciła palce jej dłoni, Sini niemal zachłysnęła się powietrzem. Nie odważyła się jej pogłaskać, ale też nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów. Zdawała sobie sprawę, że to średnio odpowiedzialne przysuwać dłoń do paszczy nieznanej nikomu lunaballi lecz nie mogła się temu oprzeć. Była ryzykantką, oj była, choć mało kto mógł ją o to podejrzewać. Szczególnie, jeśli chodzi o nietypową zwierzynę. - Widział to pan? - zapytała cicho, bardzo przejęta. Kusiło ją, by dotknąć futerka lunaballi lecz musiała dać jej czas, i sobie przy okazji. - Ciekawi mnie jak bardzo jest intelektualnie rozwinięta. Psidwaki można wychować do poziomu mentalności dwulatka. - zastanowiła się znów na głos, a i nie odsuwała dłoni pozwalając, by lunaballa trącała koniuszki jej palców. Raz po raz muskało ją futerko, tak rozkosznie kusząco miękkie. 1 :]
Być może rzeczywiście ludzie skazani są na odmienność. Ja jednak nie potrafiłem zbytnio kłamać, w związku z czym postawiłem przysłowiową kawę na ladę, nie mogąc powstrzymać się przed zażartowaniem z głupoty własnego ja. Być może to właśnie ten spory dystans do siebie pozwala mi na zdobywanie sporej sympatii uczniów, co nie zmienia faktu, że powinienem być bardziej ostrożny. Jakiś niespokojny ruch i być może następnego dnia nie będę już pracował w Hogwarcie, co wydaje się być surrealistycznym wyobrażeniem. Nie żebym jakoś szczególnie uważał siebie za wybrańca pod względem nauczania Działalności Artystycznej, co nie zmienia faktu, iż z łatwością mogą znaleźć kogoś innego na stanowisko, a wtedy byłbym pod względem dydaktycznym trochę zrujnowany. Ostatecznie jednak nie wychodziło mi to wszystko wcale na tak złe, bo mogłem liczyć na obecność uczniów, ich aktywność (chociaż istniały bardziej znaczące dla nich przedmioty, w związku z czym nie nakładałem zbyt sporo materiału) oraz otaczanie się ludźmi. Nie szukałem atencji - szukałem bardziej osób, z którymi można normalnie porozmawiać. A taką była chociażby pani Marlow, którą miałem okazję tego dnia spotkać. — Podejrzewam, że to całkiem prawdopodobne... albo zwyczajnie wystąpił zbieg przypadków. — odpowiedziałem, rzucając spokojnym, przyjaznym uśmiechem. Czemu miałaby mnie wybierać lunaballa, nad którą nie potrafię odpowiednio zapanować? Sam tego nie wiedziałem. Podobno niektóre rzeczy da się przewidzieć, co nie zmienia faktu, iż nie czułem się w związku z tym zbyt dobrze. Wolałem mieć częściową władzę nad tym, co się stanie w przyszłości, co nie zmienia faktu, iż i tak nic szczególnego zrobić nie mogłem. Co prawda istnieje możliwość wywróżenia sobie przyszłości poprzez skontaktowanie się z jasnowidzami, ale podobno istnieje zjawisko fatum. — Nie, nie, spokojnie! Nawet bym się za to jakoś szczególnie nie obraził. — wzruszyłem beztrosko ramionami. Co prawda, to prawda. — Oczywiście stworzenia mają szósty zmysł co do tego, aczkolwiek na jej miejscu zastanowiłbym się parę razy, zanim rzeczywiście podszedł i przywiązał. — rzucając krótkim śmiechem, nie mogłem się powstrzymać z obrażania samego siebie. No tak. Dystans pozwalał mi nawet na wysuwanie irracjonalnych wniosków. Może Luna nie miała innego wyjścia? Zastanawiało mnie to dość mocno i porządnie, aczkolwiek nie pozostawało nic innego, jak zwyczajnie kontynuować krótki spacer. Nie miałem ochoty wykorzystywać tej sytuacji na własną korzyść, bo kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. A ile razy ja miałem okazję niestety zmagać się z nieprzyjemnościami? No cóż. Wstawałem dalej i szedłem dalej, dlatego nie potrzebowałem się wyżywać na pozostałych osobach edukujących się w Hogwarcie. Chociaż hormony wówczas rzeczywiście buzowały i człowiek różnie odbierał najróżniejsze sytuacje. — Jest chyba bardziej skubana ode mnie. — stwierdziłem bez zastanawiania się nad tym, jak to mogło brzmieć. Byłem po prostu szczery. Jakby nie było, lunaballa rzeczywiście zastanawiała mnie swoim zachowaniem, temperamentem oraz wyłupiastymi oczami w kolorze błękitnego nieba. Nie pozostawało mi nic innego, jak obserwować dalszy przebieg zdarzeń, który na szczęście był pozytywny. Bez zwątpienia Luna była białym krukiem lub czarną owcą wśród swoich. Wykazywała znacznie mniejsze oznaki strachu, w związku z czym była śmiała do tego stopnia, by pozwolić sobie na drobne pieszczoty ze strony uczennicy. Przyglądałem się temu spokojnie, bez problemów, nawet nie zwróciłem zbytnio uwagi na to, jakim głosem zostały wypowiedziane słowa przez Sinisiew. Przy takich rzeczach człowiek nie myśli, a zamiast tego oddaje się temu, co zdaje się być najprzyjemniejsze. Sam stosowałem różne pieszczotliwe słowa, dlatego było to dla mnie całkowicie naturalne. — Trochę różni się od swoich sióstr i braci, jeżeli mam być szczery. — przyznałem, dając im jeszcze trochę czasu. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu pogoda nie była zbyt przyjemna, a łatwo też o jakieś choróbsko. — Zazwyczaj są one nieśmiałe do tego stopnia, iż rzadko kiedy wychodzą do ludzi. — przybrałem formę Sherlocka, drapiąc się po niewielkim, malutkim zaroście, który na pewno dodałby mi więcej lat. Czy była formą bardziej rozwiniętą od psidwaków? Czy potrafiła liczyć, pisać, słuchać się? Nie potrafiłem tego stwierdzić. — Podobno mugolskie psy potrafią osiągnąć mentalność nawet czterolatka. — pochwaliłem się drobną ciekawostką, choć nie byłem w stu procentach pewny, czy to jest aby na pewno prawda. Długo się jednak nad tym nie zastanawiałem, spoglądając w stronę dziewczyny. — Zapomniałem się zapytać... w którą stronę idziesz? — wykazałem normalne zainteresowanie tym wszystkim. Gdzieś musiała iść, skoro nadepnęła niechcący na łapę stworzenia. Tylko gdzie?
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Nie podejrzewała, że sobotni, ulewny spacerek skończy się rozmową z kimś z kadry pedagogicznej. W weekendy Sini znajdowała sobie czas, by nie musieć myśleć o szkole. Wolała się dokształcać na własną rękę i oczywiście poza wzrokiem dorosłych. Nikt nie może przecież wiedzieć, że ta szara myszka chciałaby zostać kiedyś kimś znanym i potężnym, a żeby to osiągnąć, trzeba sobie jakoś tę drogę ułożyć. Wracając do rzeczywistości... uniosła głowę zdumiona słowami O'Connora. Miał do siebie spory dystans, po raz kolejny żartował z siebie i sam wysnuwał swoje potencjalne wady na widok osób trzecich. Co prawda obracał nimi w zabawnym brzmieniu, co jednak skłoniło Sini do zastanowienia się czy on tak zawsze się zachowuje czy tylko wybiórczo? Na jego miejscu byłaby zaszczycona będąc wybraną przez takie stworzenie. Znała swoje zalety, znała swoje wady, a więc żarty O'Connora mogły dać jej do pomyślunku jakoby mógł mieć problemy z poczuciem własnej wartości. Porzuciła jednak te myśli uznawszy, że to nie jej broszka. Nie może robić nauczycielowi psychoanalizy, bo nie mogłaby zadać wówczas pytań. Przestała się zatem mu badawczo przyglądać, zapomniawszy przy tym, że nie odwzajemniła jego uśmiechu. Przyglądała się mu po prostu zaskoczona, ale i dziwnie zamyślona. - Najwyraźniej coś w panu się jej spodobało. Coś wyjątkowego. - stwierdziła czysto hipotetycznie przenosząc wzrok wprost w wyłupiaste ślepia lunaballi. Deszcz zaczynał coraz bardziej doskwierać, dłonie piekły i musiała je niestety cofnąć jeśli nie chciała narażać się na większy kontakt ze słonymi kroplami obficie spadającymi z kłębistych chmur. Zatęskniła za ciepłym kątem... a tu do Hogwartu tak daleko... - Oczywiście, że musi się różnić od rodzeństwa. To tak jak ja w mojej rodzinie, więc byłabym w stanie ją zrozumieć. - pomyślała o domu w Anglii, o braciach, o matce, do której nie była ani trochę podobna. Była kopią swego ojca, a więc każdy z panów Marlow poza głową rodziny wdał się w matkę. Geny miały niebywałą moc. Wstała prostując nogi w kolanach. Schowała ręce w kieszeniach krzywiąc się nieco z dyskomfortu wywołanego piekącą pierdołą. - Nie podobno, a na pewno. Skoro da się psa wyszkolić na przewodnika niewidomego, na ratownika, na pomoc policjantów to mogłabym powiedzieć, że mogą być nad wyraz rozwiniętymi czterolatkami. O ile można porównywać ich do rozbrykanych bachorków. - tutaj udało się jej nawet uśmiechnąć. Poprawiła kaptur na głowie jeszcze bardziej ukrywając się w jego wnętrzu. Mimo wszystko dzikie kosmyki przy skroniach i policzkach zwilgotniały i wykręciły się nieładnie pod niepożądanym przez nią kątem. O dziwo O'Connor zapunktował u niej znajomością mugolskiego świata. Miło jest czasem porozmawiać z czarodziejem o świecie, w którym się wychowała. Co prawda Sini nie opowiadała o tym każdemu, a jedynie zdradzała ten fakt przy takich oto okazjach. Zdjęła płaszcz i oddała O'Connorowi, bowiem nie mogła znieść widoku jak moknie i coraz bardziej przypomina przemoczonego mopa. Od tej myśli znów poczerwieniała i niestety ponownie było to łatwo dostrzegalne.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Wolne dni od zajęć szkolnych pożytkowała dosyć leniwie, jak zresztą można się było spodziewać. Każdy potrzebuje takiej chwili na odetchnięcie od codziennych obowiązków i nauki. Powtarzający się w kółko jeden i ten sam schemat, dzienna rutyna, potrafiła być męcząca jak cholera. I może nie odczuwała tego tak bardzo w ciągu tygodnia, jednak kiedy przychodził weekend czy, tak jak teraz, wolne, zastanawiała się, jakim cudem jeszcze to wytrzymuje. Od 7 lat to samo, a przez kolejne 3 nie zapowiada się na żadną zmianę. Jeśli dobrze pójdzie, bo przecież może się okazać, że będzie powtarzać rok. Co więcej, dorosłość też nie dostarczała jej optymistycznych widoków. Czy coś faktycznie się wtedy zmieni? Chyba tylko to, że już nie będzie chodzić do szkoły. Tylko do pracy. To słowo wydawało jej się tak odległe, że nawet nie chciała o tym myśleć i psuć sobie humoru. A najlepszym sposobem na uporządkowanie i wyrzucenie niepotrzebnych myśli z głowy było bieganie. Dlatego też w towarzystwie @Maximilian Felix Solberg wybrała się na troszkę dłuższe wyjście z zamku. Zdarzało im się już razem ćwiczyć, więc wiedziała, że i teraz nie będzie miała problemów z wyciągnięciem go poza mury szkoły. Miała nadzieję, że nie miał niczego zaplanowanego na to poniedziałkowe popołudnie. - Lubię święta, ale zawsze wtedy tyle jem, że boję się, że w końcu zostanę puszystą kulką. - zaśmiała się. Była to pierwsza rzecz, która została wypowiedziana przez któreś z nich od czasu wyjścia z Hogwartu. Nic zresztą dziwnego, bo przecież przy bieganiu raczej się ze sobą nie rozmawiało. Wypowiadając te słowa, spojrzała na chłopaka. Musiała unieść głowę kiedy na niego patrzyła, bo różnica wzrostu była znaczna, mimo że była starsza o rok. Doprawdy, kiedy go poznała była w szoku dowiadując się tego. Spokojnie oceniała go na pierwszą klasę studencką. - To by w sumie było zabawne. - dodała. Jak tak się zastanowiła, to faktycznie wyglądałaby komicznie, a przy poruszaniu się chyba odbijałaby się od ścian, nie mówiąc o przejściach w drzwiach. Dobrze, że jej to nie groziło. Zamiast tego miała drobną budowę ciała, przez co na korytarzach zdarzały się nieprzyjemne sytuacje, kiedy to ktoś jej nie zauważał i po prostu taranował. No cóż, niektórzy mieli poważniejsze problemy. - Nie wiem jak Ty, ale ja bym chwilę odpoczęła. Siadamy? - spytała i nie czekając na odpowiedź, klapnęła na pobliską ławkę. Jej nogi zdecydowanie tego potrzebowały. Kiedy się było w ruchu, pokonany dystans nie dawał się tak we znaki jak przy krótkim postoju. Ruszenie wtedy spowrotem do biegu było ciężkim zadaniem. Teraz też wiedziała, że do zamku raczej wrócą spacerkiem, bo nogi będzie miała jak z ołowiu i nie będzie w stanie zmusić ich do biegu. Rozejrzała się po okolicy, która była naprawdę piękna. Zero tłumów na ulicach, kilka zadbanych domków i staw. Miejsce wręcz idealne do zamieszkania!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy Aleksandra zaproponowała mu wspólne bieganie, chętnie przystał na jej propozycję. Dawno nie miał chwili, żeby po prostu wrzucić na siebie dresy i iść poćwiczyć, a przecież wielkimi krokami zbliżał się mecz quidditcha, Max musiał być w formie. Często razem biegali. W towarzystwie wysiłek sprawiał chłopakowi jeszcze większą przyjemność, a szczególnie w towarzystwie rudowłosej puchonki. Zaśmiał się na jej komentarz w sprawie wagi. -Chyba Tobie to nie grozi. Masz perfekcyjną figurę. - Wysapał bardziej niż powiedział. Biegli już jakiś czas i powoli zaczynał mieć problemy ze złapaniem tchu. Max nigdy nie przejmował się za bardzo swoją wagą, chociaż nie jest ciężko utrzymać figurę gdy ma się szczupłą sylwetkę w genach, a do tego się lubi sport i wegetariańską kuchnię. Chłopak mógł zjeść tyle czekoladowych jajek i królików ile tylko chciał, a jego ciało pewnie nawet by tego nie zauważyło. -Bardzo chętnie. Zaczynam wypluwać płuca. - Przystał na jej propozycję odpoczynku. Akurat znaleźli się nad stawem na obrzeżach Hogsmeade. Było tu kilka ławek na których zmęczeni spacerowicze, czy też inni fani sportu mogli wygrzać się w słońcu i chwilę odetchnąć. -Ale mnie dzisiaj przeciągnęłaś. - Powiedział do dziewczyny, gdy udało mu się znów złapać oddech. Puchonka narzuciła wyjątkowo szybkie tempo i Max, który był lepszy w wyzwaniach siłowych powoli zaczął wymiękać. Nie pomagało też słońce, które prażyło niemiłosiernie nad ich głowami. Mimo obecnych w okolicy ławek, Solberg podszedł do stawu i ściągając uprzednio obuwie, zamoczył w nim nogi, dając sobie chwilę wytchnienia. -Dołączysz, czy boisz się, że Cię tam wrzucę? - Żartobliwie zaprosił koleżankę, aby przysiadła się obok niego.
Sport był zawsze obecny w jej życiu. Kiedy tylko jej matka uznała, że jest wystarczająco duża, żeby rozpocząć naukę latania na miotle, rozpoczęło się istne szaleństwo. Krawczyk od razu pokochała Quidditcha. W domu przebierała się w szaty z czasów, gdy jej rodzicielka jeszcze grała w drużynie narodowej i biegała po domu. Nigdy jednak nie pozwolono dziewczynce wsiąść tak na miotłę. Jak myślała o tym teraz, to była to dobra decyzja. Znając ją, pewnie by się zaplątała i skończyła połamana w szpitalu. Chciała kiedyś mieć swoje szaty do gry, oczywiście z wlasn nazwiskiem i numerem. Z czasem plany się zmieniły, ale wciąż Quidditch zajmował w jej sercu wysokie miejsce. W końcu nie bez powodu była w drużynie swojego domu w Hogwarcie. Lubiła też próbować czegoś nowego. Miała kiedyś okazję zagrać w mugolską piłkę nożną i chociaż wydawała jej się ona śmieszna (zwykle kopanie piłki, co w tym jest takiego super?), to jednak całkiem jej się to spodobało. - Ojoj, bo się zarumienię.- powiedziała na dwóch wydechach, bo na jednym to chybaby się zapowietrzyła. Doskonale pamiętała początek swojej przygody z bieganiem. To, jak miała problemy z prawidłowym oddechem, bo wciąż o nim zapomniała. Tak, wstrzymywała go, żeby za jakiś czas odczuć tego skutki i nabrać wielki haust powietrza. Co najgorsze, nie kontrolowała tego. Długo jej zajęło opanowanie tej, jak się okazało, trudnej umiejętności oddychania w czasie biegu i droga do tego wcale nie była łatwa. Piekło. Azkaban. - Wymiękasz, Solberg? Nie sądziłam, że akurat ja będę tego świadkiem. Ba, że to się stanie przeze mnie! - uniosła brwi. Prawda była taka, że ona również odczuła pokonany dystans. Potrzebowała tego i wcale nie ubolewała nad faktem, że będą musieli jakoś wrócić do zamku. Zrobiło się A, to trzeba też B. Już czuła w nogach słodkie (i zarazem najgorsze na świecie) uczucie niemocy do zrobienia jakiegokolwiek ruchu jutro, a nawet dzisiaj wieczorem. Musiała to rozciągnąć. Zwlekła się z ławki, na której dopiero co przysiadła i szybko przeszła do rzeczy. - Bać się? Proszę Cię. Przecież doskonale oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że jeśli ja wyląduję w wodzie, to Ty podzielisz mój los. - prychnęła i pokazała mu język, po czym wróciła do chwilowo przerwany ćwiczeń. Była drobna, ale siłę też miała. W razie czego gotowa była do walki o to, kto dzisiaj wykąpie się w tym stawie i nie zamierzała przegrać. Znaczną przeszkodę stanowił dla niej wzrost chłopaka. Tutaj było 1:0 dla niego, bo zdecydowanie łatwiej było złapać ją.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Quidditch również zajmował w sercu Solberga dużo wyższą pozycję niż większość mugolskich sportów. Większość nie znaczy jednak wszystkie. Chłopak uwielbiał koszykówkę i pływanie, a jazda konna była dla niego jedną z największych życiowych przyjemności. Często namawiał nawet siostrę na kilkudniowe wycieczki jeździeckie po okolicznych wzgórzach i szkockich jeziorach. Między innymi właśnie dzięki nim zaznajomił się też z sztuką biwakowania. Krótko mówiąc wysiłek fizyczny zawsze był w jego życiu czymś bardzo ważnym i obecnym. -Kto powiedział, że wymiękam? Po prostu dbam o zdrowy zbilansowany trening. - Wyszczerzył w jej stronę swoje białe zęby i dał jej lekkiego kuksańca. Odpoczynek przed drogą powrotną był niezbędny jeżeli chłopak chciał wrócić do zamku w całości. Czuł, że jeżeli po powrocie nie zadba o swoje mięśnie jutro będzie umierał z bólu spowodowanego zakwasami, a tego na pewno nie chciał. Miał plany poćwiczyć jutro kilka odbić przed meczem z dziewczynami Elijaha. Mocząc sobie nogi w stawie przyglądał się, jak Aleksandra rozciąga się niedaleko. Jak widać nie było jej mało ćwiczeń jak na tę chwilę. Po krótkim momencie w głowie ślizgona zrodził się niecny plan. Wstał powoli z trawy i podszedł do dziewczyny. -Właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę. - Powiedział zbliżając się do niej. -Nie miałem jeszcze okazji świętować z Tobą Wielkanocy, a co za tym idzie.... - Nim dokończył zdanie sprawnie poderwał dziewczynę z ziemi i przebiegając z nią w ramionach kilka kroków, wrzucił do stawu. -... Lanego Poniedziałku. - Dokończył stojąc po kostki w wodzie i obserwując jak dziewczyna wyłania się na powierzchnię. W ten ciepły dzień woda była naprawdę przyjemna i orzeźwiająca, szczególnie po wysiłku, który przed chwilą zakończyli.
Szczerze powiedziawszy, nie planowała na początku, że przybiegną tutaj. Miała już kilka tras odkrytych dzięki wcześniejszym wypadom, włącznie z tą okolicą ze stawem, ale były też takie, które bardziej nadawały się do uprawiania sportu. Chociaż czy tu było źle? Brak ludzi na ulicach był wręcz na plus dla dwójki uczniów, cisza też wcale nie przeszkadzała, a przyjemnie ich otaczała. Doskonałe miejsce dla osób pragnących spokoju. Sama chętnie kupiłaby w przyszłości jeden z tych przepięknych domów. Przynajmniej za każdym razem, kiedy była w tym miejscu tak myślała, bo przecież miała jeszcze trochę czasu do podjęcia tej decyzji i wszystko mogło zmienić się o 180 stopni. W skupieniu rozciągała się na trawie, dopiero po chwili zauważając, że Max zaczął iść w jej kierunku. Zignorowała to, bo myślała, że dołączy do niej i również będzie wykonywał ćwiczenia. Ale widząc jego twarz zdała sobie sprawę, że były to płonne nadzieje. Znała go już trochę i wiedziała, kiedy chciał zrobić coś głupiego. Teraz. Pora uciekać, jeśli życie było jej miłe. - O nie. - powiedziała kręcąc głową i wyciągając przed siebie ręce, jakby chciała go odepchnąć na odległość. Wiedziała, o co mu chodzi i nie miała zamiaru na to pozwolić. Najszybciej jak mogła zebrała się z ziemi i zaczęła powoli wycofywać. - Odejdź. Nie zbliżaj się do mnie. - co z tego, że coś mówiła, skoro była drobniuteńka i chłopak nie miał żadnych problemów z podniesieniem jej? W tej chwili naprawdę żałowała, że nie była tą toczącą się kulką, przynajmniej ciężej byłoby ją chwycić. Zaczęła piszczeć i aż dziw, że żaden z mieszkańców tego nie usłyszał. - Max, przysięgam, jak to zro - urwała w połowie, nie kończąc swojej groźby. Zdążyła jeszcze nabrać powietrza w płuca zanim wpadła do wody. Pierwsze co poczuła to zmiana temperatury. Kiedy woda otuliła jej rozgrzane ciało było jej po prostu zimno. Minęło kilka chwil, zanim przyzwyczaiła się do niej i na szczęście obeszło się bez szczękania zębami. Wpadając do tego całkiem sporych rozmiarów zbiornika, poczuła też dno, o które lekko musnęła. Jak dobrze, że była w tym głębszym miejscu, inaczej zapewne nie mogłaby usiąść przez najbliższe kilka dni i to nie z powodu zakwasów. Wynurzyła się, plując wodą i odgarniając z twarzy przyklejone włosy. - Kurwa, nie żyjesz. - powiedziała lodowatym tonem i posłała mu równie ciepłe spojrzenie. Jeszcze nie wiedziała jak spełni groźbę, ale coś wymyśli. Okręciła się w wodzie, szukając czegoś co mogłoby jej pomóc w zemście. Nie zauważyła nic godnego uwagi oprócz wysepki. Cóż, będzie musiała poradzić sobie w inny sposób. Udawanie topienia się nie wchodziło w grę, bo chłopak wiedział, że potrafiła pływać. Nabranie wody w ręce i ochlapanie go też wydawało się ciężkie do realizacji, bo nie dość, że zdążyłby uciec, to połowa cieczy wypłynęłaby jej między palcami. Zostawało jeszcze jedno, niezbyt skuteczne, ale zawsze coś. Poza tym odwet może przeprowadzić kiedy indziej. - Muszę Ci chyba podziękować za ten świetny pomysł, dzięki któremu zapamiętam te święta na zawsze. - uśmiechnęła się słodko i podpłynęła do brzegu, zaczynając iść przez wodę w miejscu, w którym już mogła spokojnie stanąć. - No nie uciekaj jak panienka. Co ja Ci mogę zrobić? Taki skrzat jak ja w porównaniu do Ciebie? - powiedziała widząc, że chłopak zaczął się wycofywać. Ona dalej szła przed siebie. Mokre ubranie bardzo jej ciążyło i poruszanie się w nim nie należało do specjalnie przyjemnych, ale tym miała zamiar zająć się nieco później. Nie było zimno, więc nie obawiała się przeziębienia, a nawet jeśli je złapie, to szybko się z nim upora eliksirem. W końcu od czegoś one były. - Tulimy! - krzyknęła i rzuciła się na chłopaka, przylegając do niego całym ciałem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Okolica była faktycznie idealna jeżeli szukało się spokoju i miejsca na trochę aktywności fizycznej. Co prawda Max nigdy nie planował mieszkać w tym miasteczku po zakończeniu edukacji, ale musiał przyznać, że było tu pięknie. Sam chłopak wolał jednak osadzić się w przyszłości w mieście pokroju Londynu. Okolice mugolskie jednak z łatwym dostępem do świata magii. Oczywiście plany mogły sie zmienić. Wszystko zależało od tego, jaki zawód wybierze. Solberg śmiał się patrząc jak Aleskandra kręci się w wodzie. Jej próby obrony z góry były skazane na porażkę. Wzrost Maxa byl po jego stronie w takich sytuacjach. -Brzmi groźnie, aż zacząłem się bać. -Zażartował w odpowiedzi na groźby puchonki. Co prawda już nie raztak się przekonał, że wzrost i ogólnie gabaryty człowieka nie sświadczyły o jego łagodności. Gdy Aleksandra zaczęła iść w jego stronę, zaczął się taktycznie wycofywać. Jednak nim zdążył na dobrepewno wyjść z wody i uciec, dziewczyna dorwała go i przylgneła swoim mokrym ciałem do niego. -Osz Ty mendo! - Próbował się od niej odkleić jednak miała zadziwiająco mocny chwyt. Postanowił więc zmienić taktykę. -Jeżeli tak się bawimy, to co zrobisz teraz? - Z przyklejoną do siebie Aleksandrą po prostu rzucił się do wody. I tak obydwoje byli już mokrzy, więc co im szkodziło?