Wyjątkowe miejsce, będące prawdziwą oazą zarówno w letnie upały, jak i przyjemnym ogrodem zimowym w mroźne dni - jest to zasługa zaczarowanego namiotu, który chroni wnętrze lokalu przed zmianami temperatur i niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Szeroki wybór serwowanych dań i trunków pozwoli każdemu znaleźć coś dla swojego podniebienia, a dodatkowo w każdy czwartek o godzinie 18 Kwiatowa Knajpa gości zespoły, grające muzykę na żywo!
Dostępny asortyment:
■ La Bella Vita ■ Malinowy Zawrót Głowy ■ Plumpki duszone w sosie miodowym ■ Pokusa Syreny ■ Smocze naleśniki ■ Sałatka Molly Weasley ■ Uśmiech kudłonia ■ Złocisty feniks ■ Stek z kołkogonka w bąbelkowym musie
Nafisa miała odrobinę wolnego czasu, więc postanowiła spędzić ten czas w Kwiatowej Knajpie pod namiotem, o której usłyszała dopiero niedawno. Weszła do środka w zwiewnej sukience z szalem wokół szyi, a długie, czarne, proste włosy miała ułożone na ramionach wzdłuż piersi. Rozejrzała się wkoło kawiarni - ludzi nie było zbyt dużo. Zajęła miejsce na złotym, jakoby wiklinowym krześle i pociągnęła nosem, gdyż poczuła roznoszące się zapachy. Wyjęła książkę i z uśmiechem wczytała się w fabułę, która tak bardzo ją zafascynowała już od dawna. Nagle jednak, Nafisa, poczuła na sobie czyjś wzrok. Miała co prawda twarz zasłoniętą książką, ale uniosła swój wzrok nad nią i zaobserwowała osobnika, który się w nią wpatrywał. Był to młody mężczyzna. Mógł nawet chodzić do Hogwartu. Nie wiedziała tylko czy był uczniem i studentem, jednakże po chwili stwierdziła, że skądś go kojarzy. No pewnie! Był w jej domu na kolacji. Jej ojciec, Minister, który jest oczarowany mugolami, zaprosił tego chłopaka i jego dziadka. Chłopak ten był małomówny i nieśmiały, więc Nafisa nie miała go okazji zbytnio poznać. Kiedy mężczyzna ten przestał się na nią patrzyć, ona wbiła w niego swoje duże, niemalże czarne oczy i uśmiechnęła się dość delikatnie, w taki sposób, że uniosła tylko kącik swoich ust.
Kwiatowa Knajpa. Gdyby ktoś kiedyś powiedział Rexowi, że się tu znajdzie to by go wyśmiał. Jednak teraz wolał posiedzieć w takim miejscu niż w tych zadymionych Trzech Miotłach i reszcie pubów. Wszedł do środka i rozejrzał się, kwiatów jak mrówków. Choć plusem było to, że znajdowały się tu kanapy, na których można półleżeć. Cud, miód i orzeszki. Lawirował między krzesełkami by dostać się do jednej z wygodnych kanap. Po czym rzucił na nią plecak i usiadł. Wyciągnął z niego laptopa, przy którym osobiście majstrował aby działał nawet w miejscach magicznych. Mimo, że zajęło mu to bardzo dużo czasu był bardzo zadowolony ze swego dzieła. Profesor Bart był pod wrażeniem, ale cóż, to w końcu Rex. Czekając aż system się załaduje ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Jedna z dziewczyn wydawała mu się znajoma, co w sumie nie było niczym niezwykłym. Pewnie ją gdzieś minął, choć trzeba przyznać, że urodę miała nietutejszą. Anglicy byli bardziej bladzi a ona miała ciemniejszą karnację. Nie chcąc się dłużej głowić zagłębił się w kilka programów na swoim laptopie. Chciał trochę pogrzebać przy softwarze. Wcześniej zamówił sobie herbatę coby od czasu do czasu wrócić do rzeczywistości.
Patrzyła uważnie na tego chłopaka, który majstrował coś przy laptopie. Jej twarz od razu nabrała blasku, a Nafisa jakby mogła to od razu podskoczyłaby ze szczęścia. Interesowała się mugolami, ich przedmiotami codziennego użytku, nowinkami technicznymi, obyczajami, tradycjami. Zainteresowanie ''odziedziczyła'' po ojcu, który miał takie samo zamiłowanie. Nafisa zamknęła książkę i od razu podeszła do tego młodzieńca. - Przepraszam, mogłabym się dosiąść? - Zapytała uśmiechnięta, po czym ciągnęła dalej swoją wypowiedź. - My się chyba znamy. Byłeś z dziadkiem u mnie na kolacji. Zresztą.. nieważne.. Widzę, że masz laptopa! Cudeńko! - Pochwaliła zadowolona, lustrując wzrokiem to urządzenie. - Jakie ma oprogramowanie? Jaka pojemność dysku? A grafika? - Zaczęła dopytywać, patrząc uważnie to na laptopa, to na chłopaka.
Cóż za piękny, pogodny dzień! Wspaniale, że nasi sprytni studenci zamiast kisić się w zamku postanowili wyjść na świeże powietrze, rewelka. W końcu ileż można, prawda? Oceny wystawione, egzaminy pozdawane, to i wszyscy postanowili się rozbrykać. Hmmm, jak to się jednak stało, że zamiast opalać się, plotkować z przyjaciółmi czy też spędzać upojne chwile na trawce magiczni głupole próbują coś grzebać przy komputerach?! TUTAJ?! W magicznej wiosce?! Ojej, chyba postradali rozumki! Może i laptop prezentował się wspaniale i zapewne był niezłym magnesem na lecące na mugoli dziunie, ale hm, trzeba było sobie załatwić atrapę. Albo wyrywać magiczne uczennice w Londynie, na przykład. Z dala od ulicy Tojadowej. Może wtedy uniknęliby rzewnego płaczu za wspaniałym kompanem odbierającym życie realne? Ach! Będą musieli się nad tym niewątpliwie pogłowić, albowiem w pewnym momencie od nadmiaru magii urządzonko... no cóż, poleciały iskry, komputer zaskwierczał groźnie, aż w końcu wszyscy usłyszeli cichy wybuch i tadam! Padł, padł ten wspaniały cud techniki, jaka szkoda. Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy. Kaboom!
Ekscytację Nafisy przerwał cichy wybuch. Zamurowało ją, bowiem to ten jego laptop. Padł, po prostu się popsuł. Przygryzła delikatnie swoją czerwoną wargę i spojrzała na swojego towarzysza. Wiedziała, że będzie cierpiał z tego powodu, ale czasami przychodzi właśnie taka kolej rzeczy. - Bardzo .. mi przykro. - Odparła od razu, patrząc na laptopa, z którego jeszcze sypały się iskry. Nie ubolewała nad tym jakoś specjalnie, w końcu to nie był jej laptop. Wiedziała także, że nie mogłaby wnieść czegoś mugolskiego w magiczny świat i z tym się tak obnosić. Byłaby odważniejsza. Jednakże nie ukrywała fascynacji. Niemalże każdy jej znajomy jak i nauczyciele wiedzieli, że interesuje się światem mugoli.
Tyle pięknych drzewek napisanych osobiście przez niego. Rex sam chciał opatentować swoje wynalazki, które może jakiegoś pięknego dnia znajdą się na rynku mugolskim. Nawet już tworzył własne oprogramowanie, jednak nie na tym małym przenośnym urządzonku. Od czasu do czasu łyknął herbaty by ponownie śmigać palcami po klawiaturze. Tyle kodów przed nim. Kiedy usłyszał głos podniósł głowę lekko zdezorientowany. - Przepraszam, co mówiłaś? - spojrzał na nią lekko przytomniejszym wzrokiem. - Na kolacji? Być może - podrapał się po brodzie. - Jeśli twój ojciec jest ministrem to chyba wiem co to za kolacja. Machnął ręką by sobie przysiadła skoro już i tak podeszła. W końcu zaczęła jakąś rozmowę, więc jak przystało na faceta zaprosił ją na kanapę. - Umm dzięki? Choć taki cud z niego nie jest, ma swoje lata - uśmiechnął się lekko. - Normalnie korzystam z Windowsa 7 jednak tak dla picu wgrałem na niego 8, kafelki są zabawne. Dysk ma zaledwie 750GB, zwykły taki - wzruszył ramionami. - O ile dobrze pamiętam to wkręciłem tu GeForce GTX 460, jednak nie wiem czy to w tym czy w drugim, ten to tylko roboczy złomek, który... I w tym momencie zaskwierczał. Rexowi się to bardzo, ale to bardzo nie spodobało. Chyba jednak będzie jeszcze musiał popracować nad zaklęciami trzymającymi całość w świecie magicznym. - Nie, nie, nie, tylko nie to - zamruczał do siebie i szybko odłożył laptopa na podłogę. - Cholera by to - pogrzebał w plecaku w poszukiwaniu śrubokrętu, tryumfalnie wyjął go by szybko rozkręcić obudowę. - Na wszystkie dyski przenośne świata! Dysk twardy się nie spalił! Choć tyle - uśmiechnął się krzywo, zakręcił sprzęcicho i schował do plecaka. Szkoda mu było złomka. Dobrze się sprawował i był w sumie pierwszą testową wersją. I tak dobrze, że przetrwał kilka tygodni. Trzeba pomyśleć nad tym by wydłużyć czas żywotności magicznej. - Będę go musiał naprawić - westchnął ciężko.
To było bardzo dziwne. Wydawało się, że laptop chodził bez zarzutu, ale cóż, najwidoczniej jego czas się skończył. Dobrze chociaż, że dysk się nie spalił i będzie można go przenieść do innego, pasującego modelu. Uśmiechnęła się blado, gdyż nie mogła pomóc w celach naprawczych. Nie znała się na tym kompletnie. Poprawiła kosmyk swoich włosów i zaczęła w jakiś sposób pocieszać chłopaka. - Z całą pewnością naprawisz! Wszystko będzie dobrze. Z dwojga złego to dobrze, że nie stało się nic o wiele gorszego. Podobał mi się ten laptop i miałam nadzieję, że pokażesz mi różne jego opcje, ale może innym razem, jak go naprawisz, albo znowu spotkam ciebie z jakimś innym modelem. - Uśmiechnęła się do niego życzliwie, po czym zaraz zmarszczyła swój nos. - Zasadniczo .. nie sądzisz, że to jakaś ''klątwa''? Sprowadziłeś laptopa do świata magicznego i od razu się popsuł. Na następny raz musisz być chyba bardziej ostrożniejszy. Jak coś będziesz miał to zachowaj to dla siebie. - Zaproponowała, po czym założyła nogę na nogę i wróciła do tematu kolacji, uważając temat laptopa za zakończony. - Swoją drogą.. kolacja nie była taka zła. Twój dziadek to naprawdę miły staruszek. Z tego co wiem .. ''przygarnął'' ciebie, tak? Wspaniała zatem z niego osoba. A ty.. Coś bardzo małomówny tam byłeś. Myślałam, że Cię poznam z racji tej, iż nie miałam wspólnego tematu z twoim dziadkiem i z moim ojcem, którzy oddali się ochoczej rozmowie, a tutaj nic! Siedziałeś cicho, nadęty jakiś.. - Wzruszyła ramionami, przypominając sobie ów sytuację. - Postanowiłam się nie odzywać.. - Wyjaśniła, uśmiechając się do niego delikatnie. - Nie znam nawet Twojego imienia.. Uczysz się w Hogwarcie? - Pytała chaotycznie.
Złośliwość rzeczy martwych i tyle. Po prostu znowu spędzi wiele godzin na próbach wdrożenia urządzenia w świat magiczny. Któregoś pięknego dnia mu się to w końcu uda. To by było zabawne gdyby w każdym domu magicznym znalazł się telefon albo kuchenka mikrofalowa. Można by wreszcie odejść od używania sów. Okropne stworzenia. - Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem albo... Spalonym laptopem - wzruszył ramionami. - Taaa, może kiedyś ci je pokaże. Następnym razem będzie pracował o wiele dłużej niż 3 tygodnie, 2 dni i 18 godzin - uniósł brwi sceptycznie. - Żadna klątwa. W zasadzie to pracuje nad urządzeniami, które by działały w tym lekko zacofanym, acz magicznym świecie. Jego dziadek byłby wtedy nieźle zszokowany. Zawsze podchodził dość sceptycznie do tych wszystkich urządzeń swego wnuka, jednak nie zabronił mu niczego. Może prócz rozmów na temat jego córki, matki Rexa. Wypadek był tamtem tabu w domu i obaj o tym dobrze wiedzieli. - Jak chce to potrafi być miły, jak każdy człowiek - dłonią przeczesał włosy, które i tak układały się jak chciały. - Wspaniała osoba... Mhm. On bywał małomówny tylko wtedy kiedy coś bardzo pochłaniało jego myśli albo kiedy pokłócili się z Phelanem. Co w sumie zdarzyło się wtedy. Zmuszanie go do chodzenia na jakieś kolacje... Też coś. - Chyba nie miałem wtedy nastroju do takich błahych pogaduszek, wybacz mi karygodne zachowanie - uśmiechnął się przepraszająco. - Nazywam się Rexland, ale mów mi Rex. W zasadzie to tam studiuje już, a ty jesteś... - zamilkł próbując przypomnieć sobie jej imię. Jej ojciec ją przedstawiał, chyba. A gdyby ktoś go zapytał o to kiedy stworzono javascript to by natychmiast odpowiedział.
~ Jako iż przenoszę się aktualnie do Wielkiej Sali na ten Bal, to kończę powyższy wątek. Być może chciałby ktoś tutaj popisać ze znajomymi, więc nie chcę blokować miejsca :)
Kwiatowa Knajpa to wspaniałe miejsce, żeby napić się herbaty i odpocząć w blasku słońca, które chętnie otula nieopalone partie skóry. Naprawdę! Szkoda, że dzisiaj pojawiliście się tutaj w zupełnie innych okolicznościach. Bo oto Chantal de Laurien została przyłapana w Hogsmeade przez szkolnego gajowego, któremu wcześniej zostały dostarczone sadzonki przepięknych kwiatów wprost z Japonii, a że jemu brakuje czasu teraz na cokolwiek to poprosił dziewczynę, żeby zaniosła przynajmniej część z nich do knajpy, gdzie one będą wiecznie kwitły. Niestety skrzynki okazały się zbyt ciężkie i oto do dziewczyny dołączył jeszcze Hayden Graves, któremu chyba nie w smak było noszenie skrzyneczek, ale przy takiej ślicznej dziewczynie?! No panie Hayden'ie! Do roboty! Samo się nie zrobi! A w kwiatowej knajpce, na pewno zaproponują wam jakieś piwo kremowe na koszt firmy!
Z jakiej to okazji Chantal ma pomagać gajowemu? Przecież nie ma dziś urodzin! A jeśli nie może sobie poradzić z ogromem obowiązków, to niech załatwi sobie pomocnika, użyje czarów albo po prostu nie bierze tyle na swoje barki, bo potem ściga grzecznych studentów i zagania ich do roboty. Francuzka zdecydowanie nie była skora do pomocy, ale wolała uniknąć kolejnej reprymendy od gajowego. W końcu tyle razy mu podpadła, a on i tak był dość przyzwoity i nie biegł od razu na skargę do dyrekcji. Tak więc zebrała się w sobie i z przyklejonym uśmiechem na ustach zgodziła się pomóc. Pffy! Zgodziła? Mogłaby się zgodzić, gdyby ten człowiek przyjmował odmowę. Posłusznie odebrała od niego skrzynki i naburmuszona udała się do Kwiatowej. Z każdym krokiem jednak opadała z sił, chyba razem z gajowym przecenili jej siły. Postawiła więc skrzynki na ziemi i chcąc sięgnąć do torby po różdżkę, aby nieco sobie pomóc, dostrzegła, że nie ma torby w wyznaczonym dla niej miejscu zwanym ramieniem. - Kurwa! - zaklęła pod nosem i zacisnęła dłonie w pięść, aby dać upust złości. Schyliła się ponownie po skrzynki, ale nie mogła ich już udźwignąć. Opadła z sił? Pal więcej! - Pieprzę, nigdzie się z tym już nie ruszam.. - syknęła znów do siebie i po sprzedaniu skrzynce kopniaka, usiadła na jej brzegu i zaczęła oglądać sobie buty.
Hayden Graves przez tą cała wakacyjną nudę, odwiedził aż Hogsmeade. Sam w sobie pomysł był nieco idiotyczny, przecież przez cały rok szkolny miał tyle okazji, aby się tam udać. Jednak przez ten cały mugolski zgiełk, potrzebował udać się w jakieś magiczne miejsce. Stąd Hogsmeade. Poza tym, raczej nikt go tu nie będzie szukał, tym lepiej dla niego. Trochę miał dość natykania się wszędzie na znajomych ze szkoły. Bo ile można? Bracie, widzimy się codziennie nieprzerwanie przez dziesięć miesięcy, a ty proponujesz mi wypad na ryby do twojej ciotki gdzieś na końcu UK? Nie, dzięki, postoję. Tak więc spacerował sobie Hayden beztrosko jedną z uliczek wioski, nie przejmując się na razie niczym. Nie skupiał się bardzo na tym, co miał przed sobą, lecz w pewnym momencie przemknął wzrokiem przez roztkliwiający obrazek. Dziewczyna, wcale nie brzydka - wręcz przeciwnie - siedziała sobie chyłkiem na skrzynce z dość zrezygnowana miną. Hayden jakoś specjalnie romantyczny i wrażliwy nie był, jednak nie pozwolił sobie przejść obojętnie. - Cześć! No dalej, wstawaj. - przywitał się rześko, obdarowując ją serdecznym uśmiechem i pomocną ręką. Gdy już znalazła się w pozycji pionowej, dalej z raźnym uśmiechem wziął się do podnoszenia tych trzech skrzynek. Uch, chyba zaczął się jej nie dziwić. - Gdzie dziewojo droga, ze skrzynki mają trafić? - spytał z błyskiem w oczach. Bardzo teraz przydał się ten trening na pałkarza, który sobie zafundował przez wakacje. Rozłożył teraz ciężar optymalnie i nie było tak strasznie. Troszkę mu było nie w smak targanie tych skrzynek, ale przecież nie zostawi tej dziewczyny tutaj samej!
Siedziała czekając. Czekając na jakiegoś księcia, który jej pomoże. W rezultacie to przeklinała pod nosem gajowego i siebie przy okazji, że zostawiła u niego torbę. Jak mogła o niej zapomnieć? Były tam jej wszystkie skarby potrzebne do pełni szczęścia. Prócz Villiersa, ale on by się tam nie zmieścił. W końcu wstała, obeszła kilka razy skrzynki jakby samo przypatrywanie się im miało odebrać te zbędne kilogramy przez, które nie mogła już tego unieść. Zaklęła pod nosem znowu jakieś naście razy i usiadła w tym samym miejscu co przedtem, tylko tym razem zaczęła odskrobywać lakier z paznokci. Nie wiem co miało jej dać to siedzenie, ale widocznie coś dało bo w końcu jakiś młodzian zechciał udzielić jej pomocy. W zasadzie to znała go z pokoju wspólnego, ale nigdy jakoś nie było okazji zamienić słowa. Tych dwoje nie wyglądali jakoby cokolwiek miało ich łączyć, prócz domu do którego należeli. A wszystko wiedząca tiara może po prostu miała w zwyczaju popełniać błędy, tylko nikt o tym nie wspominał? Gdy chłopak z rozpędu pomógł jej wstać ze skrzynek, nie pytając w ogóle co, jak i gdzie, a potem zaczął zmagać się z ich podnoszeniem Gryfonka nie miała zamiaru protestować. Niechże na coś się przyda, jak już spadł jej z nieba. - Do Kwiatowej.. Nasz gajowy zgarnął mnie do pomocy. Nie wiem czy to miała być jakaś kara za to, że zawszę daję mu w dupę. No, ale nie powiem.. Żart to mu się udał.. - wybełkotał i ruszyła za chłopakiem, który zaczął powoli i z gracją tachać skrzynki. Przez chwilę szli w milczeniu, ale Francuzka w końcu przemówiła. - A może chciał mnie sprawdzić i wysłał Ciebie na przeszpiegi? Wiedział, że nie dam rady i polegnę w połowie drogi. Miałeś za zadanie mnie pozbierać i pomóc mi je dostarczyć? - zażartowała, ale jakby nie patrzeć to wcale nie było takim głupim pomysłem.
Zaciskając zęby i robiąc trochę dobrą minę do złej gry, Hayden uśmiechał się serdecznie i próbował prowadzić konwersację. Czego się w końcu nie robi dla poznania miłej i ładnej dziewczyny oraz spełniania dobrego uczynku? W końcu był Gryfonem, szlachetność była w jego naturze. Choć nie był przesadnie ofiarny, nie mógł po prostu zlekceważyć problemu tej dziewczyny. Słuchał jej z uwagą i współczuciem, a na wzmiankę o nasyłaniu zdziwił się tyko i zaśmiał serdecznie. No dobra, wybuch śmiechem dość donośnym. - Zapewniam Cię, że nikt mnie nie wysłał. - powiedział, po czym pozwolił sobie, spoglądając na twarzyczkę okoloną krótkimi blond włoskami, na parsknięcia niekontrolowanej wesołości. Gdy już się opanował, a było to w połowie drogi, przypomniał sobie o czymś niezwykle ważnym. - Wybacz, ja chyba się nie przedstawiłem? Jestem Hayden. Hayden Graves, a Ciebie kojarzę z pokoju wspólnego, nie mylę się? Uścisnął bym ci prawicę, ale sama rozumiesz. - tu spojrzał wymownie na skrzynki, które jakby trochę zelżały. Tymczasem dochodzili już do upragnionego celu, namiot upiększony kwiatami w każdym możliwym miejscu stawał się wyraźniejszy, aż bardzo wyraźnie stanął im przed oczami. Puszczając Chantal przodem, Hayden wszedł dziarsko pod namiot, rozglądając się za ladą, gdzie mógłby te kwiaty dostarczyć. Nie chciał pchać się na jakieś zaplecza, czy coś w tym rodzaju. Zaraz pewnie wynurzy się ktoś z obsługi, a jego towarzyszka wyjaśni o co chodzi.
LNie zbyt często przywiązywała się do ludzi lub rzeczy. Chyba, że mowa tu o jej niezliczonej ilości kapeluszy lub o tym pomiocie szatana Casprze Villiersie. On był jedyną personą bez której ostatnimi czasy było jej ciężko egzystować. Reszcie nie dawała kredytu zaufania. Była nieco nieufna i zdystansowana jeśli chodzi o nowo poznane osoby, ale nie miała w zwyczaju tego okazywać. Może dlatego posiadała tak wielu znajomych, z którymi czasami niewiele ją łączyło. Cóż.. Pragnęła być rozpoznawalna i lubiana przez innych. A centrum zainteresowania było jej ulubionych i najbardziej pożądanym ze wszystkich miejsc. Z tego też powodu jeszcze chetniej przyjela pomoc mlodego Gryfona. Kroczyla z nim w zaparte, choc bylo to bez sensu. Wiedzial gdzie jest Kwiatowa, a ona wcale nie byla w tym momencie jakims wybornym kompanem w podrozy. Mogla rownie dobrze zwinac sie przy pierwszej lepszej okazji, mowiac, ze zapomniala torby i po prostu nie wrocic. Co przeciez bylo by prawda no.. Ona jednak szla dalej z przekonaniem, ze nie wypada. Przez reszte drogi milczeli, rzucila tylko gdzies w odpowiedzi na jego pytanie, ze ma na imie Chantal i rowniez konarzy go ze wspolnego, co nie bylo takie trudne, bo Gryfonow z dredami nie bylo wcale na peczki. Agdy ukazal im sie. namiot Kwiatowej weszli do srodka bez zadnego zaproszenia postawili skrzynki na ladzie i czekali. W koncu z zaplecza wylonil sie starszy lysiejacy mezczyzna z szerokim usmiechwm przyklejonym do twarzy. I Chantal juz wiedziala, ze on wie co tu robia. Odwzajemnila jego usmiech i nic wiecej nie mowila, dopoki mezczyzna nie zaproponowal im czegos do picia. - Pewnie jestescie zmeczeni niesieniem tych skrzynek. Mniemam, ze do najlzejszych one nie naleza. Moze napijecie sie czegos jako rekompensata? Na koszt firmy oczywiscie.. Tak, mojito z wódką poproszę. - Hayden, chcesz coś? W końcu to Ty sobie na to zasłużyłeś.. Ja prawie w ogole nie taszczylam tych skrzynek.. Chyba, ze masz mnie juz dosx to dziekuje za pomoc i nie zatrzymuje.. - zwróciła sie do chlopaka z nieskrywana obojetnoscia. Choc wypicie czegos i rozmowa z calkiem sympatycznym wspoldomownikiem nie bylaby takim zlym rozwiazaniem.
Czy to była randka? Josephine zastanawiała się nad tym dłuższą chwilę, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie i przeczesując delikatnymi ruchami gęste loki. Ona lubiła nazywać, lubiła określać i upewniać się, że to, na czym stoi, jest solidne i stabilne. Więc czy jej spotkanie z Ozem było... no właśnie, spotkaniem czy może randką? Flirtowali od jakiegoś czasu, ani jej, ani jemu niczego nie brakowało, więc właściwie... właściwie pewnie można to określić mianem "randki badawczej", kroku w przód. A może nie? Josephine jednym zdecydowanym pociągnięciem kredki nakreśliła precyzyjną kreskę na górnej powiece, tuż nad linią rzęs, i westchnęła. Właściwie to nie ma większego znaczenia, co ona sobie myśli teraz. Inna rzecz, jak będą się zachowywać z Leigh podczas spotkania. Pożyjemy, zobaczymy uznała Jossie i z tą kojącą myślą, która ucinała wszystkie niemądre rozważania, dokończyła swój dyskretny makijaż i wygładziła ubranie. Bladoróżowa bluzka, dżinsy i naszyjnik z sową. Tak chyba będzie dobrze, zresztą jeśli zacznie się nad tym zastanawiać, nigdy nie dotrze na miejsce spotkania. Właściwie kobiecie wolno się spóźnić, ale nie miała zamiaru wystawiać cierpliwości Oza na próbę. Dawno nie była na niczym, co mogłaby nazwać randką, więc to była miła odmiana. Australijczyka jeszcze nie było, ale miał czas, bo Jossie odrobinę się pospieszyła. Usiadła wygodnie w jakimś przytulnym kącie, poprosiła tylko o sok pomarańczowy i zaczęła czekać na Oza, na ten jego miły uśmiech i żywą inteligencję, którą tak u niego ceniła. Podobał się jej.
On też wolał się nie zastanawiać nad charakterem ich spotkania. Owszem, lubił sobie czasem pomarzyć, pomyśleć, co by było gdyby, ale miał w relacjach międzyludzkich jakieś tam doświadczenie i doskonale wiedział, że lepiej nie wyprzedzać faktów, bo potem można przeżyć rozczarowanie. A rozczarowanie było u niego na szczycie listy znienawidzonych odczuć. Uwielbiał towarzystwo Josie, ale czego mógłby być pewien po tak krótkiej znajomości? Fakt, wpadli sobie w oko od pierwszego spotkania i cudownie im się rozmawiało, ale równie dobrze wszystko to mogło prowadzić do katastrofy. Nie był pesymistą, skądże znowu, raczej określał siebie jako realistę z optymistycznymi zapędami. Nad uczuciami jednak ciążył mu rozum i wiedział to każdy, kto znał go dłużej niż pięć minut. Ubrał się najzwyczajniej, koszulka z królem Julianem, na to zarzucił koszulę w kratę i dołożył do tego dżinsy. Jedynie nad fryzurą przesiedział chwilę dłużej, starając się ogarnąć jakiś wystający i cholernie upierdliwy kosmyk. Done. Wyszedł ze szkoły z uśmiechem na ustach i bukietem kwiatów w ręce. Randka, czy nie randka, wypadało być miłym. Poza tym, sama nazwa knajpki, w której mięli się spotkać zobowiązuje do takich gestów. Na miejscu znalazł się idealnie o czasie, w duszy chwaląc swoje wyczucie i zorganizowanie. Czasem trzeba w końcu popieścić swoje ego! Znalazł ją bez żadnych problemów, jej loki w końcu były bardzo charakterystyczne. - Cześć, Jose. Miło cię w końcu widzieć. – Zagadnął z uśmiechem, wręczając jej kwiaty i przytulając na powitanie, po czym usiadł naprzeciwko. Nagle pojawiła się koło nich kelnerka, zamówił więc kawę i dwa ciastka, modląc się, żeby Krukonka nie była na diecie. – Wybacz, że ostatnimi czasy tak cię zaniedbałem. Opowiadaj, co się ostatnio u ciebie działo.
Zdecydowanie, byli do siebie niesamowicie podobni, nic dziwnego, że od razu wpadli sobie w oko i znaleźli wspólny język. Jossie miała dokładnie takie samo podejście do życia, lepiej założyć wersję optymistyczną, ale realną i nie przywiązywać się do niej, bo rozczarowania bywają bardzo bolesne. Trzymanie marzeń na wodzy, mówienie, że jeśli się spełnią, to bardzo miło, ale jeśli nie, cóż, takie jest życie. Tak, więcej było w niej optymistki niż pesymistki, ale jednak realizm górował nad tym wszystkim i decydował o jej życiu, o decyzjach... o wszystkim. Właściwie powinnam zmienić ulubione zdanie Jossie na wizbooku na Cogito ergo sum, bo nic nie streszcza lepiej jej charakteru niż te trzy słowa. Na Josephine wejście Oza zrobiło piorunujące wrażenie. Że był przystojny- wiadomo, prawie zdążyła do tego przywyknąć, chociaż niektórzy mężczyźni, a do nich bez wątpienia należał Ventura, są tak samo urodziwi, nieważne, jak długo się na nich patrzy. PRZYNIÓSŁ JEJ KWIATY. Och, nie, nie! Josephine nie była romantyczną, nigdy nie pozwoliła temu maleńkiemu ziarenku, które gdzieś tam w niej było, zakiełkować, ale przecież była kobietą i taki gest MUSIAŁ zrobić na niej wrażenie. W ogóle Oz jest mistrzem efektownego wejścia i wcale nie chodzi tu o wkroczenie do pomieszczenia moonwalkiem czy stłuczenie wszystkich żyrandoli. A kiedy ją objął, otulając swoim zapachem, który zawsze bardzo lubiła, Jossie poczuła się naprawdę wspaniale- zadbana, dopieszczona, obdarowana kwiatami. Merlinie, jacy faceci dają teraz kwiaty, jeśli nie liczą na seks albo nie zrobili czegoś naprawdę paskudnego? Faceci z klasą, wymierający gatunek, do którego należał właśnie Oz, który niniejszym dostał +20 punktów na wejście. Kelnerka zakrzątnęła się przy nich, przyniosła wazon na kwiaty, przyjęła zamówienie, a Jossie ani w głowie było protestować. Figurę miała w porządku, zresztą facetów zawsze jakoś peszyło to gadanie o odchudzaniu, samotne jedzenie nie jest takie fajne jak we dwoje. - No cóż, lepiej późno niż wcale...- zrobiła komiczną minę, jakby się wahała czy mu wybaczyć, a jednocześnie walczyła z uśmiechem, po czym błysnęła wesoło zębami i spojrzała mu w oczy.- Prawdę mówiąc... niewiele. Studia, studia... ostatnio byłam na imprezie, ewenement. A ty? Co robiłeś poza pilnowaniem twojej siostry? Żeby mój brat się tak o mnie troszczył...- westchnęła, wywracając oczami i wciąż się uśmiechając.
Z jednej strony Oz był święcie przekonany o tym, że to przeciwieństwa się przyciągały i całe jego życie uczuciowe potwierdzało tę regułę. Już jako mały chłopiec latał za złośnicami malującymi kredkami stoliki w przedszkolu i to im, a nie spokojnym, ale wesołym dziewczynkom, proponował zabawę w dom. Wbrew pozorom w szkole jego gust się nie zmienił, ba, dopiero teraz, na studiach zaczęło się w nim kiełkować przeczucie, że może wystarczy zabaw z anarchistkami i wariatkami, a czas najwyższy zwrócić uwagę na kobiety z ambicjami. Brzmi górnolotnie, ale czasem nie da się inaczej czegoś określić. Li i jedynie, rozchodziło się głównie o to, że Leigh poszukiwał obecnie właśnie kobiety, a nie dziewczyny, wiecznej studentki czy dzieciaka w dorosłym ciele. Nie pogardzi nimi jako przyjaciółkami, broń go przed tym panie boże! I właśnie dlatego tak dobrze dogadywał się z Josie. Nie podejrzewał nawet, że Krukonka była pod takim wrażeniem jego wejścia. A już w szczególności bukietu. To akurat było dla niego zupełnie naturalne – wybierasz się na spotkanie, zabierasz ze sobą adekwatny podarunek. A cała ta ich próbna randka krzyczała aż o przyniesienie kwiatów – ona sama zawsze kojarzyła mu się z płatkami tych roślin. Takie delikatne i kruche! Ktoś mógłby go z łatwością określić mianem Strażnika Niewinnych Kobiet i byłoby to całkiem prawdziwe i uzasadnione stwierdzenie. Wystarczy na niego spojrzeć i już widać, że dla niego płeć żeńska jest kruchutka jak najcieńsze szkło. Nie twierdził jednak, że jest słaba, nigdy w życiu. Przecież gdyby nie jego siostra, nie wiadomo, jakby teraz wyglądał. W każdym razie czuł się w obowiązku do czuwania nad nią i chronienia przed całym złem świata. Typowy typ rycerza, czasem jednak zbyt nawet opiekuńczego. - Nie jest też znowu tak późno, nie przesadzaj. – Uśmiechnął się do niej szeroko, puszczając oczko. W pierwszym odruchu chciał upaść na kolana i błagać o wybaczenie, ale uznał to za zbyt śmiałe jak na początek spotkania, na koniec zresztą też. Dobra, to byłoby po prostu głupie. – Na imprezie? Ty? Jakim cudem? – Jakoś dziwnie nie mógł sobie tego wyobrazić! Ciekawe dlaczego, prawda? - Niestety, nie mam tak bujnego życia jak ty, ale spotkałem za to moją dawną przyjaciółkę. Poza tym, to samo co zawsze, nauka i racjonalne myślenie. – Skrzywił się niemal niezauważalnie, mając już tego powoli po dziurki w nosie. Z drugiej strony… Binnie była szalona za ich dwoje.
Josephine nie potrafiła określić, kto jest w jej typie. Po prostu, czasem coś zaskakiwało, a czasem nie. Ale miłością jej życia i największym rozczarowaniem był człowiek tak diametralnie od niej różny, że to nie mogło się udać. Czasem miłość wcale nie wystarcza, nie należy słuchać tych wszystkich głupich rad z romansideł, bo bywają rzeczy, których po prostu nie można przeskoczyć. Uczucie, choćby najpiękniejsze, staje się ciężarem nie do udźwignięcia i po prostu nie można tak dalej żyć. Frederick był kimś wyjątkowym, najważniejszym facetem w jej życiu, jedyną miłością. I co? I nic. Różnice charakteru nie pozwoliły im dalej ciągnąć tego związku. I can't live with or without you. Męczyli się ze sobą, a bez siebie usychali. Pragmatyzm i racjonalizm Jossie był dla Freda udręczeniem, a ona im bardziej się angażowała, tym bardziej bała się, że go straci, tym bardziej szukała oparcia nie w jego uczuciu i zaufaniu, ale we własnym realizmie, który paradoksalnie wcale nie okazał się deską ratunku, a gwoździem do trumny ich związku. Josephine nie miała nic wspólnego z niewinnością i całe szczęście, że Oz wielu rzeczy o niej nie wiedział. Że nie wiedział o jej specyficznej relacji z Charlotte, boleśnie racjonalne podejście do spraw seksu, przekonanie, że to po prostu jedna z potrzeb, której niezaspokojenie negatywnie wpływa na psychikę. To nie tak, że puszczała się z każdym, nie. Ale jeśli miała ochotę na seks i miała do danej osoby zaufanie, to nie widziała powodu, dla którego miałaby wylądowania z nią w łóżku. Jossie potrzebowała ciepła i miłości, mimo że nigdy się do tego nie przyznawała otwarcie. Bała się wierzyć w bajki, romantyczne historie. Uważała, że jej to nie dotyczy i lepiej nie robić sobie nadziei, bo to może zaowocować jedynie rozczarowaniem. Roześmiała się swobodnie, patrząc mu w oczy i przerzucając włosy na jedno ramię. Był taki przystojny, rozsądny i miły. Tak dobrze czuła się w jego obecności... - Och, wiesz, czasem gdzieś się wyrwę. Lubię tańczyć, to pozwala rozładować stres, a naładować akumulatory. Od czasu do czasu impreza to dobra rzeczy, oczywiście jeśli towarzystwo tańczy, a nie wymiotuje- ostentacyjnie wywróciła oczami i pokręciła głową, jednak z jej ust nie zniknął uśmiech. - Hm... to niezbyt w moim stylu, ale może trzeba coś zmienić? Mam na myśli tę naszą racjonalną monotonię...- spojrzała mu w oczy, po czym upiła łyk kawy, brudząc sobie usta słodką pianką, czego nawet nie zauważyła.
Czasami miewamy dość ogromnych zamków i pyszności gotowanych przez domowe skrzaty, dość pięknej zieleni i wszystkich znajomych znajdujących się wokół. Napada nas jakaś dziwna myśl, że dziś jest ten dzień - dzień, gdy nie wolno siedzieć w pokoju, bo za oknem czeka na nas przygoda życia. I tak widocznie pomyślała sobie Jessica Levittoux, która wybrała się na małą wycieczkę do Hogsmeade. Nie pomyślała jednak, że w pewnym momencie może się poczuć samotna i - co najbardziej przerażające - niesamowicie głodna. Widocznie jednak dopisywało jej szczęście tego popołudnia, bo nieopodal dostrzegła małą knajpkę, która wydawała się być całkiem przyjemna. Weszła zatem do środka, mając nadzieję na zjedzenie czegoś dobrego, bo organizm płatał jej figle i burczenie żołądka było słychać chyba w całym pomieszczeniu. Jednak puchonka, jak to ona, nie miała pojęcia gdzie usiąść, tym bardziej, że większość miejsc była zapełniona. Zostało tylko kilka wolnych krzeseł przy zajętych już stolikach, ale większość typów, która tam siedziała, nie wyglądała zbyt przyjemnie lub zachęcająco. I oto na horyzoncie pojawił się Filip Stone, który wyglądał całkiem milutko i przyjaźnie, co pewnie podkusiło Jessicę, aby do niego podejść, dlatego tak też uczyniła, przysiadając się do niego!
Był ładny dzień Jessica pomyślała, że najwyższy czas wybrać do Hogsmeade. Rzadko kiedy wychodziła z zamku. Po prostu, ostatnio nie miała czasu na nic. Przyda jej się taka wycieczka. Kiedy ruszała, nie wiedziała, że będzie jej tak strasznie nudno. No bo przecież w zamku tyle miała przyjaciół, a tu ? Dziwnie się czuła. A przede wszystkim zaczęła się robić głodna. Wstąpiła do jakiejś knajpy, w której była pierwszy raz. No ale ludzie na pewno nie, było tu bardzo tłoczno. Zaczęła się rozglądać za jakimś wolnym miejscem. Zawsze tak robi. Ale zazwyczaj każdy chciał by siadła przy nim. Rozejrzała się i zobaczyła Filipa. Podeszła i spojrzała na wolne krzesło. Uśmiechnęła się uroczo. - przepraszam, ale czy to wolne? - dziwnie się czuła pytając się czy może usiąść. pierwszy raz coś takiego robiła, w tym roku. Widziała oczy chłopaka które do niej mówiły "jasne, siadaj z wielką przyjemnością" a słowa były troszkę inne, ale to już inna bajka. Ważne, że pozwolił jej usiąść. - dzięki. Często tu bywasz ? Ja jestem tu pierwszy raz, a tu takie tłumy. czuję się jak w jakimś pieprzonym ulu. - westchnęła. zamówiła sobie piwo i jakąś przekąskę. Czekała, aż dostanie. w między czasie się zastanawiała co zamierza zaraz potem zrobić. Odgarnęła włosy i zaraz potem ściągnęła płaszcz, który miała na sobie. poprawiła sobie naszyjnik, który miała no sobie.
Proszę, proszę. Kto raczył ruszyć swój tyłek i wyjść do ludzi? Oczywiście, że musiała to zrobić. Takie siedzenie i rozmyślanie nigdy nie wychodziło jej najlepiej. Po prostu nie nadawała się do tego. Była impulsywna, nie planowała bo wiedziała, że to nie ma większego znaczenia. Wszystko toczy się tak, jak chce. Właśnie dlatego, bez większego analizowania, wysłała list do Tannera. Dlaczego to zrobiła? Po pierwsze, był jej przyjacielem, lub kimś na jego wzór. To było po pierwsze i najważniejsze. Nie wiedziała co u niego, a po prostu chciała to wiedzieć. Dlaczego? Już dała na to odpowiedz, więc co się będzie produkować. Wiele się u niego zmieniało, z tego czego się dowiedziała z tych kilku listów. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni i weszła pod namiot... Bo tak tego chyba inaczej nie da się nazwać. Wybrała to miejsce, bo było swego rodzaju urocze. Jak pierwszy raz je minęła, wydawało jej się jakby wróciła do jednej z służbowych podróży ojca, nie pamięta gdzie dokładnie ta podróż miała miejsce ale nie jest to istotne. Najważniejsze jest to, jakie uczucie jej przy tym towarzyszyły. Może i była lekko sentymentalna ale lepsze to niż nic. Zaczesała włosy palcami do tyłu(które swoją drogą były nieco krótsze, ciekawe co ją do tego podkusiło) i cicho westchnęła, siadając w jednym z foteli. Uśmiechnęła się do siebie i oparła się wygodnie o oparcie fotela. Dobiegała osiemnasta, tak przynajmniej mówił jej zegarek, którego nie używa zbyt często. Tak samo jak innych rzeczy, który przypominałyby jej o czasie. Dziwne. Poprawiła czarną bluzkę, która była wsadzona do spodni. Zaszalała i dzisiaj pierwszy raz wygląda jak dziewczyna, bo z tego co pamięta, zawsze jak widywała się z Tannerem, wyglądała... Jak zawsze. Nieco nieogarnięta. Jak już zaszalała z wyjściem, to i z całą resztą też mogła.
Tanner był nieco zdziwiony listem od dziewczyny. Wiedział, że prędzej czy później będą musieli porozmawiać, jednak ostatnio zapomniał o całym świecie, angażując się maksymalnie w życie szkoły i ten śmieszny projekt Złoty Sfinks, którego miał już szczerze dość, po ostatnim zadaniu, z którym męczył się bardzo długo. Pewnie odpadnie w pierwszej rundzie, nieważne. Wszystko było dla niego nieważne. Szkoła była tylko odskocznią - czy szkoła może być odskocznią? W jego przypadku najwidoczniej może. Uciekał jak najdalej od wspomnień o Lunarnych. Teraz już z pewnością nie mógł powiedzieć o tym Angven, gdyby nawet bardzo chciał. Złożył przecież wieczystą przysięgę. Co też go podkusiło, żeby uczynić coś tak głupiego i nieodpowiedniego? Nieważne zresztą. Teraz liczyło się tylko to spotkanie. Chapman był zdziwiony miejscem jakie wybrała Ślizgonka. Nigdy wcześniej tu nie był. Wyszedł odpowiednio wcześnie, rezerwując sobie czas na znalezienie tego miejsca, toteż zjawił się w kwiatowej knajpie odrobinę przed czasem. Zastał już Angven, opartą o oparcie fotela i podziwiającą to magiczne miejsce, w którym się znaleźli. Zaszedł dziewczynę od tyłu, bardzo cicho, wymijając przy tym innych gości. Zakrył jej oczy swoimi dłońmi pochylając się przy tym nad nią i szepcząc jej do ucha: - Zgadnij kto. Oczywiście, zdradził tym samym swoją obecność, głos Tanner'a dziewczyna chyba jeszcze pamiętała, prawda? Obszedł więc fotel i stanął przed panną Shay, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. Nowa fryzura? Strój? Coś zdecydowanie zmieniło się w dziewczynie, jednak chłopak nie był w stanie ocenić co dokładnie. Dziewczęcy strój pasował do niej idealnie, wyglądała tak.. uroczo. - Kupę lat! Mam nadzieję, że nie znalazłaś sobie przez ten czas jakiegoś innego Ślizgona, co? - zaśmiał się cicho, zajmując miejsce naprzeciwko Angven, z tym, że on usiadł spokojnie w fotelu, opierając ręce na stoliku. Zastanawiał się, co ma powiedzieć, od czego zacząć swoje przeprosiny. Nie wiedział czy w ogóle warto to robić. Dziewczyna miała prawo być na tyle obrażona, żeby po prostu mu nawtykać i sobie stąd pójść. - Co słychać? Opowiadaj, a obiecuję, że odwdzięczę Ci się tym samym - mrugnął do niej wesoło, przekrzywiając głowę i czekając na jej relacje. Przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien pocałować jej w policzek na przywitanie, albo chociaż przytulić.. jednak po chwili zrezygnował, nie wiedząc właściwie jak ma zachować się w stosunku do osoby, z którą był bardzo blisko, a nagle znajomość po prostu się urwała. To było kłopotliwe.
Zdziwiony? Nie przesadzajmy. To, że on jej nie odpisał na ich ostatnią wymianę listów, ukrywał przed nią wiele rzeczy i najwyraźniej chciał zakończyć tę znajomość(no co, właśnie tak to wyglądało) nie oznacza, że miała zrezygnować i ona... Jak mówiła, przede wszystkim był jej przyjacielem... I nie przesadzajmy, niczego od niego nie oczekiwała ani nie chciała... Może z wyjątkiem chwil szczerości i nie mydlenia jej oczu. Bo tego nie wybaczy i mógłby zderzyć się z jej złością i pięścią, mógł się śmiać ale w tym niewielkim ciele jest wiele pokładów energii i siły. Kiedy tylko zechce. Jej ramiona lekko opadły kiedy zakrył jej oczy. Uśmiechnęła się kącikiem ust, jakby całe to zachowanie ją nieco rozbawiło. Cóż, chyba już raz też się tak z nią przywitał, prawda? Lubił chyba nachodzić dziewczyny od tyłu i zaskakiwać swoją obecnością. A to zaszczyt, że będzie teraz przebywała w jego towarzystwie... Tylko lekka różnica. Długie włosy zawsze ją irytowały a robiły się coraz dłuższe... Nawet nie zauważyła kiedy to się stało a już sięgały za jej ramiona. A strój? Może zrobiła to specjalnie, aby mógł na co popatrzeć. -Jak zwykle przesadzasz.-Powiedziała.-Kochanie, nie mam nic innego do roboty tylko szukać sobie kolejnego... Kolegę? Za to ja słyszałam, że Ty się świetnie bawiłeś.-Puściła mu oczko. -Poza tym... Ja nie rezygnuję tak szybko.-Powiedziała spokojnie. Przeprosiny? Co jej po pustych słowach? Tym były dla niej przeprosiny. Czymś, co MUSI nastąpić. Czego się oczekuje... A tego nie chciała. Nie zmuszała go, nie chciała aby na jego barkach spoczął jakikolwiek obowiązek z jej strony. I nie była jakąś idiotką, która robi sceny w miejscach publicznych czy też na osobności. Czyżby całkowicie zapomniał, jaka jest? Może czasem nieprzewidywalna ale nie popadajmy w paranoję. Nie była pieprzoną diwą, myślącą jedynie o swoim tyłku. -Ja wiem, że wszystkiego nie możesz mi powiedzieć.-Uśmiechnęła się szeroko.-Zacznijmy od twojego pytania z listu. Co się ze mną dzieje? Nic. Rozwiązywałam sprawy rodzinne, sam wiesz.-Powiedziała spokojnie i spojrzała na kelnera, który przyszedł i przyjął od niech zamówienie. Oczywiście nie powstrzymała się przed spytaniem, czy nie mają czegoś słodkiego. Uwielbiała słodycze.-A zajęcia? Mimo, że mnie na nich nie ma, wiem co się dzieje.-Wzruszyła lekko prawie nagimi ramionami. Spojrzała na niego i lekko przekrzywiła głowę.-Teraz powiedz mi wszystko to, co chcesz mi powiedzieć. Czego mi nie powiedziałeś a chciałeś i mogłeś... -Wciąż na jej ustach widniał delikatny, subtelny uśmiech. Stęskniła się. Nie chciała aby czuł się niekomfortowo czy czuł się w jakikolwiek sposób osaczony. Kij w dupie to chyba niezbyt fajne uczucie. Po prostu się urwała? Powiedz, przez co...