Z zewnątrz przypomina ogromną katedrę, która jednak jest osłonięta gęstwiną starych drzew. Pub jest wielki i co więcej nie splajtuje, pomimo, iż chodzi tam raczej niewiele osób - z powodu właśnie jego kamuflażu.
Usmiechnal sie tylko kiedy zobaczyl ze ruszyla za nim, a jednak chciala szukac problemu w calosci. Zaimponowala mu.. nawet, nadal jednak uwazal ja za niezbyt warta zainteresowania osobe. Czy jego zdaniem mogla nalezec do Slytherinu? Owszem, miala wiele cech pasujacych do tego domu. Byl ciekawy czemu tiara nie moze ich przydzielic w tej chwili, przeciez wtedy nie wyroznialiby sie wtedy z calosci. Czuliby sie normalnie, a nie jak przyjezdni. A zreszta, czemu go teraz obchodzila ta ich marna szkólka.. jakby wszycy tam pogineli nie byloby tak wielu problemów. Nie podnosi jego statusu? Zdziwilaby sie jak wielkie mozna miec kontakty w Hogwarcie bedac tam od tylu lat. Znajomosci przynosza wiele korzysci, nawet jesli sa one dosyc marne.. to zawsze jakies. Wrogów tez oplaca sie miec, robi sie ciekawie i jest z kim drzec koty. Przewrócil oczami na jej slowa, on równiez poki co nie ma nic do stracenia po ostatnich wydarzeniach. – Nie mów mi co mam robic, kobieto. Nie lapie z toba zadnego kontaktu, pragne przypomniec ze to ty przyszlas do mnie w tej chwili. Postanowilas sobie byc królowa i rozlac zakupiony przeze mnie alkohol. Mam nadzieje ze jestes dumna, nie przelewam ognistej na byle co. Mam z toba nie zadzierac? Dawaj, przywal mi jezeli dasz rade. Wiem ze tego chcesz, ponownie. Tym razem postaraj sie trafic w szczeke, a nie w nos. – Wyszczerzyl sie w drobnym usmiechu, rozlozyl rece na boki po czym przymknal oczy. Westchnal cicho, jest debilem do potegi piatej skoro sam sie wystawil na jej stalowe piesci. Wspomina do dzis ta sytuacje z nosem, chociaz przynajmniej wtedy dowiedzial sie z kim ma do czynienia. Wtedy chociaz nie byl najebany, mogl sie bronic ale niewiedza o jej charakterze go zgubila. Teraz juz wie wszystko.. tak sobie wmawia.
Nie chciała by być w Slytherinie. Znała tylko jedną osobę, która pochodziła z tego domu i nie była ostatnią łajzą. Przykro mi, ale Lucas nią nie był. Jego uważała za kogoś perfidnego i bez honoru. Najwyraźniej dziś po raz pierwszy w życiu był na tyle pijany by wsiąść za siebie pełną odpowiedzialność i nie robić z siebie laleczki jak np. Na Magii Leczniczej. Nie trudno było się jednak domyślić, że i jej słowa są w jakiejś części bez pokrycia. Chciała wywołać w nim jak największą nienawiść. Miał nią gardzić i wykorzystywać te swoje kontskty by ludzie się od niej odsunęli. I pewnie przypieprzyła by mu w te ząbki gdybu nie fakt, że jakiekolwiek wysilenie się kończyło się u dziewczyny omdleniem lub ponownym krwieniem z rany. Nawet nie mogła zbyt wiele chodzić, a co dopiero z kimś się bić. Zdrowy rozsądek kazał popuścić i wykręcić się z tego. Tylko, że ona ostatnio nie bardzo miała ochotę słuchać. Dlatego ostatecznie nie złożyła ręki w pięść. Jedynie otwarta dłoń poleciała w stronę jego policzka...
Kiedy tylko się zamachnęła otworzył oczy, złapał momentalnie jej dłoń. Był to jakiś element odruchu, chyba tak zareagował jego organizm kiedy wyczuł zagrożenie. Sam siebie zaskoczył że był do tego zdolny, a nawet stwierdził to cichą zadumą w krótkim mruknięciu. Musiał przyznać, wyglądała teraz co najmniej uroczo. Jej twarzyczka zawsze wydawała mu się pucowata, teraz natomiast była chudziutka i drobna. Zbliżył twarz do jej twarzy, zerkał jej prosto w oczy gładząc kciukiem jej policzek. Czyżby starał się być romantyczny, na pewno było pewne że nadmiar alkoholu uderzył mu do głowy. Przybliżył twarz do jej, na pewno mogła poczuć jego zapach wymieszany z wonią whisky. Czy kręciło to ją? Sam nie wiedział, ale jego koncentracja była bardzo mocno ograniczona. Badał ją wzrokiem, a jego oddech był delikatnie przyśpieszony. W końcu posunął się o ten krok i delikatnie musnął jej dolną wargę swoją górną. Następnie ujął drugą dłonią ją w pasie i przysunął do siebie łącząc usta w pocałunku. Nie zauważył kiedy na dobre się rozpadało.. mało go teraz interesowało.
Gdy złapał jej dłoń była mocno zirytowana. Nie spodziewała się, że zrobi to tak bez żadnego problemu. Prędzej sama zatrzymała by ją w odpowiednim momencie by powiedzieć mu, że nie jest wart jej nerwów. Jednak był pierwszy, a to znów była dla niej pewnego rodzaju przegrana Nie znosiła przegrywać, gdy chodziło właśnie o niego! Ogólnie miała z tym problem, ale Lucas pro prostu do tego wszystkiego ją wnerwiał. Tego, co zrobił później nie spodziewała się jeszcze bardziej. Gdy zbliżył się do niej drgnęła jakby bojąc się, że ją zaraz ugryzie czy coś. Ale on tylko stał. Nawet ją pogłaskał. Co to miało być? Jej mina wskazywała na jeden wielki pytajnik. Co on zamierzał? Nawet nie potrafiła się ruszyć. Ciekawość była silniejsza. Jego zapach przypominał jej ich pierwsze spotkanie. Gdy całowali się w amfiteatrze nie miała tych wszystkich problemów, co teraz. Wtedy byli tylko we dwójkę i łączył ich wspólnie wypity alkohol. Obecnie tylko on był pijany, ona wręcz skrajnie trzeźwa, bo każda komórka jej ciała mocno odczuwała odstawienie nałogu na dalszy plan. Gdy musnął jej wargi po raz kolejny jej ciało przeszedł dreszcz. A gdy ją pocałował i to jeszcze przytrzymując ją tak, jakby była jego własnością zareagowała od razu. Po raz kolejny podniosła rękę by go uderzyć. Jednak w jej głowie pojawiła się jedna myśl. Jest tak pijany, że nie wiele będzie pamiętać. Do tego był w związku z Orianą, która również ostatnimi czasy jej się zdecydowanie naraziła. Może by wykorzystać tą sytuację na swój pokręcony sposób? Nie miała nic do stracenia. Dlatego odwzajemniła jego pocałunek. Gdzieś tam na samym końcu głowy pomyślał o tym, że to nawet kręcące. W końcu ta adrenalina... Na co dzień się nie znosili. To zdecydowanie było coś ciekawego. Choć to nie o Lucasie myślała mimo że całowała się właśnie z nim.
Ta cała walka na słowa jedynie sprawiła że Lucas przestał myśleć logicznie. Zaczął myśleć chujem, a nie głową co było w zwyczaju normalne u facetów. U niego jednak żadko to się zdarzało, był przywiązany do Oriane o której teraz całkowicie zapomniał. Liczyło się tylko co się dzieje tu i teraz, chciał by poczuła że to on ma nadal władzę. Nienawidziła przegrywać? W takim razie zobaczymy komu lepiej wyjdzie górowanie w tych tylko z pozoru niewinnych igraszkach. Cholera, było to dla niego nieco dziwne. Łączyli języki w jednym pocałunku wymieniając się dosłownie śliną, a mimo wszystko gardziła nim i nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Od czasu do czasu drażnił jej podniebienie by otworzyła na chwilę szerzej usta, wtedy robili krótkie przerwy od tego ciągnącego się w nieskończoność pocałunku. Jego dłonie zjechały na jej pośladki, dosyć mocno je ścisnął sprawiając pewnie jej delikatny ból. To on tu królował, jest inaczej? Chciał żeby pokazała, a teraz uniósł ją do góry i dosyć mocno uderzył swoimi plecami o ścianę baru. Był już chyba przemoczony, na swoje nieszczęście to ona stała wtedy pod daszkiem. Jedną rękę miał pod jej pośladkami, a drugą ułożył na jej kostce by jak najciaśniej oplotła go nogami. Pocałunkami zszedł na jej szyję, miał tak gorący oddech że mogło się wydawać że parzył przy każdym pocałunku. Niekiedy nawet zatrzymał się na dłużej by zostawić na niej tak zwane malinki, musiał złożyć swój autograf.
On przestał logicznie myśleć, a ona wręcz przeciwnie. Myślała tylko i wyłącznie głową. W tych pocałunkach nie było serca, które ostro buntowało się przed każdym kolejnym krokiem. Miała jednak plan, w którego spełnieniu akurat Kray może się bardzo przydać. Dlatego każdy następny pocałunek był głębszy i bardziej namiętny niż poprzedni. Jęknęła w jego wargi, gdy poczuła jak ściska jej pośladki. Ból był ostatnio jej szarą codziennością, ale akurat ten był przyjemny. Pozwoliła mu się podnieść. Niech myśli, że decyduje o wszystkim, co tu się dzieje. Że dziewczyna oddała mu się bez reszty z powodu niemożliwego do zatrzymania pożądania. Ile w tym było prawy? Trochę na pewno, bo im działo się więcej tym mniejszą miała ochotę się od niego oderwać. Objęła go nogami tak mocno, jak tylko mogła a swoje dłonie położyła na jego ramionach. Odchyliła głowę by miał lepszy dostęp do jej ciepłej, trochę bladszej niż zwykle skóry. Te malinki nie były najlepszym pomysłem, ale jakoś to potem zrobi by je usunąć. Najważniejsze było, by przenieść się stąd w bardziej ustronne miejsce. - Chodź na szczyt wierzy... - Wyszeptała rozplatając nogi i zsuwając się z niego tak, by cały czas przylegać do jego ciała. To miejsce, o którym wspomniała było najbliżej. Wprawdzie otwarte od góry, ale na tyle ustronne i rzadko odwiedzane, że była pewna iż znajdą tam odrobinę samotności. Szczególnie, że Lucas powinien zdjąć z siebie te przemoczone ubrania.
Sam nie wiedział, co sprowadziło go do takiego miejsca - być może ciekawość, być może wszechobecna nuda, ale czy naprawdę powinien tu być? Miejsce w którym nie serwują herbaty, zdecydowanie reprezentowało sobą zbyt niskie standardy by zadowolić Williama. Nic więc dziwnego, że gdy już dowiedział się o tak odrażającym fakcie jak brak jego ulubionego napoju, tylko prychnął z pogardą - to wstyd, takie miejscówki w których nie ma tak elementarnych podstaw powinny być wymazane z historii świata czarodziejskiego - z tego mugolskiego zresztą też, trzeba mieć rozmach. Był dzisiaj odziany w ciemną koszulę, bez żadnych wzorów, a także dopasowaną marynarkę, do tego wziął pasujący cylinder. Marynarka była oczywiście rozpięta, zaś koszula nawet przez moment nie miała wylądować w spodniach - bez przesady, nie duśmy tego biednego krukona. Jednakże wracając do napitków - ostatecznie zamówił Ognistą Whisky, mimo że jego sakiewka zapłakała gorzko - trudno, trzeba jakoś sobie zrekompensować ich niedopatrzenia. Oczywiście nikt nie wpadł na to, by jakoś próbować zweryfikować jego wiek - mimo że brakowało mu kilku miesięcy do pełnoletniości, to zdecydowanie wyglądał na starszego. Może to geny, może to jego urok, może to herbata - tak czy siak, od jakiegoś czasu już nie miał problemów z tym że ktoś może zasugerować mu że jest niepełnoletni. Wziął więc swój trunek, upił łyk i zasiadł przy wolnym, strategicznie dobranym stoliku - niezbyt daleko do baru, jednakże jednocześnie na tyle blisko drzwi by w razie nagłej fali niechęci do kogokolwiek kto mógłby się zjawić w pobliżu, miał możliwość w miarę dynamicznego opuszczenia lokacji - złoty środek, bardzo mądra decyzja, te sprawy. Wyciągnął z kieszeni paczkę mugolskich Lucky Strike'ów, po czym dobierając sobie tzw. szczęściarza (a co mu tam, niech już jego los się troszkę uśmiechnie) wsunął go do ust i podpalił końcem różdżki. Zaciągnął się potężnie, przytrzymał dym w płucach i wysłał w powietrze obfitą chmurę dymu. Czasem zastanawiał się jak właściwie mogło go to w jakikolwiek sposób zadowalać - papierosy na pewno nie były jednym z jego ulubionych nałogów, ale skoro już i tak nie zamierzał z nimi walczyć...niech zostanie jak jest, tak jest całkiem nieźle. Zaciągnął się po raz kolejny. I na co mu to było? Równie dobrze mógł zaszyć się w odciętym od świata pomieszczeniu z książką - to by chyba wyszło mu lepiej niż psucie swojego zdrowia używkami w miejscu takie jak to. Bywa.
Tori miała ostatnio na prawdę sporo dziwnych zdarzeń w swoim życiu. Ta dziewczyna, która przez tak długi okres czasu wzbraniała się przed jakimikolwiek damsko-męskimi kontaktami ostatnio zyskała kilku kumpli, dwóch facetów którzy byli nią zainteresowani. Świat jej się powoli sypał i nie bardzo wiedziała co może zrobić, jak to wszystko ogarnąć. Jak poukładać sobie w głowie pełne sprawy. Gdy Tori natomiast miała jakiś problem ze swoimi myślami jedyne, o czym myślała to prosta sprawa - iść się napić. Normalnie pewnie by starała się wyciągnąć Benka, czy kogoś innego, ale skoro jej przemyślenia dotyczyły poniekąd jego, postanowiła pójść sama. Po krótkim zastanowieniu postanowiła wybrać Ukryty Pub. Mogła się tu schlać i nikt nie będzie jej o nic posądzał. Nikt nie będzie komentował. Szanse, że spotka tu kogoś ze szkoły były minimalne. I dlatego dziarskim krokiem, ubrana w jedną ze swoich ulubionych sukienek otworzyła drzwi i przekroczyła próg pubu. Nie rozglądała się długo za miejsce. Postanowiła wybrać pierwsze lepsze miejsce. Był to pusty stolik w rogu baru. Obok niego stał wprawdzie drugi, przy którym siedział jakiś palacz, ale nie powinien jej przeszkadzać. Dlatego podeszła, usiadła przy krzesełku i zakładając nogę na nogę poczekała, aż podejdzie do niej barman i zaproponuje coś do picia. Wiedziała, że to zrobi. Nie hipnotyzowała go, przysięgam. Wiedziała jednak, że ze względu na swoją urodę nie musiała czekać jak wszyscy inni w kolejce, bo niektórzy aż zabijają się, żeby jej usługiwać. Poprosiła krótko o Ognistą whisky. Jedną szklankę. Nie będzie dzisiaj przesadzać. W oczekiwaniu na swoje zamówienie rozglądała się w około. Na kilka chwil jej wzrok spoczął na chłopaku, na którego już wcześniej zwróciła uwagę. Konkretnie, to wpatrywała się w jego czoło lub podbródek. Jak zwykle nie pozwalała na zrównanie się oczu. Cóż, wilowe przekleństwo.
William był bardzo spostrzegawczym człowiekiem, dlatego też nie umknęło jego uwadze kto wszedł do baru - Tori Lacroix. "Nie trawił jej" to bardzo łagodne sformułowanie. Można wręcz uznać że przekroczyła pewną granicę, zaś O'Connor nie zamierzał tego tolerować, jednakże nie mógł też zachować się w swoim stylu - otwarta niechęć i czysta pogarda to mała kara jak na niektóre przewinienia, a jeśli ktoś miał na swoim sumieniu coś co dotknęłoby go do żywego to właśnie ona. Mimo że nie był w stanie odmówić jej urody, to jakoś niespecjalnie mu to przeszkadzało w obmyśleniu diabolicznego planu - planu który miał jej dopiec bardziej niż ona mu. Mini zemsta, radosna i jakże dystyngowana. Niestety, musiał posłużyć się kłamstwem i mimo że było mu to nie w smak, uważał że pewne cele uświęcają środki. Co więc zostało, gra już rozpoczęta. Obdarzył Tori przeciągłym, pozornie obojętnym spojrzeniem. W wielu kręgach mogło oznaczać to zainteresowanie - on po prostu walczył sam ze sobą, żeby pozbyć się jakoś awersji do tej osoby, w końcu z odległości stolika zbyt wiele nie zdziała, a nie był gburem który darłby się na cała salę. Dlatego właśnie przez chwilę siedział, paląc papierosa. Następnie zmienił taktykę. Wymownie patrzył się w inną stronę, co jakiś czas uciekając do niej wzrokiem, ukradkiem - prosta, dość sugestywna gierka. Pociągnął jeszcze ze dwa mocne łyki (w końcu musiał zdezynfekować umysł, zanim za bardzo się do niej zbliży i nie myśleć o tym że najchętniej wyrwałby jej wątrobę, sproszkował i użył zamiast cukru) po czym westchnął sam do siebie. Zaciągnął się po raz kolejny i włożył papierosa do popielniczki, przyciskając go by zdusić resztki żaru na jego końcówce i wreszcie złapał szklankę, po czym powstał. Nadeszła pora by zmienić stolik. Podszedł do Ślizgonki i zagadał, nie okazując żadnych szczególnych emocji: - Niecodziennie widuje się tu kogoś tak zjawiskowego. Mogę się dosiąść? Krótkie, proste pytanie. Nie miał wątpliwości że nawet dumne córy Slytherinu są w stanie zrozumieć coś takiego, a to najważniejsze - przemawiać językiem, który nawet prości, pozbawieni jego sympatii ludzie będą w stanie załapać. Może powinien się uśmiechnąć? Nie, nie przesadzajmy - to już by był nadmiar sztuczności jak na jedną chwilę, to mogło nie wyjść.
Nie miała pojęcia, czemu William jej nie toleruje. Właściwie, to nie miała nawet pojęcia, że tak jest. Kojarzyła go tylko zwidzenia, o czym zorientowała się dopiero trochę później. Kto by przypuszczał, że w jego głowie rodzą się takie mroczne pomysły względem jej osoby? To, że w jakiś sposób zamieszała w życiu tego krukona na pewno nie było planowane! Od wielu, wielu lat starała się już opanować swoją hipnozę, ale było to nie do zrobienia. Nawet wtedy, kiedy wydawało się, że już trzyma w ryzach swoją "magię" wszystko potrafiło się nagle rozpieprzyć jak szkło. Później było już coraz gorzej. Mogły by się kolejki do niej ustawiać, a zdarzało się, że i faceci w swoich związkach rzucali swoje dziewczyny tylko po to, by móc z nią pogadać kilka minut. Brzydziła się swoim darem. Brzydziła się swoją urodą. To głupie, a jednak tak właśnie było. Nie zrozumie tego nikt, kto nie jest wilą. Widząc, że chłopak również się na nią patrzy postanowiła się odwrócić. Oglądała go, ale nie zamierzała przywoływać wzrokiem. Miała zresztą świetny powód by się odwrócić, bo akurat dostała swoją ognistą i mogła napić się solidnego łyka. Napój rozszedł się po jej gardle sprawiając jej błogą przyjemność. Aż na chwilę przymknęła oczy. Potem jednak zerkała na niego kątem oka, a ten? Spoglądał w przeciwnym kierunku. Mimowolnie pomyślała, że jest całkiem przystojny. Szybko jednak odrzuciła tą myśl od siebie. Nie zamierzała go podrywać. Nikogo nie zamierzała. Zamierzała skupić się już tylko na sobie, kiedy nagle chłopak z którym się tak wymijała wzrokiem podszedł. Słysząc jego głos podniosła głowę. Teraz mogła mu się przyjrzeć z bliska aczkolwiek nadal omijała oczy. Szkoda. Podobno są zwierciadłem człowieka. Pewnie dlatego nie potrafiła czytać w ludziach zbyt dobrze. - Dzięki. Możesz - Odpowiedziała mu dość chłodna. Owszem. Wszystkie laski leciały na takie teksty. Jednak z nią był jeden problem. Dziewczyna kompletnie nie zwracała uwagi na swój wygląd. Gdy słyszała, że jest piękna uważała to za coś oczywistego. Czasem nawet słyszała w tym obelgę. Jakby liczyła się tylko jej idealna cera i srebrzyste włosy. Jednak z czystej ciekawości pozwoliła mu usiąść. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Pierwszy krok miał już za sobą - podszedł i nie zwymiotował na samą myśl o swoich zamiarach, a to zdecydowanie ułatwiało mu życie. Widząc ją z bliska znowu musiał odnotować że dziewczyna jest niczego sobie - w innych okolicznościach może nawet zwróciłby na nią uwagę, jednakże aktualnie zdecydowanie był daleki od jakichkolwiek ciepłych odczuć w jej stronę. Szczerze mówiąc sam nie podejrzewał siebie o taką mściwość, jednakże teraz już herbata wylana - już postanowił, zostało mu tylko przełknąć resztki szacunku do samego siebie i pozwolić by przedstawienie się toczyło własnym torem. - Wybornie - mruknął pod nosem i zasiadł przy stole, na wolnym krześle tak aby być centralnie naprzeciwko niej. Uważał że obserwacja to bardzo ważna część dyskusji - jeśli będzie sprawnie zauważał jej reakcje, zdecydowanie ułatwi mu to nawiązanie jakichkolwiek interakcji. Nie skomentował oczywiście jej tonu - zakładał, że odnosi się tak do każdego, bowiem w jego głowie ta persona leżała w zakładce "zimne suki którym należy dać nauczkę". A czy był ktoś lepszy do takich zwrotów akcji niż pan herbata? Ironia losu. Nawiasem mówiąc, mimo że Tori nie mogła o tym wiedzieć - jego uwaga miała być obelgą, której nie mógł powstrzymać więc ubrał ją w słowa tak, by nie brzmiała jak coś nieprzyjemnego bądź sarkastycznego, jednakże zdecydowanie - nie miał to być komplement, chociaż miał nadzieję że dziewczyna o tym nie wie. - Palisz? - spytał, wyciągając w jej stronę paczkę papierosów. Gdzieś w głowie kołatała mu się myśl "oby nie". Nie żeby był skąpy - po prostu niekoniecznie chciał się z nią dzielić papierosami, ale powiadają że maniery wymagają czegoś takiego, a że sam zamierzał zapalić jeszcze raz (to bardzo pomagało mu zbierać myśli) to było chyba nie miejscu. Oczywiście nie zamierzał palić, jeśli się okaże że Ślizgonce miałoby to przeszkadzać - w końcu w jego założeniu było by wypaść jak najlepiej, a brak kultury mógłby mu zaszkodzić. Chyba. Chociaż kto tam wie, synowie i córki węża zwykle mają nierówno pod sufitem. - Ah, gdzie moje maniery. William O'Connor - powiedział, udając zaskoczenie że dopuścił się tak paskudnego zaniedbania. Czy coś. Następnie ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek - w końcu jak można sie domyślić, ludzie wychowani w burdelu są zwykle bardzo kulturalni i tak dalej...nie, po prostu sam siebie widział lepiej będąc szarmanckim, nawet wobec kogoś takiego. A skoro i tak już tracił tu resztki godności, to warto przynajmniej we własnych oczach wyglądać przy tym lepiej.
Toralei nawet nie podejrzewała, że ten może mieć w stosunku do niej jakieś plany. Uznała go za najnormalniejszego w świecie podrywacza, który w dość dziwny sposób chce ją zagadać. Co miało by być w nim nadzwyczajnego? Całkiem ładny krukon, chyba nie do końca ogarniał co się wokół niego dzieje. Takie sprawiał wrażenie. Najprawdopodobniej mylne, jednak nikt poza nim nie mógł jak na razie zmienić jej zdania. Byli tu praktycznie sami. On. Ona i alkohol. To ostatnie było jak na razie najlepszym towarzyszem tego wieczoru. On usiadł, ona odwróciła twarz w bok. To mogło denerwować, bo wyglądała tak, jakby miała go po prostu gdzieś. Między innymi dlatego nie każdy chciał z nią rozmawiać. Pewnie normalnie to by zdecydowanie rozjuszyło Williama, co? Biedny się musiał hamować. Ciekawe, czy rozmowa z nią będzie aż tak okropnym doświadczeniem, jak zakładał. - W sumie nie, ale... Ale daj - Wydawało się, że potrzebowała chwili żeby przemyśleć, czy chce od niego na pewno wziąć papierosa. I czy ma w ogóle ochotę zapalić. Generalnie przy alkoholu czasem jej się to zdarzało. Trochę zdemoralizowana z niej dziewczynka. I przenosiła to często na innych ludzi. Dlatego wzięła od niego papierosa i poczekała, aż chłopak jej go odpali. Potem zaciągnęła się dymem i wydmuchała go gdzieś na bok. Zakaszlała cicho. Dawno nie paliła. Ostatnio chyba fajkę pokoju na balu, ale to co innego. -Ostatni na świecie dżentelmen? - Spytała widząc, żę chłopak bierze jej dłoń i delikatnie ją całuje. Miała z tym styczność w tej szkole, ale było to takie rzadkie, że mimo wszystko jej kącik ust delikatnie drgnął w stronę uśmiechu - Tori Lacroix. Powinnam Cię znać z Hogwartu? - Dopytała się nie mogąc skojarzyć gdzie go konkretnie widziała. Na pewno na korytarzach. W klasie raczej nie, więc byli w różnym wieku. W domu też nie, więc nie był ślizgonem. Zaskakujące, bo zachowywał się w ten sposób, jak większość facetów z jej domu.
A niech to szlag. Naprawdę lubił tego papierosa - że też przyszło mu do głowy, żeby się nim dzielić - brawo William, nie dość że nie będziesz miał szacunku do siebie, to jeszcze papierosy Ci się skończą. Roztropna decyzja - to ten moment, w którym O'Connor był już przekonany że powinien zrzucić kajdany inteligencji i radośnie przenieść się do Hufflepuffu by zostać pełnoprawnym ziemniakiem, bez grama ambicji życiowej. Jednakże słowo się rzekło, zaś on nie zamierzał dać po sobie poznać że coś mu nie pasuje, więc poczęstował ją fajką, ba, nawet posunął się do odpalenia jej - sympatyczny, miły człowiek, brawa dla tego pana. Już czuł, że będzie go prześladować kac moralny, ale czego nie robi się dla sztuki? Z całej tej traumy postanowił i siebie poczęstować - w końcu jeśli zapali, to może nikotynowe opary zbiorą i wyniosą ze sobą ten wstyd, który jeszcze prędzej czy później będzie go trawił? Kto wie. Naturalnie nie umknął mu lekki uśmieszek - czyli już jest jakiś początek, już jakąś informację miał, jednakże wolał nie poddawać tego analizie. Jeśli zbyt dużo będzie się zastanawiał na temat swojej rozmówczyni, to definitywnie mu to zaszkodzi - lepiej więc było to przemilczeć, nawet we własnym umyśle. - To że mężczyźni zwykle nie potrafią się zachować w wypadku spotkania z kimś inteligentnym i dystyngowanym, jest zdecydowanie bolączką naszych czasów, więc z bólem serca muszę potwierdzić. - powiedział, zastanawiając się przez chwilę jak mógł mu przejść przez usta jakiś przyjemny epitet odnośnie tej panienki. Jednak dał radę - był z siebie dumny, to wcale nie był najgorszy początek. Jeszcze trochę i będzie mógł kłamać sobie w żywe oczy. Co do oczu zaś - dlaczego właściwie Ślizgonka unikała jego wzroku przez cały czas? Zastanawiające...trzeba będzie to zweryfikować. - Nie sądzę, raczej nie rzucam się w oczy. - odparł gładko. To była prawda - William, będąc tak wycofanym ze społeczeństwa nie był kimś kogo ktokolwiek powinien kojarzyć. Zresztą zdawał sobie sprawę z tego że był młodszy, pochodził z innego środowiska - zdecydowanie nie powinni się znać i nawet byłoby mu to na rękę...czemu on zawsze musiał sobie utrudniać życie?
Ktoś tu widzę faktycznie trafił na Tiarę na mocnym kacu, skoro był pełnoprawnym członkiem Ravenclaw, podczas gdy myśli miał takie, że Slytherin zdecydowanie nie powstydziłby się go w swoim domu. Generalnie świat robił się coraz dziwniejszy. W Hufflepuff na przykład oczekiwało się ludzi miłych i słodkich, a zdarzały się dranie i kanalie. Natomiast w Slytherinie? Często pojawiały się osoby sympatyczne i uśmiechnięte. Gdyby Tori uważała się za jakąś osobę wybitnie inteligentną, to na pewno zasugerowała by Williamowi zamianę domami. Choć z drugiej strony dobrze się czuła w swoim. Nikt nikomu nie pomagał. Nic za darmo. Wszyscy dążyli do swojego celu czasem podkładając innym kłody pod nogi. Ciągłą rywalizacja o wielkość. Mogła na to patrzeć, a sama? I tak dostawała wszystko nawet, jeśli tego nie chciała. I nic nie było dla niej wyzwaniem. To irytująca sprawa. Pozwalając by jej myśli biegły na dowolne tory siedziała co jakiś czas zerkając z niego i wkładając papierosa do ust. Alkohol i fajki. Świetnie. Czy "dama" może upaść jeszcze niżej? Gdyby ojciec ją teraz zobaczył, to na pewno wyrzuciłby ją z domu. Albo próbował, bo pewnie jej urok wili by na to nie pozwolił. On zawsze im wszystko wybaczał. Jej i mamie. Jak posłuszny szczeniaczek. Nic dziwnego, że mama była przez większość życia nieszczęśliwa. Nawet nie mogła się z nim normalnie pokłócić. -Mówisz w taki sposób, jakbyś pochodził z wysoko sytuowanej rodziny - Skomentowała tylko, gdyż jej sposób wypowiadana się był skrajny. Nie komplikowała. Mówiła prosto i bez ukrytych podtekstów. Często dość szczerze, co wywoływało różne reakcje u ludzi, często zaskoczenie bądź od razu niechęć. -Jesteś rodowitym anglikiem? - Spytała nagle z ciekawością. Zastanawiało ją to, ponieważ wiele osób bardzo szybko łapało angielski akcent nawet, jeśli pochodziło zza granicy. Ona mieszała obecnie akcent angielski z francuskim, z przewagą tego rodzimego. Dlatego po rozmowie z nią każdy się domyślał, że nie jest stąd. Chłopak jednak był dość tajemniczy i stąd takie dziwne pytanie. Toralei bardzo lubi odkrywać tajemnice. Chyba nawet za bardzo. W końcu planuje się dostać do Komnaty Tajemnic. Szalona dziewczyna.
Prawdą jest, że Slytherin na pewno nie powstydziłby się Williamem - trzeba jednak też dodać, że William powstydził by się Slytherinem. Dobrze mu było gdzie jest i szczerze mówiąc cieszyło go że Tiara była na haju na tyle mocnym by nie dopuścić do tego by niektóre jego cechy, przeważyły nad inteligencją - prawdopodobnie to usadziło go właśnie tam gdzie był i dzięki niech będą wszystkiemu co zdrowo naćpane. W końcu kto jak kto, ale ten Krukon mimo że był jadowity, to na pewno nie zamierzał pełznąć po ziemi - nie dość że można się ubrudzić, to jeszcze herbata się wyleje. Rodzina...Krukon aż nie był w stanie się powstrzymać od lekko ironicznego uśmieszku, gdy usłyszał sugestie że może pochodzić z takiej "wysoko sytuowanej". Doskonale zdawał sobie sprawę, że przypadkowe dziecko mugolskiej prostytutki to najniższy możliwy status społeczny - ba, on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego że jest półkrwi, w końcu nie znał swojego ojca. Nic więc dziwnego, że w pewien sposób go to rozbawiło. - Skoro tak uważasz - odparował tylko lakonicznie, nie chcąc wdawać się w dyskusję na ten temat. Wolał zostawić swoją przeszłość dla siebie, tak było zdecydowanie wygodniej. Następne pytanie wręcz go zaskoczyło. Na stare, niedoprane gacie Merlina, czy naprawdę już nikt nie brał pod uwagę że jeśli ktoś ma stricte Irlandzkie nazwisko to jest ogromna szansa że jest w nim tyle anglika co empatii w tym konkretnym irlandczyku? Oczywiście nie brał pod uwagę tego, że ktoś może po prostu takich rzeczy nie wiedzieć, bo na przykład go nie interesują - jego zdaniem, to było coś tak elementarnego że każdy powinien o tym wiedzieć. Nie pozwolił jednak by jakiekolwiek oznaki niezadowolenia wypełzły na jego twarz, więc po pozbyciu się przypadkowego ironicznego grymasu który poprzednio wypuścił, jego wyraz twarzy powrócił do normy - chłodny, acz uprzejmy. - Nie, absolutnie nie, jednakże pochlebia mi że można pomylić mój akcent - rzucił, zastanawiając się dlaczego właściwie zmusza się do aż tak rozwiązłego odpowiadania na wszelkie pytania. Wyrobił normę zdradzania o sobie informacji na najbliższy rok! - Zadajesz dużo pytań. Lubię dociekliwych ludzi - rzucił beznamiętnie, przybierając na twarz lekki uśmiech. Uh, cóż za paskudne kłamstwo - Will nienawidził ciekawskich. Sam był sobą zaskoczony - nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dobrym kłamcą potrafi być. Może dlatego, że nigdy nie było mu to potrzebne? Kto wie.
Toralei nie wszystkich krukonów kojarzyła dobrze. Czasem wręcz jako idiotów. Poważnie, bo taka Candy czy Clari były po prostu głupie. Jak dwa lewe buty. Benek za to był mądry, ale strasznie nieogarnięty. Jamesa jeszcze nie poznała zbyt dobrze. Jedynym pewnym wyjątkiem był Rience. Jednak można powiedzieć, że jego akurat faworyzowała ze względu na podobną przypadłość. No i podziwiała go. Nie rozumiała skąd ta rozbierzność w Ravenclaw, no ale jak już wspomniała wszędzie się różni ludzie trafiają. W domu wężowego też. Na jego odpowiedź na temat statusu uśmiechnęła się lekko. Stwierdziła, że jest po prostu skromny i nie chce się chwalić swoim pochodzeniem. To jej zaimponowało. Raczej wszyscy, którzy byli z wysoko postawionych rodzin uwielbiali się tym przechwalać. Anglicy to już szczególnie. Ci zaczynali już się wywyższać, gdy mieli 100% krwi. Gdy natomiast pochodzili do tego w jakiegoś szanowanego rodu to matko, woda sodowa odbijała im w sposób aż niezwykły. Nazwisk nie rozpoznawała. Nawet jej nazwisko, choć typowo francuskie Lacroix mogło być czytane inaczej po włosku, inaczej po hiszpańsku i w ten sposób brzmieć przeróżnie. Ze względu na jej akcent nie trzeba było się jednak nigdy domyślać. Natomiast irlandzki był jej tak bardzo obcy że choćby postawił przed nią krasnoludka w zielonej czapce, to i tak kompletnie by się nie połapała, o co konkretnie chodzi. Może po dłuższym zastanowieniu skojarzyła by to z... symbolem jednej z drużyn Quidditcha. I przez to doszła by do słowa "Irlandia". -Wybacz. Nie chcę być wścibska - Rzuciła orientując się, że często "zadajesz dużo pytań" jest jednak jako negatywna uwaga. Nie do końca była pewna, czy jego komentarz na temat sympatii do ludzi ciekawskich był prawdziwy. Dlatego na wszelki wypadek zareagowała tak, jak zareagowała. No i na kilka chwil przestała go wypytywać. Skupiła się na swojej ognistej whisky. Dopiero po kilku minutach ponownie otworzyła usta w celu powiedzenia czegoś. -Więc... Hm... - No, to by było na tyle. Bardzo ambitna i elokwentna wypowiedź. Aż Tori zaklęła sama na siebie w myślach. Za mało alkoholu. Zdecydowanie za mało alkoholu.
Will szczerze się zastanawiał, czy on jest zbyt zopiniowany czy po prostu kontakty z ludźmi są naprawdę tak uciążliwe - szczerze mówiąc, coraz trudniej było mu utrzymać się przy swoim twardym postanowieniu, prawdopodobnie ze względu na to że nigdy nie prowadził tak długich rozmów jeśli sytuacja tego nie wymagała. A tym razem nie było potrzeby - to jego własne widzi mi się. Być może to trochę mu wszystko utrudniało, chociaż kto wie. - Nie masz za co przepraszać. Nie odebrałem tego źle - odparł lekko. I znowu utknął w trochę martwym punkcie - był zdezorientowany, nie zdarzało mu się w życiu by próbował coś osiągnąć podstępem, stąd też cała sytuacja była dla niego nowa, uciążliwa, chociaż w pewien sposób na pewno było to interesujące doświadczenie. Prawdopodobnie to właśnie dlatego jeszcze nie postanowił rzucić wszystkiego w cholerę, wyjść i zapomnieć o diabelskim planie jaki narodził się w jego głowie - zwyczajnie zastanawiał się, jak to spotkanie potoczy się dalej. To było po prostu ciekawe, więc zamierzał w tym trwać do końca. Nie zmieniało to faktu że zdecydowanie nie był najlepszy w takich sytuacjach, a co za tym idzie, musiał coś wymyślić bo jeszcze straci wiarę we własną inteligencję. Na pewno łatwiej by mu było cokolwiek ugrać na tym polu, gdyby należał do tych charyzmatycznych, pewnych siebie mężczyzn którzy już pierwszym spojrzeniem informują wszystkich kim to oni nie są, ale nie był - był tylko mściwym, małomównym dupkiem-samotnikiem. Stąd też kontakty z kobietą sprawiały mu pewną trudność. Ironiczna sytuacja. Upił kolejny whisky "przegryzając" kolejną chmurą dymu którą łapczywie wciągnął do ust - zdecydowanie tak było łatwiej zachować animusz, w końcu krępująca cisza na pewno nie sprzyja nawiązywaniu konwersacji. Jego wewnętrzny pan herbata na wypowiedź "więc...hmm..." nakazał mu wręcz zakrzyknąć - zrobić cokolwiek, żeby dać rozmówczyni informacje że jest beznadziejna w prowadzeniu rozmów, co byłoby oczywiście hipokryzją - ta konwersacja na chwilę obecną obojgu wychodziła kiepska. Spodziewał się czegoś zupełnie innego, ale zdał już sobie sprawę z tego że jego wyobrażenia często odbiegają od rzeczywistości. Tak czy siak - był facetem. Facetem z planem. To jego rolą było przejąć pałeczkę. Tylko dlaczego to akurat na nim ciążyła ta odpowiedzialność, skoro był totalnie bezużyteczny jako rozmówca? A cisza trwała - musiał ją przerwać...jakoś...może. - Ty też nie jesteś z Anglii, prawda? - zagadał w końcu ten nasz elokwentny bóg relacji damsko-męskich. Brawo Williamie, przerywanie niezręcznej ciszy - robisz to wybitnie. Na chwilę obecną na tyle go było stać. Po prostu kupił sobie trochę czasu na myślenie - myślenie co dalej.
Najwyraźniej oboje mieli problem z prowadzeniem rozmów z płcią przeciwną. To zabawne, bo ona nie powinna mieć. Nigdy nie miała. Przy tym chłopaki jednak czuła się bardzo niepewnie. Jakby obserwował jej każdy ruch, ale nie wynikało to z wilowatości. Wydawał się być nieczuły na jej urok. Więc dlaczego podszedł? Był dziwny. I przez to wszystko miała mętlik w głowie, którego nie potrafił ujarzmić. Może to dlatego nie była w stanie wypowiedzieć nic sensownego. Była bardzo niespokojna, co było widać ponieważ co chwilę lekko zmieniała pozycję na krześle. To zakładała nogę na nogę, to zaś ją ściągała. Pukała palcami o stolik, by chwile później płasko położyć na nim dłoń. Dobrze więc, że w końcu się odezwał. Ta cisza gdy to oboje palili i wypijali swoje napoje była zdecydowanie męcząca. -Francuzka - Rzuciła to jedno słowo i postarała się uśmiechnąć do chłopaka. Stwierdziła jedno. Powinna się stąd gdzieś przenieść. Podniosła się więc z krzesła i podeszła do baru by kupić całą butelkę ognistej whisky. Potem ruszyła w stronę drzwi i zerknęła przez ramię na Williama. -Chodź. Pójdziemy na wieże - Zaproponowała mu trochę tak, jakby to już było postanowione. Taką była osobą, która swoją pewnością siebie i chęcią dominacji czasem peszyła ludzi. Ten jednak na takiego nie wyglądał.
William zaś, z racji swojej empatii totalnie nie potrafił odczytać dlaczego Tori się tak wierci - gdyby nie był tak upośledzony pod tym względem, prawdopodobnie mógłby to zrozumieć, jednakże aktualnie zastanawiał się czy nie jest to jakaś sztuczka - sprytna sztuczka, która miała przyciągnąć jego uwagę. Może w jakiś kręgach było utarte że wijące się Ślizgonki zwiększają momentalnie swoją atrakcyjność, a on o tym nie wiedział? Zresztą czy to ważne? Historii tego wicia i tak by nie zrozumiał. Nagle dziewczyna wstała i zaczęła się oddalać - no, czyli wszystko szlag trafił. Dopił swoje whisky i w myślach zrugał się za to, że spieprzył taką dobrą okazję - nie sądził by już się powtórzyła. To może jednak by jej tak w końcu powiedzieć co o niej myśli? Poważnie się nad tym zastanawiał, do momentu w którym dziewczyna postanowiła go zaskoczyć. Zaskoczyło go że ich spotkanie nie trwało zbyt długo, a już chciała go wyprowadzać z baru - czy to oznaczało że nagle się znali? A może chciała z nim spędzać czas? Sam nie bardzo rozumiał dlaczego, w końcu aktualnie to zastanawiał się dlaczego ich rozmowa nie wygasła i żadne z nich nie stwierdziło że ma dość i wychodzi, a tu nagle takie coś. Co prawda apodyktyczny sposób wypowiedzenia tej kwestii niespecjalnie przypadł mu do gustu, ale uznał że nie będzie się sprzeciwiał - i tak nie mieli tu herbaty. - Niech będzie. To miejsce i tak nie jest najwyższych standardów - odparł z westchnieniem i podał dziewczynie swoje ramię, oczekując aż je chwyci. Nie żeby mu jakoś specjalnie na tym zależało, ale uznał że tak będzie sensownie i nie zniszczy w ten sposób misternie budowanego przez siebie obrazu przez całe "dotychczas".
Zbliżał się listopad i noce zaczynały być chłodne. Jak to mówią starzy rosjanie, nie ma nic lepszego na rozgrzanie niż wódka. Akurat na ten trunek Eryk nie miał ochoty ale parę piw zamierzał wypić. Zaprosił @Rayener Arthas na wspólną popijawę bo samemu trochę głupio no i nie miałby kto odprowadzić pijanego towarzysza. Gorzej jak się spiją obydwoje, ale wtedy wspólnymi siłami może się jakoś do tego dormitorium dowloką. Na miejsce popijawy wybrał dość ciekawe miejsce. Obok wieży znalazł ukryty pub, było tu zazwyczaj pusto to i nie wpadną na żadnego profesora i mogą chlać i wydzierać się ile chcą. Dodatkowo był niemal pewny, że Ray o tym miejscu nie wiedział i chciał mu zrobić niespodziankę. Wiecie, taką typu "patrz, Ty tu studiujesz tyle a i tak to ja znajduje nowe rzeczy". Na miejscu zjawił się pierwszy, nie przyprowadził kumpla za rączkę dając mu pole do popisu w odnalezieniu miejsca. Jak zejdzie mu to więcej niż godzinę to wtedy najwyżej po niego wyjdzie, a tak to przynajmniej się pośmieje odliczając minuty spóźnienia. Na wstęp kupił 4 Boddingtons Pub Ale, po dwa na łebka. Był to obiecujący początek do większej popijawy albo konkursu kto wypije więcej. Będąc Norwegiem Eryk miał lepsza głowę do picia to też zaczął pić by dać szansę Arthasowi na wygranie "zawodów".
Właściwie miał ograniczyć picie do minimum, ze względu na to, że w końcu zainteresował się swoim zdrowiem. No może robił to też odrobinę ze względu na Vivi, ale przede wszystkim dla siebie. Nie chciał wyglądać jak menel z hogsmeade, który żebra galeony pod każdym pubem, który akurat ma po drodze. No ale z drugiej strony jak mógł odmówić Erykowi? Norweg był jego ulubionym partnerem do picia. Może jedyną wadą tych libacji było to, że po pewniej ilości alkoholu nie był w stanie nad sobą panować, a o dziwo działo się tak tylko, gdy przebywał z Godefroyem. Dokładnie znał miejsce, w którym umówił się z przyjacielem, więc nadzieje Eryka na to, że Ray po drodze zabłądzi, albo nie znajdzie Ukrytego Pubu, były bardzo nietrafione, bo Arthas był na miejscu dosłownie kilka minut po nim. Przysiadł się do niego i uśmiechnął się na widok czterech boddingtonów. -No widzę, że o wszystko zadbałeś?- zaśmiał się, biorąc już głębokiego łyka, starając się udowodnić przyjacielowi, że tym razem to on będzie tym, który wypije więcej. -Dawno się nie widzieliśmy, jak się czujesz, mój norweski kolego? Bo rzeczywiście dawno się nie widzieli- ostatnm razem może w zeszłym roku szkolnym, podczas picia z Dreamą. Był ciekawy, co Eryk robił przez ten czas, jak spędził wakacje i czy coś się u niego zmieniło, ale z drugiej strony nie chciał się zachowywać jak stara ciotka, która wypytuje swojego bratanka o to, czy w końcu znalazł sobie dziewczynę i czy jest ładna. Po prostu czekał, aż rozwinie się jakaś rozmowa, w której mógłby się czegoś dowiedzieć.
Dostałaś zaproszenie na konkurs młodych talentów, organizowany przez jeden z miejscowych pubów w Hogsmade. Jesteś ambitna, więc zgadzasz się i decydujesz się na wzięcie udziału, zawsze to jakieś dodatkowe doświadczenie i możliwe inne profity. Kto wie? Może zostaniesz zauważona! W umówionym dniu przychodzisz do pełnego pubu, trzymając futerał w dłoni..
Możliwe Scenariusze:
1,4 Parzysta: Pełna determinacji wychodzisz na scenę i planujesz pokazać, co potrafisz! Wybrałaś jeden z najtrudniejszych utworów, aczkolwiek jesteś świetnie przygotowana. Twój krótki występ wzbudził podziw i wywołał dziki aplauz, dostałaś owacje na stojąco! Schodzisz ze sceny pewna siebie, gdzie następnie przy barze czekasz na werdykt! Brawo! Okazuje się, że zdobyłaś pierwsze miejsce i wygrywasz główną nagrodę - Podręczny Gramofon ! Gratulacje! Upomnij się po niego w odpowiednim temacie! Nieparzysta: Nie czujesz tego, ale jednak bierzesz udział w tym całym konkursie i pomimo złych przeczuć, wychodzisz na scenę. Zaciekawiony tłum wlepia w Ciebie oczy, słyszysz jakieś niezbyt przyzwoite, ale przychylne komentarze na temat swojej aparycji. Jesteś rozproszona, a wybrany przez Ciebie utwór nie wychodzi Ci najlepiej, przez krzyki idiotów zapomniałaś nut! Cóż, poza dawką pewności siebie i piątym miejscem, nie zdobyłaś niczego..
3, 6 Przygotowana wchodzisz na scenę, gdy tylko wywołano Twoje imię. Wiesz, co potrafisz, więc zagranie piosenki i dobry występ nie powinny stanowić dla Ciebie problemu.. Parzysta: Niestety, coś poszło nie tak. Jakaś nietrzeźwa czarownica rzuciła w Ciebie pączkiem, który przykleił Cię się do koszulki i otarł się lukrem o drogocenne skrzypce! Musiała przerwać występ i jak najszybciej zadbać o swój instrument. Zbiegając ze schodków, potykasz się i wpadasz prosto na jednego z organizatorów, a zgnieciony między wami pączek zostawia olbrzymią plamę lukru. Przepraszasz go, a on obdarza Cię krzywym spojrzeniem. Nieparzysta: Masz mieszane uczucia, albowiem pomyliłaś wstęp i w rezultacie zagrałaś całkiem inną, łatwiejszą piosenkę. Wszystko przez to, że miałaś tak mało czasu na przygotowane! Nie bądź jednak zła, pomimo braku uśmiechu, jeden z mężczyzn zajmujących się instrumentami na scenie, wręcza Ci 2 Czekoladowe Żaby , abyś tylko obdarzyła go uśmiechem! Ciekawe, jakie karty trafisz? Nie zapomnij zgłosić się po nie w odpowiednim temacie!
2 Zarówno organizator jak i właściciel, dostrzegają w Tobie ogromny talent. Wybrana przez Ciebie melodia była trudna, ale zagrałaś ją na bardzo wysokim poziomie, maskując kilka niedociągnięć. Wygrał jednak starszy Pan z Akordeonem, który ujął publiczność i sędziów całym sobą. Nie zapomniano jednak o Tobie! Otrzymujesz specjalnie wyróżnienie w wysokości 30 Galeonów! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie!
5 Konkurs poszedł Ci naprawdę dobrze! Porwałaś publiczność, Twój występ był jednym z najlepszych i jeszcze przystojny barman postawił Ci piwo. Okazuje się jednak, że nie weszłaś do finałowej trójki. Nieco rozżalona siedzisz przy barze, zajadasz się orzeszkami i słuchasz opowieści pracującego tu mężczyzny. Okazuje się on byłym pracownikiem Munga, który przez pewne wypadki życiowe, musiał zrezygnować. Jego historia nauczyła Cię jednak czegoś i zdobywasz 1 punkt Uzdrawiania do swojego kuferka! Nie zapomnij zgłosić się po niego w odpowiednim temacie!
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Jakby nie miała wystarczająco na głowie... Odkąd robiło się coraz cieplej, Fire spadały chęci do przegrzewania swojej głowy przy myśleniu. Zwaliło się na nią trochę obowiązków w kwestii szkoły (po co wybrała sobie osiem przedmiotów do zdawania?!), dodatkowo Bergmann i Swann zaciskali pasa. Musiała nadrabiać zaległości i zachowywać się nienagannie, żeby w ogóle przepuścili ją do następnej klasy. Przynajmniej z resztą egzaminów nie miała problemu, bo wszystko po kolei zaliczała śpiewająco. Przyjemniej jednak było siedzieć na błoniach albo w Dolinie Godryka niż nad książkami w ciemnym pokoju... A jeszcze pozostawała kwestia zarobku! W antykwariacie robiła sporo, ale nie zaniedbywała też skrzypiec. Oprócz grywania dla własnej przyjemności, szukała tez sposobności, żeby zagrać za pieniądze. Okazja znalazła się zaskakująco szybko, a Blaithin nie zastanawiała się długo. Złapała za futerał i poszła sprawdzić czym jest ten cały konkurs talentów. Brzmiało bardzo tandetnie, ale może zgarnie trochę galeonów? Pub wyglądał jak dziwna katedra, ale wydawał się całkiem w porządku. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że nie znajdzie tu żadnych swoich znajomych. Ale nawet jeśli to trudno... Najwyżej zrezygnowałaby z występu. Wyszła na scenę spokojnie ze swoim instrumentem i przywitała publiczność z typowym dla siebie chłodem. Kiedy jednak zaczęła grać zorientowała się, że to nie to planowała... Utwór brzmiał inaczej, a przede wszystkim miał inny klimat. Dokończyła piosenkę, łatwiejszą niż to, co miała zagrać i wiedziała, że nie przypadła publiczności wyjątkowo do gustu. Niemniej jednak skłoniła się i odeszła na bok, żeby inni uczestnicy mieli szansę się wykazać. Może reszta i tak okaże się gorsza? Tak czy siak Blaithin miała przeczucie, że nie zgarnie nagrody głównej. Ale i tak zyskała trochę pieniędzy! A jeden z mężczyzn, którzy zajmowali się instrumentami nawet pomyślał, że zechce wziąć dwie czekoladowe żaby. Przyjęła słodycze chociaż uśmiechem go nie obdarowała. Usiadła sobie poza sceną, żeby od razu zjeść słodycze, bo zrobiła się trochę głodna. A po tym wszystkim zabrała skrzypce i wróciła do swojego domu, żeby trochę odpocząć.
Nie mogła znaleźć sobie miejsca, wszystko ją drażniło od wschodu po zachód słońca, wiatr, który wiał za zimno, ale i bezwietrzne chwile sprawiające uczucie stagnacji. Ciemność cieni w kątach ale i irytujące migotanie płomieni świec. Łóżko było zbyt miękkie, by chwile później uwierać ją w biodra kościste ramiona. Przeszkadzało jej dosłownie wszystko, choć zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że niewygoda ta była wyłącznie psychosomatyczna. Upośledzenie emocjonalne, niezdolność okazywania prawidłowych emocji, to jak strzał w kolano. Nie umiała uświadomić sobie bólu po stracie siostry, nie wiedziała jak sobie poradzić z rosnącym prawdopodobieństwem utraty najważniejszej figury jej życia, brała więc te lęki i złości i zakopywała pospiesznie w ogródku myśli, przyklepując i przydeptując, by później stać na takim upośledzonym polu minowym i udawać, że nie widzi niczego, nie słyszy niczego i o niczym nie rozmawia. Nie wiedziała z kim rozmawiać, jedynym bliskim jej przyjacielem w Hogwarcie był Gunnar, który sam wciąż mierzył się z żałobą po swojej wspaniałej matce. Nie umiała zmusić się by kazać mu wspierać swoje ponure nastroje mając świadomość, że sama robi niewiele by wesprzeć jego. Ze wszystkich rzeczy wybrała w końcu napisanie krótkiego listu do Bianki z nadzieją, że śliczna koleżanka ze Slytherinu trochę zajmie ją rozmową. Na tyle, by chociaż przez godzinę nie zamęczać się roztkliwianiem odnośnie przyszłości, setką nigdy nie zadanych pytań i nieumiejętnością prawidłowego zinterpretowania tego dziwnego bólu pod mostkiem na samo wspomnienie Haloweenowej imprezy. Jak każdy normalny człowiek nie lubiła dyskomfortu, ból wszak jakim dyskomfortem był. Więc dlaczego akurat ten ból wydawał się jej przyjemny? Wyznaczywszy datę i godzinę udała się do pubu w Hogsmade, tego ukrytego nieopodal wieży i zamówiwszy sobie obrzydliwie uroczego Różowego Druzgotka poszła do stolika. Siadając nadziała się na okrągły przedmiot, który ubódł ją w kość kulszową, poderwała się więc gwałtownie niemalże wylewając drinka tylko po to, by dostrzec kolorową czaszkę niewinnie czekającą na siedzisku na znalezienie. Uśmiechnęła się gorzko - przynajmniej tyle dobrego. Miała już chyba ze cztery. Usiadła rozpinając płaszcz i podpierając głowę na głoni zaczęła sączyć drinka czekając na koleżankę.
Tego dnia wszechświat zdawał się nie biec w tak morderczym tempie jak zazwyczaj. Wskazówki zegara obracały się z wolna, jak na spowolnionym, starym czarno-białym filmie. Cały świat wydawał się być pogrążony w nostalgii i melancholii. Klimat tego popołudnia przenikał wszystko i wszystkich. Jesienna, pochmurne aura pogłębiała w ludziach uczucia żalu i tęsknoty, czy to za blaskiem słońca, czy bliskimi osobami. Dzień był mglisty, deszczowy. Zachmurzone, ciężkie, czarne niebo zapowiadało nadchodzącą ulewę, której omen od kilku dni nawiedzał każdy skrawek nawet najbardziej zapomnianej części Wielkiej Brytanii. Zimny wiatr przenikał przez płaszcze oraz ubrania, mierzwiąc włosy i przytępiając strapione myśli. Tylko czarnowłosa Ślizgonka zdawała się temu nie poddawać. Lekko uniesione ku górze kąciki ust, wyciągające usta w nieco złośliwym uśmieszku oraz błysk w niebieskich niczym bezchmurne niebo tęczówkach oczu wskazywały na jej dobry nastrój. Otulona zielonym płaszczem, pod którym ukryta była wykonana na specjalnie zamówienie suknia wraz z żakietem szybkim krokiem przemierzała mokre ulice Hogsmeade. List otrzymany od Diny, budził w niej pewien niepokój, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Nie sądziła, aby jej mała tajemnicą, którą dzieliła z Cassiusem wyszła na jaw, byli zbyt ostrożni. Nie była dumna z tego, że w pewnym sensie okłamuje jedną z bliższych sobie osobą, jednocześnie nie dręczyły jej wyrzuty sumienia, dlatego to co robiła, uważała za mało szkodliwe. Bo gdyby było bardziej, nie mógłaby spać po nocach, nie prawda? Stanęła przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami pubu, zanim jednak nacisnęła metalową klamkę zastanawiała się, czym też zadręcza się Dina. Z doświadczenia wiedziała, że tylko osoby mające jakiś problem za miejsce spotkania wybierają puby, tak robiła Dina, Isabelle i ona sama również. Westchnęła. Nie była dobra w rozmowach o uczuciach, a świadomość odbycia takowej napawała ją delikatnym strachem. Głośny, wręcz irytujący dzwonek zawieszony tuż nad framugą wydał z siebie dźwięk obwieszczając, że do pubu weszła kolejna osoba. Bianka skrzywiła się nieznacznie, zamykając za sobą drzwi. Mimochodem w jej twarz uderzył podmuch ciepłego powietrza, które mocno kontrastowało z temperaturą panującą na zewnątrz. Zdjęła z siebie płaszcz, na którym osadziły się drobne krople deszczu. Rozejrzała. Dine dostrzegła przy jednym ze stolików, do którego od razu podeszła. - Żeby tak pić beze mnie - powiedziała na powitanie z udawanym oburzeniem w głosie, powiesiła płaszcz na oparciu jednego z krzeseł, po czym wyciągnęła ręce w stronę dziewczyny, czekając aż ta raczy ją przytulić w ramach przeprosin
Wpadła w jakąś króliczą norę zamyślenia, obracając w szklance słomką już od dobrych dziesięciu minut i jak boja na powierzchni jeziora to nurzała się to wychylała na powierzchnię gubiąc się zupełnie w plątaninie swoich myśli. Dźwięk dzwonka nad drzwiami rozdrażnił ją bóg jeden raczy wiedzieć czemu, więc rzuciła gniewne spojrzenie w tamtym kierunku. Początkowo była tak głęboko w swoich myślach, że nawet nie poznała Cortezowej aż ta nie podeszła do stolika i nie odezwała się bezpośrednio do niej. - Co? - palnęła rezolutnie, zaraz jednak reflektując się i spoglądając na swojego drinka- No jak tyle każesz na siebie czekać, Bianka... - cmoknęła z równie wysokim, jednak równie udawanym niezadowoleniem i podniosła się by lekko uścisnąć czarnowłosą. - To tylko różowy druzgotek. - westchnęła opadając znów na swoje siedzisko, kładąc nacisk na "tylko" co chyba sugerowało, że najchętniej napiłaby się czegoś mocniejszego. Kto wie, może paliwa rakietowego? Oblizała usta i pociągnęła drinka ze szklanki przyglądając się ubraniu dziewczyny. Nie była przekonana czy zgaszony róż i szarości to najlepsza paleta kolorystyczna dla jej niebanalnej urody, ale sama też ubierała się w rzeczy tak niewyraźne jakby wszystkie wpadły do jednej pralki i nabrały odcienia średnio-nijakiego. Dlaczego zaprosiła ją do pubu? Przecież nie zamierzała z nią niczego świętować, ani tym bardziej opijać. Mogłyby się spotkać gdzieś w zaciszu szkoły, ale przebywanie w szkolnych murach sprawiało jej ostatnio ogromny dyskomfort. Z dnia na dzień coraz większy stres i rosnące wyrzuty sumienia. Czy gdyby zrezygnowała z nauki wtedy, kiedy matka prosiła ją o to w liście to cała historia potoczyłaby się inaczej? Czy istniała szansa na to, że koleje losu były by inne gdyby wtedy nie wybrała z pełną premedytacją i czystą arogancją pozostanie na studiach? Zawsze miała autodestrukcyjne tendencje, lubiła sama się truć bo tylko wtedy była przekonana o tym, że naprawdę żyje. Każdą emocję produkowała na krawędzi absurdu i tam trzymała jakby kompletnie ignorując prawdopodobieństwo nieszczęścia. - Na co masz ochotę? - wskazała podbródkiem na menu nad barem- Niech będzie na mój koszt, ech. - sapnęła ponownie i pociągnęła kolejnego łyka, znów podpierając głowę o dłoń z niezadowoloną miną. Jak na królową lodu słynącą ze swojej oziębłości, przy Biance jakoś wyjątkowo swobodnie okazywała emocje przynajmniej mimiką twarzy. No, przynajmniej te kilka negatywnych. No, dobra, przynajmniej niezadowolenie.