Świetne miejsce, zarówno na kameralne spotkanie przy ognisku z kilkoma znajomymi, jak i na zorganizowanie licznie uczęszczanej imprezy plenerowej. Zarządca parku jest wyjątkowo miłym człowiekiem i ochoczo przystaje na wszelkie propozycje ożywienia parku i przyciągnięcia do niego jak największej ilości młodych, energicznych ludzi, dlatego warto do niego zagadać!
szycie strojów:
Szycie strojów
Tradycyjne świętowanie oznacza też tradycyjne stroje! Skrzaty starają się uwijać jak najszybciej ze wszystkimi swoimi obowiązkami, a magiczne maszyny aż parują od prędkości, z jaką przerabiają materiał. Każdy uczestnik Beltane może zgłosić się po tradycyjny strój dla siebie, ale to nie wszystko! Czarodzieje zachęcani są do samodzielnych prób szycia! Materiały, wzory i sprzęt jest dostępny dla każdego, kto chciałby stworzyć sobie swój własny strój.
Rzut k6 jeżeli zgłaszasz się po strój:
Parzysta Jest dokładnie taki, jakim go zamówiłeś! Krój, wymiary i materiał się zgadzają, możesz go zabrać ze sobą, by czekał na Beltane! 1 Całkowicie pomylili twoje rozmiary! Czy to sukienka czy koszula i spodnie, wszystko z ciebie spada, jakby było zrobione na trzech takich jak ty! Przygotuj się lepiej na poprawki na miejscu i dużo szpilek! 3 Wymiary są dobre, to prawda... Tylko rodzaj się nie zgadza. Jeżeli chciałeś sukienkę, dostałeś koszulę i spodnie. Jeżeli chciałeś koszulę i spodnie, dostałeś sukienkę. Możesz je przyjąć, a możesz spróbować zawalczyć o swoje!
Rzut k6 czy ci się udało:
Parzysta - udaje ci się wyperswadować, że to skrzaty pomyliły zamówienie. Ustaw się, zaraz zaczną szycie na tobie właściwego kroju! Nieparzysta - jak się chciało co się chciało, to trzeba było dobrze zamówić. Nie umiałeś zamówić? Lepiej siadaj do szycia!
5 Tak, figurujesz w zamówieniu i to wykonanym ale... Ktoś musiał podwędzić ci twój strój. Z zapisków wychodzi, że zabrał go chwilę przed tobą.
Rzut k6 na to, co się stanie:
Parzysta - niestety, ktokolwiek przywłaszczył sobie twój strój, już dawno zniknął. Możesz albo poprosić skrzaty, żeby uszyli teraz jeszcze jeden strój, albo samemu do tego przysiąść. Nieparzysta - gagatek wciąż tutaj jest! I widzisz, jak próbuje komuś opchnąć za galeony twój strój! Działaj szybko!
Rzut k6 jeżeli szyjesz strój:
1 Musisz się nieźle nachodzić za właściwym materiałem, nigdzie nie widzisz takiego, jaki sobie wymarzyłeś!
Rzut k6, czy udało ci się znaleźć:
Parzysta - w końcu trafiasz na właściwe wzorki u innego czarodzieja, który chętnie dzieli się materiałem. Nieparzysta - choć bardzo się starasz, nigdzie nie możesz wypatrzeć tego wzoru! Musisz zadowolić się czymś innym.
2 Wśród zwojów materiału znajdujesz (na)strojny wianek, zostawiony przy komplecie różnych wzorów i tkanin, świetnie do siebie pasujących, a właściciela nigdzie nie widać. Znalezione nie kradzione, prawda? Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 3 Zebrałeś wszystkie potrzebne wzorce pod wycinanie elementów i masz pozbierane materiały. W trakcie szycia parę rzeczy ci nie gra, ale nie kwestionujesz idąc za ideą "trust the process". Cóż, ten proces doprowadził cię do tego, że jeżeli chciałeś koszulę, skończyłeś z sukienką i na odwrót. Może ktoś będzie chciał się z tobą wymienić? 4 Gdy wybierasz materiały, zauważasz różne notatki pozostawione przez kogoś, kto zdecydowanie musiał interesować się modą. Kilka rolek tkaniny jest opisana jako "ładne", "zupełnie nienastrojowe", "oddające ducha wiosny", a jedno z nich "do tego będzie pasować ta biżuteria". Jak widać nie dość, że znawca mody to jeszcze musi mu się przelewać, bo z dobroci serca zostawił kolczyki z króliczkiem! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 5 Twoja maszyna zdaje się wyjątkowo oburzona tym, jak długo musi pracować! W pewnym momencie zupełnie się buntuje i przestaje pracować, blokując twój strój pod igłą.
Rzuć k6 na odzyskanie materiału:
Parzysta - udaje ci się przekonać niepocieszony sprzęt, żeby jeszcze raz ruszył igłą i oddał ci twoją pracę! Dobrze, że byłeś już w połowie szycia, teraz ręczne dokończenie tego nie będzie aż tak trudne. Nieparzysta - siłujesz się z maszyną o materiał, aż w końcu ten cały się rwie! No nieźle... Teraz nie masz ani swojej pracy ani maszyny i musisz zaczynać z igłą i nitką w rękach od zera!
6 Musiałeś wyjątkowo wkupić się w przyjaźń skrzatów, bo mimo masy roboty znajdują czas, żeby co jakiś czas podejść do ciebie i ci coś podpowiedzieć. Cała praca przychodzi ci bardzo przyjemnie i sprawnie.
Miłej zabawy i powodzenia!
Autor
Wiadomość
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Dureń potrafi być wyjątkowo kapryśny, ale za to Theria… Hmm, chyba mam gdzieś w domu planszę, więc może następnym razem umówimy się na Therię? Wytłumaczę Ci zasady, tylko uprzedzam, że ta gra nie należy do bezpiecznych. – Odpowiedział mu z tajemniczym uśmiechem wymalowanym na ustach, bo mimo że dawno nie miał okazji uraczyć przygód, jakie wiązały się z tą przeklętą mapą, tak dobrze pamiętał, jakie skoki adrenaliny zapewniał niemal każdy rzut kością. Nie bez powodu sama Theria nazywała ochotników zagubionymi duszami. – Li Wang? Ok, też nie kojarzę. – Wtrącił również a propos nowej dyrektorki Szkoły Magii i Czarodziejstwa, przez moment próbując odnaleźć w pamięci azjatycko-brzmiące nazwisko. Niewykluczone, że niegdyś przeczytał o niej jakąś notkę w Proroku Codziennym, ale nawet jeśli, to niestety nie zdołał niczego zapamiętać. Obserwował kolejną próbę towarzysza w milczeniu, w duchu ciesząc się że akurat ten rzut nie wyszedł chłopakowi najlepiej. Co więcej, Alec został opluty przez gargulki, chociaż można by rzec, że tym razem obaj padli ich ofiarą. Dłoń chłopaka przykleiła się bowiem do jego torsu, a mało komfortowe położenie, w jakim się znaleźli sprawiło, że policzki Kaina subtelnie poróżowiały. – Eee… nie ma problemu! – Przyjął jego przeprosiny, z ulgą spoglądając jednak jego nowy kolega odrywa swoją rękę za pomocą zaklęcia. – Aa… tak poza tym nie było wcale najgorzej. – Dodał również a propos jego rzutu, po czym sam sięgnął po kamienną kulkę. Tym razem nie poświęcił zbyt wiele czasu na wymierzenie odległości i niewykluczone, że spontaniczna decyzja przyniosła mu więcej szczęścia, bo jakimś cudem powtórzył swój wyczyn z pierwszej tury. - Chyba poszerzyli informacje na kartach, bo kiedyś miałem Godryka i nie kojarzę, żeby pisali o etymologii jego imienia. Ponoć oznacza „tego, który rządzi dobrze”. Ma to sens, no nie? – Mruknął pod nosem, powracając do lektury trafionej w pudełku z żabą karty. Podniósł wzrok dopiero, kiedy w jego uszach ponownie rozbrzmiał głos Taylora. – Nasze? – Rzucił nieco zdezorientowany, ale nie zdążył rozwiać wątpliwości, bo chłopak wypytywał go już o postać umieszczoną na jego karcie. – Ej, no! Za jego czasów po raz pierwszy otworzono Komnatę Tajemnic… – Wzdrygnął się na samą myśl o tej przerażającej historii. - Znowu powiedziałeś „waszych”… Nie jesteś stąd? Nie chodziłeś wcześniej do Hogwartu? – Wreszcie znalazł odpowiedni moment, by z wyraźną nutą zaciekawienia w głosie wypytać go o pochodzenie, jak i o poprzednią szkołę.
Kolejka: III Kostki:3, 3 Zdarzenie losowe: +2 dla Theo Wynik Theo: 8 + 3 + 2 = 13
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czekoladowe Żaby:Armando Dippet Kostki:5 i 3 Kolejka: III Zdarzenie losowe +2 dla Aleca Wynik Aleca: 8 + 5 +2 =15
O therii nie słyszał zbyt wiele, więc nawet nie miał za bardzo jak wypowiedzieć się w temacie tej gry. Niemniej z Theo grało mu się w gargulki na tyle dobrze, że kompletnie nie miał nic przeciwko podjęciu innego rodzaju aktywności w jego towarzystwie. - W zasadzie, to czemu nie. Możemy kiedyś spróbować - przyznał z uśmiechem. Nawet jeśli miałoby być to nieco niebezpiecznym, to przecież nie oznaczało od razu, że musi faktycznie im coś się stać, prawda? Przynajmniej sam Gryfon był właśnie takiego zdania. Może nie będzie aż tak źle, a zresztą, to zawsze jakaś ciekawa forma rozrywki. Przeszli do tematu nowej dyrektorki Hogwartu, o której Taylor nie był w stanie powiedzieć zbyt wiele. Nie był więc najlepszym źródłem informacji dla chłopaka. Nieszczególnie interesował się życiorysem kobiety. Dla niego było tak, jakby nic się nie zmieniło. Może inni uczniowie jakoś bardziej odczuwali tę zmianę, ale on nie należał do tego grona. Na szczęście mało komfortowe zdarzenie z przyklejeniem dłoni do torsu Theo, nie miało dla niego większego znaczenia. Alec szybko uporał się z tą niedogodnością, po czym mogli przejść do dalszej rozgrywki. Jego oponent popisał się naprawdę dobrym rzutem, co spotkało się z uznaniem ze strony Gryfona. Chwycił swoja kulkę w dłoń z zamiarem wykonania rzutu, ale nim to zrobił, wsłuchiwał się w to, co mówił Theo odnośnie swojej karty z czekoladowych żab. Sam przyglądał się Dippetowi, czytając zamieszczone na jego temat informacje. Podniósł wzrok dopiero gdy chłopak zadał mu kolejne pytanie i przecząco pokręcił głową. - Nie, do Hogwartu chodzę raptem od tamtego semestru. Wcześniej uczęszczałem do Ilvermorny - wyjaśnił na szybko, kompletnie nie zaprzątając sobie głowy tym, czy w ogóle powinien to robić. Poza tym, jego amerykański akcent mówił sam za siebie i tylko głupiec nie zorientowałby się, że Alec wcale nie był Brytyjczykiem. - Więc ten Dippet. Tutaj piszą, że wykazał się dużymi zasługami dla Hogwartu? To chodzi o tę komnatę tajemnic? - upewniał się, dopytywał, bo lubił wiedzieć. A facet z karty definitywnie go zainteresował. Niemniej nie należało za długo przeciągać kolejki. Gryfon stanął w odpowiednim miejscu i wykorzystał swój rzut. Poszło mu naprawdę dobrze, bo dodatkowo przesunął do przodu jedną ze swoich wcześniejszych kulek. Przywitał ten fakt szerokim uśmiechem.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Sam musiałby sobie przypomnieć zasady therii, bo niestety pamięć ludzka zawodziła, a z tego względu miał nadzieję, że zachowane gdzieś na dnie kufra pudełko z planszówką nadal zawiera czytelną i kompletną instrukcję. Przede wszystkim jednak miał po prostu nadzieję, że spotkają się jeszcze z Aleciem, żeby w coś pograć, obojętnie co, bo potrzeba mu było takich luźnych spotkań i aktywności, podczas których nie będzie musiał przesadnie wytężać mózgownicy. Wystarczyło mu, że ta działała na pełnych obrotach podczas wypełnienia bankowych papierów. - Może przekonasz się też do durnia… Mnie samego kilka razy wkurzył, ale wiele rozgrywek miło wspominam. – Rzucił do niego z uśmiechem, ale nie zamierzał wcale na niego naciskać. Forma rozrywki nie była tak istotna, a ważne że udało im się dogadać i obaj byli chętni odezwać się do siebie na wizbooku raz jeszcze. Mieli jednak sporo czasu, by dogadać szczegóły, toteż na razie postanowił skupić się na obecnym starciu i celnych rzutach kamiennymi kulkami. W oczekiwaniu na swoją kolej zastanawiał się zaś który z gargulkowych pionków spróbować strącić. – Oh, rozumiem. Czekaj… tam też chyba mają swój własny odpowiednik hogwarckich domów, no nie? – Dopiero teraz uświadomił sobie, że faktycznie chłopak mówi z amerykańskim akcentem, a to wszystko zaczynało łączyć się w jedną spójną całość. Nie ukrywał swojego zainteresowania, kiedy wypytywał o system edukacji w Stanach Zjednoczonych, ale prawdę mówiąc, nie był pewien czy dobrze kojarzy. Znał za to dobrze historię Armando Dippeta, która wcale nie należała do najszczęśliwszych. – Emm… nie do końca. Kiedy po raz pierwszy otwarto Komnatę Tajemnic, zaginęła jedna z uczennic. Co prawda Dippet zarządził jej poszukiwania, ale odnaleziono ją martwą w łazience dziewcząt. Jako dyrektor starał się postąpić słusznie, ale za otwarcie komnaty posądzono nieodpowiednią osobę. Po prostu facet zaufał nie temu, komu trzeba. – Westchnął głośno, mając nadzieję, że Taylor zrozumiał cokolwiek z jego opowieści. Niełatwo było naprędce przytoczyć ją w całości, ale gotów był w razie czego odpowiedzieć na jego wątpliwości. Póki co zwrócił jednak uwagę na doskonały rzut chłopaka i skrzywił się delikatnie, wiedząc że będzie musiał się przyłożyć, by nie utracić kurczącej się przewagi. – Ładnie, ładnie… – Skomentował jego ruch, po czym sam chwycił za kawałek kamienia i przymierzył we wcześniej obraną kulkę, w duchu modląc się, żeby nie spudłować. Na szczęście nie zatracił rytmu. Rzeczywiście udało mu się ją ustrzelić i zbliżyć do okręgu, a co więcej zyskał w tej turze aż sześć dodatkowych punktów. – W sumie dobrze nam idzie, biorąc pod uwagę to, że obaj dawno nie graliśmy. – Wtrącił ze słyszalną nutą zadowolenia w głosie, bo faktycznie notowani świetne wyniki, ale jak na razie to właśnie on wiódł prym.
Kolejka: IV Kostki:4, 3 Zdarzenie losowe: +2 dla Theo Wynik Theo: 13 + 4 + 2 = 19
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czekoladowe Żaby:Armando Dippet Kostki:2 i 1 Kolejka: IV Zdarzenie losowe - 3pkt dla Theo Wynik Aleca: 15+2 =17 Wynik Theo: 19-3 =16
Od zawsze uważał, że nigdy nie jest za późno, aby spróbować jeszcze raz. I ta zasada również dotyczyła jego podejścia względem różnych gier. Owszem, zawiódł się srogo na durniu, ale kto powiedział, że to powód do tego, aby nigdy więcej nie grać w tę grę? Kompletnie bezsensowne podejście. Przecież to była tylko jedna rozgrywka, może jeszcze okaże się, że to najlepsza gra, na jaką w życiu trafił? - Dobra, następnym razem możemy spróbować durnia - stwierdził w końcu, bo mimo wszystko, spędzenie czasu w towarzystwie Theo było naprawdę przyjemne, więc nie widział żadnych przeciwwskazań, aby spotkać się jeszcze raz. Poza tym, może faktycznie przekona się do tej gry? Ostatnim razem były zupełnie inne okoliczności. Był sfrustrowany nową szkołą, nie rozumiał tego, co się wokół niego dzieje. Tak, tym razem mogło być zdecydowanie inaczej i szczerze mówiąc, właśnie na to po cichu liczył. Pokiwał głową w odpowiedzi na słowa Theo odnośnie jego dotychczasowej szkoły. - Dokładnie tak. Wampus, Gromoptak, Rogaty Wąż i Pukwudgie. W Hogwarcie to Tiara przydziału wybiera wam dom, do którego najbardziej pasujecie, a tam jest tak, że domy deklarują, że mogą przyjąć cię w swoje szeregi i to ty podejmujesz decyzję o tym, gdzie ostatecznie będziesz. - pokrótce wyjaśnił jedną z najważniejszych różnic, jaka istniała pomiędzy Ilvermorny a Hogwartem. Nutka sentymentu wkradła się do jego głosu, gdy wspominał to miejsce. Naprawdę kochał tamten świat i to, co tam zastał. Od niechcenia obrała w dłoni kartę z czekoladowej żaby i przysłuchiwał się temu, co Theo miał do powiedzenia na temat tego całego Dippeta. W sumie, choć usilnie próbował wysnuć jakieś wnioski, to nie bardzo wiedział, jakie powinien. Ten dyrektor nie był przedstawiany w najkorzystniejszym świetle, choć zapewne wspomniane przez Theo wydarzenia, nie były jedynymi, które w jakiś sposób odcisnęły piętno na jego życiowym dorobku.- Ewidentnie facet nie miał szczęścia- podsumował, chowając kartę do kieszeni spodni. Obserwował to, w jaki sposób radził sobie Theo i musiał przyznać, że naprawdę dobrze mu szło. Powoli zaczął podejrzewać, że może jednak nie grał ostatnio tak dawno temu, jak obecnie mówił, że grał. - Powiem ci, że nie spodziewałem się w sumie takich efektów tej gry - przyznał, naprawdę zaskoczony. Jemu samemu też szło to naprawdę nieźle, musiał to przyznać. Gdyby ktoś mu wcześniej powiedział, że będzie miał takie wyniki w dzisiejszej rozgrywce gargulkowej, w życiu by nie uwierzył. Przycelował dokładnie, bo przyszedł czas na jego rzut. Nie chciał wypaść gorzej od swojego przeciwnika. Chciał po prostu rzucić bliżej celu. Kompletnie nie planował, że przy okazji wytrąci jedną jego kulkę. Wyszczerzył się na ten widok szeroko w jego stronę. - Przysięgam, że to nie było zamierzone! - od razu zaznaczył, podnosząc ręce do góry w geście co złego, to nie ja!
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- No i takie podejście to ja rozumiem. – Odpowiedział mu z szerokim uśmiechem na ustach, mając nadzieję że rzeczywiście uda im się w niedługim czasie umówić po raz kolejny. Co prawda dopiero teraz dotarło do niego, że rozgrywka w eksplodującego durnia przy obecnym kształcie jego bogina i skrywanym głęboko sekrecie może okazać się niebezpieczna, ale z drugiej strony… może właśnie potrzebował takiego skoku adrenaliny? Póki co wolał się jednak skupić na gargulkach, zwłaszcza że jego przeciwnik nie dawał sobie skakać po pagonach, jak również na opowieści Taylor’a o jego amerykańskiej szkole. – Oh, brzmi ciekawie… czym różnią się te domy, też reprezentują jakieś cechy charakteru albo predyspozycje? Który wybrałeś? – Zasypywał go kolejnymi pytaniami, chcąc dowiedzieć się więcej o słynnym Ilvermony, bo niestety same nazwy szkolnych domów nadal niewiele mówiły mu o różnicach pomiędzy obiema placówkami. Prawdę mówiąc, przy jego niewielkiej wiedzy z opieki nad magicznymi stworzeniami, brzmiały nawet dość egzotycznie. - Taa… chłop złapał dyrektorskie stanowisko w nieciekawych czasach… – Mruknął również a propos Dippeta, wzruszając przy tym bezwiednie ramionami, a zaraz po tym sięgnął po kolejne dwa pudełka, jedno z nich wyciągając do swojego towarzysza. Nie żałował mu słodkości, poza tym nie mógł powstrzymać się przed odkryciem kolejnych zaczarowanych kart. Rozpakował więc swoje w pośpiechu, pozwalając czekoladowej żabie wesoło hasać po parku, podczas gdy sam skupił od razu wzrok na obrazku przedstawiającym Blodwynna Bludda, który według zawartej z tyłu karty notki znany był również jako Wampir z Dolin. – Oho, mój pierwszy krwiopijca. – Pokazał Alecowi swoją zdobycz, ale na razie nie miał czasu dokończyć lektury, bo chłopak sięgnął już po kamienną kulkę. - Podobno wydali też jakąś rozszerzoną wersję gargulków, ale nie wiem na czym ona polega. – Podzielił się z nim zasłyszaną niegdyś plotką, ale niestety nie mógł w żaden sposób potwierdzić jej prawdziwości. Nie rozglądał się w sklepach za grami, ale skoro znalazł odpowiedniego partnera do takich starć, może powinien zgłębić temat. Na razie jednak obserwował uważnie ruch Gryfona i… cóż, okazało się że gość nie tylko skutecznie go zagadał, ale i niespodziewanie zrzucił z pozycji lidera, wytrącając jedną z jego kulek. – Daj spokój, nie przysięgaj… zajebisty rzut! – Zdążył go pochwalić, nim wrogi gargulek splunął na jego lewą dłoń, przyklejając ją do koszulki przeciwnika. – Uwierzysz mi jak powiem, że to też nie było zamierzone? – Westchnął głośno, przewracając teatralnie oczami, bo miał wrażenie, że ta cholerna gra usilnie próbowała im coś zasugerować. Na szczęście mógł swobodnie poruszać swą magiczną ręką, toteż sięgnął naprędce po różdżkę i machnął nią tuż nad lepkim płynem, odrywając się tym samym od Aleca. - To co? Ostatnia kolejka. Finałowe starcie. – Zakomunikował zaczepnym tonem, powtarzając sobie w myślach, że piłka (a raczej kulka) jest nadal w grze i że ma jeszcze szansę odrobić straty. Złapał więc kawałek kamyka, zmrużył oczy, przymierzając niemalże idealnie i… rzucił, w napięciu wyczekując upragnionego rezultatu. Chyba nie do końca nawet w niego wierzył, dlatego wyskoczył nagle w powietrze, wykrzykując radośnie „yeah!”, bo trudno było sobie przecież wyobrazić lepszą kolejkę. Nagromadził mnóstwo punktów, a przy okazji odwdzięczył się rywalowi pięknym za nadobne, oddalając jedną z jego kulek od środka okręgu.
Kolejka: V Kostki:6, 6 Efekt oplucia:I Zdarzenie losowe: -3 dla Aleca; Alec zostaje opluty Wynik Theo: 16 + 6 = 22 Wynik Aleca: 17 - 3 = 14
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czekoladowe Żaby:Armando Dippet Kostki:6 i 2 Kolejka: V Zdarzenie losowe nic Wynik Aleca: 14 + 6 =20 Wynik Theo: 22
Tak, niewątpliwie musiało dojść do kolejnego spotkanie, nie przewidywał innej opcji. Miło było tak po prostu oderwać się od wszystkiego innego i skupić wyłącznie na rozgrywce. Zapomnieć o problemach każdego rodzaju. Merlinie, jak cholernie mocno było mu to potrzebne! Nic dziwnego, że jak najbardziej brał pod rozwagę bardziej regularne spotkania z Theo. Podrapał się w zamyśleniu po głowie, kiedy chłopak zapytał go o to, w jaki sposób różnią się domy w Hogwarcie od tych w Ilvermorny. W zasadzie to żadnych większych różnic pod tym względem nie widział. A nawet, z tego, co powiedział, to pod wieloma względami Hogwart i Ilvermorny były do siebie bardzo podobne. Nawet słyszał, że Amerykańska szkoła magiczna, była tworzona na wzór tej Brytyjskiej. - No w sumie to pod tym względem jest to bardzo podobne do tego, co dzieje się w Hogwarcie. Tylko, tak jak wspomniałem, główna różnica polega na tym, że to ostatecznie i tak ty decydujesz, do którego domu pójdziesz, nie jakaś wyświechtana tiara. - wyszczerzył się, bo dla niego wciąż był cholernie niedorzecznym fakt, że jakiś stary kapelusz decydował o tym, w jakim domu spędzi resztę swojego życia. Czy nikt nigdy nie brał pod uwagę, że przedmioty nieożywione się starzeją?! Doskonale wiedział, że to czapka samego Godryka, ale… na Merlina… Pokręcił głową z dezaprobatą. - Oh, ja wybrałem dom Gromoptaka, który reprezentuje duszę czarodzieja i sprzyja tym, którzy są żądni przygód - ale sam Alec kompletnie w to nie wierzył, by coś podobnego mogło mieć miejsce. Teraz jednak musiał skupić się na końcówce ich rozgrywki, bo jak widać, Theo wybrał idealny sposób na wygrywanie; rozproszyć przeciwnika, by ten nie był w stanie poprawnie rzucać! Cóż za nieczyste zagranie! Zaśmiał się głośno, gdy dłoń Theo przylgnęła do jego torsu. Ta gra stawała się coraz dziwniejsza i na pewno ktoś obserwujący ich z boku, przyznałby im rację. Szybko jednak został uwolniony z dłoni swojego przeciwnika, choć w zasadzie tamta sytuacja mu nie przeszkadzała. - Te kulki wyraźnie robią sobie z nas niezłe jaja - stwierdził w końcu, dalej się śmiejąc. Naprawdę, sytuacja zaczynała się robić nieco kuriozalna. - Dobra, ostatnia kolejka, wszystko rozstrzygnie - oznajmił, zacierając dłonie. Szczerze, to bardzo chciał, aby jemu się nie udało. Naprawdę liczył po cichu na wygraną, niemniej to nie tak, że zamierzał płakać, kiedy ostatecznie przegra. Z tym że rzut jego przeciwnika był po prostu… idealny. Co sam Theo zauważył i uczcił radosnym okrzykiem. Alec klasnął kilka razy w dłonie, kiwając głową z uznaniem. - Teraz to tylko cud mógłby mnie uratować - stwierdził, ustawiając się w odpowiednim miejscu. Szanse na wygraną miał naprawdę… znikome. Ale przecież przegrywa ten, kto się poddaje! Przycelował, rzucił! I niestety, tak jak się spodziewał, nie zdołał pokonać Theo. Westchnął nieco zrezygnowany, jednak dalej zadowolony z samej rozgrywki. - Dobra, muszę przyznać, że poszło nam świetnie jak na to, że oboje nie graliśmy od tak dawna - oznajmił, naprawdę zadowolony.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Porozumieli się wstępnie w kwestii kolejnego spotkania, a jeśli chodzi o wybór gry, postanowił pozostawić ten szczegół do dogadania podczas wspólnych ustaleń na wizbooku. Nie miał pojęcia, czy rzeczywiście uda mu się przekonać Aleca do eksplodującego durnia, ale zawsze mogli spróbować czegoś innego. Nie wykluczał nawet zapoznania gryfońskiego chłopaka ze swoimi ulubionymi mugolskimi rozrywkami, o ile tylko on sam nie będzie widział żadnych przeciwwskazań. Na razie za to słuchał jego opowieści o Ilvermony, zerkając ukradkiem również na trafioną w purpurowym pudełku kartę z podobizną Blodwyna Bludda, który mimo morderczego instynktu okazał się całkiem ciekawą personą. Przed zakończeniem żywota swojej ofiary, śpiewał jej bowiem serenady swoim donośnie brzmiący barytonem. - Ciekawe czy ministerstwa współpracowały ze sobą przy tworzeniu tych systemów domów, skoro ewidentnie widać inspirację… – Mruknął ni to do siebie, ni to do Taylor’a, ale zaraz skrzywił się lekko na wspomnienie czarodziejskiej czapki. – Nie jestem pewien, czy ufam tiarze. Masz rację, zawsze lepiej mieć wybór. Wtedy przynajmniej winić można wyłącznie samego siebie. – Zgodził się z nim, bo na pierwszy rzut oka rozwiązanie przyjęte w amerykańskiej szkole bardziej odpowiadało jego gustom. Z drugiej strony rozumiał, że jedenastolatkom, szczególnie takim nieobeznanym z magicznym światem, może być trudno podjąć świadomą decyzję. – Gromoptak. Ładnie brzmi i z tego co mówisz, trochę w sumie przypomina hogwarcki Gryffindor. – Rzucił jeszcze z uśmiechem, zanim paskudny gargulek ponownie postanowił połączyć ich w jedną całość za pomocą swej kleistej śliny. Przywykli jednak do żarcików kamiennych kulek, tym razem nie czuli się już chyba tak samo niekomfortowo. Tak czy inaczej Theo stosunkowo szybko oderwał swoją dłoń, a i parsknął śmiechem na słowa Aleca. – Robią nas w kulki. – Wtórował mu humorystycznym tonem, ale zaraz spoważniał, bo trzeba było się przecież skoncentrować na ostatnich rzutach. Skinął porozumiewawczo głową, uzmysławiając sobie zarazem, że to finałowa runda, która wreszcie wyłoni zwycięzcę. Mocno wziął to sobie chyba do serca, bo uraczył swojego przeciwnika idealnym wręcz ruchem. Zresztą… ten Taylor’a też był zajebisty i niewiele tak naprawdę mu brakowało, żeby go dogonić. – Wyrównana walka. – Skwitował wynik zamiast gratulacji, po czym stuknął różdżką w środek okręgu, by pozbierać wszystkie elementy gry do pudełka. – Nie no, jak na pierwszy raz po takiej przerwie, to trzeba chyba powiedzieć, że jesteśmy zajebiści. – Przyznał mu radosnym tonem, po czym ponownie użył zaklęcia, teraz transmutacyjnego, żeby zmniejszyć planszówkę i zmieścić ją w kieszeni kurtki. - Muszę lecieć. Obiecałem jeszcze koledze z pracy, że podrzucę mu kilka książek o runach. – Mina trochę mu zrzedła. Najchętniej rozegrałby jeszcze jedną partię, ale jednak spędzili tu trochę czasu, a obowiązki wzywały. – Jeszcze raz dzięki za grę… no i mamy już kontakt na wizbooku, więc w najbliższym czasie jakoś się złapiemy. Do zobaczenia! – Pożegnał się z Aleciem, a potem obaj ruszyli we własną stronę, z oczyszczonym umysłem, rozluźnieni po przyjemnym, oczyszczającym umysły, starciu.
zt. x2
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Chcesz się… może… upić? - słowa wydobywające się z ust Doireann wcale nie brzmiały szczególnie zachęcająco. Nie dość, że mówiła cicho, to jeszcze bardziej niż na niebieskich oczach, skupiała wzrok na czubkach eskilowych tenisówek. Wyglądała trochę, jak dziecko, które założyło się z kolegami, że zrobi coś głupiego i teraz nie miało odwrotu. - Napić. N-Nie musimy się upijać. - podkreśliła szybko, co by nie pomyślał sobie, że miała w planach całkowite zamroczenie go alkoholem. - Mówię serio. - dodała, na moment podnosząc wzrok na twarz chłopaka. Było to kolejne sobotnie popołudnie, kiedy to żadne z nich nie miało większych planów - a Puchonka nie chciała, by półwil znów zaczął się nudzić. Chłopak popadał wtedy w bardzo depresyjne stany, a ona była w stanie poświęcić swoją trzeźwość, byleby uniknąć sytuacji z ostatnich tygodni. Tutaj nie chodziło już o kompromisy, a heroiczne ratowanie dobrego nastroju swojego chłopaka. Może też maczała w tym palce odrobina ciekawości. Stali na jednej z uliczek w pobliżu parku. Doireann jak zwykle opatulona była milionem warstw, jakby temperatura sięgała co najmniej dwudziestu stopni na minusie. Za jej plecami znajdował się sklep, który wyglądał na miejsce, gdzie dwójka nastolatków mogłaby z łatwością zaopatrzyć się w coś wysokoprocentowego. - Idziemy? - i chociaż wyraźnie było to pytanie, tak Puchonka nie dawała Eskilowi większych szans na reakcję. Wiedziała, że jeśli chłopak pomyśli chociaż sekundę dłużej, to ona będzie tą, która się rozmyśli, podkuli ogon i zwieje. A przecież nie proponowała pijaństwa po to, by za moment zmienić zdanie. Trzymając go za dłoń wkroczyła do środka, po czym bezradnie rozejrzała się po półkach. Cała jej wiedza o alkoholach kończyła się na tym, że metanolu pić się nie powinno. Postanowiła więc zaufać wyborowi Clearwatera, po postu pilnując, by chłopak nie porzucił tego pomysłu tylko ze względu na nią. Następne kroki skierowali już w miejsce bardziej przyjazne konsumpcji, niż główne wejście do parku. Puchonka nie miała zbyt dużego doświadczenia w tematach imprezowych, jednak nawet o jej uszy obiły się wieści, że miejsce pokroju altany istniało. Szła więc w kierunku, który wydawał się jej być właściwy, uparcie zaciskając palce na ślizgońskiej dłoni. W duchu powtarzała sobie jak mantrę, że jest wystarczająco odważna i przecież nikt się nie dowie, że trochę wypiła, a nawet jeśli, to jest już pełnoletnia i nikt nie powinien informować o tym jej dziadków. Kiedy tylko zauważyła wyłaniającą się zza rogu altanę, odwróciła głowę w kierunku Eskila, obdarzając go szerokim uśmiechem (chociaż wciąż przebijała zza niego pewna doza niepewności). No, wzięła i nie zjebała! - Będzie dobrze. - oznajmiła, jakby w ogóle potrzebował słyszeć podobne zapewnienia.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Martwił się. I Dori i Robin zaczęły zachowywać się z lekka niepoczytalnie od momentu kiedy... kiedy oznajmił, że nudzi mu się na tyle, że czas porzucić etykietkę ugrzecznionego buntownika. Jak nie jedna to druga ryła w jego twarzy jedno wielkie "what the fuck", a w następnej chwili mrużył podejrzliwie oczy węsząc podstęp. Mina Doireann była nieskalana jakimkolwiek objawem knucia. Nie chciało mu się wierzyć, że wpadła na to szaleństwo samodzielnie. - Kim jesteś i jakim cudem wpadłaś na pomysł prób upicia mnie...? - dopytywał po dłuższym przyglądaniu się jej twarzy. Uciekała spojrzeniem tak więc gucio się dowiedział. Nie miał pojęcia czy jest wystarczająco zawstydzona, zaskoczona czy faktycznie coś się za tym kryje. - Założyłaś się z Hunterem? Drake'm? - ale nie był z tych co odmawiają alkoholu! Co prawda miał na tyle oleju w głowie, aby nie kupować ognistej whiskey (cena butelki była zdecydowanie wyższa aniżeli kieszonkowe siedemnastolatka) bo jednak co innego pić alkohol w towarzystwu kumpli, gdzie mógł pozwolić sobie na wszystko, a co innego przy własnej dziewczynie, która należała raczej do grona bardziej strachliwych i wiecznie zamartwiających się osób. Zastanawiał się co chciałby wypić w sobotnie popołudnie w miejscu publicznym. Nie mogło to być nic mocnego bo inaczej ktoś go za to ukatrupi. Zanim jednak zapłacił z własnej kieszeni za dwa dymiące piwa Simisona to jeszcze zerkał na Doireann jakby niedowierzająco. Przynudzenie nieco zelżało z powodu rzecz jasna, podniesionego przez Robin ciśnienia. Nic dobrze nie robi na rutynę bardziej niż solidna awantura. Co prawda tam nie zdołał się pokłócić, ale wystarczająco się zdenerwował aby emocji wystarczyło na najbliższe parę dni. Nie zmienia to faktu, że bywał z rana powłóczyć nogami albo przysypiać na historii magii. Nie chciało mu się wychodzić w zimny listopadowy dzień, ale przecież nie odmówi wyjścia na piwo. Może alkohol podsunie mu szalony pomysł, który mógłby wprowadzić lada moment w życie? Dzierżąc w plecaku dwie butelki piwa już nawet więcej uśmiechu było na jego twarzy, zwłaszcza, że Doireann nie zaczęła przeczyć swojemu pomysłowi. - Próbujesz mnie zapewnić, że "będzie dobrze" czy siebie? To ja ostatnio huśtałem się na żyrandolu po pijaku, nie ty. - wyszczerzył zęby w jej stronę i ucałował sobie kącik jej uśmiechniętych ust, a chwilę później pakowali się do altany. - O, rozpalamy ognisko? - wskazał brodą miejsce, które służyło do rozpalania ognia. - Skoro będzie alkohol to może kogoś sprowadzić z jedzeniem? Większe grono znajomych? Czy wolisz bez nich? - dopytywał bowiem upijanie się kojarzyło mu się głównie z zabawą w większym gronie. - Jeśli wypijesz całą butelkę tego piwa to zrobię co będziesz chciała... ale w granicach rozsądku. - poruszył zaczepnie brwiami i popatrzył wyzywająco na dziewczynę. Usadowił się na ławce i poprawił kołnierz płaszcza, by skuteczniej chronił go przed dokuczliwym wiatrem.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Nigdy nie sprawiała większych problemów wychowawczych (może poza burzliwym okresem wczesnego dzieciństwa), toteż logicznym było myślenie o niej w kategoriach dobrego, ułożonego dziecka. Nie oznaczało to, że nie miała w głowie pewnych pomysłów! Po prostu nigdy nie brała się za ich realizację, uskuteczniając gromkie samobiczowanie za same myślenia o rzeczach nagannych i strasznych. Gdzieś tam siedziała jednak znudzona nastolatka, gotowa rozwalać śmietniki na spokojnych przedmieściach angielskich miast i palić papierosy po krzakach. Trzeba było… po prostu dać jej czas. Jakaś agresja mogła się w niej kłębić, jednak wciąż nie oznaczało to, że - nawet w największym stężeniu - byłaby w stanie pokonać nieśmiałość. Teraz jednak nie kierowały nią ani głęboko zakorzenione skłonności autodestrukcyjne, ani też chęć, by robić sobie z kogokolwiek żarty. Była główne zdecydowanie zbyt mocno zmartwioną dziewczyną, która i bez daru jasnowidzenia dała radę odkryć sto możliwych przyszłości - takich ogromnie stresujących, w których znów by się jąkała, płakała i bała ostrych, harpich pazurów. Trochę jednak… peszyło ją to niedowierzanie Eskila i szukanie podstępu w jej - bogowie, jakże czystych! - planach. Pokręciła więc głową, po czym mruknęła, znów bardzo cicho, jakby wcale nie chciała zostać usłyszana: - To moja nieprzymuszona wola, Eskil. Bycie na miejscu docelowym sprawiło, że Sheenani odrobinę uspokoiła natłok myśli. Przekonała się na własne oczy, że chociaż wciąż byli w parku, to jednak miejsce było odosobnione, otoczone całkiem solidną konstrukcją i… cóż, jak na leśne warunki było całkiem przyjemne. I czy to ze względu na osobliwe piękno altany, czy też pod wpływem tego drobnego pocałunku, który świadczyć musiał o wystarczająco dobrym humorze półwila, jej twarz wydała się być nieco bardziej rozpromieniona. - Tutaj nie ma żyrandoli. - zerknęła na niego z boku, jakby właśnie to było powodem, dla którego wybrała podobne miejsce. - A wiem, że po drzewach chodzić potrafisz. Nie boję się, że spadniesz. - kłamała. Bała się okrutnie - po prostu wypierała zagrożenie, wierząc, że tym razem nikt się na nic nie nadzieje, żadne koty nie będą chodzić w cudzych ciuchach, a ona sama nie spędzi paru długich chwil w ciemnym pokoju Clearwatera, pocieszając rozpłakane dziewczęta. - Mhm. - kiwnęła głową, podchodząc do miejsca, w którym złożone były kawałki już porąbanego drewna. - Och, umiałbyś rozpalić ogień bez użycia magii? I zapalniczki? - spojrzała na chłopaka, biorąc w dłonie dwa drewniane klocki. Jej mina mówiła jasno - ona potrafiła i zapewne bardzo chciałaby się tym pochwalić. - Nie. - dała znać, że nie chce tu nikogo innego poza ich dwójką może odrobinę za szybko. Nie martwiła się tutaj o kolejne kłótnie, tylko… normalnie i po ludzku chciała sobie z nim posiedzieć, bez przedwczesnego wyczerpania się jej socjalnych baterii. - T-To znaczy, wiesz, zrobiłam ostatnio sporo pasztecików dyniowych i… - delikatnie klepnęła kawałkiem drewienka przewieszoną przez ramię torbę. - Zapakowałam nam parę. - Doireann dopiero po paru uderzeniach serca zorientowała się, że znów nie mówi rzeczy wprost. Westchnęła więc i lekko wzruszyła ramionami. - No i chcę pobyć tylko z tobą. - dodała, rozwiewając tym samym wszelkie wątpliwości. Po następnych słowach chłopaka odrobinę się zapowietrzyła. - W granicach rozsądku? - powtórzyła, patrząc na niego z ukosa. Sheenani nie rozumiała już świata - w końcu to ten konkretny Ślizgon postanowił podkreślić, że nie ma wymyślać niestworzonych rzeczy. ON. Eskil Clearwater. Oburzające. - Ale... Twoich granicach rozsądku, czy moich? - dopytała zaraz. To w końcu robiło ogromną różnicę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
W innych okolicznościach nieustannie doszukiwałby się podstępu w tym przedsięwzięciu ale jak powszechnie wiadomo, nie chciało mu się za bardzo wysilać umysłowo aby szukać drugiego dna. Poza tym dotychczas Doireann w niczym absolutnie go nie okłamała (w ogóle była zdolna do kłamania?) więc pozostało jej uwierzyć i udawać, że absolutnie nie jest to dziwne. Bardziej pasuje jej rola pouczania jak to źle przedawkować alkohol, a nie zachęcanie do wydawania kieszonkowego na coś mocniejszego od piwa kremowego. Po chwili rozluźnił się woląc wersję, iż dobrze wpływa na charakter Doireann, dzięki czemu zaczęła nieco chętniej łamać odgórnie przyjęte zasady. Picie alkoholu w parku? To ledwie namiastka tej potęgi zbuntowania, którą mogłaby osiągnąć gdyby pozwoliła sobie okazać dosłownie wszystkie emocje kłębiące się w jej trzewiach. Roześmiał się kiedy przypomniała, że nie ma tutaj żyrandoli, a wspinaczkę ma opanowaną. - Uwierz w moją pomysłowość. - poprosił, a humor z każdą chwilą ulegał poprawie. Wystarczyło dać mu piwo do ręki. Czy to nie powinno wzbudzać zaniepokojenia? Sama myśl o robieniu czegoś, co komuś mogłoby się stanowczo nie spodobać wzbudzało w nim dawno uśpioną wesołość. Popatrzył na dziewczynę z żywym zainteresowaniem. - Czy zrzucanie płonącego kandelabru na dywan kwalifikuje się jako umiejętność rozpalana ogniska bez różdżki, zapałek i zapalniczki? - oczy eskilowe błysnęły wesołością. Jasno dawał do zrozumienia, że to nie jest grono jego zainteresowania więc po prostu nie umiał. Skinął jej głową, aby pokazała jeśli chciała. Równie dobrze mogli użyć do tego najprostszej magii skoro mógł w końcu używać czarów poza Hogwartem. Wyciągnął dwie butelki z nieprzeźroczystym szkłem i zerknął na nią uważniej kiedy wyznała wprost, że chciała spędzić z nim trochę czasu. - W porzo. Piwo, paszteciki, ty, jak dla mnie bomba. - zareagował w typowy dla siebie sposób, który nie miał absolutnie nic wspólnego z romantycznością. Zarzucił kaptur na głowę i naciągnął rękawy do połowy dłoni. - Moje granice rozsądku są dosyć wątłe. - zaśmiał się ze swoich słów. - Uznajmy, że w takich granicach abym nie cierpiał katuszy, ale poza tym wszystko, co tam sobie wymyślisz. - wyszczerzył zęby i wyciągnął w jej stronę wciąż zamkniętą butelkę z dymiącym piwem Simisona.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Nie śmiem w ciebie wątpić. - zaśmiała się krótko i nieco nerwowo. Bogowie, dobrze wiedziała, że umysł chłopaka był głównie nastawiony na znajdowanie rzeczy, których nikt jeszcze nie osiągnął (bo zapewne nie chciał tracić życia w sposób dziwny i trudny do wytłumaczenia), po czym możliwie niezwłoczne realizowanie owych planów. Bywały dni, kiedy naprawdę ją to niepokoiło. Dzisiaj miała go jednak na oku i nie zamierzała tego zmieniać. Jeśli Clearwater zacząłby robić te swoje mało przewidywalne rzeczy, to zamachałaby mu nogą zza ściany i ten pewnie by się uspokoił. Ewentualnie przekierował swoją energię na nią, z czym już trochę nauczyła się radzić. A przynajmniej… no miała nadzieję, że pokazywanie łydki rozwiąże wszystkie problemy tego świata, które półwil mógłby sprowokować. Dodatkowo… hej, byli sami w środku jakiegoś parku. Naprawdę czuła, że było to bezpieczne miejsce! - Kandelabr był zapalony za pomocą jakiegoś zaklęcia? - spytała, wracając do wyszukiwaniu na stosie tych suchszych i nieco mniejszych kawałków drewna. - Bo jeśli tak, to pewnie dałoby się to podciągnąć do wypadków z użyciem magii. - przygotowane bloczki postawiła blisko ogniska, po czym niezwłocznie zabrała się za poszukiwanie jakiś patyczków i czegoś, co chociaż trochę przypominałoby przesuszone siano. Dość bezradnie kręciła się w bliskich okolicach Eskila, co jakiś czas odrzucając na bok te zbyt mokre kawałki gałązek. Coraz bardziej wątpiła w łączenie swoich survivalowych umiejętności z deszczową pogodą Szkocji. Słysząc podsumowanie całej sytuacji, uśmiechnęła się szerzej i posłała mu krótkie, acz odrobinę rozbawione spojrzenie. Ktoś mógłby uznać, że wybrała sobie emocjonalnego kalekę. Prawda była jednak zgoła inna. Po pierwsze, to on wybrał ją, nie dając jej zbyt wiele do gadania, a po drugie, jego nieraz ograniczona emocjonalność była wytchnieniem dla dziewczyny. Eskil bywał naprawdę intensywnym człowiekiem. Chwile, jak ta, dawały Doireann sporo miejsca na głęboki oddech. - Czyli robimy wtedy cokolwiek, co nie uwzględnia czytania przeze mnie książek? - spytała ze wzrokiem wbitym w butelkę. - Ale wiesz, że kiedyś i tak przeczytasz Dumę i Uprzedzenie, no nie? - wszystko, co udało się jej znaleźć, było wilgotne, a ona sama nie wiedziała, jak wskrzesić ogień, kiedy świat był tak okropnie przeciągnięty wodą. - Chyba... mi nie wyjdzie. - oznajmiła, przejmując od niego piwo. - Możesz rozpalić ogień, tylko... - “wiesz, ostrożnie”, mówiło jej spojrzenie. Na wszelki wypadek i tak cofnęła się parę kroków w tył. I czekała, aż chłopak uratuje sytuację. A potem otworzy jej to przeklęte piwo.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Choć humor ulegał zdecydowanej poprawie to jednak gdzieś na samych granicach umysłu kłębiło się znużenie. Nie było jednak one na tyle szkodliwe, by zaczął tutaj marudzić. Domyślał się, że Doireann nie chce wiecznie słuchać jego biadolenia jaka to jesień jest nudna, bura, ciemna i zimna. Powinien być tym, co rozgania chmury znad głowy, ale nawet on miewa czasem swoje kiepskie humory. Brakowało mu pełnego składu ekipy, ale dawał radę wierząc, że któregoś dnia wywoła takie trzęsienie ziemi, iż wszyscy najbliżsi znajdą się w należytym miejscu - tj. przy nim. Póki co odkrywał jak bardzo mu się podoba kiedy to ktoś inny dba o jego nastrój. To miłe uczucie i musiał przyznać, że zagrywka z piwem była całkiem ciekawą metodą. To już połowa sukcesu! - Znając Beatrice to jak warknęła na kandelabr, że ma zapalić samodzielnie świece to wszystkie ze strachu się posłuchały. - wywrócił oczyma, ale w kącikach jego ust kręciło się rozbawienie. Nie ma co ukrywać, lubił swoją opiekunkę mimo, że miewał niekiedy problem aby jej to okazać. Obserwował sobie spokojnie krzątającą się Doireann i zastanawiał kiedy poprosi go o pomoc. Przecież siedzi tutaj nieruchomo i mogłaby go wykorzystać do wielu niecnych celów. - Będę rad. - zaśmiał się cicho na wzmiankę o książkach, a kiedy zagroziła mu czytaniem jakiegoś romansidła to teatralnie jęknął. - Ja myślałem, że jak ktoś jest w związku to jest zakochany a nie żądny tortur na drugiej osobie. - wytknął jej i pokazał przy okazji język, aby wiedziała, że tak łatwo nie da się zagonić do czytania czegokolwiek, co wymaga dłuższego zastanawiania się nad tekstem. Zamiast lektury wolał szwendać się po okolicach i szukać kłopotów wrażeń. Zdecydowanie zdrowsze dla ducha. Zerknął na nią kiedy odsunęła się na bezpieczną odległość. Czy ten jej strach kiedykolwiek minie? Merlinie, zadawała się z półwilem - w połowie magicznym stworzeniem, a w połowie człowiekiem, a wolała z nim chodzić za rękę aniżeli samodzielnie rzucić jakikolwiek czar. Rozpalenie ogniska w tym przypadku było dziecinnie proste i nie wymagało dłuższego zastanowienia. Kiwnął głową i wygramolił starą różdżkę, która choć wciąż miała w sobie piękno (wszak miała w rdzeniu wpleciony włos prawdziwej wili) to przydałaby się jej solidna konserwacja i czyszczenie rączki z odcisków palców. Nie wstawał bo za bardzo mu się nie chciało. Czarem "Accio gałązki" przywołał więcej ilości porozrzucanego po okolicy chrustu i przeniósł je we właściwe miejsce. Chwilę później zastosował zaklęcie "Silverto", które potrzymał nad mokrymi gałązkami przez dobre dwie minuty. Dźwięk wysychającego drewna komunikował, że sposób jest bardzo praktyczny. Parę dłuższych chwil później zaklęcie "Incendio" stworzyło maleńkie ognisko, które wymagało jeszcze kilku zabiegów aby osiągnąć miły dla oka rozmiar. - Polecam moje metody. Siedzisz i jedynie wymawiasz czary, a reszta sama się dzieje. - kiedy usiadła obok niego, a skinął na nią aby to zrobiła, to odłożywszy swoje piwo, zakrył dłonią palce Dori, którymi trzymała butelkę, a kraniec różdżki przytknął do kapsla. Wiedział, że woli zabrać rękę i odsunąć się na pięć metrów, ale celowo jej w tym przeszkadzał. Bardzo dyskretna inkantacja wywołała charakterystyczny syczący dźwięk otwieranej butelki. Zabrał kapsel i to samo zrobił ze swoją butelką. - To podejmujesz się wyzwania? - wskazał na ich piwa, z których dymił szary dym, jak to bywało w przypadku piwa stworzonego przez grono czarodziejów.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Jej mina wskazywała na to, że zgadzała się z chłopakiem. Chociaż sama nie miała wiele do czynienia z Beatrice, tak dobrze wiedziała, że profesor Dear zdecydowanie była kimś, kto mógł budzić postrach w rzeczach martwych. Jednocześnie dziewczyna nie należała do osób najodważniejszych, przez co jej osąd mógł być mocno zaburzony. Sheenani, chociaż na takową nie wyglądała, miała pewne skłonności do popadania w mikroobsesje. Były one zazwyczaj absolutnie niegroźne, opierając się głównie na ciągłym czytaniu pewnych powieści i gromadzeniu tak dużych ilości porcelany, że nie mogła jej pomieścić. Duma i Uprzedzenie były dla niej zaś tym, czym wszystkie święte księgi tego świata były dla ich wyznawców. Bycie blisko Puchonki oznaczało, że w przeciągu roku powinno poznać się fabułę książki - czy tego się chciało, czy też nie. Doireann nie robiła tutaj ustępstw, nawet jeśli bardzo kogoś lubiła. - Umiem robić dwie rzeczy jednocześnie. - mruknęła, już zza jego ramienia. Coraz częściej przemycali sobie te najsłodsze wzmianki o kochaniu się nawzajem. Puchonka rejestrowała każdą jedną, rozpływając się nad nimi wewnętrznie. Zewnętrznie zaś mało skutecznie powstrzymywała uśmiech, czując, jak jej policzki się rumienią. Tym razem piękno chwili przyćmione zostało latającymi kawałkami drewna suszonymi zaklęciami, które nie kojarzyły się jej najlepiej. Spoglądała na wszystko spięta - chociaż Eskil mógł powiedzieć, że dziewczyna ze wszystkich sił próbowała nie okazywać swojego strachu - przysiadając się do niego dopiero wtedy, kiedy najwyraźniej całe to diabelskie czarowanie się skończyło. Z jakiegoś powodu fakt, że oto stykała się kolanami z w połowie magicznym stworzeniem wcale jej nie niepokoił. Doireann nie miała najmniejszego pojęcia, dlaczego Eskil sam w sobie jej nie przerażał, ale nie zamierzała też tego kwestionować. Przecież nie chciała się go bać. - Strasznie rozleniwiają. Czekam na dzień, w którym magiczne społeczeństwo będzie cierpieć na choroby stawów i przykurcze mięśni. - zaśmiała się i wyciągnęła w jego stronę butelkę, zupełnie nieświadoma zamiarów chłopaka. - Będziemy mieć dystopijne społeczeństwo i… - zamilkła, a rozbawienie minęło, kiedy tylko różdżka ponownie znalazła się w zasięgu jej wzroku. Odruchowo szarpnęła ręką, próbując ją cofnąć. Nie było to jednak ani trochę silne, przez co jej dłoń wciąż pozostawała przykryta palcami półwila. - E-Eskil, weź tak nie… - kapsel nie wystrzelił w powietrze, ani też nie wybił nikomu oka. Nie stało się nic nadzwyczajnego, jednak tyle wystarczyło, by Sheenani obdarzyła go rozżalonym spojrzeniem. - I t-to czytanie książek ma być torturą? - jęknęła, kiedy już mogła trzymać swoją rękę bezpiecznie przyciśniętą do własnej piersi. - To jednostronny zakład? - mruknęła, spoglądając na ulatującą z butelki parę. - Czy też będę musiała coś zrobić? - miała ochotę się zemścić. Jeszcze usiądą i przeczyta mu wszystkie powieści Austen, od deski do deski. Niech cierpi.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Różnili się na tyle, że niekiedy niełatwo było odnaleźć kompromis w danej sytuacji. Póki co jednak jakoś dawali radę i choć mieli zupełnie inny styl życia oraz sposoby na rozluźnienie czy poprawę humoru to potrafili się przy tym trzymać razem. Doceniał to, a już zwłaszcza ten fakt, że coraz rzadziej był sam. To mu jak najbardziej odpowiadało. Przyłapał się, że czasami już wpół świadomie chwytał jej rękę kiedy to wychodzili z klasy po dłuższych zajęciach. Małe rzeczy, ale pokazywały, że stało się to dla niego codziennością. Nie miał oporów przed używaniem czarów. Dotychczas nie miał też powodów, aby je praktykować przy Doireann, która wolała trzymać się od nich z daleka. Z drugiej strony, jest w Hogwarcie już tyle lat, że powinna oswoić się z faktem, że każdy ich używa. Taki rozleniwiony Eskil tym bardziej, jeśli tylko musi. Z reguły to ktoś inny zajmował się stosowaniem czarów użytkowych, ale zeszłoroczne nauki Felinusa dosyć solidnie wyciągnęły z Eskila potencjał magiczny. Dzięki temu nie był amebą zaklęciową. - Nie lepiej nazwać to urozmaiceniem życia codziennego? Zwykłą rzecz można zrobić na kilka ciekawych sposobów, ot co. - przedstawił swój punkt widzenia. Z drugiej strony przejawiał skłonności rozleniwiające, a więc siłą rzeczy nie był zbyt obiektywny. Poprzez tę cechę wspinał się na wyżyny swojej kreatywności, aby osiągnąć cel kosztem jak najmniejszego wysiłku. - To tylko otwieranie butelki, czemu wyglądasz jakbyś chciała wyzionąć ducha? - dopytał, bo jednak ten czar był banalnie mały, prosty, dyskretny i tylko charłak byłby w stanie to spieprzyć. Choć nie rozumiał jej lęku przed magią to starał się to szanować na tyle na ile to możliwe. Nie zmienia to faktu, że nie mieściło mu się w głowie jak można płoszyć się przed takimi drobiazgami magicznymi. - Znam jeszcze parę innych tortur ale przy tobie próbuję być przyzwoity. Doceń. - puścił jej oczko, ale uśmiech jakoś tak mu zelżał przez jej spięcie. Schował różdżkę poza zasięg jej wzroku i upił spory łyk dymiącego piwa. Chłodny i mocny smak rozpłynął się po języku i wywołał w ciele gęsią skórkę. Niełatwo to pić, ale przynajmniej czuć było, że to alkohol nie dla laika. - Skoro sugerujesz, aby nie było to jednostronne... - tutaj jednak już pojawił się błysk w oku. - Tylko wiesz, ja mam popieprzone pomysły to lepiej wybierz jednostronny zakład jeśli nie chcesz paść przy mnie na zawał. - dobrodusznie poradził bo jeśli w trakcie sączenia piwa ktoś proponuje mu wymyślanie pomysłów (a konkretnie potencjalnie wygranego zakładu) to mógłby wstąpić w niego diabeł wcielony.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Teoretycznie Eskil miał rację. Sama Sheenani znała dzięki magii parę sposobów, by potencjalnie móc się rozgrzać, nawet bez użycia zaklęć. Ostatecznie jednak, przebywając niemalże cały swój czas w mocno magicznych środowiskach, to typowe mugolskie sposoby na radzenie sobie z życiem dodawały jej dniom przyjemnych barw. W końcu to takie metody wyróżniały się najbardziej na tle tych magicznych, prawda? - To… - zmarszczyła brwi, szukając odpowiednich słów. Wolała nie zacząć tłumaczyć się bez szybkiego przygotowania - inaczej znów popadnie w słowotok, a biedy Eskil nie będzie w stanie jej powstrzymać. - W-Wiesz, ja wiem, że celowałeś w butelkę, ale… Ostatecznie to… Ja wiem, że nie zrobisz mi krzywdy, ale naprawdę nie lubię, kiedy ktoś kieruję różdżką w moją stronę. - nie brzmiało to w głowie Doireann dobrze, nawet jeśli gorliwie podkreśliła, że ani trochę nie podejrzewa go o jakiekolwiek okrucieństwo wobec niej. - T-Tylko… No, nie bierz tego do siebie. Po prostu ostatnio nie skończyło się to dobrze. - dodała, unosząc lekko lewy bark. Nie miała okazji pokazać mu blizn, jakie zostawiło na nim czarnomagiczne zaklęcie, ani też powiedzieć, że od tamtego czasu boi się trochę bardziej, niż wcześniej. - Wiem, że jestem przewrażliwiona. Ostatnio popłakałam się, bo jakiś obraz mnie zaczepił. - dodała, uciekając wzrokiem w stronę ogniska, opierając brodę o szyjkę butelki. Chyba… znowu tłumaczyła się bardziej, niż było to potrzebne. - Doceniam to. - przyznała i przechyliła się na bok, by oprzeć się ramieniem na Eskilu. Nie byłaby teraz najsmutniejszym człowiekiem na ziemi, gdyby chłopak ją objął. Zrobiła z siebie idiotkę, teraz mogliby się w ramach pocieszenia poprzytulać. Zaraz potem gwałtownie obróciła głowę w stronę chłopaka. - Bogowie, Eskil, ja nic nie sugeruję. Chciałam się tylko dopytać. - jedno spojrzenie w oczy Clearwatera wystarczyło, by Doireann dostrzegła, jak bardzo spodobał mu się ten pomysł. - Wszystko w granicach rozsądku. I to moich. - mruknęła, dając znać, że godzi się na tylko na takie warunki, po czym przyłożyła butelkę po ust. Niepotrzebnie brała jednak przykład ze Ślizgona, biorąc dość spory łyk. Oczekiwała, że piwo będzie w smaku znacznie lepsze, niż ognista whisky. Eskil mógł zobaczyć, jak oczy dziewczyny momentalnie zaszły łzami, a ona sama - przyciskając dłoń do ust - rozkaszlała się. - Morgano, jak ludzie to piją? - jęknęła, spoglądając z nieukrywanym obrzydzeniem na szkło. Zaraz potem przeniosła spojrzenie na półwila. Nie wyglądał, jakby trunek w jakikolwiek sposób ranił jego podniebienie. - Nie ma czegoś, co smakowałoby jak... sok truskawkowy? Herbata? - na monet odstawiła butelkę, sięgając dłońmi do torebki. Wyjęła z niej opakowanie wypchane po brzegi pasztecikami. Niezwłocznie wyjęła jednego, po czym wpakowała go sobie do ust, próbując jakoś zabić ten nieprzyjemny smak.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wyjaśnienie Doireann przypomniało mu istotną rzecz. Jej stan sprzed paru miesięcy kiedy tak straszliwie popłakała się przy nim tuż po tym jak porządnie ją skrzywdzono. Szczerze mówiąc, nie myślał o tym codziennie. W ogóle o tym nie wspominał bo wiedział też, że to trudne dla samej Doireann. Chyba zgodnie unikali tamtego tematu, aby nie rozdrapywać ran. Powolne myślenie Eskila sprawiło, że nie dodał dwa do dwóch. Momentalnie owionął go chłód, a za żebrami stworzył się ciasny i ciężki supeł wykonany chyba z jego wnętrzności. Nie był w stanie jej odpowiedzieć na to wszystko bo tak poczuł się... źle. Źle ze swoim egoizmem i krótkowzrocznością. Wypadałoby więcej myśli poświęcać zachowaniu Doireann i więcej zastanawiać się nad tym skąd są takie jej reakcje, a nie inne. Niestety, był marnym obserwatorem, a jeszcze gorszym psychologiem. Przytknął butelkę do ust i upił solidny łyk, a potem kolejny i trzeci. Wykrzywił się bo jednak za którymś razem smak stawał się coraz gorszy - ta gorycz w ustach... ohyda. - Masz rację, paskudny smak. - wzdrygnął się, ale raczej z tego wewnętrznego dyskomfortu. Ona jeszcze bardziej się boi magii, bo ją skrzywdzono, a on sobie rzuca przy niej czary jak gdyby nigdy nic. Ta jego empatia... co z nim ostatnio nie tak? Zaczynał się psuć i zachowywać okropnie, a przez to Doireann cierpiała. Jak to w przypadku Eskila, gdy tylko czuł się czegoś winien to od razu przeradzało się to w złość, choć teraz ukierunkowaną w samego siebie. Czuł jednak, że niedobrym pomysłem będzie zatajanie tego tu i teraz bo jednak Dori nie jest głupia i jeśli tylko na niego za moment spojrzy to zorientuje się, że coś jest nie tak. Odstawił butelkę na trawę, otarł rękawem usta i wyciągnął z powrotem różdżkę. Obrócił ją w dłoniach i popatrzył z ukosa na Doireann. - Nie będę więcej rzucać przy tobie czarów. Obiecuję. - a potem oparłszy różdżkę o swoje kolano... złamał ją. Złamał własną różdżkę na dwie części, a nieprzyjemny trzask uzmysłowił mu jak bardzo zdenerwował się swoim zachowaniem i tym brakiem empatii. Chyba próbował ją w ten sposób przeprosić. Wyrzucił różdżkę do tego małego ogniska, a jego serce wtedy trochę popękało. Wyciągnął pasztecik z opakowania i wgryzł się w niego choć smaku nie czuł z powodu goryczy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. To, co wydarzyło się w przeciągu paru następnych minut było dla Doireann naprawdę ogromnym szokiem. W prawdzie wyczuła, że humor chłopaka raz jeszcze podupadł, za co obwiniać postanowiła siebie i swoje niepotrzebnie gwałtowne reakcje. Morgano, jak ona zazdrościła tym wszystkim ludziom, u których stres nie powodował ani jąkania, ani też nie zmuszał ich do nerwowych ucieczek wzrokiem. Ostatnio dość często myślała o tym, jak łatwo żyłoby się wszystkim dookoła, gdyby faktycznie zawsze była łagodna, cicha i znacznie uważniejsza w doborze odpowiednich słów. Jednak bez względu na to, jak bardzo by nie zjebała, nie spodziewała się, że Eskil aż tak głęboko pogrąży się w swoich myślach. Zdawał się być taki… zduszony. Ta nagła cisza podziałała na nią przygnębiająco. Czym jednak było jej zmieszanie w obliczu tego, co zadziało się wewnątrz chłopaka? Spoglądała na niego ukradkiem, kiedy to wlewał w siebie zawartość butelki, próbując dojść do tego, co tak naprawdę działo się w jego głowie. Może... Może i nie potrafiła czytać w myślach, za to całkiem nieźle radziła sobie z rozumieniem mimiki Eskila. Napięta szczęka, zimne spojrzenie, lekko drgająca brew - to wszystko sprawiało, że wiedziała, że nie jest najlepiej. Nie była jednak pewna, jak reagować na coś, czego nie potrafiła określić. Odetchnęła bezgłośnie, kiedy tylko chłopak się odezwał. Wszystko, co nastąpiło potem, nie przyniosło jej jednak poczucia ulgi. Zmarszczyła czoło, kiedy butelkę piwa zastąpiła różdżka. Jeszcze większa doza niezrozumienia pojawiła się na jej twarzy, kiedy usłyszała ową obietnicę. Przecież o nic takiego nie prosiła. Ani nie było to realne, ani też potrzebne. Potrzebowała jedynie… być w stanie zachować odpowiedni dystans, kiedy chłopak podejmował się jakiś magicznych działań. Przecież… komu, jak komu, ale mu ufała. Nim jednak zdołała się odezwać, usłyszała trzask. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w dwie połówki różdżki. - Co..? - szepnęła, nie będąc w stanie zebrać myśli. Czuła tym większe niedowierzanie, kiedy zorientowała się, że szczątki magicznego przedmiotu zaczęły być trawione przez żywioł. Merlinie, cała ta sytuacja była tak odrealniona, że nawet nie zarejestrowała, kiedy tak naprawdę Ślizgon wrzucił drewnianą powłokę do ognia. - O… Och nie. Nie, nie, nie. - jęknęła, podrywając się z miejsca. Udała się wprost do ogniska, łapiąc się naiwnej nadziei, że da się to jeszcze naprawić. Stała pochylona nad płomieniami, starając się znaleźć wśród tej mieszaniny patyków to, co było różdżką Eskila. Dłonie miała ułożone tak, jakby faktycznie gotowa była wsadzić je w płomień. Przecież… mogłaby wyjąć kawałki z ognia, a potem… No bogowie, magia potrafiła przywrócić do stanu użyteczności naprawdę wiele, prawda? Nawet połamaną, trawioną przez żywioł różdżkę. Im dłużej wpatrywała się w płomień, tym bardziej docierało do niej, że przepadło. Nie zrobi nic ze zniszczonym przedmiotem - ale przecież za jej plecami siedział całkiem żywy człowiek. Odwróciła się powoli, spoglądając na swojego ukochanego. Nie rozumiała gwałtowności jego czynu, a tym bardziej powodów, które nim kierowały. Przecież… nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, jak ważną rzeczą była dla czarodzieja różdżka; a zwłaszcza taka, z którą szło się od lat przez życie. Zniszczenie jej było… naprawdę bolesnym widokiem. - Eskil… - zaczęła, stając tuż przed nim. Niewiele myśląc przykucnęła naprzeciw chłopaka, biorąc przy tym głębszy wdech. Była blada, wystraszona i okropnie przejęta. - D-Dlaczego to zrobiłeś? - szepnęła, ostrożnie kierując swoją dłoń ku jego palcom. Dawała mu czas, by cofnął rękę, gdyby z jakiegoś powodu nie życzył sobie, by go dotykała.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
On popijał dymiące piwo kiedy Doireann zorientowała się co zrobił. Nie zareagował kiedy kucnęła przed ogniskiem w pozycji sugerującej rozważanie na temat włożenia rąk do ognia. Wiedział, że tego nie zrobi, a więc nie martwił się. Coś cały czas zalęgło ciężkością w jego żołądku - myśl o swoim upośledzeniu emocjonalnym kiedy nie wziął pod uwagę jaką Dorieann ma traumę i ta świadomość, że właśnie zniszczył własną różdżkę. To było przykre patrzeć jak jego ukochana różdżka płonie i już nigdy nie wróci. Nawet otoczona płomieniami wciąż miała w sobie jakieś piękno… do momentu aż nie zaczęła zmieniać się w węgiel. Kiedy Doireann niedowierzała, on przyłożył butelkę do ust i upił kolejny łyk. Niemal w siebie wmuszał alkohol bo choć smak był okropny to jednak na tyle odwracał uwagę od własnego zachowania iż łatwiej było wytrzymać. Podrapał się po policzku i gapił nieodgadnionym wzrokiem na stworzone ognisko. Przeniósł spojrzenie w ciemne oczy Doireann, bez problemu odnajdując w nich zmartwienie. O dziwo, teraz go to zirytowało. Nie zabrał ręki kiedy chciała go dotknąć ale też nie robił nic dodatkowego. Wzruszył ramionami jakby wcale nie zniszczył własnej różdżki. - Masz traumę magiczną więc nie będę rzucać przy tobie zaklęć.- wyjaśnił siląc się na beztroski ton co mu absolutnie nie wyszło. - Co, będziesz mieć mi teraz to za złe? Sama mówiłaś, że jest ci gorzej wytrzymać z magią. Tak na dobrą sprawę jesteś pełnoletnia to nawet na studia nie musisz iść jak nie chcesz. - przypominał jej raz po raz, że nie musi męczyć się w świecie magii skoro jej nie uznaje tylko może żyć tak jak chce. Może kiedyś mu uwierzy. On spalił własną różdżkę i nikomu nic do tego. Nikt nie mógł się na niego za to wściekać bo to jego decyzja - głupia (jeszcze dzisiaj musi kupić nową żeby mieć ją na lekcjach) - ale podjęta pod wpływem emocji. Podświadomie sam siebie ukarał za brak empatii. Było mu bardzo źle, że nie powiązał wydarzeń z Arabii z jej większym strachem. A on sobie przy niej czarował jak gdyby nigdy nic i miał jeszcze czelność zwracać jej uwagę, że nie ma powodu do niepokoju. Westchnął gorzko i odwrócił od niej wzrok, teraz wyjątkowo zainteresowany etykietą przyklejoną na butelce piwa.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Zniszczył swoją różdżkę, bo jej było trochę źle na tym świecie. Bo ją wystraszył - a i tak nie miało to nic wspólnego z przerażeniem, które potrafiła odczuwać. No Bogowie, to był zwykły dyskomfort! Poradziłaby sobie z tym w przeciągu paru najbliższych minut, a potem mogłaby dalej próbować robić z nim rzeczy miłe, wesołe… cokolwiek, byleby unikało to tematów samowymierzalnych kar. Przecież to ona ma tutaj problem i to ona musi sobie z nim radzić. Eskil nie powinien ponosić konsekwencji tego, co wsadzili jej do głowy rodzice. Raz jeszcze próbowała znaleźć coś wartościowego do powiedzenia w gonitwie myśli. Naprawdę dawno nie czuła się tak… zagubiona? Wzburzona? Z jednej strony miała ochotę przycisnąć go sobie do piersi i zacząć zapewniać go, że nie jest zła, on nie musiał tego robić, ale i tak bardzo to docenia - bo przecież był to jakiś sposób, by pokazać jej, że jest ważna. Że jej emocje się dla niego liczą, a on nie chce jej ranić. Prawda? Z drugiej… była wściekła, za to impulsywne, bezmyślne zachowanie. Było absolutnie nad wyrost, a teraz… Morgano, on sam wyglądał, jakby postanowił się na nią obrazić. Pomiędzy tymi częściami było też całe morze niedowierzenia, lęku i absolutnej niepewności. Jednak przede wszystkim była po ludzku zraniona. "Nie musisz iść na studiach" było w jakiś sposób równoznaczne z "zawsze możesz odejść". Nie była świadoma tego, czy interpretuje jego zachowanie poprawnie - z pewnością jednak czuła się przez niego przegoniona. - Ale wytrzymuję. Chodzę przecież na lekcję, staram się używać zaklęć. To mój problem. Tylko mój. - na próżno było szukać w jej głosie jakiejkolwiek siły. Wciąż była roztrzęsiona tym, co się stało. - I to by ci pasowało? Mam się spakować i wynieść, bo jestem już pełnoletnia? Zostawić ciebie, moich przyjaciół i pójść... gdzie? - w jej tonie zaczęła przebrzmiewać coraz widoczniejsza nuta goryczy. Cofnęła swoją dłoń, a potem dźwignęła się z kolan i usiadła na ławce, zachowując pewien dystans od Clearatwera, po drodze chwytając swoją butelkę piwa. Jego dotyk dziwnie ją teraz bolał i wcale nie czuła się z tym dobrze. - Mój ojciec mnie bił. To nie znaczy, że masz obciąć sobie dla mnie ręce. - wypaliła, po czym momentalnie przyłożyła usta do butelki, wmuszając w siebie kolejny, spory łyk. Łudziła się, że alkohol w krwi będzie dobrym usprawiedliwieniem dla jej zaczerwienionych oczu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ten dzień nie miał tak wyglądać a jednak wystarczyło odrobinę braku pomyślunku, decyzja podjęta pod wpływem emocji i dochodziło do nieporozumień. Wydawało mu się, że po burzliwej rozmowie z Robin jakoś udało mu się ogarnąć, a jednak wychodziło na to, że jedynie ucichł na pewien czas, aby teraz okazać więcej odmian emocji. Mógłby przyznać jej rację, że zachował się nader pochopnie jednak... wyczuwał w niej wyrzut za to, co zrobił. To miało niejako jej pokazać, że jest w stanie wyrzec się własnej różdżki by udowodnić jej, że postara się jakoś umniejszyć jej dyskomfortu. Odczuwał, że zrobił wszystko nadaremno i był zły na siebie, że w ogóle do czegoś takiego doszło. Miała rację, to był jej dyskomfort, a on nie jest w stanie zmienić świata, aby poczuła się lepiej. Choćby zniszczył dziesięć tysięcy różdżek to nic to nie zmieni. Brew jego drgała niespokojnie. - A czy ja powiedziałem cokolwiek o porzucaniu wszystkich? Do jasnej avady, Dori, ja mówiłem tylko o olaniu studiów. - zmarszczył brwi i spoglądał na nią z ukosa, a złość tylko się w nim kumulowała. Po cholerę on niszczył różdżkę. Co on chciał jej udowodnić i czemu wyszedł przy tym na skończonego idiotę? Słodka paląca złość rozlewała się po jego gardle wraz z posmakiem gorzkiego piwa. Wiedział już, że to spotkanie nie skończy się wesołym popijaniem alkoholu nad ogniskiem, a raczej ostrzejszą wymianą zdań. Chciał się uspokoić, ale Doireann teraz mu nie ułatwiała bo każde jej kolejne słowo przyprawiało go o pewnego rodzaju ból - a to znowuż była prosta droga do wściekłości. Wyznana tajemnica podziałała na niego niczym nagle rozpalona pożoga. Poderwał się do pionu i zaciskał mocniej palce na butelce. - Czy masz jeszcze jakieś-kuźwa tajemnice, które wypadałoby żebym znał? Mam ci też opowiadać o swoich złych i strasznych rzeczach, że matka mi zamordowała ojca? Będziemy się teraz tym wesoło wszystkim wymieniać? - patrzył na nią z góry, a rysy twarzy miał napięte i lekko wyostrzone.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Bardziej, niż magii, bała się odwiecznego straszaka, jakim w jej życiu były obskurusy. W pewnym momencie był to najlepszy argument, by wpłynąć na zachowanie małej Doireann; zupełnie, jak straszenie mugolskich dzieci złym panem, który przyjdzie i je zabierze, jeśli nie zjedzą zupy. Puchonka wiedziała, że wyhodowanie swoim kosztem jednego byłoby teraz trudne, o ile nie niemożliwe. Wciąż jednak bała się, że jeśli odłączy się od magicznego świata chociaż trochę, to jej stan jeszcze bardziej się pogorszy. Przerażało ją to, że bez względu na to, co zrobi - czy będzie używać magii, czy też całkiem się na nią zamknie - może skończyć raniąc wszystkich dookoła. Trudno jej było przekonać się, że jakikolwiek złoty środek w ogóle istniał. - A co mogłabym tutaj robić bez studiów? - chciała spojrzeć w jego stronę, ale nie mogła się do tego zmusić. Czuła wszechogarniający wstyd, bo… Cholera jasna, miała siedemnście lat, była pełnoletnia, a nie miała najmniejszego pomysłu na siebie i swoje życie. Do momentu, w którym spotkała Eskila, była pewna, że zostanie starą panną z całą zgrają kotów - a ona przecież nawet za nimi aż tak nie przepadała. Widziała siebie, pomarszczoną, smutną i zgorzkniałą, siedzącą na fotelu w rodzinnym domu, może gotującą od czasu do czasu dla wnuków Rowana. Była przekonana, że nie ma przyszłości i dopiero teraz, przez konsekwentnie opowiadającego jej o buncie Eskila, zaczynała czuć, że może coś zrobić. Kwestią było przepchnięcie się przez każdy szczebel magicznej edukacji. - Jestem magicznym beztalenciem. Nikt komuś takiemu jak ja nie da pracy. Mam siedzieć w domu, nie robić nic i tylko czekać, aż coś się samo zmieni? Była daleko od zabawy w “Kto miał gorzej”. Chciała podkreślić mu, że to, co zrobił, nie miało większego sensu. Pod wpływem chwili, tak pełnej rożnych emocji, trudno jej było dosadnie zrozumieć symbol zniszczonej różdżki. Dla niej był to znak, że chłopak postrzegał siebie jako swego rodzaju zagrożenie; i to próbowała wybić mu teraz z głowy. Nie przypuszczała nawet, że Eskil tak źle zrozumie jej intencje. Stał jednak nad nią, z twarzą jasno wskazującą na to, że jest wściekły. I to na nią. To sprawiało, że jeszcze trudniej było jej znieść całą sytuację. Nie bała się, że zaraz wyskoczy z niego krwiożercza bestia i rozszarpie ją na strzępy. Znacznie bardziej przerażało ją, że Clearwater odwróci się i odejdzie. - Merlinie, nie o to mi chodziło. - jęknęła, chowając swoją twarz za barierą drobnych dłoni. W jednej z nich wciąż trzymała niemalże pełną butelkę. Prawdą było, że owszem - miała tych tajemnic od groma, jednak nie był to odpowiedni czas, by w ogóle o nich wspominać. - Przepraszam, Eskil. Naprawdę cię przepraszam.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych, ale do konfrontacji musiało prędzej czy później dojść. Za bardzo się różnili, aby wiecznie dochodzić do kompromisów. W tym przypadku zdał sobie sprawę, że zachował się jak idiota i najchętniej to wróciłby teraz do Hogwartu i zajął się większymi głupotami, byleby odciągnąć uwagę od skrzętnie skrywanego zawstydzenia. Merlinie, zaczynał zauważać jakim bywał kretynem. Może Lucas miał rację i warto zastanowić się nad każdą decyzją kilkukrotnie... - Są dziedziny, które nie wymagają notorycznego czarowania. - zdołał odpowiedzieć, aby zrozumiała, że świat magii nie zamyka się jedynie na umiejętnościach rzucania czarów. Ma on wiele odłamów, gdzie nie potrzeba mistrzostwa w rzucaniu zaklęć. - Opieka nad magicznymi stworzeniami, astronomia, historia magii... jeju, nie wiem, nie interesowałem się tym, ale jest tego pewnie od groma. Możesz być kim tylko chcesz i bez czarowania. - czy nie zabrzmiał ohydnie patetycznie? Rzucił te słowa bo traktował je śmiertelnie poważnie. Składały się na jego styl życia - był sobą, ze swoimi licznymi wadami i nielicznymi zaletami i to, że komuś nie podobały się jego umiejętności/ich brak to nie stanowiło problemu dla Eskila. Wiedział jednak, że Doireann nie uwierzy w to w pełni dopóki sama nie przekona się na własnej skórze, że naprawdę może być kim tylko sobie zechce. On się urodził z tym przekonaniem, ona musiała tego nauczyć. Tylko czemu akurat teraz o tym mówili kiedy zaczynał się znowu denerwować? Po cholerę mu te nerwy? Kiedy zobaczył wyraz jej twarzy i usłyszał przeprosiny to przeklął soczyście, ale bezgłośnie. Zamknął oczy i policzył do dwudziestu, aby nie zareagować odruchem, a po najkrótszym pomyślunku. - Przestań mnie przepraszać. Po prostu zapomnijmy o tym, wypijmy piwo i pójdę kupić różdżkę. Oficjalna wersja to zabrał mi ją jakiś dziwny stwór kiedy broniłem cię własną piersią. Cokolwiek. - choć próbował mówić inaczej to cały czas pobrzmiewały w nim nerwy. Nie siadał z powrotem na pieniek tylko dopił resztę piwa. Kiedy ona zmagała się z kilkoma łykami, on zdążył opróżnić butelkę. Wiedział już, że nie będzie więcej kupować tego rodzaju alkoholu. +
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann zaś nie miała ochoty wrócić do zamku; jeśli spędziłaby resztę dnia daleko od Clearwatera nie miałaby tak naprawdę nikogo, by powiedzieć, że oto trochę się pokłócili, a ona naprawdę nie wie, co ma z tym zrobić. Olivia ledwo dźwigała nadmiar obowiązków, Cassandra pewnie w pierwszej chwili nie mogłaby ukryć pozytywnego zaskoczenia, a Drake… nie był dziewczyną. Z nim mogła płakać o innych rzeczach, niekoniecznie tych okołozwiązkowych. Jednocześnie nie chciała jednak być tutaj, pić tego piwa i… bogowie, gasić ogniska. Eskil zniszczył różdżkę, więc rzucanie Aquamenti było na jej głowie. Nie ważne, jak beznadziejnie się teraz czuła, nie mogła przecież pozwolić, by park zajął się ogniem. Bycie odpowiedzialnym było ważniejsze od wszelkiej potencjalnej szczęśliwości. A przynajmniej tak myślała. Zorientowała się, że najchętniej poszłaby prosto do świętego Munga i poprosiła, żeby tym razem faktycznie zajęli się tym, co niekoniecznie działało w jej głowie. Chciała zmienić swoje zachowanie na tyle, by nie miało ono więcej wpływu na Eskila. Było jej jednak trudno wymyślić, jak zrobić to bez pomocy specjalistów. Wydała z siebie stłumione jęknięcie. Te mało magiczne dziedziny miały jakiś potencjał, jednak… Sheenani miała wrażenie, że często skupiały się na tak absurdalnych rzeczach, jak jakieś mistyczne znaczenie durnych konstelacji (w których kształtach nigdy nie była w stanie dostrzec tych wszystkich jednorożców, czy mitycznych postaci), a nie omawianiu, czym jest supernowa, jakie temperatury osiągają czerwone karły i czym jest nieskończoność w pojęciu astrofizyki. Trudno było jednak się z nim o tą konkretną rzecz kłócić - magia nie wszędzie grała pierwsze skrzypce. Czasami jednak wystarczyło, by były rozbrzmiewającym co jakiś czas trójkątem, by Doireann głupiała i bezradnie rozkładała ręce. - To... jest silniejsze ode mnie. - przyznała, pozwalając sobie wyjrzeć zza kurtyny palców. Wyglądał łagodniej, a to wystarczyło, by ona sama odrobinę opuściła "gardę". - Dobrze. - bez wahania zgodziła się na taką wersję wydarzeń. Nie sądziła, by ktokolwiek ją o to pytał, toteż nie wnikała, czym miał być owy stwór, ani też jakie kierowały nim motywacje. Powoli położyła jedną rękę na kolanie, drugą podtrzymując butelkę z piwem. Nie było szansy, by dała radę je w siebie wcisnąć, a mimo to próbowała. Drobnymi łyczkami dopiła może do okolic połowy butelki, a potem, widocznie zrezygnowana, wstała z miejsca, wciskając szkło Eskilowi. Ognisko zdusiła wilgotnym piaskiem. Nie obchodził jej teraz brud pod paznokciami; ważnym było, że zrobiła w sposób, przez który nie stanęłaby tutaj we łzach. - M-Możemy już iść. - oznajmiła, chociaż brzmiało to raczej błagalnie. +
|| zt x2 ||
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Tradycyjne świętowanie oznacza też tradycyjne stroje! Skrzaty starają się uwijać jak najszybciej ze wszystkimi swoimi obowiązkami, a magiczne maszyny aż parują od prędkości, z jaką przerabiają materiał. Każdy uczestnik Beltane może zgłosić się po tradycyjny strój dla siebie, ale to nie wszystko! Czarodzieje zachęcani są do samodzielnych prób szycia! Materiały, wzory i sprzęt jest dostępny dla każdego, kto chciałby stworzyć sobie swój własny strój.
Rzut k6 jeżeli zgłaszasz się po strój:
Parzysta Jest dokładnie taki, jakim go zamówiłeś! Krój, wymiary i materiał się zgadzają, możesz go zabrać ze sobą, by czekał na Beltane! 1 Całkowicie pomylili twoje rozmiary! Czy to sukienka czy koszula i spodnie, wszystko z ciebie spada, jakby było zrobione na trzech takich jak ty! Przygotuj się lepiej na poprawki na miejscu i dużo szpilek! 3 Wymiary są dobre, to prawda... Tylko rodzaj się nie zgadza. Jeżeli chciałeś sukienkę, dostałeś koszulę i spodnie. Jeżeli chciałeś koszulę i spodnie, dostałeś sukienkę. Możesz je przyjąć, a możesz spróbować zawalczyć o swoje!
Rzut k6 czy ci się udało:
Parzysta - udaje ci się wyperswadować, że to skrzaty pomyliły zamówienie. Ustaw się, zaraz zaczną szycie na tobie właściwego kroju! Nieparzysta - jak się chciało co się chciało, to trzeba było dobrze zamówić. Nie umiałeś zamówić? Lepiej siadaj do szycia!
5 Tak, figurujesz w zamówieniu i to wykonanym ale... Ktoś musiał podwędzić ci twój strój. Z zapisków wychodzi, że zabrał go chwilę przed tobą.
Rzut k6 na to, co się stanie:
Parzysta - niestety, ktokolwiek przywłaszczył sobie twój strój, już dawno zniknął. Możesz albo poprosić skrzaty, żeby uszyli teraz jeszcze jeden strój, albo samemu do tego przysiąść. Nieparzysta - gagatek wciąż tutaj jest! I widzisz, jak próbuje komuś opchnąć za galeony twój strój! Działaj szybko!
Rzut k6 jeżeli szyjesz strój:
1 Musisz się nieźle nachodzić za właściwym materiałem, nigdzie nie widzisz takiego, jaki sobie wymarzyłeś!
Rzut k6, czy udało ci się znaleźć:
Parzysta - w końcu trafiasz na właściwe wzorki u innego czarodzieja, który chętnie dzieli się materiałem. Nieparzysta - choć bardzo się starasz, nigdzie nie możesz wypatrzeć tego wzoru! Musisz zadowolić się czymś innym.
2 Wśród zwojów materiału znajdujesz (na)strojny wianek, zostawiony przy komplecie różnych wzorów i tkanin, świetnie do siebie pasujących, a właściciela nigdzie nie widać. Znalezione nie kradzione, prawda? Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 3 Zebrałeś wszystkie potrzebne wzorce pod wycinanie elementów i masz pozbierane materiały. W trakcie szycia parę rzeczy ci nie gra, ale nie kwestionujesz idąc za ideą "trust the process". Cóż, ten proces doprowadził cię do tego, że jeżeli chciałeś koszulę, skończyłeś z sukienką i na odwrót. Może ktoś będzie chciał się z tobą wymienić? 4 Gdy wybierasz materiały, zauważasz różne notatki pozostawione przez kogoś, kto zdecydowanie musiał interesować się modą. Kilka rolek tkaniny jest opisana jako "ładne", "zupełnie nienastrojowe", "oddające ducha wiosny", a jedno z nich "do tego będzie pasować ta biżuteria". Jak widać nie dość, że znawca mody to jeszcze musi mu się przelewać, bo z dobroci serca zostawił kolczyki z króliczkiem! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 5 Twoja maszyna zdaje się wyjątkowo oburzona tym, jak długo musi pracować! W pewnym momencie zupełnie się buntuje i przestaje pracować, blokując twój strój pod igłą.
Rzuć k6 na odzyskanie materiału:
Parzysta - udaje ci się przekonać niepocieszony sprzęt, żeby jeszcze raz ruszył igłą i oddał ci twoją pracę! Dobrze, że byłeś już w połowie szycia, teraz ręczne dokończenie tego nie będzie aż tak trudne. Nieparzysta - siłujesz się z maszyną o materiał, aż w końcu ten cały się rwie! No nieźle... Teraz nie masz ani swojej pracy ani maszyny i musisz zaczynać z igłą i nitką w rękach od zera!
6 Musiałeś wyjątkowo wkupić się w przyjaźń skrzatów, bo mimo masy roboty znajdują czas, żeby co jakiś czas podejść do ciebie i ci coś podpowiedzieć. Cała praca przychodzi ci bardzo przyjemnie i sprawnie.
Miłej zabawy i powodzenia!
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony zdawała sobie sprawę, że z Maxem przeciorali się już przez połowę parku, ale idąc za tekstem piosenki Don't stop me; 'Cause I'm having a good time, having a good time, nie mieli zamiaru przestawać. Dziewczyna właśnie przeglądała wszystkie zdjęcia, jakie faun zrobił im pod pomnikiem Maxa Solberga Seksownego, który zresztą tak właśnie podpisała farbą, pokazując co lepsze chłopakowi. - To! To można zamieścić w ogłoszeniu matrymonialnym! – zażartowała, wciskając mu w ręce ich przepięknie durną pozę. – A to sobie aż wkleję do Dziennika na pamiątkę! Chcesz kopię? – pokazała kolejne ujęcie, gdzie stali już praktycznie zapłakani ze śmiechu, z prężącą się podobizną czarodzieja za nimi. Starała się na szybko wymyśleć jakąś kolejną atrakcję, miała wrażenie, jakby dopiero się rozkręcali, grzech byłoby to przerywać! - Coś tam jęczałeś, że na ciuszki trzeba sobie zarobić, no nie? – zaśmiała się, trącając go łokciem, a po jej mince było widać, że miała kolejny, jakże genialny pomysł. – Wiadomo, koncertu na cześć Craine’a Wspaniałego nic nie przebije, ale może chcesz spróbować swoich sił w próbie nie wydłubania sobie oka igłą? – zaproponowała z szerokim uśmiechem, kiwając na altankę, obok której akurat przechodzili. Ogłoszenia bardzo jasno krzyczały o zrobieniu sobie tradycyjnego stroju na bal bądź jego zamówieniu i chociaż normalnie Remy pierwszą nie była do zabierania się za igłę, ani nawet nie stała w tej kolejce, uznała, że ich wspólna próba może być zwyczajnie komiczna. No a w najgorszym razie poprosiłaby Maxa o litość i transmutowanie jej sukienki w coś, co dałoby się nosić.