To miejsce można nazwać centrum parku. Miejsce typowo rekreacyjne, do którego w ciepłe dni lgną tłumy ludzi. Najlepiej przyjść tu wieczorem, gdy między ławkami samoistnie rozpalają się Niebieskie Płomienie. Świetne miejsce do odpoczynku, swobodnej nauki czy wyjście na lody.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać co ślizgoni to ślizgoni. Gdyby tylko potrafili sobie czytać w myślach pewnie przybiliby sobie pionę. -Krzaki to wygodna miejscówa. Sypiałem w gorszych. - Prychnął pozwalając, żeby Eskil sam zadecydował czy to żart, czy może Maxio mówi na poważnie. Prawdę znało akurat kilka osób i jeśli wiedziało się cokolwiek o Solbergu, to nie trzeba było raczej domysłów, żeby odpowiednio trafić. -Czyli mistrza ceremonii już mamy. A Ty Drejk, jakie wieści ze świata przynosisz? Brak księżyca wysysa z Ciebie chęci do życia czy jednak w końcu śpisz jak dziecko? - Zapytał ciekaw, jak wilkołaki w ogóle czują się w tej popierdolonej sytuacji. Ni chuja nie miał pojęcia, czy zanik lunarny to tylko magiczna sztuczka, czy faktycznie księżyc spakował manatki i spierdolił w chuj. -Czekaj, czekaj, czekaj. - Spojrzał na Eskila, gdy ten wspomniał o młodszej krukonce. -Czy to ta sama laska, co dwa lata temu podpaliła Swannowi szaty jakąś domowej roboty petardą? - Zapytał, nie do końca pewny, czy mówią o tej samej osobie, choć opis by się zgadzał. -Za jej zdrowie to i morze wódki wypiję. Laska jest kreatywna jak jasny chuj. Nie tylko w sprawach pirotechniki. - Puścił im oczko sugerując, co może mieć na myśli. Kurwa mać, jak brakowało mu tych hogwarckich odpałów. Nawet był gotów przyznać, że żałuje, że go już w szkole nie ma. -Witam w moim świecie Clearwater. - Uniósł flaszkę w geście toastu, po czym pociągnął z niej naprawdę sporego łyka, aż lekko się zakrztusił. -Te ich kary zawsze były durne jak fiut Merlina. Dopiero jak Becia przyszła wiedziała gdzie jebnąć żeby zabolało, ale prawda jest taka, że jak nie jesteś skrajnym kretynem, to zawsze znajdzie się sposób żeby coś odjebać. Mało to tajnych zakamarków, eliksirów czy zaklęć, które w tym pomagają? - Kreatywność Solberga była wciąż pobudzana do działania właśnie przez miliony szlabanów i kar, z jakimi przyszło mu się mierzyć w swojej karierze. Nie żałował tego, ale wiedział, że kilka rzeczy trzeba było zmienić i starał się nad tym pracować. -Kamienne smoki? Też ubijałem to gówno. Nadal było to przyjemniejsze niż ta pierdolona Arabia. - Odpalił kolejnego szluga, bo tamten został rzucony gdzieś w krzaki z powodu zakończenia swojego żywota. -Imprezę zawsze można zrobić, ale czy pobudzi wszystkich do życia? Tu już nie wiem. - Wzruszył ramionami, bo bywał na imprezach, które odbierały chęci do życia. Trzymał jednak kciuki za kreatywność dzisiejszej młodzieży i wierzył, że chłopaki coś wymyślą.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zdjęła łyżwy, dokładnie zabezpieczyła ich ostrza i schowała delikatnie do torby. W większości rzeczy, które robiła, była żywiołowa i chaotyczna, ale jeżeli chodziło o figurowe, wszystko musiało być wykonane z odpowiednią ostrożnością i namaszczeniem. Dopiero kiedy miała pewność, że sprzęt był w stu procentach bezpiecznych, energicznie zeskoczyła z ławki, lądując kilkadziesiąt centymetrów dalej z półobrotem w stronę @Artie Gadd, szerokim uśmiechem i niskim ukłonem. - Gotowa! – oznajmiła, jakby wcale tego nie było widać. Nogi już same przebierały jej do spaceru tak bardzo, że nie mogła ustać w miejscu. Nie chciała poganiać przyjaciela, po prostu była wulkanem emocji i chęci do robienia wszystkiego na raz. – Na czekoladę chyba w tamtą stronę. W parku było naprawdę przyjemnie. Chłód nie doskwierał tu tak jak na Antarktydzie, nad czym Harmony wciąż się rozpływała, a pierwsze kwiaty przebijały spod topniejącego śniegu. Fakt, było trochę błotnisto przez to, ale jak tylko szło się po kamiennym chodniczku, dziewczyna naprawdę nie znajdowała innego słowa na opisanie scenerii niż „pięknie”. Wena sama zaczęła się w niej tlić. Nie słyszała jeszcze muzyki, jakby nie patrzeć Artie dopiero miał ją stworzyć, ale zadbany park, ta przyjemna pogoda i powiew wiosny w coraz cieplejszych podmuchach wiatru szeptały wszystkim dookoła, że wszystko budziło się do życia. - W sumie – zagaiła, rozglądając się za zapamiętanym stoiskiem z czekoladą. – Miałeś jakąś koncepcję na muzykę, że ją zaproponowałeś?
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nadciągała wiosna. Pamiętał, że był to okres, w którym matka najbardziej narzekała na alergie, a ciotki kichały jak najęte, chorując albo też mamrocząc pod nosem, że lepszej pory na to być nie mogło. Śmiał się wtedy sam do siebie, że tak naprawdę są wampirzycami, które nie mogą przebywać na słońcu przez dłuższy czas, a pierwsze odznaki choroby słonecznej okazywały właśnie poprzez kichanie. Teraz to nawet cieszył się z tego, że mógł pooddychać świeżym powietrzem, z dala od nich, w towarzystwie, które było mu zdecydowanie bliższe i przyjemniejsze. Czy jest coś, co uspokoi wszelkie smutki bardziej niż spacer z przyjaciółką?
Trzymał się za nos, kiedy szedł za nią, rozglądając się za budką, o której mówiła. Stoisku? Szumiało mu w głowie i czuł krew, płynącą z jego nosa; powinien złapać za różdżkę i to ogarnąć, ale tylko rozglądał się, starając się dotrzymać tempa niższej Gryfonce. Jak to działało, że miała o tyle krótsze nogi, a tak szybko chodziła?
- Chodzi mi coś po głowie - stwierdził zgodnie z prawdą; niemal nieustannie miał w głowie melodie, których nie potrafił sam skleić w całość. Jakby potrzebował dosadnej inspiracji, ciszy, albo jakiegoś przebłysku kreatywności. Najczęściej starczył... no tak, nie powinien się chyba tak ograniczać, ale nie chciał tego traktować jak ograniczenie. Po prostu czuł większy rozwój przy tej jednej osobie, to tyle. - Jakbym złapał większą inspirację, pewnie uda mi się coś skomponować. Ej, to nie ta twoja budka? - nadal trzymając dłoń pod nosem, wskazał w kierunku, z którego odchodziło trochę więcej osób. Z kubeczkami. Bingo?
Puścił Harmony przodem do zamówienia, samemu w końcu wyjmując różdżkę i robiąc porządek z własnym nosem; nie spodziewał się, że mógł jej właściwie nie chować. Kiedy brał swoją czekoladę, kubek pękł w jego dłoniach, a on tylko syknął, odpowiadając szybkie "nic się nie stało" na przeprosiny. Żyli w świecie magii. Jeden ruch różdżką, a on znów miał w dłoniach gorącą czekoladę. Inny temat, że dalej piekły go ręce; na to nie mógł już nic zrobić.
- Ja to mam... szczęście - prychnął, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, zanim pokręcił głową i westchnął, wskazując Moony na wolne ławki. - Przejdziemy się, wypijemy, usiądziemy i... mogę coś pobrzdąkać.
Wiosenna inspiracja. Powietrze cieplejsze, ptaki śpiewają głośniej... Nic więcej mu nie było trzeba, chyba. Kiedyś starczyło tylko to.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Była zaciekawiona i to zaciekawiona bardziej niż zwykle interesującymi ją tematami. Wszak tutaj chodziło o jej przyjaciela, jedną z najbliższych dla niej osób w Hogwarcie, kogoś, z kim często dzieliła ławkę, projekty, sekrety, problemy i miłość do muzyki. A o to ostatnie właśnie się rozchodziło. Wiedziała, jak ważne nuty były w życiu chłopaka i jak wiele kolorów mu nadawały. I on sam chciał przeznaczyć kilka z tych barw dla niej.
Z przejęciem rozglądała się za budką, nie kwestionując, czemu Artie trzymał się za nią. Przecież jakby miał jakiś problem, powiedziałby jej, prawda? Cóż, dobrze, że znalezienie idealnej na tę chwilę gorącej czekolady było tak przejmującym zadaniem, że chłopak mógł ukryć swój krwawiący nos, bo inaczej nalegałaby, żeby przerwać to wszystko i najpierw go poskładać. Może i chciała usłyszeć muzykę napisaną specjalnie dla niej, ale zdecydowanie bardziej wolała, żeby przyjaciel dobrze się czuł.
- Rozumiem, inspiracja potrafi być skomplikowaną rzeczą – skomentowała krótko, sama doskonale wiedziała, jak to było, gdy czasami brakowało tego JEDNEGO istotnego elementu. Nawet na feriach, układając nowy program, jeździła bez opamiętania w te i na zad, próbując znaleźć to COŚ w ruchach, by ożywić wyobraźnię własnymi ruchami. Nie udało jej się jednak tego wszystkiego do swojej wypowiedzi dodać, bo chłopak wypatrzył stoisko. – Tak! To tu – zaklaskała wesoło w dłonie podskakując w miejscu i zaraz wesoło poleciała po czekoladę.
Gdy kubek pękł Artiemu w dłoniach, dziewczyna gotowa była zacząć w tym momencie kłótnię i, jeżeli trzeba było, nawet i bójkę o to, że nieuważny pracownik poparzył jej przyjaciela. Tylko dzięki Krukonowi sytuacja deeskalowała, chociaż dziewczyna wciąż miała ochotę po prostu rzucić w tego osła łyżwą. Jak można było nie sprawdzać kubków?!
Przynajmniej Artie zdawał się tym chociaż trochę rozbawiony i jej własne serce się zaśmiało, gdy zobaczyła cień uśmiechu na jego ustach. To było najważniejsze. Ten drobny gest. To szczęście za nim idące. Przynajmniej taką miała najgłębszą nadzieję, że po dzisiejszym dniu jej przyjaciel będzie mógł powiedzieć, że w sumie był szczęśliwy.
- Nie, nie, nie – pokręciła głową, sama uśmiechając się ciepło do niego. Zazwyczaj to ona czuła się jak ten najmłodszy pisklak, nad którym to inni nadskakują, żeby sobie przypadkiem czegoś w szaleństwie nie zrobiła. Teraz to jednak ona przejęła rolę tej odpowiedzialnej i zabrała mu kubek z dłoni, odstawiając i jego i jej na stoliczek obok. – W takim stanie nie będziesz nic robił, przecież widzę, że to nieprzyjemne, pokaż – wskazała skinieniem głowy na jego dłonie i wyciągnęła swoją różdżkę. – Levatur dolor – wypowiedziała, rzucając zaklęcie, które co prawda nie leczyło, ale uśmierzało ból. – W Hogu ci to ładnie posmarujemy, ale na ten moment powinno pomóc – i posłała mu ten swój firmowy, promienny uśmiech, podając z powrotem kubek. – Byłoby cudownie, gdybyś coś zagrał. Bardzo bym chciała tego posłuchać – powiedziała słodko i szczerze, naprawdę ciesząc się całą sobą, że przyjaciel tak się przed nią otwierał.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Znali się i utrzymywali stały kontakt od sześciu lat. W tym roku, wraz z kolejnym rozpoczęciem semestru we wrześniu, minie już ich aż siedem; czasem nie potrafił uwierzyć, że minęło już tyle czasu od kiedy chaos był regularnie wprowadzany w jego życie, razem z roześmianą blondynką. Chociaż początkowo wydawało mu się, że przecież to upadnie — tak bardzo różnili się charakterami, sposobem bycia i podejściem do życia; jak dwie, potencjalnie tak inne osoby, mogłyby utrzymywać ze sobą tak genialny kontakt? Jak mogłyby nazywać siebie wzajemnie przyjaciółmi?
W tym pokręconym świecie wszystko było możliwe. Nawet to, że osoba, której w ogóle byś o to nie podejrzewał, zacznie magicznie leczyć ci dłonie. Miał przez moment ochotę zapytać, skąd pamięta działanie zaklęcia, ale w porę ugryzł się w język. Pewnie miała swoje sposoby; tak czy siak, był jej wdzięczny za zdecydowanie szybką reakcję.
- To tylko oparzenie, Moony... chłód i tak by pomógł - nie żeby poparzenia były dla niego czymś ciężkoznośnym; choć brzmiało to tragicznie, był do nich zdecydowanie przyzwyczajony i, jeżeli miał być szczery, nawet przestało to na nim robić większe wrażenie. Ot, ból jak każdy inny. Chociaż to i tak było miłe, że zdecydowała się go zniwelować, nawet w małym stopniu. - To... zaraz coś zagram, jak to - podniósł kubek nieco wyżej, przekładając go przy okazji z dominującej dłoni do drugiej, dla samego bezpieczeństwa - nie zdecyduje się na ponowne pęknięcie - ale już temu nie ufał. Upił przynajmniej pierwszy łyk czekolady i zaczął iść, pewnie wraz z blondynką, prosto przed siebie. Szukając odpowiedniego miejsca, w którym mogliby usiąść. - A masz może jakikolwiek pomysł na motyw przewodni?
Jeżeli wpasuje się w jego wizję, to praktycznie miał gotowy utwór, który mógł zagrać jak tylko znajdą ławkę i wypiją ciepły napój. Mniej myślenia. Lepiej dla niego samego.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdyby Artie się jej o to zapytał, prawdopodobnie zaśmiałaby się z rozbawieniem. Znali się przecież nie od wczoraj i choć przyjaźń ta mogła być podpisana pod kategorię „unlikely”, trwała już tak długo i tak silnie, że żadna z tak prostych zaczepek nie dałaby rady być przez nią odebrana jako coś niemiłego. Fakt, to że była w stanie pomyśleć o użyciu zaklęcia i zrobić to poprawnie mogło się wydawać równie niemożliwe, co ich relacja, a jednak obie te rzeczy miały swój powód. Choć wytłumaczenie jej czaru było dużo prostsze i mniej zawiłe, niż trochę chaotyczne drogi dbania o siebie nawzajem, które doprowadziły ich przyjaźń do takiego rozkwitu.
Odpowiedź była bowiem związana bezpośrednio z jej łyżwiarstwem, czyli czymś, nad czym się już dziwić w ogóle nie było trzeba. Treningi i ćwiczenie skoków wiązały się z upadkami, nie było na to zwyczajnie rady. A to z kolei sprawiało, że często chodziła porządnie obtłuczona. Nie mogła zliczyć, ile razy to zwyczajne zaklęcie uśmierzające chwilowo ból, pomagało jej przebrnąć przez trening, gdy na jej skórze biodra nawet nie było już miejsca, by pojawił się tam kolejny, bolesny krwiak.
- ”Tylko oparzenie” nie na mojej warcie! – uśmiechnęła się do niego radośnie. – Jeżeli to pęknie, to obiecuję, że dzisiaj pęknie coś jeszcze – powiedziała do niego konspiracyjnym szeptem i posłała mordercze spojrzenie właścicielowi budki, by zaraz wybuchnąć śmiechem. Dobry humor naprawdę jej sprzyjał, gdy mogli spędzać czas razem, a jak jeszcze chodziło o wspólne tworzenie? Radość tylko rosła! – Jeżeli to ci coś pomoże, to mój motyw przewodni na ten sezon to „przemiana”. Co może być lepszą inspiracją do tego od wiosny?! – wyćwierkała z podekscytowaniem i rozłożyła ręce, pokazując cały krajobraz.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Całe szczęście, nie poparzył się w język. To byłoby już całkowite przegięcie i przekreślenie planu na tworzenie; jakby te małe rzeczy były dostatecznym dowodem, że to nie ten dzień, a wszechświat mści się na tym, że tak długo się go ignorowało, podobnie jak wszystkie inne sygnały. Sama czekolada była zaskakująco słodka; miłe zaskoczenie. Myślał, że będzie zwykłą, gorzką czekoladą, ze szczyptą magii oczywiście. A może to magia determinowała smak?
Nawet nie zauważył, kiedy zawartość kubka całkiem przeszła przez jego gardło. Przez cały ten czas nic nie mówił; cieszył się pierwszymi promieniami słońca, które mógł czuć na skórze; wiatrem, który delikatnie wiał mu w plecy; śpiewem ptaków, które zdecydowały się na powrót do Anglii...
- Może ci się spodobać - zauważył nagle, pozbywając się pustego kubeczka i zajmując miejsce na ławce, niedaleko. Wskazał ruchem głowy na miejsce obok siebie, niemo dając Harmony znać, żeby usiadła obok; sam zajął się wyjmowaniem instrumentu. - Wiosna... to ładna pora. Inspirująca - bardziej gadał dla samego gadania. Trochę odstresowania się. Nie lubił grać przy innych; może dlatego rozejrzał się, zanim w ramach rozgrzewki pociągnął za kilka pierwszych strun. Wdech i wydech. - Nie mam żadnego papieru, żeby to zanotować, ale mam dobrą pamięć do dźwięków, więc o to nie musisz się martwić - zapewnił jeszcze; ostatni raz rozejrzał się, czy aby na pewno nie będzie go słuchać nikt dodatkowy i, zaczął grać to, co siedziało mu w głowie.
I dopiero jak skończył, podniósł głowę, żeby spojrzeć na Harmony. Jakby wrócił z wyprawy w inny wymiar. Za każdym razem tak się czuł, kiedy grał. Najpotężniejsza magia ze wszystkich.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Było naprawdę pięknie, a spokój wiosny, budzącej do życia wszystkie kwiaty i stworzenia w okolicy, zdawał się i wpływać na samą Remy. Cisza zazwyczaj była dla niej czymś obcym i nieprzyjemnym, zupełnie nienaturalnym, ale tym razem dała po prostu ptakom i ich śpiewom zagłuszyć każdą ze swoich myśli i oddać się błogości, czując ciepłe rozchodzące się od czekolady i delikatny blask słońca na skórze.
- Spodobać? – zdawała się być wyrwana z czegoś. Zaraz jednak uśmiechnęła się do przyjaciela i zajęła wskazane miejsce, nie mogąc się doczekać co też takiego usłyszy. – Tak, jest chyba najbardziej melodyjna ze wszystkich – zaśmiała się, słysząc kolejne trele ptaków. – Spokojnie, mam ogromne zaufanie do twojej pamięci – powiedziała pół żartem, pół serio, samej zamieniając się w słuch.
W pierwszej chwili chciała mu się przyjrzeć, gdy zaczął grać. Coś było niesamowite w artyście przy pracy i tym, jak emocje igrały wtedy w oczach, ruchach, drgnięciach mięśni, zaciśniętych ustach, jak wena sprawiała, że ich ciało samo wiedziało co robić. Powstrzymała się jednak przed tym, wiedząc doskonale, że największym komplementem dla twórcy jest oddanie się jego sztuce taką, jaka była.
Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca, ciesząc się ciepłymi promieniami na policzkach. I słuchała, pozwalając sobie poczuć wszystko to, co było w nutach.
Nie bez uśmiechu zauważyła, jak zaskakującym była jego muzyka, jak lekko potrafiły grać dłonie, które przecież na co dzień dzierżyły silne zaklęcia. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale to co usłyszała przerosło jej wszystkie oczekiwania. Nie był to wielki utwór, nie budził grozy, nie wywoływał wielkiego strachu, nie sprawiał, że ciarki przechodziły jej po ciele, zamiast tego był tak… Promiennie delikatny, jak pierwsze ciepłe dni wiosny, jak powoli topniejący śnieg, jak wczesne przebiśniegi, których listki szroniły się od chłodu poranka i jak leśne zwierzęta, budzące się po długim śnie, już czujące blask na sowim futrze, ale wciąż zostawiające odciski w białym puchu.
Melodia ta, jakby się tak zastanowić, była zupełnie jak jej wykonawca. Chociaż dźwiękami wcale nie mówiła dużo, w ich brzmieniu było skryte znacznie głębsze znaczenie.
Rozpłynęła się w ciepłych nutach, dając swoim myślom płynąć. Ta muzyka naprawdę pasowała do motywu „przemiany”, gdy tylko wsłuchiwała się w dźwięki delikatnych strun, widziała to wszystko, co już w łyżwiarstwie przeszła. Chociaż było to nieuniknione, aż trudny było jej sobie wyobrazić, że kiedyś faktycznie mogła wyrosnąć ze swojego dziecięcego programu krótkiego, do którego wracała co drugi sezon, ulepszając go o coraz to wyżej punktowane skoki, elementy choreograficzne i interpretację. Ale w końcu ten dzień nastał. Program, który dorastał wraz z nią, nie był już w stanie w żaden sposób stać się jeszcze lepszy. Jego potencjał się skończył, a jej naturalną koleją rzeczy było jego przerośnięcie. Trochę przerażające, prawda? Zdać sobie sprawę, że coś, z czym przebyło się pół życia nagle nie mogło nadążyć za zmianami i zatrzymało się w przeszłości. A jednocześnie myśl ta napawała ją nadzieję, że gdy tylko podejmie się tej przemiany w dorosłą łyżwiarkę, stanie się znacznie pełniejszym artystą.
Ciepło nowego dnia, piękno zmiany, lekkość powoli budzącej się wiosny, ta melodia nosiła w sobie całą tę opowieść, choć dopiero wydobywała się spod palców Artiego, już malowała historie tym delikatnym brzmieniem. Historie, w które dziewczyna tak się zanurzyła, że jej zakończenie zdziwiło ją, jakby wybudziło ze snu. Utwór nie był wcale długi, ale miała wrażenie, jakby zatonęła w nim na kilka godzin i dopiero teraz wynurzyła się spod jej uroków.
Spojrzała na przyjaciela cały czas jeszcze rozmarzona i zatrzymana w pół kroku w bardzo ważnych i bliskich jej sercu myślach.
- Minęło już sześć lat, a ty wciąż mnie zaskakujesz – uśmiechnęła się niemalże ckliwie, emocje z muzyki wciąż jeszcze wygrywały w jej uszach, choć nuty już przecież nie płynęły. – Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale złapałeś w swoje struny pierwszy dzień wiosny – powiedziała z westchnieniem. – Sprawiłbyś mi największą przyjemność, jeżeli będę mogła tańczyć z tą muzyką.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Miał to do siebie, że potrafił zniknąć we własnym, bezpiecznym świecie, którego nie lubił pokazywać innym, choćby cząstkowo. Muzyka. Komponowanie. Nie chciał narażać się na opinie, jakkolwiek to nie brzmiało. Wiedzieli o tym nieliczni, a Harmony... właśnie została zaproszona do jego świata w pełni. Sześć lat. To szmat czasu, jakby na to nie spojrzeć. Miała rację, potrafił zaskoczyć; miał nadzieję, że uda mu się to powtórzyć i kolejny raz doświadczy tego zafascynowania od blondynki. Tej ciszy. Nawet kiedy milczała, emanowała radością. Jak ona to w ogóle robiła?...
Prawie się uśmiechnął na komplement. Opuścił głowę; dłonią szybko złapał za futerał i schował do środka swój instrument. Prychnął cicho. - To ja będę zaszczycony, jeżeli do niej zatańczysz, Moony - powiedział, zanim jeszcze podniósł głowę, żeby spojrzeć gdzieś przed siebie. Nie na nią. Miał na twarzy coś, co już bardziej przypominało uśmiech; zdecydowanie mocniej uniesione kąciki ust, niż zwykle miał to w zwyczaju. - Cieszę się, że ci się podoba - dodał jeszcze, odwracając się w jej kierunku. - Chcesz posłuchać czegoś jeszcze?
To prawda, schował już instrument, ale zawsze mógł go wyciągnąć. Posiedzieć. Zrobić bardzo przyjemne tło do zaistniałej sytuacji. Zresztą, to pytanie było... niecodzienne. Normalnie nigdy nie proponowałby takich rzeczy, tym bardziej po komplemencie. Chyba po prostu zauważył, ile radości daje to przyjaciółce i stwierdził, że w sumie warto spróbować; bo co najgorszego może się stać?
Tak oto Arthur Gadd wkroczył na ścieżkę zdobywania pewności siebie.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
To prawda, była głośna, chaotyczna, pierwsza do wygłupów i wszędzie jej było pełno. Była tą sprawdzą energią, która doprowadzała do wielu pochopnych sytuacji. Była cała śmiechem, kiedy się z czegoś cieszyła i furią, gdy się na coś złościła. Wszystko przeżywała wielce, silnie i na pełnych obrotach, nie zatrzymując się ani na chwilę i pędząc za emocjami, które tak bardzo chciała odczuwać, chwytając się ich jak najcenniejszych skarbów.
Czasami aż samą ją dziwiło, że potrafiła zwolnić i wziąć głęboki oddech. To był taki właśnie moment. Moment na to, by stanąć w miejscu, obrócić się za siebie i zerknąć na to, co do tej pory pchało ją dalej, co za nią szumiało, wygrywało i krzyczało w zachwycie. I bardzo, bardzo ostrożnie, z wiedzą, co dokładnie ciągnęła za sobą, wkroczyć w ten jego bezpieczny świat, tak delikatnie, by nie narobić hałasu, trzymając wszystkie swoje odczucia na wodzy i dając wybrzmiewać tylko tej jednej – wdzięczności.
Gdyby to nie był tak ważny moment, tak krucha i ulotna chwila nieskrępowanego relaksu, pewnie wyjęłaby aparat i zrobiło mu zdjęcie z tymi podciągniętymi w górę kącikami. Ale tego nie zrobiła, dając sobie zapamiętać ten moment jako dzień, w którym Artie nieomal pokazał w ten najprostszy sposób, że jest szczęśliwy.
To nie potrzebowało poklasku ani komentarzy, w to popołudnie radość najszczerzej wybrzmiewała w ciszy.
I w tym wszystkim pytanie, czy chciała jeszcze czegoś posłuchać, było niemalże dziecięce.
- Oczywiście, że chcę – i odpowiedziała równie dziecięco, nie chcąc jeszcze tego kończyć.
Nie chcąc, by ta beztroska radość i poczucie bezpieczeństwa tak po prostu minęły. Niech trwają i niech grają jeszcze trochę dłużej w pięknej muzyce.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Dobrze, że było... cieplej. Nie była to mroźna Antarktyda, na której pewnie by tylko drżał, mimo magicznego ogrzewania przy sobie; teraz łapał te angielskie promienie słońca, prawie jak stęskniony za ciepłem od nich płynącego kot. Uwielbiał zimę i zimowe pory, nawet jeżeli marzł, ale w wiośnie było coś... niezwykłego. Coś, co sprawiało, że i on stawał się minimalnie mniej markotny i nieco bardziej otwarty. Chętny do okazania jakiegokolwiek uczucia. Może ta jego siedemnasta wiosna będzie pierwszą, podczas których na jego twarzy zagości uśmiech?
Nawet nie protestował. Nie zawahał się. Po prostu wyciągnął lirę ponownie, z kiwnięciem głowy w kierunku Moony. Pociągnął za kilka strun w kolejności losowej, zanim zaciągnął się świeżym powietrzem i ponownie odwrócił w pustą przestrzeń. Tym razem chciał zagrać coś, co już skomponował wcześniej. Coś, co znał. Coś, co... dedykował Orfeuszowi, a co za tym idzie — zdążył to mu zagrać. Tylko... starszemu Krukonowi podobało się chyba wszystko, co wychodziło spod jego palców. Nie ważne, jaki był to utwór. Nie ważne, jaki miał nastrój. Zadawał tak wiele pytań, a Artie czuł się nimi po prostu zagruzowany. Czuł się nimi dosłownie osaczony. Może nie miał nic szczególnego w głowie, kiedy to grał? Może wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie w kierunku chłopaka, żeby dostać inspiracji na pełny utwór?
Ten był krótszy. Brzmiał zdecydowanie bardziej smutno; musiał go komponować na przełomie jesieni i zimy, co zdecydowanie wpłynęło na jego brzmienie. Brakowało mu tutaj... skrzypców. Zdecydowanie skrzypców. Musiał sobie je zakupić; może wtedy będzie mógł tworzyć lepsze dzieła?
Mógł też po prostu skupić się na zaklęciach, odkładając muzykę na nieco dalszy plan. Zależało mu na niej, ale... zaklęcia przynosiły mu dodatkowo pożytek. Kto wie, czy niedługo nie będzie musiał kogoś ratować w sytuacji kryzysowej!
- Dawno to pisałem - stwierdził, kiedy już ostatnia nuta ucichła. Ułożył lirę na kolanach, zamiast chować ją do futerału. - Nie zdziwi cię pewnie, jak powiem, że przez Orfeusza...
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaczekała z przejęciem, na podjęcie przez niego kolejnej melodii. Była ciekawa, naprawdę ciekawa tego, co chciał zagrać, jakie tym razem drzwi przed nią otworzy. Więc jak grzeczny gość milczała, przyglądając się, jak z początku szukał nut na strunach, jakby właśnie samo patrzenie miało rozwiać zasłonę tajemnicy. Wstrzymała oddech, gdy on go nabrał i też odwróciła wzrok, kiedy zaczął grać, ponownie pozwalając sobie na odczucie jego nut, zobaczenie powoli odgrywanej opowieści.
Była zupełnie inna. Pozbawiona tej lekkiej frywolności, psotliwego tchnienia wiosny w piosnce o zmianie, przemijaniu na cześć czegoś zupełnie nowego, żywego. Podciągnęła pod brodę kolana, nagle czując, jakby zrobiło jej się zimniej i przytuliła do siebie nogi. Wciągnęła trudniej oddech, płycej, muzyka ta była piękna, to prawda, szła prosto z serca i z duszy Artiego, ale ciągnęła za sobą coś bardzo ciężkiego. Nie wiedziała, czym był ten bagaż, który zdawał się ważyć nawet na jego palcach. Palcach, które już nie tańczyły swobodnie na strunach, zupełnie tak, jakby w tamtym momencie należały do kogoś innego. Nie wiedziała, do kogo miały te nuty dotrzeć, czyim sercem miały wstrząsnąć, a może o czyje serce zapłakać?
Nie wiedziała tego i choć tak bardzo chciała się zapytać, skąd ta cała melancholia, najbardziej chciała wiedzieć, czy w tamtej chwili miał się w porządku. Czy ta niepewność w jego melodii nie dogoniła go i teraz, czy muzyka, która z takim bólem dobywała się w gładkich, czystych dźwiękach, znalazła u kogoś ukojenie. Czy on go zaznał.
Ale nie chciała mu przerywać, więc pozwoliła sobie tylko zerknąć na niego kątem oka, mocniej przyciągając do siebie kolana. Wyglądał na… Pochłoniętego. Więc nie naruszała bardziej jego prywatności, znów kierując wzrok przed siebie, przymknęła oczy, dając ostatnim pociągnięciom strun wybrzmieć pełnią tej niemej prośby, którego adresata nie znała, ale o którym mogła się domyślać.
Gdy skończył, jeszcze chwilę nie otwierała oczu, jakby szukając w tym wszystkim swoich własnych myśli. Gdzieś się zagubiła w smutnej opowieści, więc błądziła, siedząc w promieniach słońca, a jednak wciąż czując chłód melodii.
Uśmiechnęła się lekko na dźwięk o Orfeuszu. Nic dziwnego, że właśnie tak brzmiała. Jakby serce wołało do kogoś o pomoc.
- Słychać, jak bardzo on cię poruszył… – mruknęła, szukając właściwych słów. Otworzyła oczy, patrząc się prosto w niebo, jakby tam leżała odpowiedź. – Dusza z sercem na dłoni prosząca o pomoc – zaśmiała się cicho, nie prześmiewczo i nie z rozbawienia, był to wręcz dźwięk niezdarnego przeproszenia, za tak daleko wysunięte słowa. Spojrzała się na niego lekko, z zaciekawieniem i troską. – Podobała mu się? – wydawało się jej lepszym pytaniem, niż „jak się czujesz”, bo to, jak traktował ten temat już opowiedział w zimnych nutach. Które, mimo tego zimna, nie były surowe czy srogie. Były po prostu porażająco, bezbronnie piękne.
+
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Spodziewał się tego pytania. Musiało nastąpić. Z drugiej strony; podobało mu się to, jak określiła jego dzieło. Jak nazwała odczucie, które próbował złapać, mimo braku pewności, czy robi to w sposób odpowiedni. Dusza z sercem na dłoni prosząca o pomoc. Tak, to chciał uchwycić; brzmiało to dosyć depresyjnie, ale przyniosło swój efekt, co go uszczęśliwiło. Inna artystka, choć z zupełnie odmiennej dziedziny, zdawała się go rozumieć lepiej, niż ktoś, komu ten utwór był dedykowany. Może artysta inaczej rozumie drugiego artystę, niezależnie od tego, jakie dziedziny reprezentowali?
- Na swój sposób to docenił - przyznał, zanim zdecydował się jednak schować lirę. Chłodniejszy powiew wiatru spowodował ciarki wzdłuż jego karku, co z kolei spowodowało, że przypomniał sobie o upływającym czasie. Westchnął. - Ja... nie wiem, jak go odczytywać. Jakby próbował do mnie dotrzeć, a równocześnie mam wrażenie, że mnie odpycha - spojrzał jeszcze na przyjaciółkę, zanim wstał z miejsca. - Ale... łapię więcej inspiracji z innych rzeczy. Może... powoli go wypieram z roli muzy - chociaż te słowa cholernie bolały, były prawdziwe. Nie chciał się tak czuć, ale co mógł poradzić na to, że Valden ostatnimi czasy był taki... nieuchwytny? Niezrozumiały? Jakby zauroczenie powoli przestawało mieć takie duże znaczenie, a on sam orientował się, że to wszystko nie ma sensu.
- Przejdźmy się jeszcze. Jakoś... nie spieszy mi się do zamku.
Chyba pierwszy raz. Cóż, w pokoju wspólnym wiedział, co na niego czeka. Wróciły też osoby, które przesiadywałyby w czytelni czy bibliotece... powoli kończyły mu się "bezpieczne kryjówki", w których mógł przebywać sam. I strasznie mu się to nie podobało. Przynajmniej mógł wydłużyć czas względnej samotności, nieco dłużej spacerując z Harmony.
Kontynuacja wątku Drake Lilac + Eskil Clearwater + Maximilian Felix Solberg
Znienacka na skwerze pojawiła się tajemnicza postać. Co najważniejsze w nieznajomej postaci to to, że trzymała w ręku smycz, a na tej smyczy prowadziła nie psa, nie kota, nawet nie świnkę morską, tylko najprawdziwszą, najnormalniejszą kozę. O ile Max ma dobrą pamięć, a ma, to właśnie ta koza zajebała jego piersiówkę i na jego widok aż zaświeciły jej się jej bursztynowe, kozie oczy, zaczęła głośno meczeć i wyrwała się z niewoli smyczy po czym potruchtała dzikim pląsem, wbijając się wprost w trójkę znajomych. - MEEEEEE! - zawyła, opierając kopytka o Solberga i wystawiła ozów, próbując złapać trzymaną przez niego butelkę. - Matylda! Matylda! - krzyczał obcy mężczyzna, goniąc ją w kierunku chłopaków- Zostaw moją Matyldę, bandyto! - wygrażał Solbergowi pięścią już z daleka.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak sobie marudził na tutejszy system szkolnictwa i byłego dyrektora, który odprawił go z kwitkiem, rzucając życiu na pożarcie, gdy nagle między nich wskoczyła zwinnie koza. -Panowie.... Czy ja już jestem tak zrobiony, czy coś mi meczy prosto w twarz? - Rzucił ze śmiechem, wyciągając rękę, by przekonać się czy koza jest prawdziwa, ale niezbyt zdążył oddać się empirycznemu poznawaniu świata, bo nagle zaczęto go opierdalać z góry do dołu i wygrażać pięścią. Na to Solberg nie mógł sobie pozwolić, więc stał na równe nogi, by spojrzeć z góry (albo i nie z góry) na właściciela sierściucha. -Matylda to moja przyjaciółka! Może chciała się napić w sympatycznym gronie, skoro jej kumpel taki narwany? - Oczywiście, że najebany nie myślał o konsekwencjach swoich słów ani czynów, ale był gotów bronić kozy, która jakiś czas temu zafundowała mu niezły bieg z przeszkodami, porywając jego ukochaną piersióweczkę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Koza była jak najbardziej prawdziwa. Mecząca, uszata, rogata, nawet miała intensywny kozi aromat, jak pan bóg przykazał. Wijący się kozi ozór próbował capnąć za butelkę, starając się nie przegapić okazji, skoro już konsument wyśmienitego trunku zajęty był konwersacją z jej nieszczęsnym właścicielem. - Przyjaciółka?! - prychnął mężczyzna, dobiegając do nich i podpierając się o kolana, by złapać tchu- Napić?! W sympatycznym gronie?! - był oburzony- Co Ty możesz wiedzieć o Matyldzie! - odepchnął go, by odciągnąć drącą japę kozę od butelki- Ona ma poważne problemy z używkami! - dodał, gwoli wyjaśnienia, jakby to nie było oczywiste. Może ciągnął swój do swego?
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, ten odór i jęzor szukający alkoholu zdecydowanie uświadomił Maxa, że koza była całkowicie realna. Tym razem nie dał się jej jednak tak łatwo i zdążył odsunąć od niej butelkę szlachetnego trunku, wlewając sobie trochę do gardła, bo jeszcze coś za pewnie stał na nogach. -Wystarczająco, żeby nazwać ją przyjaciółką! - Zapierał się, chociaż widział kozę drugi raz w życiu na oczy i wiedział o niej zdecydowanie prawie nic oprócz tego, że była zwinną kleptomanką. -No dobrze, to sobie tylko z nami posiedzi. Poza tym, kto normalny trzyma kozę alkoholiczkę? - Popukał się po czole, jakby rozmawiał z największym świrem świata, a wcale w tej chwili nie rozważał adopcji Matyldy, skoro tak pięknie wpisywała się w cechy wielu jego znajomych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- No idiota! Idiota! - gorączkował się jegomość, szarpiąc z kozą, która musiała wyczuć w Solbergu jego dobre serduszko, bo stawiała czynny opór, chcąc pozostać pośród swojej patologicznej braci.- To nie jest zwykła koza! - oburzył się- Ta koza to Matylda! Terapeutyczna koza, która miała pomagać alkoholikom, ale tacy jak Ty ją zniszczyli! - wykłócał się coraz bardziej płaczliwym tonem- Idziemy stąd Matylda, ale już! - ciągnął i ciągnął, ale nie na darmo mówi się "uparty jak koza" gdyż Matylda wszystkimi swoimi malutkimi raciczkami zapierała się ile sił w nogach, pozostawiając po sobie rozrezaną alejkę, walcząc do ostatniej chwili nim zniknęła im z oczu wraz ze swoim rozpaczającym właścicielem.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Maximilian, miło poznać. - Wyciągnął dłoń, z głupawym uśmieszkiem na ustach. Tak, flaszka szybko uderzała do głowy, jak się ją piło w takim tempie i takiej ilości. -Czekaj,czekaj,czekaj,czekaj,czekaj.....CO?! - Oszołomiony aż się zaciął, by na końcu wybuchnąć śmiechem. No takiego hitu to jeszcze w swoim życiu nie słyszał. Spojrzał na kumpli, czy oni słyszeli, co się tu odpierdalało, a potem na Matyldę, której miał ochotę zapalić symboliczny znicz. -No tego jeszcze nie grali. Radzę zaprowadzić ją na odwyk. Znam kilka fajnych w okolicy.... - Nie mógł powstrzymać się od dalszych śmiechów, a jak widać Matylda wcale nie chciała ich opuszczać. Niestety, namolny właściciel w końcu odciągnął ją od pijackiej zgrai, a Max mógł wrócić do usta-usta z flaszką.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Popołudnie nie było aż tak ciepłe i piękne, jak wcześniejsza część dnia, więc zwiewna, jasna sukienka, którą miała ubraną pod cienką skórzaną kurtką nie dawała zbyt wiele ciepła. Tak samo, jak pasujące do tego czarne kowbojki i kapelusz, który był raczej ozdobą, a nie czymś innym, ale Carly aż tak bardzo się tym nie przejmowała, wiedząc, że nie miała aż tak dalekiej drogi do zamku. Żeby nie powiedzieć, że niewiele dzieliło ją od bezpiecznego schronienia, do którego musiała dotrzeć i zostać tam, żeby odrobić zadane prace domowe, żeby móc się na nich skupić, żeby móc zrobić coś, co do niej należało, jako do studentki. Ostatecznie wciąż nią była, chociaż myślami zwykła wybiegać w przyszłość, szukając czegoś więcej, planując i snując historie, które jej się podobały. I to było dla niej jak najbardziej właściwie, bo zwykła chodzić parę kroków nad ziemią, czerpiąc z tego prawdziwą, nieopisaną wręcz przyjemność, jakiej nawet nie próbowała ukrywać. Dokładnie tak, jak teraz kiedy nucąc radośnie pod nosem, kierowała się powoli w stronę Hogwartu, nie zdając sobie sprawy z tego, że rozsiewała dookoła zapach świeżych wypieków, a gdzieś na jej twarzy wciąż było widać mąkę, w której pracowała, by stworzyć wspaniałe jedzenie. Prawdę mówiąc, nawet gdyby miała tego świadomość, nie pozbyłaby się tych oczywistych dowodów swojej pracy, ciesząc się nimi i będąc z nich dumną. Zawsze była dumna, z siebie i tego co robiła i to było właśnie najważniejsze. Nawet teraz kiedy musiała przytrzymać kapelusz, bo wiatr próbował z nią igrać, zabierając jej część odzieży, a ona wydała z siebie cichy pisk, zamykając oczy, by otworzywszy je, dostrzec kogoś znajomego. - Ach, zatem, panie faunie, postanowił pan sprawdzić, co kryje się w piekle? – zapytała rozbawiona, gdy tylko spostrzegła Benjamina, nie przejmując się tym, że uniosła głos, by na pewno ją usłyszał.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster przechadzał się po Hogsmeade w bardzo dziwnym stanie. Nie był ani pijany ani spalony. Ale czuł brak. Czego? Brak kogoś, komu mógłby się wygadać. Kryło się w nim wiele, zbyt wiele, by dusić to w sobie. Oczywiście, mógłby napisać do Remy i trochę jej ponarzekać (bo przecież on nie z tych, co chwalą sobie życie), ale nie miał serca psuć jej dobrego humoru. Rzecz jasna mógł się również spotkać z Marketą, ale to nie ten typ relacji, którego szukał. Wolał nie mieszać pracy z życiem prywatnym, bo choć pozornie jej ufał to tak naprawdę nie na tyle, by zwierzać jej się z problemów. Najbardziej tęsknił za rozmowami z Rhode, która z bliżej nieznanego mu powodu postanowiła wziąć udział w smoczej wyprawie. I ze względów zdrowotnych nie mogła chwilowo kontynuować terapii. Przydzielono mu co prawda zastępczego magipsychologa, ale nie był nawet w połowie taki przyjemny jak ona. Toteż Ben zamknął się w sobie jak żółw w skorupie i snuł się po parkach, szukając odrobiny wytchnienia od swoich problemów. Bardzo nie chciał, ale znowu wrócił do picia, chociaż ograniczał się wyłącznie do wieczorów. Na swój sposób wciąż się przecież starał. Czemu akurat Hogsmeade? Dobrze mu się kojarzyło. Z czasami młodości, beztroski, hulanek i różnych takich. Raczej miłych wspomnień. Poza tym kręcąc się akurat tutaj zwiększał swoje szanse na to, że spotka Laenę. Nie żeby jeszcze wierzył w takie przypadki. Przechadzając się w parku dostrzegł jednak znajomą sylwetkę. - Choć zazwyczaj jestem wręcz odmiennego zdania, wydaje mi się, że wcale w piekle nie jestem. Choć ciekawość wciąż dopisuje. Ironiczne, czyż nie? – odpowiedział ich zwyczajem, czyli zupełnie od czapy. Nie spieszył się, gdy skracał dzielący ich dystans. Robił to z tożsamą dla siebie nonszalancją, dopalając jeszcze papierosa. Omiótł przy okazji spojrzeniem jej białą sukienkę, kowbojki i kapelusz. Wyglądała… niecodziennie, ale taka przecież była od początku prawda? Nadzwyczajna. - Dobrze cię widzieć, Carly. Odrzucił peta do pobliskiego kosza i przechylił głowę, zerkając na jej policzek. Przez chwilę pomyślał o czymś bardzo dziwnym, o tym, żeby jej dotknąć i zetrzeć biały proszek kciukiem. Szybko się jednak otrząsnął i z uśmiechem na twarzy musnął swoją twarz w analogicznym miejscu. - Masz coś, o tu. Jak mniemam to z tym chlebem to nie był żart. W takim razie pani nimfo, wisisz mi chyba historię. Ach czekaj, albo to byłem ja? - zapytał, sam się już w tym gubiąc. Był pewien jednak jednego. Tym razem nie da jej uciec tak łatwo.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie wiedziała, co się z nim działo, nie wiedziała, jak się czuł i co właściwie robił przez ostatni czas, więc nie była w stanie powiedzieć, czy był w lepszym, czy gorszym stanie, czy miał lepszy, czy gorszy humor. Przynajmniej na razie, bo oczywiście w czasie rozmowy wszystko mogło wypłynąć na wierzch, mogło przestać się ukrywać, a ona od razu wiedziałaby, co z tym zrobić i jak się zachować. Na razie jednak uśmiechnęła się zadziornie, sprawiając wrażenie, jakby chciała mu powiedzieć, że wszystko było przed nim. Wiedziała doskonale co mówiła, bo była diabłem, bo była sukubem, z którym nie należało zadzierać, ale oczywiście Benjamin jeszcze o tym nie wiedział, nie mając pojęcia, że wkraczał na niebezpieczne wody, że znajdował się w miejscu, w którym być może nie powinien, jeśli chciał mieć naprawdę spokojne życie. Na razie jednak został obdarzony ciepłym śmiechem, gdy rozejrzała się dookoła, wzdychając przy okazji. - Ciebie też, Ben – odpowiedziała, przeciągając dość miękko jego imię, a jej oczy zabłyszczały. – Ale pozwól, że coś ci wytłumaczę. Piekło jest pełne pokus i marzeń, o których śnimy na każdym kroku. I właśnie dlatego znalazłeś się ze swoją ciekawością w przedsionku tego miejsca. Wciąż jeszcze masz szansę, żeby uciec – dodała, kiwając mu palcem, jakby chciała powiedzieć, że był zdecydowanie niegrzecznym chłopcem. Bawiła się tym doskonale, tak samo jak tym wspomnieniem o opowieści, pospiesznie unosząc rękę, by rozmazać jeszcze bardziej mąkę na twarzy. Spojrzała na swoje palce, a później westchnęła cicho, przymykając powieki, by spojrzeć na redaktora spod rzęs, posyłając mu zdecydowanie powłóczyste spojrzenie, którym doskonale się bawiła. - Jeśli cokolwiek ci opowiem, ty też będziesz mi winny opowieść – powiedziała, podchodząc do niego bliżej, by spojrzeć na niego w górę, przy okazji unosząc rękę, żeby przytrzymać kapelusz, próbując powstrzymać go przed niespodziewaną ucieczką. – Właśnie zawierasz pakt z nimfą, a one nie zapominają o takich rzeczach, więc zostaniesz związany tą obietnicą na o wiele dłużej, niż możesz podejrzewać – dodała, przeciągając słowa, jak miała w zwyczaju, wyciągając w tym czasie rękę w stronę Bena, zupełnie, jakby w ten sposób zamierzała przypieczętować ich umowę, nie przejmując się tym, że zapewne teraz resztki mąki były dosłownie wszędzie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Podobał mu się jej zadziorny uśmiech, który wyrażał więcej niż na pierwszy rzut oka mogło mu się zdawać. Tajemnicza radość życia wręcz z niej kipiała i w tym przypominała mu Laenę, która też przecież w pewnym sensie była jak nieposkromiona, leśna nimfa. Być może dlatego zapałał do niej taką sympatią. Nie podejrzewał jej wcale ani o bycie diabłem ani o bycie sukkubem, wręcz przeciwnie – w jego oczach pałała wręcz niewinnością, choć jak wiadomo pozory mogą wieść na manowce. Jej ciepły śmiech nie zdradzał, że prowadziła go na mieliznę. W życiu nie odniósłby takiego wrażenia, zwłaszcza, że ostatnio zaczęło mu się po prostu w życiu nieco lepiej układać. - Nie chcę uciekać. Jestem dosyć znany z podejmowania nieroztropnych decyzji, proszę, nie odbieraj mi tego – zażartował, a w jego oku błysnęło coś równie zadziornego jak jej uśmiech. W gruncie rzeczy każda rozmowa z Carly wprawiała go w dobry nastrój. Był wszak pewien, że taka młoda osoba o piekle mogła co najwyżej czytać u Dantego. Sama go pewnie nie przeżyła, tak właśnie myślał, tak cudownie nieświadomy smutnej historii dziewczyny. Nie przestraszyło więc go kiwanie palcem, wręcz przeciwnie – podziałało ono jak płachta na byka. To tak jak powiedzieć dziecku, że nie może zjeść ciastka i mieć ciastka. Tym był w istocie rzeczy Benjamin – niedojrzałym do końca dużym dzieciakiem. Przyzwyczaił się sięgać w życiu po to, co mu się żywnie podoba. Choć nie wszystko przychodziło mu z łatwością i miewał w życiu gorsze momenty, żył w bańce swoich wyobrażeń. Które przekrzykując jego donośnego wewnętrznego krytyka wciąż podpowiadały mu, że może być jeszcze królem życia. Po prostu musiał wziąć się w garść i sięgać śmiało po swoje. - To nie pierwszy pakt, który podpiszę w życiu – zażartował bez cienia żenady, choć w sumie nie rozmijał się wcale z prawdą. Miał na sumieniu wiele szemranych interesów, w tym kontakty z Moralesem. Niemniej nie bał się wcale kolejnej umowy, nawet tej długoterminowej. Obiecywać mógł przecież wiele. Co mi zrobisz, jak złapiesz mnie na tym, że krzywoprzysiężę? - I zapewne nie ostatni. Ciekawość jest w tym przypadku silniejsza niż rozsądek. Masz mnie, nimfo. Pytaj, a potem opowiadaj. Bardzo chciałbym poznać twoją historię. Delikatnie ujął jej dłoń i ją ścisnął. Na tyle słabo, by nie zrobić jej krzywdy, ale jednocześnie na tyle mocno, żeby pokazać stanowczość. Nie przeszkadzały mu resztki mąki, które w sumie w tej chwili przywiodły mu na myśl mugolski koks. A może wcale nie jestem taki czysty, mam atak psychozy, a Carly to jedno wielkie urojenie? Ale nie, przecież jej dotknąłem. Odruchowo puścił dłoń i machinalnie wyjął swoją nierozłączną papierośnicę. Wyjął Feniksowego, stuknąwszy kilka razy w pudełko aż papieros się wysunie. Ta myśl była dziwna i wcale mu się nie podobała, ale kiedy potrafił, umiał dosyć zgrabnie tamować niespokojne emocje. Odpalił papierosa i głęboko się zaciągnął, wskazując tym samym na pobliską ławkę, aby mogli na niej spocząć i oddać się temu, co ewidentnie się obojgu podobało. Snuciu opowieści.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Każdy medal miał dwie strony, a ona była zdecydowanie takim medalem. Była radosna, była żywiołowa, była skora do psot, ale miała również tę ciemną część swej natury, o jakiej inni nie wiedzieli. Ukrywała ją, bo doskonale się nią bawiła, robiąc wszystko, by pociągać innych, by prowadzić ich za sobą, zupełnie, jakby faktycznie miała dla nich coś niesamowitego, coś, czego nie mogli przegapić. Nie była w swej naturze zła, nie chodziło o to, że chciała innych skrzywdzić albo zniszczyć, ale naprawdę nie była taką słodką idiotką, za jaką uchodziła. Choć jednocześnie nie przeszkadzało jej ani trochę to, że ludzie dokładnie tak ją postrzegali, bo dawało jej to sporo miejsca do tego, by była sobą, a oni nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. - Och, zatem skaczesz na głęboką wodę - powiedziała, wzdychając z przejęciem, by zaraz później się zaśmiać, a jej oczy zabłyszczały, jakby chciała mu powiedzieć, że powinien zdecydowanie uważać na to, co robił. Od tej bowiem chwili znajdował się w jej mocy i nic nie było w stanie tego zmienić. Carly bawiła się tym doskonale, marszcząc przy okazji nos, czując się jak ryba w wodzie, pędząc dokładnie tam, dokąd miała, prosto do celu, jaki sobie obrała, bawiąc się tym na wszelkie możliwe sposoby. - Opowiedz mi bajkę, Ben. O pewnym redaktorze - zażądała, kiedy ujął jej rękę, a na jej ustach pojawił się uśmiech, choć trudno było powiedzieć, czy był delikatny, czy zaczepny. Patrzyła prosto na niego, nie uciekając od niego spojrzeniem, mając świadomość, że nie musiała tego robić. Nie wstydziła się, nie bała się innych ludzi, nie bała się mężczyzn, nie bała się tego, co ze sobą nieśli. To Lizzie wiecznie ją przed nimi przeszkadzała, nie mając chyba do końca świadomości, że jej przyjaciółka wcale nie zaliczała się do kruchych panień, które nie mają pojęcia, co zrobić, gdy były zagrożone. - I niech to będzie bajka - dodała, chociaż nie sprecyzowała tego, co dokładnie miała na myśli, tym samym pozwalając mu na to, by odebrał jej słowa dosłownie dowolnie i zrobił z nimi, co chciał. Była to jednak z jej strony oczywista prowokacja, która została podkreślona przeciągnięciem słów i spojrzeniem spod rzęs, przez co przypominała faktycznie nimfę, skorą do tego, by pogrążyć całkowicie śmiałka, który do niej podszedł.
- Na złamaną różdżkę Morgany! Apsik, siad, zostaw! - kobiecy krzyk poniósł się po okolicy, a już po chwili niewielka żywiołowa kulka pojawiła się na skwerku, obskakując wszystkich obecnych. Psidwak podbiegł również do Scarlett, aby skoczyć na nią z zamiarem polizania na te radosne powitanie, nieświadom zupełnie śladów łap, jakie zostawił na białej sukience. Zaraz też odwrócił się, nasłuchując wołania właścicielki, a gdy tylko dostrzegł nadbiegającą kobietę schował się za nogami Scarlett, próbując stanąć na tylnych łapach, znów opierając się o dziewczynę. - Apik zostaw panią! Najmocniej przepraszam, to takie radosne psisko, ale nie potrafię nauczyć go, żeby nie skakał na wszystkich, a smycz zjadł zanim zdążyłam mu ją zapiąć i widzi pani, co się dzieje... Och jeszcze te plamy! Zaraz pomogę, tylko gdzie ja dałam różdżkę... miałam ją u Nanuka, gdy wybieraliśmy smycz i... Och, na brodę Merlina, musiałam ją tam zostawić... Apsik, mówię, żebyś się uspokoił - kobieta mówiła przejęta tym, co zrobił jej psidwak, ale dopiero kiedy pochwyciła psa na ręce, ten przestał zachowywać się jak zwierzęca wersja tłuczka. Kobieta spojrzała ponownie na Scarlett, nie przejmując się jej towarzyszem, który przeciez nie został zaatakowany przez poplamione błotem psie łapy i aż uśmiechnęła się szeroko. - Czy to nie panienka pracuje w piekarni i cukierni Pani Chambers? - zapytała, a jej mina świadczyła, że doskonale znała to miejsce, jako stały klient.
~Joshua Walsh
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Pies pojawił się znikąd, wpadając w ich rozmowę, jak jakaś petarda, nic zatem dziwnego, że Carly najnormalniej w świecie zapiszczała, nie wiedząc, co powinna zrobić, a potem zaczęła się śmiać. Ostatecznie bowiem nie stało się nic wielkiego, więc nie miała powodu do tego, żeby jakoś się złościć. Nie miała również powodu, żeby zachowywać się niewłaściwie, co jej się zdarzało, kiedy była niezadowolona. Teraz była co najwyżej zszokowana, a kiedy kobieta zaczęła mówić, ona zaczęła ją zapewniać, że nic się nie stało, bo w gruncie rzeczy w tej chwili prezentowała się jeszcze ciekawiej. Ślady błota na białej sukience, to było coś! Aż zerknęła na Bena, jakby chciała się przekonać, czy wywołało to na nim jakieś wrażenie, ale zanim stwierdziła, że tak jest w istocie, kobieta znowu się odezwała. - A jakże! Oto ja, piekarz i cukiernik w jednym, potrafię też przygotować kawę i herbatę, i stworzyć danie z niczego – zapewniła, ani trochę nie przejmując się tym, że się przechwalała. Bo ona się takimi rzeczami w ogóle nie martwiła, uważając podobne sprawy za całkowicie normalne.