W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
- Nie? Więc o czym chcesz rozmawiać?- zapytał niewinnie, swoim odruchem bezwarunkowym zjeżdżając wzrokiem na dekolt dziewczyny. Szybko wrócił do niej spojrzeniem z uśmiechem i odwrócił głowę w stronę okna. Był na tyle blisko, że czuł świeży zapach dziewczyny, więc nie przeszkadzały mu kupy sów.
- Hmm... - zamyśliła się - nie wiem. O czymkolwiek - powiedziała niezbyt głośno. Uczyła się mówić cicho. Kiedyś mówiła tylko głośno i donośnie, jednak to przeszkadzało innym. A Gabrielle od pewnego czasu wyciszyła się. Nigdy nie lubiła tłumów, wolała miejsca takie, jak te, gdzie nie przychodziło zbyt wielu uczniów.
- Czemu szepczesz?- zapytał zdziwiony rozglądając się dookoła. Musiał się do niej jeszcze bardziej przybliżyć, żeby usłyszeć co bełkocze pod nosem. - No to nazywam się Jaydon Murrey! Zapewne o mnie słyszałaś, jeśli nie to Twoja strata!- powiedział z szelmowskim uśmiechem, swoim zwyczajem całując rękę krukonki.
- Nie krzycz tak, nie krzycz - roześmiała się. - Gabrielle Papillon, miło mi cię poznać - odpowiedziała wzorem z jakiegoś poradnika, po czym skinęła lekko głową. - Cóż, moja strata - udała zrozpaczoną. - Pytasz, czemu szepczę? Kiedyś ciągle krzyczałam - oznajmiła, udzielając odpowiedzi na jego pytanie.
- Więc popadasz ze skrajności w skrajność- zauważył lekko wywracając oczami. Zastanawiał się czy to tylko jego wrażenie, że dziewczyna sporo różni się od innych. Była specyficzna nawet jak na krukonkę. - Zawsze można nadrobić straty- powiedział z lekkim uśmiechem.
- W końcu ktoś to powiedział - stwierdziła. Tak... lepiej jej się rozmawiało, gdy nie patrzyła w oczy rozmówcy. Po prostu z jej oczu można było czytać jak z otwartej książki, a Gabrielle nie chciała, żeby każdy znał jej uczucia. - Zawsze można - dodała.
Może i Garielle lepiej się rozmawiało, ale Jay przyzwyczaił się do patrzenia prosto na dziewczynę. Dlatego co chwila próbował zawrócić na siebie jej oczy, aczkolwiek dość nieudolnie, gdyż ona robiła wszystko, by omijać go wzrokiem. - Wcześniej nikt Ci tego nie mówił? Poszukaj sobie szczerszych przyjaciół- powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- Trzeba mieć przyjaciół - dodała ironicznie. I prawdziwie. Nie spotkała osoby, którą mogłaby nazwać prawdziwym przyjacielem. A może to Gabrielle nie chciała się otworzyć na przyjaźń? Krukonka zastanawiała się, do czego właściwie prowadzi ta rozmowa. Jednak nic sensownego nie przyszło jej do głowy.
- To przynajmniej tłumaczy, dlaczego nikt Ci tego nie mówił- powiedział wzruszając lekko ramionami i odsuwając się od dziewczyny, żeby oprzeć się o ścianę. No cóż, może wypadałoby raczej mieć chwilowo niezręczną ciszę, ale z czułością położyć jej dłoń na ramieniu. Ale współczucie było mu znane w bardzo rzadkich okolicznościach.
Nie odpowiedziała nic. Bo co mogła powiedzieć? Racja? Ok? Nic nie było odpowiednie, bo Gabrielle na swoje życzenie doprowadziła się do takiej sytuacji. Nagle powstała niezręczna cisza, której Gabrielle nie chciała przerywać. Była ona dla niej wygodniejsza.
Spojrzał na milczącą Gab. Zastanawiał się czemu ostatnio spotykane dziewczyny był tak ładne i równocześnie lubiły mówić o sobie, jedna siebie koloryzując, druga wręcz przeciwnie. A żadna nie miała jakiegoś szalonego pomysłu, w którym mógłby uczestniczyć. Wobec tego wyjął z papierośnicy skręta i podpalił go różdżką.
Gabrielle wiedziała, że Jaydon nadal jest w pomieszczeniu. Słyszała jego oddech. Usłyszała także cichy trzask, a po chwili do jej nosa dotarł zapach dymu. Wiedziała, że ten coś pali. Nie wiedziała tylko co. - Musisz? - zapytała z pretensją, nie odwracając nadal swych oczu ku rozmówcy.
- Och, no tak, ach Ci krukoni- powiedział z lekkim uśmieszkiem. - W zasadzie bardziej chcę. Przynajmniej nie uzależnia jak papierosy, spróbuj- zaproponował podsuwając skręta pod nos dziewczyny. Jego zdaniem nie śmierdział jak papierosy, a może tylko przyzwyczaił się do charakterystycznego zapachu trawy...
- Masz coś do Krukonów, Ślizgonie? - zadrwiła. On nie będzie sobie kpił z jej domu. - Nie, dziękuję, Jaydonie - powiedziała z ukrywaną niechęcią. - A teraz żegnam - odwróciła się od okna, spojrzała wymownie na Ślizgona i szybkim krokiem wyszła z sowiarni.
Wywrócił oczami, kiedy wychodziła. - Tak, mam coś do krukonów- powiedział do siebie, kiedy dziewczyna wychodziła. W zasadzie miał to, że z mało którą krukonką się dogadywał. A szczególnie tak dziwną dziewczyną! Kiedy dopalił skręta wolnym krokiem wrócił do PW.
Weszła do sowiarni z zamiarem napisania listu do domu. Rozejrzała się po szkolnych sówkach. O zgrozo, -pomyślała, wywracając oczami - tyle kasy i ojciec nawet nie kopną się po sowę dla mnie. Oczywiście, wszystko muszę robić sama. - skrzywiła się. Zaczęła się zastanawiać jak zacząć swój list.
Neferet: Chodziła po wieży ogarnięta po pięty pesymistycznymi myślami. Pewna była ,że ich związek nie przetrwa.. lecz mimo wszystko wciąż łudziła się ,że Heath zrozumie. Jednakże strata chłopaka z którym była dopiero od miesiąca nie przerażała ją tak jak strata przyjaciółki od której wręcz emanował wstręt do Neferet. Od dziecka były sobie bardzo bliskie - nikt nie przypuszczał ,że tak to się skończy. Przysiadła pod murkiem i zaciągnąwszy kolana pod brodę chlipnęła cicho. W oddali zamajaczyła się sylwetka blondwłosej dziewczyny.
William wesoło pogwizdując szedł przez zamek w stronę sowiarni z zamiarem wysłania listu. Po jego zachowaniu można by się spodziewać, że jest w dobrym humorze. Nic bardziej mylnego, po prostu nie dał jeszcze ujścia swoim emocjom. Cała ta gra pozorów, w której brał udział od zawsze, tak weszła mu w krew, że stała się nieodłącznym elementem jego codziennego życia. Wszedł do pomieszczenia, przysiadł na jednej z żerdzi i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś sowy.
Schody , korytarze. Wszystko ciągnęło się przed nią. Chciała jedynie zwiedzić zamek. Nie obeznała się z nim dokłądnie. Z jej rozmyśleń wyliczało , że powinna znajdować się gdzieś na wieży. Skręciła wchodząc do pomieszczenia . Sowiarnia. Mogła się domyślić po dużej ilości ptaków. - Cholera - zakleła pod nosem. - Nie mam pojęcia gdzie jestem. Mogłam wziąć mape. - powiedziała prawie szeptem. Nagle jej wzrok zatrzymał się na jakiejś postaci.
Neferet: Jednakże po paru minutach bezsensownych wzdychań i trujących narzekań wzięła głęboko powietrze do płuc i wzniosła oczy ku niebu błądząc wzrokiem po bajecznych kształtach maślanki ,którą ktoś rozlał w niebiańskim jeziorze. Gdy tak błądziła wzrokiem po chmurach bezwiednie powstała na nogi i tanecznym krokiem przemierzała sowiarnię. Nie zważając na obecność blondwłosej dziewczyny ,Neferet walczyła z troskami w dalszym ciągu. Niestety zaś jej szamotaninę przerwał wysoki uczeń ,ze złośliwym wyrazem twarzy. Gdy zlustrowała go kognitywnym spojrzeniem jej pewność siebie odleciała wraz z ostatnim głębokim haustem powietrza.
Z sekundy na sekundę stawało się tu coraz tłoczniej. A ona cały czas wahała się czy zacząć swój list słowami "Pieprzę was..." czy też "Kochami rodzice...". Spojrzała na chłopaka i dwie dziewczyny kręcące się jak ona po sowiarni i uśmiechnęła się do nich nieznacznie. -Hej - rzuciła i zaczęła bawić się swoim piórem
W końcu znalazł jakąś sowę, której najwyraźniej się nudziło i nie myśląc, że może ma dość latania, sięgnął po nią i przywiązał rzemykiem zaadresowany zwitek. Siedział jeszcze chwilę i patrzył, jak sowa oddala się, aż w końcu całkowicie zniknęła na tle szarzejącego nieba. Dopiero po chwili się rozejrzał i zauważył kilka osób w sowiarni. Pewnie by nie zareagował, gdyby nie fakt, że jedna z nich stała dosyć blisko niego i dziwnie się w niego wpatrywała. - Jakiś problem? - rzucił beznamiętnym głosem.
Neferet: - Wiem ,że bardzo tego pragniesz ,ale niestety nie możesz mi pomóc. Zmierzyła chłopaka niewinnym spojrzeniem po czym wycofała się trzeźwym krokiem. Usłyszała jednak pozdrowienie dziewczyny i niewiele myśląc odpowiedziała nieśmiało. - Cześć. Bąknęła ,po czym na jej policzki wpłynął zawstydzający róż. Nie lubiła gdy jej policzki przybierają inną barwę niźli naturalną. - Pasującą do reszty twarzy. Gdy tak nie jest z reguły rumieni się jeszcze intensywniej ,a to przysparza jej kolejnych powodów do peszenia. Niepewność biła jedynie z jej kroków ,które mocno kontrastowały z jej stanowczym ,tanecznym krokiem. Nie miała pojęcia czy dziewczyna zwracała się do niej ,lecz odczuła nagle intensywną potrzebę konwersacji.
- Cześć. - spojrzała na Julys. Słysząc głos chłopaka cofnęła się pare kroków do tyłu , aby przyjrzeć się sytuacji. Dostrzegłą dziewczynę i chłopaka stojącego na przeciwko siebie. Zastanowiła się chwilę , i zdecydowała się obejrzeć całe zajście. Usiadła na jakimś kufrze , skąd miałą znakomity widok na obojgu.
Nie wiedziała o czym mówi obca gryfonka, która na oko była sporo od nich młodsza. -Eee... wszystko gra ? - zapytała niedbale, a na jej twarzy nie było widać żadnych uczuć. -Jestem July - odwróciła się do puchonki, która usiadła obok niej, na kufrze.
Neferet: - Oczywiście ,że wszystko gra. Ten ślizgon ,nawet zgotował dla mnie miłe słowo. Jestem w szoku. Uśmiechnęła się łobuzersko ,nie zaszczycając go spojrzeniem. Szczerze bała się tej obojętności na twarzach zebranych ,ale była dobrą aktorką. Nie kontrolowała jedynie rumieńców. Z resztą nie miała widocznych kłopotów. - Miło mi Cię poznać. Jestem tu nowa.. Nazywam się Neferet. Neferet Eyre. Uśmiechnęła się do nowo poznanej gryfonki szeroko. Rumieńce już nieco ostygły ,przez satysfakcje z udanej riposty ,która zazwyczaj jej nie przysługuje. W tym domu wariatów zaś ,nie czuła się już inna.
Zmierzył dziewczynę wzrokiem. Czerwona naszywka znaczyła o przynależności do Gryffindoru, jego ulubionego domu. Mimo wszystko dziewczyna wcale nie wyglądała na typową przedstawicielkę tego domu. Pomijając fakt, że wydawała się być młodsza od niego, wyglądała na zagubioną i zmartwioną, wręcz wypłoszoną. I gdzie tu charakterystyczna duma i odwaga? - Jaka szkoda. A była to pierwsza pozycja na liście moich marzeń. - prychnął cicho. Pewnie zareagowałby inaczej, w końcu w głowie miał tysiąc odzywek na wszystko, ale odechciało mu się. - Z tym miłym słowem się przesłyszałaś.
Nie obczaiła o co chodzi z "ten ślizgon, nawet zgotował dla mnie miłe słowo", ale ogólnie nie bardzo ją to obchodziło więc nie dochodziła szczegółów. Neferet była dziwnie czerwona na twarzy, zupełnie jakby za chwilę miała się dusić. Obdarzyła ją uśmiechem i spojrzała na ślizgona, który właśnie zaczą cos mówić do gryfonki.
Obróciła się w stronę Gryffonki. - Nora. - wyciągnęłą ręke w jej stronę. - Miło mi. - uśmiechnęła się. Słysząc słowa chłopaka zaśmiałą się cicho ironicznie. Wpatrywałą się w obojgu , czekając na dalszy rozwój wydarzen.
Chwaciła rękę Nory i posłała jej ukradkowy uśmiech. Czuła się trochę jak na spotkaniu AA, szczególnie kiedy do gry wchodziła Nef, która wyglądała na wyjątkowo zagubioną. A może to tylko pozory. Postanowiła choć przez chwilę powstrzymać się od dawania ironicznych komentarzy, więc siedziała cicho dokańczając list.
Neferet: - Cóż ,sądzęęę.. Nie skończywszy zdania jej źrenice wyszukały na wieży zegarowej godziny i zaklęła pod nosem unosząc zadziornie podbródek. Zaraz spóźni się na lekcję. Zmierzyła mężczyznę zagubionym spojrzeniem na powrót przystając w mianie niewinnej dziewczynki. Nigdy nie chciała należeć do gryffindoru ,bardziej pasował jej hufflepuf i też z taką zanosiła się prośbą ,ale kie licho poradzić? Tiara przydziału nigdy się nie myli. Czasem wyskakuje z zadziornymi odważnymi komentarzami ,- lecz jedynie od święta. - przepraszam ,muszę iść na zajęcia. Wymamrotała pośpiesznie do Julys ,po czym oddaliła się śpiesznym krokiem.
Julys: Poczekała aż dziewczyna zejdzie ze schodów. -Dziwna typka - powiedziała krótko. Spojrzała na zegarek - ale szybko się zmyła - skomentowała. Przeniosła wzrok na Norę, a później na nieznajomego ślizgona, żadne z nic nie mówiło. Sytuacja stawała się powoli mniej napięta, ale Julys i tak czuła się nieswojo.