Od śmierci babki minęło już trochę czasu, a wciąż czuł pustkę. Myślał, że poradził już sobie z tym żalem, z bólem, jakiego nagle doznał, ale nic bardziej mylnego. Bywały chwile, kiedy wystarczyło, że ktoś z sąsiadów nagle zadawał pytanie, co z kobietą, czy jest w Mungu. Nie płakał nigdy przy obcych, ale nie potrafił nagle zaczerpnąć oddechu. Uśmiechał się wtedy lekko, odpowiadając, że zmarła i odchodził, czując się gorzej niż wcześniej. Był z nią zżyty, była mu bliższa niż rodzice, nic więc dziwnego, że czasem wystarczył zapach cynamonu, aby przypominał sobie wszystkie chwile, gdy szykowała dla niego jego ulubione wypieki. Obraz babci stawał mu wtedy przed oczami, wyciskając łzy z oczu, choć starał się nie płakać. Nie chciałaby tego. On jednak nie chciał czuć dłużej tej pustki, tego bólu, tej niepewności co dalej. Dopiero teraz docierało do niego, jak wiele zależało od jej zdrowia, jak wiele poświęcił i ułożył pod życie z nią u boku. Zabawne, jak życie potrafiło się ułożyć, nagle zmieniając wszystkie plany. Do jego parszywego nastroju dochodziły polityczne problemy, konieczność zdecydowania co z pracą. Dalej był profesorem w Hogwarcie, ale to nie było nigdy coś, co chciał robić. Skoro nie musiał zajmować się babką, mógłby wrócić do świata quidditcha i stać się trenerem. Mógłby naprawdę dużo, a zamiast tego szukał... czegoś. Sam nie wiedział, czym owe coś miałoby być. Wiedział jednak, że obawiał się spotkać z niektórymi osobami, po miesiącach nieobecności. Wyszedł na spacer po okolicy, starając się oczyścić myśli. Listy Alexa podniosły go na duchu, dając nadzieję, że mimo wszystko nie będzie źle, gdyby zdecydował się zostać w murach szkoły. Wątpił, aby ktokolwiek spośród uczniów, czy studentów, naprawdę za nim tęsknił, ale jeśli była szansa, że chociaż jedna osoba wypatrywała na nowo lekcji z nim, może było warto dla tej osoby się postarać? Nie podejrzewał, aby przyjaźń z Alexem miała się osłabić, gdyby jednak przestał pracy jako profesor, ale z pewnością nie mogliby się na tyle często widywać. Mimo wszystko, możliwość przyjścia do jego gabinetu, chociażby na parę minut, była czymś cudownym, czego mimo wszystko często potrzebował, choć nie mówił o tym głośno. Był jeszcze Christopher. Nieznaczny uśmiech pojawił się na twarzy Josha, gdy kierował się podświadomie w stronę miejsca, z którym miał jedno z przyjemniejszych wspomnień z mężczyzną. Nie rozmawiali od dłuższego czasu, gdy sam odciął się przez problem z babcią. Czy była jeszcze nadzieja, że na nowo udałoby mu się do niego zbliżyć? Śnisz. Zajęło ci pół roku zbliżenie się na tyle, żeby móc się do niego przytulić na osobności, żeby dowiedzieć się, że o pocałunek lepiej wpierw zapytać. Westchnął, wystawiając twarz w stronę nieba, nie potrafiąc przestać uśmiechać się, choć czuł przepełniającą go gorycz. Nie powinien zakładać czegoś, zanim z nim się nie spotka, ale podejrzewał, że musiałby zacząć wszystko od nowa i nie mógł się temu dziwić. Niemalże zniknął. Pokręcił głową do własnych myśli, zaczynając wspinać się na punkt widokowy. W końcu uniósł spojrzenie na stojącą ławeczkę, aby dostrzec znajomą sylwetkę. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy jest możliwe przywołanie kogoś samymi myślami, aby w końcu ruszyć dalej, podchodząc bliżej. Przesunął opuszkami palców po bransoletkach, po wiszącej zawieszce memortka przy jednej. - Miejsce obok zajęte? - spytał ciepło, stając tuż przy ławce, spoglądając na mężczyznę z uśmiechem. Dostrzegł, że miał okulary odsunięte na włosy i już miał pochylić się, aby ten na pewno go widział, gdy wstrzymał się w pół ruchu. Nie mógł pozwalać sobie na takie zachowanie, nie po czasie, kiedy się nie widzieli, o ile chciał go w pewnym stopniu odzyskać.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wiedział, że nie jest tutaj już sam, słyszał czyjeś kroki, ale nie czuł najmniejszej potrzeby, by zrywać się do biegu i gdzieś uciekać, nie uważał, żeby to było wskazane i choć być może wolałby faktycznie zostać sam, nie zamierzał protestować na potencjalne towarzystwo. Nie zamierzał przejmować się tym, że ktoś również postanowił tutaj przyjść, spędzić zapewne kilka chwil z dala od własnych problemów, czy zgiełku, jaki go dotykał, po prostu odrywając się od rzeczywistości, w jakiej żył. To było chyba normalne, a przynajmniej tak wydawało się O'Connorowi, który z prawdziwą przyjemnością odsuwał od siebie rzeczy, które być może powinien w tej chwili robić. Przede wszystkim zaś godził się z postanowieniem, jakie wrosło już w jego serce, a kojący widok, jaki roztaczał się z tego miejsca, jego spokój, oddalenie od innych ludzi i możliwość obserwowania wszystkiego dookoła bez konieczności tkwienia w nieznośnym zgiełku, były czymś, czego w tej chwili potrzebował. Trudno było połamać kajdany, w jakie właściwie samemu się zakuło, w jakich wędrowało się latami, ale w końcu nawet on stracił klapki, jakie nosił na oczach, dochodząc do wniosku, że przecież ma przed sobą całe życie do przeżycia, życie, które należało tylko i wyłącznie do niego i nie było nikogo, komu miałby je oddać. Najwyraźniej potrzebował lat do tego, by ta myśl zawitała w jego głowie, być może potrzebował po prostu nieco boleśniejszych zmian, by w pełni sobie to uświadomić, ale naprawdę miał wrażenie, że mógł teraz zrobić pierwszy krok, przestając w końcu kryć się gdzieś po kątach. Lubił spokój, lubił ciszę i lubił swoje życie gdzieś na boku, bez zgiełku i innych ludzi, którzy wpychaliby się w jego życie nieproszeni, ale nie zamierzał już dłużej traktować tego, co go otaczało, tego co wybrał, jako kryjówki. - Dawno cię nie widziałem - powiedział całkiem spokojnie, kiedy tylko Josh się do niego zbliżył i skinął lekko głową na znak, że jeśli tylko ma ochotę, może obok niego usiąść. Nie wiedział, co działo się z Walshem, choć oczywiście docierały do niego różne plotki i pogłoski, doszedł jednak do wniosku, że najwyraźniej faktycznie pewne rzeczy powinien traktować jedynie w kategoriach wakacyjnych przygód, nie przejmując się nimi za bardzo, zatrzymując je w pamięci, jako coś całkiem cennego, ale nie miał prawa się na nich skupiać. Zadziwiające było to, że gdy tylko to sobie uświadomił, gdy tylko postanowił wycofać się ze swojego dawnego życia i po prostu iść przed siebie, przestał tak bardzo się wstydzić, przestał myśleć o tym, żeby się gdzieś schować, nie panikował, po prostu był. - Mam nadzieję, że nie spotkało cię nic złego? - spytał łagodnie, odwracając głowę, by zaraz zmrużyć oczy i spojrzeć w ten sposób na Walsha, a potem pokręcił głową, dochodząc do wniosku, że bez okularów nie będzie w stanie w ogóle go zobaczyć, zsunął je zatem ponownie na nos, a później wsparł brodę o kolano i zaczął się bawić sznurówką.
Serce zabiło mu gwałtowniej, na ten łagodny ton i minę, gdy młodszy mężczyzna próbował go zobaczyć pomimo wady wzroku. Było to na swój sposób rozczulające i kojące. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego powitania, nie tak spokojnego. - Należą ci się moje przeprosiny - odezwał się cicho, wzdychając nieznacznie, chcąc pozbyć się ciężaru, jaki poczuł na piersi, gdy tylko Chris się odezwał. Z perspektywy czasu widział, jak zachowywał się wobec niego i choć intencje miał prawdziwe, nie powinien być takim błaznem. Próby odreagowania problemów, tuszowania ich, sprawiały, że był czasem zbyt wielkim pajacem, czego w tej chwili żałował. Mimo wszystko nie chciał, żeby Chris myślał, że wszystko, co miało miejsce między nimi, było dla niego żartem, a tak pomyślałby o sobie na jego miejscu. Odwrócił głowę, przesuwając spojrzeniem po profilu gajowego, mając wielką ochotę przesunąć wierzchem dłoni po jego policzku. Zdusił to w sobie, uśmiechając się jedynie przepraszająco, choć ten nawet na niego nie patrzył. Tęsknił? Czy także stracił poczucie czasu? Jego spotkało coś złego w związku z ostatnimi rewolucjami w ich świecie? - Przepraszam, że nagle po prostu zniknąłem i nie odzywałem się właściwie - kontynuował, gdy zebrał odpowiednie słowa, żeby wyjaśnić to, co się u niego działo. - Moja babcia zmarła. Wpierw było z nią na tyle źle, że potrzebowała stałej opieki, ale ponieważ przestała rozpoznawać sąsiadkę, musiałem z nią zostać. Później została w Mungu, aż w końcu zmarła we śnie. Ja… Nie miałem głowy, żeby odzywać się do kogokolwiek. Alex zdołał się dowiedzieć i pilnował, żebym pisał do niego, ale to jedynie listem... - urwał, krzywiąc się lekko, a palce prawej dłoni bawiły się bransoletkami, gdy on sam walczył z zaciskającym się gardłem. Minęło już dość czasu, żeby nie czuł tego bólu na myśl o śmierci bliskiej mu osoby, a jednak teraz miał problem powiedzieć coś więcej. Choć jeśli miał być szczery z samym sobą, nie była to jedynie wina straty. Tłumacząc się, zaczynał dostrzegać, jak bardzo zaprzepaścił szansę, jaką miał od losu. - Więc odpowiadając na pytanie, właściwie nie spotkało mnie nic złego, gdy mówimy o politycznych przewrotach, ale też nie było zbyt przyjemnie. Co z tobą? Nie widzę, żebyś rysował. Czyżbyś też przyszedł pomyśleć? - spytał, uśmiechając się szeroko, starając się zdusić w sobie ten ból, starając się być po prostu sobą i nie martwić nikogo własnymi problemami.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher uniósł lekko brwi, nie bardzo wiedząc, o co chodziło Walshowi. Być może dlatego, że nie czuł się szczególnie skrzywdzony, świadom tego, jak wszystko się potoczyło, świadom również tego, że sam zajmował się wszystkim, tylko niespotykaniem się z ludźmi, którzy mieli dla niego jakieś znaczenie. Oczywiście, nie licząc Charliego, ale to zdawało mu się teraz zbyt ciężkie i zbyt trudne, by do tego wracać. Być może faktycznie potrzebował małej tragedii, jaką była obecna kondycja Paula, by zrozumieć, że za mocno wtrącał się w ich życie, czy może raczej, że za bardzo opierał własne istnienie o to, czego potrzebuje przyjaciel. Miał czas na to, by myśleć o sobie i o tym, czego chciał, jednocześnie nie mając czasu na nic innego, ale przede wszystkim nie chciał jednak w niczym się narzucać. To pozostało niezmienne, jego poczucie, że jednak nie powinien pchać się nadmiernie w cudze życie. Wychodził z założenie, że jeśli Josh nie pojawia się zbyt często w zamku, jeśli unika go na swój sposób, to zapewne ma ku temu powód. I nawet jeśli jakaś jego część miała ochotę uznać go za tchórza, to mimo wszystko wiedział, że musi wysłuchać go, zanim wyda ostatecznie wyrok. W końcu sam też nie był do końca w porządku, jeśli spróbować patrzeć na całą sprawę jak najbardziej obiektywnie. Dlatego też milczał, aż w końcu westchnął cicho i skinął ze zrozumieniem głową. - Więc spotkało cię coś złego - powiedział na to spokojnie, przez chwilę mierząc się z własnymi wspomnieniami, których wciąż jeszcze się nie pozbył, z tą świadomością, że pewnie na zawsze zostanie z nim tamten dzień, kiedy jego dziadek zmarł zupełnie nieoczekiwanie. - Naprawdę mi przykro, wiem, jak to jest stracić kogoś naprawdę bliskiego, jak trudno jest później się z tym pogodzić. Żal i gniew z tego powodu kiedyś miną, ale nie minie ani smutek, ani tęsknota, a najgorsze, co możesz teraz zrobić, to ukrywać się ze swoją żałobą - dodal, by w końcu spojrzeć na niego i uśmiechnąć się łagodnie, zdecydowanie melancholijnie, po czym wyciągnął rękę, żeby położyć ją na jego ramieniu i przesunąć po nim delikatnie kciukiem. Cokolwiek wydarzyło się wcześniej, jakkolwiek mógłby być zły, nie mógł czuć gniewu w tej chwili. Walsh miał doskonały powód do tego, by zniknąć na jakiś czas, a opieka nad chorą, odchodzącą powoli babcią, była niewątpliwie ważniejsza, niż cokolwiek innego. Rodziła też zapewne wiele pytań, wiele wątpliwości, problemów i złości, która mogła przerodzić się w zupełnie nieprzemyślane decyzje. Zaraz jednak parsknął gorzko na pytanie Josha. - Wiesz, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach? - mruknął, podciągając drugą nogę na ławkę i objął je rękami, jakby w ten sposób chciał się przed czymś obronić. - Moja mama zaczęła dostawać pogróżki, listy, że zdradziła swoich ludzi. Wiesz, jej rodzice nie byli czarodziejami, a mój tata wywodzi się z rodziny absolutnie czystokrwistej od pokoleń. Nie wiem, skąd ludzie o tym wszystkim wiedzą, ale moja babka zaczęła jedynie mieszać i zaostrzać konflikt, więc musieliśmy się wtrącić. Jest chyba jeszcze gorzej. Gdyby tego było mało, mój przyjaciel, który pracuje w Wizengamocie, został zaatakowany i dopiero niedawno wypuścili go z Munga.
Nie miało znaczenia, czy Chris czuł się skrzywdzony, czy nie. Ważne było, że czuł się, jakby go skrzywdził i wiedział, że tak mogło być, jeśli obaj czuli się podobnie. Jeśli nawet mężczyzna w tej chwili nie miał do niego żalu, mógł mieć za chwilę, czego Josh chciał uniknąć. Mówiąc wszystko, wyrzucając to z siebie, czuł się o wiele lepiej, choć nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Chrisa. Nie tego, że go dotknie, że będzie próbował jakoś poprawić mu humor. Już prędzej spodziewał się ciszy i prośby o zostawienie samego. Nic więc dziwnego, że przyglądał mu się w milczeniu, wyraźnie zaskoczony, kładąc odruchowo dłoń na jego, zaciskając na niej na moment palce. Ten prosty dotyk, ciepło bijące z jego ręki, było czymś, do czego podświadomie tęsknił i nie chciał go puszczać. Niemal westchnął, gdy mężczyzna jednak wycofał rękę, ale wiedział, że nie ma prawa go w żaden sposób zatrzymywać. - Ukrywanie się z żałobą to coś, co nawet mi wychodzi. Choć gorzej przełknąć myśl o braku rodziny już, bo obecność matki w Egipcie i ojca, który stara się zapomnieć, ze jego syn jest czarodziejem, nie nazwałbym prawdziwą rodziną - stwierdził jeszcze, przeciągając dłonią po twarzy, uciskając na moment oczy, wchodząc właściwie w słowo Chrisowi. Zaraz jednak spojrzał na niego spod przymkniętych powiek, otwierając je coraz szerzej. Nie wiedział, że mężczyzna ma takie problemy w rodzinie, choć między wierszami zdołał odczytać już wcześniej, że nie wszystko jest w porządku. W ciągu ostatnich miesięcy, gdy konflikty polityczne nabierały na sile, nikomu nie było łatwo żyć jak dotychczas. Wiedział, że ktoś groził dziewczynie Alexa, a teraz dowiadywał się, że i rodzina Chrisa miała z tego powodu nieprzyjemności. Zacisnął zęby z irytacji, samemu wyciągając dłoń w stronę mężczyzny, aby położyć mu ją na łopatkach. - Kłotnie w rodzinie nie są najprzyjemniejsze. Jak się trzyma twoja mama? Jak twoje rodzeństwo? - spytał, po czym zdusił irracjonalną zazdrość, jaka zawsze w nim się budziła, gdy słyszał o przyjacielu Chrisa. - Charlie został zaatakowany? - dopytał, nie pamiętając za dobrze, czym ten się zajmował. Pamiętał za to jak ważny był dla gajowego, więc każdy atak skierowany w niego, czy jego męża, był także ciosem dla niego. Przesunął dłoń na ramię Chrisa, aby zacisnąć na nim lekko palce, chcąc jakoś dać mu do zrozumienia, że jest obok i chciałby pomóc. Chciał wiele rzeczy, które teraz spychał na bok, skupiając się na najważniejszym - przyjaźni. To, czego zdążył nauczyć się przez pół roku starań o niego, to że musi po prostu stać się jego przyjacielem wpierw. Trudno też, aby po własnym zniknięciu nagle miał pytać, czy między nimi nic się nie zmieniło. Brak kontaktu zmienia niemal wszystko. Zgrzytnął zębami, zerkając na krajobraz roztaczający się przed nimi, próbując uspokoić szalejące serce, nakazując sobie skończyć z szalonymi reakcjami. - Jak ty się trzymasz? - zadał w końcu cicho pytanie, ignorując cichy szept w jego myślach, że nie było to przy nim, gdy tego potrzebował, że obaj mogli łatwiej przejść przez problemy, gdyby tylko się nie odciął.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris uśmiechnął się do niego zadziwiająco gorzko. Pewnie nie powinien tego robić, pewnie powinien jakoś nad sobą zapanować, ale mimo wszystko rozmowy o rodzinie nie były dla niego nigdy łatwe. Z wielu powodów jego relacje z rodzicami, a przede wszystkim babką, były naprawdę napięte i chociaż doskonale dogadywał się ze swoim rodzeństwem, to nie było wszystko. Nic zatem dziwnego, że uwaga Josha była dla niego nie tyle smagnięciem biczem, ile swoistym dodaniem oliwy do ognia i dołożeniem cienia trosk. Wiedział doskonale, że wiele rodzin miało swoje problemy, swoje sekrety, których wolało nie ujawniać, ale zawsze, gdy dotyczyło to jego bliskich, czuł się z tym źle. Ociężały, przygnębiony i niechętny do tego, by robić cokolwiek więcej, a jednocześnie bolało go to w najnormalniejszy na świecie sposób. Uparcie, niczym dziecko, chciał, by wszyscy jego przyjaciele, znajomi, ludzie, którym z jakiegoś powodu kibicował, by wszyscy byli szczęśliwi, a z tego co mówił Walsh wynikało, że do tego, mimo wszystko, było mu zadziwiająco daleko. - Wiem - powiedział prosto Christopher, a później odetchnął głęboko. - Zastanów się tylko, czy naprawdę chciałbyś, żeby tutaj byli. Jeśli nie łączy was zbyt wiele, jeśli czujesz, że mają do ciebie pretensje, to bardzo trudno byłoby im to przełamać i podzielić się z tobą tym, co czujesz, nie wiem, czy byliby w stanie zabrać od ciebie żal, jaki w sobie nosisz - dodał jedynie, marszcząc lekko brwi, bo doskonale wiedział, że teraz się wymądrza, ale nie mógł zachować się inaczej, gdyż doskonale wiedział, jak trudno jest znaleźć się w takiej sytuacji, jak trudno jest sobie z nią poradzić, jak trudno jest oddychać głęboko, gdy wiesz, że rodzice nie są zadowoleni. Drgnął lekko, gdy Josh go dotknął, ale nie zaprotestował, a potem jedynie zmarszczył brwi, najwyraźniej obracając jego pytanie w myślach, zastanawiając się chyba nad tym, co właściwie miałby mu powiedzieć. To było trudne, wiedział to doskonale i na dokładkę wiedział dlaczego. Wypowiedzenie słów prawdy nigdy nie było łatwe, więc trwało nieco dłużej, nim ponownie się odezwał. - Nie wiem. Moja mama oddaliła się od nas, stała się równie ostra, jak moja babka, a dom przypomina ul. Wszyscy jesteśmy dorośli, ale nikt nie chce nas słuchać. Według babki żadne z nas nie ma prawa głosu... z różnych powodów, więc cóż, sami muszą rozwiązać tę sprawę - powiedział w końcu brzmiąc matowo, a następnie pokręcił głową. - Nie, to Paul został zaatakowany, a Charlie niemalże zapomniał, że sam pracuje w Mungu i nie może siedzieć ciągle przy jego łóżku. Boję się, że zaczną próbować wywierać na niego wpływ, jeśli chodzi o kolejne sprawy - mruknął tylko, a później zamknął na moment oczy i zaśmiał się cicho. - Myślę, że Charlie dostał porządnie po uszach, za wleczenie mnie do szpitala, nie sądzę, żeby Paul chciał oglądać mnie tak często - przyznał, nieco rozbawiony tą kwestią, nie zwracając aż tak wielkiej uwagi na dotyk Walsha, jakby się z nim już oswoił i nie uciekał przed tym, jak dzikie zwierzę. - Jak kupa piachu - przyznał, spoglądając na swojego rozmówcę. - Niby jest całością, ale każdy silniejszy podmuch wiatru zabiera kolejne ziarna.
Nie odpowiedział na słowa o rodzinie, bo nie chciał mówić o czymś, co wyraźnie przygnębiało ich obu. Dostrzegł ten gorzki uśmiech na twarzy gajowego i czuł potrzebę zrobienia wszystkiego, aby uśmiechnął się cieplej, weselej. Poza tym musiałby przyznać mu rację. Gdyby matka przybyła z Egiptu na pogrzeb, gdyby uznała, że musi pobyć jakiś czas z nim, aby jako jego wesprzeć, byłby wściekły. Kiedyś wierzył, że minął mu żal, jaki czuł do rodziców, za zostawienie go, ale się mylił. Lata opieki nad babcią, brak zainteresowania ze strony matki jej stanem zdrowia, zrobiły swoje. Nie mówiąc o braku odpowiedzi na wieści o śmierci babki, gdy wiedział, że matka ma się dobrze. Nie, zdecydowanie nie chciał jej obecności ani na odbytym pogrzebie, ani teraz gdy na język cisnęły się jedynie gorzkie słowa pełne rozczarowania. Skupił się, na słuchaniu tego, co dręczyło w tej chwili Chrisa, starając się znaleźć w sobie jakieś słowa otuchy. Przesuwał dłonią powoli po jego plecach, w uspokajającym geście, robiąc to samo, co kiedyś robiła jego babka, gdy sam był przygnębiony, a wbrew pozorom, miewał takie dni. Skoro zaś mężczyzna nie odsunął się, nie odepchnął jego dłoni, uznał, że w jakiś sposób mu pomaga. - Kłótnie w rodzinie nigdy nie są łatwe, ale może twoja mama złagodnieje, gdy zobaczy, że jednak wszyscy ją wspieracie? W końcu raczej jej pochodzenie nie miało wcześniej znaczenia dla twojego ojca, więc dlaczego miałoby to się teraz zmienić? Choć w świetle ostatnich zdarzeń mam wrażenie, że wszyscy nagle zmieniają sposób patrzenia na innych - powiedział cicho, przypominając sobie narzekania babci, gdy myślała, że jest jej synem. Jeśli tak wyglądało ich życie wcześniej, podejrzewał, jak może być w tej chwili w rodzinnym domu Chrisa. Skrzywił się jednak nieznacznie, słysząc o Charliem. Wyglądało na to, że mężczyzna do tego stopnia przywykł do obecności swojego przyjaciela, że nie zwracał uwagi na nic i wciąż nie był świadom tego, co czuł do niego O'Connor. - Nie chcę źle o nim mówić, ale twój przyjaciel naprawdę jest... Ślepy. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie pogorszą się wasze relacje. Z Paulem raczej nie byliście na wrogiej stopie, prawda? - dopytał, wbrew samemu sobie, znów czując ukłucie zazdrości, do którego nie miał prawa. Nie tylko dlatego, że teoretycznie był świadom zmiany w uczuciach Chrisa, ale głównie z powodu własnego zachowania. Skoro zniknął na dwa miesiące i nie kontaktował się z gajowym, jak mógł być o niego zazdrosnym? - W takim razie potrzeba postawić wokół piachu parawan, aby żaden podmuch wiatru nie mógł jej rozwiać - stwierdził prosto. Uśmiechnął się lekko do Chrisa, zaciskając na moment dłoń na jego ramieniu, po czym zabrał ją do siebie, bawiąc się znów bransoletkami. Milczał przez jakiś czas, wpatrując się przed siebie, bijąc się z myślami. Nie wiedział, jak zacząć temat tego, co się między nimi zaczęło dziać, więc nie próbował nawet, skupiając myśli na pozostałych wątpliwościach. -Wszystko się skomplikowało, prawda? Zastanawiam się, czy zostawać w Hogwarcie. Zacząłem tu pracę, żeby byś blisko babci, a teraz nie wiem... A ty? Myślałeś o zmianie? Pamiętam, że mówiłeś, że bycie gajowym nie było tym, co początkowo chciałeś.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie, Josh, odsunęła się od nas bardzo dawno temu i nie sądzę, żeby cokolwiek miało to zmienić. Wszyscy opowiadają o tym, że miłość jest w stanie wszystko znieść, ale jak widzisz, wcale tak nie jest. Inni ludzie potrafią ją zabić, potrafią doprowadzić do tego, że nienawiść stopniowo wchłania się w twoje myśli i serce. Jej pochodzenie, jej osoba, zawsze miały znaczenie dla mojej babki, a jeśli słuchasz czegoś przez blisko czterdzieści lat... - odpowiedział jedynie, wzruszając lekko ramionami, jednocześnie wyrażając po części swoje zdanie w pewnych kwestiach. Nie przeszkadzało mu to, że Josh znajdował się tak blisko, że go dotykał, traktował to obecnie jak zwyczajny, przyjacielski gest, który nieznacznie go uspokajał, ale z całą pewnością nie był w stanie wymazać wszystkich problemów i zmartwień, jakie dotknęły Christophera. Gajowy wiedział doskonale, że on również nie jest w stanie jednym słowem, czy jednym gestem zabrać cierpienia od Josha, że nie może wymazać śmierci i bólu wywołanego obojętnością rodziców, że nie może zmienić czegoś, co jednak miało swoje podstawy i niesamowicie silne korzenie. Na kolejne słowa swojego towarzysza parsknął dziwnie rozbawiony i spojrzał na Walsha nieco uważniej, po czym pokręcił głową. - Przyzwyczaiłem Charliego do tego, że zawsze jestem obok niego, na każde jego zawołanie, na każdą jego prośbę. Paul zawsze to tolerował, ale od dawna uważa, że powinienem powiedzieć prawdę - wyjaśnił, nieco rozbawiony, a potem zmarszczył brwi i spojrzał gdzieś przed siebie, na malujący się przed nim krajobraz, nie koncentrując się na niczym konkretnym, nie skupiając na niczym uwagi, po prostu pozwalając na to, żeby jego spojrzenie prześlizgiwało się po okolicy, by wędrowało z miejsca w miejsce, podobnie, jak jego myśli. Odetchnął w końcu głębiej, a potem zamknął oczy, unosząc głowę, kiedy podmuch wiatru przyniósł zapach wilgotnej ziemi, młodej, słodkiej trawy, która właśnie zaczynała się rozwijać. - Teraz już mogę mu to powiedzieć, bo to nie ma najmniejszego znaczenia - dodał cicho. Przez chwilę Christopher trwał bez ruchu, uśmiechając się łagodnie na słowa Josha, przyjmując jego dotyk, ale nie zamierzał niczego poruszać, po prostu pozwalając, by czas płynął, by ich mijał w swojej spokojnej, nieprzerwanej wędrówce. Spojrzał na swojego towarzysza dopiero po dłuższej chwili, gdy ten znowu zabrał głos i zmierzył go uważnym wejrzeniem jasnych oczu, jakby zastanawiał się, czy jest w stanie zgadnąć, czego tak naprawdę pragnął Walsh. Wydawało mu się, że potrzebował kogoś, kto będzie w stanie nim pokierować, ale ostatecznie to był tylko i wyłącznie jego wybór. - Jesteś świetnym nauczycielem - powiedział w końcu. - Dzieciaki cię uwielbiają, wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się na meczach i myślę, że tobie też sprawia to radość. Naprawdę chciałbyś, sam nie wiem, zacząć trenować zawodowców, którzy robią pewne rzeczy z obowiązku, a nie miłości? Jeśli czegoś ci brakuje, możesz spróbować, ale naprawdę tego chcesz? - spytał spokojnie, a potem przesunął knykciem po wargach. - Praca w Hogwarcie sprawia mi niesamowicie wiele przyjemności. Prowadzenie koła naukowego, zajmowanie się roślinnością, myślę, że ostatecznie znalazłem tutaj swoje miejsce, jakiekolwiek by ono nie było.
Słuchał o rodzinnych problemach Chrisa i aż zgrzytnął zębami. Dlatego nie wierzył w szczęśliwe małżeństwa, dlatego uważał, że zwykłe związki, bez tych niewidzialnych kajdan były lepsze. Nie było konieczności widywania się z teściami, nie było większego problemu z pochodzeniem, bo nie było obowiązku traktować tego w tak poważny sposób. Jednocześnie rozumiał powody, dla których większość brała śluby, czy raczej rozumiał pragnienie zatrzymania przy sobie kogoś na dłużej w każdy możliwy sposób, ale żeby od razu małżeństwo? Nie wierzył w nie. - Zauważyłeś, że najczęściej najwięcej problemów jest w małżeństwach? Moi rodzice nawet się nie rozwiedli, choć ojciec nie chce mieć nic wspólnego z matką, bo jest czarownicą. Uznaje to za coś gorszego, a w naszym świecie to mugole traktowani są jako gorsi. Czasem zastanawiam się, dlaczego właściwie biorą śluby, gdy to najczęściej jest początek końca. Nie wierzę w szczęśliwe zakończenie po ślubie - wyrzucił z siebie, prychając cicho, gdy przed oczami przeleciały mu sceny ze wszystkich bajek mugolskich, na które zawsze chodził z ojcem. Dalej je lubił, nie mógł powiedzieć, że nie, ale cóż, to wciąż były tylko bajki, a rzeczywistość była o wiele bardziej skomplikowana. Zupełnie, jakby prawdziwe życie zaczynało się po ślubie, ale żaden twórca bajek nie chciał o tym tworzyć dzieła. Przyglądał się uważnie Chrisowi, gdy ten mówił o swoim przyjacielu i jego mężu. Być może powiedzenie mu o własnych uczuciach było czymś dobrym, obaj wiedzieliby, co się dzieje. Czy raczej to Charlie wiedziałby, co robi, prosząc ciągle O’Connora o pomoc, o towarzystwo. Ostatecznie gajowy wiedział, co czuje. Nagle jednak padło zdanie, które sprawiło, że Josh zamarł. Nie skomentował tego, wracając wspomnieniami do wakacji, do dnia, gdy w kłótni został pocałowany, gdy właściwie wiele spraw wyjaśniło się między nimi. Prawdę mówiąc, mimo tego, co się wtedy stało, ciągle tkwił w nim lek, że uczucia gajowego do Charliego nie minęły i wciąż są w takim samy stopniu intensywne, że wciąż tli się w nim nadzieja. Teraz słyszał, że nie miało znaczenia i mimo wszystko poczuł ulgę. Niestety, w tej samej chwili uderzyła w niego świadomość, że sam także wszystko zepsuł i zrezygnował z pytania, które cisnęło się mu na usta. Zamiast tego zmienił temat na pracę. - Świetnym nauczycielem? Ty mi to mówisz? - spytał retorycznie, śmiejąc się cicho, próbując zdusić cień goryczy. Nie było konieczne wracanie do starej kłótni, którą już w pewnym sensie wyjaśnili, pogodzili się. Nie powinien więc wracać samemu do tamtych słów, ale te nie chciały go opuścić i mimowolnie nie raz zastanawiał się, czy zajęcia, jakie planował, były bezpieczne. - Dobrze, że znalazłeś swoje miejsce - mówił dalej, jakby przed chwilą nie skomentował jego słów. - Wciąż uważam, że byłbyś świetnym profesorem, choć jako gajowy masz więcej swobody, gdy chodzi o kontakt z naturą. Ja… Trenowanie zawodowców nie jest złe, a w wielu klubach brakuje zdrowego spojrzenia na zawodników. Bez narzucania im drakońskich diet i zmuszania do treningów każdego dnia po kilkanaście godzin - stwierdził, nie odwracając jednak spojrzenia od widoku przed nimi. Odetchnął głęboko, przesuwając dłonią po oczach, czując się zmęczony ostatnimi zdarzeniami.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher spojrzał nieco uważniej na Josha, a potem skinął nieznacznie głową, ale widać było, że nie do końca zgadzał się z tym stwierdzeniem, że było jeszcze coś, co go blokowało, powstrzymywało, by w pełni przyznać temu rację. Pamiętał doskonale, jak szczęśliwi byli jego dziadkowie, ale to znowu nie oznaczało, że wszystkim się to udawało. W końcu O'Connor zagryzł lekko wargę, starając się dobra odpowiednio słowa, by zabrzmiało to, jak należy, choć nie umiał w pełni sformułować swoich rozbieganych nieco myśli. - Nie w każdym - powiedział w końcu. - Tam, gdzie występują zbyt wielkie różnice, tak bym powiedział. Twoi rodzice pochodzą z dwóch różnych światów, moi tak naprawdę też, a to zawsze jest kością niezgody. To i dzieci - dodał jeszcze, nie chcąc tego za mocno rozwijać, ale wiedział doskonale, że Josh zrozumie, co miał w tej chwili na myśli, ostatecznie obaj wychowywali się w na swój sposób rozbitych rodzinach i nie byli przekonani o słuszności istnienia takowych. Christopher wiedział, że nie chodziło tutaj o sam ślub, bo mimo wszystko wtedy też można było się rozstać, ale mimo wszystko miał poczucie, że to się nie udaje, że trzeba być niesamowicie pewnym siebie i drugiej osoby, że trzeba włożyć w to całe swoje serce, jeśli chce się osiągnąć choć minimum porozumienia. Poza tym, w małżeństwie była też cała rodzina, była choćby jego babka, przy której bał się oddychać do dzisiaj, mając wrażenie, że może obrazić ją jednym krzywym spojrzeniem. Obok tego miał jednak swoich dziadków - kochających się, szczęśliwych, pełnych życia, takich, jakich chciałby ich zawsze widzieć, było w nich coś magicznego, coś niesamowitego; był też Charlie i Paul, a on był pewien, że byli ze sobą szczęśliwi, że właśnie tego chcieli od samego początku i nie mógł temu zaprzeczyć. To było coś skomplikowanego, na co nie dało się tak wprost odpowiedzieć, nie dało się rzucić, że coś jest czarne albo białe, choć Christopher w małżeństwach i ślubach dostrzegał więcej zła, niż dobra, i mimo wszystko był chyba ostatnią osobą, która rozczulałaby się nad małżeńskimi przysięgami. To było dziwne, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do mowy kwiatów, czy choćby fakt, iż sam był raczej łagodnym i mocno uczuciowym człowiekiem; miał jednak dostatecznie wiele lat, by zrozumieć, że miłość i spoglądanie na siebie, nie są w stanie zastąpić tego, czego brakowało choćby w małżeństwie jego rodziców. Może zastanawiałby się nad tym dłużej, gdyby Josh nie poruszył kolejnego tematu, a on na jego słowa westchnął ciężko, doskonale wiedząc, do czego w tej chwili pije Walsh i nawet nie mógł mu się dziwić. - Tylko krowa nie zmienia zdania - powiedział prosto, spoglądając wprost na Josha, bo nie zamierzał znowu o tym dyskutować, obaj wiedzieli, co o tym sądził i czemu wtedy użył takich, a nie innych słów i nie było sensu znowu tego samego rozgrzebywać. - Nie jest złe? To nie brzmi, jak coś, co chciałbyś robić. Poza tym to, czy kluby potrzebują zdrowszego spojrzenia to jedno, drugie, to czy ktokolwiek pozwoliłby ci na takie zmiany wiedząc, jak wygląda to u konkurencji. Tutaj dzieciaki robią to dla zabawy, z przyjemnością, czasem uznając, że w tym są najlepsze, ale nie wymaga się od ciebie niebywałych sukcesów, nie zrzuca się na ciebie porażek drużyn, nie musisz przenosić się z klubu do klubu, bo nie odpowiadasz czyimś standardom. Masz inną rolę, a biorąc pod uwagę, jak chętnie chodzą na twoje zajęcia i jak cię traktują, zyskałeś ich zaufanie.
Spojrzał na Chrisa, przyglądając mu się uważnie, po czym uśmiechnął się lekko kącikiem ust, nieco gorzko. Dobrze rozumiał, o co chodziło mężczyźnie i nie musiał rozwijać tematu. Westchnął ciężko, przeczesując włosy dłonią, mimowolnie zastanawiając się, czy to nie był jeden z powodów, dla których przed laty unikał poważniejszych związków. Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej docierało do niego, że nie miał żadnego dobrego wzorca małżeństwa. Ani jednego. Przymknął oczy, próbując odsunąć od siebie te rozmyślania, a także wspomnienia gorszych dni, gdy rodzice się kłócili, gdy oznajmili, że się rozstają, a później poinformowali go, że wyjeżdżają, każde w swoją stronę. Czym dla nich było małżeństwo, skoro w ciągu paru dni zdecydowali się wciąż w nim trwać, ale nie mieszkać razem i nie kontaktować się ze sobą? Czym było małżeństwo? Jeśli zwykłą umową, po co robić z tego taki cyrk? Co z dziećmi? W jego przypadku zupełnie się nim nie przejmowano, być może uważając, że jedenastolatek sobie poradzi ze wszystkim. Były jednak rodziny, gdzie z powodu dzieci, pozostawano w małżeństwie, a to niszczyło rodzinę. Czym więc miało być to małżeństwo? Według niego niczym tak ważnym, aby było niezbędne do bycia razem. Usłyszał odpowiedź gajowego na jego mimowolny komentarz. Być może zmienił zdanie, być może wtedy mówił wiele pod wpływem emocji, być może oceniał na podstawie jednych zajęć, na których sam ucierpiał. Nie Joshowi było to oceniać, ale zadra była i z pewnością jeszcze długo będzie, choć kto wie? Może dzięki temu będzie w stanie przeprowadzać spokojniejsze zajęcia, bez niepotrzebnego narażania na kontuzje? Wpatrywał się w Chrisa, nie mogąc pozbyć się z głowy pytania, którego zdecydowanie nie mógł zadać - Chciałbyś, żebym został w Hogwarcie? - Alex też twierdzi, że znaleźliby się uczniowie, którzy tęskniliby za mną, gdybym odszedł. Zostanę, póki co, przemyślę... - stwierdził cicho, wyraźnie będąc już zmęczonym. Wyszedł się przejść, chcąc jakoś wrócić do życia po miesiącach trwania po prostu, a dostał kopniaka emocjonalnego od życia. Cieszył się, że widział się z gajowym, ale czuł teraz większą pustkę w sercu, gdy nie mógł zrobić tego, co mogłoby pomóc mu stanąć na nogi. - Dziękuję - powiedział jeszcze, po czym uśmiechnął się nieco smutno do mężczyzny i wstał z ławki. - Do zobaczenia w szkole - rzucił jeszcze, po czym wrócił spokojnie do swojego domu, mając wrażenie, że nogi ma jak z ołowiu i każdy krok kosztował go wiele sił.
/zt x2
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Człapał za Felinusem i marudził mu nad uchem. Dzisiaj wpadł na niego przypadkiem w trakcie odwiedzin Hogsmeade i nie zamierzał przepuścić okazji. Doczepił się do chłopaka, wciąż nie ogarniając, że ten jest zawieszony w prawach studenta, i nie dawał mu załatwiać spraw. - Też chcę czymś szpanować, a tu co chwila ktoś wyczarowuje to ustrojstwo i wszyscy się tym zachwycają. - od piętnastu minut opowiadał mu jakie to zaklęcie patronusa jest fajne, ale trudne do wyczarowania, wyjaśniał, że też chce to umieć, ale jak najmniejszym wysiłkiem i chyba stawiał Felinusa w miejscu cierpliwego słuchacza tego eskilowego brzęczenia. - Mój wizzenger jest ledwo żywy bo cały czas go zginam, zwijam w rulon i coś na niego wylewam, a nie mam kasy na nowy. Do sowiarni nie chce mi się łazić, a kontakt chcę mieć cały czas. No i to zaklęcie jest fajne, ale no kogo bym nie zapytał to trajkoczą, że to trudne i to nie zastępuje poczty... a to kłamstwo, bo to zastępuje pocztę! Sam przyznaj! - nie patrzył na ten czar jako obrona przed dementorem. Nie, on chciał iść w wygodę oraz szpan, a zamiast przysiąść, o zgrozo, w bibliotece, poczytać i dowiedzieć się czegokolwiek to trajkotał o tym niewinnemu chłopakowi, który miał tego pecha natknąć się dzisiaj na Eskila. - Wyobraź sobie jakbym zaszpanował Lucasowi jakbym go wyczarował! I Robin i Hunterowi! Szczęka by im opadła. Ale weź, jak tego się nauczyć? Profesorowie to odeślą mnie do książek a to jest okropnie nudne. A ty umiesz to wyczarować? - gdy wspinali się na punkt widokowy to przyspieszył, aby przez chwilę iść tyłem, a przodem do Felinusa i widzieć jego twarz oraz reakcję na to marudzenie, narzekanie, trajkotanie i narzuconą własną obecność. Trudno stwierdzić czego oczekiwał od chłopaka. Najwyraźniej jakiejś złotej recepty jak osiągnąć coś potężnego bez większego wysiłku. Poprawił czapkę na głowie i gdy znaleźli się już na szczycie, klapnął wygodnie na ławkę. Zmęczył się tym spacerem, a był w Hogsmeade raptem od godziny.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chciał w spokoju przejść się poprzez malownicze tereny Hogsmeade, ale, jak żeby inaczej, zrządzenie losu postanowiło zesłać mu w ramach nawrócenia ślizgońskie harpiątko. Nim się obejrzał, a ten się przyczepił do niego jak rzep do psiego ogona, ale, jak żeby inaczej - on rzeczywiście, gdyby był animagiem, miałby psowatego jako formę zwierzęcą, dlatego pozostawał również wyjątkowo trudny do rozjuszenia. Był niczym te rasowe psy, co mogą być ciągnięte za ogon przez dzieci, uderzane zabawkami, a i tak nie obnażyłby kłów, merdając sobie w spokoju ogonem i doglądając, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Co prawda dzika natura wilków odzywała się przez niego dość często, ale obecnie był w całkiem niezłym humorze, w związku z czym akceptował całe zrzędzenie, tudzież marudzenie. Samemu nawet nie wiedział, kiedy ten zaczął nadawać, niemniej jednak zastanawiało go to, w związku z czym raz po raz spoglądał na niego tęczówkami barwy ciemnobrązowej, ażeby upewnić się, czy przypadkiem nie śni i zaraz się obudzi we własnych czterech ścianach. - Eskil, nie wszyscy. Wbrew pozorom nie jest to coś łatwego do osiągnięcia. - powiedziawszy, szedł sobie między drzewami, bo czemu nie, choć ścieżka pozostawała odpowiednio wydeptana przez osoby, które poprzednio tędy przechodziły. Naprawdę, nie wiedział, co w sobie miał, że Ślizgon postanowił wybrać go akurat na partnera do rozmowy, w związku z czym wziął głębszy wdech, by tym samym go wypuścić, choć i tak cyrkulacja powietrza była zwiększona, bo wchodzili przecież na punkt widokowy. Miał ochotę trochę pokręcić oczami na temat tego Wizzengera, który to jest pognieciony, a w ogóle to wygląda tak, jakby koza go zmemlała i wypluła, aczkolwiek tego ostatecznie nie zrobił. Nie wiedział, co kierowało tak naprawdę chłopakiem, dlatego nie zamierzał zachowywać się w żaden chamski sposób. Zresztą, nie denerwował się, nawet jeżeli ten pierdzielił już od dłuższego czasu o jednym i tym samym. - Zastępuje w nagłych sytuacjach. Bo nie musisz czekać, aż sowa doleci i dostarczy odpowiednią wiadomość. - odpowiedział, trochę poniekąd potwierdził, ale samemu rzadko kiedy rzucał patronusa, ażeby przesłać odpowiednią wiadomość. Szło mu ostatnio to coraz lepiej, aczkolwiek nadal miał z tym trochę problemów. Wszak opierał się na wspomnieniach, których to jego bliska osoba, w wyniku ostatnich wydarzeń, nie posiadała. Samemu nie szpanował zbytnio własnym, wiedząc doskonale o tym, że wolał pokazywać go bliskim osobom. Zresztą, nie widział w tym jakiegoś powodu do dumy u siebie, skoro i tak praktykował w jakiś sposób czarną magię. No cóż, nie wszystko pozostaje na wyciągnięcie ręki, aczkolwiek zakazana wiedza mogła uratować mu życie, w związku z czym nie zamierzał z niej rezygnować. - Zapewne by opadła, bo mało kto uczy się w młodym wieku tego zaklęcia. Z książek tak naprawdę niczego się nie nauczysz szczególnego. - ach, nie ma to jak przytakiwanie, ale co nieco wiedział na temat tego zaklęcia, więc i pewnymi szczegółami zamierzał się podzielić. Pogoda pozostawała jednak przyjemna, w związku z czym wysiłek również zdawał się rozładowywać pewnego rodzaju napięcie, które narastało, gdy nic w jego życiu się nie działo. Pomagało mu to poniekąd zapomnieć o przeszłości, kiedy to hormony dawały o sobie znać, a umysł stawał się znacznie lżejszy. - Tak, ale nauka zajęła mi dość sporą ilość czasu. - odpowiedziawszy, powoli dotarli tym samym na szczyt, a Lowell rozciągnął się, czując przyjemnie naciągnięte mięśnie. Z kondycją było u niego coraz to lepiej, dlatego mógł sobie pozwolić na znacznie większy wysiłek. - A co do nauczenia... najlepiej nauczyć się od kogoś. - wziął głębszy wdech, kiedy to oparł się o drzewo, by się rozciągnąć niczym kot, siadłszy następnie na własnych czterech literach, nadal pozostając w tejże pozycji. Z bezdennej torby wyjął tym samym butelkę wody, z której to wziął sobie łyka. - Niemniej jednak to nie jest hop siup i naprawdę wymaga wysiłku i przygotowania odpowiednich wspomnień, z których to będziesz w stanie otrzymać zwierzęcą formę patronusa. - no tak, standardowa wiedza. Podejście do tego od razu, na już, bo tak chcę i tupanie nóżką mogło przynieść odwrotne efekty. - Jeżeli chcesz, to mogę cię nauczyć, ale nie obiecuję, że może wyjść za pierwszym razem i poprzez jedno spotkanie. - zaproponował, bo w sumie jakoś dziwne przeczuwał, że na tym może mu zależeć, chociaż nie stanowił remedium, idealnego środka na natychmiastowe efekty. Owszem, mógł nauczyć, ale wymagało to wkładu własnego ze strony Clearwatera.
Potrafił być upierdliwy. Tym razem było to połowicznie nieświadome przez jeden fakt: szukał sobie zajęcia, które pokrywałoby się z zachciankami. Za wszelką cenę uciekał myślami od problemów i wyłapywał sytuacje, które pozwalały mu na ten luksus. Patronus stanowił zachciankę bardzo spontaniczną koligującą mocno z jego poziomem ambicji. Napotkanie Felinusa było świetnym sposobem, aby po prostu trajkotać mu nad uchem i wystawiać jego cierpliwość na próbę. Niewielu byłoby w stanie znieść tę nachalność. - Ale ja chcę to umieć żeby szpanować przed innymi.- odparł z lekką pretensją w głosie, ale skierowaną na otoczenie, a nie bezpośrednio na Felinusa. On był jedynie niewinną ofiarą gadulstwa pewnego wilowatego. Nie miał problemu żeby nadążyć za jakiego krokiem i nie posiadał skrupułów aby go męczyć. - To ja miałbym dużo nagłych sytuacji poza tym jestem cholernie ciekawy jaki miałby kształt. No powiedz, co mogłoby do mnie pasować?- wskazał na siebie i uśmiechnął się ale bez wielkiej radości, bardziej reprezentacyjnie. - Tylko nie mów, że sowa albo ta mugolska wielka harpia. To już słyszałem. - wywrócił oczami, oczekując innych dopasowań mogących podsunąć kilka wyobrażeń i westchnień z żalu, że czar patronusa jest tak daleko od jego możliwości. Musiałby wykrzesać z siebie potencjał magiczny jednak to praca żmudna i długa. - O, pokaż mi! Jaką ma formę? Pokaż, no weź, jestem ciekawy!- z nagłej ochoty aż złapał go za ramię i lekko ścisnął, akcentując tym samym poziom swojej ciekawości. Nie wpadł na ten pomysł, że takie oczekiwania (jeśli nie mówiąc żądania) mogą naruszać sferę prywatną. Traktował Felinusa jako jednego ze swoich nawet jeśli ten nie był tego do końca świadomy. Usadowił się wygodnie na ławce, zajmując dużo miejsca, rozwalając się na niej jak tylko się dało. Rozpiął suwak swojej kurtki bowiem słońce padało idealnie na ławkę, a co za tym idzie na samego Eskila. Takie okoliczności jedynie wydobywały z niego wilowatą urodę, choć akurat nie interesowało to go. - Jak to "odpowiednich wspomnień"? Przecież chodzi o samo szczęście, to musi być łatwizna. Myk musi być gdzieś przy inkantowaniu, jestem tego pewien.- wykrzywił jednak usta w grymasie. Babcia mu umarła. Niedawno. Nie miał w sobie sił szukać pięknych wspomnień skoro ostatnio nabywał same przykre. Podchodził lekceważąco do tego tematu choć zapewne dosyć szybko zorientowałby się w swoim błędzie. Słysząc ofertę Felinusa od razu skierował na niego swoje jasne spojrzenie, wyraźnie zadowolone takim obrotem spraw. - O, super! To powiedz mi jak to się robi ale na Merlina, bez wykładu, dobra? Taka nauka na skróty?- nie wiedział, że obecnie czar był daleko poza zasięgiem jego możliwości. Musiało minąć trochę czasu, aby mógł wrócić do swojej kondycji i odreagować smutki. Nie przeszkadzało to w dalszym debatowaniu na ten temat.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Swobodny spacer skończył się na dalszym gadulstwie ze strony wilowatego - nim się obejrzał, a ten nadal się niego trzymał, co mogło tym samym stanowić pewnego rodzaju... niedogodność? Nie, na Merlina, od jakiegoś czasu nie uważał ludzi za muchy, które to należy odganiać. Powodów takiego zachowania Clearwatera jednak nie znał - też, nie znał go na tyle, by móc stwierdzić, jakimi rzeczami się kieruje i z jakich przesłanek. Mógł zatem na razie spokojnie lawirować, a i tak Lowell nie zrobiłby i nie powiedziałby niczego, co mogłoby go potencjalnie obrazić. Jakoś nie widziało mu się wchodzić w dyskusje i inne tego typu, z nastawieniem na wyrządzanie szkody, dlatego akceptował całe to napierdzielanie słowem za słowem przez znacznie młodszego uczestnika marszu. Co jak co, ale nie bez powodu ten uczył się również oklumencji, w związku z czym dość trudno było go wytrącić z równowagi. Nawet poprzez takie zachowanie, jakoby nachalne, nastawione na ciągnięcie za język i prawdopodobnie wydobycie czegoś więcej, ku czemu coraz to bardziej się skłaniał. - No wiem, no i ja ci tego nie zabronię. - powiedział, wszak przecież nie zamierzał mu zabraniać szpanowania przed innymi tą umiejętnością. Miał prawo do dumy i do tego, by przedstawiać własnego patronusa, o ile uda się go tym samym w jakiś należyty sposób wykrzesać. Raz po raz stukot podeszwy przedostawał się do ich uszu, a Felinus, poddany odpowiedniemu wysiłkowi, mógł myśleć jaśniej i bez jakichkolwiek odstępstw od norm. - W to nie wątpię. - podniósł wzrok z czubków własnych butów, wszak samemu wpierdzielał się w tyle sytuacji, że miał nałożony namiar, a do tego był gotów poświęcić znacznie więcej, niż ktokolwiek mógłby się tym samym spodziewać. Na szczęście blizny poznikały, czym niespecjalnie się chwalił; musiał się do tego przyzwyczaić. Kiedy człowiek przyzwyczaił się do ciągłego wyglądania jak gówno, trudno patrzyło się z każdym dniem w lustro, gdzie błędy przeszłości zdążyły już zaniknąć. Jakim zwierzęciem mógłby się odznaczać Eskil? No, obecnie stawiałby na jakąś papugę, bo autentycznie paplał jakby był tak naprawdę automatycznym karabinem maszynowym ze słowami załadowanymi w magazynku, ale też, nie chciał tego mówić na głos, gdyż mogłoby to być ciut obraźliwe. Dlatego podszedł do tego na spokojnie, udowadniając, iż ciągłe mówienie przez Clearwatera nie sprawia mu żadnego większego problemu. Cierpliwością się odznaczał, zresztą. - Jak tak patrzę, to widzę w sumie... lisa? Stary, nie jestem dobry w te klocki. Ale mugolska wielka harpia jest akurat zajebista. - wzruszył ramionami, ale lisa wybrałby głównie przez to, że Eskil jest młody, krnąbrny, żywiołowy, choć trochę leniwy. No i też - te charakterystyczne, rude zwierzęta wydają charakterystyczne odgłosy. I, nie wiedzieć czemu, akurat mu się skojarzyły z wilowatym znajdującym się tuż nieopodal. Chyba dlatego, bo jak raz zaczną je wydawać i będą dopieszczane, to dość ciężko jest im się uspokoić. - Holaaaa, hola... - nawet nie zarejestrował z początku tego złapania za ramię, które wprawiło go następnie trochę w zakłopotanie. Może nie pokazywał tego bezpośrednio, aczkolwiek kompletnie nie spodziewał się takiego gestu. Owszem, przyzwyczajał się do ludzi, miał już znacznie mniejsze problemy z dotykiem, ale też, nie spiął mięśni, biorąc prędzej ciut głębszy wdech, pokręciwszy własną głową. Najwidoczniej harpiątko było albo niezwykle przyjacielskie, albo traktowało go jak ziomeczka, czego powinien się jednak spodziewać. - Co ty taki w gorącej wodzie kąpany... - no, chłopak nie dość, że entuzjastyczny, to jeszcze nastawiony na bezpośrednie przedstawienie przez starszego kolegę własnych umiejętności. Skupiwszy się, ostatnio ciężko było tak naprawdę z tymi lepszymi, szczęśliwymi wspomnieniami. Dość trudno korzystało się z nich ze świadomością, iż bliska osoba została ich pozbawiona, w związku z czym odczuwał tym samym pewien dyskomfort. Mimo to skupił się odpowiednio na części, przymknąwszy na krótki moment oczy - starał się wybrać te najbardziej pozytywne. I jego umysł zatrzymał się na morsotece, jak również chwilach spędzonych w igloo, gdzie byli ze sobą wystarczająco szczerzy, ażeby czuć przywiązanie i bliskość, do której to lgnie każdy człowiek spragniony miłości. Te drobne momenty, jakoby będące normalne, napawały jego serce radością; skupiwszy się, wypowiedział tym samym formułę zaklęcia, a z końca różdżki wydobyła się charakterystyczna, mleczna mgiełka, przybierająca następnie odpowiednie kształty, zgodne z osobą, która to je rzuciła. Wszystko zaczęło się od silnych łap, które następnie stanęły na stabilnym gruncie, podtrzymując sylwetkę; futro okalało sylwetkę świetlistą poświatą, kiedy to klatka piersiowa i tors psowatego stały się równie widoczne. Cały proces był jednak stosunkowo szybki; przed Eskilem i Lowellem stanął tym samym wilk europejski, spoglądając raz po raz na dwójkę, by tym samym zostać podtrzymanym przez dłuższą ilość czasu. - Wilk. Nic szczególnego. - ale osobiście jestem z niego dumny; mruknąwszy, jakoby pies podszedł do niego, dając się pogłaskać - czysto teoretycznie. Dłoń przenikała raz po raz przez sierść, a samemu odczuwał obecność jakoby sztuczną. Wbrew pozorom ten patronus pozostawał w sferze niemagicznej, nie przedstawiając niczego więcej. Drapieżnik, łowca, niby żyjący w stadzie, aczkolwiek w rzeczywistości samotnik szukający własnego miejsca. Gotowy poświęcić się dla bliskich, jeżeli zajdzie tylko taka potrzeba. - Właśnie... nie. W przypadku tego zaklęcia to te "odpowiednie wspomnienia" przyczyniają się do sukcesu. - co nieco słyszał od Ślizgona o sytuacji z babcią, wszak musiał mu załatwić tym samym odpowiednio eliksir spokoju. Oparłszy się o drzewo, kiedy to chłopak okupował ławkę, wziął głębszy wdech. Spokojny, bez pośpiechu. Słońce zdawało się przyjemnie wpływać na odbiór otoczenia, a Wielka Brytania nie zdawała się być już taką ponurą. Samemu powinien częściej zaznawać słońca, ażeby się do niego przyzwyczaić z powrotem. - Patronus opiera się właśnie na nich, dlatego nie podejrzewam, by ci się udało poprzez zwykłe szczęście. - podniósł wzrok, kiedy to wilk swobodnie między nimi wędrował, jakoby zaciekawiony. - Czekaj, czekaj, teraz...? - spojrzał na niego, zastanawiając się, czy dobrze słyszy, czy jednak mózg płata mu figle i powinien się jakoś porządnie wyspać po dotlenieniu go. Zmrużył oczy, jakoby starając się wyłapać jakąkolwiek inną reakcję, ale jedyne, co obecnie widział, to fakt tego, iż słońce podkreślało ciut widocznie jego cechy półwila, co niespecjalnie mu się podobało. Na szczęście oklumencja, którą to subtelnie wystosował, umożliwiła mu tym samym ich zignorowanie. - Ty wiesz, że szanse na wykrzesanie czegoś po tym, co miało miejsce, są... dość niskie? - chciał się upewnić, czy ten przypadkiem sobie z niego nie żartuje. Bo nauka nie była problemem, ale najwidoczniej Clearwater zapominał bądź nie wiedział, iż stan psychiczny odgrywa tutaj równie ważną rolę.
Nawet gdyby Felinus nie zdecydował się komentować tego monologu to nie nakłoniłoby go to do zaprzestania gadulstwa. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny czuł silną potrzebę nawijania, opowiadania, przeżywania małych pierdół, czepiania się drobiazgów bądź odwrotnie, czegoś, co jest zdecydowanie poza jego zasięgiem. Buzia mu się nie zamykała, a przecież przemawiały przez niego też nerwy. Nie były one widoczne gołym okiem (już nie), ale dalej wewnętrznie przeżywał utratę babci i całą porąbaną sytuację życiową o której myślenie sprawiało mu dyskomfort. Felinus stał się jego ofiarą, jak wczorajszego dnia Julia. To miłe, że Felinus nie tylko słuchał tego niepowstrzymanego trajkotania, ale też odpowiadał, angażując się w dialog. To było fajne i godne podziwu, bowiem wiele osób na jego miejscu rzuciłoby ostre "zamknij się w końcu", bo ileż można wytrzymać? Nosiło go z energii choć czuł, że bardzo łatwo i szybko mógłby się pozbyć tego nadmiaru, jeśli tylko wyrzuci z siebie odpowiednią ilość słów. - LIS? - popatrzył na niego zdziwiony, a i niepotrzebnie podnosił głos bo przecież nie miał ku temu żadnego powodu. Podrapał się po skroni i popatrzył na siebie jakby miało to mu w czymkolwiek pomóc. - Jak lis to wygląda Irvette, ruda tak bardzo, że aż oczy bolą. - skomentował na swój sposób, podważając oczywiście wyobrażenie Felinusa, który jasno przyznał, że jest w tym kiepski. Tak, był w tym nienajlepszy, ale przynajmniej uprzedzał. - Nie wiem. Nosi mnie. Lepiej w tę stronę niż w drugą. - wyjaśnił wprost, a wypowiedział te słowa tak szybko, iż niemal niemożliwie do rozszyfrowania. Nie pił niczego podejrzanego... no chyba, że mowa o herbacie Huntera, którą to podkradał przy każdej nadarzającej się okazji. Zaiste, w dziwny sposób przechodził swoją żałobę. Raz nerwowy, teraz nadaktywny... co dalej? Chwilę później Felinus zademonstrował czar, a widok błyszczącego wilka został skomentowany złotymi słowami - JAKI ON JEST ZAJEBISTY! - oczywiście dosyć donośnie zaakcentowanymi, aby każdy w promieniu paru kilometrów poznał komentarz dotyczący zaklęcia patronusa. Ach, jakże ścisnęła go zazdrość! - A ja myślałem, że będzie pasować do ciebie kruk. Wiesz, i ty i on się na czarno nosicie... - zaśmiał się krótko i wybałuszał oczy na czar. Nie widział jeszcze z bliska tego zaklęcia. Co prawda profesor Dear wysyłała w jego stronę pięknego lwa, ale ten znikał zaraz po komunikacie. Wyciągnął rękę w kierunku czarodziejskiego wilka jednak nie po to, aby go dotknąć (skądże znowu!) ale po to, aby poczuć bijące od niego ciepło. Było ono tak przyjemne, że coś ścisnęło go za trzewia i musiał cofnąć dłoń. Westchnął bardzo głośno kiedy okazało się, że faktycznie, nie dostanie tej umiejętności tak łatwo jakby chciał. Oparł łokcie o swoje kolana i gapił się na mglisty czar. - I o czym pomyślałeś? - nie, nie miał taktu. Za bardzo się rozgadał, zbyt swobodnie się czuł teraz przy Puchonie aby zamilknąć i zrozumieć, że to nie jego sprawa. To ciekawość. Być może też niejako wskazówka jakich wspomnień szukać w swojej głowie? - Ja nie mogę no! - jego dobry humor uleciał. Odchylił się na ławce i minę miał niepocieszoną. - Czemu wy wszyscy musicie myśleć tak trzeźwo? To jakaś nowa moda czy co? - w głosie miał sporo pretensji jednak nie kierował jej stricte do Felinusa, ale ogólnie do paru sytuacji w ciągu ostatnich dniach kiedy napotykał raz po raz rozsądek. - Czemu mi przypominasz, że nie mogę tego wyczarować? Nie chciałem pamiętać. Właśnie dlatego próbuję się czymś zająć, żeby nie myśleć. - oklapł trochę z poziomem swojej energii jednak wyjdzie mu to na dobre. Mimo wszystko widać było jak na dłoni, że mówił szczerze - uciekał przed swoimi myślami i problemami, a przypominanie mu o nich było z jednej strony wskazane, a z drugiej strony nie cieszył się z takiego obrotu spraw. Roztarł palcami swoje brwi, jakby zaczynał doskwierwać mu lekki ból głowy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Szedł zatem, słuchał, potem usiadł; raz po raz rozumiał, że nagła chęć nawijania i gadulstwa może być przyczyną... poszukiwania kontaktu z ludźmi? Na Merlina, zbyt dobry w ludzkich relacjach jednak nie jest. Coś tam podejrzewał, coś tam gdybał, ale koniec końców siła nie do powstrzymania spotkała ścianę nie do przesunięcia. Nadmierny słowotok nie przeszkadzał Lowellowi, który, no ba, był chętny wysłuchać, co tam ciekawego miał do przekazania wilowaty. Jakoś nie widział sensu w odsyłaniu dzieciaka z powrotem, a też, kiedy to empatia jakoś przejmowała kontrolę nad jego myślami, jakieś scenariusze zakładał. Może nie do końca trafne, ale samemu zapewne, gdyby tylko potrafił wcześniej inaczej sobie radzić z problemami, starałby się jakoś odnowić kontakty międzyludzkie. Bo to właśnie w innych można znaleźć jakąś siłę, która poprowadzi dalej i zasugeruje, co należy zrobić. Zawsze to było coś nowego. Zazwyczaj Felinus udawał się w podróże samemu, mniej lub bardziej przyspieszając kroku, ażeby poczuć, jak serce pod sklepieniami żeber bije mocniej i w znacznie zwiększonym tempie. Również spojrzał na Eskila, przechylając odrobinę głowę, jakoby przekazując własne zastanowienie. Zdziwienie na twarzy chłopaka było spore, aczkolwiek nie zdziwił się, wszak wziął sobie prawo do tego, iż istnieje możliwość sporego błędu z jego własnej strony. Ale obecnie, skoro ten nawijał i gadał jak szalony, przypominało mu to poniekąd głos, jaki wydają tym samym lisy. - Lisie futro jest także cenne i miękkie. - trochę prychnął, ale osobiście lubił Irvette. Nie przeszkadzała mu jej rudość, choć dość często powszechnie uznaje się, że rudzi nie mają duszy i w ogóle nie są ludźmi. No ba! Nie zdziwiłby się, gdyby jednak nie słyszał o jakichś plotkach w czarodziejskim świecie, które mogłyby odwoływać się do potencjału danej ryżej jednostki. - Trudno zaprzeczyć. - odpowiedział zgodnie z prawdą (częściowo), ale też, lepiej byłoby zachować ten charakterystyczny, złoty środek. Nadmierna aktywność, bycie w gorącej wodzie kąpanym, jak również nagły entuzjazm... też o niczym dobrym nie świadczyły. Mimo to było to lepsze niż siedzenie we własnych, czterech ścianach i oddawanie się melancholii gotowej pożreć, jeżeli tylko ktoś na to pozwoli. Pewnego rodzaju udowodnienie tego, iż potrafi rzucić patronusa, przejawiło się poprzez wydobycie z końca różdżki charakterystycznej poświaty. Zbyt długo nie trzeba było czekać, a przed dwójką stanął wilk, który to może należał do istot prostych, jakoby przejawiających znikomą (żadną) ilość magii we własnym ciele, aczkolwiek Lowell był z niego dumny. Wiedział, że do niego pasuje; historie o złym wilku przeszły do rzeczywistości jako opowiastki dla dzieci, choć tak naprawdę stworzenie nie przejawiało niczego więcej. Okryty złą sławą, wcale taki zły jednak nie był. Uśmiechnął się ciut szerzej na słowa Eskila, kiedy to wilk przed nimi istniał, przejawiając swoje naturalne, aczkolwiek kontrolowane przez właściciela zachowania. - Pozory lubią mylić. - to prawda, zazwyczaj nosił się na czarno. Ostatnio nosił jednak białe koszule, co było spowodowane bezpośrednio koniecznością przyzwyczajenia się do takiego ubioru, gdy udał się na trzydniowe wakacje do słonecznej Italii. Wyglądał po prostu... lepiej? Samemu nie wiedział, ale i tak czy siak, skupiając się na patronusie, obserwował czujnie, jak Clearwater kieruje swoją dłoń w stronę poświaty, aczkolwiek nie nawiązuje żadnego większego kontaktu. Też, student nie wiedział, jak często ten ma okazję zetknąć bliżej ze świetlistym strażnikiem, który nie został przywołany do życia poprzez konieczność przekazania wiadomości. Expecto Patronum jest jednym z zaklęć, które nawiązuje bezpośrednio do osoby rzucającej. Ciepło, które od niego biło, było... szczerze. Wręcz nietypowe w stosunku do tego, jak Puchon podchodzi do innych z dystansem. Skupiwszy spojrzenie, to pytanie było troszeczkę naruszające jego prywatność. Pewne rzeczy powinny pozostać tym samym pod kopułą jego własnej czaszki, dlatego oczy zdawały się posyłać nieme pytanie. Ciche, delikatne. - Em, czy to ważne...? - prychnąwszy, na myśl o wspomnieniach, które to przyczyniły się do wytworzenia mgiełki utrzymanej w jednej formie, uśmiechnął się trochę cieplej, a spojrzenie ciut złagodniało. Mimo to dość szybko się ogarnął, a już po chwili się okazało, że słowa, które wcześniej wypowiedział, nie przyczyniły się do niczego pozytywnego. Miał ochotę troszeczkę pokręcić oczami, aczkolwiek skutecznie się przed tym powstrzymał, wszak wiedział, że temat, o który to zahaczył, raczej przyjemnym nie był. Ale nie lubił robić złudnej nadziei, dlatego musiał jasno przedstawić własne stanowisko w tej sprawie. - To znaczy się, nie mówiłem, że nie możesz tego wyczarować. Po prostu... to będzie trudne do osiągnięcia. - spojrzał na niego, zastanawiając się przez krótki moment. No tak, straty bliskich są trudne i powodują chęć ucieczki od problemów. Mimo to patronus nie był tutaj wcale takim dobrym rozwiązaniem. - Przepraszam zatem, że mogłem jakkolwiek cię urazić. - mruknął. - Chcę, żebyś wiedział, iż patronus zależy od tego, jak mocno jesteś w stanie skupić się na tych szczęśliwych wspomnieniach. Tak jak wcześniej mówiłem, możemy potrenować, ale niczego nie obiecuję. - spojrzał na wilka, który to jeszcze się przed nimi znajdował. Jakoby samodzielnie, bez większych problemów, podszedł tym samym do chłopaka na tę bezpieczną odległość, spoglądając z niemym pytaniem w jasnych oczach.
Jeden raz zażył eliksiru uspokajającego kiedy nie potrafił poradzić sobie z harpią cechą, mogącą przyprawić zwyczajnego szaraczka szkolnego o zawał serca. Teraz wykazywał się nadaktywnością i gadulstwem i zdecydowanie uniknie zażywania czegokolwiek bo po prostu nie lubił pić eliksirów. Felinus wykazywał się mistrzowską cierpliwością, bo w normalnych warunkach sam siebie walnąłby przez łeb za to nachalne i wścibskie zachowanie. Narzucał swoje towarzystwo w sposób niemalże bezczelny i trudno było mu zrozumieć dlaczego go znosi. Z drugiej strony, przynajmniej miał kogo dzisiaj męczyć zamiast snuć się po zamku i rozmyślać o przykrych rzeczach. Nie skomentował już wzmianki o futrze lisa bo szczerze mówiąc nie mógł się na tym skoncentrować. Doprawdy, gdyby ktoś niewtajemniczony w jego życie popatrzył na niego z boku to uznałby, że coś ćpał albo co lepiej, że stonowany i spokojny Felinus właśnie z nim handluje. A to po prostu hormony z aktywną harpią potrafiły narobić niezłego zamieszania. Cóż, takie życie, prawda? Nie potrafił wyjaśnić czemu naszło go na wyciągnięcie dłoni w kierunku wyczarowanego patronusa. Dopiero kiedy poczuł na palcach charakterystyczne ciepło to zrozumiał jakie to... intymne. Odnosił wrażenie, że gdyby dotknął poświaty to poczułby dokładnie to samo jakby położył dłoń na czyjejś twarzy, w tym przypadku Felinusa. To go zdecydowanie ostudziło więc cofnął rękę z zakłopotaną miną. Nie miał bladego pojęcia jakie mogą towarzyszyć przy tym uczucia jeśli patronus stoi tuż przed twarzą i pozwala się obserwować. To właśnie to miał na myśli mówiąc, że książki niczego go nie nauczą. Poznawał coś poprzez doświadczenie tego na własnej skórze. Dosyć stanowczo potrząsnął głową bo jednak nie chciał wiedzieć już jakie wspomnienie napędziło ten piękny czar. Widać było po twarzy Eskila, że zrozumiał swój błąd i nie potrzeba było do tego ani wykładu ani zwracania na to uwagi. Wystarczyło to poczuć. Zerkał na Felinusa kątem oka i doprawdy, drugi raz w życiu widział jak jego oblicze łagodnieje. - Ehm, pewnie dotyczy to tego twojego chłopaka, co? Masz wtedy taki wyraz twarzy jakbyś naćpał się Felix Felicis. - poczuł w ustach smak zazdrości, że Felek ma coś, czego Eskil nie może mieć - bo przecież jego zadurzenia i zakochania zostały brutalnie zniszczone. Choć obiecano mu, że nie będzie sam to jednak w słowie "para" nie ma miejsca dla trzeciej osoby. Tak, uspokoił się, jakby ktoś spuścił z niego całe powietrze. Właśnie tego potrzebował, tej cierpliwości i braku presji, aby uspokoić się w sposób zgodny z własnym organizmem. Ramiona mu oklapły i przestał rozwalać się na ławce jak idiota. Westchnął głośno. - Nie no, luz, masz rację. Gdzie ja mam się tu skupić na szczęściu jak próbuję nie myśleć o tym jak się porypało.- niechętnie przyznał mu rację i choć chciał opanować takie zaklęcie to gorzka była myśl, że powinien jeszcze poczekać na odpowiedni moment do nauki. Obaj dobrze wiedzieli, że koncentracja Eskila potrafi być ułomna, a jeszcze teraz borykał się z paroma rzeczami związanymi z emocjami więc ćwiczenia byłyby z góry skazane na porażkę. Tak czy siak, posmutniał, ale przynajmniej nie groziło już Felinusowi zagadanie na śmierć.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zastanawiało to Felinusa, ale koniec końców nie wiedział zbyt wiele na temat Eskila. Owszem, co nieco zdołał doznać tego, że chłopak reaguje bardzo emocjonalnie, w związku z czym dostosowywał się do jego obecnego stanu, nie zamierzając przyczynić się do żadnej rzeczywistej krzywdy. Im bardziej poznawał ludzi, tym bardziej starał się jakoś im ulżyć w potencjalnym cierpieniu. W większości mu się to unie udawało, ale koniec końców starał się. Może pozostawał pod względem relacji znacznie w tyle, aczkolwiek uczył się na tyle szybko, by nie musieć się z nikim żegnać. Nigdy nie lubił inicjować kłótni, by tym samym obrócić się na pięcie - a przynajmniej nie od momentu, od kiedy to zaczął rozumieć, jak funkcjonuje świat, w którym to istnieje i który to stoi przed nim otworem, o ile odważy się do niego zajrzeć. Gdyby Lowell natrafił na chłopaka rok temu, nie skończyłoby się to dla nich zbyt dobrze. Teraz... jakoby coś dziwnego przemawiało przez jego duszę. Możliwe, że wydarzenia, które miały miejsce w jego życiu, wpłynęły na stałe na funkcjonowanie i podejście do innych. Wiadome było dla niego, iż nie zamierza dopuścić ponownie do sytuacji, w której to ktoś dostanie baseballową pałką w łeb, tracąc istotne wspomnienia dotyczące całego życia. Poczuwał się do tej dziwnej ochrony, jakoby poświęcenia samego siebie, choć obecnie z rozwagą i wykorzystaniem narzędzi, ażeby nie pozostawało to jedyną opcją, dlatego spoglądał na wiele osób kompletnie inaczej. A może to skutek działań z psychologiem, by jakkolwiek przywrócić samego siebie do normalnego funkcjonowania. Każdy dzień przynosił mu coś nowego; o ile dzisiaj przyniósł mu Eskila, o tyle wcześniejsze dni, spokojne, jakoby obarczone koniecznością pracy nad samym sobą, pozwoliły mu dostrzec tym samym nowe horyzonty. Dlatego patronus stał. Mógł zaistnieć, bo z czasem Lowell uczył się znacznie więcej, niż mógłby początkowo przypuszczać, iż się nauczy. Zaczynał doceniać bliskich, a przede wszystkim siebie. Ciepło, które biło od magicznej istoty, tudzież poświaty, wszak serce w niej nie biło, a prędzej emocje, jakie to zostały wydobyte z osoby rzucającej, mogło być intymne. On samemu tak tego nie odczuwał, więc ostatecznie nie wiedział, z czym to się je. Nigdy nie dotykał świetlistych strażników innych ludzi, w związku z czym na słowa, które wystosował Eskil, spojrzenie czekoladowych tęczówek wylądowało na półwilowatym. - Nie mówiłem ci, że jesteśmy razem, ale tak, dotyczy. - spojrzał na niego ciut uważniej, choć prychnął na wzmiankę o Felix Felicis, trochę się zastanawiając, jak głupią minę musi przybierać. Co jednak mógł zrobić, skoro zwyczajnie go kochał? Trudna sytuacja nie powodowała, iż zamierzał się jakkolwiek odwrócić. Raz zyskane zaufanie miało dla niego przeogromną wartość, a też, stał, terapia pomagała mu ogromnie w przezwyciężeniu problemów, które to napotykał na własnej drodze. - Nie wiem, nie oglądałem się w takim stanie. - dodał jeszcze, ale też, nie przypominał sobie, by we własnym życiu miał kiedykolwiek okazję zaznać realnego działania tego legendarnego eliksiru, w związku z czym mógł jedynie wzruszyć ramionami. Zrobił to jednak nie aż tak gwałtownie, prędzej naturalnie. Jakoś nie lubił podbijać swoich potencjalnych zdolności poprzez eliksiry. Tym bardziej, że ten pozostawał skurwysyńsko drogi. Zauważył zmianę w postawie ciała Clearwatera; nie bez powodu zatem wstał, wszak opierał się ciągle o drzewo, by tym samym przyjrzeć się z trochę lepszej strony. Nie siadał na ławce, a prędzej się o nią oparł, spoglądając spokojnie jakoby zaciekawionymi tęczówkami. - Z czasem to... powinno przeminąć. - nie wiedział, co powiedzieć; na Merlina, co ludzie mówią w takich sytuacjach? Nie chciał dolewać oliwy do ognia, aczkolwiek wiedział, iż czas jest jednostką, która nigdy się nie skończy. Zawsze będzie biegł do przodu, zostawiając w tyle to, co miało miejsce. - Kinda nie jestem dobry we wspieraniu, więc... jeszcze raz przepraszam, bo chciałbym pomóc, ale nie wiem, jak mógłbym to uczynić. - wypowiedział, kładąc lewą dłoń na własnej, prawej. Postawił na szczerość, czując konieczność przeproszenia za brak własnych zdolności w tym zakresie. Chciałby pomóc, ulżyć, aczkolwiek nie potrafił. Mógł udawać, ale położenie kawy na ławę, mimo że ciut trudniejsze, pozwoliło mu uwolnić się od dziwnego ciężaru znajdującego się na jego własnej duszy. Wiele zależy tak naprawdę od odporności. Człowiek nie zmieni się z dnia na dzień i jego trud będzie widoczny dopiero po dłuższej ilości dni spędzonych na rozwikłaniu danego problemu. Doskonale o tym wiedział. - Nie zmienia to faktu, iż, jeżeli chcesz, to możesz nauczyć się innych zaklęć. Może nie będą one tak efektowne jak patronus, ale pozwolą ci zdobyć doświadczenie. - mruknąwszy, magiczny wilk trochę się przybliżył do chłopaka, jakoby spoglądając równie pytająco, by tym samym zatrzymać się w tej odpowiedniej odległości. Nie chciał go narzucać, skoro i tak wszystko wskazywało na to, iż przybliżenie dłoni było dla Eskila wystarczająco niekomfortowe. - Bo o ile teraz będzie ciężko z patronusem, o tyle trening na polu innych zaklęć może ci pomóc w późniejszym jego nauczeniu. - jeżeli tylko chciał. Bo zaklęcia defensywne wymagają silnej woli i chęci ochrony bliskich. Nie inaczej jest z patronusem, ale ten zależy stricte od wspomnień.
Oparł łokcie o swoje kolana i gapił się na trawę między swoimi butami. Na źdźble siedział rozleniwiony bzyczek. - No wiem, wiem, nie mówiłeś, że jesteście razem, ale nie jestem głupi, widzę jak reagujesz kiedy o nim mówisz to dla mnie to równoznaczne, że jesteście razem. Choć gościa na oczy nie widziałem. - wzruszył ramionami bo to nie było tak, że zamierzał o tym paplać na prawo i lewo, bo nie miał powodu. Ot, uparł się, że choć nie zna ich relacji to wnioskuje na podstawie obserwacji Felinusa. Nie mówił jednak już nic więcej, teraz już wyczuwając, że za bardzo się wtrąca w życie tego niewinnego Puchona, a przecież nawet nie miał pojęcia czy chłopak w ogóle lubi tego wilowatego, który ostatnio narobił rabanu swoją skromną osobą. Cicho westchnął, całkowicie już uspokojony i trochę przygaszony. Dotychczas uciekał przed tęsknotą za babcią i żalem za Robin i Hunterem, ale teraz to wszystko na niego spłynęło i zabrało z jego twarzy wszelką pogodność. Radził sobie wystarczająco dobrze jak na taką sytuację życiową jednak bez wsparcia nigdy nie dałby rady. Dzięki temu w ogóle umiał się trochę uśmiechać choć czasem nie miał ochoty, tak jak na przykład teraz. Podniósł głowę kiedy Felek oderwał się od drzewa i podszedł bliżej ławki. - Nie zadrapię jak usiądziesz obok. - mruknął z przekąsem, robiąc mu sporo miejsca, bo przecież takie opieranie się nie mogło należeć do najwygodniejszych pozycji, zwłaszcza, że Felinus był wysoki. Nawiązywał też do afery, o której nikt nie musiał słyszeć, a mogli znać to wszyscy. Ot, nie da się ukryć jego pochodzenia choć widoczna była bardziej ta mniej przyjemna strona aniżeli ta korzystniejsza. - Weź nie przepraszaj, co ty gadasz. - machnął ręką, wykrzywiając usta w grymasie. - Ta, wiem, wszyscy mówią, że to w końcu minie. - głęboko westchnął i podniósł wzrok na boleśnie pięknego wilka. Gdyby nie fakt, że przy Felinusie byłby skrępowany to by zanurzył dłoń w świetlistości patronusa dla tej samej obecności ciepła, które mogłoby zastąpić mu przytulenie jakie otrzymywał od Robin czy Lucasa. Teraz by się przydało! Nie ma co jednak gęgać więc wyprostował plecy i zerknął kątem oka na chłopaka, który chciał dobrze, ale przecież nie musiał. Nie był zobowiązywany do wspierania kogoś takiego jak Eskil. Mimo wszystko wydawał się to... doceniać, bo zareagował na to spokojnie i nie uniósł się, że współczucia ani pomocy nie potrzebuje. - Ale jakie zaklęcia? Bo jeśli mam się uczyć jakieś głupiej teorii miesiącami to ja nie chcę. - nie od dziś wiadomo, że miał alergię na wszelkie wykłady, monologi czy zbyt dużą ilość treści do zapamiętania w krótkiej pisemnej informacji. Eskil uczył się jedynie poprzez praktykę, niestety. - W Norwegii mnie i Zoe zaatakował mimik i jakoś udało nam się go przegonić, ale no wtedy nie wiedziałem jakich zaklęć używać bo weź, ciemno, zimno, to coś gryzło raz mnie, raz ją, skakało jak opętane i widzisz, wtedy harpia miała to w poważaniu a by się przydała. I nie wiedziałem jakich czarów jeszcze używać to waliłem w niego Diffindo tak jak Robin kiedyś we mnie. - czyli jednak się trochę rozgadał, ale nie było to tak bardzo wymuszające słuchania jak wcześniejsze wypowiedzi. Mimo wszystko streścił chłopakowi tę historię i było to niejako okazanie zainteresowania nauczeniem się jakiegoś dodatkowego czaru, mogącego pomóc w awaryjnej sytuacji.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak naprawdę wszystko w jego relacji z Maximilianem zdołało się pokręcić. Nim się obejrzał, a po miesiącu od przyznania się do własnych uczuć... ten stracił pamięć. Niczym poprzez pstryknięcie palcami, niby jakoby smuga dymu rozpłynęła się pod wpływem wiatru, nie mówił mu jakoś specjalnie o tym, co miało miejsce. Nie chciał się narzucać, to po pierwsze, a po drugie chciał, by ten samemu zyskał do niego zaufanie. Wszystko pozostawało jednak wysoce utrudnione, bo jednak... nie na co dzień człowiek traci wszystko powiązane ze swoim życiem. Nie napawało go to radością, ale poczuwał się do tego, by znajdować się u jego boku, jak również potencjalnie chronić. Pewnych instynktów w sobie nie potrafił stłumić. Jak już raz umieścił jedną osobę pod własnymi skrzydłami, trudno było mu ją odsunąć. I nie inaczej było również ze zwykłymi relacjami. Momentami dość szybko okraszał innych własną opieką, co wynikało może z zauważania tej drugiej, lepszej strony. A może po prostu był łatwowiernym imbecylem. - Wiesz, nie musimy być razem, bym tak reagował. - prychnął. Równie dobrze mogła być to ta wielka, zakazana miłość. Poza tym, czuł jakieś ziarenko satysfakcji, gdy tak perfidnie wodził za nos młodszego kumpla. Niemniej jednak... trudno było mu powiedzieć, czy są razem, czy też i nie. Wszystko było tak mocno pokomplikowane, iż samemu nie potrafił niczego pozytywnego stwierdzić. Tyle dobrze, iż ten się odnalazł. To było dla niego obecnie najważniejsze, w związku z czym nie zwracał uwagi na inne aspekty, kiedy to wiedział, że zawsze mogło być gorzej. Na szczęście szare chmury ustąpiły miejsca bardziej przyjemnej pogodzie, a część rzeczy uległa poprawie. Samemu Lowell zmieniał się dość mocno, co może nie było widoczne na pierwszy rzut oka, ale przejawiał te bardziej łagodne reakcje i jakoby przestał się bać emocji drzemiących w jego duszy. Zmarszczył brwi na kolejne słowa, które wskazywały na coś, o czym nie wiedział, a najwidoczniej Eskil sądził, że doskonale zdaje sobie sprawę. Usiadł zatem bez żadnego skrępowania na ławce, choć nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Wyczuwał w powietrzu jakiś temat, który musiał mu umknąć znacznie wcześniej. - Nie pomyślałem nigdy o twojej wilowatości w taki sposób. - mruknął, być może wyrażając tym samym niezadowolenie, iż został wrzucony do jednego worka, ale to nie było ważne. Wyciągnąwszy dłoń, pogłaskał tym samym wilka, do którego podchodził niczym do udomowionego psa, przybliżając się do jego pyska, by czołem dotknąć jego głowy. Zawsze lubił te stworzenia, a wychowanie na wsi wymagało poniekąd ich obecności. Następnie pogłaskał, mimo iż nie dawało to żadnego wrażenia dotyku futra, po szyi i torsie, ażeby ten się przewalił na ziemię i jeszcze bardziej merdał swoim ogonem. Porzucając dzikość na rzecz cząstki człowieczeństwa. - Coś się wydarzyło? - wreszcie zapytał, choć pokręcił tym samym głową na jego kolejne słowa. No tak, przepraszał za coś, na co wpływu zwyczajnie nie ma. Mimo to podejrzewał, iż pewne rzeczy są jednak w nieprawidłowym porządku. I choć nie zamierzał przekraczać granic jakiejkolwiek prywatności, akceptując ewentualne ucięcie tematu, zastanowiło go to, co miał Eskil na myśli pod względem udrapania. Bo to kiedyś wszystko minie. Rzeczy się zmieniają, ulegają metamorfozom, które są konieczne, ażeby wydobyć z człowieka albo coś więcej, albo skierować go na samo dno. Ciche westchnięcie wydobyło się jednocześnie z jego ust; czasami zbyt interesował się innymi. Teraz wiedział, gdzie stawiać te granice, ażeby samego siebie nie zaniedbać, co nie zmienia faktu, iż pewne rzeczy pozostawały w nim i odzywały się mimo licznych prób i spotkań. Na szczęście potrafił je kontrolować. - Spokojnie, bez teorii. Głównie defensywne, ale myślę, że moglibyśmy się oprzeć także na ofensywnych. - powiedział prosto, bez większych tłumaczeń, bo choć teoria jest ważna, to nie ona uratuje czarodzieja w przypadku zagrożenia. Prędzej praktyka, czego był doskonale świadom. Wcześniej miał ogromne problemy z rzuceniem Relashio, ale teraz, po prawie roku intensywnych ćwiczeń, potrafił manipulować przepływem magii z sygnatury do różdżki w celu wydobycia jak największego potencjału. - Mimik? - zamyślił się na krótką chwilę, by tym samym sobie co nieco o nim przypomnieć. Stworzenia magiczne kojarzył, ale te za nim aż tak nie przepadały, prawdopodobnie czując jeszcze krew, którą to przelał te dwa lata temu. No tak, zmieniające się w jakieś przedmioty należące do wystroju otoczenia, potrafią pożreć nieuważną ofiarę w mgnieniu oka. - Teraz jak rozegrałbyś walkę z tym stworzeniem? Jakich zaklęć byś użył? - spojrzał na niego z widoczną dozą zainteresowania, jakoby zastanawiając się, czy czegoś się nauczył po tym, czy jednak nadal kojarzyło mu się tylko i wyłącznie Diffindo. Owszem, fajne zaklęcie, ale są inne, które mogą zapewnić wygraną bez jakichkolwiek obrażeń. A przynajmniej minimalizując je do minimum. - Też, nie możesz w pełni opierać się na harpii. Jak sam wiesz, nie masz nad nią pełnej kontroli. Druga sprawa... nie no, nie znam się aż tak - westchnął ciężko, bo jednak odpowiedniej wiedzy aż nadto nie posiadał w tym temacie i mógł działać tylko wedle własnych domyśleń - gdyby uaktywniłaby ci się harpia przy Zoe, bodajże mógłbyś ją niechcący skrzywdzić. - również brał to pod uwagę. Nie bez powodu zatem przyglądał się uważnie Eskilowi, jakoby chcąc tym samym wyłapać coś więcej, niż tylko i wyłącznie słowa wydobywające się spomiędzy jego ust. Nie robił tego nachalnie, aczkolwiek był zainteresowany tematem, a nauczanie innych szło mu zazwyczaj gładko i bezproblemowo.
Szczerze powiedziawszy to choć uparł się, że "wie swoje" to rozmowa o potencjalnie nieszczęśliwej miłości była nieco ponad jego siły. Być może gdy minie cała afera to zdoła zapytać Felinusa co kryje się za jego słowami, ale w chwili obecnej wiedział, że nie miało to sensu. Poza tym nie znał tego jego chłopaka to też nie mógł się wypowiadać z pełną pewnością siebie. Skinął głową zatem i tyle było z jego kolejnego sporadycznego zapewniania, że on wie co znaczy takie spojrzenie. Poza tym czuł się jakoś tak lżej kiedy rozmawiał z Felinusem, który nie przeczył, że woli chłopaków. Nie umiał wyjaśnić dlaczego tak jest. Nie sądził, że własne słowa będą takie zgryźliwe, ale najwyraźniej "nie przeszło" mu jeszcze po paru incydentach. Popatrzył z zazdrością na świetlistego wilka i potarł swoją brodę, próbując znaleźć słowa. - Olivia mnie sprowokowała i ją zadrapałem, a profesor Williams zrobił z tego aferę jakbym jej przegryzł tętnicę czy coś w tym stylu. I dostałem po dupie z punktami Slytherinu za to, że ktoś doprowadził mnie do szału. Normalnie zajebiście. - mruknął z przekąsem, uznawszy, że lepiej aby Felek poznał prawdę z samego źródła a nie plotek (jeśli jakieś istniały, ale póki co nie miał możliwości zwrócenia na to uwagi). Wyjaśnił też skąd ta jego zgryźliwość, która była silniejsza niż neutralność. Oparł się z powrotem na ławce, bo patrzenie na wilka, którego nie można dotknąć było przykre. Chciał mieć swojego patronusa, ale wiedział, że w chwili obecnej nie byłby w stanie osiągnąć nawet minimum. Opcja nauczenia się innych zaklęć, którymi mógłby szpanować była całkiem interesująca. Co innego miał do roboty? To nie byłby żaden sprawdzian a nieprzymuszona wola nauczenia się czegoś przydatnego. - Ta, mimik. Ciskałem w niego Diffindo i odpychałem go Depulso, lewitowałem na niego krzesła i co mi tam wpadło pod różdżkę. - streścił lekko jak to wyglądało, a i pokazywał ubogość swoich umiejętności czarowniczych. Coraz bardziej podobał mu się pomysł ćwiczeń. - Ta, wiem. Dobrze, że nic ponadto się nie działo z tą wilowatością... czasami mnie to męczy, wiesz? Bo cały czas mam w głowie, że jak się wścieknę to nie ma zmiłuj, stanie się coś złego. - westchnął, trochę żaląc się Felinusowi, a trochę przyznając się sam przed sobą, że naprawdę powinien ogarniać swoją wilowatość tylko... jak? Może namówi kogoś (może Alise?) aby poszukała mu w książkach choćby najmniejszej wzmianki o tym czy półwile potrafią zapanować nad wilowatością czy są skazani na pełną utratę kontroli w przypływie gniewu. Rozmasował swoje skronie. - A mimik nas atakował a ja byłem zdenerwowany ale to było coś innego. Może faktycznie lepiej jakbym naumiał się czegoś fajniejszego. - przyznał rację, że powinien się czegoś nauczyć. To jest epicki krok w tym dojrzewaniu. Oby tylko to wpłynęło pozytywnie na jego oceny.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie miał prawa wiedzieć, co się dzieje w życiu Eskila, aczkolwiek był gotów go wysłuchać, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Co prawda o miłości nie wiedział zbyt wiele, co nie zmienia faktu, iż zaczął ją od niedawna odczuwać i analizować bardziej, niż to jest konieczne do przetrwania. Nie odtrącał jednak półwila od swoich spraw prywatnych, bo wiedział doskonale, że samemu wyznacza granice, których to Clearwater będzie musiał się trzymać i niczego szczególnego nie zdoła wymusić. Spojrzał na niego raz jeszcze, spokojnie, kiedy to dłonie głaskały wilka, który to utrzymywał się przez dość długą ilość czasu... albo tak mu się wydawało. Najwidoczniej dopóki samemu nie zadecyduje cofnąć zaklęcia, ten będzie nadal się znajdował w swojej realnej formie. Owszem, zaklęcie patronusa pozostawało w swoim spektrum niesamowite, wszak polega głównie na pozytywnych wspomnieniach, a tych Felinus, od kiedy to zaczął naprawdę żyć, a nie tylko istnieć, miał od groma. Było to powiązane jednak z dość długą wędrówką i koniecznością lepszego zrozumienia samego siebie. Gdyby rozmawiali wcześniej na te tematy - na temat potencjalnego chłopaka, którego to posiadał bądź też i nie, wszak życie i sprawy znacznie się pokomplikowały - zapewne by zaprzeczał. Wcześniej tego u siebie nie akceptował, było to dla niego szokujące i ogólnie nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Uważał poniekąd za zło, mimo iż u innych to całkowicie akceptował; bał się, co mogą pomyśleć bliscy, ale z czasem zrozumiał, że im bardziej będzie się z tym krył i czuł niepewnie, tym prędzej ktoś to postanowi wykorzystać. Początkowy strach przekuł się w ciekawość, a z czasem świadomość tego, kim jest i na jakim gruncie stoi, dała mu tym samym niespotykanej pewności siebie. - Czekaj, Olivia cię sprowokowała? - zmarszczywszy brwi, nie wierzył. Nie chciał wrzucać od Callahanów wszystkich do jednego worka, ale to wydawało mu się być niepojęte. Podejrzewał, iż zamiana w harpię pozostaje tak naprawdę procesem zauważalnym, wszak trudno o gwałtowny wybuch gniewu bez większej przyczyny, w związku z czym dziewczyna musiała widzieć te charakterystyczne zmiany i zamiast tego... dalej w to brnęła? - Williams zrobił aferę z tego? To znaczy się, rozumiem, ma prawo poczuwać się do odpowiedzialności za własną uczennicę, ma prawo porozmawiać, ale... coś konkretnie z tego wynikło? - to też go zastanowiło, bo jednak miał do czynienia z profesorem i szczerze go po prostu lubił. Wydawał się być inny od całej kadry profesorów, którzy to mają nienagannie wyprasowane garnitury, jakieś elementy biżuterii, zachowują się jak maszyny raz po raz odejmujące punkty. Tym bardziej go to dziwiło, bo jednak był to dobry ziomeczek (w jego własnym odczuciu), w związku z czym dość trudno było go znienawidzić. - Wiesz, jebać punkty, ale powinno się chyba brać pod uwagę to, co miało miejsce w twoim życiu...? Ile konkretnie poszło? - zastanowiło go to, czy ludzie wzięli tam okoliczności łagodzące, czy jednak wjebali tyle, ile wlezie. Samemu miał do czynienia z dość sporą ilością, ale niespecjalnie chciało mu się kłócić. Zresztą, chciał tylko spokoju. Jeszcze przez jakiś czas analizował tę sytuację. Zapewne, gdyby przestała, nie doszłoby do tego draśnięcia. Nie sądził, żeby Eskil posiadał jakieś spore pokłady chęci zemsty po przeproszeniu, ale też, mógł się pod tym względem mylić. Niemniej jednak... kto o zdrowym umyśle prowokuje specjalnie osobę posiadającą w swej krwi znaczą część wilowatości? Tego nie wiedział, ale też nie znał żadnej wersji zdarzeń, więc mógł tylko snuć domysły. Każdy jednak wie, gdzie zaciera się ta granica bezpieczeństwa i kiedy należy wdepnąć w hamulec gazu do samego końca. - Każda opcja jest dobra. - dodał naprędce, bo jednak nawet jeśli... to Eskil potrafił się obronić nawet z niewielkimi umiejętnościami, o których to mówił. Kreatywności podczas walki nigdy nie za wiele, no ba, ta nawet może kiedyś uratować te szanowne cztery litery. Samemu już znał większość zaklęć ofensywnych i defensywnych, więc mógł pomóc Clearwaterowi w osiągnięciu celu powiązanego z udoskonaleniem własnych umiejętności. Kwestia tylko właśnie jego uporu i chęci dowiedzenia się czegoś więcej. - Nie dziwię się, ale też... próbowałeś zrobić cokolwiek w tym kierunku? To znaczy się, na Merlina, nie chcę cię oskarżać, ale wiesz, można się zastanawiać nad tym, modlić się, żeby ta harpia nie wyszła, ale bez ćwiczeń pod tym względem - zastanowiwszy się, spojrzał na niego ciut uważniej - nic nie wyniknie. - taka była niestety prawda. Można gdybać, można się zastanawiać, ale to dopiero te realne czyny dają możliwość wykrzesania ze swojej wady potencjału, o ile znajdzie się dobrego nauczyciela i zechce się podjąć jakichkolwiek akcji. Lowell brał pod uwagę to, iż półwil ma wybuchowy temperament i pewnych rzeczy nie zmienią, ale mogą spróbować je załagodzić. Przyczynić się do lepszego okiełznania tego, czego boi się najbardziej w tym wszystkim - utraty kontroli. - Chodź, przetestujemy, co tam potrafisz. Mogę gdybać, czego by cię nauczyć, ale wolę przekonać się na własnej skórze. - wstał, zastanowił się, wyjął różdżkę, by tym samym przyjąć gotową postawę obronną, uważnie spoglądając na drewno, z którego została wykonana. Ostatnio sporo się pod tym względem podszkolił, w związku z czym nie bał się podejmowania potencjalnego pojedynku, dlatego też, mógł zgadywać, jakie zaklęcie będzie super, ale potrzebował obrazu umiejętności chłopaka. Był gotów do wystosowania silniejszych form zaklęć defensywnych, o ile zajdzie taka potrzeba. Powoli, spokojnie, bez większych problemów. - Uderz takimi zaklęciami, które to opanowałeś. Chcę zobaczyć, jak je rzucasz, z jaką dokładnością i jak sobie z nimi radzisz. - dał mu wolną rękę pod tym względem, szykując się do niewerbalnego używania tarcz i barier. - Potem, jeżeli będziesz czuł się na siłach, ja wystosuję swoje. - kiwnąwszy głową, był gotów.
Wchodzili na grząski grunt rozmowy, ale nie uciekał przed tym, bo po prostu nie miał sił. Poza tym wygadanie się komuś postronnemu, kto nie podchodzi emocjonalnie do tej sytuacji mogłoby być mu na rękę. Skoro i tak Felinus znosił dzielnie jego zacną i namolną osobę to czemu nie skorzystać z okazji? Sam też drążył temat więc warunki są idealne do zrzucenia z siebie chociaż jednej frustracji. Westchnął głośno, ale odpowiedział. - No wiesz... to tamte dni były kiedy eee... no, miałem te brzydkie oczy i chodziłem nerwowy. I łatwo poszło jej mnie sprowokować, mimo że mówiłem jej kilka razy aby przestała. Nie wiem czemu sobie stamtąd po prostu nie poszedłem. - wykrzywił usta w grymasie, co mogło być dowodem, że choć nie przeprosił Olivii (i póki co nie zamierzał, musiał do tego dojrzeć i na swój sposób to okazać) to jednak gryzła go ta sytuacja. Wystraszył się tego, za każdym razem miał pietra kiedy tracił panowanie nad własnymi myślami. Przeszedł go zimny dreszcz. - Mówiła tam, że chciała, żebym wyrzucił z siebie emocje i te sprawy, ale no, wybrała do tego zły sposób i zły czas i oberwała ode mnie... ale wcale niegroźnie! - tutaj już się usprawiedliwiał i szukał w oczach Felinusa jakiejś akceptacji czy zrozumienia, że naprawdę nie zrobił jej aż takiej krzywdy jak to zostało przedstawione i wyolbrzymione. - Ech, psor porównał to do krwawej bójki i zabrał mi setkę, a Olivii tylko dwadzieścia, mimo że się przyznała, że to jej wina. - mruknął z przekąsem i przeniósł wzrok na wilczego patronusa, który zachowywał się niczym udomowiony żyjący pies. Jak to możliwe, że ten czar wciąż trwał? Na jakiej zasadzie to działało? Jakoś nie czuł w sobie teraz zapału, aby o to dopytywać skoro streszczał przykrą sytuację starszemu koledze. - Profesor Dear... janiemogę, ona broniła mnie jak lwica. Normalnie strach się jej bać, ale psor podjął sam decyzję, uznał, że tyle mi zabiera i reszta go nie obchodziła. - niestety nie był na tyle dojrzały, aby zrozumieć motywy którymi kierował się nauczyciel uzdrawiania. Patrzył na sytuację z własnej perspektywy i naprawdę, gdyby miał wtedy jakiś wybór, to nie podniósłby na dziewczynę ręki. Nie miał wtedy siły woli, aby to powstrzymać. Zsunął się na ławce po to, aby oprzeć głowę o drewniane szczebelki i jęknąć żałośnie. Schował twarz w dłoniach. - Wszyscy mi to mówią, żeby ćwiczyć. Ale do jasnej avady, jak? - pytał z nutą rozpaczy pobrzmiewającej w głosie. Zerknął na Puchona i miał na twarzy wymalowaną bezsilność. - Kiedy Olivia mnie prowokowała to udało mi się to powstrzymać przez dobre ile? trzy minuty? pięć? Wystarczyło kolejne jej słowo i wtedy już nie dałem rady. Mam medytować? Ćpać uspokajający? Chodzić jak jakiś dementor, co tylko mruczy i nie wykazuje żadnych emocji poza głodem? - pytał, bo naprawdę nie wiedział. Przygarbił ramiona. - Jak ktoś wywiera na mnie presję to ja nie umiem. - roztarł palcami swoje powieki, brwi, próbował się ogarnąć a nie dołować, bo nie o to w tym chodziło. Nie sądził, że rozmowa potoczy się w tym kierunku ale może wiecznie spokojny Felinus mógłby podsunąć jakiś złoty środek jak zaradzić denerwowaniu się do potęgi entej? Nie chciało mu się teraz pojedynkować, ale nie odmówił tylko podniósł swoje zacne troki, by nie siedzieć jak ten matoł tylko robić coś pożytecznego skoro już przeszkadzał Felinusowi w tym, co mógłby robić gdyby nie niespodziewane towarzystwo. Poprawił czapkę na głowie i stanął naprzeciw Puchona, omijając rzecz jasna wilczego patronusa. Wyciągnął różdżkę i ułożył ją wygodnie w dłoni. Zastosował zaklęcie "Orbis", a potem "Diffindo" i oba czary, choć mogłyby zostać uznane za dosyć silne, były niecelne i krótkotrwałe. To jasny znak, że nie mógł się skoncentrować na tym, co robi. Świetlista wiązka oplotła kawałek drzewa przed którym Felinus stał, a Diffindo trafiło w kamień znajdujący się obok stopy Felinusa. Burknął coś pod nosem i użył trzeciego czaru - Ceruisam - ale z powodu natury zaklęcia, nie wiedział jak bardzo mogło zadziałać na chłopaka. Minę miał niepocieszoną, ale przynajmniej próbował. To zawsze coś, prawda?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To prawda - tematy, o których to gdybali, pozostawały w pewnym stopniu niekomfortowe dla drugiej strony. Niemniej jednak Lowell, jako jedna z nielicznych osób, nie oceniał po pozorach, a też, nie podchodził z jakimś prześmiewczym podejściem do rzeczy, które wymagały od nich bardziej odpowiedzialnego podejścia. Nie bez powodu; doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ludzkie życie łatwiej jest zranić poprzez słowa, aniżeli skierowanie odpowiedniego oręża. Każdy zasługuje na trochę wyrozumienia, co może stosował zgodnie z tym, jaką maksymę starał się w siebie wpoić. Albo wraz z kolejnymi sesjami psycholog ujawniał jego znacznie łagodniejsze oblicze, dzięki któremu mógł spojrzeć na wiele spraw od kompletnie innej strony. Było to dziwne doświadczenie, dzięki któremu uczył się wiele, ale też, wymagał odpowiedniej kontroli. Samemu nie wiedział, kiedy nastąpiła ta zamiana, spoglądanie na ludzi bardziej nie pod kątem przydatności, a zwyczajnie... człowieczeństwa. Intrygowało go to niezwykle, aczkolwiek wywoływało również inną emocję - strach. Może go nie okazywał jawnie, co nie zmienia faktu, iż ten krył się pod kopułą czaszki, częściowo wpływając na podejmowane przez niego decyzje. Może po prostu czuł się przytłoczony wszystkim, co go spotykało. A może nadal nie miał pewności, czy ścieżka, którą zamierza podążać, jest tą odpowiednią. - Co nie zmienia faktu, iż napieranie w jakiejkolwiek formie, gdy widzi, że coś się dzieje, nie było... prawidłowym posunięciem. - spojrzał na niego uważniej. Kompletnie nie rozumiał takiego podejścia; nie dość, że objawy były widoczne, to dziewczyna jeszcze brnęła uparcie w coś, co przyniosło im tylko i wyłącznie problemy. Ale z czasem, kiedy to spoglądał na to uważniej, starając się jakkolwiek przystosować, wszak poczuwał się do odnalezienia przyczyny, powoli coś zaczęło świtać mu w głowie. Powoli, subtelnie, jakoby dziwna nadzieja w tunelu, dzięki której będzie w stanie odnaleźć coś, czego się chwyci w lepszy sposób. Lowell wziął głębszy wdech, notując sobie pewne rzeczy, choć nie mógł być wobec nich w stu procentach pewien. - Wyrzucenie emocji? To jest ich wyrwanie siłą przez kogoś, a nie chęć wyrzucenia ich przez ciebie. - rozpoznawał doskonale te słowa i zauważał, że takie wytłumaczenie jest o kant dupy do rozbicia. Czemu? Istnieje różnica między jawnym sprowokowaniem do wykonania określonej czynności, mimo iż drugi człowiek tego sobie nie życzy, a chęcią pomocy i wydobycia pewnych szczegółów w subtelny sposób, zyskania zaufania. Nie czuł złości, prędzej dziwną mieszankę uczuć, przez którą... nie czuł się pewnie w tym, co robi. Nie widział całego zdarzenia, ale nadal, to nie mieściło mu się w głowie. Na ilość punktów nie odezwał się, wszak koniec końców nie o to tutaj chodziło. Chodziło o zwyczajną, ludzką empatię. Co prawda nic nie usprawiedliwia ataku, ale człowiek, pchnięty do muru, czy to poprzez psychikę, czy jednak obrażenia fizyczne, prędzej czy później wystawi kły i pazury, czując bezpośrednie zagrożenie. Zacznie się wiercić, próbując wyrwać z tego, w co został wepchany. I to pozostawało naturalną reakcją organizmu na działanie adrenaliny, lecz także innych hormonów dzierżonych w danym ciele. Samemu nie wiedział, czy będzie ingerował w tę sprawę bardziej, ale na razie oznaczało to podchodzenie restrykcyjnie do każdej ze stron. Na prefekt poniekąd uważać, wszak jej zachowanie nie polegało, w jego opinii, na pomocy. - Nie bez powodu jej patronusem jest lew. - przyznał szczerze, wszak doskonale pamiętał, jak ten pognał z pokoju nauczycielskiego do profesora Voralberga. Każde stworzenie, które wyłaniało się z tej mgiełki, miało swoje pierwotne znaczenie. Człowiek powoli tak naprawdę się z nim zapoznaje; ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego własnych ust, gdy usłyszał pytanie dotyczące treningów. Samemu nie wiedział, jak to musi wyglądać, ale podejrzewał, że pewne rzeczy pozostają tym samym niezmienne. Zmarszczywszy brwi, przeanalizował jego kolejną wypowiedź w tymże temacie. - Z doświadczenia wiem, że nie jest to łatwe. - powiedział, spoglądając na niego spokojnie, obróciwszy parę razy różdżkę w dłoni. - Jedni mają lepsze predyspozycje, inni gorsze, żeby nauczyć się panować nad własnymi emocjami. - czekoladowe tęczówki wlepił w drewno, z którego został wykonany patyczek. - Najbardziej korzystnym byłoby nauczenie cię chociażby tych podstaw oklumencji, dzięki którym można jakoś nad nimi przejąć kontrolę. - widział w tym jakieś rozwiązanie, ale nie wiedział, czy prawidłowe. Wymagałoby to znacznie większego wysiłku ze strony Ślizgona, bo zauważał, że ten pozostawał bardziej emocjonalny i bardziej poddający się uczuciom niż ten z jego własnej strony. - Nie chcę pochopnie oceniać, też, nie mam niczego złego na myśli, ale problem jest taki, że nie potrafisz stawiać granicy, żeby te emocje nie rozrastały się jeszcze bardziej. Coś jak z ogniem, który się rozrasta coraz to bardziej i bardziej. - bobry tworzące tamę w przypadku porównania do wody i tak dalej. - Dajesz im się ponieść z łatwością, ogólnie ze względu na temperament. Ale ten, bez konieczności chodzenia smętnie niczym dementor, bez ćpania codziennie uspokajającego, można zmniejszyć jego zachłanność. - nie wiedział, czy trafił w dziesiątkę, ale wyglądało na to, iż Eskil miał naturę choleryka. Albo mu się wydawało? Samemu nie wiedział. Na pewno wodziły nim często za nos najróżniejsze uczucia. Łatwo się zrażał, łatwo przybierał na twarz uśmiech. Nie ukrywał tego i większość rzeczy można było odczytać jak z otwartej księgi. Niestety - to częściowe wykładanie serca na dłoń mogło skończyć się tragicznie. Nie tylko zadrapaniem znajomej. - Dlatego trzeba opanować to w taki sposób, by wywierana presja nie przyczyniała się do braku możliwości wpłynięcia na dalsze zdarzenia. - nie nalegał na bezpośrednią odpowiedź, a słowa, które kierował, były w łagodnym i spokojnym tonie, bez zbędnego oskarżania; dawał czas do namysłu. Opanowanie hipnozy w jego przypadku mogło stać się wypadkową uzyskania kontroli nad emocjami, by ich przepływ nie pozostawał poddany jedynie własnej krnąbrności. Mimo to nie wiedział, czy coś z tego wyniknie. Nie potrafił pozostawić Ślizgona samemu sobie, więc pomoc - ludzka i normalna - wydawała mu się najodpowiedniejsza. Przygotował się zatem do obrony, choć zauważył już z początku, kiedy to pozostawał w gotowości do wystosowania zaklęcia blokującego, podstawowe błędy. Może zakres zaklęć pozostawał dobry, podstawowy, przy odpowiednim zastosowaniu - zabójczy - ale... no właśnie. Czekoladowe tęczówki, ich barwa jakoby cieplejsza w promieniach słońca, dokładnie przyglądały się ruchowi nadgarstka, który to nie potrafił idealnie uderzyć w konkretne miejsce. Brak kontroli nad ręką? Nieodpowiednie jej wyćwiczenie? Psotliwa natura dzierżonej między palcami różdżki? Zauważał pewne błędy, do jakich to przystosował się Ślizgon, a które to najwidoczniej pozostawały poza jego zasięgiem. Albo koncentracja siadła, dlatego Lowell początkowo nie oceniał, starając się wziąć wszystko pod uwagę. Każdy możliwy aspekt, kiedy to Orbis wylądowało na drzewie, a Diffindo zostało skierowane na kamień. Możliwe, iż chłopak zwyczajnie nie był przystosowany do pojedynków magicznych... albo nadmierne emocje przyczyniały się do takiego stanu, a sam nie mógł zapanować w większym stopniu nad magią przedostającą się krnąbrnie ze sygnatury. Ceruisam - choć proste w swej naturze - zostało zablokowane niewerbalnym Protego Maxima, którego to nie musiał nawet wypowiadać. Ostatnio czuł się coraz to pewniej w zaklęciach, a tutaj głównie chodziło o to, by dowiedzieć się, jak chłopak rzuca zaklęcia, z jakich korzysta i z jakimi rzeczami ma najwięcej problemów. Na razie było ich sporo i uczenie go innych zaklęć, w szczególności tych z wyższej półki, nie miało sensu. Co z tego, że będzie w stanie rzucić przykładowo Rotundus Calidum, skoro nie zdoła nad nim zapanować? Może rzucić Petrificus Totalus, ale nie trafi w przeciwnika. Kwestia opanowania własnych odruchów i wyuczenia się pewnych schematów na nowo. W jego mniemaniu chłopak korzystał z niezłych zaklęć, ale nawet one nie były w stanie zaakceptować błędów, do których to się poczynił. - Przetestujmy teraz twoje zdolności defensywne. - powiedziawszy, dał tym samym czas na przygotowanie, ażeby nie atakować od razu. Dopiero wtedy, gdy uzyskał pozwolenie, jeszcze raz przytaknął głową, trzymając różdżkę w prawej dłoni. Różnica w doświadczeniu była ogromna i równie dobrze Lowell mógłby wystosować zaklęcia zaawansowane, ale nie miałoby to żadnego większego sensu. Zamiast tego ruch nadgarstkiem wydobył niewerbalnie parę zaklęć, nakierowanych prosto w stronę chłopaka. Tę samą ilość; Glacius Opis wytworzyło lodowe ptaszki, które, poprzez charakterystyczny trzepot własnych, drobnych skrzydeł, przedostały się w stronę chłopaka i, jeżeli tego nie zablokował, mógł poczuć chłód przeszywający jego niewiodącą, niemagiczną kończynę. Następnie Orbis wydostało się z końca drewnianego patyczka z porządną celnością, wszak pojedynkował się już wiele razy, a jeżeli nie zostało przyblokowane, skutecznie spętało nogi chłopaka. Lowell cofnął wówczas to zaklęcie, by tym samym chłopak odzyskał pełną sprawność ruchową. Ostatnim czarem było Obscuro; w zależności od zdolności defensywnych chłopak mógł je przyblokować bądź stać się podatnym na brak jakiejkolwiek widoczności. Nie bez powodu student korzystał z lżejszych zaklęć, które nie były poważne w skutkach; chciał się dowiedzieć, jak Eskil sobie radzi z zaklęciami defensywnymi.
Miał ochotę machnąć ręką na całą sytuację ale jeszcze nie potrafił. Za bardzo mierzyła go niesprawiedliwość i sam fakt, że doszło do takiego zdarzenia. Nie chciał czuć się winien. W normalnej sytuacji uznałby, że Olivii odbiło i sama jest sobie winna, ale przez Huxleya musiał znosić to przeczucie, że chyba coś jest nie tak skoro tak łatwo dał się doprowadzić do tak wściekłego stanu. Zaciskał zęby w niemej irytacji. - Jego nie obchodzi co się dzieje, chciał po prostu dać karę i sobie iść. Zdziwił się, że w ogóle ktoś miał inne zdanie na ten temat.- nie mógł powstrzymać fali goryczy wylewającej się teraz spomiędzy wypowiadanych słów. Patrzył tylko z własnego punktu widzenia, być może było to egoistyczne ale za jakiś czas może dojrzy swój standardowy błąd - rozmowę z Olivią. Zaczęło się dosyć niewinnie, a potem… wzdrygnął się od zimnego dreszczu. - O, to, to dokładnie to.- ożywił się lekko i niezbyt inteligentnie potwierdził, że słowa Felinusa są strzałem w dziesiątkę. - Nie umiałem tego nazwać i dobrze to ująłeś. Nie miałem ochoty "oczyszczać się bla bla", a zostałem zmuszony i za to dostałem sto punktów kary.- oj łatwo nie wybaczy tego nauczycielowi. Czuł się przez niego niesprawiedliwie potraktowany ale wiedział, że więcej nerwów będzie w próbie udowodnienia mu tej niesłuszności. Mógłby niechcący dostarczyć mu powodów do karania gdyby znowu puściły mu nerwy. Pocieszające jest jak bardzo był broniony przez profesor Dear. Zyskała sobie w jego oczach i jakby to ująć, pokazała, że wierzy nawet tym, których inni chcą z góry ukarać bez zagłębiania się w powody. Takich nauczycieli jak Dear było im potrzeba. Pomyśleć, że jej kiedyś nie lubił i unikał jak ognia… a teraz sam do niej chodzi i ma świadomość, że żadnego z jego problemów nie zbagatelizuje. Niezła zmiana! Zmarszczył brwi słysząc coś o oklumencji. Szczerze powiedziawszy, nie chciał tego. To za dużo nauki, za dużo wysiłku a już sporo energii zużywa mu codzienność, dostarczająca coraz to kolejnych przeszkód do pokonania. Nie chciało mu się sięgnąć po coś ambitnego bo nie wierzył, że to opanuje. Prędzej patronusa niż tę oklumencję. Nie poczuł się urażony jego słowami. Nie brzmiało w nim żadne wytknięcie ani skarga, jedynie delikatne stwierdzenie faktu. Westchnął i rozmasował kark, myśląc nad słowami. - No, z tym ogniem to taka prawda. Jak już się coś zacznie to prędzej czy później wybuchnie. Nie tylko złość…- teraz po plecach przebiegł gorący dreszcz kiedy przypomniał sobie katorgę trzymania się od Huntera z daleka. Nie wytrzymał za długo… i cały czas ma ochotę sprawdzić czy jemu już "przeszło". Potrząsnął głową, aby teraz o tym nie myśleć i przypomnieć sobie o czym rozmawia z Felinusem. - Robin mówiła…- głos mu zadrżał boleśnie kiedy odruchowo wypowiedział jej imię. - … że podobno mogę czuć intensywniej niż, no wiesz, ktoś normalny. Nie wiem czy to prawda, ale fakt faktem, jak już się we mnie kotłuje to bywa ciężko.- akurat ta słabość była oczywista i nie musiał temu zaprzeczać. Zmrużył oczy kiedy promienie słońca padły na jego twarz. Przesunął się na bok, aby nie być oślepionym. Kolejne słowa sugerujące następne ćwiczenia wycisnęły z jego płuc westchnienie z tłumionym jękiem. Starał się, ale przegrywał raz po raz. Nienawidził presji od maleńkości, jak miał działać pomimo tego? Może Lucas poda złoty środek, ten jest chyba odporny na wszystko. Dalej w niego ślepo wierzył. Nie mógł się w pełni skoncentrować na rzucanym zaklęciu. Umysł miał zbyt rozchwiany przeprowadzaną rozmową, aby skupić myśli na prawidłowej inkantacji co przyniosło beznadziejne efekty. Nie trafił żadnym czarem, dwa spudłowane, a trzeci odparty z dziecinną łatwością. Wykrzywił usta w grymasie, wmusił w siebie parę wdechów, aby ogarnąć się i nie wychodzić na skończoną ofermę. Mocniej zacisnął palce na różdżce aż czuł nierówności jej drewna i leciutkie wibracje. Skinął głową i chwilę później zobaczył lecące w jego stronę lodowe ptaszki. Znał je, Nessa rzuciła nimi w niego na lekcji OPCM. Użył ataku za atak zamiast zwykłej defensywny. Rzucił "Duro", które zmieniło większość ptaszków w kamień (roztrzaskały się u jego stóp), a przed resztą uskoczył. Nie miał czasu na nic poza tym, a już oberwał z łatwością wiązkami światła. Burknął coś pod nosem na kształt "ej, za szybko", ale nie był to zbyt mocny argument więc nie burzył się zbyt głośno. Rozmasował udo kiedy Felinus cofnął zaklęcie. Dobrze, że nie wyrżnął się jak idiota kiedy został tym trafiony. Felinus używał magii niewerbalnej więc nie miał pojęcia jaki w jego stronę mknie czar. Rzucił więc przed siebie zwykłe "Protego", które zatrzymało czar ale rozbiło w drobny mak jego tarczę. Westchnął. - Jakie ty masz tempo, człowieku.- był to niejako komplement. Czuł wyraźnie, że ćwiczy ze studentem a nie rówieśnikiem.