Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Autor
Wiadomość
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Deszcz: 2 Jedzenie/picie: 5 Warzenie eliksiru: 34 Modyfikatory: +12 za składniki Ostateczny wynik: 46, ale poziom niżej - Okropny
Chciałam, aby DeeDee wzięła o wiele więcej składników, ale musiała mieć bardzo dobre serce, bo nie kierowała się egoizmem tylko też moim dobrem. Słowa "dziękuję" przyjemnie powracały do moich myśli, kiedy uśmiechałam się sama do siebie pod nosem, w całkowitej skrytości, aby nikt tego wyrazu radości nie zdołał wypatrzeć. Długo mi zajęło zanim zorientowałam się, że na głowę kapią mi krople deszczu. Wystraszyłam się, bo w ogóle nie umiałam zaczarować stanowiska tak, aby do kociołka nie wpadała zupełnie niepotrzebna woda. Próbowałam ściągnąć z siebie szatę i chwilowo rozwiesić ją nad garnkiem, ale to się na nic nie zdało. Z paniką czekałam na podejście profesor Grey, a gdy w końcu się zbliżyła to już było za późno. Eliksir ucierpiał. Podświadomie czułam, że będzie mi bardzo trudno jakoś odratować miksturę i zrobić z tego coś sensownego. Z niepewnością zaczęłam mieszać w kociołku, dodając po kolei miętę oraz hibiskusa. Dłuższy czas wypatrywałam zmian kolorów, ale nic się nie działo. Woda dalej była tylko wodą, a nie eliksirem pieprzowym. Westchnęłam cicho, licząc już tylko na to, abym nie zasłużyła na trolla. Już niech będzie chociaż okropny. Sytuację w dużej mierze ratowały składniki, których miałam nadal mnóstwo i to dobrej jakości. Rozejrzałam się subtelnie po reszcie uczniów. Właściwie to sporo osób miało problemy. Ulżyło mi, że nie jestem jedyną osobą, jakiej się po prostu nie udało. Ale pani Grey już chyba wiedziała, że z eliksirami nie po drodze. Może nie będzie zawiedziona. Tylko dwie osoby otrzymały najwyższe oceny i, ku mojemu naprawdę wielkiemu szczęściu, jedną z nich była Dee. A więc miałam rację! Ona ma naprawdę talent! Uśmiechnęłam się szerzej, mając nadzieję, że rozpiera ją teraz duma. Bo powinna.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Deszcz: osłona od @Thomas Seaver Jedzenie/picie: - Warzenie eliksiru: 29 (przerzut nieudany) Modyfikatory: +14 za składniki, poziom w górę za podręczniki Ostateczny wynik: 43 i poziom w górę, a zatem zadowalający
Zaczął padać deszcz, a Tim po raz kolejny na eliksirach okazał się herosem Aneczki. Istny rycerz i panienka Brandon nie mogła i nie chciała zbyć takiej szarmancji. Uśmiechnęła się do niego z życzliwą wdzięcznością i powiedział ciepło: - Znów jesteś moim bohaterem, Tim. To szalenie rycerskie z twojej strony. Może to właśnie dlatego, że tak mu się przyglądała, nie udało jej się zrobić wzorowej mikstury. Bardzo chciała, ale co mogła poradzić na te wszystkie myśli, które znów zawirowały w jej głowie? Przecież była przeznaczona Atlasowi. Ale jednak Tim... Och, gdyby nie wsparcie się podręcznikiem, z pewnością poszłoby jej o wiele gorzej.
Deszcz: 2 Jedzenie/picie: - Warzenie eliksiru: 30 Modyfikatory: poziom w dół za deszcz, poziom w górę za podręcznik, +15 za składniki Ostateczny wynik: 45 - nędzny
Sam siebie zabezpieczył przed właściwie wszystkim, dlatego deszcz go jie przemoczył. Ale nie dało się powiedzieć tego samego o stanowisku. Zanotował sobie w pamięci, żeby na następne zajęcia w terenie zabrać ze sobą wielki parasol, najlepiej dwa, żeby starczyło dla Jenn. Ale nie miał żadnej osłony, a pani profesor nie zdążyła mu pomóc. Jego eliksir i tak miał słabe szansę na dobrą ocenę, ale zmieszany z deszczówka był jeszcze gorszy. No cóż, mówi się trudno. Następnym razem postara się bardziej. Mial tylko nadzieję, że jego hibiskus da Jennie lepszą ocenę niż jego.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea chodziła pośród uczniów pomagając im z osłoną przed deszczem, służąc zaklęciami i radą wszystkim, którzy byli na to chętni. Niestety pogarszający się stan ręki utrudniał jej czarowanie, więc do niektórych nie zdążyła dotrzeć na czas. Parę osób musiała upomnieć za przynoszenie jedzenia na zajęcia, ostatecznie jednak była zadowolona z tego, że żaden kociołek nie eksplodował, i że wszyscy jakoś przetrwali te zajęcia. Chciała eliksirów w plenerze, no i dostała. I bardzo jej się to spodobało. Po minach uczniów widziała, że nie wszyscy podzielali jej entuzjazm, ale wcale jej to nie zraziło. A gdyby tak zrobić lekcję na mrozie, wśród szczękających z zimna zębów... Ach, nie ma co wybiegać myślami za daleko w przód. Nie ma co sięgać po Dar w tak błahych sprawach. Kiedy wszyscy dokończyli swoje mikstury, a przynajmniej coś, co miało eliksir pieprzowy przypominać, Xanthea podziękowała wszystkim i zakończyła lekcję. To były długie, wyczerpujące zajęcia również dla niej, więc zebrała paru ochotników, którzy pomogli jej uprzątnąć stanowiska, a potem udała się do zamku, wraz z profesor Sanford lewitując cały ten nieszczęsny dobytek.
ZT dla wszystkich
Dziękuję wszystkim za lekcję! Poniżej podsumowanie i zasady przyznawania punktów:
1. Punkty do kuferka - po jednym punkcie za każdy etap.
2. Punkty dla domu: +5pkt z kostek za rozstawianie stanowisk +5pkt za napisanie pierwszego etapu +5pkt za napisanie drugiego etapu +10pkt od zadowalającego w górę + 5pkt za eksperymenty, bo Xan to lubi, pod warunkiem, że nie zostanie przekroczone 25pkt
3. Każda osoba, która uzyskała wynik wybitny lub powyżej oczekiwań, otrzymuje dodatkowo fiolkę uważonego przez siebie eliksiru pieprzowego (ciekawostka - całe 3 osoby z 17 biorących udział w lekcji xD)
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Zjawia się na polanie punktualnie, a nawet wcześniej. Chce się przygotować, w końcu umówiły się z Jenną na wspólny trening. Hastings to fajna dziewczyna; jest obrońcą, a Marce ścigającą. Właściwe to Hudson dopiero od niedawna jest w drużynie, tak dokładniej to od tego roku! Słodka Marce nie ma pojęcia o treningach, ale popatrzyła od Sasi, jak ona prowadziła, dlatego już wie co robić. Ubrana w ciepły dres, stoi na obrzeżach lasu, zajadając się biszkopcikami. Ma przy sobie szkolną miotłę, bo w swoją się jeszcze nie zaopatrzyła. Wzięła też ochraniacze i kask. Kazała młodszej koleżance też wziąć, bo to niebezpiecznie tak latać bez, a chłodne powietrze wydaje się łamać kończyny samym delikatnym dmuchaniem rześkiego po południa. Umówiły się dwie godziny po obiedzie, ale Marcelina się jeszcze objada. W kącikach ust ma okruchy. - Biszkopciku, ciebie zjem ostatniego. - Przechwytuje z plastikowego pudełka ciastko, pakując je do ust. - Ma nadzienie brzoskwiniowe z takim białym kremem. Spróbuj.- Częstuje Jenne, które zaraz to się pojawia. Nie musiała długo na nią czekać. Potem idą na środek łąki. - To najpierw rozgrzewka. Kręcimy bioderkami o tak.- Odstawia pudełko, aby następnie wykonać szybkie okrążenia biodrami. - I machamy jak ptaki. O tak. - Porusza rękami do góry i dołu, jakby one właśnie były jej skrzydłami. Zrobiły jeszcze kilka ćwiczeń, aby się rozgrzać. - Wiesz co, ja jestem za tym, abyśmy swoje pozycje poćwiczyły. Czyli ja będę rzucać ci na pętle, a ty będziesz bronić, tak jak pisałam ci w liście. - Mówi, wspominając, jak skropliła pergamin zapachem mango. - Lubisz mango? - Nagle zadaje jej to dziwne pytanie, chociaż Hastings mogła się domyślić, o co chodzi, albo nie; w końcu to tylko marcellinowe odpały. Zaraz wzbiją się w powietrze na miotłach, ale jeszcze się rozciągają, jeszcze sobie pogadają jak prawdziwe przyjaciółki z domu Roweny Ravenclaw.
Prawdziwa wyprawa powinna zostać dokładnie rozplanowana, a nawet najmniejszy szczegół, najmniej prawdopodobny scenariusz powinien być rozplanowany, do samego szkieletu. Dobrze, że Stella nie potraktowała tego jak prawdziwą wyprawę, a raczej jako wspólne wyjście, mające na celu zmrożenie nosów ich obydwojga, a przy okazji zdobycia czegoś tak istotnego, jak sadzonka. Bo profesor Walsh powiedział, że w tej okolicy, nawet kiedy śnieg leży tak gęsto, to można coś znaleźć, a przynajmniej ubrał to w jakieś ładniejsze słowa, których sens zapewne zgubiła w streszczaniu oraz tłumaczeniu samej sobie tej sytuacji, a żeby to jeszcze wyciągnąć ze sobą kolegę, no to dopiero było poświęcenie! Ale to raczej z jego strony, skoro tak po prostu zgodził się wyjść, a po drodze jeszcze słuchać o tym, jak ta powtarza mu o roślinie, o której była święcie przekonana, że ją znajdą. No bo musiała być właśnie tutaj, prawda? Gdzie, jeżeli nie w tak bardzo oddalonym miejscu, skrywając się pod śniegiem zupełnie tak, jakby zachęcało ich do poszukiwania? Musiała tu być i to wcale nie było wmawianie sobie, że tu będzie!
– A wiesz, dlaczego nazywają się kłaposkrzeczki? – spojrzała, prowadząc ich dwuosobową ekipę. Byli już praktycznie na miejscu, a ona dopiero zorientowała się, że na dobrą sprawę to nie wzięła ze sobą różdżki. Przecież jej nie potrzebowała, prawda? Przyszli tylko szukać roślinki. Do tego nie były potrzebne różdżki, a dłonie i odpowiednie narzędzia. – Bo kiedy są niewłaściwie odżywiane, to zaczynają skrzeczeć i się wić. Wtedy rozrzucają zarodniki – o tym pewnie połowicznie wiedziała od matki, a połowicznie z książek. Pewnie gdzieś jeszcze była w to wplątana wiedza profesora Walsha; pewnie celowo wskazał akurat to miejsce. A może to tylko ona sobie więcej dopowiadała? – I powinny się chować pod śniegiem, pod liśćmi... no, głęboko, to na pewno.
Brzmiało jak jakaś misja na miarę poszukiwania bursztynu, wyrzuconego na brzeg wzburzonego morza. Tylko oni nie będą szukać niczego na plaży, chociaż ten śnieg, jakby nie barwa, to by nawet pasował...
Przez ostatnie kilka dni pogoda za oknem nie zachęcała do spędzania czasu na świeżym powietrzu – lało jak z cebra, a roztopiony śnieg zmieszał się z błotem, tworząc ogromne kleiste kałuże, które teraz zalegały na błoniach wśród smętnie wyglądającej zeszłorocznej trawy. I choć niespodziewane ocieplenie zdecydowanie ułatwiło codzienne funkcjonowanie takim zmarzluchom jak Terry, to jednak silny, zimny wiatr skutecznie uprzykrzał życie tym, którzy wyściubili nos na zewnątrz. Dlaczego więc Puchon zdecydował się opuścić ciepły pokój wspólny, miękkie poduszki i wesoło trzaskający w kominku ogień? Wszystkiemu winna była krocząca u jego boku Estelle, która kilka dni temu zaproponowała, by wspólnie wyruszyli na skraj lasu w poszukiwaniu jakiejś zimnolubnej rośliny o śmiesznej nazwie. Po co dziewczynie właściwie był ten badyl? Tego Terry nie wiedział, ale znudzony monotonią końca semestru i zmęczony nawałem nauki, zgodził się towarzyszyć koleżance w jej zmaganiach. Lubił zielarstwo, ale zdecydowanie bardziej nadawał się do pracy w szklarniach lub l e t n i m ogródku, gdzie pod czujnym okien specjalistów mógł w spokoju grzebać w ziemi i przesadzać roślinki, o których prawdę mówiąc sam niewiele wiedział. Całe szczęście Estelle zdawała się wiedzieć czego szukają, dlatego chłopak postanowił zaufać jej całkowicie i pozwolił poprowadzić się przez kałuże i topiące się zaspy śniegu aż na skraj lasu. Ubrany w ciepłą kurtkę, z czapką na głowie i owinięty szalikiem, Terry nie mógł narzekać na chłód, przynajmniej na razie – za pół godziny zapewne zmieni zdanie, ale póki co dopisywał mu dobry humor. - Nie mam pojęcia, bo kłapią i skrzeczą? – zasugerował i jak się okazało wcale nie był daleki prawdy. Chciałby móc przypisać ów sukces obszernej wiedzy, ale prawda była taka, że zwyczajnie zgadywał. Nie przepadał za teoretycznym elementem ogrodnictwa – żmudną nauką nazw roślin, ich charakterystyką i możliwymi zastosowaniami. Terry lubił grzebać w ziemi, podlewać i nawozić, by ostatecznie móc cieszyć oko ślicznymi kwiatami lub zrywać wyhodowane w ten sposób warzywa czy owoce. – Rozrzucają zarodniki? I jak to właściwie wygląda? Coś pęka i one się wysypują? – zapytał, szczerze zainteresowany, nawet jeśli zdobyta w ten sposób wiedza miała wyparować, gdy tylko chłopak przekroczy próg zamku. Kiedy znaleźli się na łące, deszcz przestał padać, jednak nadal wystawieni byli na podmuchy wichru, które kąsały każdy odsłonięty skrawek skóry. Terry rozejrzał się i doszedł do wniosku, że polana wygląda jak dobre miejsce, by zacząć poszukiwania. - Okej, to czego właściwie szukamy? Jak ten badyl wygląda?
Cichy chichot. To była reakcja, na jaką pozwoliła sobie po jego odpowiedzi, zanim wyjaśniła pochodzenie nazwy tej jakże wyjątkowej rośliny; była niemal pewna, że przecież mieli to nawet omawiane na lekcjach. Może na początku, podczas pierwszych zajęć w cieplarniach? Albo w ogóle nasłuchała się o nich przy innej okazji, której teraz nie potrafiła wskazać; mniejsza o to. Ważne, że w ogóle miała ze sobą kogoś, kto chciał ją wspomóc w poszukiwaniach.
– Wytwarzają je na blaszce liści. W ogóle to bardzo ciekawe rośliny, bo są zdolne do odczuwania emocji – spojrzała przez ramię na chłopca, posyłając mu delikatny uśmiech, zanim znów odwróciła się na wprost, patrząc po zabłoconej, zaśnieżonej okolicy. No właśnie, gdzie to miało być? Pod warstwą ściółki, martwych i żywych liści... ale że niby tak tutaj? W tym miejscu? Brzmiało to przecież wykonanie i całkiem sensownie... ale czy na pewno dobrze zrozumiała intencje profesora?
– Liście to one wypuszczają przy gruncie... a zimą chowają się pod śniegiem, ściółką i liśćmi, więc musimy się zniżyć do parteru – i jakby jej ojciec to usłyszał, to pewnie dostałby jakiejś białej gorączki; jak to, do parteru? Ona? W błoto? Odruchowo poklepała się po kieszeniach, szukając różdżki, której... no tak. Nie wzięła. Przed momentem się przecież zorientowała. - Liście są przy samym gruncie. Lancetowate. Wznoszą się. Ładne, jasnozielone, ale trochę chropowate w dotyku – opisała mniej-więcej wygląd z nadzieją, ze to coś da; że Terry zrozumie i będzie wiedział, o co jej chodzi. Sama zniżyła się do kucnięcia, gotowa poruszać się w tej pozycji i przeszukiwać teren bez większej pomocy magii. Przecież to nie mogło być takie trudne, prawda?
– Będziesz chciał ją potem ze mną posadzić? – zaproponowała nagle, nawet nie odwracając wzroku od ziemi; nie przerywając poszukiwań. Jakby to było najnormalniejsze pytanie. No tak, powinni wrócić i się uczyć, ale... co zaszkodzi spędzenie jeszcze chwili czasu ze sobą?
Chłopak miał pamięć bardzo wybiórczą, dlatego informacje, które uznał za nieistotne, zwyczajnie ulatywały z jego głowy krótko po ich pozyskaniu. Właśnie z tego powodu Terry niewiele wiedział o kłaposkrzeczkach, nawet jeśli faktycznie uczyli się o nich na lekcjach zielarstwa. Lubił ten przedmiot, jednak najlepiej szły mu takie ćwiczenia, przy których nie wymagano od niego zbyt wiele myślenia. Mógł nosić doniczki, przesadzać rośliny, podlewać, nawozić lub w inny sposób pielęgnować, o ile ktoś inny wydawał mu jasne instrukcje. - Do odczuwania emocji? Chcesz mi powiedzieć, że one myślą? – wytrzeszczył oczy na dopiero co zasłyszaną rewelację, na swój sposób przerażony, że jakiś badyl mógłby odczuwać złość czy smutek, a może nawet ból. Przecież to zupełnie zmieniało perspektywę! Jak miał zerwać roślinę, która o d c z u w a co się z nią dzieje? Jeszcze nigdy nie miał na zielarstwie oporów natury etycznej, a teraz stał wstrząśnięty, rozważając za i przeciw dalszym poszukiwaniom. Nie mógł jednak złamać danego Estelle słowa, że pomoże jej znaleźć kłaposkrzeczkę, dlatego wyciągnął różdżkę, gotów przeczesać resztki śniegu, liści i błota, byle tylko znaleźć ów dziwną roślinę. Wycelował w leżącą nieopodal zaspę, a następnie rzucił zaklęcie chorus omnia, odkrywając przy tym niewielki obszar zamarzniętej ziemi. Nie miał szczęścia – oprócz kępek zeszłorocznej trawy nie dostrzegł nic, co przypominałoby wyglądem opisaną przez Puchonkę roślinę. - Pudło. – mruknął, lecz kontynuował poszukiwania, cal za calem przeczesując polanę. Co pewien czas rzucał na siebie zaklęcie rozgrzewające, bo pomimo grubego swetra mroźny wiatr zaczynał powoli dawać mu się we znaki. Dopiero po kilku minutach zorientował się, że Estelle nawet nie wyciągnęła różdżki. – Nie jest Ci zimno? - zapytał szczerze zdziwiony, bo choć zdawał sobie sprawę, że reagował na chłód zdecydowanie gorzej od innych, to jednak trudno mu było uwierzyć, że twarz koleżanki nie szczypała od kąsających podmuchów. Słysząc jej kolejne pytanie uśmiechnął się lekko – No jasne, czemu nie! O ile powiesz mi, jak takiego badyla hodować.
Miała ochotę odpowiedzieć od razu, że wszystko ma swoje uczucia, swoją duszę, swoje imię. Zamiast tego po prostu przemilczała te słowa, gołymi dłońmi odgarniając kolejną warstwę śniegu i ściółki. Pusto, pudło; jej dłonie przybrały ciemniejszej barwy, a ona sama przez chwilę poczuła się niczym w swoim przydomowym ogrodzie, kiedy wraz z mamą przesadzały kolejne kwiaty, rośliny...
– Czy ja wiem? Potrafią pokazać, że są niezadowolone, wtedy właśnie skrzeczą... – wzruszyłaby w tym momencie ramionami, ale nie przystało. Do tego zapewne przez ten drobny, niewinny gest upadłaby pupą w błoto, a w tym momencie było to ostatnie, czego potrzebowała. – A skoro są w stanie wyrażać uczucie, to chyba potrafią myśleć – chociaż i to też jest kwestią sporną, ludzie niezbyt potrafią myśleć, a też wyrażają uczucia. Ale tego nie powiedziałaby głośno. Mogłoby być obraźliwe dla co niektórych, a nie tak miało to wszystko wyglądać.
Zaspy przekopywała dłońmi, nie zwracając uwagi na brud ani drobne elementy, jak kolce, które wbijały się w jej palce, raniąc je delikatnie, niemal niezauważalnie. Była na tyle skupiona, że niemal nic jej nie ruszało... a przynajmniej dopóki nie zapytał. Nagły podmuch uderzył ją na tyle mocno, że jedynie zachwiała się, niemal w ostatniej chwili łapiąc równowagę i nie lądując tyłkiem w brei. Zauważyła wtedy, że jej dłonie są zaczerwienione, delikatnie poranione, drążące. – Nie – odpowiedziała niemal bez zastanowienia, niezgodnie z prawdą. Ścisnęła dłonie w pięści, przechodząc w ukucnięciu kawałek dalej. Odgarniając kolejną warstwę śniegu i ściółki; już myślała, że znalazła sadzonkę, ale to nadal nie było to. Jeszcze trochę. Jeszcze odrobina cierpliwości.
– Delikatnie – znów niemal zachichotała; nawet nie chciała poprawiać jego określenia na roślinę. Przecież dla niego mógł to być i ten nieszczęsny badyl; mógł nazwać to jak tylko chciał, ale przynajmniej wiedziała, że mu zależy. Nie byłby tu z nią, gdyby my nie zależało, prawda? I nie zareagowałby tak entuzjastycznie... – Są wrażliwe, jeżeli chodzi o... wszystko. O ziemię, dotyk, sposób podlewania. Możemy ją posadzić razem i wszystko będę tłumaczyć ci na bieżąco – spojrzała jeszcze w jego kierunku, posyłając mu niezobowiązujący uśmiech, zanim ruszyła do dalszych poszukiwań. Zielarski instynkt podpowiadał, że musi już być blisko...
Terry nigdy dotąd nie zastanawiał się nad problemami natury filozoficznej; miał o sobie dość proste mniemanie: ot zwykły chłopak ze zwykłej dzielnicy, którego głowę zaprzątają bardziej przyziemne sprawy. Czy miał z kim obejrzeć mecz? Czy ten upierdliwy pryszcz na czubku nosa kiedyś zniknie? Czy przejdzie z klasy do klasy? Rozważania egzystencjalne zostawiał mądrzejszym od siebie, sam bowiem nie rozumiał połowy z tego, czego dane zagadnienie etyczne dotyczyło. Jak na ostatniej lekcji eliksirów – czym do konewki jest ta cała psychoanaliza i co to ma do magicznych wywarów? Nadal nie wiedział. Wiedział za to, że nie podoba mu się wizja wyrywania z ziemi rośliny, która może odczuwać ból. Wydawało mu się to…nie w porządku, w końcu nie chciał zrobić badylowi krzywdy, nawet jeśli ów badyl wrzeszczał mu do ucha. - Ej no to myślisz, że powinniśmy je zbierać? Nie zaboli ich to czy coś? – zapytał Puchonkę, a w jego głosie można było dosłyszeć szczerą troskę. W kwestii tej wyprawy zdawał się całkowicie na wiedzę dziewczyny, traktując jak najświętszą prawdę wszystko to, co mu do tej pory powiedziała. No bo i po co miałaby kłamać? Terry’emu nawet do głowy by nie przyszło kwestionować wiedzę i umiejętności koleżanki, a co dopiero jej prawdomówność. Przedzierali się więc dzielnie, zaspa po zaspie, ostrożnie przerzucając zeschnięte patyki i odgarniając czerwonymi z zimna palcami kępki uschniętej trawy. Ziemia była miękka, wilgotna od niedawnych opadów, jednak gdzieniegdzie natrafiali na zamarzniętą, popękaną skorupę, spod której nie wyrastały nawet najmniejsze pędy. Przeszło mu przez myśl, że za miesiąc lub dwa w tym samym miejscu pojawi się świeża tegoroczna trawa, a wraz z nią pierwsze wiosenne zioła i kwiaty. Dni staną się dłuższe, a słońce będzie gościć coraz częściej na szarym brytyjskim niebie. Nie mógł doczekać się wiosny, ale póki co nie pozostawało mu nic innego jak naciągnąć czapkę na uszy i rzucić kolejne zaklęcie rozgrzewające. - Jesteś pewna? Jest przeraźliwie zimno. Mogę rzucić zaklęcie na nas obu, to żaden problem. – było to jedno z pierwszych zaklęć, które Terry opanował niemal do perfekcji. Nie żeby był nim jakoś szczególnie zafascynowany, po prostu taki zmarzluch jak on nie miał innej możliwości; po przyjeździe do starego jak świat zamku o grubych kamiennych murach, bez centralnego ogrzewania, w którym obowiązywały mundurki uszyte z materiału który nijak nie chronił przed zimnem Terry miał dwie opcje: zamarznąć albo szybko nauczyć się odpowiedniego zaklęcia. Wybrał to drugie. - Wybredne są nie ma co. – zaśmiał się dobrodusznie, słysząc ile wymagań może mieć zwykłe zielsko – Będziemy musieli o nie zadbać, bo jak zaczną wrzeszczeć w pokoju wspólnym, to ktoś nam je prędzej czy później wywali.
– Profesor Walsh wspominał, że to po prostu zwykłe rośliny. Nie myślą – zauważyła, przypominając sobie rozmowę, którą odbyła w gabinecie z Chrisem, jeszcze zanim zapytała Terry'ego, czy chciałby w ogóle z nią wyjść na wyprawę. Zanim w ogóle to aż tak szczegółowo rozplanowała. Musiała mieć przecież podstawę, dzięki której będzie w stanie znaleźć roślinę, która aż tak bardzo wybrzydzała. I chowała się tak, jakby od tego miało zależeć jej życie, ale czy tak czasem nawet nie było? – Ale... moja mama zawsze mówiła, że czują. Że wszystko czuje, małe czy duże, roślina czy zwierzę – tylko czy powinna przenosić filozofię na własne działania? Uczyła się zupełnie innych rzeczy. Patrzyła na wszystko z innej perspektywy. Nawet jak mama uczyła ją najpiękniej, jak umiała, nie mogła w pełni przyjąć jej filozofii i uznać jej za poprawną. Jakby tak było, nie przesuwałaby rękoma kolejnych warstw ściółki, szukając nieszczęsnych, ukrytych pod liśćmi śladów kłaposkrzeczków. Musiały tu być. Na pewno gdzieś były. Nie mogła się przecież tak po prostu poddać.
Musiała przyznać, że to było nawet urocze. Fakt, że tak się zmartwił. I upewnił się, że na pewno nie potrzebuje zaklęcia. Nawet nie miała różdżki, żeby użyć go samodzielnie. A on? Tak ochoczo to proponował... – To... poproszę. Przyda się – spojrzała na niego i pokazała mu swoje drżące, zaczerwienione dłonie. I poczekała, aż rzuci zaklęcie, zanim wróciła do przeczesywania ściółki. Przecież musiało to tu gdzieś być. Pod opadłymi liśćmi, własnymi... Ściółka, warstwa śniegu... I jeszcze więcej kolców, obeschniętych, wbijających się w jej skórę. – W pokoju wspólnym... moglibyśmy zasadzić coś innego. Ładniejszego. Może jakieś... kwiaty? – nie powinna się nad tym tak zastanawiać. Do wiosny było jeszcze trochę, a wątpiła, że na ferie uda im się znaleźć coś ciekawego. – Zresztą... O wszystkich roślinach mogłabym mówić, że są delikatne i wybredne. Przez mamę – wzruszyła ramionami, ale taka była prawda. Ta kobieta miała większą cierpliwość do roślin niż do własnego męża...
Jak to dobrze było mieć przy sobie kogoś, kto wiedział co robi. Terry czuł się niemal głupio, zadając tyle durnych pytań, ale temat naprawdę go zainteresował i kto wie, może nawet wyniesie coś z tej wycieczki? Poza rośliną, której szukali oczywiście. Chłopak był zmęczony tym, że tak często musiał udawać mądrzejszego i lepiej poinformowanego niż był w rzeczywistości, że niemalże z ulgą oddał dowodzenie wyprawą Puchonce. Koniec końców poszukiwanie kłaposkrzeczki było jej pomysłem i to ona posiadała niezbędną do tego wiedzę.
- To dobrze, uspokoiłaś moje sumienie. – zrobiło mu się jakoś tak lżej na sercu, nie uśmiechało mu się bowiem torturowanie bogu ducha winnej roślinki, wyrywając ją z ziemi i porywając z miejsca, które wybrała na swoją siedzibę. Nie dane mu było jednak długo nacieszyć się wolnością od rozterek etycznych. – Rany to trochę przerażające, jak sobie o tym pomyślisz. Bo jeśli wszystko czuje, to tak naprawdę non stop robimy czemuś krzywdę. Na przykład patrz, teraz idziemy po trawie. – zadrżał na myśl, że pod jego butami w każdej chwili cierpiały setki źdźbeł oraz mniejszych chwastów. Był prawie pewien, że oglądał kiedyś jakiś post apokaliptyczny film, w którym rośliny – a może to były grzyby? – naprawdę miały świadomość i w pewnym momencie postanowiły unicestwić ludzkość. Nie mógł sobie jednak przypomnieć tytułu…
Jęknął na widok czerwonych, drżących z zimna dłoni koleżanki. – Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? Poczekaj chwilę. – rzuciwszy zaklęcie rozgrzewające Terry sprawdził wszystkie kieszenie, szukając czegoś, co nadawałoby się do transmutowania w parę rękawiczek. Szczęście mu nie dopisało – nie znalazł nic poza czekoladową żabą, którą zaoferował dziewczynie, podczas gdy sam zastanawiał się przez chwilę, nim zdjął z głowy czapkę, naciągając na jej miejsce kaptur kurtki. Otrzepał ją ze śniegu, po czym wycelował weń koniec różdżki i za pomocą abcivio zamienił nakrycie głowy w wełnianą rękawiczkę. Następnie zduplikował przedmiot i wręczył gotową parę koleżance. – Z czasem zaklęcie się zużyje, ale lepsze to niż nic. – uśmiechnął się i oddalił, nim rumieniec na jego twarzy stał się zbyt widoczny.
Wrócili do odgarniania śniegu, uschniętych liści i połamanych patyków, kontynuując przy tym pogawędkę o założeniu mini-grządki w pokoju wspólnym. Borsucze leże było bardzo zielone, a pomimo braku okien i światła słonecznego rośliny zdawały się świetnie tam odnajdywać. Może była to kwestia zaklęć, a może skrzaty do podlewania używały mieszanki jakichś eliksirów, w każdym razie zielska bujnie pięły się po ścianach i meblach, nadając pomieszczeniu przytulnej atmosfery. - Ja to był chciał wyhodować coś do jedzenia. Może drzewko cytrynowe? O albo truskawki! – Marcella na pewno by się ucieszyła z dostępu do ulubionych owoców. Chociaż jeśli chciała, zawsze mogła poprosić o nie w kuchni… - Fajnie, że Twoja mama tak się zna na roślinach. Możesz zapytać, czy jest jakiś kwiatek ułatwiający myślenie, to by się przydało przed egzaminami. – zachichotał, wyobrażając sobie, jak rozchwytywane byłoby takie zielsko, szczególnie przez siódmoklasistów – U nas w kuchni rosną jedynie sklepowa mięta i bazylia. Kiedyś tata próbował wyhodować pomidory w ogródku, ale chyba nic z tego nie wyszło. Może nie ten klimat.
Rzuć kość litery, czy udało Ci się znaleźć kłposkrzeczkę. samogłoska - sukces spółgłoska - szukaj dalej
Może dlatego nie przyjmowała filozofii matki do serca. Może to był powód, dla którego próbowała tak uparcie znaleźć własną ścieżkę; drogę, która byłaby po prostu jej. Ideologię, która by jej pasowała. To, że wszystko czuło, brzmiało bardzo szlachetnie. Sugerowało niechęć do niesienia krzywdy temu, co żyje; co również ma swój cel istnienia. I dlatego to, co mówił Terry, miało sens – ranili żyjące istoty nawet kiedy tak po prostu chodzili po trawie, czy rzucali zaklęcia na kolejne zaspy; nawet ona, przedzierając się przez śnieg, robiła przecież krzywdę kolejnym stworzeniom czy żyjątkom, wystawiając je na działanie zimna i pewnie w niedługim czasie szkodników, jeżeli nie zabiło ich to, że wyrwała je z ich naturalnego środowiska. – To tylko filozofia. Chyba... nie powinniśmy brać tego za pewnik – dorzuciła tylko od siebie. Nie chciała przecież, żeby zaraz się zniechęcił do tego całego szukania. Chciała, żeby był tu dlatego, że chciał tu być. Nie mogli przecież zrezygnować, kiedy już i tak dostatecznie dużo powiedziała mu o tej jakże kapryśnej roślinie, potrafiącej wydobywać z siebie charakterystyczne skrzeczenie. Jak na razie nie było jej dane go usłyszeć, więc wciąż przeszukiwała.
A to, co dla niej właśnie zrobił, było tak przekochane, że nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Patrzyła na nowe, magiczne rękawiczki tak, jakby pierwszy raz jej pokazał magię. Niby to ona była w magicznym świecie od małego, a pewne rzeczy nadal ją zaskakiwały. Może dlatego, że była nogą z transmutacji i nawet by nie pomyślała, że tak można. Jej myślenie zdecydowanie skupione było na rzeczach przyziemnych – rośliny, kwiaty, ziemia... to był jej kąt zainteresowań. Może dlatego tak jej się podobało, kiedy ktoś pokazywał jej coś innego. Wyjątkowego. Albo po prostu traktował ją jak człowieka. – Dziękuję – powiedziała w końcu, odwracając głowę w jego kierunku. Uśmiechnęła się nawet. Założyła nowe rękawiczki i przystąpiła do dalszego przeszukiwania śniegu. Nawet jeżeli nadal nie mogła nic znaleźć. Nawet jeżeli przypominało to raczej szukanie igły w stogu siana.
– Drzewko cytrynowe... to brzmi ciekawie – ciekawe, jak szybko by im wyrosło, jakby użyli dodatkowo nawozu i eliksirów. Jakby przyspieszyli ten wzrost przy użyciu magii. Ciekawe, jakie miałoby rozmiary i czy cytryny wyszłyby słodkie. Ile by ich było. Kiedy musiałaby przesadzić roślinę; jaką glebę lubiłaby najbardziej. – Myślenie? Pewnie... pewnie znalazłaby coś. Może zrobiła miks... – nie wiedziała, czy pytanie willi o coś takiego miałoby sens. Mama miała inne spojrzenie na myślenie. Inne spojrzenie na sprawy codzienne. Nie należała do tego świata. Było to nieco... przerażające. – Pewnie nie polubiły się z deszczową glebą. Próbował posadzić w kuchni, przy mięcie i bazylii? – mugolskie sposoby hodowli roślin w końcu też musiały być ciekawe. Inne od tych, które znała i praktykowała. Ciekawe, ile byłaby się w stanie od nich nauczyć; jak dużo przyjąć i potraktować nieco jak własne...
Pomijając rozważania natury etycznej, Terry spędzał naprawdę miłe popołudnie. Uwielbiał szkocką zimę, choć zdawał sobie sprawę, że należy do mniejszości. Deszcz, szare niebo zasnute chmurami, plucha i błoto – był to obrazek, który nie nadawał się na pocztówkę, ale miał w sobie coś swojskiego, co przywodziło chłopcu na myśl dom. Jego rodzinne miasto najpiękniej prezentowało się właśnie w deszczu, kiedy to po wąskich uliczkach spływały wartkie strumyki, a wielkie krople bębniły w szyby starych kamienic. Było coś uroczego w wyświechtanych powiedzonkach, no i nic tak nie jednoczyło szkotów, jak narzekanie na pogodę. Jedynym minusem, który Terry zauważał w obecnej sytuacji, był kąsający mroźny wiatr, od którego czerwienił się nos i szczypały policzki, jednak z tą niedogodnością mogli sobie łatwo poradzić. Relacja Puchona z czarodziejstwem nadal pozostawała skomplikowana i burzliwa, jednak piętnastolatek nie był głupi i potrafił docenić użyteczność niektórych magicznych sztuczek. Był więc bardziej niż zadowolony, mogąc przysłużyć się koleżance, choćby w tak prosty sposób, jak rzucenia nań zaklęcia rozgrzewającego.
- Drobiazg. – machnął lekceważąco ręką, odwzajemnił jednak uśmiech. Otoczeni cieplutką barierą i wyposażeni w rękawiczki młodzi zielarze mogli wznowić poszukiwania. O wiele łatwiej było odgarniać gałązki, liście i inne byliny, kiedy palce nie kostniały z zimna, a dłonie nie trzęsły się na lodowatym wichrze. Nawet rozmowa jakby nieco odżyła, co niezmiernie piętnastolatka cieszyło. Gdyby teraz pogrążyli się w niezręcznej ciszy, Terry niewątpliwie przypisałby winę swojej nieporadności towarzyskiej, a to tylko spotęgowałoby i tak już niemałe kompleksy. – Oh to by było super, wyobraź sobie. Siedzisz nad książką, praktycznie zasypiasz, a tu nagle pyk, robisz herbatkę z takiego zioła i nagle cały podręcznik masz w głowie. Może wreszcie zdałbym eliksiry. – prychnął w rozbawieniu, wyobrażając sobie, jaką furorę zrobiłaby taka zielenina.
– Szczerze mówiąc, to nie wiem. Pamiętam tylko te smutne tyczki w ogródku. Coraz częściej łapał się na tym, że pewne domowe sprawy zdawały się umykać jego uwadze. Ilekroć wracał do rodziców, głowił się nad taki drobnostkami, jak kolor obrusu pościeli (czyżby mama kupiła nowy komplet, kiedy go nie było) lub brak ulubionego kubka (najwyraźniej musiał się stłuc podczas jego nieobecności). Choć były to sprawy banalne i nieistotne, to jednak świadomość, jak wiele z życia rodzinnego go omija, bolała Terrego bardziej, niż niejeden tłuczek. Był tak pogrążony w myślach, że omal nie dostrzegł jasnozielonych, mięsistych listków, które rosły tuż przy ziemi, osłonięte dotychczas przez grubą warstwę ściółki. – Hej, Estelle! Coś znalazłem. Chodź zobacz!
Zbieranie pokrzywy lekarskiej i samonauka zielarstwa
Chyba się trochę spóźniłam. Przemknęło jej przez myśli, gdy wpatrywała się z zainteresowaniem w podręcznik zielarstwa, który zabrała za sobą na tę przygodę. Początek czerwca, według podręcznika nie był dobrym pomysłem na zbiory pokrzywy lekarskiej. Tabelka z ramami czasowymi zbiorów pokazywały jasno, że należało zrobić to od kwietnia do końca maja, za nim roślina zakwitnie. Sierra jednak miała nadzieje, że lekkie obsunięcie się z czasem, nie zaszkodzi. Może znajdę taką, która jeszcze nie zakwitła. Szła przed siebie, a kiedy tylko zamknęła książkę, mogła skupić się bardziej na poszukiwaniach. W podręczniku było napisane, że nie jest trudno znaleźć pokrzywę lekarską. Ma ona ząbkowane liście, które są ułożone przeciwlegle do siebie. Fachowy opis, na szczęście w podręczniki były też obrazki, a Swansea zdecydowanie lubiła zdjęcia niż suche fakty zamknięte w słowach. Na pierwszą pokrzywę trafiła bardzo szybko. Rosły one praktycznie wszędzie, dlatego wiedziała, że nie będzie miała problemu ze znalezieniem jej na błoniach. Na samym początku przeczytała o pochodzeniu tej rośliny, akapit "cała kula ziemska z wyjątkiem Antarktydy" rzucał się w oczy. To był najłatwiejszy składnik do zdobycia, chociaż nie o każdej porze roku. Zastosowanie w elikirowarstwie, uzdrawianiu i to właśnie ta ostatnia dziedzina interesowała ją najbardziej, dlatego skoro już trzymała w rękach podręcznik, będąc na świeżym powietrzu, mogła odświeżyć swoją wiedzę, a także przy okazji zebrać ten pospolity, acz ważny składnik. Przyjrzała się swojemu znalezisku, ale kilka pokrzyw, które znalazła miały już początki kwiatostanów. Zaczęła się rozglądać za tymi mniej rozwiniętymi, chcąc również uniknąć miodownicy ziołolubnej. Na szkodnikach nie znała się tak dobrze, jak mama, ale wiedziała, czego należy unikać przy zbiorach, gdyby roślina została zaatakowana. Szukając dalej swojej pokrzywy, trafiła właśnie na owady, które przypominały te szkodniki. Otworzyła podręcznik, aby przeanalizować dokładnie czy to są te robaczki, czy być może pomyliła je z czymś innym. Informacje w na stronie poświęconej tej tematyce dokładnie podawały opis miodownicy ziołolubnej. Czarny, o ciele pokrytym białą, watowatą wydzieliną. Ma też skrzydła! Tak dokładnie tak wyglądały szkodniki, które zaobserwowała. Robaki jednak nie robiły na niej żadnego wrażenia, chociaż na pewno nie chciała ich dotykać. Dobrze, że nie latają. To na co im te skrzydła. Ponownie zaczytała się w podręczniku, który wskazywał na to, że potrzebne są im one do asekuracji w przypadku pospiesznej ucieczki. Sierra musiała przyznać, że są to okropne robaki, ale nie chodziło o wygląd, a bardziej o to, że lubiły żerować na roślinach mających właściwości lecznicze. Krukonka kontynuowała poszukiwania, wcale nie zrażona kwitnącymi pokrzywami czy miodownicami ziołolubnymi, w końcu musiała trafić na kilka roślin, które były akurat, dobre do zbioru. Przykucnęła przy pokrzywach, przyglądając się im czy aby na pewno są to te, których szukała, bez szkodników i początków kwiatostanów, a następnie delikatnie przytrzymała pierwszego liścia. Założyła najpierw rękawiczki, które specjalnie zabrała na tę wyprawę, w końcu nauka zielarstwa bardzo prędko mogła przemienić się w praktyczne podejście, zwłaszcza na zewnątrz zamku. Za pomocą różdżki usunęła górne drobne liście i schowała je do torby, wpierw zabezpieczając, aby się nie pogniotły i nie straciły swoich cennych mikroelementów. Zebrała jeszcze kilka, a następnie wróciła do Hogwartu, bogatsza o wiedzę i pokrzywę lekarską.
zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zastanawiał się nad tym cóż, dobrych kilka dni w trakcie wakacji. Nie było opcji, żeby łatwo odpuścił w tym roku puchar quidditcha, ale nie ma co się oszukiwać - ślizgońska drużyna od kilku lat potężnie kulała, jeśli chodziło o jakiekolwiek zaangażowanie i - o ironio - ambicje. Zdawało mu się jednak, że błyszcząca przypinka, którą dostał w liście, a którą trzymał w kieszeni, bo trochę wiocha tak na piersi nosić, mogła stanowić odpowiedni argument motywacyjny dla co poniektórych. Jednym kijek, innym marchewkę - prefekt mógł troszkę więcej, prawda? Wysłał zawodnikom wiadomość, nie mając szczególnego pojęcia, jak się miewa Baxter, ale chciał sprawne, szybkie spotkanie wraz z początkiem roku szkolnego, żeby wszyscy upewnili się, że są na tej samej stronie.
Skierował się na łąkę, niosąc skrzynkę z piłkami i lewitując szkolne miotły za sobą, bo pewien był jak krzywej mordy Patola na transmie, że nie mieli swoich albo jeszcze nic nie wypakowali z kufrów. Obserwował tę nędzną garstkę, która zdecydowała się stawić na trening i przetarł dłonią twarz. - To mój ostatni rok, daj Merlinie, w tej cudownej instytucji. - zaczął słowem powitania - I prędzej powiem O'Malley'owi, że go szanuje, niż dam naszej drużynie tak brawurowo zjebać sezon, jak to miało miejsce w zeszłym roku. - uniósł brwi, bo honorowe miejsce pierwsze od końca nie powinno satysfakcjonować nikogo, kto miał w sobie choć gram oczekiwanej od ślizgonów ambicji.- Nie wiem co na to Royce, podejrzewam, że się ucieszy, ale se potrenujemy. Dużo. - zakomunikował i kiwnął głową, zapraszając ich najpierw do rozgrzewki. Jak zwykle w przypadku treningów Loka, który nader wszystko kocha piniądz - ten, komu pójdzie najlepiej, ten na koniec dostanie mamone. Nie trzeba robić wszystko w jednym poście, ale można. Można też rozbić na kilka.
Bieganie Wszystko zaczyna się od przebieżki, żeby krew zaczęła krążyć, a mięśnie pracować. Rzuć k100 na to, jak dobrze się rozgrzałeś:
Wynik:
Wynik poniżej 20 - trochę się obijasz, może nie masz przekonania, może to mieć wpływ na Twoje późniejsze dokonania. (0) Wynik 20-70 - rozgrzewka idzie sprawnie, bez jakichś wysokich lotów akrobacji, ale biegasz. (1) Wynik powyżej 70 - świetnie radzisz sobie z rozgrzewką, biegasz, pilnujesz równego oddechu, skupiasz się na tym, żeby pracowały partie mięśni, a nie tylko bezmyślnie stawiasz nogę za nogą. (2)
Rozciąganie Po bieganiu, te leniwe dupy co się najadły pierogów na Podlasiu, teraz muszą się porozciągać, żeby przypomnieć ścięgnom pełen zakres ruchów. Kontuzja na początku sezonu to coś, za co Lockie pewnie chętnie zepchnie kogoś ze schodów. Tak po przyjacielsku. Rzuć 3k6
Wymachy:
1,3 - machasz łapami jak wiatrakami, może zainspirował*ś się jakoś szczególnie mocno, albo wprost przeciwnie, w ogóle Ci dziś nie zależy, jednak coś strzyknęło CI w barku - pytanie czy sie przyznasz Swansea, który patrzy tak, jakby o tym spychaniu ze schodów mówił serio (0) 2,4,5 - wymach ręką, wymach nogą, wszystko tak, jak przykazane w pacierzu sportowca. (1) 6 - wykonując wymachy, czujesz, że trochę ciągnie Cię łydka. Skupiasz się więc na rozciągnięciu jej, coby nie mieć skurczu, bardzo rozsądnie. (2)
Skipy A, B, C:
1,2 - czujesz się jak idiota, bo musisz kicać i kopać się sam/a w dupę, robisz to dość niechlujnie, może już niecierpliwisz się do gry, wychodzi średnio (1) 3,4 - skip to ty chcesz to ćwiczenie jak najszybciej (0) 5,6 - wykonujesz ćwiczenie precyzyjnie i z dokładnością, wiedząc, że stawy skokowe stanowią ważny element sterowania miotłą (2)
Skręty tułowia i dynamiczne skłony:
1 - tak skręcasz, że aż coś Ci jebło w plecach. Jeśli stękniesz na głos, Lockie zgromi Cie spojrzeniem. (1) 2-6 - skręcasz, skłaniasz, skręcasz, skłaniasz, aż cały świat wiruje, ale to chyba nie tak źle (2)
Kod:
<zgss>Bieg:</zgss> [url=LINK]k100[/url] <zgss>Rozciaganie:</zgss> [url=LINK]k6[/url] <zgss>Skipy:</zgss> [url=LINK]k6[/url] <zgss>Skręty i skłony:</zgss> [url=LINK]k6[/url] <kf>RAZEM:</kf> zsumuj punkty w nawiasach
Bieg:2 Rozciaganie:1 Skipy:2 Skręty i skłony:4 RAZEM: 3
Pierwszy tydzień w Hogwarcie zawsze należał do ulubionych u Ike, teraz jednak tygodnie nie mają znaczenia, kiedy dostał swój plan, według którego wynika, że ma znacznie więcej wolnego. Powinien być ambitniejszy? I był, tam, gdzie mu na tym zależało, a tam gdzie jego podejście było luźne, okazywało się, że sobie odpuszczał. Tak też było podczas tego treningu. Zdążył zrobić przebieżkę wokół zamku z rana i kilka kółek na miotle wokół boiska, więc teraz, na niezapowiedzianym dużo wcześniej treningu był już na połowie swoich sił. Postanowił je oszczędzać, co wyraźnie dało się dostrzec chociażby podczas biegu, gdzie dobiegł jako ostatni. Kiedy Lockie ogłosił rozciąganie, parsknął grzecznościowym śmiechem. Przez chwilę obserwował innych, jak skaczą po murawie i z ostatecznym wzruszeniem ramion, dołączył do nich. Spokojny dość żeby rozpocząć wymachy, skipy i skręty tułowia, rozkręcał się powoli. Gdzieś pomiędzy jednym, a drugim ćwiczeniem słysząc dziwne chrupnięcie blisko siebie, ale nie poczuł bólu, a dźwięk ten był na tyle mało intensywny, że nie zauważył żadnych nieprawidłowości, dlatego ćwiczył dalej, wzrokiem jedynie kontrolnie przebiegając po innych uczestnikach treningu.
W tamtym roku trzymałem się od Quidditcha z daleka. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co mi odbiło, że pierwszego dnia po zajęciach postanawiam zajrzeć na łąkę, o której wspominali Ślizgoni, zupełnie przypadkiem mając na sobie nie mundurek, a sportowe shorty i podkoszulek. Cóż za zbieg okoliczności. To chyba przeklęta ślizgońska ambicja nie daje mi o sobie zapomnieć i nie potrafię znieść myśli, że nawet nie spróbowałem dać treningom szansy, albo nadmiar energii, która nagromadziła się we mnie w czasie wakacji. — Cześć, można? — witam się z Lockiem, podając mu dłoń — postaram się nie przeszkadzać. Uśmiecham się do niego. Nie należę do drużyny, ale liczę na to, że to nie problem i cieszę się, gdy okazuje się, że mam rację. Z Ike też na szybko się witam. Cieszę się w każdym razie do momentu, gdy zaczynamy ćwiczyć. Wtedy okazuje się, że może i mam kondycję godną tancerza, ale biegam jak sierota. Rzeczywiście bieganie nigdy nie było moją ulubioną aktywnością, cóż. A może to ciągnący się jak gumochłon Skylight mnie demotywuje? Tak czy inaczej, nie robię dobrego pierwszego wrażenia. Jest mi tak głupio, że do rozciągania przykładam się aż za bardzo. Macham rękami trochę za mocno, by było to rozsądne. Powinienem o tym wiedzieć, ale popełniam błąd, aż w końcu słyszę i – co gorsza – czuję strzyknięcie w barku. Przeraża mnie to na tyle, że na reszcie rozgrzewki nie umiem się już skupić. Skipy robię na odwal się, skręty za to całkiem dobrze, chociaż to chyba niezbyt mądre. Jak tylko kończę, podchodzę do @Ike Skylight. — Stary, coś mi przeskoczyło w barku — mówię do niego cicho. Wciąż słychać u mnie rosyjski akcent, ale mój angielski znacznie się poprawił w ciągu ostatniego roku. Chociaż to zależy też od tego, co mówię i jak bardzo się staram. — ty sprawdź, czy nie widisz czego dziwnego. Proszę. Łatwiej przyznać mi się Skylightowi, bo jego znam lepiej, jesteśmy w tym samym wieku, poszło mu równie kiepsko co i mi, a poza tym to nie jego trening.
Kiedy kończy pierwszy etap treningu, wyciąga z kieszeni dresów lizaka i wsadza go sobie do ust, tak po prostu, w rozluźnieniu, bo uznał, że tutaj jego część starań się kończy i czeka na kolejne polecenia, ale niektórym rozgrzewka trwa szybciej, innym dłużej, więc mają moment na oddech, który to Skylight chce wykorzystać dla siebie. Właśnie w tej chwili, dopada go Danill. Ike przejeżdża po nim spojrzeniem, po tych jego symetrycznych ostro-gładkich rysach, zbyt prostych i idealnych, żeby były prawdziwe. Automatycznie, jakby na odpowiedź tej obserwacji, twarz Ike przez chwilę wydaje się, jakby też zrównywała się do tej stworzonej przez Merlina bądź photoshopa – zależy, w co kto wierzy. Przekłada zębami lizaka w ustach, po to żeby wyraźnie, bez seplenienia odpowiedzieć gibkiemu koledze. — Jasne. Ale to będzie trudne. Cały jesteś dziwny, Daniil, jak wyrzeźbiony w marmurze przez najlepszych artystów. Mimo to, przygląda się uważnie jego barkowi, nawet przykłada do niego dłonie, czuje przy tym dziwny opór własnej ręki, ale na razie zbyt mało alarmujący, żeby się nim przejmować. Palcami wodząc po łopatce kumpla, zerka na niego kontrolnie. — O kurwa, buchorożec wybiegł z lasu. Ale, jakich, kurwa, trollowych rozmiarów. Niezależnie czy Danill łapie się na tę szopkę czy nie, Ike wykorzystuje moment jego zażenowania albo nieuwagi i nastawia jego bark. Zbyt wiele razy sam doznał mniejszych kontuzji, żeby nie poznać się na lekkim naciągnięciu mięśnia.
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Bieg:86 Rozciaganie:5 Skipy:2 Skręty i skłony:4 RAZEM: 2+1+1+2=6
Trening na początku wakacji dał jej sporo do myślenia, a chociaż nie traktowała groźby o transmutowaniu ubrań serio, i tak postanowiła karnie pojawiać się na wszystkich spotkaniach drużyny. Nie bez powodu tiara przydzieliła ją do Slytherinu, dlatego ambicja Aoife mówiła jedno - w tym roku oba puchary MUSZĄ trafić do ślizgonów. Miała aktywne lato, dlatego rozgrzewka szła jej całkiem sprawnie. Biegała jak łania, zostawiając chłopaków daleko w tyle. Tylko na Lockiem zawiesiła na dłuższą chwilę, ciekawa tego, jak zapatruje się dwóch osobników, przy których gumochłony pędziły z prędkością światła. Ćwiczenia poszły jej ciut gorzej. Ot, narobiła się tych wszystkich bzdet w wakacje i aktualnie były one według niej po prostu nudne. Robiła, bo trzeba, ale z niecierpliwością wypatrywała prawdziwych zadań. - Mam nadzieję, że bludger nie dobije tych resztek z naszej drużyny - rzuciła cierpko do Locka, kontynuując ćwiczenia, ale zaraz uśmiechnęła się do własnych myśli, bo połączyła kolejne kropki. W końcu jej nadzieje nie dotyczyły przeciwników. Wręcz cieszyłaby się, gdyby paru gryfonów złapało kontuzję przed najbliższym meczem.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiwnął głową @Ike Skylight, który nie marnował energii na uprzejmości i spojrzał na niedawnego przyjezdnego studenta: - Pewnie. - uśmiechnął się kącikiem ust do @Daniil Egorov czując tlący się w nim płomyk nadziei na wzmocnienie zielonej druzyny jakimiś aktywnymi, ambitnymi członkami. Widząc entuzjazm zebranych, złapał się za głowę. Trudno spodziewać się, że drużyna Salazara będzie zdobywać złoto, kiedy potencjalni reprezentanci angazują się w trening mniej więcej tak samo bardzo jak korniczak w sranie w dziupli. Na chwilę skupił się na tym, co mówiła do niego @Aoife Dear-Aasveig, parskając i kręcąc głową, by zaraz słyszeć chrupnięcie nastawianego wzajemnie barku. - Na dupsko merlina. - aż otworzył szerzej oczy - Durito. - machnął różdżką, mając nadzieję, że zdąży zanim bolesny impuls obejmie mózg tancerza, patrząc na Ike'a z mieszaniną zdziwienia i uznania. Nie spodziewał się po młodszym koledze takich rzeźniczych zapędów, żeby drugiemu nastawiać barki na sucho, ale też nie wiedział o tym, że Skylight nie do końca rozumie koncepcję bólu tak, jak robią to zwykli plebejusze. Oby jego zamiłowanie do krzywdy przekładało się na pasję do miotłowania. - Nie mów mi nawet o tym bludgerze. - wrócił do rozmowy z Dear'ówną - Jak o tym usłyszałem, to uznałem, że Li Wang już w ogóle w głowę poparzyło. - uniósł brwi, bo nie wiedział już w jakim świecie żyje i czy panują tu jakiekolwiek zasady - Już ta theria organizowana przez szkołę była bardzo daleka od rozsądku, mam nadzieję, że po bludgerze, w przyszłym semestrze zaczną nas uczyć czarnej magii. Ponoć wystarczy, że uczniowie bardzo poproszą. - uśmiechnął się do niej krzywo. Dyrektorka od jakiegoś czasu cieszyła się coraz mniejszym szacunkiem i uznaniem uczniów, ale zgoda na tak brutalną grę i to pod przyzwoleniem szkoły, wydawała się nawet mu wybitnie chybiona. Ale czego spodziewać się po babie, która nie anulowała meczu nawet mimo tego, że osiemdziesiąt procent graczyv miało halucynacje i mogło pospierdalać się z mioteł.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Co właściwie ją tu przygnało? Chyba tylko i wyłącznie ciekawość, nie zamierzała przecież brać udziału w treningu a już z pewnością nie chciała wstępować do drużyny. Jeszcze tego by brakowało, żeby zabiła się lecąc na tej cholernej miotle… chociaż z drugiej strony, było to jakieś wyjście. Nie tęskniła ani za Hogwartem ani za tutejszą obsesją związaną z meczami quidditcha, jednak mimo wszystko każdy sukces, którego częścią, choćby ułamkową, mogła się napawać przyjemnie łechtał jej wiecznie nienasycone ego. Koniec końców imprezy organizowane w pokoju wspólnym po każdym wygranym meczu należały do nielicznych znośnych wspomnień związanych z tym miejscem. Pojawiła się na polanie już jakiś czas po rozpoczęciu treningu, mogła więc obserwować Ślizgońską drużynę w akcji, a nie podczas nudnych jak flaki z olejem spraw organizacyjnych. Na wychudzonej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, gdy dziewczyna zdała sobie sprawę z fizycznej mordowni, jaką urządził wężom Lockie. Kolejny powód, by trzymać się z daleka od quidditcha. Bez pośpiechu zajęła miejsce w cieniu jednego z bardziej rozłożystych drzew, odpaliła papierosa i zza ciemnych szkieł okularów przeciwsłonecznych przyjrzała się uważniej trenującym zawodnikom. Część kojarzyła jeszcze ze swoich lat szkolnych - z Ike byli razem na roku, a młoda Dearówna była zbyt charakterystyczna, by pozostać dla Lyssy anonimową pomimo dzielącej je różnicy wieku. Nie rozpoznała natomiast sierotki, która najwyraźniej zrobiła sobie krzywdę już podczas rozgrzewki - czyżby nowy narybek? - Świetnie Wam idzie! - rzuciła z rozbawieniem w kierunku nadzorującego całą te szopkę Lockiego, kiedy tylko znalazł się zasięgu jej głosu. Jeśli z nauką idzie mu tak dobrze jak z quidditchem, to nic dziwnego, że jeszcze nie skończył szkoły.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nigdy wcześniej nie interesował ją quidditch, chyba że chodziło o kibicowanie, a jednak odkąd straciła słuch i to nie miało żadnego znaczenia. Z początkiem roku nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jej hobby grania na gitarze przepadło, aparat kurzył się w szufladzie, chociaż nic nie stało na przeszkodzie, aby mogła robić zdjęcia, co innego trącać struny na instrumencie, mogła jeśli chciała podrażnić sąsiadów. Wszystkie wcześniejsze czynności, które robiła, już dawno straciły dla niej sens, jakby nie była tą samą osobą, z wyglądu wcale się nie zmieniła: te same długie kręcone włosy, niewiele urosła przez pół roku, ale oczy, tak one przedstawiały światu się inaczej, nie dla każdego jednak było to widoczne. Zjawiła się spóźniona bez konkretnego celu, bez żadnego miotlarskiego sprzętu, ubrana na sportowo, bo nie zamierzała tylko ładnie stać, pachnieć i wyglądać. Grube kręcone włosy związała w kucyka, aby nie przeszkadzały jej w ćwiczeniach. Liczyła na to, że dobry wysiłek fizyczny rozprawi się z jej samopoczuciem raz, a dobrze. Była głucha, ale nie ślepa dlatego obserwowała, co inni robią i zaczęła ćwiczyć. Najpierw przebieżka, ruszyła truchtem, ale wprawdzie nadal czuła się tutaj nie na miejscu. Cisza pozwalała Fern skupić się tylko na biciu serca, a resztę rozmów i wymian nie słyszała. Tak naprawdę to nawet nie przywitała się na wstępie z nikim. Przyszła, zaczęła ćwiczyć niczym jakiś intruz. Przy wymachach ślizgonka nie oszczędzała się, ręce, potem nogi, dlatego szybko poczuła ciągnięcie w bliżej jej nieznanym mięśniu w łydce. Skupiła się na rozciągnięciu go. Miała nadzieje, że w dalszym treningu nic ją nie zaskoczy. Nieszczególnie przykładała się do skipów, czując się jak idiotka, kicając i kopiąc się w tyłek, dlatego szybko przeszła do skrętów tułowia, które podpatrzyła od Aoife. Bywało, że co chwile zerkała na swoich towarzyszy, obserwując ich. Wydawało jej się, że jest widzem w teatrze na przedstawieniu pantomimy. Wszyscy ruszali ustami, dyskutowali o czymś, o czym nie miała pojęcia. Zdarzało jej się wyłapać słowa, ale nic jej to konkretnego nie mówiło. Może tylko bludger, na którego się zapisała, jakby była skończoną idiotką, albo osobą o skłonnościach autodestrukcyjnych. Zastanawiała się przez chwile czy grono pedagogiczne Hogwartu w taki sposób chciało wyłapać dysfunkcyjnych uczniów, z drugiej strony może to nauczyciele mieli nie po kolei w głowie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bieg:23 - biegam Rozciaganie:6 - trochę za dużo energii Skipy:5 - cud, miód, malina Skręty i skłony:1 - coś jebło RAZEM: 1 + 2 + 2 +1 = 6
Powrót o Hogwartu był dla Maxa jak zwykle koszmarem. Plus bycia studentem był taki, że przynajmniej nie był tu aż tak trzymany jak w więzieniu, ale reszta negatywnych rzeczy wciąż pozostawała niezmienna. Na szczęście, całą tę frustrację można było jakoś z siebie wyrzucić na treningach, które znów organizował Swansea. -Dobry, Panie prefekcie. - Przywitał się z kumplem żartobliwie, kłaniając mu się do stóp, po czym poklepał go po ramieniu. -Nigdy nie przestanie mnie to bawić. - Szepnął mu z lekkim chichotem na ustach, po czym spytał, co dziś ich czeka, bo liczył na naprawdę niezły wpierdol. -Z rozgrzewki byłem najlepszy. Pa to. - Zabrał się od razu za ćwiczenia, lekko biegnąc przed siebie, jakby czekał go spacer z sarenkami, a nie porządny wycisk. Zaraz wziął się jednak już poważniej za skręty, rozciąganie i całą resztę. Dopiero, gdy coś jebło mu w kręgosłupie przy skłonach stwierdził, że starość nie wybiera i może czas się nieco uspokoić.
Obejrzał się przez ramię, słysząc słodki głos Heartling i westchnął, unosząc wzrok do nieba, bo nie wiedział, czemu Merlin go tak testuje, więc prosił o więcej cierpliwości. Pomachał do niej z uśmiechem, po czym wystawił jej środkowy palec. Zaskoczyła go za to obecność @Fern A. Young, bo słyszał jedynie, że po wypadku mocno odsunęła się od ludzi. Jakoś poczuł, że rozumie to w jakimś stopniu, że akurat sport był czymś, co mogło ją skusić, bo i on jak miał frustracje czy inne nerwy, najchętniej szedł powyżywać się na sobie fizycznie. Wiedział, że nie była członkiem drużyny, ale kto wie, może okaże się, że jest samorodnym talentem i będzie czas na to, by ją do meczu przygotować? - Kurwa no elo. - uśmiechnął się do Maxa. Przypinka dalej leżała bezpiecznie w jego kieszeni, ale fakt faktem, posiadał ten niechlubny tytuł - Ani mnie. - przyznał, kiwając głową. Zabrali się wszyscy do ćwiczeń i rozciągania, a kiedy uznał, że byli na tyle rozgrzani, żeby się nie pozabijać, postawił nogę na przyniesionym przez siebie kufrze, z iście szatańskim uśmiechem na twarzy: - Drodzy. - zaczął entuzjastycznym głosem, którym chyba przedrzeźniał nauczycielkę magicznego gotowania - Przygotowałem dziś dla was coś specjalnego. Żebyście lepiej rozumieli, jak ważne jest posiadanie dobrych pałkarzy w drużynie. - puścił im oko, bo, a jakże, sam był pałkarzem - Łapcie każdy po miotle i zapraszam do tanga. - to powiedziawszy, dał im dwadzieścia sekund fory, żeby wznieśli się w powietrze i kopnął wieko kufra, z którego wystrzeliło z wizgiem sześć tłuczków.
Wściekłe Tłuczki Węża
Tłuczki z reguły nie są miłymi piłkami quidditchowymi. Ich celem jest zrzucenie graczy z mioteł. Wariacja zaklęcia oppungo pozwoliła waszemu koledze, uczynić te tłuczki jeszcze wścieklejszymi, a waszym zadaniem, jest przetrwać bombardowanie.
Tłuczki Tłuczki nie są dziś dwa, jest ich 6. Każdy zachowuje się odrobinę inaczej i do każdego trzeba podejść indywidualnie, jak do różnych zawodników w drużynie.
Tłuczki:
1 - Żeliwna Pięść: tłuczek wolny, ale bezlitosny. Jeśli Cię dosięgnie, do wyniku k100 dodaj 20. 2 - Wściekły wąż: tłuczek szybki, ale pojebany. Jeśli Cię dosięgnie, uderza Cię dwa razy. Wynik k100 podziel na 2, ale dwa razy zakręć kołem tłuczkowej zagłady. 3 - Roman niemowa: tłuczek ten zawsze celuje w twarz. Jak Cie dosięgnie, nie kręcisz kołem tłuczkowej zagłady. Zakładasz, że dostajesz w jape. 4 - Eternitowy Bogdan: tłuczek, który jak azbest nie jest dobry dla zdrowia. jeśli Cie dosięgnie, musisz rzucić 2k10 i wybrać gorszy wynik. 5 - CH00Y: tłuczek ufo. Krąży Ci nad głową jak pszczoła, robiąc zmyłki w co Cie uderzyć. Jeśli Cie dosięgnie, kręcisz kołem tłuczkowej zagłady dwa razy i wybierasz drugi wynik. 6 - Domino: tłuczek absolutnej dominacji. Nawet jeśli uda Ci się go uniknąć, musisz napisać na min. 45 słów (prosze, podkreśl) o tym, jakie robisz na miotle wygibasy, by się wymknąć. Jeśli nie, dosięga Cię.
Mechanicznie Na każdy tłuczek rzucasz k6 (czyli razem 6k6, edit: można - choć nie trzeba, jak ktoś lubi trudniej - rozpatrywać ich różną kolejność) i rozpatrujesz poniższe wytyczne.
Umknąć tłuczkom można na kilka sposobów:
- jeśli wyrzucisz k6 o numerze takim, jak tłuczek, możesz się przed nim uchylić - jeśli jesteś lub byłeś pałkarzem możesz odbić 1 tłuczek - punkty, które udało Ci się uzbierać w trakcie rozgrzewki, teraz są walutą przetargową (im lepsza rozgrzewka, tym jesteś zwinniejszym kotem), możesz je dodać do swoich k6 (ale nie odjąć!)
Wynik powyżej 60 to cios na tyle silny, że spadasz z miotły. Wynik powyżej 90 to poważne uszkodzenie ciała i musisz poprosić o pomoc medyczną, albo odwiedzić pielęgniarkę (chyba że masz więcej niż 10 pkt z Uzdrawiania).
Modyfikatory: - Jeśli jesteś postacią młodszą niż dwa miesiące, możesz przerzucić jedną k6, - Jeśli napisał*ś choć raz o tym, że lubisz miotlarstwo/wątek o miotlarstwie w te wakacje, możesz odjąć 10 od k100 jeśli dosięga Cię tłuczek, - Jeśli masz w kuferku więcej niż 3pkt z GM, możesz jednorazowo dodać 3 (nie 2 i nie 1, 3) do jednej ze swoich k6,
Osoba, która nie oberwie żadnym tłuczkiem (albo oberwie najmniej razy) wygrywa nagrode pieniężną.
@Lyssa Heartling Sama się prosiłaś. Jeden z Wściekłych Tłuczków Węża leci prosto na Ciebie. Rzuć 2k6, pierwsza kostka, to który to tłuczek, a druga na to, czy udaje Ci się go uniknąć zgodnie z mechaniką wyżej.
Na następnych treningach przewiduje wariacje związane z pozostałymi pozycjami w drużynie, więc zapraszam!
W razie pytań (których się spodziewam, bo pisałam te kostki pod wpływem dużej ilości kofeiny) zapraszam na discorda.
Kod:
<zg>Tłuczki</zg> <zgss>Żeliwna Pięść:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co <zgss>Wściekły wąż:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co <zgss>Roman niemowa:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co <zgss>Eternitowy Bogdan:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co <zgss>CH00Y:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co <zgss>Domino:</zgss> [url=LINK]wynik k6[/url] (+modyfikatory, jakie?) - uniknięty/nieuniknięty: [url=LINK]k100[/url], napisz w co