Typowo mugolskie, duże mieszkanie. Cóż, Nelly w końcu pogodziła się z samodzielnością swych małych chłopców, choć oczywiście ich opłakała podczas przeprowadzki z Bentham. Każdy z braci ma swój pokój, co zapewne ułatwia sprowadzania przeróżnych lokatorów!
Po zachłannej, namiętnej nocy, przyszedł czas na sen. Sen, który nadszedł dopiero nad ranem. Sen, który był równie chaotyczny co ich zbliżenie. Nie podobał jej się ani trochę. Widziała jakiś pożar, panikę, pretensje i rozstanie. Nie potrafiła tego połączyć w całość. Jednakże z powodu zmęczenia nie rzucała się na materacu Bennetta. Nie dostał więc z łokcia w twarz czy kopa w brzuch. W zasadzie to Scarlett nie poruszyła się ani o milimetr, aż do popołudnia. Kiedy coraz mocniej świecące słońce uproczywie przypominało o swoim jestestwie. Z początku je ignorowała, zapominając, gdzie się w ogóle znajduje. Była przekonana, że w swoim nowym domu, który kupiła na współkę z siostrą. Czy Cedric w ogóle zdawał sobie sprawę, że te dwie dziewczyny się pogodziły? Nie miała pojęcia. Nie myślała teraz o nim w ogóle, będąc przekonana, że jest on częścią snu. Kimś nierealnym, kto rozpłynie się w powietrzu, gdy tylko uchyli powieki. Nie kwapiła się do tego. Uśmiechnęła się lekko i ułożyła na boku, przodem do chłopaka. Dopiero po kilkunastu sekundach jej umysł zaalarmował, że coś jest nie w porządku. Saunders otworzyła szerzej oczy, a wtedy zauważyła jakąś sylwetkę leżącą obok niej. Zamrugała gwałtownie, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, jak gdyby zobaczyła ducha. Wpatrywała się w Bennetta, jakby widziała go po raz pierwszy. Zastygła w tej pozie na dłuższą chwilę, po czym bezsensownie podniosła kołdrę, zakrywając swój biust, który jeszcze przed chwilą był wystawiony na widok przez cudze oczy. Cały ten gest był co najmniej śmieszny, zważywszy na to, że przecież Cedric widział już wszystko. Chyba to do niej dotarło, ponieważ puściła pościel, a następnie stwierdziła, że musi doprowadzić swą rozmierzwioną fryzurę do ładu - na darmo. - Co tu... - zaczęła zachrypniętym głosem, aby potem przejechać dłońmi po swojej twarzy, na której widniał rozmazany makijaż. - Dobra, wiem - mruknęła. Spojrzała znów na chłopaka, nie wiedząc, co zrobić. Co powiedzieć. Jak się zachować. Było dziwnie. Niezręcznie. Krępująco. Bo co dalej? Będą udawać, że nigdy nic się między nimi nie wydarzyło? To się nie trzymało kupy. - Ja... - zaczęła, szukając zielonymi tęczówkami punktu zaczepienia w jakiekolwiek rzeczy w tym pokoju, ale w końcu zdecydowała się na patrzenie na Bennetta. Zmarnowanego, wychudzonego, wykończonego. Ten widok mimo wszystko bolał. - Czy to co się tu wydarzyło miało w ogóle jakiekolwiek znaczenie, Ced? - spytała wreszcie, patrząc mu w oczy. Tak, od tego pytania zależało co zrobić dalej. Tak przynajmniej sądziła. Odgarnęła włosy do tyłu, próbując ukryć zdenerwowanie w oczekiwaniu na odpowiedź. Zdziwiła ją jej bezpośredniość, ale chyba i tak nie miała nic do stracenia. To, co było między nimi, straciła już dawno temu.
Zaczęło się obiecująco. Scarlett z lekkim uśmiechem przewróciła się na bok, przodem do niego. Cedric został szarpnięty złudną nadzieją, iż kiedy ślizgonka otworzy oczy, uśmiech wcale nie zniknie, wręcz przeciwnie, poszerzy się, a Saunders wyzna mu, jak bardzo tęskniła. I że uświadomiła sobie to już dawno, ale bała się odrzucenia z jego strony. Wtedy Bennett się zaśmieje i pocałuje ją w czoło, nie powie nic, po prostu będą na siebie patrzyć, oboje zrozumieją i... Oh. Życie to nie bajka, jak się zaraz okazało. Spodziewał się wielu reakcji, ale tego, że Scarlett będzie zdziwiona jego widokiem, nie potrafił przewidzieć. Nie wiedział które uczucie zawładnęło nim bardziej, rozczarowanie czy wyraźny smutek. Ten gest z kołdrą również go zabolał, to tak jakby obudziła się w łóżku z kimś całkiem obcym, zdziwiona w ogóle swoją obecnością w tymże łóżku. No tak... Czy dla niej to właśnie tak wyglądało? Ze złości miał ochotę coś rozwalić, najlepiej się z kimś pobić (SZKODA ŻE DREJKA NIE BYŁO POD RĘKĄ HEHEH) i wyładować się na nim. Czuł się jak ostatni kretyn i chociaż już wczoraj wiedział, że te nierozsądne wydarzenia mogą doprowadzić do katastrofy, która dzisiaj nadciągnęła, rozczarowanie wcale nie było mniejsze. Reakcja Scarlett jednoznacznie wskazywała, że nie chce tu być. I że prawdopodobnie wszystkiego żałuje. Co on, naiwniaczek, sobie myślał? Że po wszystkim zjedzą sobie śniadanie w łóżku i wyznają sobie dozgonną miłość? - Nie z mojej strony. - odparł jej chłodno, głosem wypranym z emocji, czując, że naprawdę się rozpada i za chwilę pozbieranie go w jeden kawałek może być już niemożliwe. Musiał skłamać, przecież nie chciał być dla niej problemem, eks, który nie może pogodzić się z jej odejściem. Próbą zatrzymania jej przy sobie, nawet zwykłą rozmową o swoich uczuciach, najprawdopodobniej by ją wystraszył. Nie chciał, żeby czuła do niego obrzydzenie, chciał odejść z dumą. Tym razem definitywnie musiał odejść, raz na zawsze i dać sobie z nią spokój, bo to wyniszczało go od środka. Spojrzał na Scarlett (w myślach dramatycznie stwierdził, że to już ostatni raz!), pragnąć wychwycić jak najwięcej szczegółów (Wychudzona, zmizerniała, czemu nawet nie mogę zapytać czemu tak wygląda? Znowu choroba?). - Ubiorę się. - musiał mówić krótko, bo inaczej obawiał się, iż drżący głos mógłby do zdradzić. Szybko wyskoczył spod kołdry i dość pokracznie, drżącymi rękami założył spodnie. Co teraz? Scarlett mogła zostać ile chciała i doprowadzić się do porządku, ale on musiał wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Musiał zniknąć. Nie była przyzwyczajona do tego, że ma Bennetta obok siebie. Kiedyś tak, przeciągnęłaby się z szerokim uśmiechem, całując go namiętnie w usta na powitanie. Przyjęłaby wspaniałomyślnie pyszne śniadanie do "łóżka", podkarmiając jednak swoją pandę. Teraz? Teraz dzieliło ich kilka miesięcy rozłąki, gdzie każde z nich prowadziło swoje życie. Być może o sobie myśleli, a być może wcale nie. Nie mogła dać się zwariować, skoro Cedric nic do niej nie czuł. Nie mogła się umartwiać. Spalać się każdego dnia, wariując na punkcie myśli, które biegły donikąd. Nie chciała oszaleć z rozpaczy. Wystarczyło jej to, że musiała zmagać się z chorobą, fizycznie, ale psychicznie również. Szukała pocieszenia tam, gdzie mogła je znaleźć, starała się zapomnieć. Bo tak było po prostu lepiej. Nie chciała budzić się co dnia myśląc o tym, z kim dziś chłopak je tosty. Kto nazywa go swoją pandą, z kim marzy o obrabowaniu banku i z kim chce założyć fabrykę ciastek z białą czekoladą. Z kim chce założyć rodzinę. Te pytania wbijały się w serce, w świadomość niczym największe i najostrzejsze drzazgi, które chciała wyrwać najlepiej od razu i ze wszystkim. Ale to oznaczałoby jedynie śmierć. Dlatego broniła się przed tym wszystkim jak tylko mogła. Nie myśląc, po prostu. Robiąc to, na co miała ochotę. Przecież lubiła spełniać swoje zachcianki. W tym była najlepsza. W byciu egoistką i zadufanym w sobie narcyzem. Ale za to niektórzy ją kochali, podobno. Teraz się zjawił. Wywrócił jej świat do góry nogami. Pocałunkami, bardziej namiętnymi niż mogłaby to sobie wyobrazić. Bardziej gorącymi niż słońce. Wyzwolił w niej te pokłady uczuć, o których już dawno zapomniała. Albo raczej starała się zapomnieć, przykrywając to toną kurzu. Teraz to odkopał. Rozebrał ją, rozkopując całą ją, włącznie z emocjami, które zalegały na dnie duszy. Pozbawił ją wszystkiego, ogołocił nie tylko z ciuchów, czy prywatności - ogołocił ją z pewności siebie, obojętności i tupetu. Zostawił ją taką bezbronną, nie mającą pojęcia, co ze sobą począć, a on tego w żaden sposób nie ułatwiał. Wręcz przeciwnie. Patrzyła się na niego, wręcz przewiercając go wzrokiem. Łudząc się, że zrobi coś, co będzie warte tego, co się wydarzyło między nimi w nocy. Że nie będzie tego żałować, że to miało jakiś większy sens. Że się nie pomyliła. Może niekoniecznie, że coś między nimi będzie - w końcu nie chciała go zmuszać, aby ją kochał. Ale że może nada temu jakiś większy sens. Może przynajmniej się pogodzą? Będą żyć jak ludzie? Może nawet obrabują razem bank? Do tego nie muszą przecież pałać żadną namiętnością. Ale nie. On się cofnął. Cofnął się do czasu wieży. Scarlett niemalże namacalnie się tam przeniosła. Do tej krainy bólu, w której wtedy tkwiła. Ogołocona ze wszystkiego, dosłownie tak jak teraz. W poczuciu poniżenia i rozpaczy, których nie potrafiła racjonalnie wyrazić. Znów to samo. Znów czuła, jak cały jej świat się zapada, gnie, łamie i płonie, jak ziemia osuwa jej się spod nóg, jak dławi się ciężkim powietrzem i nie może oddychać. Spojrzała na niego czując, jak jej oczy robią się zaszklone. Jak ma ochotę rzucić w cholerę wszystko, włącznie z sobą, najlepiej w jakąś przepaść. Ścisnęła mocniej kołdrę, w ramach odruchu, a potem wstała gwałtownie, sama zaczynając się ubierać. - Nie, nie kłopocz się, już się wynoszę! - wydarła się, czując, jak nie panuje nad drżącym głosem i wilgotnymi policzkami. - Poruchałeś, to mogę się wynieść. Może powinnam poprosić o kasę - krzyczała ironicznie, zakładając spodnie, a potem stanik. Nie była już w stanie powstrzymać cieknących łez. - A ja głupia dałam się nabrać. Nie pokazuj mi się więcej na oczy, bo wydłubię ci twoje - dodała już całkiem cicho, zupełnie drżącym głosem, a potem zniknęła, idąc szybkim krokiem do korytarza, a Cedric usłyszał za nią cichy trzask.
NIENIENIENIENIENIENIENIENIENIE. Znowu mącili, unosząc się dumą, oboje byli zbyt skomplikowani i ślepi na wszystko, aby zwyczajnie iść za głosem serca. Nawet wczorajsze zdarzenia nie zmieniły niczego, rozłąka też niczego ich nie nauczyła. Żadne nie postawiło ich miłości na jedną kartę, oboje stwierdzili, że są na przegranej pozycji, wnioskując tylko po pozorach. Nie potrafili rozmawiać i jak ludzie dojrzali wytłumaczyć sobie wszystkiego, bo duma i honor były ważniejsze niż jasna sytuacja. To domysły zabiły ich związek, jedna szczera rozmowa mogłaby wszystko uratować. Szkoda, że z komunikacją werbalną u SMS i Cedrika zawsze bywało ciężko, ich kłótnie niemalże zawsze wynikały z niedopowiedzeń. Zakładali, że znają się na tyle dobrze, iż wiedzą co znaczą poszczególne reakcje, słowa, że wszystko jest ostateczne i szczerze, kiedy tak naprawdę oboje nurzali się w kłamstwie. Tak jakby ujawnienie swoich uczuć, nawet potencjalnie nieodwzajemnionych, mogłoby tylko pogorszyć sytuację, a nigdy jej polepszyć. Paranoja. Oboje byli wariatami, niezdolnymi do sprawnej komunikacji, wariatami. I najgorsze było, że niszczyli się tym wszystkim niesamowicie, doprowadzając się do skrajności. Być może byli po prostu do siebie zbyt podobni w pewnych kwestiach, aby ich związek mógł funkcjonować na normalnych zasadach. Nie gustowali w półśrodkach, jeżeli jedno z nich miało iść na dno, to zabierało tam też to drugie, nawet nieświadomie, jak to często bywało - tak było też i tym razem. - Scarlett... Zaczekaj. To co ważne, znowu zostało niewypowiedziane, pozostawiając tylko widoczny niesmak. Cedric był zdumiony, nawet jego były krukoński mózg nie potrafił poradzić sobie z tym wybuchem Scarlett. O co jej chodziło? Bennett założył, że musiała poczuć się źle potraktowana, w końcu nie zaprosił jej na śniadanie, nie zaczął rozmowy. Może zachował się jak prostak, któremu chodziło o jedno, ale tak jak i Scarlett to robiła, tym razem musiał włożyć maskę, aby ochronić chociaż twarz. I aby nie wyszło na jaw co do niej czuje. Przecież powiedział dokładnie to, co dziewczyna chciała usłyszeć, był o tym przekonany. Każde jej słowo, każdy jej gest o tym świadczyły. Ona go nie chciała. A on chciał ją. BO TAK, CEDRIC CASPER BENNETT KOCHAŁ SCARLETT MAYĘ SAUNDERS I BYŁA TO NAJGORSZA RZECZ JAKA PRZYDARZYŁA MU SIĘ W ŻYCIU. Teraz widział to z całą jasnością, musiał uwolnić się od tej toksycznej relacji raz na zawsze, aby zacząć normalnie żyć i swoim zachowaniem ślizgonka mu to dzisiaj uświadomiła. Nie miał jej za złe tego wszystkiego, nie jej wina, że zwyczajnie miłość do Bennetta się w niej wypaliła, a ta jego nieodwzajemniona czyniła z niego wrak człowieka. Zdarza się. No, kurwa, zdarza się. Nie zatrzymywał jej, po dziesięciu minutach bezmyślnego wpatrywania się w ścianę, otarcia łzy lub pięciu, postanowił, że to już koniec. Potem poszedł do kuchni i wyjął z jednej z szafek nieodpakowaną, drogą whisky, którą dostał od braci w poprzednie urodziny. Cedric Casper Bennett otworzył flaszkę i spił się niemalże do nieprzytomności przed godziną czternastą. No, kurwa, zdarza się.
Cedric otworzył drzwi kopniakiem, po czym zatrzasnął je z hukiem. Był wściekły, był brudny, zakrwawiony i rozbity. Co ta dziewczyna z nim zrobiła? Był strzępkiem człowieka, jedynie widmem dawnego Cedrika, który na takie perypetie machał łapką, stwierdzając, że one go nie dotyczą albo dotyczyć nigdy nie będą. Nigdy nie bał się zobowiązań, teraz jednak wrzucał sobie, że ulokował swe uczucia w niewłaściwej osobie i to go zgubiło. Klął siarczyście, aż bał się rzucić sobie uleczające zaklęcia w twarz, bo oprócz tego, że jego ręka trzęsła się niczym galaretka, to jeszcze jego myśli absolutnie nie były skupione na magii. Dopiero teraz zaczynał bardziej analizować słowa Scarlett, ale kiedy rozpalała się w nim się chociażby iskierka nadziei, że to co mówiła, może być prawdą, brutalnie ją w sobie gasił. Już raz tak postąpił, przypłacił to zdrowiem psychicznym, drugi raz nie zamierzał ryzykować. Stwierdził, że w złości, chęci zemsty i chęci uratowania wizerunku przed tymi wszystkimi ludźmi, zaczęła tak okrutnie ściemniać. I to z całkowitą premedytacją, bo wiedziała już, co czuje do niej Bennett. I czego nigdy nie przestał czuć. Paranoja, to była paranoja. Ale taka właśnie była Scarlett, teraz Cedric widział to doskonale. Bennett ściągnął z siebie zakrwawioną koszulkę, rzucił nią o podłogę w łazience i przeniósł się do salonu, gdzie padł na kanapę, odchylając głowę do tyłu i opierając ją na zagłówku. Miał ochotę zaszlochać, zupełnie nie po męsku, ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku. Zero reakcji, znieczulica. Dopiero po chwili to do niego dojdzie.
Scarlett zdążyła sobie przemyśleć parę rzeczy podczas stania w barze, w którym przed chwilą pokłóciła się ze swym byłym. Który mówił jej takie przykre rzeczy. Które raniły, zadawały bolesne ciosy w serce. Już dawno zrzuciła z siebie pancerz ochronny. Nie potrafiła być taka zimna i wyrachowana jak kiedyś. Złe emocje jej na to nie pozwalały. I to było najgorsze. Nie potrafiła się bronić przed tym, co zaserwował jej chłopak. Dlatego postanowiła, że nie będzie się już wzbraniać. Teleportowała się prosto do mieszkania Bennetta, który zapewne usłyszał cichy trzask w przedpokoju. Zaś SMS bez przeszkód czy krępacji powędrowała do łazienki, by znaleźć jakąś szmatkę, którą nasączyła wodą. Spojrzała na brudną koszulkę leżącą na podłodze i wyciągnęła z torebki różdżkę, by rzucić chłoszczyść. Od razu lepiej. Dopiero potem skierowała kroki tam, gdzie paliło się światło, czyli do salonu. Zobaczywszy zdziwioną minę Ceda - w ogóle ją to nie ruszyło. Zresztą i tak wyglądała teraz jak zjawa z rozmazanym od płaczu czarnym makijażem. A może zamieniła się z nim rolami i była pandą? Nieważne. Najważniejsze, że zamiast rzucać zaklęcie uzdrawiające, postanowiła najpierw oczyścić ranę byłego krukona. Usiadła naprzeciw niego i zaczęła delikatnie przemywać zaschniętą krew z jego twarzy, nie patrząc jednak mu w oczy, tylko była skupiona na tym, co ma robić. - Masz rację - zaczęła, zachrypniętym głosem, nie odrywając się od podjętej czynności. - Jestem przegniła. Gniłam od momentu swych narodzin, aż w końcu zgniłam. Nie nadaję się do niczego dobrego. Próbowałam z tym walczyć, idąc przez życie z podniesioną głową, ale... nie udało się - mówiła dalej, słysząc, że łamie jej się głos. - Najgorsze jest jednak to, że zniszczyłam też ciebie. Wybaczysz mi kiedyś? - spytała, choć nawet nie dała mu szans na odpowiedź. - Jesteś super facetem, Cedric. Nie zmarnuj tego. Zasługujesz na kogoś lepszego. Kogoś, kto nie niszczy wszystkiego dookoła - drżał jej głos, drżały kąciki ust, bo cały czas próbowała się uśmiechać, ale średnio jej to wychodziło. - Episkey - rzuciła cicho, kiedy sięgnęła po swoją różdżkę, a wtedy rana Bennetta się zagoiła. - Kocham cię. I to najgorsze, co mogło się nam przytrafić. Żegnaj - dodała na koniec, po czym delikatnie ucałowała jego czoło i zebrała się do wyjścia. Cudem powstrzymując dalsze łzy. To koniec tej historii.
Ced faktycznie usłyszał trzask teleportacji, ale w ogóle go to nie ruszyło, nawet nie pokwapił się aby wstać i sprawdzić czy to nie jakiś magiczny złodziej, który sądzi, że nie ma go w domu. Albo Elliott. Albo nawet Drake. Cedric po prostu nie miał siły, niech go okradną, ograbią z wszelkiej godności. Było mu tak bardzo wszystko jedno. No, prawie. Bo Scarlett była ostatnią osobą, którą spodziewałby się teraz zobaczyć. Otworzył usta ze zdziwienia, ale zamknął je też zaraz, uzmysławiając sobie, że wygląda jak ryba, a wcale nie jak panda! Tę rolę za to pełniła SMS heheh. Po co ona w ogóle tutaj przyszła, żeby go dobić? Przecież rozmowa była skończona. Był przekonany, że dla niej też. Nie protestował, ba, nawet nie odezwał się, kiedy Scarlett usiadła na przeciwko i zaczęła przemywać rany. Przymknął oczy i zmarszczył brwi, ale spokojna głowa, nie zamierzał się rozkleić, wszak taki z niego menski menszczysna był. Nie wiedział czy to jawa czy może zasnął, czy może naćpał się i jego mózg podsuwał mu jakieś chore obrazy. Jedno było pewne, nie protestował, poddał się temu. Wszakże... wizja była dość przyjemna. Do czasu. W pewnym momencie Cedric był w stanie przyznać Scarlett rację, dobić ją jeszcze. Był przekonany, że połowa z tego co mówi dziewczyna to gierka, chęć odegrania się na nim za scenę w barze. W miarę jak słuchał jej monologu, coś przestawało mu pasować. Otworzył oczy. To na pewno była Saunders? Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. To było nieprawdopodobne. Do tej pory sądził, że Scarlett jedynie podsyca w sobie ból, bo był on jedynym uczuciem, które zostało jej z ich relacji. Teraz spojrzał na to z innej strony. Czy to było możliwe, żeby dziewczyna mówiła prawdę? Zwłaszcza, że tyle razy temu zaprzeczyła? Zanim Ced zdążył poddać jej słowa dłużej kontemplacji, SMS wstała, uniemożliwiając mu dalsze przemyślenia. Wahał się czy postawić wszystko na jedną kartę, ale cóż mu oprócz tego pozostało? Musiał zaufać Scarlett. Kiedyś przychodziło mu to z taką łatwością. Jeżeli mówiła prawdę... to zmieniało wszystko. Wstał i zanim Scarlett zdążyła dość do wyjścia, złapał ją za nadgarstek. - Oboje niszczymy wszystko dookoła, Saunders. Szczególnie siebie nawzajem. Problemem jest to, że naprawić to wszystko możemy tylko razem, a oboje wciąż się mijamy. - powiedział, głos zadrżał mu od napływu emocji i irracjonalnego lęku. Że SMS zaśmieje mu się w twarz, wyzna, że cała sytuacja była niesmacznym żartem. Ale mimo to, chyba warto było zaryzykować. - Ja też cię kocham. I to naprawdę jest najgorszym co się nam przytrafiło. - oks, teraz miał już w dupie czy Scarlett zamierzała uciec, po prostu przyciągnął ją do siebie, zamknął w swoich ramionach i pocałował w czubek głowy, zatapiając twarz w jej włosach. A MY WSZYSCY ZROBILIŚMY "AWWWWWWWW"
AWWWW. Ale może od początku. Scarlett już się nie łudziła. Nie łudziła się odnośnie niczego. Poddała się. Poddała się ze swoimi pancerzami ochronnymi, poddała się ze znieczulicą, z udawaniem, z walką. Walką o nią, o niego, o nich. Chciała zatonąć w morzu alkoholu, zniknąć w jakimś rowie, aż przegnije fizycznie, bo psychicznie proces ten już się dawno dokonał. Nie miała siły, dlatego szła wolno i musiała się bardzo skupić na tym, aby określić swój cel, wolę i namysł. Dziwnym trafem przed oczami pojawiało się tylko mieszkanie Bennetta. Chciała spróbować jeszcze raz, ale wtedy poczuła uścisk na swoim nadgarstku. Dlatego otworzyła oczy i spojrzała ze zdziwieniem na chłopaka, który do niej podszedł. Po co? Chciał ją wyśmiać? Wyrzucić może coś jeszcze? Dobić? Serce zabiło jej niespokojnie, a ona sama patrzyła na niego wystraszona. Saunders, co się z tobą stało? Słuchała go zdezorientowana, a kiedy poczuła jego zapach (wymieszany z dymem papierosowym, alkoholem i potem, ale co tam, hehe!), ciepło i w ogóle bliskość, zmrużyła z zadowolenia oczy. Nagle jakby cały ciężar utkwiony na barkach zjechał z nich, zostawiając nieopisane uczucie lekkości. Ona jednak wciąż drżała, będąc niepewną tego, czy dobrze robią. Nie chciała go krzywdzić czy tak wykańczać. Chciała, aby żył normalnie, w zdrowym związku. Przecież była taka toksyczna i przegniła. I choć to była prawda, wcale nie zrobiło jej się od tego lepiej, że się przyznała. - Cedric... nie możemy - szepnęła, choć najchętniej to by go pocałowała i zatopiła w jego ramionach na resztę nocy, a może nawet życia, ale coś ją blokowało. - Nie mogę cię tak wykańczać, rozumiesz? Zasługujesz na coś lepszego - dodała, mając spuszczoną głowę, która delikatnie opierała się o jego nagi tors, mrr. Ale teraz o tym nie myślała!
Dla odmiany teraz Ced zaczął się łudzić, nie chciał żadnego dowodu, że to co mówi Scarlett, jest prawdą. Po prostu jej zaufał, chciał wierzyć, że to nie jest żadna gierka mająca na celu odegranie się za tę sytuację w barze. Wciąż wierzył w jej sumienie, wciąż rozpamiętywał ich dawną relację. Kiedyś było tak... inaczej. Prościej, chociaż ich relacja nigdy nie należała do tych sztampowych, usianych jedynie pozytywami. Niszczyli się jednak dopiero od czasu, kiedy to oboje zaczęli zakładać, że im na sobie nie zależy. Przecież mogli spróbować jeszcze raz, prawda? Cedric też się bał, ostatnie miesiące należały do najbardziej wykańczających psychicznie w jego życiu. Nie zniósł by powtórki z rozrywki, ale czemu miałby z góry założyć, że znów im nie wyjdzie? Cóż... Czy jeśli naprawdę by się postarali, to czy dalej tak bardzo by się niszczyli? - Musimy chociaż spróbować, Scarlett. - nie sądził, że napotka się z oporem z jej strony. W jego głowie zapaliła się lampka, sygnalizująca, że coś tu nie gra. Odrzucił jednak ponownie hipotezę o tym, że to tylko gierka, a Saunders tym sposobem chce się teraz od niego uwolnić, a jednak nie wyjść na aż tak okrutną. Jeżeli chciał zbudować na nowo ten związek, musiał przestać wszędzie wietrzyć podstęp. - Jeżeli tym razem nam nie wyjdzie, to będzie koniec. - stwierdził twardo. Musiał przedstawić jakieś konkrety, przecież nie mogli dać się sobie zniszczyć nawzajem. Znowu. - Jeśli teraz znikniesz, naprawdę będziesz, będziemy tego żałować. - wyswobodził ją ze swojego uścisku, żeby spojrzeć w jej oczy. Przygniatał go ciężar tej sytuacji, znowu wszystko było w dłoniach Scarlett. Zresztą było odkąd ją poznał.
Może gdyby ufali sobie od początku do końca to nie byłoby tych cyrków. Żyliby po prostu we względnym spokoju, pokładając w sobie nadzieję, że skoro żadne nie powiedziało prosto z mostu "nie kocham cię już", to znaczy, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Tymczasem zaś wraz z zaufaniem mieli stosunek przerywany, a potem byli zdziwieni, że urodziło im się dziecko w postaci tak okropnych nieporozumień. Ale Scarlett nie miała już ochoty na rozdmuchiwanie tego wszystkiego. Na analizę ich postępowania i tego, co powinni byli zrobić, a co nie. Liczyło się to, co jest teraz i co będzie dalej. A ona nie miała pojęcia. Czuła się jak ta mała dziewczynka porzucona przez matkę i ojca, kiedy jeszcze nie wiedziała jak sobie radzić z oschłością Johna i gnębieniem przez panią Saunders. Czuła, jakby była wystawiona na najgorsze razy, pośród ciemności, bólu i upokorzenia. Nie potrafiła się temu przeciwstawić, czując pęta na swych nadgarstkach. Życie było takie chujowe. Ale teraz stał przed nią, tak blisko, taki namacalny, ciepły i zdecydowanie milszy niż był w barze. Miała ochotę zatonąć w jego ramionach, ułożyć się blisko i zasnąć, a nad ranem pokazać mu, jak bardzo go kocha. Lecz nie potrafiła się teraz na nic zdobyć. Nawet się nie odezwała, po prostu stała tak otępiała, nie mogąc nic stwierdzić. Czy robi dobrze, czy może jednak źle. Scarlett Maya Saunders po raz pierwszy w życiu czuła się przegraną. I za nic w świecie nie potrafiła tego zmienić. Chciała zapomnieć, ukoić zszargane nerwy. Dawał jej to po części, ale wciąż nalegał. A ona nie chciała się tak po prostu zgodzić. To nie było właściwe. Nic nie było właściwe. Nic nie stało we właściwym miejscu, oni też byli tacy niewłaściwi. Toksyczni i zdeprawowani. Tak bardzo do siebie pasowali, że aż się odpychali. Dlatego SMS uniosła swoją blond główkę i spojrzała na Bennetta smutnym wzrokiem. Lecz zaraz potem zaplotła ręce na jego szyi i go pocałowała. Delikatnie, acz dosyć namiętnie. Nie potrzebowali przecież słów, nie byli w nich dobrzy. Ona chciała być po prostu jego, znów, najlepiej już na zawsze tym razem. Kochaj mnie, Cedric.
Fakt, już było za późno na rozpamiętywanie i gdybanie, a mimo to, dostali od losu jeszcze jedną szansę. To chyba znaczyło, że naprawdę powinni spróbować jeszcze raz, zaufać sobie i przede wszystkim przedsięwziąć, że mówią sobie o wszystkim. I pytają siebie o wszystko, każdą wątpliwość. To nieporozumienia ich zniszczyły, teraz już wiedzieli czego unikać. Ciekawe tylko jak to wyjdzie w praktyce. Czy ich charaktery, ponownie ze sobą zestawione, znów nie sprawią, iż ta mieszanka wybuchowa eksploduje im po twarzach. Cedric też nie miał pojęcia co teraz nastąpi. Czy może Scarlett jednak się rozmyśli? Jakie rozwiązanie byłoby dla nich lepsze na dłuższą metę? Bennett przestał się wreszcie zastanawiać, zwłaszcza, że to prowadziło donikąd. On już postanowił, wiedział co jest dobre, był dorosłym, świadomym siebie człowiekiem... Dobra, bez przesady, powyższe słowa średnio opisywały Ceda, ale mimo to, wiedział teraz dokładnie czego chce, ewentualne konsekwencje zepchnął gdzieś na bok, zapominając o tym, co oni ze sobą nawzajem potrafią zrobić, do czego się doprowadzić. Gdyby jednak się postarali... Z lekkim zaskoczeniem Bennett oddał pocałunek. Najpierw faktycznie delikatnie, jednak kiedy przerodził się on w bardziej namiętny, były krukon mocno przyciągnął do siebie dziewczynę. Kiedy ich usta rozłączyły się, Bennett westchnął głęboko. Jakby z ulgą. - Kocham cię. - wyszeptał, gładząc SMS po włosach, odpowiadając na jej niemą prośbę. Wreszcie od tylu miesięcy czuł wewnętrzny spokój. Tu było jego miejsce; nie w mieszkaniu Bennettów, ale obok Scarlett. Obok najbardziej zdeprawowanej i toksycznej kobiety jaką znał. I pocałował ją znowu, bo jak słusznie już zostało zauważone, nie byli oni zbyt dobrzy w słowach.
Może gdyby ktokolwiek to powiedział. Gdyby dał znać, że tak, właśnie tak róbcie. Ale oni o tym przecież nie wiedzieli. Żadne z nich nie wpadło na pomysł, aby tym razem może być ze sobą szczerym i wyznać wszystko jak na spowiedzi. Zapewne huczało im to w główkach, ale skutecznie to odpędzali, chąc zająć się czymś zgoła innym. Na przykład miłością do drugiej osoby, która była tak skomplikowana. Miotali się w małym jej pudełeczku, próbując się wydostać i nie widząc, że przecież czują to samo. Ale choroby Scarlett nie ułatwiały tego zadania. Kiedy musiała leżeć w szpitalu w izolacji, bo nie było pewności, czy to nie jest zakaźne. Mimo wszystko brak kontaktu ich wyniszczył, pomimo, iż nie wyniszczył uczuć. Które odżywały za każdym razem, kiedy się widzieli. Lynwood, Londyn, nieważne. Gdyby tak nie było, nie przespałaby się z nim ostatnim razem. Ale ta paląca tęsknota i gama uczuć napierająca na jej serce i świadomość musiały dać za wygraną. Musiała się im poddać, poddając tym sposobem Bennettowi, który... w obawie o swoją godność ją odrzucił. To był największy cios dotychczas. Im bardziej nam na kimś zależy, tym bardziej cierpimy, gdy nas skrzywdzi. Oni oboje już doskonale o tym wiedzieli, co dało się zauważyć w ich pocałunku, który zyskiwał na namiętności i przelewaniu w niego wszystkich zgromadzonych uczuć. Saunders czuła, jakby znów odżyła, a jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Zrobiło jej się ciepło, a po chwili tak gorąco, że poczuła, iż musi ściągnąć z siebie ubrania, hihi. - Ja ciebie też - wyszeptała, nieco zdumiona tym wyznaniem, ale jednocześnie bardzo z tego powodu szczęśliwa. To było dziwaczne uczucie, wpierw być na skraju załamania nerwowego, a potem odczuwać tak błogą ulgę i radość jednocześnie. Dlatego żarliwie odwzajemniała ten drugi pocałunek, który miał zapieczętować ich słowną umowę o tym, że spróbują po raz ostatni. Co wiązało się z tym, że teraz muszą starać się jeszcze bardziej. I jeszcze mocniej. I jeszcze częściej się kochać! - Tak strasznie mi gorąco - szepnęła ponownie, na moment i dosłownie milimetr odrywając swoje usta od swojego chłopaka (?), po czym znów się zatopiła w jego wargach, jednocześnie muskając dłońmi jego kark. AWWW.
Mieli po prostu wielkie szczęście, iż w końcu po tylu nieporozumieniach udało im się wyjść z sytuacji obronną ręką. Teraz już żadne z nich nie potrzebowało tłumaczeń czy zbędnych słów, co być może było i błędem, ale Cedric nie miał ochoty tego wszystkiego rozpamiętywać ZNOWU, nawet z tej obecnej perspektywy. Wyglądało na to, że ich niewerbalna umowa zawierała przede wszystkim, iż przeszłość pozostanie przeszłością, względnie najgorsze nieporozumienia zostały już wyjaśnione. Teraz zaczynali od nowa, mieli przed sobą zbudowanie zaufania i przyszłości, wolnej od niejasnych sytuacji. Powodzenia! I Ced, zamiast rozmawiać i wyjaśnić wszystko do końca, wolał zająć się zgoła ciekawszym zajęciem hehe, takie tam przypieczętowanie ich ZWIĄZKU. To słowo brzęczało w głowie chłopaka, gdy ten, po tym gorącym wyznaniu Scarlett pomógł ściągnąć dziewczynie bluzkę, taki był z niego dżentelmen, przecież nie pozwoli, aby SMS udusiła się w tej duchocie, prawda? I oczywiście równie dla rozgrzania ślizgonki zaczął błądzić rękami po jej odsłoniętym ciele, oczywiście zaraz złączając ich usta na nowo. Mimo to, teraz wszystko było bardziej delikatne, czułe i uważne, nie tak jak ostatnim razem, kiedy niemal zdarli z siebie ubrania. Bennett dawkował pożądanie, starał się być bardziej zmysłowy, taki romantyk z niego! Czyżby swoje starania zaczął od tej strony? Well. - Pozbądźmy się tych ubrań, jest tak gorąco, że zaraz wyparują i eee powiększą dziurę ozonową. - wypapłał coś bez większego ładu i składu, po czym z wielkim uśmiechem na pandzich ustach, najpierw podniósł Scarlett, a później zaniósł ją, ale uwaga, NIE DO MATERACYKA, a do łóżka Elliotta, które z pewnością było większe i bardziej wygodne. Przerwa w pocałunkach następowała jedynie gdy Bennett coś mówił, przelał całą swoją tęsknotę w rozpoczynający się akt. Siłą rzeczy więc stawało się to coraz bardziej namiętne.
Nagle Scarlett dostała jakiejś nadzwyczajnej siły, kiedy to problemy albo uleciały, albo zostały zepchnięte na bok tak, że nie czuła już na sobie ich przytłaczającego ciężaru. Delektowała się chwilą, tym, że jest znów ze swoją pandą, że już się nie kłócą, nie rzucają w siebie oskarżeniami i złośliwościami. Że Cedric nie musi nikogo bić, a ona nie musi nikogo ratować z opresji, a potem krzyczeć na oprawcę, aby się opamiętał. Miała już dość dziś krzyku. Koniec, basta. Niemalże odnosiła wrażenie, że zdarła sobie gardło, a teraz jedyne, co mogła z siebie wydusić to cichy szept. Choć, jeśli Bennett sprawi jej przyjemność to postara się o także znacznie ciekawsze odgłosy, hehe. Tymczasem zaś w szaleńczym transie próbowali scałować z siebie wszystko, co sprawiało jakąkolwiek barierę. Usuwali niepotrzebne rzeczy w postaci ubrań. Saunders wplotła swoje dłonie we włosy chłopaka, wciąż go całując. Zaraz potem przesunęła rękami po jego ramionach, aż do torsu, na którym wyznaczyła delikatną, lecz zdecydowaną ścieżkę od paznokci, aż do jego spodni, które misternie zaczęła odpinać. A kiedy zechciała się ich pozbyć, musięli trochę się naskakać, bo w końcu kto by chciał odrywać się od tak przyjemnej rzeczy jak pocałunek... Ślizgonka zaśmiała się cicho na jego słowa, ujmując jego twarz w dłonie. A zaraz po tym ten wziął ją na ręce, więc oplotła ramionami jego szyję i nachyliła głowę w jego kierunku, pozwalając na przeniesienie się do pokoju jego brata. Tam chyba tego jeszcze nie robili? A może tak, ale nikt już na to nie zwracał uwagi. Nieistotne, bo SMS w ogóle nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Po prostu jeździła zachłannie palcami po jego plecach, nie mogąc się powstrzymać od cichego westchnienia. - Tak strasznie tęskniłam - wychrypiała w końcu, na moment odrywając się od warg swej pandy, by zaraz jednak powrócić do przerwanej czynności. Być może wydawało się, że ich relacja znów będzie niesamowicie powierzchowna, oparta na seksie, ale... to, co odbywało się w ich sferze emocjonalnej to wiedzieli tylko oni. O tej burzy, którą przeżywali zarówno w swoim towarzystwie jak i bez niego. Nieprzespane noce, troska o drugą osobę, wspólne plany i marzenia... stanowili naprawdę zgrany duet. A co inni myśleli... to nie miało żadnego znaczenia.
Scarlett nie musiała się martwić, najprawdopodobniej jeszcze w tym tygodniu Ced znajdzie jakiś pretekst do bójki z kimś (szkoda, że Shiver wyjechał, teoria Bennetta była taka, iż knuje on zapewne coś wielkiego, pozdrawiam paranoje), więc jeszcze zdąży go uratować z opresji! Ale dzisiaj nie miało być już żadnych krzyków, rozlewów krwi i pandzich oczu - wszakże podbite oko widać będzie dopiero jutro. Dzisiaj SMS mogła cieszyć się co prawda nieco opuchniętą, ale wciąż jednokolorową twarzą swego wybranka, heh. Odrzucili spodnie Bennetta, zaraz pozbawili ich też Scarlett i zanim znaleźli się w pokoju Elliotta, oboje byli pozbawieni również bielizny, co nie było takie łatwe zważywszy, że przy tych wszystkich czynnościach nie mogli odrywać od siebie ust. Jakby od tego zależały losy tegoż wieczoru. Gdy Scarlett wyznała, iż tęskniła, Ced na chwilę przystanął. Zaraz jednak znów nakrył ją pocałował, bowiem szarpnęła nim tęsknota innego rodzaju, takiego za jej ustami. Co nie znaczyło, że jako za nią, jako osobą, nie tęsknił, wręcz przeciwnie. Ale to już chyba doskonale wiemy! Ich rozłąka i osobiste dramaty, które jej towarzyszyły, chyba jasno dawały do zrozumienia, że ich uczucie jest czymś wielkim, o wiele większym, niż zdawałoby się tym wszystkim niedowiarkom, którzy tak źle im życzyli. Prawda była taka, że owszem, może i razem byli mieszanką wybuchową, nierzadko niszczącą siebie nawzajem, ale kiedy byli osobno, doprowadzali się do prawdziwej destrukcji. W pewien sposób byli od siebie uzależnieni a Bennettowi ten układ pasował idealnie. Osoby, którę połączone są taką więzią, powinny odnaleźć się zawsze. Nawet jeżeli to dwójka najbardziej dumnych i przekonanych o swych racjach osób na świecie. - Obiecuję, że kiedyś okradniemy bank, a za te wszystkie pieniądze kupimy magiczny jacht i służących. Mogą być skrzatami. - wyszeptał, oddychając ciężko. Oderwanie się na chwilę od ust dziewczyny było wręcz katorgą, ale musiał to powiedzieć. Ta dość dziwna obietnica znaczyła niewiele ponad to, że Ced dopilnuje, aby wszystko ułożyło się po ich myśli, aby nic ich już nie rozdzieliło. Nigdy jej już nie wypuści. Wiedział, że Scarlett ma świadomość tego, co właśnie jej obiecał. Rozumiała go doskonale, a on to wiedział. Oddając się jednej ze swych ulubionych przyjemności, SMS i Ced przypieczętowali swoją umowę. Ta noc różniła się od ich poprzedniej wspólnej - bo chociaż z upływem pieszczot i czasu, pożądanie niemalże nieznośnie wracało, czyniąc ich ruchy coraz bardziej szaleńczymi i spragnionymi siebie nawzajem, oboje mieli pewność, że nazajutrz obudzą się w swoich ramionach. I że są to ramiona do których mają najświętsze prawo.
Wszystko było na swoim miejscu. Ona, on, oni. Może pokój nie był ich, ale to nie miało żadnego znaczenia. Byli w swoich ramionach, których tak pragnęli odkąd się poznali. Bo przecież wiadomo, jak zaczęła się ich znajomość. Nikt wtedy nie przypuszczał, że za kilka lat będą chcieli siebie więcej i bardziej, a to, co mieli do tej pory nie będzie im wystarczać. Ze zaczną snuć plany na wspólną przyszłość nie podejmując prób jej zmiany w kontekście wyboru kogoś innego na pierwszy plan, u swego boku. Scarlett chciała się dzielić z Cedem wszystkim, co miała, a sobą najbardziej. To było przecież o tyle dziwne, że była przecież zakichaną egoistką i materialistką. Ale przy nim nawet wydawanie pieniędzy nie było aż taką mordęgą jak w każdej innej okoliczności. Może podświadomie wiedziała, że jak tylko skończą szkołę to zaczną się wzbogacać, choćby właśnie na kradzieżach. Szczególnie w kwestii okradania banków, rzecz jasna! Wciąż Saunders ma ich szaloną mapkę z celami, które powinni obskoczyć. Tak, placówka na Kajmanach również była na liście. Teraz zaś tylko myślała o ciele Bennetta, jego dotyku i oddechu na swojej skórze. Po raz kolejny łączyli się w jedno ciało i duszę, brnąc do spełnienia. Przypieczętowania tego, co zostało nieformalnie powiedziane. Łaknęła jego pocałunków, ust, rozbieganego spojrzenia. Dawała mu przyjemność swoimi ruchami, głośno dając do zrozumienia, że jest jej z nim wspaniale. To wszystko nie miało takiego wymiaru jak ostatnio, ale też sytuacja była zgoła inna. Teraz wiedziała, że może czuć się bezpieczna, że to wszystko do czegoś zmierza. Że ich wzajemne pragnienie się dopełnia i jest najsłuszniejszym na świecie. Kiedy w końcu padli z wycieńczenia po którymś z kolei udowadnianiu sobie, jak wielkie jest ich uczucia, ślizgonka spała nadzwyczaj dobrze. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Nie miała też żadnych koszmarów, a kiedy się obudziła - zapewne koło południa - uśmiech zagościł na jej w miarę wypoczętej twarzy. Obróciła się przodem do swej pandy, podziwiając ciemniejący ślad wokół oka. Pokręciła z niedowierzaniem głową i przybliżyła się do niego. Odgarnęła swoje blond włosy do tyłu, podpierając głowę na łokciu i delikatnie, opuszkami palców muskając policzek chłopaka. Wreszcie było tak, jak powinno. Mogła oddychać spokojnie, odgonić wszelakie uczucia zestresowania. Kochać i być kochaną. I żyć dalej, jak gdyby świat był najpiękniejszym miejscem, w którym przyszło im żyć. Razem. Już nigdy więcej osobno? To się okaże...