Typowo mugolskie, duże mieszkanie. Cóż, Nelly w końcu pogodziła się z samodzielnością swych małych chłopców, choć oczywiście ich opłakała podczas przeprowadzki z Bentham. Każdy z braci ma swój pokój, co zapewne ułatwia sprowadzania przeróżnych lokatorów!
"Jak dobrze mieć sąsiada" hehs. Bracia Bennett na pewno zaśpiewają to osiemdziesięcioletniej staruszce, która za młodu uczyła dzieciaków kick boxingu. Sumo też chciała, ale nigdy nie nabrała odpowiedniej masy ciała i właśnie widzicie taka sytuacja nieprzyjemna, że ona czuła się niespełnioną zapaśniczką. Ale kiedy człowiek usiądzie sobie spokojnie przed mugolskim telewizorem to czy chociaż ma spokój? NIE! Okazuje się wtedy, że ktoś przestawia podłogę w mieszkaniu obok i nie tylko wierci, ale chyba wali młotem, że aż jej jedzonko podchodziło do gardła. Staruszka wcisnęła na siebie dresik, bo przecież modne to w blokowiskach, że aż przykro nie kupić sobie do laczek, takiego garniturku. Nie zapomniała również o swojej koszulince: "jakie życie taki rap" i w takim stroju wybiegła ze swojego mieszkania z torebką w kolorze krwistej czerwieni. I poczęła walić pięścią w drzwi: - EJ WY. OTWIERAĆ NIEDOBRE, WY... BACHY ZŁE. - Ale nikt nie reagował. Za to usłyszała to co nie powinna. Sąsiadka Margareth w akcji! Biedna już zaczęła wyobrażać sobie, że rodzi tam jakaś kobieta i stąd te kobiece okrzyki, ale przecież zaraz usłyszała, głuchy łomot. Kto bije rodzącą kobietę? Oto ona, sąsiadka doskonała zaraz dojdzie kto i dlaczego zakłóca jej oglądanie: "Czarodziejskich spraw". Kpina w biały dzień. Oto cofnęła się o dwa kroki i zamierzała się rozpędzić, aby kopnąć nogą w drzwi na co te miały się otworzyć, ale zanim biedna Mag doszła, że już nie te lata to ugrzęzła w rozkroku z dyskiem, który jej wypadł. Dlatego miała wielkie wejście! Drzwi pchnęła głową, a te same uskoczyły na co biedna poślizgnęła się i niefortunnie upadła. Ale jak na wspaniałą Mag przystało pokonała ból i pokręciła trochę ciałem, aby ustawić dysk i podniosła się z podłogi. A wtedy? Zdzieliła obu chłopaków po twarzy torebką. - Uspokoić się! Bachy złe! Gdzie rodzice?! Tak się dzieci wychowuje? Gdzie matka? - Rzuciła w stronę Cedrika. - Co wam mówiłam? CO WAM MÓWIŁAM? Raz dwa. Ja tutaj załatwiam sprawy bardzo ważne dla życia mieszkańców. Zaraz was stąd wyrzucę i się skończy zabawa. Już dzwonie po mugoli policjantów. Ministerstwo też przyprowadzę. Bachy niedobre do Azkabanu powinni wywozić, a rodzicom jakieś normalniejsze dawać, a nie... Raz kobieta urodzi, a potem męczy się przez resztę życia. MOŻE TROCHĘ SZACUNKU? - Tu Margareth doszła do wniosku, że będzie ładniej wyglądała, kiedy poprawi fryzurę i położy ręce na biodrach. Przecież od zawsze wiedziała, ze Drake się w niej podkochuje. Niech chociaż sobie popatrzy na nią, a ona dalej będzie udawać niedostępną. - Złazić bachy, bo żal me serce ściska, że zaraz was tutaj zabiję sama. - I tyle. Jeszcze walnęła jednego i drugiego po twarzy i zatrzymała chłodny wzrok na krwi. - Mam nadzieję, że to smocza, bo zebrałabym do kaszanki! - Wspaniałomyślna oszczędność.
Ech, gdyby Elliott tu był, a nie błądził nie wiadomo gdzie, zapewne żaden sąsiad by się nie oburzał, przecież najmłodszy i pod tym względem najbardziej rozsądny z Bennettów na pewno rozdzieliłby naszych dwóch fajterów... a tak to czekała ich niespodzianka! Chociaż to o tyle dobrze, bowiem nie wiadomo jak by się ta krwawa bójka mogła skończyć, gdyby do ich mieszkania nie wpadła ta staruszka, którą Cedric czasem widywał na klatce schodowej. Czasem zdarzało mu się, oczywiście przez "przypadek" nie powiedzieć jej "dzień dobry", ach to roztargnienie! Szkoda, że Cedric nie zdążył się znów zamachnąć, bo tym razem już by w Drake'a trafił, tak, tak oczywiście! Niestety na tych ambitnych planach się skończyło, bo choćby najstarszy z braci zdążył wziąć ten zamach, dostał w twarz torebką. WTF? Przez chwilę naprawdę nie ogarniał, pewnie sądząc, iż Drake zmienił taktykę i teraz będą się okładać przedmiotami! Proszę bardzo, on, Ced, na pewno przywaliłby bratu czymś większym niż torebką. Stolikiem takim na przykład! Jak się jednak okazało, to nie Drake, a ta irytująca staruszka spod trójki. W ogóle piękną stylówę miała, szpan na dzielni, za pewne rządziła wśród tych łysych pał I GITOWCÓW (nowe słowo hehe wszyscy się uczymy), którzy czasem krążyli na ich ulicy zastraszając i wyłudzając galeony od biednych dzieciaczków. - Wtf co pani tu robi? - zapytał, będąc już bliskim wyrzucenia tej niechcianej baby za próg. Zaraz jednak całkiem zmienił taktykę, A NIECH DRAKE MA ZA SWOJE. Dlatego tylko wygiął usta w smutną podkówkę i zaczął przecierać oczka, taka biedna, malutka panda się z niego nagle zrobiła! - Bo psze pani, bo on, mój okropny brat znów mnie bije. A JA CHCIAŁEM TYLKO ZAPYTAĆ CO ON CHCE NA ŚNIADANIE - wychlipał, kręcąc głową - Ja już tak nie mogę psze pani, już nie wytrzymuję, kocham go bardzo, ale to trudne żyć z takim tyranem... - wyjaśnił kobiecie, ponownie wycierając oczy - Bije mnie, bije matkę, bije naszego małego braciszka, a kiedy ja się próbuję buntować, jest tylko gorzej! Ja nie wiem co robić, do kogo się zwrócić... Drake, błagam cię, apeluję do ciebie, PRZESTAŃ SIĘ NAD NAMI FIZYCZNIE I PSYCHICZNIE ZNĘCAĆ! - wykrzyczał do brata i aby jego dramatyczna opowieść była bardziej wiarygodna, wskoczył za staruszkę, żeby uchylić się przed gniewem jego okropnego brata sadysty!
Ech, co się dzieje na tym świecie... Bije sobie spokojnie swojego brata, a tu ludzie do drzwi pukają. Zignorował to, no bo halo, niech przyjdzie później? Dopiero kiedy intruz wlazł do środka, Drake zdołał nieco ochłonąć. W takim sensie, że już nie bił Ceda, a raczej to jego zaczęto bić torebką. Jak się szybko okazało, napastnikiem była staruszka spod trójki. Puchon jęknął, odsuwając się od powalonego na ziemię najstarszego Bennetta, a sam próbował się uspokoić. Bo wciąż był zły na tego idiotę! On tu mu przekazuje radosne nowiny o ślubie, a on co... no dobra, może go trochę obraził raz czy dwa, ale czy to był powód, aby wszczynać bójkę? W dodatku w ogóle nie umiał się bić, bo trafił go tylko raz na samym początku i to tylko dlatego, że był zaskoczony jego czynem. Ech, nie powinien się w ogóle zaczynać, ot co! Stał sobie i sapał w najlepsze, aby wyrównać oddech i oczywiście starał się nie patrzeć na sąsiadkę, KTÓRA MU SIĘ SZALENIE PODOBAŁA, ale cóż, no, zajęty był! Poza tym zawsze była między nimi duża różnica wieku, sami rozumiecie... a tak serio to łypał co jakiś czas gniewnie na krukona, który zaczynał się zbierać z podłogi. Nie miał pojęcia, co tam ona gada, ale spojrzał na nią kilka razy nieco zdumiony. - Policji ani ministerstwa nie potrzeba... - mruknął, choć wciąż nie potrafił się uspokoić. Szczególnie, że jego podły brat zrobił coś... co po prostu było ciosem poniżej pasa! Drake patrzył się na niego zdezorientowany i zażenowany jednocześnie. Co to za głupie dowcipy? A nie pomyślał, że babka naprawdę kogoś wezwie i on pójdzie do więzienia? Niby student Ravenclawu, a zachowuje się jak kompletny idiota i bezmózg... - Czyś ty postradał zmysły? - spytał go więc, jednakże jego frustracja rosła w zatrważającym tempie. - Sam zacząłeś mnie okładać! - krzyknął w jego kierunku, zaciskając pięści. Mocno, aby przypadkiem do niego nie doskoczyć i naprawdę nie przywalić mu po raz kolejny. Świetnie ogółem, coś czuję, że kroi się gruba akcja! I puchon znienawidzi go już do końca życia. Oto historia braci Bennett.
Biedna Margareth miała już swoje lata i właściwie to nie wiedziała dokładnie o co się bije dzisiejsza młodzież. Obrazki, które widziała w gazetach odnosiły się głównie do narkotyków, alkoholu i patologii w rodzinach. Również wspominano o masowych kradzieżach ze sklepów z magicznymi rzeczami, którymi potem obracano na czarnym rynku! I to właśnie Mag już od dawna wątpiła czy w tym mieszkaniu żyją normalni ludzie... Ona już podejrzewała, że chłopcy w ogóle nie byli ze sobą spokrewnieni, a tworzyli swego rodzaju mafię i to oni odpowiadali ze te wszystkie spalone samochody na mugolskim osiedlu! Przecież ona - Margareth, właśnie odkryła jedną z największych tajemnic ludzkości! Oto dowiedziała się właśnie, a raczej rozszyfrowała to co się tutaj działo! Otóż te mieszkanie to była melina! To pewnie tutaj składowano ciała i w ogóle było jakieś małe fetyszowate krematorium. Hehs. Ale ona była inteligentna! Dlatego teraz zaczęła nerwowo rozglądać się za jakaś trumną na kółkach i szybko wciągać powietrze, aby wyczuć jakiś nieprzyjemny odór. Nic takiego się nie stało, więc doszła do wniosku, że nie da się zwieść, bo to kamuflaż, a ładne buźki Bennett'ów nic jej nie zrobią! Przecież ten Drake ewidentnie ją podrywał, albo chciał skutecznie odwrócić jej uwagę od tajnego interesu, który się tutaj odbywał. Zapewne tłukli się, bo rachunki ich poróżniły. KASA WSZĘDZIE. Za kasę pewnie zrobiliby obaj wszystko. Mag cofnęła się o krok słysząc deszcz wymówek. - POMOCY! ZŁODZIEJE, GWAŁCICIELE! PEDOFILE! - W głębi duszy miała nadzieję, że ktoś teraz jej pomoże. Biedna, przerażona Mag.
Och, tak, Margareth ich rozgryzła! W ogóle Drake to tak się chemią interesuje, więc on to już w ogóle w pokoju wyrabiał metamfetaminę, Ced rozprowadzał ją na dzielni, a Elliott zajmował się usuwaniem niewygodnych świadków czy tych, którzy zalegali z zapłatą. No i ich ciała oczywko lądowały w mieszkaniu Bennettów, jak to zresztą również bezbłędnie staruszka odgadła. Doprawdy, nasi bracia robili prawdziwą konkurencję tym groźnym gitowcom z Hogwartu! Niedługo na pewno dojdzie do jakiejś wojny gangów... o ile oczywiście to wcześniej Margareth z tym czegoś wcześniej nie zrobi, taka uczynna kobitka. Tak, Cedric już po chwili zrozumiał, że obrał chyba najgorszą taktykę z możliwych. Nie dość, że Drake zareagował w ogóle nie tak jak się krukon spodziewał (w jego wizji zacząłby go błagać o litość i o następną szansę, obiecując solenną poprawę, hehe) to ta głupia baba zaczęła krzyczeć... najchętniej to by ich w ogóle do Azkabanu pewnie wsadziła, ech. Co teraz robić? Nie daj Merlinie zlecą się jeszcze jacyś inni sąsiedzi i faktycznie zrobi się niewesoło... chociaż, no nie no, nasi bracia chyba byli jednak bardziej wiarygodni niż wścibska sąsiadka, która na pewno niejeden raz działała innym mieszkańcom na nerwy. Z tego Drake'a to jednak cholerny szczęściarz, że się wyprowadza... niech przynajmniej znajdzie sobie sąsiadkę godną Margareth, taki cwaniaczek, pff! Teraz, mimo wszystko trzeba było pomyśleć o tym, jak uspokoić rozszalałą kobietę. Cóż, tym razem Cedric chyba również nie popisze się wyczuciem sytuacji, ale CO TAM. - Proszę się zamknąć, wyjść stąd i nikomu nic nikomu nie mówić, bo naślemy na panią Boba, nie chciałaby go pani spotkać, postrach Londynu - zagroził jej nieznanym żadnemu z nich Bobem, ale przyznajcie, bardzo niebezpiecznie to brzmiało! Zwłaszcza, że Ced fajter mówił powoli i spokojnie, mrużąc bardzo groźnie oczy. Jak już ma ich za jakichś bandziorów, to czemu tego nie wykorzystać? - Bob jest gorszy nawet od nas - dodał jeszcze, kiwając głową. Oby tylko staruszka nie zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, ups.
O RANY CO ZA SYTUACJA. Ale bez hemoglobiny i tym podobnych. Za to zapewne z zapleczem laboratoryjnym, dragami i martwymi ciałami, jak już Cedric zdążył pomyśleć. Jeju, teraz to Drake zgłupiał. Bo darł się sobie rześko na swojego durnego brata, a ta kobieta zaczęła krzyczeć coś o złodziejach, gwałcicielach i pedofilach. Świetnie. Oczywiście puchon był przekonany, że to wszystko przez tego głupka rzekomo z nim spokrewnionego. Który w dodatku potem gadał jeszcze większe brednie. No i co on miał biedny robić? Nie miał pojęcia. Wciąż był wkurwiony, wciąż próbował się uspokoić. Wyrównać oddech i zaciskać pięści, by potem je rozluźniać i tak w kółko. To miało mu pomóc w odreagowaniu stresów. Jednakże ta dwójka ich tylko dokładała! Więc jedyne, co mu przyszło do głowy, to... - Dobra, wynocha stąd - powiedział w końcu rozdrażniony, a zaraz potem doskoczył do Margareth, wypychając ją chamsko za drzwi i zatrzaskując je za nią. Cóż, był dosyć niedelikatny. Ponadto aż dziw bierze, że on, puchon o swoich zasadach, coś takiego uczynił! Pewnie potem będzie żałować. Tymczasem odczuł ulgę, że wstrętne babsko znalazło się poza zasięgiem jego wzroku. To jednak nie koniec. Został jeszcze ten krukon, który po prostu przegiął! Cóż, Drake wciąż był pod wpływem złości. I dopiero kiedy się całkowicie uspokoi, dojdzie do niego, co takiego zrobił. Ale wtedy będzie za późno, jak zwykle. Wkurwiony podszedł do wszystkich swoich manatków, zmniejszając je zaklęciem. I potem wszystko władował w dwie torby. Nie odzywał się przez ten czas do człowieka, którego w tej chwili nawet nie chciał nazywać swoim rodzeństwem. Ojoj, chyba naprawdę był wnerwiony. - Nie odzywaj się do mnie nigdy więcej - powiedział zatem do niego, kiedy skończył. Zrobiło się... dramatycznie i złowieszczo. Chyba nigdy się tak bardzo w swoim życiu nie pokłócili. Dziwne doświadczenie. W każdym razie, puchon zabrał swoje manatki i upewniwszy się, że sąsiadka nie czatuje za drzwiami, wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Jakże po męsku i w stylu Bennettów!
No niewątpliwie było im bardzo wesoło. Płaceniem nie mieli zamiaru się przejmować, zresztą właściciel znał Francuza na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest wypłacalny i nie ma awanturniczej natury, więc wyciągnięcie od niego długu nie będzie stanowiło specjalnego problemu. Raphael właściwie nie zauważył, kiedy znaleźli się na zewnątrz, pośród wyjącego wiatru i ciemności. Deszcz nie padał już tak bardzo, ale na tyle, by mieli świetną zabawę, tańcząc po kałużach. De Nevers próbował prowadzić, niezbyt wyraźnie nucąc jakieś tango i starając się nie potknąć, co wychodziło mu nieszczególnie. W końcu klapnął w środek wyjątkowo błotnistej kałuży, co przyjął pijackim rechotem. Całe szczęście, że Curtis zdążyła mu się wyślizgnąć z ramion, bo pewnie by leżeli w tym błocku razem. W ogóle to pewnie dziwne, że Juvinall w ogóle zdecydowała się na wspólny taniec, ale prawdę mówiąc de Nevers nie przejmował się specjalnie jej opinią w tej kwestii, był większy, silniejszy i oboje byli pijani, więc właściwie dlaczego nie? Wszystko wirowało i nawet deszcz i odległe pomruki burzy jakoś ich nie otrzeźwiły. - Nie da się jeść światła księżyca, głupie chmury, merde, idźcie preszzzz!- zawołał dramatycznie Raphael, siedząc w kałuży i wymachując rękami, jakby chciał przepłoszyć stado natrętnych gołębi. W końcu wygrzebał się z błota i uśmiechnął żałośnie do Curtis.- Nie chcą mnie suuuchać-wyjaśnił, kręcąc z dezaprobatą głową. Prawdę mówiąc, nie był pewien, jak udało się im dotrzeć do mieszkania braci Bennett, gdzie chwilowo przemieszkiwał zaproszony przez Elliotta Raphael. Dzięki Merlinowi, że zdecydowali się na lokal na parterze, bo w innym wypadku prawdopodobnie by w ogóle tam nie dobrnęli i jak para lumpów nocowali by na klatce schodowej albo gramolili się po schodach na czworaka, nie mogąc utrzymać równowagi. Nie byli zalani w trupa, ale osiągnęli stan, kiedy świat radośnie wiruje, nie podlegając prawom grawitacji, więc naprawdę- całe szczęście, że Bennettowie mieszkali na parterze. Raphael zrobił konspiracyjną minę i uśmiechnął się do Curtis, przykładając palec do ust. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że Cedric i Elliott wybrali się akurat na imprezę do Melissy, Marylin czy kogoś w tym rodzaju, bo od kiedy zaprzątał sobie głowę takimi detalami, a już zwłaszcza po pijaku? Jako uprawniony do przebywania w gniazdku Bennettów nacisnął klamkę i uchylił drzwi, robiąc minę Jamesa Bonda, zakradającego się do siedziby przestępców. - Nie możemy ich obudzić...- poinformował Australijkę, ściskając jej dłoń, po czym potknął się o próg i wylądował wśród butów Cedrika i Elliotta, co chyba bardzo go zirytowało, bo zaczął kląć po francusku. Z wydatną pomocą Curtis wstał i podszedł do jednych drzwi, marszcząc brwi i mrużąc oczy, by upewnić się, że te wirujące litery układają się w imię "Drake".- To tu. Tu śpię. Chyba. I chyba muszę usiąść, bo moje nogi... eee... żyją własnym życiem.
W zasadzie to pijackie, deszczowe tango naprawdę się Curtis spodobało! W normalnych okolicznościach pewnie stałaby z grobową miną i obserwowała poczynania puchona, ale kiedy procenty tak wesoło huczały jej w żyłach, a burza rozbrzmiewała gdzieś z daleka, sama z pijackim śmiechem na ustach chlapała po kałużach, sprawiając, że i ona i Raphael pokryci byli błotnymi odpryskami. Gdyby ktoś ze znajomych, a nawet przyjaciół, ujrzał teraz Juvinall, tak beztrosko chlapiącą w kałużach, wcale nie uznałby jej za pijaną. Po prostu za rozhisteryzowaną, na skraju jakiejś psychozy, która, jak niektórzy uważali, wisiała nad Australijką od dawna. Wybuchnęła chichotem, kiedy Raphael klapnął w kałużę! - Suchać Raphaeeela gupie chury akyyyyysz! - rozkazała nieposłusznym chmurom, kiedy De Nevers wstał i pokręcił głową z dezaprobatą. Bezczelność, że tego księżyca dzisiaj nie było! Hehs, w ogóle oni to mieli szczęście, że a) nie wylądowali w rowie b) nie rozszczepili się podczas teleportacji (chociaż może dotarli do Londynu w inny sposób, hmm?) albo, że nie natknęli się na jakiegoś wilkołaka, wszakże po ostatniej imprezie u Melody, mieszkańcy Tojadowej chyba trochę bardziej zaczęli uważać na nieproszonych gości. Curtis nie miała pojęcia gdzie się znajdują, ale podejrzewała, że jest to mieszkanie Raphaela, który mieszka w nim w trakcie roku szkolnego. Nie miała zielonego pojęcia, gdzie mieszka Elliott i że Raph jest u niego w odwiedzinach, dlatego bardzo zdziwiło ją, kiedy zaczęli się skradać. Włamiemy Się Do Twojego Mieszkania I Zrobimy Filet Z Kota. Curtis zachichotała. - Ale że kooogo? - zapytała, przeciągając ostatni wyraz i ze zdumieniem przyglądając się takiej ilości par butów. A później doszło do niej, że a, no, współlokatorzy. Ale zanim zdążyła powiedzieć koledze o swoim błyskotliwym odkryciu, poczuła nagłe szarpnięcie dłoni; puchon znowu zaliczył widowiskowy upadek! Juvinall pomogła mu się podnieść, chociaż nie było to zadanie łatwie, o nienienie, zwłaszcza, że te ściany zdawały się wirować. Robiły się mniejsze i znowu większe, jakby chciały kogoś wessać, dlatego, aby nie skończyć jako pożywka dla tynkowego żołądka, Curtis cofnęła się, akurat przygwożdżając plecami do ściany małego korytarzyka. Śmiejąc się, osunęła się pod ścianę. - Moje eeeeeeeeee też, jakby wcale mnie nie słuchały! - poskarżyła się z miną zagniewanej pięciolatki i na dowód, wyciągnęła nogę w kierunku Raphaela, machając nią tak, aby łydka zwisała bezwładnie. - Za co my im puacimy eeeeech - pokręciła gniewnie głową, przyciągając nogę do siebie, zdejmując martensa i rzucając nim gdzieś w ciemność; but prawdopodobnie wylądował w salonie, uderzając w jakiś stolik. Celny rzut, Curtis nie bez przyczyny została ścigającą, HEHS. - UPS. - znowu zaczęła się śmiać, próbując teraz ściągnąć drugiego buta.
Raphael doszedł do wniosku, że pomysł trzymania butów w przedpokoju jest po prostu idiotyczny. Kto mógł coś takiego wymyślić? Musiał mieć nierówno pod sufitem i nie uwzględnić faktu, że człowiek pijany, to człowiek nieskoordynowany i wymagający specjalnych względów, pewnych ułatwień, a nie zasadzek w postaci sterty obuwia, która tylko czeka na niebaczny ruch, by spowodować upadek nie-do-końca-trzeźwej osoby. Naprawdę, co to ma być. Właściwie pytanie, jak oni tam dotarli, jest całkiem słuszne, jednak autorka nie może na nie odpowiedzieć, tak samo, jak najprawdopodobniej nasze kochane postaci- jak wiadomo, po pijaku można dokonać rzeczy naprawdę niezwykłych, które w normalnych warunkach wymagałyby nadprzyrodzonych mocy. Najważniejsze, że jakoś im się to udało, że siedzieli teraz bezpiecznie w przedpokoju braci Bennett, chichocząc jak para pomyleńców i zmagając się z obuwiem, które nie chciało współpracować. - ICH- odparł dramatycznym szeptem Raphael, jakby mieszkał co najmniej z parą trolli górskich albo ogniomiotów, które bardzo, ale to bardzo nie lubią być wyrywane ze snu. Tak, skradanie się w pustym mieszkaniu, powodzenia! Faktycznie, wszystko falowało, wirowało i tańczyło, a Raphael próbował wstać z wydatną pomocą panny Juvinall. W końcu udało mu się złapać względny pion.- Oto ja! Powstaaaem!- oznajmił gromko, po czym złapał się za usta i spojrzał na Curtis z wyrzutem.- Ciiiii! Zawtórował jej zduszonym chichotem, opierając się o ścianę, która zdawała się uginać, jak ciasto czy nadmuchany balon. Było mu strasznie wesoło, chociaż nie wiedział dlaczego i ogólnie świat był piękniejszy niż normalnie, a on miał ochotę przytulić Curtis i mówić jej różne miłe rzeczy, bo była taka fajna! Póki co, próbował ustać na nogach i to zadanie pochłonęło większość jego uwagi. - Nie siadaj, bo nie wstaiessz... za późno- stwierdził z niepokojem, widząc, jak Juvinall osuwa się po ścianie i siada. Spojrzał z zainteresowaniem na jej zwisające, skądinąd bardzo zgrabne, łydki i pokręcił głową, zastanawiając się, jak one tak mogą, jak one mogą być tak nieposłuszne.- Guupie jakieś. Niew... niewdz... niewcięcznise- uznał z pijacką powagą, która szybko przerodziła się w wybuch śmiechu. W końcu dał sobie spokój i usiadł ciężko obok Curtis, ciągnąc za jej martensa, którego nie zdążyła jeszcze do końca rozsznurować, więc po prostu powlókł ją w swoją stronę za rzeczoną nogę, biorąc sobie za punkt honoru zdjęcie opornego obuwia.- Chośśś tutaj, kaloszzu jedn!- zawołał wojowniczo, chwytając kostkę Curtis i walcząc zaciekle. Niewiele to dało, więc szybko się zniechęcił i pogłaskał łydkę Juvinall, tę samą nieposłuszną łydkę, która tak uroczo się majtała! - Moszzze gupie, ale esssetyczne- powiedział z uznaniem, po czym spojrzał na swoje bardzo długie i raczej chude nogi, czując do nich nieuzasadnioną antypatię. No i te stopy! Coś okropnego! Naprawdę! Głupie nogi Raphaela.- Mojee są dooo kitu- skonstatował ze smutkiem, po czym spojrzał w oczy Curtis błagalnie, jakby bardzo chciał, żeby zaprzeczyła, mówiąc, że to najładniejsze męskie nogi jakie w życiu widziała.- A ja cieee teraz pocauje. Tak ciut, ciut, dopfsze? Ciut, ciut!- zasugerował, przysuwając się do niej z niezbyt mądrym, ale ujmującym uśmiechem, w którym nie było kompletnie nic zmysłowego. Przypominał duże dziecko, spragnione odrobiny czułości i pogłaskania po główce. Jakie to urocze!
Właściciele mieszkania prezentowali po prostu niesamowitą lekkomyślność, bo halo przepraszam, jak można zostawić tyle butów w przedpokoju? Skandal, faktycznie. Swoją drogą, ciekawe czy Elliott dostałby zawału, znienacka wchodząc do mieszkania, zapalając światło i zauważając swojego pijanego przyjaciela i Curtis rzucających butami do salonu? Bo podejrzewam, że Cedric uznałby to za niesamowicie zabawne. Na szczęście bardzo niepijani Raph i Curtis nie mieli chyba co się martwić szybkim powrotem braci, więc hulaj dusza, mogli urządzić zawody w rzucaniu butami przez przedpokój i cały salon, mogli nawet jakąś skalę i odpowiadające jej punkty wymyślić, stolik byłby za 10 punktów, kanapa za jakieś osiem, natomiast całkowitym bossem, wartym stu punktów, byłoby okno. Trochę smutek, że aktualnie oboje chyba nie byli w stanie urządzić takich zawodów. - NO TAK, ICH. - pokiwała głową w zadumie, udając, że dokładnie wie w czym mieszkaniu są. Chyba faktycznie wkradli się do jakiegoś randomowego, hoho, uznała! I wydało jej się to tak niesamowicie zabawne, że znowu zachichotała; poza tym, sytuacja wydawała się jej łudząco podobna do akcji jej opowiadania w którym Aleksander Zmiażdżę Ci Wątrobę Mokasynem, rzucał się na ludzi z ich własnymi butami, które porywał z szafek w ich mieszkaniach. Oczywiście zostawiał tych, którzy nie mieli mokasynów. Nie byli warci umierania pod takim szlachetnym, według Aleksandra, obuwiem. Juvinall rozejrzała się odruchowo, szukając w tej stercie jakichś mokasynów. Ech, nie było! A przynajmniej nie widziała. - Nie doźźdź, że... że zabieram je wżendzie, to jeżżdże so niepozłużne - wybełkotała bez ładu i składu, chichocząc i lekko poklepując się po nodze, ot tak, żeby nogi wiedziały, gdzie ich miejsce! - No weź iźże do Raphaela! - wykrzyknęła do buta, którego próbował ściągnąć jej puchon, po czym teatralnie przyłożyła rękę do ust, wszakże uświadomiła sobie, że przecież za ścianą mogą być ONI. Kiedy natomiast nieposłuszny but wypowiedział wojnę i został na stopie Australijki, ta pokręciła głową z przyganą, grożąc wskazującym palcem sprawiedliwości. Dopiero kiedy De Nevers pogłaskał ją po łydce, uznała, że nooo może była dla nogi i buta trochę zbyt ostra i pijacko-zła mina zeszła z rumianej twarzy Australijki. Co nie znaczy, że Curtis w dalszym ciągu groźnie nie łypała na buntownicze obuwie. - Przezdań - nakazała Raphaelowi tonem władczym niczym Księżniczka Jestem Zamknięta W Wieży I Nie Mam Jak Zdobyć Ludzkiego Mięsa (to prawdziwa bohaterka tragiczna, przyznacie, pochodzi jeszcze z czasów, kiedy Curtis miała jakieś dziewięć, dziesięć lat) i błyszczący, ale i bardzo surowy wzrok przeniosła z łydki wprost na Raphaela. - Nie mówże tak, przedzież sooo taaaaaaakie długie! - i żeby zobrazować dokładną długość nóg De Neveresa, wyciągnęła ręce na całą długość swoich ramion. - So jeżdze dłuższe! - wykrzyknęła, po czym znowu się zreflektowała, zasłaniając usta dłonią. Nie mogła jednak powstrzymać chichotu. - Pocaujesz? - zdziwiła się tak, jakby co najmniej po raz pierwszy usłyszała to słowo, po czym poddała je analizie. A nie było to łatwe, procenty dalej wesoło huczały w główce, utrudniając ocenę sytuacji i położenia. Gdyby Curtis była trzeźwa, wyglądałoby to inaczej. Po pierwsze raczej nie tarzałaby się w butach w czyimś mieszkaniu. - Może byźź nawet trochę wieecej niż ciuut. - uśmiechnęła się, ale ten uśmiech również nie był w żaden sposób zalotny, zresztą takie uśmiechy to u Juvinall w ogóle rzadko, baardzo rzadko można było dostrzec. Przesunęła się do Raphaela bliżej, odsuwając buty (nie mokasyny), które jeszcze stały im na drodze. - Ten jedeen raz Raphaelu, będę udawaź, że jestem księżniczko, a ty wuaźnie uratowaueź mnie przed wielkim kaloszem ziejącym ogniem, postrachem caaauego miasteczka! - powiedziała bardzo cicho (no, przynajmniej próbowała, ale wyszło chyba całkiem nieźle, taki teatralny szept).
Raphael zdążył się już rozczulić. No bo dlaczego Curtis miała takie ładne nogi, podczas gdy jego były długie, chude i włochate? Dlaczego? On chciał mieć takie ładne, takie śliczne, zgrabne nóżki jak panna Juvinall, a matka natura mu ich poskąpiła! A może to wina jego własnej, rodzonej matki? Może zrobiła to specjalnie, może jak był niemowlęciem wieszała go za pięty na sznurku, a nogi się wyyyyyciągałyyy. I teraz zwykle miał za krótkie nogawki spodni i wiało mu po kostkach, a jak powszechnie wiadomo, zmarznięte kostki uniemożliwiają efektywne tworzenie, więc jeśli czasem miał kryzys twórczy, to pewnie dlaczego! Przez jego matkę i to wieszanie na sznurku! Co za kobieta! Ona go pewnie wcale nie kochała, bo zignorował córkę baronowej de la Grange d'Arquien, która była głupia, miała krzywe zęby i strasznie pluła na rozmówcę, a poza tym nie wiedziała nic o życiorysie Flauberta ani o południowoamerykańskim realizmie magicznym. Po prostu idiotka! Matka musiała wiedzieć, że to się w przyszłości stanie i dlatego pokarała go takimi okropnymi nogami. A fe! Usłyszawszy władczy ton Curtis, skulił się w sobie i spojrzał na nią żałośnie. No nie dość, że ma ładniejsze nogi, to jeszcze na niego krzyczy, kiedy on jest biedny i skrzywdzony przez własną matkę! To wołało o pomstę do nieba! - Som, som... Wyglodam jak... eee... no... po francusku cigogne. On ma takee czewone nogi... i je szaby. Ja jestem Français, ae ja lubiee jak one skaszom, a nee leszzom na talessszyku, fiesz? A on je je. She loves you, yeah, yeah, yeah... i ten... ten cigogne tesz je je. I ja jestem jak on. Przes te nogi, fiesz?- wyjaśnił poważnie Raphael, wzdychając cicho i ściągając własne buty, które nie były tak wrogo nastawione jak martensy Curtis i po dłuższych negocjacjach, poszybowały do salonu. Bum. Hehe. De Nevers pokiwał poważnie głową, po czym uśmiechnął się promiennie, jak dziecko, które niespodziewanie dostało torebkę cukierków. - Preszz z kaloszem! Ja cie zasłoniee własnoo pieersio, oui? A ja jesteem ksieciem szyy pas... patuszkieem? Bo to peewna róószica jes...- zainteresował się Raphael, przytulając ją do siebie.- Paaachiessz deszzzem. Lubie deszz. I ciebie. A moszze koocham? Je t'aime i pocauje wiecej niszz ciut, tak!- stwierdził z zadowoleniem de Nevers, kopiąc przy tym trampki Elliotta i odsuwając kapcie Cedrica. Coś podobnego. Pocałował Curtis w usta, troszkę nieśmiało, po czym zachichotał radośnie i zrobił to jeszcze raz, tuląc ją do siebie i wciąż się śmiejąc.
Och, faktycznie chyba coś było nie tak! Może na domiar złego (albo wręcz przeciwnie!), matka Raphaela wcale nie była taka niemagiczna, może była ukrytym jasnowidzem i tego nie wiedziała, ale przeczuwała, że jej syn zasługuje na "karę" w postaci takich długich nóg? Chociaż były one karą chyba tylko i wyłącznie według Rapha, pijanego Rapha, bowiem Curtis uznała przecież, że takie kończyny są fantastyczne, halo. Gdyby wybuchła dyskusja, kto posiada ładniejsze nogi, Juvinall mogłaby długo na ten temat polemizować! - Cigogne? - powtórzyła Curtis, nieomal boleśnie nie łamiąc sobie języka. W tym stanie bezproblemowe powtórzenie nawet angielskiego słówka zdawało się trudnym zadaniem. Spojrzała na Raphaela, mrużąc oczy, jakby właśnie ktoś poświecił jej w oczy lampką. - Nienienienie, staphhhh Raphael! - pokiwała głową, sprawiając, że już i tak rozczochrane włosy, spadły jej na twarz, przynajmniej częściowo zasłaniając widok na te zbliżające i oddalające się od siebie szalone, niepijane ściany. - A muasz w rodzinie cygana? Booo podobno przepizz na pieczono szape jest u Francuzów przekasywany z pokolenia na pokolenie iiii MOSZE nie lubisz ich bo nie masz w rodzinie sygana? - wybełkotała, śmiejąc się z własnej logiki, którą trudno było ogarnąć i trochę odbiegała od pijackiego wywodu De Neversa o nogach, ale cóż, teraz wydawało jej się to całkowicie na temat! Pomachała butom puchona, które pomknęły w mrok salonów, wyszeptując jakieś wzruszające pożegnanie ich typu PA BUUCIKI i wytarła wyimaginowaną łezkę, która w wyobraźni Juvinall zakręciła jej się w oku. - Jezteź ksieciem - odparła hardo, kładąc mu głowę na piersi, kiedy przytulił ją do siebie. Chwilę tak siedziała, zaciskając powieki, wyobrażając sobie, że ściany zaczęły się kurczyć, a oni mogą uciec przez malutkie drzwiczki, którymi do mieszkania Bennettów dostawały się myszy i inne żaby, w ucieczce oczywiście przed głodnymi Francuzami. Wreszcie uniosła głowę. - W końcu nie leszauabym pijana, chociaż wcale nie jezdem pijana!!!!, przy pastuszkuu no buagam powagi - obruszyła się, chcąc się nawet odsunąć i spojrzeć na Raphaela z wysokości z miną R U KIDDING ME ale no niestety, sił biedaczce nie starczyło, motywacja, żeby się odsunąć też była mała, a zmniejszyła się do rozmiarów biedronki, kiedy poczuła usta chłopaka na swoich. Również się zaśmiała. Był to raczej chichot i chociaż wciąż można było doszukać się w nim nuty histerii, ona raczej spowodowana była przez brak kontroli nad swoimi odruchami, nie miała wiele wspólnego z faktycznym nastrojem Curtis. - Nieeeenie kochasz mje, nie kochasz - odparła spokojnie, wplatając palce jednej ręki we włosy Raphaela, ale cały efekt zepsuła trochę bezwładna rącza, której procenty kazały powrócić na ramię puchona, ach, biednej rączce było ciężko! - A ty, ty pachniesz Paryyyżem. Co dzifne ciut, bo nigdy tam nie byuam hehe - tym razem to ona się do niego nachyliła, całując w usta.
Ostatnio zmieniony przez Curtis Juvinall dnia Nie Wrz 08 2013, 15:05, w całości zmieniany 1 raz
Raphael poczuł coś jakby ukłucie niepokoju. Jak pamiętał, w rodzinie żadnego cygana nie miał. Co prawda jeden wujek, a właściwie mąż ciotecznej siostry jego matki był Austriakiem, ale to chyba nie o to chodziło, prawda? Zmarszczył swoje ciemne, gęste brwi i zastanowił się głęboko. Czy fakt, że nie miał w rodzinie cygana bardzo go dyskredytował w oczach Curtis? Miał nadzieję, że nie! On po prostu jakoś nie lubił żab, to znaczy nie lubił ich w formie dania, co jak na Francuza było może trochę dziwne, w końcu sztandarowa potrawa i tak dalej. Jej pokrętna logika zafrapowała Raphaela, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że pewnie Curtis wie, co mówi, w końcu była taaaka mądra! - Byyyś moszze- pokiwał entuzjastycznie głową.- U mnie szadnycch syganów niee ma. Ani jednego. Naet tachiego maaalusienkiego- poskarżył się żałośnie, pokazując jakiego malusieńkiego cygana nie uświadczysz w jego familii. Wychodziło na to, że nawet cygan wielkości bakterii nie wchodził w rachubę, bo Raphael docisnął do siebie opuszki palców ze szczerze zmartwioną miną. - Weec gdybym nie byył kzieciem, to byś mniee nie lubiła?- spojrzał na nią z niepokojem, trochę zapominając o tym, że mówią czysto hipotetycznie, a on jest raczej jakimś baronem czy hrabią, tytulatura jakoś mało go interesowała, zwłaszcza że jego rodzice nie mieli pałacu i chociaż powodziło im się wcale nieźle, normalnie pracowali. Ale chyba nie obraził się jakoś strasznie, bo przytulił ją do siebie mocniej, głaszcząc po włosach, po czym, jak już wspomniałam, pocałował raz i drugi, chichocząc przy tym radośnie i dochodząc do miłych wniosków! - A waźnie, sze kocham!- zaczął się upierać Raphael, któremu bardzo się nie spodobało, że Curtis podważa jego uczucia, które właśnie się narodziły w zamroczonej alkoholem kudłatej łepetynie naszego Puchona! I faktycznie, biedna ta rączka Curtis, bo de Nevers bardzo lubił być głaskany po główce, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda?- Boo Parysszz jezd we mnie, fiesz? Tak barco, barco, asz tutaj- wycelował palcem w miejsce mniej więcej na wysokości swojego pępka i chciał powiedzieć jeszcze coś, ale Curtis skutecznie mu w tym przeszkodziła, po raz kolejny całując w usta. To było bardzo miłe, więc Raphael nie miał zamiaru się kłócić ani protestować, a tylko objął ją trochę mocniej, ignorując półbuty Cedrika, które wpijały mu się w plecy, i fakt, że oboje są przemoczeni do suchej nitki. Są rzeczy ważne i ważniejsze, prawda? A jemu teraz najważniejszą rzeczą na świecie wydawało się całowanie Juvinall, która twierdziła, że on jej nie kocha. Co za pomysł! - A eesteź kzieżniczkom na siarnku groochu? Bo jak taak, to tu som buty, a nie groch, chodźiasz teszz niewygoddnee...- wymruczał, odrywając się w końcu od jej ust i głaszcząc po policzku.
- To dlatego nie lubisz szap - uznała tonem prawdziwego niepijanego eksperta, kiwając głową z powagą i prawdziwym współczuciem. I zrozumieniem! Bo sama również nie miała w rodzinie cygana; takie przezwisko, którym ze starszym bratem posługiwali się w odniesieniu do najmłodszej siostry, oczywiście się nie liczyło. Ba, Curtis to nawet z żadnym prawdziwym cyganem nigdy nie rozmawiała! Na pewno dlatego również nie lubiła żab. Na pewno. Logiczne, nie powiecie, że nie! - Lubiuyabym - odparła, marszcząc brwi. - Tylko mój tatkoo, królewski król siedmiu królesf, móguyby mieć coś przesiwko - dodała z żalem, przymykając oczy i w ogóle próbując, co aktualnie było zadaniem bardzo trudnym, wyglądać na biedną królewnę zmuszaną do wstawania o siódmej, noszenia książek na głowie i picia herbaty z nudnymi damami dworu. Nie, koniec, ona nie będzie posłuszną królewną, uznała Curtis! - ALE jooolo, możesh byś pastuszkiem Raphaelu, niech tatko zajmie się sobo, MOŻESH BYŚ PASTUSZKIEM - wykrzyczała ostatnie słowa na cały głos, niepomna na to, że w pokoju obok mogą znajdować się ONI. Teraz już nawet nie pofatygowała swojej zmęczonej dłoni, aby zatkać sobie usta, po prostu znowu się głośno roześmiała. - Udowodnij! - zakrzyknęła, znowu za głośno, ale zauważyła, że kiedy zaczyna krzyczeć, ściany przestają się przybliżać. Cóż za dziwna zależność! Dlatego - oczywiście w ramach eksperymentu! - wtuliła się w Raphaela mocniej, jak gdyby to miało sprawić, że ściany już w ogóle zaczną się cofać. - Chyba eestem. - stwierdziła, wyciągając zza pleców trampka Elliotta, który niemiłosiernie wpijał się w Juvinall. - Troszku dusze to siarnko. - powiedziała, pokazując Raphaelowi niegrzecznego buta, który zaraz również został posłany na wygnanie, czyli mniej więcej do salonu Bennettów. Curtis postanowiła za to zająć się bardziej przyjemną częścią bycia królewną, ale kiedy wróciła do pocałunków i nadawania swojej dłoni stanowczych rozkazów (wpleć się we włosy Raphaela, albo do lochu!!), musiała przystanąć w pół gestu. Przerwała jeden z dłuższych pocałunków, nasłuchując. - Złyżysz? - zapytała. - TO SMOK!!! - stwierdziła, rozglądając się po tych egipskich ciemnościach. No nie wiem, być może faktycznie w salonie czaił się smok, ale równie dobrze mógł być to odgłos przesuwanego mebla, przez sąsiada piętro wyżej. Tyle możliwości!
No, no, mina biednej królewny wyszła jej nadspodziewanie dobrze, bo Raphael bardzo się przejął i przycisnął ją mocniej do siebie i rozgłośnie cmoknął w czubek ślicznej blond główki, mrucząc coś pod adresem ojca-króla, który miał jakieś dziwne uprzedzenia. Wybuch buntu Curtis w równym stopniu go zaskoczył, jak i uradował. - Będe paasał oweszzki, fiesz? Iii grau na flecie! Fiesz? Nigdy nie graaaem na flecie, ale skoro pastuszek umie, to i kzionże będzie umiaał, pfrawda?- spytał z powagą, po czym zawtórował jej śmiechem, jakoś zapominając o NICH. Jej, ale wszystko się kołysało. Ściany jakoś nie trzymały pionu, to na pewno wina jakichś niedouczonych magicznych architektów, którzy nawet prostej i stabilnej ściany, oburzające! We Francji ściany nie wirowały AŻ TAK, nawet po kilku głębszych... nawet po kilku wieczorach z głębszymi, ale co tam! Przynajmniej siedzieli sobie tak razem, przytuleni, rozbawieni i rozgadani. I może ODROBINĘ wstawieni. - Udowo... uwodo... udowoniśśś? Saabiję smoka, oui? Fieeelką bestiee! I zginee, ale ftedy nie będziessz miaaa fąttpfliwości!- powiedział z oburzeniem Raphael, patrząc na nią z miną urażonej niewinności. Jak ona mogła wątpić w szczerość trochę zalanych, ale przecież prawdziwych uczuć Raphaela? Nie odpowiedział na jej stwierdzenia, dotyczące ziarnek i królewien na nich, bo tylko potwierdziła jego podejrzenia, ale z przyjemnością zajął się całowaniem ślicznej Australijki, która wykazywała prawdziwy entuzjazm! Fakt, że nagle zaniechała tej czynności, wzbudził w nim irytację! Co za bezczelny smok, który ośmielał się im przerywać tak miły i intymny moment! Rozzłoszczony de Nevers wyplątał się z czułego uścisku Curtis i zmarszczył groźnie brwi. - A otoo i on! Zmok! Ideee do niegoo!- oświadczył z uporem Raphael, po czym jakimś cudem się podniósł, opierając o ścianę i ruszył w stronę salonu, wymachując parasolem, który wpadł mu w ręce jakoś przypadkiem. Po chwili rozmyślił się i wrócił do Juvinall, no bo przecież najpierw trzeba ją ukryć, tak? Bezpieczeństwo księżniczki najważniejsze! Właściwie bez słowa wyciągnął do niej ręce i jakoś postawił na nogi, taki z niego rycerz! - Iźieeemy do sypialni, poteeem srobię z nieego bewfsztyk, jak bęziesz bessspiecznaa, kzieżniszzko- oznajmił Raphael, ciągnąć ją w stronę pokoju Drake'a. No niebywałe, jeszcze trafił do właściwej sypialni. - Aaaee nie bęziemy się kooochać, bo to maało romantyszne tak terass...- dodał z odpowiedzialną miną, po czym pocałował ją jeszcze raz, prawie tracąc równowagę i opierając się jedną ręką o ścianę. Uśmiechnął się rozbrajająco i doprowadził Curtis do wspomnianego pokoju, po czym usiadł ciężko na łóżku i posadził ją sobie na kolanach, zapominając, że przecież miał zabić smoka!
Ostatnio zmieniony przez Raphael de Nevers dnia Pią Wrz 13 2013, 10:46, w całości zmieniany 1 raz
- Praffda - przytaknęła energicznie, wyobrażając sobie Raphaela pasącego owieczki. Jej domniemany ojciec król nie byłby zadowolony, ale nawet tylko po to, aby zrobić mu na przekór, Curtis ubrałaby bawarską sukieneczkę, długie włosy uczesała w warkocze i pośpieszyłaby na polankę, aby dotrzymać Raphaelowi towarzystwa i przyuczyć się różnych technik wypasu zwierząt. To mogło jej się przydać. Albo nie. Kto wie jednak w jakich nietypowych sytuacjach mogła się znaleźć księżniczka? Ano właśnie! - OKEEJ ZABIJ SMOKA - wykrzyknęła całkowicie poważnie, bo halo, była tylko LEKKO WSTAWIONA, to nie wina procentów, że w salonie czaiła się ziejąca ogniem bestia, czekająca aż nasi bohaterowie przekroczą próg pokoju. Curtis bardzo żałowała, że nie ma przy sobie białej chusteczki, którą mogłaby pomachać swojemu rycerzowi. Nie była pewna, ale czyż nie tak właśnie zachowywały się królewny, kiedy ich wybrankowie udawali się w bój? Z braku laku i chusteczek - nawet tych higienicznych - Juvinall ściągnęła z siebie bluzkę hehs, wydało jej się to niesamowicie trafną alternatywą, idealny kawałek materiału w który można wypłakiwać oczy w akcie tęsknoty za królewiczem z aspiracjami na pastuszka. - Uwaaszaj mój ksionże! - zakrzyknęła dramatycznie, zasłaniając oczy bluzką czy tam tuniką, już nie pamiętam. Książę Raphael wrócił jednak dość szybko, czyżby krwiożercza bestia okazała się niegroźna? A może to De Nevers był urodzonym rycerzem? Księżniczka Curtis nie zdążyła się o to zapytać, bowiem z pomocą puchona jakoś udało jej się podźwignąć z butów braci Bennett. - Ksionże tak się baaałam! - ścisnęła mocno jego dłoń, a w drugą wręczyła mu bluzkę/tunikę. - Przyjmij ten skromny podaunek na znak mojej wdziecznoźcii! - no nie mogła inaczej postąpić, kiedy Raphael, tak rycersko, powiedział, że najpierw odprowadzi ją w bezpieczne miejsce, a później rozprawi się z tą bestią. Później i Curtis zapomniała o bestii. - No mao, mao romantyszne - przyznała mu rację, a kiedy posadził ją sobie na kolanach, postanowiła, że halohalo nikt się tu nie będzie buntował i nakazała swojej dłoni wpleść się we włosy Raphaela. I udało się! Przez chwilę próbowała też nakazać swoim oczom wpatrywać się w jeden punkt, to znaczy w oczy Raphaela, ALE TO BYŁO TAKIE TRUDNE, że zaprzestała i tylko pocałowała go jeszcze przelotnie w usta, po czym jakimś (no niestety Ognista nie dodaje gracji) trochę pokracznym ruchem, klapnęła na łóżko Drake'a. - Zobasz ksionże, tutaj chyba też spau jakiś członek rodziny króewskiej, bo jest taaaak miękko! - i aby udowodnić Raphaelowi, że jej królewniana intuicja nie wyczuwa żadnego ziarnka grochu pod materacem, podskoczyła.
Raphael prawie się wzruszył tym niespodziewanym podarunkiem. Naprawdę, nie przypuszczał, że Curtis w dowód wdzięczności wręczy mu swoją ostatnią koszulę! (Czy też bluzkę/koszulkę/tunikę- niepotrzebne skreślić). A w każdym razie ostatnią na ten moment, bo przecież znajdowali się w mieszkaniu Bennettów! Przycisnął dar do serca i spojrzał Curtis głęboko w oczy. Wzrok miał może nieco zasnuty pijacką mgiełką, ale to przecież nic, bo przez tę mgiełkę przebijało się szczere wzruszenie i wdzięczność. Doprowadził Curtis bezpiecznie do sypialni i z radością przyjął słodkiego całuska, jako kolejny dowód uznania, sympatii i wdzięczności. Och, Juvinall była taka rozkoszna, kiedy nie opowiadała o wyprutych flakach, morderczych narzędziach, takich jak nóż do sera, i wymyślnych torturach! Naprawdę, gdyby nie fakt, że powoli się zadurzał w Gigi, z pewnością zakochałby się po uszy w tej niezwykłej Australijce, która przecież do niego pasowała! Był jej księciem, prawda? I miał szczery zamiar uratować ją przed smokiem, a że zapomniał, że ta bestia czai się w salonie braci Bennett i skupił na jaśniejszych stronach życia, takich jak trzymanie na kolanach ślicznej dziewczyny i przyjmowanie od niej niezwykle miłych pocałunków, które pachniały w równym stopniu nią i Ognistą... nie można mieć do niego o to pretensji, prawda? W końcu był tylko słabym mężczyzną, a należy uwzględnić fakt, że Curtis została w samym staniku, to znaczy od pasa w górę. Jak on mógł się od niej oderwać i pamiętać o jakiejś tam podłej gadzinie, która dziwnym trafem przestała demolować salon Bennettów? No nie mógł. Kiedy Juvinall zsunęła się z jego kolan i wylądowała bezpiecznie na łóżku, roześmiał się i wyciągnął na całą długość (czyli nogi spoczywały godnie na dywanie, bo jakże by inaczej!). - Osssszywiście...! Bo tooo jess takie spesjalne łóóószzko dla mojej ksienżniszzki!- oświadczył z wyraźną dumą i też podskoczył, po czym przytulił Juvinall do siebie, a właściwie wtulił twarz w jej ciepły, miły biust, dochodząc do wniosku, że jest bardzo szczęśliwy i połączenie ślicznej kobiety i alkoholu jest jednym z najlepszych jakie zna. - Pszzytul mnie mosssno, dopsze? Bo ja jeeestem takim całkieem malutkim kzienciem i potssszebuje duszzo czuości...- oznajmił bardzo poważnym tonem, obejmując ją ramionami i zamykając oczy. Podciągnął kolana prawie aż do piersi, zwijając się w ujmujący kłębuszek i nie wypuszczając Juvinall ze swojego uścisku. Była ciepła, miękka i dobra do przytulania. I była jego księżniczką, tak? A on jako książę miał prawo przytulić się do swojej księżniczki, zwłaszcza, że z góry zapowiedział, że nie będą się kochać, bo to mało romantyczne, tak ni stąd ni zowąd i po prostu bardzo chciał się przytulić. To chyba nic złego? Taką przynajmniej nadzieję miał Raphael, chociaż jak się dobrze zastanowić on nie postrzegał tego w tych kategoriach. Po prostu chciał, żeby Curtis chciała tego samego i pozwoliła mu na te wszystkie czułostki. To przecież takie miłe!
Hm, Curtis zawsze mogła bezzwrotnie pożyczyć koszulę od Cedrika. Albo Elliotta. Chociaż podejrzewam, że gdyby dziewczyna pierwszego Bennetta wyczaiła, kto jest obecnie w posiadaniu jakiejkolwiek części ubrania jej chłopaka, w dormitorium ślizgonów mogłoby zawrzeć. Sam Ced by pewnie nie ogarnął, że brakuje mu jednej koszulki, chociaż gdyby była ona jego ulubioną, z jakąś nazwą zespołu na przykład... dobra, skończę te prowadzące do niczego dywagacje, Curtis ewentualnie podwędzi coś Elliottowi, w końcu nie robiła tego po raz pierwszy! W sensie mówię o samej kradzieży, najmłodszy Bennett padłby ofiarą zdolności kleptomańskich umiejętności Australijki po raz pierwszy. Dziwnie to zabrzmiało, znając upodobania Juvinall do mordowania ludzi w swoich opowiadaniach. Ale Elliott przecież nie był postacią literacką, o, usprawiedliwiłaby się! Ale heheh fakt, zostawmy koszule i koszulki, chociaż to chyba trochę niebezpieczne, uwzględniając to, jaka bestia czai się w salonie Bennettów? Dobrze, że nasza parka zdążyła już trochę o nikczemnym smoku zapomnieć, ach ten niesamowity wpływ procentów! Najwyżej skończą z nadwęglonymi kończynami, a Curtis opisze taką sytuację w swoim następnym opowiadaniu. Może uzna tylko, że akcja nie miała miejsca w starej kamienicy w Londynie, a w jakimś średniowiecznym zamku? - Dopszeeee mój mały ksieciu. Opowiesieś ci bajke na dobranos? - zapytała z troską wymalowaną na niepijanej twarzy. Teraz to bardziej przypominała stateczną królową z gromadką książąt, które wychowuje, a nie małą księżniczkę, którą dzisiaj przecież powinna być. Czy królewicz nie zrazi się do niej, kiedy dowie się, że ma małe książątka na utrzymaniu? O czym ty myślisz Juvinall. To Raphael był królewiczem! I to faktycznie było bardzo miłe! I żaden głosik przebłysku trzeźwości nawet nie oponował, kiedy Curtis nie tylko nie oswobodziła się z ramion swojego księcia, a wtuliła się w niego jeszcze bardziej, przymykając oczy, które ciążyły jej już od dłuższego czasu. Raphael pachniał alkoholem i czymś nieznajomym, co wcześniej Australijka uznała za woń Paryża, teraz natomiast powiedziałaby, że to królewski zapach, cechujący osoby wywodzące się ze szlachetnych rodów. Wtuliła się w De Neversa jeszcze bardziej, o ile było to możliwe, uwzględniając jego kłębkową pozycję. - Smok nas tutaj niie znajdzie. - wyszeptała, nie otwierając oczu.
Nie no, bez obaw! W końcu Rafałek tez miał jakieś swoje ciuchy, co prawda niemożliwie wygniecione, ale czyste, a biorąc pod uwagę długość jego cielska, każda koszula mogłaby służyć Curtis za sukienkę i z pewnością wyglądałaby przeuroczo z nagimi, zgrabnymi nóżkami wystającymi spod koszuli Raphaela. Nie ma się czym martwić, de Nevers z pewnością pożyczy jej jakieś ciuchy, które na jej osobie będą przypominały jakiś namiot czy coś w tym stylu, ale kto by się przejmował, prawda? A tam, smok! Czymże jest smok w obliczu ciepłego biustu ślicznej Curtis i uroczego Raphaela, który próbował się skurczyć i być małym księciem, co wcale nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że miał metr dziewięćdziesiąt i przeraźliwie długie i chude nogi. W tej chwili żadne z nich nie przejmowało się jakąś niegodziwą gadziną, która czyhała na nich w ciemności w pokoju obok. No bez przesady! Są rzeczy ważne i ważniejsze i co do tego żadne z nich nie miało chyba wątpliwości. - Ossszywiśśśie...- Raphael wyraźnie się ucieszył, że raz w życiu to jemu opowiada się bajkę, a nie odwrotnie. Miła odmiana, naprawdę! Zwłaszcza, że wtulał twarz w ciepłe piersi Curtis i wsłuchiwał się w kojąco spokojne bicie jej serduszka. Pum-pum. Pum-pum. Pum-pum. Nagle głowa zaczęła mu bardzo ciążyć, podobnie jak powieki, które zupełnie wbrew jego woli zaczęły opadać. Juvinall pachniała tak miło, ciepłą, rozgrzaną, kobiecą skórą, alkoholem i jeszcze czymś, ale de Nevers nie miał siły zastanawiać się nad tym głębiej. Pum-pum. Pum-pum. To lepsze niż najpiękniejsza kołysanka. Oplatał ją mocno ramionami, spragniony czułości, bliskości i wszystkiego, co kojarzy się z ciepłem i bezpieczeństwem. Niektórzy po alkoholu robią się agresywni, ale Raphael do nich nie należał, skądże znowu! Wręcz przeciwnie- procenty wyzwalały w nim serdeczność, stawał się przyjacielem całego świata, małym chłopcem, który uwielbiał się przytulać i niebezpiecznie szybko się rozczulał. Po alkoholu nie dręczyły go straszliwe żądze, nie patrzył lubieżnie na każdą napotkaną dziewczynę, ale miał ogromną ochotę powiedzieć jej coś miłego albo serdecznie objąć i dać upust swojej czułości. A że Curtis nie oponowała, to wyszło jak wyszło. Pum-pum. Pum-pum. Pum-pum. Pum-pum .Pum-pum. Pum-pum. Obudził go jakiś niezidentyfikowany dźwięk. Smok? przemknęło mu przez myśl, ale sam wysiłek ruszenia mózgownicą kosztował go bolesne łupnięcie w czaszce. Otworzył oko i jęknął, zaatakowany przez jakiś niegodziwy promień słońca. Odgłosem okazały się być roboty drogowe, które boleśnie wwiercały się w oszołomioną głowę Raphaela. A pod jego ramieniem coś pomrukiwało przez sen. Zdobył się na jeszcze jeden wysiłek. Curtis? Dziewczyna o koszmarnym poczuciu humoru, ale ciekawej osobowości, która wymordowała pół Paryża, a potem pozwoliła swojej historii przeminąć z wiatrem? W porządku. Określił z kim jest i co wyrwało go ze snu. Bolesne łupnięcie w czaszce. Mon Dieu. Nigdy więcej Ognistej. Nigdy! Sahara w ustach i głowa rozpadająca się na miliony kawałeczków. Jęknął i zamknął oczy. Spokojnie. Po chwili coś go zaniepokoiło. Spojrzał na Curtis. Ach. W staniku. Ale na dole ubrana, tak? On też. No to dobrze, chociaż tyle dobrze, że w pijackim szale nie zrobili czegoś, czego mogliby żałować, bo zapewne nie mieliby potem żadnej motywacji, żeby się ubierać. Poleży jeszcze chwilę. Żeby jej nie budzić. Niech jak najdłużej trwa w sennej błogości, z dala od nienawistnego kaca.
- No wieeec był król. Król, który miał młodą sóreszkę, królewnę. - tutaj Curtis ziewnęła, walcząc z ogarniającą ją sennością i opadającymi powiekami, którym wciąż nakazywała unieść się do góry. Bezskutecznie. - Była taaaaka śliczna, że pewien czarownik, baardzo potęszzny wiesz, zapragnąu ją poślubić i... ten no, ona nie chciała. A król kochał swojo córeczkę i powiedział okej suonko, nie chcesz to się nie hajtaj iii ten czarownik wiesz, on rzuciu klątwe na tę królewnę. Że każdy, kto ją pocha umrze w męczarniach iii król padł trupem. Zrozpaczona ksieużniczka uciekua, próbując nie dopuścić, aby ktokolwiek ją kiedykolwiek jeszcze pokochał... - w założeniu opowieść miała poruszać i brzmieć o niebo lepiej nie tylko w kwestii wymowy, ale i nastroju; podniosłego i tragicznego, bynajmniej nie podpitego. I miała w sobie o wiele więcej krwawych szczegółów, które zamiast znaleźć ujście w słowach i krwawych scen opisach scen walki czarownika z księżniczką, ulokowały się w podświadomości Curtis, pozwalając, aby śniła o wyprutych flakach i odciętych kończynach, przynajmniej nie nękając tymi obrazami Raphaela. Bolesne łupnięcie w głowie bynajmniej elementem snu już nie było. Usta miała tak suche, że musiała się na poważnie zastanawiać, czy może jeszcze poruszyć zesztywniałym językiem. Jeszcze to upierdliwe światło, ugh, czyżby obudziła się na jakiejś cholernej pustyni, gdzie słońce pragnie wypalić wszystkich znajdujących się w jego zasięgu? Nie. Ale mimo to, Juvinall czuła się tak, jakby odległość od domu była równa jakiemuś piaskowemu pustkowiu. Jakby źle zrobiła, budząc się w tym miejscu. Otworzyła oczy, mrużąc je pod wpływem promieni słonecznych i spojrzenie szarych tęczówek padło na Raphaela, który leżał tuż obok. Zdusiła jęk i spróbowała się energicznie podnieść, aby przynajmniej ocenić sytuację, ale zaraz rozległo się głośne łupnięcie i zanim Curtis zorientowała się, że rozległo się ono wewnątrz jej głowy, już z powrotem leżała na łóżku, przykładając dłoń do obolałej główki. Och a więc to tak, Kac Morderca! Przynajmniej widok jej samej tylko w staniku, nie zszokował Curtis. Jak przez mgłę pamiętała moment, w którym sama wręczyła Raphaelowi górną część garderoby, dlatego chyba nie miała powodów, aby się obawiać, że do czegoś doszło... chyba. Niby trafiła z jakimś nie do końca jej znajomym chłopakiem do łóżka, w dodatku nie w jego mieszkaniu, ale... to tylko brzmiało tak okrutnie. W rzeczywistości Curtis naprawdę była przekonana, że Raphael nie tyle jest godny zaufania, a był w jej opinii, co po prostu ulepiony jest z podobnej gliny co ona, co czyniło go mniej... nieznajomym. Zwłaszcza po zanalizowaniu strzępków wczorajszego wieczoru, Curtis spokojnie mogła dojść do takich wniosków. Co do tego łóżka... przecież tylko obok siebie spali, o. A co się zaś tyczyło mieszkania, Juvinall nawet nie wiedziała, że nie należy ono do De Neversa. Więc wszystko było w porządku. Ale Curtis nie mogła pozbyć się irytującego głosiku, który zdawał się szeptać, że tak bynajmniej nie jest i chociaż sama nie wiedziała z czego bierze się to przekonanie, miała wrażenie, że chyba nie powinno jej tutaj być. Że mimo wszystko zrobiła coś głupiego, chociaż nawet jej własne sumienie nie będzie jej z tego rozliczać. Z czego to się bierze? - Hej. - powiedziała w końcu, przerywając ciszę trwającą od czasu, kiedy się przebudziła. Curtis Zawsze Wie Co Powiedzieć, hehehe, wbrew pozorom ta nazwa zawiera w sobie tyle czarnego humoru co wszystkie Johny i Amelie Poderżnę Ci Gardło Wykałaczką. - To chyba nie Paryż? - zapytała cicho, zachrypniętym głosem. Nie chciała też leżeć tutaj prawie pół naga, ale jakoś sięgnięcie po koc, czy tunikę, które leżały poza łóżkiem, zdawało się przerastać jej obecne możliwości. Które jednak postanowiła wystawić na próbę, bowiem wolno podniosła się do pozycji siedzącej. Świat w dalszym ciągu zdawał się wirować!
Dopiero po dłuższej chwili do obolałego Raphaela dotarło, że Curtis już nie śpi i pewnie czuje się równie fatalnie jak on sam. Westchnął boleśnie, nie wiedząc do końca, co jej powiedzieć. W głowie miał mętlik, w ustach pustynię i wszystko wydawało się mniej ważne od tego upiornego bólu w głowy, łupania w czaszce i wszelkich niedogodności. On sam wcale nie czuł się zażenowany czy nie na miejscu... W końcu przejmowanie się czymkolwiek nie leżało w jego jakże skomplikowanej naturze! On po prostu brał życie takim, jakim było. Leży sobie niewinnie w łóżku z półnagą, śliczną dziewczyną, wiedząc, że do niczego nie doszło? Bardzo dobrze, widocznie tak miało być i nie ma się czym przejmować. Było miło, skończyło się, a teraz oboje muszą odpokutować wczorajsze pijaństwo. Ale chyba było warto, tak przynajmniej uważał Raphael, który jak przez mgłę pamiętał większość wydarzeń. Tango w deszczu. Pocałunki pod wieszakiem. Pokonanie parasolem smoka, którego wcale nie było. Tunikę czy bluzkę Curtis, wręczoną mu na znak wdzięczności ocalonej księżniczki. Mimo łupania w czaszce, uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na nią z sympatią i współczuciem. To prawda, byli ulepieni z tej samej gliny. Długie zwierzenia, rozmowy nad szklankami Ognistej, które jakoś nigdy nie chciały być puste, bardzo ich zbliżyły i pozwoliły okryć, jacy są naprawdę. A byli zaskakująco podobni, mimo pewnych różnic. Oboje mieli słabość do światła księżyca w różnych formach. Jedli je, pili. Patrzyli na życie w podobny sposób. Zresztą, co było złego w niewinnym, zupełnie pozbawionym pierwiastka erotycznego leżeniu w jednym łóżku, w dodatku w ubraniach? No dobrze, Curtis nie była W PEŁNI ubrana, ale nie była też naga, więc w czym rzecz? - Bon jour- odparł z lekkim uśmiechem Raphael. Bolała go głowa, suszyło jak jasna cholera i czuł się rozbity, ale mimo wszystko fajnie, że to właśnie obok niej obudził się tego feralnego ranka. - Nie, zdecydowanie nie... w Paryżu kac nie jest aż tak morderczy...- wymamrotał, po czym zasłonił oczy wierzchem dłoni. Nie miał siły wstać, nie miał siły na nic. Mógł tylko powoli sobie dogorywać w tym łóżku. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że Curtis podjęła się heroicznego wysiłku, to znaczy podniesienia się do pozycji siedzącej. - Wiesz, to był bardzo udany wieczór... mimo dzisiejszych... niedogodności- powiedział w końcu, unosząc się na łokciu i starając się przemienić grymas bólu w ujmujący uśmiech. Średnio mu to wyszło, ale liczą się intencje, prawda? Miał ochotę znów ją pocałować, ale jakoś się powstrzymał i nadludzkim wręcz wysiłkiem usiadł na łóżku. - Mam tylko nadzieję, że nic nie nabroiliśmy, bo Elliott może mieć mi za złe... - westchnął boleśnie, targając swoją niesforną czuprynę. Porozmawiali jeszcze trochę o tym i owym, głównie o najlepszych metodach na kaca. Przeszukali kuchnię braci Bennett, przyrządzili jakieś niezwykle skuteczne remedium na tę przypadłość, po czym rozstali się w miłej atmosferze. Raph ucałował Curtis w policzek i odprowadził przed kamienicę, skąd deportowała się z cichym pyknięciem. Francuz przez chwilę wpatrywał się w to miejsce, paląc papierosa, po czym westchnął ciężko i powlókł się z powrotem do mieszkania. Mimo wszystko było to naprawdę interesujące spotkanie. Trzeciego stopnia, można by rzec!
Tym tajemniczym "gdzieś" okazało się mieszkanie Bennettów, obecnie zamieszkiwane tylko przez jednego Bennetta. Z Drake'iem nie rozmawiał od czasu ich wielkiej kłótni, a Elliott wyjechał i ich kontakt także zanikł - smutna historia trzech muszkieterów, ale teraz nie o tym! Chociaż nie powiem, to również bardzo najstarszego Bennetta gryzło, wszak kiedyś trudno byłoby rozdzielić tę trójkę, a teraz dwójka spośród nich nie chciała na siebie patrzeć, a trzeci członek bandy pewnie zwyczajnie się za swych krnąbrnych braciszków wstydził. No i nic dziwnego. Szczerze mówiąc, Cedric nie spodziewał się takiej reakcji po Scarlett, naprawdę, był przekonany, iż jego desperacki pocałunek będzie ich ostatnią stycznością ze sobą, po czym Saunders będzie go starannie unikać, wrzucając do jednego worka z psychopatami, niebezpiecznymi wielbicielami i osobami pozbawionymi gustu. Dość szybko udało im się dostać na Tojadową - Cedric nie byłby w stanie stwierdzić, o czym myślał przez tę całą drogę. Był ślizgonki tak spragniony, że najdelikatniejsze muśnięcie ich ramion sprawiało, że ciarki przechodziły mu po plecach, a myśli zaczynały być trudne do odebrania. Parę razy zatrzymywał się też tylko po to, aby znów szybko przyciągnąć do siebie Saunders, pocałować ją i znów ruszyć w dalszy, szybki marsz. Chciałby dłużej na nią popatrzeć, zobaczyć czy się zmieniła, przypomnieć sobie jej spojrzenie i kolor włosów, ale ani razu sobie na to nie pozwolił, jakby podświadomie bojąc się, iż kiedy tylko się zapomni, Scarlett ucieknie, zauważając, że jego uczucie do niej wcale się nie wypaliło. Sentymenty i czułości już nigdy nie będą im dane, stwierdził, a teraz też nie był do końca pewien co się dzieje. Ale był gotowy na wszystko, aby ukraść sobie trochę bliskości ze Scarlett. Nawet jeżeli będzie płacić za to wysoką cenę w postaci zalanego tygodnia, kaca mordercy i następnych miesięcy depresji. Przecież ona nie musiała wiedzieć, że to co się właśnie działo, znaczyło dla niego W S Z Y S T K O. Niecierpliwie szarpał się z zamkiem do drzwi dygocącymi dłońmi, a kiedy on ustąpił, Ced rzucił niedbale klucze na stół w salonie, nie kłopocząc się ponownym zamknięciem drzwi. W amoku zrzucił z siebie kurtkę na podłogę i znów ciasno objął SMS, wpijając się w jej usta. I absolutnie nie był to miły, uprzejmy pocałunek. Za dużo było w tym wszystkim pożądania i niewypowiedzianej tęsknoty, aby teraz bawić się w jakieś grzeczności. Nie wiedział co się dzieje i jakim cudem to się dzieje, ewidentnie dążył do autodestrukcji, ale w tym momencie miał to w głębokim poważaniu. W środku naprawdę płonął, nie miał czasu sprawdzić, czy i jego skórę objęły już płomienie. Udało mu się pozbawić Scarlett płaszcza, czy w co tam była ubrana i wrócić do przerwanych czynności. Jego dłonie zaczęły błądzić od linii jej żuchwy, poprzez piersi, do talii i znowu wracały, aby powtórzyć swą szaleńczą wędrówkę, a jego usta natomiast, tak bardzo spragnione ślizgonki, nie odrywały się od ust Saunders. Cedric przywarł do ściany, zaraz jednak zręcznie manewrując w ten sposób, aby to Scarlett się o nią oparła. Zapewne było w tym wszystkim nieco natarczywości i brutalności, przynajmniej ze strony Bennetta. Szybko pozbawił ślizgonkę i bluzki, posyłając ją gdzieś daleko, daleko w eter, bo wokół chyba nie było już nic. Cedric był jak w amoku.
Tak dawno tu nie była. Gdyby ktoś jej powiedział parę dni temu, że zawita niebawem do mieszkania Bennettów, kazałaby mu iść do psychologa, albo walnąć się mocno w głowę. Nie mniej... to była rzeczywistość. Naprawdę całowała tego najstarszego z braci. Naprawdę szli razem pomiędzy londyńskimi uliczkami, zmierzając w tym samym kierunku. Naprawdę zatrzymywali się, spragnieni swego dotyku jak niczego innego na świecie. To była rzeczywistość. Najpiękniejsza. Chwilowa? Scarlett nie wiedziała, czy zaraz nie otrzeźwieją, czy ktoś nie stwierdzi, że nie może, albo że to jednak żart i Cedric krzyknie HA, MAM CIĘ! To było nawet prawdopodobne. Ale... rozum jej wyparował w jednej chwili. Nie myślała o niczym, tylko o tym, że nie chciałaby, aby przestawał. Że właśnie zawładnął jej ciałem i duszą i tak powinno być już zawsze. Czy separacja od niej wyzwoliła w nim te uczucia na nowo? Zakochał się w niej ponownie? A może miał romans z Mandy i je po prostu pomylił? Dobra, to brzmiało absurdalnie, ale tak na dobrą sprawę całkiem realnie. Jednak ona nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie teraz. Cierpliwie czekała, aż wejdą do mieszkania, które widziała pierwszy raz od dawien dawna. Ale nie skupiła się absolutnie na jego wnętrzu, tylko na mężczyźnie, który ponownie zaczął ją całować, a ona żarliwie odwzajemniała te pocałunki, wplatając dłonie w jego włosy. Jego mizerny wygląd rzucił jej się w oczy, ale nie chciała tego przerywać. Dlatego odbierała swą nagrodę dzisiejszego wieczoru, dając siebie w zamian. Spalając się w jego ramionach, nie podejrzewając tego, jaki życie napisze im scenariusz do tego wszystkiego. Liczyło się tu i teraz. Chora chęć przyjemności, bo przecież gdzieś w środku martwiła się o swoją byłą pandę, ale jednak egoistyczna natura i pożądanie zdominowały jej zdolność myślenia i znikomej empatii, jaką posiadała w stosunku do bardzo nielicznej grupy ludzi. Pech! Bennett będzie musiał to jakoś przeboleć. Chyba w takim towarzystwie i w takiej sytuacji będzie to dosyć proste? To było szalone. Po prostu szalone. Tak jak tempo, w jakim się poruszali - jakby ich ktoś gonił. Bach, nie było kurtki. Bach, Saunders została przyszpilona do ściany. Bach, została bez bluzki. Za to z pocałunkami i dłońmi chłopaka, które błądziły po jej ciele. Jej ręce za to muskały jego kark, przechodząc na plecy, coraz niżej. Aż wreszcie podciągnęła jego koszulkę, by obydwoje mogli się jej pozbyć. Zbędny balast. Za to można było teraz bez przeszkód błądzić po torsie, tak bardzo teraz wychudzonym i zmizerniałym. Ale jej to nie przeszkadzało. Żadne przeszkody teraz nie istniały. No, oprócz ubrań, których mieli na sobie zdecydowanie za dużo. Z jednej strony ewidentnie się spieszyli, nie mogąc się doczekać swej bliskości, z drugiej Scarlett nie pamiętała, aby kiedykolwiek było u nich... aż tak gorąco i zachłannie. Widocznie rozłąka dobrze im zrobiła. Pozornie. Bo... właśnie, czy to nie znaczyło dla niej więcej niż dla niego? Och, drama milion.
sorka, że tak ciulowo, ale coś nie mogę się dziś skupić :c
Domysły SMS były dość zbliżone do tych cedowych, których echo jeszcze tłukło mu się po głowie. W miarę rozwoju sytuacji, było ono jednak coraz cichsze. Zapewne zaniknie zaraz zupełnie, aby jutro rano zmienić się z echa w rozpacz. To byłoby zbyt piękne, gdyby Scarlett znowu się w nim zakochała - zresztą, to przecież nie ona rzuciła się na niego z pocałunkami. Kierowała nią chęć przyjemności, to dlatego nie dała mu w twarz i nie uciekła. Z tego wszystkiego można było jednak wystosować jeden wniosek co zresztą Bennett z dziką radością uczynił - nie była w nikim zakochana, najprawdopodobniej nie była też z nikim w związku, skoro teraz tak chętnie podążała za Bennettem. Chyba, że... nie, przecież Scarlett nie zrobiłaby tego, nie posłużyłaby się nim jako narzędziem do zemsty na kimś, jakimś niewiernym chłopcu? Albo chcąc wzbudzić jego zazdrość? Dobra, takie wyszukiwanie ukrytych motywów było bezsensu i do niczego oprócz paranoi nie prowadziło. Mimo to, ciężko mu było postawę Scarlett w tej sytuacji wytłumaczyć - albo dopiero będzie, bo teraz liczyło się tylko, to, że znowu była jego. Chociażby na tę jedną noc. Nie zamierzał jednak pokazywać, że w jego przypadku chodziło o coś więcej, przede wszystkim niewypowiedzianą tęsknotę, dopóki oczywiście SMS nie przyzna, że i z jej strony tak jest. W mgnieniu oka stanik Scarlett podzielił los jej bluzki. Wszystko działo się tak szybko, że żadne z nich nawet nie zdążyłoby się wycofać. Cedric ledwo zauważył, że i Scarlett znów jest wychudzona. Wiadomość, że obojczyki, o które dłonie chłopaka zahaczały w szaleńczym tempie, są bardziej wystające niż poprzednim razem, dotarła do niego z opóźnieniem. Czuł się jak pijany. Prawdziwe szaleństwo! Aż do tego stopnia, że Bennett dźwignął dziewczynę na ręce i nie pozwalając, aby ich usta chociaż na chwilę się rozłączyły, przeniósł ją na kanapę, która była zaraz obok - jego materac zdawał się być oddalony o jakieś lata świetlne. A oni przecież nie mieli czasu na takie wędrówki.
Przecież to naprawdę było niedorzeczne. Przecież było widać, że jest szczerze zaskoczona jego widokiem. W kim miałaby wzbudzać zazdrość? W mugolu przechodzącym przez londyńską ulicę? Bitch, please. Zazdrość? I tak na pewno nikt tego nie widział. A powiedzieć mogłaby i bez pójścia do łóżka z Bennettem. To nie ma nic do rzeczy przecież. Ale Scarlett nie wiedziała, że Cedric coś takiego pomyślał. W ogóle nie znała jego myśli i poglądów, ale temu nikt nie powinien się dziwić, nie posiadała takich mocy a i ich długa rozłąka nie sprzyjała dobremu dogadywaniu się. Choć, nie ukrywajmy - teraz oboje ostatnie, o czym myśleli, to rozmowa. Bez względu na pobudki tej dwójki, byli siebie spragnieni jak nigdy przedtem. Saunders chciała czuć chłopaka bliżej, mocniej i dłużej. Nie chciałaby, aby nagle się rozmyślił i stwierdził, że przecież nie mogą, że nie wypada, że muszą wszystko wyjaśnić. Jednak nic takiego nie miało się wydarzyć. Chyba pożądanie przysłoniło im zdrowy rozsądek! Nie była w nikim zakochana. Z nikim nie była. Chyba już nie potrafiła. Po tylu porażkach i rozczarowaniach. I chorobie, która nawracała i z którą nikt nie wiedział, jak walczyć. Nie chciała nikogo na to skazywać. Zresztą, faceci się jej nie trzymali. Była zabawką na jedną, kilka nocy, a potem to wszystko szlag trafiał. nie chciała się już starać, nie miała siły. Grała więc w tą samą grę. Od nowa i od nowa. Z Bennettem zapragnęła czegoś więcej, ale... jednocześnie studziła swój entuzjazm. Na pewno skończy się jak zawsze. Czyli się pokłócą albo nie zrozumieją. I odejdzie. Znów. Zostawi ją, szukając szczęścia gdzie indziej. Może nawet u boku kogoś innego. Nie mogła tego znieść, jak tylko o tym pomyślała. To miał być JEJ Cedric, niczyj więcej. I tak wolała myśleć, póki nie widziała rzeczywistości na oczy. Kiedy wziął ją na ręce, oplotła dłońmi jego szyję, a potem oboje spoczęli na kanapie w salonie. Nie miała pojęcia, czy jego bracia dalej tutaj urzędują, ale średnio ją to interesowało, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Ciekawszym było odwzajemnianie pocałunków, ukazujących niesamowitą pasję i oddanie tej drugiej osobie. Nieważne, że być może jednorazowe. Najważniejsze, że mogli tego zasmakować po raz kolejny. Oboje działali jak w amoku, dlatego nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy namiętność doprowadziła do tego, że za moment byli nadzy. Powietrze nasycone było teraz ich oddechami i zapachami ciała, które mieszały się ze sobą atakując nozdrza. Poddali się więc swym pragnieniom. Spędzając upojną noc. Całą. W różnych miejscach. Aż w końcu dotarli do pokoju chłopaka, by tam z wycieńczenia padnąć na materac i nad ranem zasnąć. Ach, jak miło, prawda? No może niekoniecznie. Bo ranek zapewne przyniesie zaskakujące wnioski, myśli i odczucia, które mogą się okazać zbawienne, lub destrukcyjne. No ciekawe, który wariant przeznaczony jest dla nich?
Cóż, jego rozmyślania naprawdę zahaczały o paranoję, ale trochę trudno mu się dziwić. Jak na byłego krukona przystało, wiele rzeczy próbował wyjaśnić pod kątem logicznym, rozsądnym. To przecież zapewniało jakiekolwiek bezpieczeństwo i kontrolę. Jednakże tego co działo się teraz, nie sposób było przyporządkować do żadnej kategorii. Działo się to tak szybko, chaotycznie i bez żadnego przemyślenia konsekwencji. O tym będą myśleć rano. Faktycznie, Cedric nie miał ochoty na jakąkolwiek rozmowę i to nie ze strachu, raczej z o wiele bardziej prozaicznego powodu - nie chciał przerywać tego, co aktualnie się działo. Był tak bardzo spragniony Saunders, że chociażby chwilowa przerwa mogłaby go przyprawić o ból fizyczny, przynajmniej tak mu się zdawało. Nie zamierzał do tego dopuścić, a ponieważ niestety zwykle łatwo przychodziło mu olewać jakiekolwiek konsekwencje, teraz oddawał się temu z dziką lekkością. Czuł się jakby jego wizje i marzenia przenieść do rzeczywistości. Gdyby zaraz wszedł Drake, trzymając Elliotta na smyczy, Bennett wcale by się nie zdziwił, o ile w ogóle by to teraz zauważył. Absolutnie też nie kłopotałby się przerywaniem tego szaleństwa między nim a Scarlett. Wszystko było takie cudowne. W pewnych momentach tego amoku zdawało się, że połączenie między nimi jest przede wszystkim psychiczne, tak jak kiedyś. To wszystko było jak porozumienie do którego nie potrzeba było żadnych słów. Bennett nie potrafił sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek byli siebie tak spragnieni. Zachowywali się bardzo zachłannie, natychmiast niwelując jakąkolwiek przerwę między swoimi ciałami. Usnęli na szczęście od razu, zapewne koło piątej rano, kiedy światło jest najdelikatniejsze i załamuje się nieśmiało, ponuro oświetlając wycieńczonych kochanków. Dłoń Cerdika zastygnięta na brzuchu Scarlett, ich na wpół uśpione splecione ze sobą stopy. To wszystko było rychłą zapowiedzią katastrofy, która miała nastąpić rano. No, albo rano w mniemaniu Bennetta, bo obudził się on dopiero po dwunastej. Oczywiście Bennett nie żałował, jakże by mógł, pomijając już to, że była to prawdopodobnie najbardziej szalona i pełna emocji noc jego życia, to w pewien sposób czuł się po prostu na swoim miejscu, nawet jeżeli zaraz to wszystko miało być to mu brutalnie odebrane. Przez chwilę nie otwierał oczu, ale czuł, że Scarlett jest obok. Nie uciekła, co napawało go pewną nadzieją - którą jednak zaraz sam sobie odebrał, tłumacząc to tym, że pewnie po prostu była zbyt zmęczona i pomimo swych chęci, nie wykorzystała okazji do ulotnienia się po angielsku. Otworzył oczu - Saunders jeszcze spała. Oh, gdyby tylko mógł ją teraz dotknąć. Pocałować. Kiedyś było to tak naturalne, może nawet wstałby i jak na wierną pandę przystało, przyniósłby ślizgonce śniadanie do łóżka. Teraz to wszystko zdawało się nie tyle odległe, co nierealne. Nie mógł zdradzić się ze swoimi uczuciami i czułościami, dopóki nie miałby pewności, że jest to odwzajemniane ze strony Scarlett, wciąż oczekiwał najgorszego. Czyli tego, że dziewczyna po prostu wyjdzie, racząc go krótkim "do widzenia". Tylko, że wczoraj i ona wydawała się stęskniona za nim, przecież to nie mogło być udawane. Pamiętał, że było czuć emocje buchające od nich obojgu - a może w jej wypadku mylił to po prostu z wielkim pożądaniem. Pozostało tylko czekać, aż Scarlett się zbudzi. O ile wcześniej Bennett nie zwariuje.