To naprawdę dziwne pomieszczenie. Możesz sobie siedzieć na jednej z kanap przy kominku, zachwycając się wężową skórą obić mebli, albo wystrojem rodem z Komnaty Tajemnic czy pokoju wspólnego ślizgonów, aż tu nagle... wypełza wąż spod fotela! Czy jest przyjaźnie nastawiony? Ciężko stwierdzić, wszystko zależy od wielu czynników... Przy odrobinie szczęścia, będziesz mógł za darmo przygarnąć ów stworzenie. W przeciwnym razie radziłbym brać nogi za pas!
KOSTKI: Aby wejść do pomieszczenia, musisz rzucić w tym temacie kostką. 2,4 - udaje ci się wejść! 1,3,5,6 - nie udaje ci się wejść, drzwi ani drgnęły. Jedna osoba może podjąć tylko jedną próbę. Takie same zasady obowiązują przy próbie oswojenia węża (dowolny gatunek).
adnotacja: osoby obdarzone darem wężoustości mogą wejść do środka bez konieczności rzucania kostką - kiedy tylko dotkną klamki, drzwi same się otwierają. Jeden wężousty może wprowadzić tylko jedną osobę nie posiadającą tego daru. Każda kolejna musi rzucić kostką. Wężouści jeżeli chcą oswoić węża, muszą rzucać kostkami. Zwolnieni są jednakże z przykrych konsekwencji nieudanej próby. Niestety, osoby towarzyszące nie posiadające ów daru nie mają już tyle szczęścia...
Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Hura, hura! Cieszcie się narody, bo oto zmelanżowanej Zoe Champion wreszcie udało się wejść do któregoś z pokojów. Właściwie to dlaczego ona tutaj przyszła? Sama nie wiedziała... Zastanawiał ją także fakt, dlaczego tak usilnie próbowała się dobijać do każdej z komnat, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że po takiej przygodzie może skończyć bez którejś z kończyn albo co gorsza skończyć tak w ogóle. No wiecie. W ogóle stąd nie wyjść. Straszyłaby wtedy wszystkich nagrzanych ludzi, którzy próbowaliby popełnić ten sam błąd. Haha, jasne! Namawiałaby ich do tego samego. Przecież straszenie w pojedynkę jest strasznie nudne. Zjednałaby sobie jakąś fajną gwardię popieprzonych duchów. Ale fajowo! Jej przymroczony umysł nasuwał jej przeróżne wizje tak trafionego spędzania czasu. Tymczasem postanowiła zasiąść na jednej z obitych wężową skórą kanap i się trochę zdrzemnąć. Nie podobało jej się, że obudziła się w tym okropnym miejscu, a jeszcze mniej uśmiechało jej się zasuwać tak daleko do swojego dormitorium. Skoro już udało jej się wejść do tak łudząco podobnego do jej pokoju wspólnego pomieszczenia, to czemu nie miałaby tego wykorzystać. Jak pomyślała - tak zroiła. Chrap, chrap, Zoe nie ma.
Ale Zoe jest! Zoe jest tutaj z nami i zaraz nam pokaże, jak się dobrze bawi! Czyż nie? No panienko Champion prosimy o powstanie i zaprezentowanie się nam przed egzekucją czy torturą, którą zapamiętasz na długo... Bo pewnych rzeczy się nie zapomina! Podobno powracają w najgorszych koszmarach. Uważaj Zoe... Ta zabawa może nie być tak urocza, jak zakładałaś na początku... Dlatego, kiedy zasypiasz... Może warto zostawić przy sobie kogoś kto będzie nad Tobą czuwał? Bo ten wąż w rogu pokoju chyba nie był tylko zwykłą figurą... Kiedy dziewczyna zasnęła klepsydra obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni zamykając tym samym wszystkie możliwe wyjścia z pokoju. Więzienie? Kto ich tam wie... Może Zoe była jeszcze bezpieczna przez barwy Slytherin'u, które zdobiły jej serce? Całkiem możliwe i prawdziwe do zrealizowania... Ale po cóż taką sielankę tutaj zostawiać, kiedy można życie ubarwić... Skoro tak się Zoe dobrze spało, to nie wiadomo dlaczego, ale kanapa zaczęła ją "przytulać"... Czyli obicie zaciskało się na jej drobnym ciele. Warto wspomnieć, że w obiciu zaczęły wyrzynać się kolce, które teraz były bardzo blisko ciała Champion, w której najchętniej ostrza chciały się wbić... Czy oby to nie jest genialny obraz? Jak z horroru! No droga Zoe. Zagrajmy w grę.
Kostka parzysta - ostrza zaczynają Ci się wbijać w skórę szukasz desperacko jakiegoś wyjścia z sytuacji Kostka nieparzysta - do Twoich stóp podpełzają węże, które chyba chcą koniecznie spróbować, jak smakujesz.
Zgodnie z treścią listu i szaleńczym pomysłem na prezent urodzinowy, Ced pośpieszył na zakazanego piętro - jak na złość, wszystkie drzwi były zamknięte! Znaczy, no prawie... ale taki pokój z kulami kryształowymi to ech, tak superancko byłoby zobaczyć siebie i Scarlett w przyszłości, jak okradają bank. Jak wieszają to magiczne zdjęcie nad kominkiem, jak zgodnie wpierdalają lody biało czekoladowe... niestety, ten pokój pozostał zamknięty. Jak zresztą większość innych, których klamki u drzwi Bennett przysłowiowo pocałował. Ech, a tak chciał, aby ten dzień Saunders zapamiętała na długo, oczywiście za sprawą jego, krukona cwaniaka, hehehs. Po jego niedawnym, depresyjnym humorze już nie było ani śladu, oczywiście od czasu tej malowniczej scenki rodzajowej przy huśtawce. Wszystko naprawdę się układało, znowu! Oczywiście, jakby mogło być inaczej, przecież wszystko zawsze szło po cedowej myśli, było jak to sobie wymarzył... ehe! Tak naprawdę ostatnie wydarzenia znowu lekko zburzyły jego pewność, że wszystko mu się należy. Oczywiście nie do końca, bo zakończenie ich wielkiej kłótni było bardzo pomyślne, zresztą chyba dla obojga z naszej raverinowej parki. Ha, w końcu zostały ostatnie drzwi! Były raczej opcją awaryjną, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, wiadomka. Dlatego stanął, pogwizdując sobie wesoło i czekając na swoją cudowną dziewczynę. Naprawdę chciał jej zrobić wyjątkowy prezent... gdyby chociaż był jakoś uzdolniony, na przykład plastycznie! Niestety był raczej artystycznym anty talenciem, gotować też nie potrafił specjalnie dobrze (wcale nie tak jak moje pozostałe postaci, NIEE), pozostało mu więc, zaprosić Scarlett na jakiś fajny wieczorek, popołudnie czy co to tam było!
A tymczasem Scarlett umierała z ciekawości... na cóż takiego wpadł jej fantastyczny chłopak, no na co? Generalnie zapominając o wszystkich dramach, krzątała się po swoim dormitorium zastanawiając się, kiedy Cedric przyjdzie do niej i ją zabierze w to tajemnicze miejsce! Prawie dziurę zrobiła w podłodze, biedni gitowcy... niemalże pozbawiła ich warunków do spania! Ale wtedy się tym nie przejmowała, bo hej, miała urodziny, wolno jej było? Poza tym... no dobra, nie miała lepszych argumentów, no ale to nieistotne. Była już pełnoletnia! Mogła robić co jej się żywnie podoba, o! W dodatku miała wspaniałe świadectwo, czego chcieć więcej? Swojej pandy u boku, to pewne! Ale cierpliwość się w końcu opłaciła, bo nareszcie przybyła sówka od odpowiedniej osoby o odpowiedniej treści. Nawet naszej Saunders się przypomniało, że niebawem jest bal kończący rok szkolny! Dlatego postanowiła zaprosić swą miłość listownie, co by bardziej oficjalnie było... ale i tak Bennett miał zarobić kuksańca za to podłe EWENTUALNIE... chyba nie myślał, że się wywinie od tej imprezy? Albo co gorsza pójdzie z kimś innym?! Ugh! Takie to podłe myśli miała, które za wszelką cenę chciała zatuszować ekscytacją na to, że nie miała pojęcia, cóż na nią czeka... nie przeszkodziło jej to oczywiście w spędzeniu wielu godzin na pindrzeniu się i ostatecznie jak zwykle wyglądała jak bóstwo! No, dobra, nie to co tam wtedy na huśtawce, brr. Do tej pory było jej głupio, iż krukon ją widział w takim stanie... no żal i ból, ewidentnie. Tym razem więc zamierzała wyglądać olśniewająco, aby szybko zapomniał o tamtym wypadku przy pracy, hihi. Najgorsze jednak, że te zakazane piętro było tak wysoookooo... że nogi jej odpadały i musiała się chwilę na górze zatrzymać, bo taką to kiepską kondycję miała! Ale kiedy się wszystko udało i odsapnęła chwilę, przemierzyła korytarz i uśmiechnęła się szeroko na widok swojej drugiej połówki. I najpierw z dzikim okrzykiem rzuciła jej się w ramiona, składając namiętny pocałunek, a potem walnęła go delikatnie w główkę w ramach kary. - To za to twoje EWENTUALNIE - wyjaśniła mu skwapliwie, mrużąc groźnie oczęta, ale zaraz potem znów się szeroko uśmiechnęła i pocałowała swoją nie-rzodkiewkę w ramach rekompensaty za ten ból. TAKA DOBRA BYŁA, a co! W końcu nie dość, że jest najmądrzejsza, to jeszcze najdobrotliwsza!
Z Ceda to był po prostu kawalarz roku z tym EWENTUALNIE, hehe to poczucie humoru, poziom hard! To tak w razie, gdyby mieli niedosyt dram ostatnio, eheheh. Tak naprawdę przecież oczekiwał na zaproszenie, w końcu oni, naczelna parka Raverinu, mieliby się nie pojawić na salonach na tak ważnym wydarzeniu? Pozwolą temu plebsowi kąpać się w swoim blasku, chociaż przez chwilę, niech znają ich łaskę i mają za czym tęsknić przez wakacje. Doprawdy, była na siebie zła? Cedric nigdy by jej tego nie wypomniał, zwłaszcza, iż dla niego i tak przecież wyglądała świetnie jak zawsze, no wiadomka. Przecież nie mogło być inaczej, zważywszy na to, że Saunders Dobrotliwa była no... Saunders Dobrotliwą, którą widział już w niejednej odsłonie i zawsze mu się bardzo podobała, pociągała i tak dalej. Oczywiście nie, żeby nie doceniał jej starań czy czasu poświęconego na szykowanie się, NIGDY W ŻYCIU. Po prostu dla niego Scarlett wyglądałaby atrakcyjnie i w worze pokutnym... tak, był baaardzo zakochany! - Okej, należało mi się - przyznał z pokorą, nawet nie próbując przybrać miny smutnej, skrzywdzonej pandy. Parsknął natomiast śmiechem, widząc groźną minę Scarlett. Nie mógł się jednak też tak długo szczerzyć, musiał przyjąć rekompensatę za ten niesamowity ból, który sprawiła mu ślizgonka! I kiedy już ją odebrał, odsunął się od Scarlett, podnosząc pudełko, które trochę wierzgało, bo widocznie forma pudełka nie spodobała się jego zawartości! Ech, a Bennett miał nadzieję, że prezent Scarlett jednak grzecznie zaśnie... żeby już dalej nie męczyć KOTKA, aww, podniósł wieczko z takimi specjalnymi dziurkami, zrobionymi pewnie różdżką hehe, Bennett złota rączka. - To dla ciebie, najlepszego! - uśmiechnął się szeroko, przekazując ślizgonce pudełko i czekając na reakcję ślizgonki. Bo taki mały kot, to jak smok, nie? Jak się przymknie lewe oko i... prawe oko... takie tam, szczególiki.
No oczywko! SMS zawsze bardzo doceniała poczucie humoru swego chłopaka, nawet, kiedy tyczyło się jej! Bo tak naprawdę przecież się nie obraziła, ani nic, po prostu tak delikatnie dała mu do zrozumienia, że powinien pisać tylko i wyłącznie ALEŻ OCZYWIŚCIE, DLA CIEBIE WSZYSTKO! A nie jakieś tam ewentualnie i inne podejrzane teksty. Dobrze, że ostatecznie się zgodził, bo w końcu ucierpiałaby nie tylko Scarlett, ale także właśnie ten cały plebs, który nie zobaczyłby ich w najlepszej, balowej odsłonie. W końcu ostatnimi czasy rzadko pojawiali się gdziekolwiek bardziej publicznie niż zamykając się gdzieś we dwoje, więc no. Naprawdę, byli w sobie cholernie zakochani, że takie towarzyskie lwy salonowe nie kręcili się gdzieś pomiędzy ludźmi, a spędzali czas tylko ze sobą. Zastanawiające! Jednak naszej blondyneczce to nie przeszkadzało, ani trochę! Niby nie wypominał, wiadomka, ale ona już wiedziała, że faceci to wzrokowcy i jednak wolą ładniejsze dziewczyny od tych brzydszych. Tak samo jak wolą bardziej zadbane kobiety od tych niechlujów. A przynajmniej w takim przeświadczeniu żyła Saunders. Poza tym sama również czuła się lepiej, kiedy to wiedziała, że wygląda olśniewająco. Lubiła przykuwać wzrok, lubiła, kiedy faceci się za nią oglądali, a dziewczyny zazdrościli. Czasem to było wytworem jej wyobraźni i narcyzmu, ale czasem coś w tym było. No i przede wszystkim dbała o swojego mężczyznę, aby nie zadawał się z byle kim i aby jej wygląd go zachwycał, a bliżej było do tego, kiedy jednak się wypindrzyła! A ona po ich pocałunku uśmiechnęła się szeroko, nie spodziewając się, iż dostanie... materialny prezent. Sądziła raczej, że w ramach urodzin spędzą milutko czas, a tu taka niespodzianka! Ślizgonka była okropną materialistką, ale jeśli chodzi o Bennetta to... jakoś nigdy nie oczekiwała od niego złotych gór, to dziwne. Po prostu przyjęła ze spokojem, że będą obrzydliwie bogaci jak już pokończą szkoły i wtedy będą sobie sprawiać różne drogie prezenty. Dlatego się teraz zdziwiła, ale oczywiście bardzo pozytywnie! Z zaciekawieniem odebrała pudełko i kiedy dostrzegła tego uroczego kociaka w środku, to jej mina wyglądała w stylu AWWWW i w ogóle. - Jaki cudny! - powiedziała zachwycona, a zaraz potem podskoczyła nieco do góry, aby podziękować Cedowi za pomocą kolejnego pocałunku, a co! Wolno jej! - O rany, rany, kolejny członek rodziny! Oby tylko Cyanide nie był zazdrosny. Jak go nazwiemy? - paplała wesoło i dopiero pod koniec skapnęła się, że oni przecież wciąż stoją na korytarzu! - Ej, wejdźmy do środka - dodała więc już przytomniej, a potem pociągnęła za klamkę, by oboje mogli wejść do pokoju. I wtedy SMS ułożyła pudełko na kanapie, na której zresztą klapnęła, a na kolanach posadziła swojego nowego pupilka, głaszcząc go intensywnie. No i patrzyła oczywiście na krukona, na którego wypowiedź czekała!
O dziwo Cedrikowi to również nie przeszkadzało! Znacznie bardziej wolał knuć i snuć plany na swoją kryminalną przyszłość ze Scarlett, niż musieć znosić obecność takiego plebsu. Przejść przez korytarz nie można było, żeby się jakaś hołota do nóżek nie rzucała, ech. Taki Shiver na przykład (POZDRAWIAM GO, niedługo zacznę liczyć ile razy wspominam o nim w postach Ceda, pewnie wyjdzie, że częściej nawet niż o SMS czy samym Bennecie, pozdro)... lepiej już było w ogóle na korytarz czy do dormitorium nie wchodzić, bo się natknąć było. No i wniosek z tego jeden tylko płynie, powinni przebywać tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie, heheheh. Znaczy dobra, może nie przesadzajmy, bo Scarlett zapewne zaczęłaby tęsknić za gitowcami, a Ced za braćmi bratem, Jankiem i w ogóle... ech dobra, porzucę te trochę bezsensowne rozkminy i dodam tylko, że nawet tak znamienite osobistości jak tutaj nasza raverinowa dwójeczka zaszczycą bal, niech lud zna łaskę swoich władców! I nieee, nikt, a na pewno nie Cedric nie ma tutaj manii wyższości, nieee. No i nie da się też ukryć, że Ced się raczej do tych wzrokowców należał, ale w pewnych sprawach nawet on, czasem tak bardzo typowy menski menszysna, po prostu przymykał oko na pewne sprawy, w obliczu zakochania oczywiście. No i generalnie uważał, że jego dziewczyna jest po prostu śliczna i bardzo często bywał sobie zazdrosny, widząc, jak jakieś bubki patrzą na nią, wyobrażając sobie nie wiadomo jakie rzeczy!! Ech, co ten Bennett z nią miał. Och oczywiście, będą mieć kilkanaście willi z basenem, tysiące skrzatów, które będą im usługiwać... i to wszystko za nielegalnie zdobyte pieniądze, hehs. Cedric również wyobrażał sobie, że będą tak strasznie bogaci, że codziennie będą się obdarowywać drogimi prezentami i w końcu będą się musieli wykazywać niemałą kreatywnością aby się nawzajem zaskoczyć. Teraz to był jedynie etap przejściowy, wiadomo! Jednakże taki szalony krukon i chociaż kota nie kupił, bo go znalazł, to... i tak się liczy, hehe. Odwzajemnił pocałunek i rozpromienił się, widząc, że to w istocie trafiony prezent! Och, on to doprawdy znał swoją dziewczynę, ach ten Ced. W ogóle dormitorium gitowców CO TO ZA ZWIERZYNIEC MUSI BYĆ, Cyanide, całe zoo Skyli, teraz jeszcze kot... wesoło tam mają. Wszedł za Scarlett do środka i klapnął obok dziewczyny, zastanawiając się nad imieniem dla kota. - Corleone - dodał po chwili, szczerząc się wesoło. - To z takiego mugolskiego filmu, nazwisko Corleone nosiła taka gangsterska rodzina, ojciec i syn, oni oboje byli niezłymi szychami w świecie mafii! - zaczął paplać szybko, zakładając, iż Scarlett pewnie nie oglądała mugolskiej produkcji... chociaż kto wie, może widziała czarodziejskie przedstawienie i sobie skojarzy? I dalej jej opowiadał, opowiadał, aż tu... COŚ SIĘ PORUSZYŁO POD FOTELEM. Czyżby kolejny kandydat do wprowadzenia się do zoo gitowców?
No generalnie ta obsesja robi się już przerażająca! Gdyby tylko SMS wiedziała, że Cedric woli myśleć o takim Christianie, to chyba nie chciałabym być w jego skórze! No dobra, może nie chciał o nim myśleć tak często (o ile w ogóle), ale sam się na to nakręcał. A ona? Żyła sobie w błogiej nieświadomości. Zresztą, to zabawne, bo ona owszem, nienawidziła Pierre, ale żeby tak zaprzątać sobie takim czymś swoją cenną, blond główkę? No bez przesady! Jeżeli jest ktoś, o kim ostatnio obsesyjnie rozmyślała, to właśnie chłopak siedzący z nią w tym pokoju, ot co! I chyba tak to powinno wyglądać... albo przynajmniej teoretycznie. W każdym bądź razie to prawda, fani zalewali ich z każdej strony, powinni zainwestować w jakąś pelerynę niewidkę... chociaż dla Scarlett to byłby okropny cios, nie znosiła wydawać pieniędzy. Dużo bardziej wolała się wzbogacać, eheeh. No ale wiecie, jak mus to mus. Komfort fizyczny i psychiczny przede wszystkim. Przecież mogłaby umrzeć ze wstrętu, gdyby taki plebs ją dotknął, no fujka! Dlatego będą mieć ciężką przeprawę na balu, gdzie będzie mnóstwo osób. Kontakt cielesny będzie niestety nieunikniony, choć w zdecydowanej mierze przez przypadek - i mam tu na myśli ocieranie się podczas tańca, kiedy dookoła nich będą pląsać jakieś inne pary, wy okropni zboczeńcy, już ja wiem, o czym myśleliście! W każdym razie z pewnością trochę brakowałoby jej gitowców i innych ważnych osób, ale póki co jej to nie groziło. Ach, ten cudowny stan zakochania! Który doprowadził do tego, że nasz krukon nie zauważał czasem defektów w urodzie swej dziewczyny! Która w sytuacjach kryzysowych się nie malowała i nie czesała, a ogółem została jej ta nieszczęsna, wielka blizna na udzie po ataku akromantuli. Na co dzień o niej nie pamiętała i w zasadzie kiedy partner nie zwracał na nią uwagi, w sensie w żaden sposób nie reagował widząc/czując ją, to ona także nie zawracała sobie nią głowy. Ach, miała tyle szczęścia, będąc z tym cudownym Bennettem! Co prawda nie zamierzała z tego powodu zaprzestać dbania o siebie, nie, nie. Ale akurat ta szrama to było coś, czego nie potrafiła się pozbyć. Ale spokojnie, zapewne niedługo wymyśli na to zaklęcie, by potem udostępnić je Jovenowi, hehehe. I jak to co z nią miał?! Same wspaniałości! Inni mogli sobie marzyć, o. Ona była teraz dostępna tylko dla swojego menskiego menszczysny, soreczka! Och, wspaniała wizja! No dobra, aż tylu skrzatów nie chciałaby mieć, aby nie musieć się z nimi co chwilę mijać i aby nie zalewały jej willi, ale na pewno parunastu nie zaszkodziłoby mieć. No i ogółem wszelakich luksusów. To by jej się chyba nieprędko znudziło, o ile w ogóle! W każdym razie z pewnością nie zabrakłoby im pomysłów, to bardzo kreatywna parka. Tak sądzę, o. Nooo, ale dobrze, im więcej zwierząt, które atakowałyby wrogów zarówno SMS jak i innych gitowców jest jak najbardziej na miejscu! Co prawda nasza ślizgonka nie szalała za zwierzętami, ale węże, koty, kuguchary, szczury i psidwaki mieściły się w granicach jej tolerancji. Dlatego się ucieszyła na widok kociaka, co więcej, był jej... inspiracją. Do dwóch rzeczy. Ale to na razie jest tajemnicą, więc cicho sza. Corleone? Spojrzała na niego trochę zdziwiona. Nie, nie oglądała mugolskiej telewizji. Nawet nie umiałaby jej włączyć, taka to zaradna była! Co się zaś tyczy przedstawienia... to zapewne widziała, ale teraz nie kojarzyła. Mimo wszystko uśmiechnęła się, dalej sobie spokojnie głaszcząc kociaka i myśląc intensywnie nad tą kwestią. Oraz jednocześnie słuchając paplaniny Ceda. - A może powinniśmy go nazwać jakoś... osobiście? Na przykład Raverin? Albo White Chocolate? - spytała, zadzierając główkę do głowy. - Albo jakoś... pospolicie. NA PRZYKŁAD ZŁODZIEJ - rzuciła w ten sposób, jakby ją nagle olśniło. Przez to wszystko nawet nie zauważyła, że coś tam się pod fotelem porusza.
Ja nie wiem, może on się powinien zapisać na jakąś terapię? Może wreszcie przestałby być tak niesprawiedliwy w osądzie Chrisa... hehe, dobra, kogo ja chcę oszukać, toż to hejt po grobowe deski jest! Nie obustronny, bo Shiver pewnie uznał, że na kogoś takiego jak Bennett to szkoda czasu, ale z pewnością Ced by nie odpuścił... on chyba nie potrafił się nie nakręcać, ilekroć widział tego złamasa na korytarzu, błoniach czy gdzieśtam, ciśnienie mu się momentalnie podnosiło! Taka peleryna niewidka to dobre rozwiązanie, przywaliłby mu, a ten nawet nie miałby jak oddać krukonowi HE HE. I wcale nie musieli w nią inwestować, wszakże, jako przykładna raverinowa parka mogli ją... ukraść, heheh. Nie musieliby wydawać tych swoich jakże cennych galeonów, zostałoby im więcej do samego podziwiania. I liczenia, tak. A w takiej pelerynie mogliby hasać po tej całej sali balowej, robiąc złość poszczególnym uczniom i studentom - i oczywiście ten ograniczony plebs wcale by nie zajarzył, że to ich władcy robią sobie z nich żarty. No, szczęściara z niej doprawdy, na bliznę oko przymykał i na niedbalstwo w chwilach wyjątkowej depresji też, złoty chłopak z tego krukona, uczynny, szczery, prawdomówny, opanowany... ehe, ehe! No, ale jednak trzeba było przyznać, iż zadowolony był z faktu, że jego dziewczyna tak o siebie dba! Szkoda tylko, że nie tylko on sądził, że jest bardzo pociągająca, ach, on już widział te spojrzenia tych obleśnych zazdrośników, wszystkich zawiść brała na widok jego dziewczyny, taktak! A najbardziej to... Chrisa Shivera, HEHE, pozdrawiam go znowu bardzo serdecznie, obsesja zatacza koło. Tak, to bardzo kreatywna parka, ja też tak sądzę! I sądzę również, że absolutnie nie zabraknie im pomysłów na urządzenie swoich willi, zagospodarowanie pieniędzy... może jedna z ich luksusowych willi będzie na tyle duża, że będą mogli tam trzymać smoka? Wolne miejsce wypełnią butami Scarlett - willa smokowo-butowa, o! - Złodziej? - zastanowił się przez chwilę, rozważając jeszcze opcję z Raverinem i White Chocholate. Te trzy opcje były naprawdę dobre i przede wszystkim pasujące, co wybrać, co wybrać? - To dobry pomysł! - powiedział w końcu, bo nazwa pasowała po prostu do tego rozbrykanego kotka, WCALE NIE BYŁA ADEKWATNA DO JEGO WŁAŚCICIELI, nieeee, skąd ten pomysł w ogóle? Scarlett tak rzuciła sobie pewnie o, pierwszy pomysł, który jej przyszedł do główki po prostu, EHE. A ponieważ oboje zajęci byli wymyślaniem imienia dla kota, nie spostrzegli, iż to bardzo tajemnicze coś, postanowiło opuścić swoją kryjówkę i wypełzło na oparcie kanapy, powodując, iż Złodziej/Raverin/White Chocholate miauknął na wężowego przybysza nerwowo, zauważając go prawdopodobnie wcześniej, niż dwójka swoich właścicieli.
Ja myślę, i Scarlett zapewne też, iż taka terapia to nie byłby głupi pomysł... na pewno sama by go do tego nakłaniała, gdyby do końca zdawała sobie sprawę, jakich rozmiarów ten hejt nabrał! A skoro na razie niewiele o nim wiedziała, to chciała być po prostu lojalna względem swego mężczyzny i nie truć mu o takich rzeczach. Ale wiecie, granice muszą być jakieś, bo inaczej oboje zwariują. On z tej nienawiści, a ona z tego powodu, iż taki Shiver zajmuje mu więcej czasu i myśli niż ona, jego wspaniała dziewczyna! Ech, ech, no nic. Póki co wszystko było pod kontrolą. Przypuśćmy. Ukraść pelerynę niewidkę? Spoko, co to dla nich! Poza tym muszą trenować przed obrabowywaniem banków. Z tym, że wyraźnie musiałoby to służyć do tego, aby bronić się przed natrętnymi fanami, bo gdyby usłyszała, że chce bić w ten sposób Chrisa, to chyba by się zdenerwowała, delikatnie rzecz ujmując... w każdym razie najpierw muszą to sobie zaproponować, a potem obmyślić skąd ją gwizdnąć i to zrealizować, bo na razie to tylko my sobie nad tym kminimy, hehe. No, naprawdę, złoty chłopak z niego, nie mogła lepiej trafić! Ktoś tam może by się brzydził tej blizny albo jej nieumalowanej twarzyczki, a widać, że jednak nie mogła trafić lepiej, ach. Żyć nie umierać. Nic dziwnego, że się zmieniała pod jego wpływem. Nareszcie znalazła kogoś, kto nie oczekiwał od niej wszystkiego, a sam nie dawał nic. Albo był taki mhroczny, ironiczny i w ogóle bez serca, że klękajcie narody. Zapewne brał lekcje u pani mroku, Dainy, eheeh. W każdym razie ona od razu mogła odżyć, dzięki komuś, kto był tak szalony jak ona, ale jednocześnie nie był podłą gnidą. Trochę jej zajęły te poszukiwania, które były prowadzone w niechlubny sposób, ale to nieważne, liczy się efekt końcowy! I mimo wszystko ci mężczyźni rzeczywiście dalej się koło niej kręcili, nawet kiedy wiedzieli, że jest zajęta. A i inni, zupełnie z nią w żaden sposób niezwiązani lubili czasem zawiesić na niej oko. Niby jako królowa próżności przywykła do tego, ale jednak teraz, kiedy była w związku mniej tego zauważała, bo była wpatrzona w swego Bennetta. Dlatego nawet zapewne nie wiedziała, jak często ten się denerwuje, kiedy ktoś się za nią oglądał! A może myśleli, że to Mandy? Fu, fu! - To super! - zakrzyknęła więc uradowana, że oboje zdecydowali się na nową nazwę dla nowego kociaka. Z tej ekscytacji pocałowała jeszcze krukona, by potem wrócić do wesołego głaskania kotka, który wciąż był przestraszony nowymi ludźmi i otoczeniem. Nieeeee, w ogóle nie kierowała się ich przyszłą profesją, nigdy w życiu! Zresztą nie miała za bardzo czasu na to rozmyślanie, bo zwierzątko nagle pisnęło, a potem Saunders poczuła boleśnie jego pazurki wbijane w jej nóżki. Krzyknęła więc z bólu, nie rozumiejąc, czemu ten futrzak zrobił się nagle taki agresywny. Dopiero po chwili zorientowała się, że przed nimi znajdował się wąż! Oniemiała zamrugała gwałtownie, ale zaraz po tym próbowała zareagować, łagodząc sytuację. Powiedziała więc coś po wężowemu do nieprzyjaznego gada, a jako, że wyrzuciła dwójeczkę, to ten się jej posłuchał i zrobił się potulny. Czyżby kolejny okaz do kolekcji? Hoho!
Ja już sama nie wiem czemu ten hejt przybrał taki rozmiar. Wiemy przecież, że Shiver i owszem, nie trawił Bennetta, ale z pewnością nie pałał do niego tak ognistą nienawiścią, jak krukon zakładał. Uznawał go widocznie za zagrożenie dla Dahlii (not anymore, co bardzo Ceda uspokajało) oraz dla siebie samego, dla swojego związku szczególnie, jakimś dziwnym sposobem! Oby zaczęło to maleć, a nie jeszcze bardziej wzrastać, bo ja nie wiem co to będzie. Na razie jednak tak, wszystko było pod kontrolą. Tak jakby, hehs. Spoko, może wymyślą skąd gwizdnąć pelerynę niewidkę podczas wakacji, hehe. Jaka by ona była dla nich wygodna, spójrzcie państwo! Cedowi i Jankowi wkradającym się do cukierni również by się taka przydała... dobrze, że Hogsmeade było miasteczkiem całkowicie magicznym, gdzie kamer i alarmów po prostu nie było, inaczej... cóż, w tym momencie Scarlett i Ced mogliby świętować urodziny dziewczyny rozdzieleni więzienną kratą. No cóż, Bennettowi do króla mhroku trochę faktycznie brakowało i szczerze mówiąc to nie wiem nawet, czy lekcje u takiej Elenki by pomogły! Był cwaniakowaty i udawał sprytnego nad wyraz, ale widać nawet do Slythu było mu daleko. I generalnie wiedział, że faceci mają gdzieś, że Scarlett miał chłopaka. Nie to, że posiadał takową wiedzę opierając się na własnym przykładzie, nieeee, heheh. Ufał jej jednak przecież i podejrzewał, że zdolna była do takiej POTAŃCÓWKI Z ANGUSEM, na przykład! No, ale jakby się dowiedział to chyba nie byłby zbyt długo zły, zważywszy na depresyjny stan, w którym Scarlett się wtedy znajdowała. Wszystko wtedy było takie niepewne! Dobrze jednak, że mieli tę dramę już za sobą... chociaż, zapewne jeszcze niejedna przed nimi. - Świetnie - powiedział zatem, kiedy Scarlett oderwała się od jego ust. Nie siedział jednak zbyt długo bezczynnie, odgarnął SMS włosy, przybliżając twarz do szyi blondynki. Nie zdążył jej jednak pocałować, trącił ją zaledwie nosem, kiedy... Saunders wrzasnęła! W pierwszej chwili zszokowany Bennett aż odskoczył od dziewczyny, nie wiedząc o co chodzi. Zaraz jednak ogarnął sytuację, zauważając przestraszonego kota wbijającego pazurki w nogi dziewczyny, pod którymi wił się wąż. Następny do kolekcji gitowców, jak już zresztą zostało zauważone! - Wezmę go - powiedział ostrożnie, biorąc przerażonego i machającego w powietrzu łapami Złodzieja z kolan Scarlett, bacznie przyglądając się to gadowi to ślizgonce. Ciekaw był, o czym oni tak rozprawiali, bo z ust Scarlett słyszał tylko szshshszhsh. Interesująca wymiana "sz" pomiędzy gadem a Scarlett, doprawdy!
Ona też mu ufała, w sumie w ich przypadku to jedyny sposób na udany związek. Bo i Scarlett była atrakcyjna i na nią czekali jacyś panowie, no i Cedric był niezłym ciachem, na którego widok śliniło się trochę dziewcząt. I gdyby to tak zsumować, to mogłoby się okazać, że... no, zobaczą siebie z kimś innym, na przykład podczas rozmowy, to afera murowana! Tak jak już tego poniekąd doświadczyli na przykładzie Shivera i Pierre. Lepiej, aby do takich sytuacji więcej nie dochodziło. Bo jak wiadomo, ich kłótnie kończą się bardzo różnie i raczej mają przebieg wysoce dramatyczny! A potańcówka z Angusem to tylko potańcówka... no i właśnie, była skrajnie załamana, potrzebowała towarzystwa... i pocieszenia, ale niekoniecznie takiego, o jakim myślicie, podłe zboczuchy. Paradoksalnie kiedy była załamana potrzebowała więcej towarzystwa niż kiedy udawała wielką, imprezową diwę. Ech, ale to jest Scarlett, za nią nigdy nie nadążysz. Och, a mogło być tak przyjemnie, hehe. W końcu miała odebrać jeszcze jeden urodzinowy prezent, więc uśmiechała się szeroko oczekując pocałunku w szyję a tu taki psikus! Zamiast tego będzie mieć na nogach czerwone ślady od wystraszonego kota i zero przyjemności ze strony swego chłopaka, ech, co za życie. W każdym razie trzeba było załagodzić sytuację, bo ten wąż był dosyć jadowity i lepiej by było, aby nie zaczął ich kąsać. Dlatego przejęła inicjatywę. I o czym sobie gawędziła z panem gadem? A wiecie, obgadywali bazyliszka w komnacie tajemnic HEHE. Nie no, tak serio to Saunders dobitnie dała mu do zrozumienia, że halo kochaniutki, ale ona ma tu teraz randkę i wszyscy się go boją i po co w ogóle tu przyłaził. Wtedy stworzonko odparło, że to po prostu Złodziej wygląda smakowicie! To znaczy raverinowa parka także, ale oni są za duzi do przełknięcia, uff. W każdym razie ślizgonka użyła jeszcze trochę swej siły perswazji i tak oto się stało, iż mieli kolejnego węża do kolekcji. Wszystkie współlokatorki z dormitorium z PEWNOŚCIĄ SIĘ UCIESZĄ. - Wiesz co kochanie, myślę, że powinniśmy odstawić naszych pupilów w odpowiednie miejsce i kontynuować moje urodziny - rzuciła więc jakże zalotną propozycją do krukona, zamajtała zachęcająco brwiami, a kiedy Bennett przestał się wreszcie opierać (no dobra, kogo ja oszukuję, w ogóle nie oponował!) to wtedy wyszli sobie stąd i spędzili resztę dnia w bardzo przyjemny sposób. THE END.
Hogwart! Sharker nie był pewien czy faktycznie cieszy się z powrotu do niego. Z jednej strony brakowało mu tych chłodnych murów przepełnionych magią, ale z drugiej wolałby spędzić najbliższe miesiące w swoim domu. Wszystko dlatego, że nadmiar obowiązków w firmie nie pozwalał mu na to, aby w pełni cieszyć się czasem wolnym po rozpoczęciu zajęć, ale wygląda na to, że czekał go kolejny pracowity rok. Zadbał o zabezpieczenie swojego czasu zatrudniając kilku czarodziejów, którzy mieli bezpośrednio nadzorować poczynania w fabryce fałszoskopów, a on sam musiał skoncentrować się na byciu tym przeklętym prefektem. W każdym razie tuż po przyjeździe do szkoły nie zamierzał się tym przejmować i po prostu zająć się czymś pożytecznym dla jego samego. No bo dajcie spokój, nie dość, że trzeba bachorów w pociągu pilnować to jeszcze musiałby to robić w szkole? Wykonał absolutne minimum w tym zakresie i po kilku dniach wyłuskał trochę czasu na spotkanie z Gittan. Uznał, że faktycznie warto byłoby ją zabrać w takie miejsce, w którym jeszcze nigdy nie była, a był niemalże pewien, że Pokoju Węży jeszcze nie zwiedziła. Chyba, że dogłębnie zwiedziła zamek i przy okazji miała trochę szczęścia, ale cóż, Rash nie przewidywał na razie takich okoliczności. Napisał do niej list, aby pojawiła się w Skrzydle Zachodnim na Zakazanym Piętrze, a sam zaczaił się gdzieś niedaleko, aby na razie nikt ich nie przyłapał. Zresztą, sądził, że nie powinni im robić żadnych problemów z tego tytułu, bo przecież jest prefektem. To był chyba największy plus posiadania tej kretyńskiej odznaki przypiętej na piersi.
Gittan dość ciężko przeżyła podróż. Nie poszła nawet do Wielkiej Sali na jedzenie, a skierowała się od razu do dormitorium. Potem zorientowała się, że jest tak nieprzytomna, że nie odpowie na zadaną zagadkę przez posąg. Nie mogłaby pójść gdzie indziej spać, więc męczyła się z nim dobrą godzinę. Gdy już w końcu weszła do dormitorium, uznała, że musi koniecznie napisać do Aleksandra Brendana, który podobno był opiekunem jej domu, prosząc o plan lekcji. Wszystko się komplikowało przez to, że nie miała ochoty jeść. Reszta dni minęła jej dość szybko. Jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. Czy Rasheed był wężousty? To trzymałoby się kupy, wszak zaliczał się do zacnego grona ślizgonów, ale jak to... Nie potrafiła ułożyć sobie wszystkiego w głowie. Cały czas o tym myślała. A co jeśli ukrywał przed nią jeszcze jakieś inne rzeczy? Gdy w końcu zebrała się na list, minęło kilka dni. Umówili się na spotkanie, chociaż Svensson miała wrażenie, że idzie na ścięcie. Przeszła do Skrzydła Zachodniego, oparła się o ścianę i czekała na Sharkera. Co miała mu powiedzieć? Ej ziom, czemu syczysz jak wąż?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tkwił przy kamiennej ścianie, opierając o nią policzek i w pewnym momencie osunął się powoli wzdłuż niej, lądując cicho na pośladkach. Chłodził twarz o mury zamku, zastanawiając się czy to, że nie powiedział Gittan o swojej wężoustości miało jakieś kluczowe znaczenie. Sądził, że usłyszenie tej informacji nie zajmie jej dłużej niż kilka dni i oto miał pewną niespodziankę. Nigdy specjalnie nie krył się ze swoimi zdolnościami lingwistycznymi, więc wydawało mu się nieprawdopodobne, że zdołał utrzymać to w tajemnicy tyle czasu. Nie żeby jakoś specjalnie mu na tym zależało. Rozmyślał na ten temat przez kilka długich minut, a w tym czasie jego słuch zdążył się bardzo wyostrzyć, zdołał więc zarejestrować ciche kroki na korytarzu. Powoli wstał, otrzepując odruchowo ubranie, po czym skierował się w stronę Pokoju Węży. - Yo. - rzucił na powitanie, unosząc jedną dłoń do góry i niespiesznie przysunął palce do ciemnych i starych drzwi. Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym ilu uczniów w przeciągu tych tysiąca lat zdołało poznać tajemnice pomieszczeń na Zakazanym Piętrze. On sam znał tylko jedną - tą, która skrywała się za drzwiami, do których właśnie przysunął twarz. - Otwórz się. - powiedział, lecz zamiast słów z jego ust wypłynął cichy, przeciągły syk, a drewno powoli ustąpiło, gdy popchnął je dłonią. - Właź. - zwrócił się do Gittan, ponaglając ją ruchem dłoni i wchodząc razem z nią do pokoju. Zamknął za sobą jedyną drogę wyjścia i skierował się w stronę miękkiej kanapy, jakby już niejeden raz miał możliwość tutaj przebywać. Skinął na nią krótko, aby usiadła tuż przy nim, ale mimo wszystko nic nie mówił, wciąż milcząc. Wolał najwyraźniej aby pierwsza zadała pytanie bądź rzuciła oskarżenie.
Gittan nie wiedziała, czy to zaproszenie na rozmowę nie było czymś w stylu, że ma jej dosyć i chce mieć to za sobą. Wszystko byłoby o wiele prostsze gdyby Gittan nie dopisywała sobie jakiś spisków. Czytała w Historii Hogwartu, kto posługiwał się wężomową. A co jeśli Rasheed należał do tych złych? Niespecjalnie orientowała się, co się dzieje teraz w Anglii, ale się po prostu bała. Nie wiedziała, czy powinna mu ufać. Jego wiedza z zaklęć była naprawdę imponująca. Mógłby zawładnąć światem jak Sam - Wiesz - Kto, a ona nawet nie zauważyłaby jak w morzu szaleństw i przyjemności stałaby się jego pioneczkiem, wykorzystując pradawne zaklęcia. Oczywiście to była chora wyobraźnia Svensson, która włączała się tuż przed snem, nie pozwalając jej przetrwać spokojnie nocy. Zamykała się w bibliotece, gdzie biblioterka obiecała ją wpuszczać nawet, gdy jest ciemno. Znów uciekła myślami do swoich chorych spisków, kompletnie nie zauważając Rasheeda. Podskoczyła, podnosząc dłoń do klatki piersiowej. - Sharker - rzekła oświeconym głosem jakby był co najmniej zjawą. Pierwszy raz poczuła się w jego towarzystwie niezręcznie. Nie powinna gdybać tuż przed snem. Nie wiedziała, czy ma go pocałować, przytulić czy poklepać po ramieniu. Zaczynała się go bać. Znów odwalił ten numer z innym językiem, więc Gittan wlepiła na niego swoje ślepia. - Ach, tak, to był zdecydowanie szwedzki - żachnęła się, wchodząc do środka. Pomieszczenie na pewno nie wyglądało na zadbane. Dobrze, że nie miała świra na punkcie sprzątania i uczulenia na kurz. Nie wiedziała, czemu to ona prowadzi, skoro znajdują się w ciemnym pomieszczeniu, do którego wchodzi się, mówiąc w dziwnym języku. A co jeśli chciał ją zabić? - Lumos - powiedziała od razu, Rasheed wyprzedził dziewczynę jakby doskonale się czuł w tym pomieszczeniu i co więcej, znał je wylot. Podążyła za nim niepewnie, trzymając nerwowo róg swojej spódniczki. Dopiero po chwili usiadła i prawie od razu tego pożałowała. Gdy wąż wypełzł tuż obok niej, Gittan tym razem nie piszczała wcale cicho. Przeskoczyła na kolana Sharkera, a gdy zorientowała się, że wcale to nie ułatwi jej ucieczki przed wężem jak poparzona z nich zeszła i stała oddalona od kanapki o kilka metrów. - Super, to twój przyjaciel, na stu dementorów, Rasheed, co się dzieje?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Och, jaka szkoda, że nie zdradziła mu swoich przemyśleń. Miałby chociaż powód do uśmiechu w tych trudnych chwilach, bo hej, on przecież nie był bez serca. W pewnym sensie martwił się o to, że Gittan nie będzie w stanie go zaakceptować. Dobrze wiedział z czym kojarzona jest wężoustość, a mimo tego, że sam się na takiego kreował, wcale nie był to prawdziwy obraz jego osoby. Piekielnie zdolne dłonie w dziedzinie zaklęć też nie pomagały mu w zatarciu stereotypu pseudo Voldemorta jak już zostało wspomniane, ale w sumie… czy on się tym przejmował? Nie zależało mu na ludziach. Liczyła się tylko Svensson, która wydawała się czuć nieco nieswojo przy nim. Nie pomagało mu to w uspokojeniu fali emocji jaka zalewała jego świadomość, wywołując dość gwałtowną, aczkolwiek specjalnie nie uzewnętrznioną reakcję. Zacisnął mocno wargi i byłby zazgrzytał zębami, gdyby w ostatniej chwili nie zmienił zamiaru. Jego twarz była obojętna, a oczy tak zimne jak jeszcze nigdy wcześniej. W ten sposób okazywał swoje zestresowanie i brak umiejętności odnalezienia się w sytuacji. Nie mógł przecież ujawnić przed kimś swych słabości, to zrozumiałe. Na jego twarz wpełzł kpiący uśmiech, gdy okazało się, że najwyraźniej ją wystraszył. Nie zwrócił również specjalnie uwagi na jej następne słowa i po prostu pchnął ją do przodu, aby się pospieszyła. Nie chciał tutaj sterczeć w oczekiwaniu na jakiegoś nauczyciela. Po zajęciu miejsca na kanapie, obserwował jak Gittan zapala różdżkę i jak niepewnie rozgląda się po pomieszczeniu, podążając za nim. Bała się? Na samą tę myśl nabrał ochoty na parsknięcie śmiechem. Taki z niego straszliwy mag, który nigdy nie zrobił nikomu krzywdy zaklęciem. Jego bronią był język i to zazwyczaj wystarczało. Nie wiedział jak się ma zachować, gdy tuż obok dziewczyny pojawił się wąż. Po dzikich podskokach umknęła przez jego rękami, a wtedy Sharker westchnął ciężko, wysuwając dłoń i opierając czubki palców o kanapę. - Chodź tutaj - zasyczał, wydając z siebie też jedną, bardziej chrapliwą nutę, a niewielki, szary wąż wpełzł leniwie na jego dłoń, owijając się wokół nadgarstka tuż obok drogiego zegarka. Dopiero potem przeniósł uważne spojrzenie stalowoniebieskich oczu na Gittan. - A co się może dziać? Od urodzenia jestem wężousty. - powiedział lekko, jakby właśnie informował ją, że jutro będzie padać - Teraz się boisz, że zaraz miotnę w Ciebie Avadą? Kąciki jego ust uniosły się ku górze w zaczepny i nieco wyzywający uśmiech. Po prostu się z niej nabijał!
Gittan nie wspomniałaby mu o swoich myślach nigdy w życiu. Nie chciała z nim grać w: co byłoby gdyby. To było zbyt intymne, zbyt przywiązujące. Miała w głowie zupełnie inny obraz Rasheeda, który absolutnie nie przypominał w żadnym calu obślizgnęło węża. Już nie chodził nawet o stereotyp Voldemorta. Kto z dobrej woli chciałby się uczyć zaklęć bądź eliksirów? Gittan miała wrażenie, że jednym słabym punktem Rasheeda jest Historia Magii i Starożytne Runy, bo przez nie zasypiał szybciej niż po ciepłym mleku. Nie wiedziała, co się dzieje i na czym stoi. Nigdy nie spotkała kogoś, kto miał jakąś genetykę. Na oczy nie widziała animaga, metamorfomaga ani takiego, co gada w języku węży. Myślała, że będą się czymś wyróżniać. Gdy się na nich zerka, powinni mieć aurę niebieską, a może nawet czerwona – ostrzegawczą? Svenssson nie chciała tracić czasu na uważną obserwację braku min bądź jakichkolwiek innych sygnałów na twarzy Rasheeda, bo bardzo przejmowała się wężem. U niej, we wspaniałej szkole w Norwegii, nie istniały takie paskudztwa. Musieliby specjalnie ogrzewać wybrane pomieszczenia, aby nie zamarzły, a wszyscy doskonale wiedzą, że gady należą do zmiennocieplnych i zasypiały tak prędko, jak temperatura była niekorzystna układały się do snu i nie męczyły biedną Gittan. Zaczynała doceniać szkołę, w której zamarzała prawie na śmierć. Miała ochotę zetrzeć Rashedowi z twarzy ten kpiący uśmieszek. Była przerażona, a ten najwyraźniej miał to gdzieś. To było tak niemiłe! - Sharker, ostrzegam cię -zwróciła mu uwagę, grożąc palcem, bo w sumie jeszcze kilka sekund, a mogłaby narysować na nim kilka run i uciekać, ile miała sił w nogach. Nie wiedziała, co mówił, ale wąż najwyraźniej postanowił go posłuchać. Gittan skomentowała to krótkich piskiem, uniosła dłonie do ust. - Jak to? To się tak da? Dobra, wiem, że da, było to opisane w Historii Hogwartu, ale... to jest rodzinne? - spytała jakby taka genetyka była jakąś chorobą. Przez chwilę, gdy obserwowała jak wąż się wije wokół nadgarstka Rasheeda, pomyślała, że nigdy już go tam nie dotknie. Miała ochotę przydzwonić mu prosto w twarz za takie komentarze, ale zwierzak, który w przeuroczy sposób postanowił poudawać bransoletkę, ją skutecznie do tego zniechęcał. - Nie, bardziej boje się się, że to coś mnie ugryzie – zerknęła sugestywnie na węża, ale zanim zdążyła odwrócić spojrzenie, poczuła jak coś wije pod jej nogami i w tym momencie miarka się przebrała. Stanęła jak sparaliżowana, nie wiedząc, co powiedzieć ani zrobić. Kto pozwalał Hogwartowi trzymać tu węże? Czy one nie były nie takimi małymi zabójcami? - Czy, czy, czy jest coś na stu kransoludów czego nie potrafisz? Nie dość, że jesteś najlepszym uczniem w szkole, zawodnikiem Quidditcha, to jeszcze masz genetykę? - mruczała pod nosem, próbując zgrabnie, jak na baletnicę przystało, ominąć kolejnego węża. Może nie powinna się ich obawiać? W końcu Sharker nad nimi panował. Ale co ona poradzi, że były takie paskudne!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej ostrzeżenie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. To już nie były te lata kiedy ktoś mógł powiedzieć do niego kilka słów, a on nagle zmieniał zdanie i zamiary, oj nie. Była na jego terenie, otoczona setkami węży, powoli wychylającymi się ze swoich kryjówek, aby zobaczyć co się dzieje, w końcu słyszały, że ktoś posługuje się ich językiem. Oto w pomieszczeniu był ich pan, znajomy od tak wielu lat. Pogładził szczupłym palcem węża i skierował spojrzenie na Gittan. Tym razem pozbawione ono było zarówno wesołości, jak i jakichkolwiek emocji. Nie mógł jednak powstrzymać skrzywienia jakie objęło jego usta. - Taaak. - mruknął, przeciągając samogłoskę i pozwalając gadowi pełznąć powoli po swojej dłoni. Obserwował go w zamyśleniu przez kilka długich sekund zanim postanowił kontynuować. - I tak i nie. Sprostował, ale prawie natychmiast kontynuował. - Wężoustość jest dziedziczna. Mówi się, że pierwszym, który znał mowę wężów był Herpon Podły, powinnaś go kojarzyć z historii magii. Następny był Salazar Slytherin, a niektórzy jego potomkowie otrzymywali ten dar wraz z magią drzemiącą w czystej krwi. Z tego co mi wiadomo to można się też jej nauczyć, jak każdego innego języka, ale nigdy nikogo takiego nie spotkałem. Zawsze było to dziedziczne… precyzując w moim przypadku - co drugie pokolenie było wężouste. - mówił, a gdzieś w trakcie wypowiadania słów, szary wąż leniwie rozprostował ciało i zsunął się z wyciągniętego palca chłopaka wprost na kanapę, odpełzając gdzieś dalej od pisków dziewczyny. - Nie ugryzą Cię jeśli nie zrobisz im krzywdy. Wiedzą, że jest tutaj ich „pan” i to mnie się muszą słuchać. - potoczył powoli spojrzeniem pod nogi Svensson i nim zaczęła uciekać, wstał i powoli ruszył w jej stronę. Zatrzymał się tuż przy niej i wziął ją sobie na ręce, żeby nie musiała dotykać stopami do ziemi. W ten sposób skierował się ponownie w stronę siedziska. - Cofnąć się stąd. Podpełzać tylko na wyraźne polecenie. - po tych słowach w wężomowie posadził Gittan na kanapie i trzymając ją za nadgarstki, oparł się kolanami po obu jej bokach. Jej ostatni komentarz go rozbawił. - Już nie podejdą. - powiedział najpierw żeby ją uspokoić i przysunął wargi do jej ucha, muskając je nimi przelotnie. - Jeszcze nie jestem legilimentą. Powiedział to tak niefrasobliwym tonem, jakby w ogóle nie dążył ku temu, aby pozyskać tę umiejętność. Zresztą - chciał po prostu uzupełnić swoją wiedzę, bo bardziej zależało mu na samej oklumencji. - To jest coś dziwnego? Wiesz ilu tutaj jest wybitnie zdolnych uczniów? Znam inną wężoustą. - na moment zamilkł, bo wspomnienie o Scarlett sprawiło, że coś boleśnie go zakuło, ale zaraz kontynuował. - Moja przyjaciółka jest animagiem. Widziałem tu też niejedną ćwierć lub pół wilę, metamorfomagów, a nasza dawna opiekunka była legilimentą, otwórz oczy skarbie i rozejrzyj się. W Hogwarcie to nie jest nic nadzwyczajnego.