Całkiem obszerny i nieźle wyposażony sklep. Znajdziesz tutaj świeże warzywa i owoce, wszelakie napoje, sery, mięsa i w ogóle wszystko, czego tylko zapragniesz! No, może poza wypiekami, bo po te musisz iść do pani Chambers. Warto tu przychodzić w poniedziałki, bowiem jest wtedy 10% obniżka.
Z okazji zbliżających Mikołajek Bell wybrała się na wyprawę do Hogsmeade. Trzeba było kupić prezenty! Najpierw udała się do spożywczaka, gdzie kupiła butelkę likieru czekoladowego w super magicznej butelce, którą za sprawą zaklęć można było zmienić w dowolny kształt! Oczywiście w ramach rozsądku i jako-takich praw fizyki (i trochę magii). Zapłaciła za to całe piętnaście galeonów. Wcisnęła na głowę czapkę brązowo-niebieską czapkę i poszła na dalsze zakupy.
Człowiek po kilku drinkach zaczyna myśleć innymi kategoriami, zwracać uwagę na zupełnie inne detale i przestaje przejmować drobiazgami w stylu uciskający but, przykrótka sukienka zawijająca się co krok, czy taki na przykład Calum odprowadzający pannę Wittenberg "do mieszkania", kiedy to umówiła się z Dorienem zaledwie kilka przecznic dalej. Interesowały ją teraz gwiazdy, przyjemny wiatr i kręcenie głową na wszystkie strony, wybijając sobie takt do jakiejś szwedzkiej piosenki, którą nuciła pod nosem. -Ale wiesz, ja się w sumie umówiłam z Dorienem tu za rogiem, bo śpię dziś u niego - rzuciła do swojego towarzysza marszu @Calum O. L. Dear, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Naprawdę najwięcej swojej uwagi skupiała teraz na tej głupiej szwedzkiej piosence, a nie próbach utajenia swoich nocnych schadzek ze starszym Dearem i nawet nie pomyślała, że Calum mógłby to odebrać trochę inaczej, niż zakładała. Nie chwiała się, ani nie bełkotała, ale nabrała jakiejś przemożnej pewności siebie i ta różowa sukienka, którą zakładała zazwyczaj z braku innych wyprasowanych ubrań zaczęła pasować coraz bardziej do jej miny. Rzuciła też na swoje włosy zaklęcie (opanowane do perfekcji po tkaniu nim warkoczy przed każdą lekcją) i wyczarowała układające się fale, zamiast tego rozgardiaszu, jaki się zrobił na jej głowie po rzucaniu piłkami do kubków u Lotki. Wyjęła też z torebki perfumy i eliksir z pietruszką, żeby zabić w ustach zapach alkoholu i jedną małą fiolkę podała Calumowi. -Chcesz? - zapytała uprzejmie, ale na horyzoncie pojawił się już ukochany (@Dorien E. A. Dear), więc podbiegła kilka kroków (na szczęście mądra Ruth włożyła płaskie buty, przez co była niestety najniższa z towarzystwa, ale szybko biegała!) i rzuciła się Dorienowi na szyję, witając go odrobinę przydługim pocałunkiem. To już powinno zastanowić obu panów. -Kotku! Tak się cieszę, że cię widzę... Calum mnie odprowadził, widzisz? Masz takiego kochanego brata... - zaczęła się rozwodzić, patrząc na swojego trzeźwego partnera rozmarzonymi oczami.
Widziałem u Lotty, że z Ruth nie wszystko było w zupełnym porządku - dziewczyna wstawiła się przy grze w beerponga i szybko nabrała ochoty do gadania po szwedzku, nieustannego śmiania się i tańczenia, a do tego wszystkiego chwiała się nieco, wobec czego postanowiłem zaoferować się, że odprowadzę ją do mieszkania. To nie było daleko, a wolałem, by nie teleportowała się w takim stanie - jeszcze coś by się stało i zastałbym pół jej ciała na klatce schodowej, gdybym sam zapragnął wrócić do mieszkania... jutro rano. Tak to chociaż miałbym czyste sumienie. No i poza tym śmiesznie się szło, szczególnie po tym, jak wypiliśmy pożegnalną banię. Cóż, jakbym wiedział, że Ruth zmierza do Doriena na noc, prawdopodobnie namawiałbym ją na kolejną... Szliśmy żwawym krokiem, a gdy powiedziała, że za rogiem umówiła się z moim starszym bratem, który porywa ją do Brighton, aż się zatrzymałem. - Co?- zapytałem głucho, w ogóle nie rozpoznając brzmienia swojego głosu. Nie byłem na to przygotowany, w ogóle, za to Ruth okazała się przewidzieć wszystko. Pokręciłem przecząco głową, gdy zaproponowała mi eliksir z pietruszką - prawdopodobnie zwróciłbym go po następnej scenie, której miałem okazję być świadkiem. Zjawił się i on, Dorien, na którego Ruth się wręcz rzuciła, a ja poczułem falę zalewającej mnie złości i rozgoryczenia. Dlaczego nie powiedziała mi wcześniej? Nie wiedziałem, czy mam się odezwać czy nie, więc po prostu stałem i gapiłem się na nich z zaciśniętymi ustami (i chyba pięściami, ale nie pamiętam).
Czekał tuż za rogiem, w bocznej uliczce, schowany w cieniu. Stał tam przynajmniej piętnaście minut, chcąc być pewnym, że to on będzie czekał na Ruth, a nie odwrotnie. Było w miarę ciepło jak na środek nocy, ale nawet w czerwcu wieczory bywały chłodne, dlatego mężczyzna miał na sobie lekką, skórzaną kurtkę. Słyszał jej głos, słodki śmiech, najwyraźniej nie szła sama. Okolica nie wyglądała na groźną, do domu właściwie nie miała aż tak daleko, ale kimkolwiek była towarzysząca jej osoba, Dorien był jej lub mu wdzięczny, że nie wypuścił rozchichotanej Ruth samej. Wyłonił się węższej alejki, gdy Krukonka była blisko. Dostrzegła go od razu, rzuciła mu się na szyję. Uwielbiał, gdy go całowała, naprawdę, ale nie spodziewał się aż tak wylewnego przywitania. Odkleił się od ust dziewczyny i odsunął o pół kroku, choć wciąż obejmował ją w talii. – No witam piękną panią! Widzę, że doskonale się bawiłaś – uśmiechnął się szeroko, widząc w jakim stanie była jego ukochana – Nie żal ci było wychodzić tak szybko? Dopiero po jej słowach spojrzał ponad ramieniem dziewczyny, dostrzegając, że tą drugą osobą faktycznie był Calum. Czy on naprawdę wszędzie musiał się za nią pałętać, jak cień, jak zbędny ogon? – Faktycznie, kochany. Dziękuję, Calum. Będziesz dla niej doskonałym szwagrem.
Kompletnie nie odczuła tego, że atmosfera w jednej chwili zgęstniała tak, że w powietrze można było wbić nóż. Dla niej liczył się teraz tylko spacer z Calumem, odprowadzenie do Doriena i, co niebezpiecznie często wracało jej na myśl, pierwsza noc w jego mieszkaniu. Niestety panowie chyba nie podzielali jej szampańskiego nastroju, mimo że jej partner (ten starszy) przywitał ją chyba jeszcze cieplej niż zazwyczaj. -Żal, jasne że żal... Było fantastycznie, prawda Calum? - zawróciła się do zastygłego w ruchu przyjaciela, dopiero teraz zauważając, że ma zaciśnięte prawie wszystkie mięśnie i pozwoliła sobie wyplątać się z objęć Doriena. - Och, wszystko okej? - zapytała, sama nie do końca rozumiejąc znaczenie tego pytania. Wtedy też do akcji wkroczył sam Dorien i w jej małej, huczącej od alkoholu główce coś przeskoczyło. Zrozumiała, że znów stoi pomiędzy młotem i kowadłem wkręcona w jakąś chorą sytuację rodzinną, której nie musiała i nie chciała rozumieć. -Panowie - zmarszczyła brwi, ale nie zganiła ich w ogóle, bo niezmiennie uważała, że ich zatargi nie są jej sprawą i nie powinna się w nie mieszać. - Będzie doskonałym szwagrem, tak samo jak doskonałym jest przyjacielem, kochanie - zwróciła się do Doriena, z niepodobną do siebie pewnością - Calum, to było naprawdę przesympatyczne, że mnie odprowadziłeś, dziękuję. Wracasz do Lotki, czy idziesz już do domu? Dasz mi znać, jak dojdziesz na miejsce? - wylała z siebie potok życzliwych słów, naprawdę szczerze się martwiąc. Ona wracała do mieszkania bezpieczna ze swoim ukochanym, więc o nią już nie trzeba się było bać.
Atmosfera zdecydowanie zgęstniała, a ja dostałem tak mocnego szczękościsku, że straciłem pewność, czy będę w stanie tego wieczora w ogóle otworzyć usta. Patrzyłem na nich na poły gniewnie, na poły z irytacją. Wszystko do dupy. W jednej chwili pożałowałem, że w ogóle się tu zjawiłem. Zacząłem mieć okropne myśli, że w sumie to powinienem ją puścić samą w nocy, że mogłem pozwolić jej się teleportować po pijaku i mieć w dupie, co się dzieje, bo skoro na posterunku był Dorien prawdopodobnie nic by jej nie było. Merlinie, co ja bredziłem? Otrząsnąłem się z tych myśli i powróciłem wzrokiem do tej dwójki, która łaskawie odkleiła się już od siebie i jakoś tak przypomniała sobie o moim istnieniu. W sumie już chyba wolałem, żeby wciąż zajmowali się sobą, uniknąłbym tego upokarzającego dialogu. - Chciałbyś... - wysyczałem na jego uwagę o szwagrze, a potem kompletnie zdębiałem, gdy usłyszałem słowa Ruth. - Widzę, że macie już doskonale zaplanowaną przyszłość. Powodzenia na nowej drodze życia - dodałem z goryczą w głosie. - Przesympatyczne? - prychnąłem rozjuszony. Alkohol we krwi dawał się we znaki, znacznie szybciej się irytowałem, co przychodziło mi łatwo nawet na trzeźwo. Wtedy zdecydowanie miałem zaciśnięte pięści. - Daruj sobie tą szopkę - dodałem, po czym odwróciłem się na pięcie i odszedłem szybkim krokiem z miejsca zdarzenia, rzucając pod nosem najgorszymi wyzwiskami, jakie tylko przychodziły mi do głowy.
Biedny Calum. Tyle negatywnych emocji. Tyle zawodu, cierpienia, przeciwności losu. Dorien coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jego młodszemu bratu zależało na Ruth nieco bardziej, niż powinno, że dla niego to nie była tylko przyjaźń. Dead naprawdę chciał się w tej kwestii mylić. Już wystarczyło napsutej krwi między nimi. Aktualne konflikty z każdym spotkaniem nabierały na intensywności, a drobne docinki były jak oliwa dolewana do ognia. Postawa Caluma nie wróżyła nic dobrego. Był cały spięty, pięści zaciśnięte. Starszy mężczyzna przestąpił dwa kroki do przodu, chcąc schować za sobą Ruth. Wściekły i pijany Calum mógł być nieobliczalny. Był sporo wyższy od Doriena, ale jednocześnie okropnie chudy, wątły i na pewno dużo słabszy. Do rękoczynów na szczęście nie doszło, Calum odpowiedział swej przyjaciółce mało przyjemne słowa i odszedł. Dorien odetchnął i dopiero wtedy odwrócił się do Ruth. Zdjął kurtkę i zarzucił ją na ramiona dziewczyny. I tak, wziął tę kurtkę tylko po to, żeby okryć swą ukochaną, gdy się spotkają. Znał już jej upodobania dotyczące mocno wyciętych sukienek i mógł przewidzieć, że w środku nocy przyda jej się dodatkowe okrycie, a on zapunktuje tym jakże dżentelmeńskim gestem. – Nie przejmuj się nim. Zawsze był taki marudny, przejdzie mu. – nachylił się nad Ruth i dał jej drobnego całusa – Gotowa?
Pewnego sobotniego popołudnia Rachel jak zwykle wybrała się na zakupy do miejscowego spożywczaka. Ciocia Venus już dawno zaniechała przekonywań, że nie trzeba, że ze wszystkim sobie poradzi i żeby „sprawy domowe” pozostawić całkowicie jej. Wystarczy, że Mary-Lou praktycznie stała się córką starszej pani Higgs mimo bycia dzieckiem Rachel. Przecież nie mogła jedynie zarabiać – starała się wyręczać ciocię w każdej możliwej sytuacji, ale wciąż było ich niewiele. Może praca w bibliotece nie należała do najprzyjemniejszych i bibliotekarka potrafiła godzinami rozmyślać o swym ciężkim losie, lecz gdy opuszczała mury Hogwartu, potrafiła nagle spojrzeć prawdzie w oczy. Może to jakiś mechanizm obronny, którego czar pryskał podczas przebywania w świecie bardziej rzeczywistym. W domu Rachel była bliżej życia, bliżej siebie. Wracały smutki, wspomnienia, choć też pamięć o nadziei, której uosobieniem stała się niespodziewana córeczka. Minęło kilka ciągnących się w nieskończoność lat od przeprowadzki (dziwne, że wciąż potrafiła uznać to za długi czas). Po tylu przygodach, mogłaby mieć to za nic – mały epizod – ale jednak w odczuciu kobiety jej życie dzieliło się na kilka wieczności, niemożliwych do ogarnięcia rozdziałów (może dlatego, że wiele z nich wciąż pozostawało niezamkniętych, gdy nowe się otwierały). Na co dzień starała się o tym wszystkim nie myśleć, lecz wszystko to ciągle powracało, szczególnie podczas obcowania z bliskimi. Już nie tak intensywnie, choć są rzeczy, które nawet gdyby człowiek żył tysiąc lat, nie opuszczą go już nigdy. – Mary-Lou, dzieko, gdzie ty mi znowu uciekasz? – krzyknęła przez niewielki tłum ludzi – mniej żwawo, niż miała na to ochotę. Skupiła się na słoikach, których starała się nie potłuc w przypadku zbyt zamaszystego oglądnięcia się za kilkuletnią dziewczynką. Mała miała swoje ulubione działy nawet w sklepie z żywnością, poza tym wybieranie przez matkę przetworów z pewnością bardzo ją znudziło. Rachel czuła się czasem bezsilna, jakby wcale nie wychowała wcześniej równie żywotnych bliźniaczek. Pokręciła głową z rezygnacją, poprawiła ramiączko torby i wróciła do rozmyślań na temat papryki w zalewie.
Vincent Zizzleswift. Jego osoba od dłuższego czasu interesowała Departament. Oczywiście, długo przed jej przybyciem do Ministerstwa oraz "śmiercią" jego osoby. Jego dokumenty leżały na biurku, który od jakiegoś czasu należał do niej. Pamięta jak wczoraj swój pierwszy dzień w wymarzonej pracy. To, co działo się za zamkniętymi drzwiami Departamentu, przeszło jej wszelkie oczekiwania. Wszystko miało znaczenie, poczynając od zadań, a kończąc na spojrzeniach rzucanych podczas stażu. Przegryzła wargę, czytając już chyba tysięczny raz akta dotyczące mężczyzny. Wiedziała, co powinna zrobić, przygotowywała się na to już od kilku tygodni. A za moment wybije godzina, która wdrąży jej plan w życie. Wstała i schowała dokumenty do szuflady, zarzucając po drodze długi czas płaszcz na ramiona. Wsunęła dłonie w otwory w materiale i zamknęła pokój. Nie minęło dużo czasu, kiedy znalazła się na jednym z głównych korytarzy Ministerstwa. Piętnaście minut później, Segovia kroczyła ulicą w kierunku sklepu spożywczego. Był to raczej niecodzienny widok, kobieta rzadko kiedy robiła zakupy. Jej lodówka zawsze świeciła pustkami, gotowanie raczej nie leżało w jej naturze. Weszła do pomieszczenia, szukając wzrokiem Rachel Zizzleswift. Wiedziała doskonale, że kobieta będzie dzisiaj w sklepie. Jak wcześniej wspominała, przygotowywała się kilka tygodni. Uśmiechnęła się lekko, w ramach niezwracania na siebie uwagi. Podeszła do stoiska z warzywami. Gdzieś po drodze chwyciła koszyk, do którego nabrała jabłka. Dosyć sporą ilość. Oddaliła się od stoiska i ruszyła wzdłuż jednej z alejek. Z makaronami z tego, co zauważyła. W pewnym momencie usłyszała śmiech dziewczynki, która znalazła się półkę dalej, gdzie znajdowały się przeróżnego rodzaju smakołyki. W sklepie panował tłok, dziewczynka szybko mogła się zgubić. Jednak to nie był powód, dla którego kobieta podeszła do niej. Była jedynie pretekstem, aby zbliżyć się do jej matki. Po pięciu minutach podeszła wraz z dziewczynką do kobiety, uśmiechając się lekko. Przyjaźnie. -To chyba Pani zguba.-Powiedziała, obserwując, jak dziewczynka owija palce wokół dłoni swojej mamy. Nie była przestraszona, kobieta nie dała jej do tego żadnego powodu. Wiedziała co i jak powinna zrobić. Podniosła spojrzenie na kobietę i posłała jej przepraszający uśmiech.
Rachel szybko odpuściła, nie było powodu do niepokoju. Mary-Lou miała to do siebie, że jej śmiałość określały pewne oczywiste granice. Według kryteriów matki mieściła się ona w kategorii dzieci grzecznych, z dobrym usposobieniem. Co zależało od genów, co zaś od wychowania? Trzeba przyznać, że uciekając z Londynu Rachel martwiła się między innymi o wrodzone cechy maleństwa, którego już wtedy się spodziewała. Jego ojciec wytwarzał wokół siebie aurę ciepła i spokoju. To pogodny człowiek, pełen optymizmu i serdeczności, przy którym czuła się bezpiecznie do czasu odkrycia... Otóż to! Thomas z pewnością nie miał czystych rąk. Niewiarygodne, ale okazał się cwańszy niż przez długie lata sądziła. Lojalny przyjaciel? Zbyt szybko wziął się za wdowę po Vincencie. Powinnam była okazać się chłodniejsza w jakichkolwiek relacjach - nawet przyjacielskich. Po szkodzie zrozumiała, że żałoba to wcale niegłupi wynalazek, lecz kto by pomyślał! Kto nabierając ostrożności, odwróciłby się nawet od najlepszego przyjaciela i zaufanego współpracownika zmarłego męża? Może dziwne było to jej błyskawiczne pogodzenie się z przedstawioną rzeczywistością i szybkie łączenie faktów, ale czy jako świeża wdowa, a tym bardziej matka miała lepsze wyjście niż minimalizacja ryzyka? Poza tym owe fakty łączyły się w jedną, logiczną całość. Nie zaufała jedynie poszlakom. One były tylko potwierdzeniem słuszności interpretacji jej wizji. Bała się dwulicowej postaci Thomasa i bała się, że dziecko przejmie po nim mroczną cząstkę. Od urodzenia dziewczynki bacznie obserwowała tendencje jej zachowań, badała naturę, ale też nie dała się zwariować, dopatrując się wszędzie ojcowskiej skazy. Czy można urodzić się ze „złym sercem”? - pytała siebie samą. Nie, Thomasa zniszczył świat, Vincent również nie był święty, i ona sama. Wiedziała, że jej zadaniem jest niepozwolenie przeuroczej dziewczynce zagubić się w tym przerażającym świecie. Nigdy przedtem nie czuła z taką siłą, jak ważna jest jej rodzicielska misja, czego poniekąd żałowała. Lepiej późno niż wcale, a może wcześniej nie do końca świadomie przekazała dzieciom wszystkie niezbędne wartości? Sklep nie był duży, więc obawy Rachel również. Jakże jednak miło jej się zrobiło, gdy jakaś uprzejma kobieta przyprowadziła Mary. Znowu to samo - granica śmiałości. Odwzajemniła uśmiech, czując ulgę, że jakikolwiek drobny, nieszkodliwy wybryk dziewczynki nie spowodował zupełnie niepotrzebnej awantury, co było dość prawdopodobne, znając ludzi. - Och, dziękuję bardzo. Czasem nie mam siły do tego dziecka – odpowiedziała, po czym zwróciła się do swojej „zguby” - Mary-Lou, pilnuj się, bo następnym razem złapie cię dementor. Rachel nie widziała potrzeby dalszego zagadywania kobiety. Miała zamiar kontynuować rozmyślania dotyczące przetworów, gdy tylko ta odejdzie. Chwyciła mocno dłoń córki. Nie byłoby zbyt ładnie z jej strony, gdyby pozwoliła małej znów dać nogę, a doświadczenie podpowiadało kobiecie, że obecny stan rzeczy jest bardzo nietrwały. Nawet najlepsze dzieci potrafiły skutecznie dokazywać.
Obudziła się z nieznośnym bólem głowy i poczuciem, że wczoraj z pewnością straciła kontrolę. Na szczęście nie było tak źle, żeby miała mieć luki w pamięci, doskonale wiedziała, co się wydarzyło i dlaczego. Cieszyła się, że mimo wypadku nie boli ją kostka, chociaż niespecjalnie zajęli się jej uleczeniem. Widocznie nieważkość musiała mieć tu jakiś zbawienny wpływ na sytuację. Przy sobie miała jedynie jakieś mugolskie tabletki przeciwbólowe, więc wzięła od razu dwie i miała nadzieje, że na efekty uboczne magicznych trunków też pomogą. Okazały się całkiem skuteczne i krótko po rozmowie z Fillinem była na nogach. Ubrała grube, fioletowe rajstopy, jeansową, czarną spódnice i ciemnozielony sweter. Narzuciła na siebie ciemnofioletowy płaszcz i poszła do Hogsmeade rozejrzeć się za chłopakiem. Stanęła przy sklepie spożywczym, o którym wspomniał chłopak i czekała, aż wyjdzie. W torbie miała czarny sweter chłopaka. Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Wczoraj było bardzo miło, ale oboje byli pijani. Trochę się obawiała, że dzisiaj będzie między nimi dosyć niezręcznie. Albo co gorsza, będzie starała się zabić niezręczną ciszę i będzie gadała jakieś głupoty, co byłoby dla niej niepokojąco charakterystyczne. Stała przed sklepem i zastanawiała się, jak się przy nim zachować, żeby wypaść naturalnie. Przegryzła wargę zamyślona i z tego wszystkiego nawet nie zauważyła, jak chłopak wyszedł ze sklepu.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja zaś obudziłem się słysząc okropne jęki umierającego. A przynajmniej tak mi się na początku wydaje, dopiero potem orientuję się, że to Junior pała rządzą jakiegoś obleśnego jedzenia dla ghuli, które ostatnio mu kupowałem. Z wielkim trudem wstaję z łóżka, FUJ ciągnie mnie do kuchni, gdzie razem jemy pożywne śniadanie. Czyli on swoje paskudne śmierdzące papki, a ja czarną kawę, bułkę sprzed kilku dni, sądząc bo jej stanie i ostatnią parówkę. Nie budzę Boyda, który chrapie sobie słodko w salonie i siadam do wizbooka, gdzie ku swojemu pobudzeniu widzę wiadomość od dziewczyny, z którą jeszcze wczoraj się upijałem. Aż mam ochotę obudzić pałę w pokoju obok, ale przy wizji rychłego spotkania, wybieram jednak jak najszybszy prysznic, który z pewnością przyda się po ilości wypitego wcześniej alkoholu. Wkładam swoje zwykłe czarne rurki, czarne buty zimowe i po krótkim zastanowieniu zamiast mojej gigantycznej puchowej kurtki zakładam elegancki czarny płaszcz. Pytam Juniora co myśli, na co gulgocze z aprobatą, ale kiedy chce wyjść już biegnie po swoje sanki, które ostatnio dla niego zakupiłem i chociaż planowałem iść bez niego to wrzeszczy, wali w drzwi, aż wracam się po tą kreaturę i klnąc zabieram i jego i jego sanki. Nie jestem do końca zadowolony ze swojej decyzji, ale muszę przyznać, że widok Fillina Juniora śmigającego powolutku na magicznych sankach, które mu niedawno sprawiłem, to zawsze całkiem uroczy widok. Sanki zostawiamy przywiązane zaklęciem przed sklepem, a sami wychodzimy z niego z naręczem siatek, pozostawiając po sobie bałagan i okrzyki złej pani sprzedawczyni, która to przyłapała Juniora na obrzucaniu się orzechami. Dlatego nie wiem jak Sol mogła przeoczyć nasze wielkie wyjście. - Hej! - mówię radośnie widząc dziewczynę i po krótkim zawahaniu całuję Cię w chłodny policzek na przywitanie, uznając że będzie odpowiednie. - Widzisz, mówiłem, że nikt Ci ich nie ukradnie - mówię odwracając się do mojego ghula, który wyszedł ze sklepu tuż za mną i z otwartą gębą gapi się na Sol, nie tak pewny siebie jak zwykle. Aż marszczę brwi na ten widok. Wyjmuję różdżkę i stukam w linkę, która rozplątuje się od stojaka na roweru i kładę na sanki moje siatki, mój ghul kładzie swoją siatkę z ghulim żarciem. Spogląda niepewnie na Gryfonkę, a po chwili wbiega na swoje miejsce na saneczkach i jęczy głośno. - To jest Fillin Ueueueue Junior. Spotkałem go na cmentarzu i nie chciał się ode mnie odczepić, to ze mną został. Zwykle jest ZNACZNIE bardziej towarzyski... chyba go peszysz! - zauważam zdumiony i cmokam niezadowolony na głośniejsze jęczenie ghula. - FUJ! Chodź, przejdźmy się, on chce po prostu pojeździć - mówię, kiedy ten próbuje mnie przekrzyczeć z każdym słowem. Macham różdżką, a magiczne sanki powoli jadą do przodu obok mnie, a mój ghul wyraźnie jest już spokojny, a nawet lekko podekscytowany, co można wyczuć po cichym, radosnym gulgotaniu. - Jak tam samopoczucie? Dekoracje w Hogsmeade są super, możemy też zahaczyć o kilka sklepów, bo nie mam wciąż wszystkich prezentów... Śpieszysz się gdzieś? - mówię strasznie dużo zanim nie zapytam w końcu czy ma w ogóle chęć przejść się gdzieś ze mną, bo tylko tak optymistycznie założyłem po ostatnim naszym lataniu.
Zerknęła na nich dopiero, kiedy chłopak się odezwał. Z zaskoczeniem zauważyła, że nie przyszedł sam. Nie przeszkadzało jej to, jednak kiedy Fillin mówił o spacerze ze zwierzęciem, była pewna, że mówi o psie, czy może bardziej o psidawku, ale nie spodziewała się znacznie większego stworzenia. Ghule może nie powalały urokiem, ale wydawały jej się całkiem przyjazne i nie miała nic przeciwko spacerowaniu z dodatkowym towarzyszem. Zawsze mogła skupić na nim uwagę, gdyby zrobiło się niezręcznie. Miała nadzieje, że to nie będzie konieczne. Uśmiechnęła się na tego szybkiego buziaka i starała się spojrzeć przyjaźnie również na zwierze chłopaka, ale on chyba nie był taki optymistycznie nastawiony. Miała pecha z tymi zwierzętami, jak nie uciekające przed nią kotki, to speszone ghule. Na to pierwsze było chociaż solidne uzasadnienie. - A więc to jest ten piesek - powiedziała rozbawiona. - Cóż, dobre wrażenie wywieram chyba tylko na czarodziejach, a przynajmniej mam nadzieje. Wszystkie inne stworzenia są sceptyczne. Może jeszcze się ośmieli - stwierdziła, wyciągając czarny sweter z torby i wysuwając go w jego kierunku. - Dziękuje, uratowałeś mnie przed zamarznięciem. Wygląda na to, że swoimi alternatywnymi metodami wyleczyłeś też moją nogę, dzisiaj jest jak nowa. Jestem gotowa na długi spacer, skoro proponujesz. Też nie mam wszystkich prezentów, zwłaszcza dla mamy, chociaż nie wiem, czy magiczny prezent to dobry pomysł... nigdy nie wiem, czym nie narobię za dużo zamieszania - przyznała, wiedząc, że nie każdy magiczny gadżet w rękach, nawet uświadomionych, mugoli to dobry pomysł. - Mam dużo czasu. A ty? Jeszcze jakieś szczególne plany na dzisiaj? - podpytała i przyspieszyła kroku, trochę narzucając im drogę w kierunku jednego ze sklepików w mieście. Był ładnie ozdobiony, więc już z daleka przyciągał uwagę dziewczyny. Jak na taką niziutką osobę, przemierzała ulice bardzo szybko i zawsze kiedy szła z kimś, lub w grupie, wychodziła na prowadzenie, niespecjalnie dając towarzyszom szanse na wybór trasy. Robiła to w dużym stopniu nieświadomie, ale nawet jeśli ktoś próbował, trudno było ją przyhamować.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Tak... nie chciało mi się tłumaczyć... no wiesz nie jest to standardowy ani zbyt ładny zwierzak, ale nie planowałem z nim iść - tłumaczę się odrobinę z tego, że wziąłem dodatkowego towarzysza na nasze spotkanie. Dziwię się jednak szczególnie nad jego zachowaniem. Ostatnio jak z nim gdzieś byłem sam podbiegał do kobiet, wyrywając im z rąk rzeczy, byle zdobyć jakoś ich uwagę. - Nie mam pojęcia o co mu chodzi, dzięki i nie ma sprawy - mówię i kładę sweter na sankach razem z moimi i Juniora zakupami. Klepię się ręką w czoło na Twoje słowa o nodze. - Och, jaki ze mnie dureń, kompletnie zapomniałem o wypadku, wybacz, że tak od razu chcę cię gdzieś ciągnąć - znowu chyba się tłumaczę ze swojej gafy, ale na szczęście nie wydajesz się być urażona, tylko dalej mówisz jeszcze szybciej i więcej chyba niż kiedy ostatnio się widzieliśmy. A wtedy byłaś po alkoholu. Unoszę do góry brwi, próbując zrozumieć do końca co masz na myśli, mówiąc o prezentach. - Masz rodzinę mugoli? - pytam kiedy wydaje mi się, że udaje mi się wysnuć dobre wnioski. Myślę sobie, że moja mina i pytanie mogły zabrzmieć dwuznacznie w ustach Ślizgona, więc spieszę z jakąś kolejną wypowiedzią, żeby cię nie speszyć, jak ty mojego ghula. - Moja matka też jest niemagiczna - dodaję, by szybko zatuszować jakiekolwiek złe wrażenie. Gdybym miał jakimś cudem jakiekolwiek intencje kupować jej prezent też obawiałbym się dawać jej cokolwiek magicznego. Ale to kompletnie inna historia niż Twoja na pewno, a wspomnienie o mojej matce miało być tylko usprawiedliwieniem, że nic mi nie przeszkadza, cokolwiek nie zrobisz z tą informacją. Ruszamy za tobą na nogach i na sankach. Jestem tak zaaferowany dogonieniem cię i nawiązaniem do czegoś ważnego, że nie zwracam uwagi na rzeczy, które wyprawia mój piesek na sankach. - Nie, tylko prezenty i ty, to moje plany... Znaczy teoretycznie niedawno się wprowadziłem i mam mnóstwo nierozpakowanych pudeł, których Boyd nie tknie, ale nawet nie zamierzałem się tym dziś zająć - odpowiadam szybko na Twoje pytanie, próbując znaleźć tempo, które narzuciłaś, ale nie do końca mi się to udaje, więc kiedy w międzyczasie jesteśmy już całkiem niedaleko sklepu, który wyraźnie wpadł ci w oko, na chwilę łapię cię za łokieć, byś zwolniła na chwilę. - Hej, hej, zanim pójdziemy kupować prezenty, czy co tam... W zasadzie nie planowałem tego robić dziś, ale czas mnie nagli, a wydaje mi się, że skoro mówisz wprost, że nie masz żadnych zobowiązań oprócz spędzenia dziś czasu ze mną, to mogę mieć duże szanse na uzyskanie pozytywnej odpowiedzi. - Słuchaj, niedługo jest ten bal w Hogsmeade. Więc jeśli nasze wspólne wyjście dziś nie zakończy się jakąś fatalną porażką... Chciałabyś pójść ze mną? Wiem że mnie dobrze nie znasz, mam wiele zalet, na przykład jestem świetnym ojcem, mam dobre rekomendacje - mówię wskazując na Fillina Juniora, który właśnie założył na siebie sweter, który rzuciłem na saneczki. Marszczę tylko na to brwi ze zdziwienia, bo bardziej interesuje mnie co powiesz na tą dość pochopną propozycję jak na półtora spotkania, w tym jedno po pijaku. - Jeśli obiecałaś komuś innemu spoko, czill - dodaję prędko, pośpiesznie, jak ktoś kto chce gadaniem nadrobić jakąkolwiek możliwą niezręczność. Czy przypadkiem nie ty się tego obawiałaś, a ja cię w tym zastąpiłem?
Na szczęście spacer nie był problemem. Dziwiła się, że zupełnie nic jej nie było, bo to po alkoholu powinna być bardziej znieczulona niż normalnie, ale widocznie tylko lekko sobie coś naciągnęła i nie pozostał po tym zbyt widoczny ślad. Tym bardziej cieszyła się, że nie zrobili wczoraj żadnej głupoty i nie zwrócili na siebie uwagi pielęgniarki. Coś nad nimi czuwało, chociaż teraz już domyślała się, że nie był to zdrowy rozsądek chłopaka, tylko raczej towarzyszące im szczęście. - Jest uroczy. W niczym nie przeszkadza - uśmiechnęła się tylko i zaraz pokręciła głową szybko na kolejne słowa chłopaka. - Nie, nie, spoko. Już jest okej. Dobrze, że wczoraj nie zrobiliśmy nic głupiego - stwierdziła, chyba jednoznacznie sygnalizując, że poza złym porannym samopoczuciem, nie żałowała żadnej decyzji podjętej poprzedniego dnia. Nawet tańczenia na stole, mimo opłakanych skutków. Gdyby nie ono, nie znaleźliby pewnie tego magicznego miejsca w Hogwarcie. Była ciekawa, ile ten zamek jeszcze przed nimi skrywa, bo chodzili do tej szkoły ładnych parę lat, a ona wciąż była czymś zdziwiona. Nie chwaliła się na prawo i lewo swoim pochodzeniem, więc była zaskoczona swoją wylewnością przy nim. Chyba nawet nie zwróciła na to większej uwagi, kiedy konstruowała to zdanie. Wiedziała, że ludzie różnie reagują na tego typu informację i była dość wrażliwa na tym punkcie. Kiedy Fillin zadał bezpośrednie pytanie, zawahała się, obawiając, czy nie będzie właśnie taką osobą. Łatwo było sprawić, żeby coś ją w tej kwestii zabolało. - Ymm, tak, to mugole - pokiwała głową powoli i uśmiechnęła się, kiedy chłopak wspomniał o swojej mamie. Chyba nie musiała już się bać, żadnych nieprzyjemności z jego strony, na co odetchnęła z ulgą. Może nawet miał podobne doświadczenia do niej? W jego życiu pewnie było znacznie więcej magii od samego początku, w końcu tylko matka była mugolką. Mimo wszystko miał zestawienie dwóch światów i pewnie wiedział, jak ciężko czasem to połączyć. Najbardziej to odczuwała, kiedy wracała z magicznym rodzeństwem nie tylko do matki, ale też do Cielo, który był w tym samym wieku, a jednak żył w zupełnie innej rzeczywistości. W życiu matki i dzieci i tak było dużo różnic, nawet bez magicznych komplikacji, ale w przypadku rówieśników, bliźniaków, było to już znacznie bardziej skomplikowane. Teraz ten problem już nie istniał i, o ironio, strasznie za tym tęskniła. - Twoja mama to mugolka, a tata czarodziej? To musi być ciekawe połączenie - przyznała i chociaż relacja rodzeństwa znacznie różniła się od relacji małżeństwa, wydawało jej się, że jest w stanie wyobrazić sobie problemy takiej pary. Szli do przodu, a ona nie zwalniała nawet na chwilę, mając już wypatrzony cel. Była z niej słaba spacerowiczka, póki szła przed siebie mogła jeszcze opanować to zawrotne tempo, ale jak już znalazła jakiś punkt na drodze, pokonywała trasę jak najszybciej. - O, wyprowadziłeś się z Hogwartu? I jak, wygodniej się tak żyje? Nie tęsknisz za lochami? Co prawda są dość bure, nasza wieża jest bardziej przytulna, ale to pewnie też jakiś sentyment, nie? Ja tak się stękniłam za Hogwartem, że chyba jeszcze trochę w nim pomieszkam - nie tylko nie zwalniała tempa idąc, ale też mówiąc. Zrobiła to dopiero, kiedy chłopak zatrzymał ją "siłą". Spojrzała na niego zainteresowana o co dokładnie mu chodzi, nie biorąc oczywiście pod uwagę, że może chciałby złapać oddech. Słuchała go uważnie i po chwili szeroki uśmiech znowu pojawił się na jej ustach. Już powoli zaczynała się stresować, że skończy na tym balu sama. Zresztą, dobrze się z nim bawiła i podejrzewała, że na balu będzie podobnie. Nie spodziewała się, że ją zaprosi, ale to było bardzo miłe zaskoczenie. - Jasne, chętnie. No chyba, że naprawdę skończy się jakąś spektakularną porażką, ale hej, nie będziemy wchodzić na stoły, to powinno być dobrze - zażartowała i nagle po prostu wciągnęła go za rękę do jednego ze sklepów, nie pytając o zdanie.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Pewnie wszytko dzięki temu, że rany czarodziejów goiły się znacznie szybciej niż przeciętnego Johna znikąd. Całe szczęście, że nie był to w żaden sposób uraz magiczny, tylko zwykle pijackie wybryki, przy których równie szczęśliwie nie natknęliśmy się na poszukiwaną pielęgniarkę. Uśmiecham się entuzjastycznie kiedy ani nie przeszkadza Ci mój, ghul, ani nie uważasz za coś wyjątkowo głupiego rzeczy, które robiliśmy wczoraj. - Ta... Niestety nie mi to oceniać. Matka odeszła kiedy zorientowała się, że też będę czarował i teraz gdzieś tam mieszka ze swoją całkowicie mugolską rodziną - mówię nawet nie zerkając na Ciebie, bardzo niefrasobliwym tonem jak na sytuację. Każdą nieprzyjemną sytuację podszywam brakiem większym emocji, które wyrażam. Co innego lamentowanie nad takimi rzeczami jak zły smak przesolonych ziemniaków. - Nie mów, że ci przykro, bywa gorzej, a to było dawno temu - dodaję jeszcze szybko, zerkając na Ciebie, zanim nie usłyszę tego czego najbardziej nie lubię - użalania się nade mną. Tylko ja mogę to robić. W ważnych kwestiach. Nad takimi błahymi jak problemy z wyborem skarpetek, z przyjemnością przyjmuję współczucie. - Byłem wściekły na mugoli i chciałem zostać animagiem, by pokazać matce co straciła i jaki jestem super zdolny. Pewnie dlatego trafiłem do Slytherinu... Ale wiesz z czasem... ludzie są tylko ludźmi - kończę swój wywód, bo ja też nie wiem po co tyle Ci tłumaczę od razu o swoim życiu, a nawet usprawiedliwiam się dlaczego jestem w domu jakim jestem, chociaż ostatnio mam wrażenie, że już tam nie pasuję tak jak kiedyś. - Ty masz pewnie bardziej intensywne przeżycia konfrontacji magii z mugolskim światem - zakładam, skoro żyjesz w całkiem niemagicznej rodzinie, wciąż od czasu do czasu pod jednym dachem i jako jedyna potrafisz robić niesamowite rzeczy. Szczerze mnie interesuje czy są tak zazdrośni o to jak była moja matka, ale nie chcę już pytać wprost. - Póki co ani trochę nie tęsknie. Może kiedyś poczuję sentyment. Ale wiesz ci ludzie... już masz dość tych samych mord po tylu latach. A teraz mogę robić co chcę we własnym mieszkaniu. No nie do końca własnym, jeszcze Junior. I Boyd, wasz pałkarz? - dodaję pytanie na końcu, żebyś zorientowała się o kim mówię. Kiedy już mówimy mnóstwo słów w ciągu tego stosunkowo krótkiego przejścia się przez ulicę, postanawiam zadać najważniejsze pytanie tego dnia. Szczególnie też zachęcony klejącą się rozmową. - My nie będziemy - mruczę pod nosem i zerkam na Juniora, który poprawiał mój sweter na swoim lekko obleśnym ciałku. Wchodzę za Tobą, machając szybko różdżką zanim wejdę, żeby sanki mojego zwierzaka jeździły w kółeczko, coby się czymś zajął jak mnie nie będzie. - Od czego chcesz zacząć? - pytam mojej towarzyszki, jedną ręką mierzwiąc swoje włosy, jakbym chciał pozbyć się z nich zimna.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wciągnięcie piątkowego popołudnia do “weekendowego” spotkania było w pełni zamierzone. Zresztą, wszystko było zamierzone. Spontaniczność Mefisto grzecznie usunęła się na bok po jakże kluczowej wizycie w piekarni, pozwalając mu na mocny overthinking. Pewnie powinien się gdzieś w tym wszystkim przystopować, ale Merlinie, potrzebował jakiejś dystrakcji od innych, mniej przyjemnych myśli. Wobec tego chętnie rozważał tysiące opcji, zgłaszając się nawet po poradę do przyjaciółki. Wybrał miejsce, godzinę, nawet termin przesunął w związku ze znacznie przyjemniejszą piątkową pogodą. Może nie było jeszcze jakoś wybitnie ciepło, ale nawet różnica kilku stopni skusiła Mefistofelesa o zamianę wojskowej kurtki na skórzaną; tęsknił za znajomym ciężarem grubego materiału. Liczył na to, że rześki wiatr nie zdoła go złapać zbyt szybko, ale i tak poprawił otulający szyję kołnierz golfa, w końcu teleportując się spod Wilczej Nory pod hosgmeadzką kamienicę. Był chwilę wcześniej, ale dzięki temu mógł podreptać w miejscu, spoglądając na dobrze znany mu budynek. Pamiętał, który schodek przy wejściu skrzypi i które drzwi ciężko chodzą pomimo licznych napraw. To na tych wspomnieniach się skoncentrował, wsuwając dłonie w kieszenie spodni i unikając myślenia o tym, że spotkanie właściciela kamienicy mogłoby zepsuć wszystko. Uniósł głowę dopiero wtedy, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Na jego twarzy automatycznie pojawił się zadowolony półuśmiech, chociaż nie powstrzymał się od pełnego dezaprobaty cmoknięcia. - To nie jest “źle”, Sky - poinformował go od razu, a przecież była to opinia oparta na bardzo konkretnych faktach - w końcu całkiem jawnie przesunął spojrzeniem po całej sylwetce prefekta. Miał konkretne wymagania co do jego wyglądu… niezwiązane z docelowym miejscem randki, a samym jej spokojnym przebiegiem.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Chyba przez ten cały czas nie do końca do niego docierało na co się umówili. Nawet mówiąc o tym Florze, po prostu stwierdził fakt, mając trudność raczej z wyjaśnieniem jej całej reszty ich relacji, niż faktycznie ze zwróceniem uwagi, że idą na randkę. I właściwie dopiero dziś wstając rano z łóżka, dotarło do niego, że to chyba może znaczyć więcej, niż do tej pory zakładał. Nagle olśnienie, połączenie kilku kropek w mózgu i… zwarcie. Przez resztę dnia trwał gdzieś w zawieszeniu, nie za bardzo skupiając się na zajęciach, bo zrozumiał jak bardzo się na to nie przygotował i zwyczajnie przez całe popołudnie czuł lekką tremę przed nieznanym. Nie wiedział co zjeść, jak się ubrać, ani nawet, a co najważniejsze, nie miał pojęcia co zrobić z włosami, więc gdy tylko wrócił na mieszkanie i wziął gorący jak ognie piekielne prysznic, zamiast zacząć jakkolwiek się przygotowywać - zaczął gotować. I Święta Kajzerka mu światkiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mógł w tej chwili podjąć. Niezależnie od tego jak by się nie próbował teraz ogarnąć, to stres odbiłby się na nim na tyle, że nie wyglądałoby to zbyt zachęcająco. W ten sposób jednak rozluźnił się zupełnie i co istotne, miał ze sobą jedzenie, w które mógłby zatopić zęby w ramach pocieszenia, gdyby kusiłoby go zbyt mocno zrobić to na jakiekolwiek części ciała Mefisto. Chociaż nie da się ukryć, że przepis jest na tyle “mięsny”, że nie wybrał go ze względu na siebie. W efekcie ledwo zdążył wrzucić z piekarnika część swoich miniwypieków do papierowej torby, część podpisaną zostawiając w pudełku dla Jerrego, a już musiał wciągać na siebie jeden z “bezpieczniejszych” zestawów ubraniowych i jak na wyspanego Puchona przystało, zbiec po schodach na sam dół. - Za to widzę, że Ty nawet nie próbowałeś źle wyglądać - Przywitał go uśmiechem, próbując jedną ręką postawić kołnierz kurtki, by zakryć szyję przed chłodnym powietrzem, w drugiej wciąż trzymając papierową torbę z parującą zawartością. Mruknął zainteresowany, przysuwając się bliżej i wyciągnął dłoń ku jego szyi, by wsunąć opuszki palców pod skraj golfa i musnąć zaczepnie wytatuowaną skórę. - Hmm, to ma być jakieś zabezpieczenie przede mną? Bo raczej mnie nie powstrzyma - mruknął, hamując się przed odruchem zwilżenia must, zamiast tego przenosząc wzrok z szyi na zielone spojrzenie, tylko na ułamek sekundy zbaczając po drodze na znane już krojem wargi. - Zamknij oczy, otwórz usta. Mam coś dla Ciebie - zadyrygował, ściszając głos do niskiego pomruku, jakby w torbie miało kryć się kilko koki, a nie zwykłe wypieki.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Nie no, ja się miałem postarać wyglądać lepiej, nie? - Wzruszył niewinnie ramionami, nie potrafiąc nie cieszyć się z widoku tego słodkiego, naturalnego uśmiechu. Miał w głowie wiele wizji Sky’a przychodzącego na tę randkę… ale, prawdę mówiąc, nie spodziewał się kompletnie podejrzanej papierowej torby. Prędko pomknął do niej spojrzeniem, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się co może w niej być. Odrobina zapachu i ciepła dotarła do wilkołaka, kiedy Puchon przybliżył się i zahaczył o golf. Mefisto uśmiechnął się szerzej. Kto, do cholery, bierze jedzenie na randkę… - No mam nadzieję, że tak łatwo nie odpuścisz… Tyle wystarczyło - ta krótka chwila, te kilka wymienionych słów. Ślizgon już czuł jak jego koncentracja spada i jak przyjemne gorąco zaczyna rozpalać go od środka, przypominając o tym jak uzależniająca mogła być bliskość Skylera. Niższy głos zmusił go do zaczerpnięcia kilku płytszych oddechów, by w końcu - z cichym śmiechem - posłusznie wykonać postawione przed nim polecenia. - Ale wrócimy do tego, nie? - Dodał jeszcze tylko, bo obawiał się, że “zamknij oczy, otwórz usta” mogłoby pasować do innej sytuacji… niekoniecznie zawierającej jedzenie w torbie na wynos.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Niech zgadnę - podjął poważnie, a przynajmniej próbując ściągnąć kąciki ust w dół - Chcesz żebym był przy Tobie niewidoczny i bez przerwy zazdrosny - strzelił, próbując rozszyfrować jaki interes kryje się za tym powiększaniem kontrastu atrakcyjności między nimi. Jakby nie patrzeć Mef i tak wyglądał już dobrze. Za dobrze wręcz. Trudno sobie wyobrazić, co można by w tym poprawić i co właściwie nie pasowało Wilkołakowi. - Podpowiem Ci, że przy obu nie trzeba wcale zbyt wielu starań - dodał, łapiąc go za pasek przy kołnierzu kurtki, by pociągnąć za niego nieco zaczepnie, a jednak puszczając go zaraz po jednym, słabym szarpnięciu. Dopiero teraz, gdy zamknął już oczy, przesunął po nim wzrokiem w dół, nie pozwalając jeszcze zapalić się czerwonej lampce z pytaniem: Co tak serio jest z nim nie tak, że się ze mną umówił? - Masz jeszcze jakieś wątpliwości? - mruknął i zaszeleścił cicho, odsuwając się tylko na tyle, by swobodniej wyjąć z torby jedno miniaturowe ciasto i zaraz oparł dolny palec o brodę Mefisto, by zachęcić go do szerszego rozwarcia szczęki. - Come on, wiem, że stać Cię na więcej - dodał, po chwili przygryzając wargę, gdy zdał sobie sprawę, że wsuwanie do ust Ślizgona mięsnej zawartości powleczonej tylko cienką skórką ciasta, wcale nie było strategicznym zagraniem. Nie, kiedy przez ostatni tydzień wyobrażał sobie, że robi z tymi ustami coś nieco tylko innego. Pospiesznie więc ułatwił mu zatopienie zębów w wypiek i odsunął się krok w tył, samemu wsuwając do ust drugą połówkę, by sprawdzić czy właśnie nie otruł swojej randki. W razie czego umrą razem. Sharing is caring?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Chcę, żebyś był przy mnie - przytaknął błyskawicznie, przewracając oczami z rozbawieniem. Właściwie nie wiedział czemu aż tak trzymają się tych żartów… I tak miał w planach pokazać się Skylerowi kilka razy nie po treningu, a zatem nie pokryty potem i w powyciąganych ubraniach. To było chyba tyle w kwestii jego wymagań - wyjątkowo zbyt wiele sobie nie zarzucał. Jemu z kolei mógł dużo, bo… Bo już zastanawiał się, czy może jednak nie zaciągnąć go na chwilę z powrotem do mieszkania, by odpowiednio głośno wykląć tygodniową banicję. - Znikaj, znikaj, wtedy nikt mi ciebie nie zabierze… Ledwie minęła sekunda z Mefistofelesem w dziwnej pozycji, zarządzonej przez Skylera, a już poczuł się tragicznie głupio. Niekoniecznie nawet dlatego, że stał z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami pod kamienicą w Hogsmeade… a prędzej dlatego, że jego myśli stanowczo zbyt szybko pomknęły w nieodpowiednią stronę, odwodząc go od zaplanowanej randki i modląc się o zupełnie inny smak na języku. Oddech zadrżał mu zdradziecko na kolejne słowa chłopaka, który chyba powinien zacząć odpuszczać, żeby swojego partnera nie zamęczyć; ciasto szczęśliwie odciągnęło uwagę od chaosu kotłującego się w głowie Noxa. - Sky, how the fuck - jęknął, zakrywając na chwilę usta dłonią, by zebrać z warg ewentualne okruszki i po prostu zachwycić się przyjemnie mięsnym smakiem. Mówił już, że skończą mu się sposoby na odwdzięczanie i zaczynał mieć wrażenie, że ta chwila nadejdzie niepokojąco szybko. Przełknął ostatniego kęsa, kręcąc lekko z niedowierzaniem. - A już miałem mówić, że jesteś przewidywalny… Bo tak, ten golf jest z jakiegoś powodu. - I z tymi słowami wyciągnął z kieszeni swój ślizgoński szalik, pozwalając tym samym na jego magiczny powrót do normalnych rozmiarów. Mefisto zwinnie przerzucił go przez głowę Schuestera, przyciągając go zaraz do siebie tak, żeby ich czoła mogły się zetknąć. - Jeśli ma cię boleć gardło, to nie od pogody.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Pokręcił głową z rozbawieniem, nie wierząc w to, że Nox aż tak mu słodzi, najwidoczniej podkręcając swoje standardowe teksty podświadomie przez charakter ich dzisiejszego spotkania. Nie da się ukryć, że Mef miał tendencje do rzucania komplementami, skoro potrafił to robić nawet wtedy, gdy nie wiedzieli o sobie praktycznie nic i zanim się zorientował, z tego rozbawienia przeszedł do postanowienia, że musi zwrócić uwagę jak rozmawia z innymi. W końcu od ich sposobu rozmowy, który w mniejszym lub większym stopniu przewijał się przez ostatni miesiąc, zaczynał się czuć nawet… doceniony? Zauważony? Interesujący? Warto zwrócić uwagę czy w tej wyjątkowości nie jest po prostu jednym z całego tłumu. np. kolejnym puchonem do ko- Uśmiechnął się, zakrywając wierzchem dłoni usta, by w spokoju przeżuć swoją połówkę jedzenia i w tej ciszy napawać się zadowoleniem Mefisto, które sprawiało, że i jemu ten przepis nagle wydał się dużo smaczniejszy. Ledwo zdążył przełknąć ostatni kęs, a już brew pomknęła mu w górkę, gdy zerkał ciekawsko w stronę dłoni sięgającej do kieszeni. Zgarnął zabłąkane okruszki z wargi i już usta układały mu się w uśmiech, gdy tylko szalik spoczął na jego szyi. - Uuu, zost… - urwał, milknąc momentalnie pod wrażeniem zmniejszenia tego dystansu i wstrzymał oddech, niepewny które konkretnie emocje wywołały ten odczuwalny skok temperatury. - ...zostałem - mruknął jeszcze rozkojarzony w jakiejś instynktownej próbie podjęcia porzuconej myśli, ale tylko, wciąż trzymając torbę, złapał za krańce jego skórzanej kurtki, by przyciągnąć go bliżej do siebie, z cichym sykiem wciągając powoli powietrze tuż przy noxowych ustach. - Chyba będę potrzebował dodatkowej motywacji, żeby nie… - urwał, sam zniecierpliwiony, że wciąż jeszcze mówi i przesuwając dłonie wzdłuż zamka, aż do samego kołnierza, przytrzymał go przy sobie, by zdobyć jeden z pierwszych pocałunków dzisiejszego wieczoru. Westchnął w jego usta, po części uspokojony, po części tym bardziej podjudzony; jakby po długiej wędrówce pozwolono mu się napić, ale na zaledwie jeden łyk wody. - Załóżmy się, ustalmy zasady, cokolwiek - jęknął cicho, odsuwając się na wyciągnięcie ramion i wolną dłonią roztrzepał nerwowo włosy z tyłu głowy. Chciał, naprawdę chciał zobaczyć co Mefisto zaplanował, ale… był zachłanny. Chciał wszystko, nie rezygnując z niczego i chciał to wszystko w tej samej chwili.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Lubił ludzi, lubił poświęcać im uwagę i lubił to okazywać. Swego czasu nauczył się, że nie ma sensu interesowanie się każdym, bo zwykle nie dostawał niczego w zamian; przyzwyczaił się zatem do przekierowywania energii na docenianie tych, którzy znajdowali się bliżej. Tych, którzy mieli szansę to zauważyć. I chociaż Mefisto często wykazywał się znajomością dziwnych randomowych faktów o niemal obcych osobach, to dopiero “ci ważniejsi” mogli zobaczyć z jaką skrupulatnością zachowywał konkretne wspomnienia. - Ślizgonem? - Dopowiedział za Sky’a, nie ukrywając zupełnie faktu, że podobało mu się to wytrącenie go z równowagi. Było mu już niepoprawnie gorąco i z łatwością zapomniał o całym świecie, koncentrując się jedynie na bliskości trzymanego przy sobie Puchona. Mruknął z aprobatą pod wpływem pocałunku, szukając na wargach chłopaka resztki smaku jego wypieków, z palcami zupełnie bezwiednie wczepiającymi się w materiał jego ubrań. Przytrzymał go przy sobie sekundę dłużej, siłowo, nie chcąc pozwolić na pustkę, która i tak nadeszła. - Okej. Okej. Będziemy grzeczni do końca randki. W sensie… wyjścia. - Odchrząknął cicho, próbując w pośpiechu wymyślić coś, co w ogóle miałoby sens zadziałać. Niestety wszystkie kary i nagrody wydawały mu się zbyt banalne i… Merlinie, czy było coś, na co by się nie zgodził bez zakładu? - No teasing. I jak któryś się złamie, będzie musiał spełnić dowolne życzenie zwycięzcy. - Proste zasady, zupełnie niekreatywne… jednocześnie bezpieczne i bardzo nie, ale Mefisto nie chciał tracić więcej czasu. Wyciągnął rękę do Skylera, żeby - o ile ją przyjmie - przenieść ich do pustego, zalesionego skrawka parku tuż za londyńskim wesołym miasteczkiem.
/zt x2
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ponowiła prenumeratę Proroka Codziennego i rzetelnie starała się przeglądać jego łamy. Ten numer wyjątkowo przykuł jej uwagę głównie za sprawą relacji z politycznego wiecu, w którym to po części sama brała udział. Nie zamierzała jednak poprzestać na tym jednym artykule i w końcu dotarła do ogłoszeń drobnych, gdzie okazało się, że znalazła coś ze swojej działki. Postanowiła zaryzykować i spróbować swoich sił w pomocy. Gdy tylko więc udało jej się znaleźć kilka wolnych chwil, udała się do Hogsmeade. Dość szybko odnalazła odpowiedni sklep i pewnym krokiem weszła do środka. Odszukała wzrokiem sprzedawcę, któremu wyjaśniła powód swojej wizyty i zgłosiła chęć pomocy. Od razu została zaprowadzona na zaplecze i przedstawiono jej dokładniej problem, z jakim się mierzono. Ruda wyciągnęła z torby tom o pielęgnacji niebezpiecznych roślin i otworzyła na odpowiedniej stronie. Korzystając z zawartego tam tekstu oraz własnej wiedzy zaczęła opowiadać o szkodach i korzyściach problematycznego zielska. Dopiero, gdy tę część miała za sobą przyszło jej odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: Czy warto pozbyć się całości, czy jednak może zostawić trochę na własny użytek. De Guise musiała się tutaj lekko zastanowić. Sama nie przepadała za tymi pnączami, ale wiedziała, że mają one też kilka korzyści. Hodowanie ich "w ogródku" nie było jednak łatwe. Wilgoć i brak światła były warunkami koniecznymi do utrzymania jej w odpowiednim stanie, a jednocześnie bez prawidłowej pielęgnacji mogły spowodować, że roślina ponownie stanie się problemem. I to większym, niż niedoświadczony zielarz może sobie wyobrażać. Po wnikliwiej dyskusji poleciła więc sklepikarzowi kilka tomów o niebezpiecznych roślinach i podała adres przybytku, gdzie mógł dostać odpowiednie narzędzia do pielęgnacji akurat tego zielska zastrzegając, że konieczna jest ogromna ostrożność przy tej konkretnej hodowli i najlepiej zadbać o to, by nawóz zawierał w sobie zawsze kilka sproszkowanych smoczych łusek, a do miejsca uprawy dochodziło bardzo słabe, lecz jednak kontrolujące rozprzestrzenianie się rośliny światło, najlepiej barwy białej. Zostawiła także mężczyźnie swój namiar, w razie gdyby miał jeszcze jakieś pytania, a gdy już zaspokoiła jego ciekawość do końca, pożegnała się z nim i dość zadowolona opuściła przybytek.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Umawiam się z Tadkem ponownie w Hogsmeade. Tym razem po rozmowie o pracę - może ktoś się śmiać, bo to zwykły spożywczak, ale w końcu jeszcze nigdy nie robiłam nic kompletnie legalnego! Pracowałam w barze w Edynburgu tylko dlatego, że na lewo kręciłam im interesy, nigdy nie byłam zbyt dobrą kelnerką. Kiedy na gwałt potrzebowałam innej pracy, bo bardzo nie chciałam mieszkać u rodziców - szukałam byle czego. Oczywiście zatrudniliby mnie w tym sklepie, bo aż taka beznadziejna nie jestem. Ale niestety przez cały ten stres dostałam wizji. I podczas rozmowy upadłam na ziemię, zaczęłam się ślinić i przepowiadać, że pies pani w sklepie będzie niespokojny w nocy. Przerażona kobieta, po szybkim sprawdzeniu co mi jest podziękowała za moje usługi. Chwilę się ogarnęłam i wycieńczona siadam pod sklepem jak ostatni żul. Średnio przejmuję się odmową, bo nie był to szczyt marzeń mojej pracy. Najwyżej poszukam jakiegoś baru czy restauracji, gdzie będę udawać, że to co robiłam w Szkocji miało faktycznie jakiś sens. Teraz jednak z głową między nogami czekam na Thada, który był bardzo tajemniczy w całym swoim umawianiem się na spotkanie ze mną. Nie sądzę, że znajdzie coś ciekawszego niż motor szczerze mówiąc. Chociaż myślę czy nie chce mi powiedzieć po prostu, że posłuchał mojej rady i nie poszedł z kimś w tango. Co jak powtarzam sobie, byłoby dla niego bardzo dobre. W wąskim dresiku, z nereczką narzuconą przez ramię na zwykłą, szarą koszulkę bez ramiączek czekam sobie na mojego przyjaciela, z którym entuzjastycznie odnawialiśmy kontakty jak tylko wróciliśmy z Arabii.