Średniej wielkości park znajdujący się na samym końcu ulicy Tojadowej jest częstym miejscem spotkań pobliskich mieszkańców. To właśnie tutaj najszybciej rozchodzą się ploteczki o sąsiadach i to tu urządzane są zapoznawcze pikniki.
Autor
Wiadomość
The author of this message was banned from the forum - See the message
Zaufanie w związku jest rzeczą trywialną i pretensjonalną. Jednak dobrze było, że Clar nie sądziła, że to Dulce może kiedyś uwieść Evana, lecz on ją. Dziewczyna bowiem jak było widać jest osobą lękliwą, nieprzystosowaną do relacji kobiety z mężczyzną. Tak, z całą pewnością, jeśli coś takiego mogłoby mieć miejsce to tylko z jego winy. Słowa o niejakie Candidi Felicji Miramon puściła między uszy przymykając tylko oczy i chłonąc zapach nozdrzami, które intensywnie pracowały. Co właściwie czuła? Nie mogła tego określić, wiedziała tylko, że przy przyjaciółce świat staje się piękniejszy, mniej straszny i zawsze jest jakieś rozwiązanie w patowych sytuacjach. Była dla niej nie tylko przyjaciółką, teraz czuła się jak małe, zagubione dziecko, wyrwane ze snu koszmarem w ramionach matki, która stara się zrobić wszystko by dziecko znów zasnęło spokojnie w łóżeczku. Bez wątpienia Rosjanka budziła w niej dziwne uczucia i odruchy. - Jest, ale.. - ponownie nie wiedziała jak ubrać wszystko w słowa odpowiednie i przekazać treść tego co chciała powiedzieć. - Muszę to przemyśleć - skwitowała. Chciała jej bardzo powiedzieć o tym, że to krępujące, że będzie zapewne codziennie widywała latającego Evana po domu w slipkach, że on może ją zobaczyć w piżamie. Tym, że może kiedyś w końcu dostanie pierwszej miesiączki i w razie "wypadków" jak ona to przed nim ukryje. Nad to zapewne zechcą się kochać, a to wszystko sprawiało, że nie była gotowa na takie kroki. Po prostu ją to zawstydzało. Poczuła ciepły, delikatny pocałunek złożony na jej włosach. Ciepło momentalnie się po niej rozlało, a policzki na powrót zaskwierczały od ciepła. To ucho zbyt nęciło, przymknęła oczy, skubnęła płatek ucha wargami, czując jak ciepło narasta i skręca boleśnie i przyjemnie jej trzewia, jak ciepło od brzucha migruje w dół. Niemal tak szybko jak poczuła to nieznane jej uczucie, tak samo szybko oderwała się od jej ucha zawstydzona nie wiedząc, czy zaraz Clar się na nią nie obrazi. Czy może przyjaciółki tak robią? A może nie? Zaraz wstanie i sobie pójdzie. Serce Dulce znowu dudniło.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Tego się nie spodziewała. Szok jaki ją ogarną sparaliżował całe jej ciało. Czy Dulce właśnie... ? Czemu? Otrząsnąwszy się delikatnie odsunęła się od dziewczyny nie chcąc jej wystraszyć. Nie chciała aby źle to odebrała. Clari sama nie miała pojęcia co o tym myśleć. Zawsze mogła obrócić to w żart. Jednak czy byłby to dobry pomysł? Najlepszym był chyba... SPACER! Tak. To zdecydowanie powinno odwrócić jej uwagę. Uśmiechając się od ucha do ucha ujęła młodszą dziewczynę za rękę i okręciła wokół jej własnej osi zaraz po tym jak wstała. - Mówiłam już, że Cię uwielbiam? Nie? Uwielbiam Cię. - po czym dała jej buziaka w policzek i ruszyła przed siebie trzymając ją za rękę. Nie miała zamiaru jej puszczać, gdyż bała się, że ucieknie. A nie chciała tego. Chciała aby była koło niej. Potrzebowała jej teraz. I czuła, że dziewczyna potrzebuje również jej. - Wyjechałabym chętnie. Gdzieś, gdzie jest ciepło. - rozmarzyła się na chwilę. - Nie wiem tylko jak zareaguje na ten pomysł Evan. Ostatnio stał się za bardzo opiekuńczy. - wyznała mając nadzieję usłyszeć od dziewczyny... Sama nie wiedziała. Może sam jej głos, aby sprawdzić czy jej nie zraniła swoim zachowaniem.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Zaległa, długa, niezręczna cisza, a dziewczyna wpatrywała się swoimi brązowymi oczami w przyjaciółkę. Zbladła strasznie uświadamiając sobie, jak wielki błąd popełniła, nie wiedziała czy powinna przeprosić, pójść sobie, a może to zignorować? Niedojrzałość emocjonalna była największą wadą czarodziejki, problem z radzeniem sobie w sprawach trudnych. Taka właśnie była Dulce, zagubioną w świecie nastolatką, mimo, że niekiedy kreowała się na pyszną i światową czarownicę, która za nic ma zazdrosne spojrzenia. Zarzuciła jej ręce na kark, dy ją pocałowała i wtuliła się w jej ucho. - Ja ciebie też - przymknęła na chwilkę oczy i puściła Clarissę. Wstała za nią, a liście poruszyły się na bruku i zatańczyły. Sezon na deszcz z liści był w pełni. Znowu gdzieś w oddali zagrzmiały gawrony swoim upiornym głosem. - Gdzieś gdzie jest ciepło, hm... Do Walencji? - zagarnęła włosy za ucho, które niesfornie powiewały na wietrze i wpadały do ust. - Teraz jest tam z pewnością ciepło, ale jak jest lato w pełni, to czasami nie idzie wytrzymać, na prawdę Clar, nie życzę ci się smażyć na takiej patelni. - dźgnęła ostrożnie palcem w boczek przyszłej mamusi i splotła palce z jej. - Oj jak jest opiekuńczy, to chyba dobrze, widać, że mu zależy - uśmiechnęła się do niej szczerze. Sama nie była nigdy obiektem takich ciepłych i szczerych uczuć, jednak zupełnie ich nie potrzebowała.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Szły piękną alejką okraszoną złotym listowiem, które podrywał co chwilę wiatr. Liście wyglądały jak piękne morskie fale, albo grzywy dzikich koni pędzących po równinie. Pogoda w sam raz sprzyjała temu by się zakochać, zupełnie zatracić we własnych uczuciach. Było chłodno a mimo tego młoda Hiszpanka czuła w sobie dziwny żar, który ocieplał jej całe wnętrze. Zacisnęła mocniej dłoń na palcach Krukonki. - Kiedy masz termin porodu? - zapytała z nad długich, czarnych rzęs, które okalały jej piękne, brązowe oczy, które zerkały z ciekawością na Clarissę. - Możliwe, za pewne nie będzie wiele z tego pamiętać, ale wiesz, nie radzę - powiedziała stanowczo. - Wiem jak to jest podróżować od maleńkości po różnych kontynentach i nie zawsze jest to fajne. Spanie w namiotach, przygotowywanie strawy nad ogniem - wyliczać można było w nieskończoność ile może uprzykrzyć taki wyjazd. Pamiętała jak kiedyś mrówki wyjadły jej prawie wszystkie zapasy z tornistra. - Możliwe, że tak będzie - powiedziała zupełnie bez ogródek. - Jednak nie ma się co nad tym głowić teraz, jest przy tobie, to chyba się teraz liczy, a jeśli odejdzie jego sprawa. Masz jeszcze przyjaciół... mnie, może nie pomogę zbyt wiele, ale postaram się w miarę moich sił. - zapewniła przyjaciółkę i pocałowała w policzek.
Korzystając z okazji odwiedzenia miasta wybrała się do swojego ulubionego parku - tak naprawdę jedynego, jaki odwiedzała. Nie miała nic do roboty, a nuda nieco jej doskwierała, więc poniekąd liczyła, że wydarzy się coś ciekawego. Może nawinie się ktoś znajomy. Zatrzymała się raptownie i zmrużyła oczy, dostrzegając coś na pobliskim drzewie. Poprawiła okulary i podeszła krok bliżej. - Zgubiłaś coś?
Strasznie się przestraszyłam, omal nie spadłam z gałęzi na której aktualnie siedziałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo głupio muszę wyglądać z góry, spojrzałam na duł a tam powitał mnie widok uśmiechniętej twarzy Jean. Patrzyła się na mnie nie ukrywając zdziwienia i rozbawienia, no cóż, trudno się dziwić. - Tak, znaczy nie, znaczy nie do końca - powiedziałam szybko starając się znów wdrapać na pewien konar, byłam już tak blisko - widzisz, niedawno szłam tą alejką i zostawiłam tu mój ukochany naszyjnik, okazało się, że pewna wiewiórka, która już obudziła się ze snu postanowiła wynieść go na drzewo.
Patrzyła z lekko zmarszczonymi brwiamj na Roksanę próbującą wejść wyżej i wzdrygnęła się. Lubiła drzewa... Ale tylko oglądać. Na ogół ich nie dotykała, przecież w korze mieszkało robactwo roznoszące zarazki, po prostu strach się bać! - Pomóc ci jakoś? - spytała uprzejmie, choć nie miała pojęcia, jak miałaby pomóc w takiej sytuacji. Mogłaby co najwyżej wezwać pomoc w razie upadku, jednak mimo to miała nadzieję, że nie będzie takiej konieczności. Przez przypadek otarła się dłonią o jakąś ławkę, więc wyciągnęła płyn dezynfekujący, wylała kilka kropel na ręce i zaczęła nimi energicznie o siebie pocierać. Wtedy jej uszu dobiegł niepokojący odgłos.
Już byłam prawie przy swoim ukochanym naszyjniku, już miałam go w dłoni, gdy nagle gałąź na której stałam się ułamała. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam się złapać innej, poobijana liśćmi i małymi gałązkami spadłam jak jabłko na ziemię tuż obok lekko przerażonej Jean. Byłam w szoku, za dużo na raz, nie czułam mojego tyłka, nóg oraz pleców. Na szczęście nie spadłam na głowę, jednak pulsujący ból przeszywał moje ciało. Leżałam tak jeszcze przez parę sekund, po czym zaczęłam rozumieć co się właśnie stało i szybko krzyknęłam do Jean - Nic mi nie jest! - po czym powoli zaczęłam się podnosić, co nie było takie proste, w tedy dopiero zorientowałam się, że nie mogę stawać na prawej stopie. Z natury mam dosyć kruche kości, jednak, dzięki pracy jako sprzątaczka w św. Mungu, potrafiłam zauważyć, że na szczęście to tylko zwichnięcie. - To tylko zwichnięcie- powiedziałam do Jean - Mam kruche kości, ale na szczęście to drzewo nie było zbyt wysokie, ale mam, zdobyłam - tu podniosłam triumfalnie rękę z naszyjnikiem do góry - żadna wiewiórka już mi go nie zabierze. - dokończyłam swoją wypowiedź, po czym momentalnie oparłam się o drzewo, gdyż ból uniemożliwiał mi stawanie na stopę.
- Ups... - powiedziała Jean, wykręcając sobie palce. Chyba właśnie została świadkiem wypadku, więc musiała coś z tym zrobić. Pogotowie było złym pomysłem - to była "tylko" zwichnięta kostka, mogliby ją jeszcze oskarżyć o wszczynanie fałszywych alarmów. - Gdzie mieszkasz? - spytała, po czym uświadomiła sobie, że to mogło zabrzmieć mocno natrętnie i szybko dodała: - Trzeba cię chyba zabrać do domu i obłożyć to lodem... chyba. Nie żeby się znała, ale miała wrażenie, że tak to działało. Tylko problem stanowił fakt, że najpierw trzeba było dotaszczyć Roksanę do domu.
W milczeniu podeszłam do najbliższej ławki i wyłorzyłam nogę. Pomyślałam, że chyba lepiej by było gdyby ciotka nie dowiedziała się, że coś mi się stało, po drógie pracując jako sprzątaczka w świętym mungu napatrzyłam się już na tyle zdarzeń i spadków, że tym naprawdę nie było warto się przejmować. - To trochę daleko stąd - powiedziałam żywo wstając z ławki. - Zobacz, to nic strasznego, potrafię chodzić. Może dasz się namówić na wyjście do jakieś kawiarni? Chyba jest tu jakaś w pobliżu? - W tej chwili poczułam ukłucie bólu, jednak postanowiłam nie pokazywać tego, Jean i tak będzie trudno przekonać. - Ewentualnie jeżeli nie kawiarnia, to może mały shoping, czy coś w tym stylu.
Nie czuła się przekonana tym nagłym wstawaniem Roksany, niemniej nie miała ochoty na ciągłe zatruwanie komuś życia swoim natręctwem i wyolbrzymianiem problemów. I tak zazwyczaj próbowała udawać mądrzejszą, co mogło irytować innych. Dlatego uznała, że jeśli Puchonka czuje się na siłach, żeby chodzić, to Jean nie powinna mieć nic przeciwko. Nikt przecież nie będzie jej o nic obwiniał. - Obawiam się, że nie mam czasu, niestety. Kiedy indziej. Znowu poprawiła okulary, co zaczynało już być dziwnym nawykiem. - Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, na pewno, nie masz się o co martwić, - powiedziałam najbardziej przekonującym głosem jaki mogłam z siebie wydusić, potem podałam jej rękę i powiedziałam - no to do zobaczenia, leć już załatwiać te swoje sprawy, a mną się nie przejmuj, serio nie boli mnie już - Gdy to powiedziałam rozeszłyśmy się, ja muszę jeszcze załatwić parę rzeczy, szybko spojrzałam na zegarek i spokojnie, powolutku udałam się do najbliższego przystanku autobusowego. Nie wiem dlaczego, ale wolę kożystać z mugolskich środków transportu. Miotły i magiczne pojazdy mnie nie kręcą, chociaż chciałabym kiedyś uzbierać sobie galeony na skuter, no cóż może kiedyś.
Plusem bycia studentem było to, że mógł opuszczać zamek w każdym momencie. Nikt go nie ścigał ani nie kazał mu zostać. Nikt nie dawał mu minusowych punktów, tylko, dlatego że postanowił przejść się do Hogsmeade. Akurat to zawsze mu się podobało… Nic w tym dziwnego, że kiedy dowiedział się o wolnej sobocie, wybrał się do Londynu, by odwiedzić swoją rodzinę. Teleportować się już od dawna potrafił, miał nawet na to licencję, dlatego nawet nie czekał na pociąg, tylko znalazł się w bezpiecznym miejscu w Hogsmeade. Do głowy przyszedł mu Tojadowy Park, w którym bardzo dawno nie był. Wyobraził sobie jedno z wielkich drzew oraz krzewy, które rosły obok niego. Pyk, a może właściwie rozległ się ogromny huk, jakby komuś strzeliło z rury wydechowej. Pojawił się w miejscu, które sobie wyobraził. Na szczęście nikt go nie widział, spłoszył jedynie kilka ptaków, które jeszcze nie odleciały do cieplejszych krajów (a powinny, głupie). Rozejrzał się po parku. Szybko schował różdżkę za pazuchę swojego płaszczyka. Stark wyglądał jak zwykły mugol. Właściwie nie wyróżniał się ubiorem. Miał na sobie zwykły czarny płaszcz zapinany na dwa rzędy guzików, ciemne spodnie, skórzane wyższe buty (jesień w końcu idzie) oraz niebieski plecak - Fjallraven Kanken (chociaż to wciąż nie była torba, którą musiał sobie wreszcie kupić, bo wstyd nad wstydami). Spojrzał na swój zegarek. Miał całkiem dobry czas, lecz zanim przejdzie przez cały park i dojdzie do stacji metra to trochę mu jednak zajdzie. No trudno. Następnym razem wymyśli sobie jakieś lepsze miejsce do lądowania niż właśnie ten park. Zresztą rodzicom nawet nie powiedział, że wraca na weekend. Głownie pragnął zrobić niespodziankę siostrze.
Kiedy w końcu udało mu się wyrwać z ulicy pokątnej, wkroczył na teren tojadowej. Nie był tym zbytnio zadowolony kiedy przechodził między kamienicami, jednak w końcu jego oczom ukazał się park. Nie był on duży, a o tej porze roku drzewa nie dawały przyjemnego cienia, tylko straszyły gałęziami układającymi się w najstraszniejsze wzory. Liście leżące pod drzewem oznaczały tylko jedno, coraz bliżej są święta. Blondyn nie lubił tej pory roku z powodu oddalenia od rodziny. Zawsze przypominał mu się rodzinny dom, ciepło i ogólnie Sycylia. Siadając na ławce westchnął i zamknął oczy. Nie miał siły ani ochoty ruszyć się dalej. Cieszył się tylko z tego że nie pada deszcz, lub śnieg bo zupełnie nie był przygotowany na taką sytuację.
Nie spotkasz jej o tej porze w takim miejscu. Było zdecydowanie za wcześnie jak na jej standardy, tak, jakby nie wychodziła z biura lub mieszkania przed dwudziestą. Cóż, dzień jest dniem zmarnowanym jeżeli spędzi go bawiąc się lub odpoczywając. Chyba nie umiała się bawić. Poza tym. Park? Segovia nie przechodzi się po parkach w poszukiwaniu natchnienia czy obcowania z naturą. Od bardzo dawno unikała tego typu miejsc. Czuła się niesamowicie niekomfortowo. A to rzadko kiedy jej się zdarzało. Wszystko, co robiła zawsze miało konkretny cel. Tak jak i dzisiejsze wyjście z czeluści swojej nory. Dlatego nie minął kwadrans a usiadła obok Enzo na tej nieszczęsnej ławce. Zdecydowanie nie chciała marnować swojego czasu. Swoją drogą... Dałaby wszystko za śnieg. Uwielbiała jego przyjemny chłód i to, jak topi się na dłoni, kiedy płatki dosięgną skóry. Pewnych rzeczy nie da się od tak zmienić. Powód, dla którego w pierwszej kolejności odezwała się do mężczyzny był prosty. Jej praca. -Park?-Uniosła delilatnie brwi do góry i spojrzała na niego.
Enzo siedział sobie na ławce i myślał kiedy to nagle kątem oka zauważył że ktoś się do niego dosiadł. Na początku sądził że była to może osóbka mieszkająca gdzieś tutaj niedaleko, chcąca podzielić się z nim jakąś nową sensacją. Kiedy się jednak odwrócił by dokładniej się przyjrzeć, jego mina była bardzo wymowna, wręcz bardzo dosadnie wyrażała niezadowolenie. Zawsze pojawiała się wtedy kiedy miał najmniejszą chęć z kimkolwiek rozmawiać. - Co tym razem Cię tutaj przygnało królowo? - Zapytał patrząc gdzieś w dal. Dla niego zawsze przypominało królową śniegu z baśni, dlatego nie krył tego i tak do niej mówił, w końcu mogła odebrać to jako komplement, nigdy nie wiedział co chodzi jej po głowie. - Prawie zdążyłem się za Tobą stęsknić - Dodał po chwili i lekko się uśmiechnął. Silenie się na żart w tej sytuacji było pewną formą obrony. Nie chciał by widziała go w złym nastroju. Jeszcze tego by brakowało, że to właśnie ona zacznie się o niego martwić, tego raczej by nie zniósł.
Nie była jasnowidzem, nie potrafiła przewidzieć jego dzisiejszego humoru, ale po wyrazie jego twarzy mogła spokojnie wywnioskować kilka rzeczy. Po pierwsze, nie przejmowała się tym, że nie chciał jej widzieć. Po drugie... Nigdy nie cieszył się na jej widok, może dlatego, że nie zwiastowało niczego dobrego. Taki był jej urok. A może to tylko jej wyobrażenie? I po trzecie. Gdyby naprawdę nie chciał jej widzieć w tym konkretnym momencie, wiedział, że wystarczyło jej to wprost zakomunikować. Nie była osobą, która zabiega o kontakt. Nie narzucała się ze swoim towarzystwem. -To zawsze musi być cos?-Wzruszyła ramionami, prawie niezauważalnie. Wiedziała, że po czasie, który razem spędzili, mógłby powiedzieć kilka rzeczy na jej temat. Nigdy jednak nie będzie jej znał. Nie dała mu takiej możliwości. Nawet gdyby chciał, co zapewne i tak nigdy nie nastanie. Prawie uśmiechnęła się na dźwięk jej przezwiska. Naprawdę nazywali ją różnie. I tylko to przezwisko utkwiło w jej pamięci. Było bardzo trafne. I bardzo jej się podobało. Tylko jedna osoba oprócz niego miała odwagę, aby tak ją nazwać. -Obydwoje doskonale wiemy, że jest to niemożliwe. Nie musisz mi słodzić.-Powiedziała i przyjrzała mu się. Znała go. Musiała go poznać jeszcze zanim się z nim spotkała. Nie mogła jednak powiedzieć, że był tylko jej zadaniem. Nie teraz. Już od dawna przestało tak być. Nie będzie jednak drążyć tematu i dopytywać go, dlaczego jego humor jest taki, a nie inny. Wiedział o tym. Dopóki sam jej nie powie, temat zostanie porzucony... Chyba że tematyka problemu jest czymś, o czym powinna wiedzieć. Oparła łokieć na oparciu ławki i utkwiła w nim swoje uważne spojrzenie. Tak, to przez te kości policzkowe.
Znali się dosyć długo, jednak nigdy nie wiedział co tak naprawdę kieruje tą kobietą. Zawsze była nieprzewidywalna i nie mógł przewidzieć kiedy się pojawi. Czasami zdarzało się że zaskakiwała go w pracy, czasami podczas lunchu jednak czasami było miło zamienić z nią kilka zdań. Nigdy długo nie rozmawiali, jednak potrafiła czasami sprowadzić go na ziemię, za co nie raz był jej wdzięczny. - Dobrze wiesz że nie taki był mój cel - Odpowiedział gdy powiedziała o słodzeniu. Wątpił nawet w to, czy kiedykolwiek odebrałaby taki typowy komplement tak jak powinna. Westchnął tylko i spojrzał na nią. - Więc co, brakowało Ci mojego towarzystwa? - Nawiązał do wcześniejszej odpowiedzi. Jakoś niespecjalnie w to wierzył. Ostatnie ich spotkanie było dosyć wybuchowe i to dosłownie, ponieważ naszła go w jego pracowni. Gdy tak teraz na nią patrzył wydawała się nawet trochę bardziej urocza niż wcześniej. Czy to wpływ tej aury która na nich napierała, a może po prostu tego że tym razem na niego nie krzyczała? Kto to wie.
Czy to właśnie nie ta doza tajemnicy trzymała go przy niej? Niczego od niego nie wymagała, czasem tylko zjawiała się, kiedy była potrzeba. Bardziej z jej strony niż jego. W końcu nie należała do kobiet z tytułu "na zawołanie", nawet jeżeli chodzi o zwykłe spotkanie przy kawie. On był pochłonięty pracą... Ona swoją również, w końcu to był powód jej zainteresowania jego osobą. Z tym stwierdzeniem "zimna jak lód" nigdy się nie mylił. -Daj dziewczynie pomarzyć.- I na jej bladej skórze mógł wreszcie dostrzec cień uśmiechu. Nie była aż tak bezdusznym potworem. Komplement? Tak. Zdecydowanie w tej sferze była kompletnie zielona. Ale nie dlatego, że coś było z nią nie tak (było, ale to już inna sprawa), po prostu nigdy nie zwracała na to uwagę. Może dwa razy jej się zdarzyło. Nigdy nie wychodziło to dobrze. - Jak sam mówiłeś. Po coś musiałam tu przyjść. Pytanie brzmi czy Ci się to spodoba, czy nie.- Tak. Sama również poniekąd nawiązała do tamtej kłótni. Choć to raczej on krzyczał (raz ją poniosło i już swoje wycierpiała), a ona jedynie na niego spoglądała. Uważnie i czujnie. W dużej mierze przypisała to jego korzeniom i temperamentowi. Z drugiej, nikt nie unosił na nią głosu chyba od czasów dzieciństwa, kiedy jeszcze była uczniem Durmstrangu. Urocza. Pewnie, gdyby to słowo wyszło z jego ust, poczułby jego gorzki sam zaraz po tym. -A może mój szósty zmysł powiedział mi, że masz gówniany dzień i powinnam bardziej Ci go umilić.- Oczywiście przez umilić miała na myśli pogorszyć... Mhm.
Blondyn uśmiechnął się widząc jej uśmiech. Zdecydowanie ładniej jej było z nim. Nie był on dobrze wyraźny, ani nie gościł tam zbyt długo jednak dostrzegł go. - O wiele ładniej Ci z uśmiechem królowo - Powiedział odwracając głowę. Nie chciał oberwać prosto w twarz, a poza tym nie miał na tyle śmiałości by w razie gdyby tego chciała powtórzyć to jej prosto w twarz. Kiedy powiedziała że ma do niego jednak jakiś interes sprawiło tylko że pokręcił głową i skrzyżował ręce na piersi. - A więc mów. Jestem bardzo ciekaw co tam wymyśliłaś ciekawego - Odrzekł i przymknął oczy. Mimo że była dosyć surowa, jej głos był dosyć przyjemny, a jego ton o wiele lepiej rozbrzmiewał w głowie chłopaka gdy opuścił powieki. - Czyli aż tak widać że nie jestem w nastroju? - Zapytał po czym westchnął. Myślał że potrafi nieco lepiej maskować swoje uczucia. - Bardzo zrobił bym Ci na przekór, stwierdzając że poprawiłaś mi humor? - Mówiąc to otworzył lekko jedno oko i uśmiechnął się. Chciał zaobserwować jej reakcje na ten "komplement" bo jednak jakby nie patrzeć skomplementował jej obecność. Tylko czy ona nie uzna tego jako po prostu jako kolejnej słownej przepychanki.
Nie lubiła tego robić. Dziwnie się czuła, kiedy jej skora naciągała się wokół ust. Kiedyś nie zwracała na to uwagi, często się nawet śmiała. Musiało to być jednak odpowiednie towarzystwo. I oczywiście nie na oczach ludzi... Bardzo trudno jest sprostać jej wymaganiom. - A więc to nie moja wysublimowana wrogość Cię do mnie przekonała.- Mruknęła cicho. Nieistotne było to, czy przyjęła ten komplement, czy nie. W żaden sposób nie powinno to zrobić na niej wrażenia. Przekrzywiła lekko głowę w bok. A to było całkiem ciekawe. Zawsze krzywili się, ilekroć słyszeli jej wyraźny akcent. Nie rozumiała dlaczego, nigdy tez jakoś specjalnie w to nie wnikała. Nie pomyślała również, aby cokolwiek zmienić. W końcu była, kim była, nie widziała sensu w ukrywaniu tego. -Zrzućmy to na mój szósty zmysł. Jestem w tym całkiem dobra.-Wzruszyła ramionami. Nie mijała się z prawdą. Już jako dzieciak rozwijała ten swój mały talent, a w pracy jest on dość przydatny. A może to, ze zawsze stała z boku tego całego tłumu sprawił, że widziała ich jak na dłoni. - Jestem aż tak przewidywalna?-Poniosło ja, skoro udało jej się zdobyć na żarcik tego typu. Prawie uniosła dłoń na wysokości piersi, aby dodać dramaturgi tej wypowiedzi. Był ciekawym okazem, zmarszczyła lekko brwi w celu przemyślenia tej sytuacji i spojrzała na niego. Poprawiła mu humor? To takie nie w jej stylu. W sumie nawet nie miała na to większego wpływu. - Możesz się wygadać. Choć pewnie wiesz, że nie będę Cię klepać po plecach, mówiąc, że jakoś to będzie. Może być nawet tak, że to, co powiem, bardziej cię dobije. Wybieraj.- Dodała.
Jemu na pewno o wiele bardziej się podobała z uśmiechem. Widać było po niej że nie lubiła tego momentu gdy na jej twarzy on gościł, jednak była z nim nawet trochę bardziej pociągająca. - Raczej chęć zobaczenia Twojego zadziornego uśmieszku - Powiedział i tyknął ją lekko w ramię. Zerknął jej w oczy i uśmiechnął się. Naprawdę była to bardzo dziwna relacja, no ale cóż na to poradzić, tacy już obydwoje byli. - Moim problemem są zbliżające się święta. Brak rodziny w takich momentach jest naprawdę upierdliwy - Mruknął pod nosem. Nie lubił się nikomu żalić, jednak ona tak czy inaczej raczej by nie odpuściła. Mimo że udawała że ją to nie interesowało, wiedział że udaje. - Sycylia dalej jest piękna o tej porze roku, nie tak jak Anglia. Palermo, ach... - Powiedział i pokręcił głową z uśmiechem. Spojrzał na nią i westchnął, wciąż się uśmiechając.
Zaskakujące jest to, jak bardzo skupiał się na jej osobie. Na tym, jak wygląda, kiedy się uśmiecha lub na fakcie, ze była po prostu kobieta. Czyli w jakiś sposób mogla być pociągająca. Dla większości była raczej odpychająca... Co wynikało z ogólnie przyjętej nieprzystępności. Pokręciła lekko głową. I prawie, ale to prawie się uśmiechnęła. Wiedziała na samym początku, że będzie musiała go jakoś do siebie przekonać. Jak się okazało, ta droga robiła się coraz bardziej wyboista. Uniosła wysoko brwi. Zaczął temat rodziny... Jej ukochany. Unika tego jak ognia, wiedząc, ze zagłębianie się w te rewiry nie było najlepszym pomysłem. Nie w jej przypadku.-Co stoi na przeszkodzie, abyś się spakował i do nich udał? Jeżeli masz do kogo oraz bardzo tego chcesz... Ja nie widze w tym żadnego problemu.-Powiedziała spokojnie i przyjrzała mu się. Może i ja to obchodziło, może nie. Przełożony jasno dla jej do zrozumienia, że miała wybadać każdą sferę jego życia. A czy było to przydatne? Nie jej było kwestionowanie jego poleceń. Święta. Nie zdawała sobie sprawy, jak blisko już są. Wiedziała, że w tym roku ponownie spędzi je samotnie. W Londynie. Zapewne będzie siedziała zawalona papierami, tak jak lubi najbardziej... Z kieliszkiem dobrego wina i jedzeniem, które zostanie zamówione. Marna z niej pani domu.
Kiedy zapytała jaka jest przeszkoda by się do nich udać nic nie powiedział. Nie wiedział co tak naprawdę stoi mu na przeszkodzie. Po pierwsze nie było go stać, jednak z tym nie było aż takiego problemu, zawsze mógł jakoś skołować pieniądze. Chyba w tej sytuacji najbardziej obawiał się powrotu, obawiał się że nie będzie w stanie tutaj wrócić i to nie tylko za sprawą tego śmiesznego brexitu, ale ponowne rozstanie z rodziną byłoby strasznie upierdliwe. Po chwili westchnął ciężko i podniósł głowę do góry. - Nie ważne. Kiedyś, gdy spotkamy się w innym miejscu i przy innych okolicznościach to Ci powiem. Teraz muszę skupić się na mojej pracy. Projekt który przygnał mnie do tego państwa, do Londynu cały czas nie został ukończony. Przecież nie można przerywać zabawy w połowie - Powiedział i próbował tyknąć ją w polik z uśmiechem. Enzo po tym jakże skromnym odruchu, który miał (nie ważne czy ją tyknie czy nie) zaśmiał się. - Powiem Ci szczerze że jeszcze nie miałem okazji widzieć śniegu. Pewnie uznasz to za dziwne ale tak jest - Mówiąc to stał się jakby bardziej optymistycznie nastawiony, odsuwając od siebie tę ciężką aurę którą wcześniej emanował.
Gdzie pracował, że nie było go stać. Wiedziała, że całe te problemy z magią są jedynie chwilowe. Zawsze mógł użyć proszka fiu, teleportacja była bardziej niebezpieczna, biorąc pod uwagę całe te zaburzenia. Osobiście nie używała magii do codziennego użytku. Tak już miała. -W końcu chcesz bardzo pojechać. Wydawało mi się, że to właśnie ta sprawa nie daje Ci spokoju. Jeżeli zostajesz, bo musisz ukończyć projekt, znaczy, że świąteczna wizyta u rodziny nie jest dość ważna.- Powiedziała spokojnie, spoglądając gdzieś w dal. Takie było jej skromne zdanie, które było poparte kilkoma logicznymi wyjaśnieniami. Zdążyła złapać jego dłoń, zanim dotknął jej policzka. Odwróciła się w jego kierunku i posłała lekki, zimny uśmiech. Znajdowali się w parku i nieistotne były ich kontakty. Nie usprawiedliwiała takich zachowań. Nie w miejscu publicznym. - Jest cudowny. Podejrzewam, skoro urodziłeś się w takim, a nie innym miejscu, mogłeś go nie widzieć.- Puściła jego dłoń i ułożyła je na kolanach. Wiele rzeczy wpływało na to, jaki jest. Przede wszystkim wychowanie... Dlatego nie dojdą do porozumienia w wielu kwestiach. Jednak co innego ja zainteresowało.-Jak stoi projekt?-Uniosła lekko brwi. Czy te informacje mogły być przydatne? Wszystko było istotne. Nawet drobne szczegóły.
Kiedy powiedziała że projekt jest ważniejszy niż rodzina miała rację. Gdyby tak nie było, nie przyjechałby do Anglii i nie został tutaj na tak długo tylko wygrzewał się w słonecznym Palermo. Po chwili zadumy spojrzał na nią. - Przecież nie mogę pozwolić damie za sobą tęsknić - Mówiąc to miał oczywiście ją na myśli. Czasami lubił się z nią tak podroczyć, nawet zdenerwować. Zapominał wtedy na chwilę jak sztywna jest na co dzień. - No chciałbym kiedyś ulepić bałwana - Powiedział i zaśmiał się. Był dorosłym facetem, a myślał o tym by zrobić coś tak banalnego jak ulepienie bałwana. - Gdy spadnie śnieg, zrobisz to ze mną? - Zapytał lekko zakłopotany. Jego zakłopotanie nie trwało jednak długo, gdyż zadała niewygodne pytanie o projekt. - Jak będzie skończony to Ci powiem. Na razie szukam pewnej książki - Odrzekł już o wiele poważniej. Jeśli chodziło o jego pracę zawsze był śmiertelnie poważny, teraz przez brak tej książki mógł spędzić więcej czasu między ludźmi ponieważ utknął w martwym punkcie.