Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiał się z jej odpowiedzi i jeszcze to oburzenie wypisane na twarzy. Aż się dziwił, że nie powiedziała nic więcej ani nie pokazała pazurków. - Nie złość się tak, jeszcze przedwcześnie nabawisz się zmarszczek - powiedział zatroskanym tonem - A tego byś chyba nie chciała? Czasami się zastanawiał dlaczego niektórzy tak szybko się irytują i to przez jedno niewinne pytanie.
Przez krótką chwilę przysłuchiwała się nie najinteligentniejszej rozmowie rozmowie krukonki i ślizgona, a nie widząc celu wtrącania się do ich spraw, po prostu siedziała cicho... Wzięła do ręki kamień i zaczęła się nim bawić.
Ostatnio zmieniony przez July Viollet dnia Sob Cze 26 2010, 11:30, w całości zmieniany 1 raz
Wywróciła oczami, słysząc, co mówi chłopak. - Uważaj, bo uwierzę, że się o mnie troszczysz. I znowu zaczynały się te docinki. Czy chociaż raz Ślizgoni nie mogli być normalni? No nie, bo przecież muszą zadać, z pozoru niewinne, pytanie, które rozsadza człowieka od wewnątrz.
[July, ci się fora pomyliły, przecież ja tu mam postać Krukonki, a nie Ślizgonki]
Nie wiedział dlaczego Gabrielle nie chciała mu wierzyć. Przecież pamiętał o troskliwym tonie i odpowiedniej minie. - Ja do Ciebie troskliwie, a Ty od razu na mnie naskakujesz - powiedział zapominając na chwilę o gryfonce, która siedziała cicho - A może to jakieś uprzedzenia?
- Ale przecież na ciebie nie naskakuję - odparła spokojnym głosem. Może to nie było zgodne z prawdą. Ale racja musiała być po jej stronie. Krukonka zaczęła zastanawiać się, do czego prowadzi ta rozmowa. Jednak nie mogła dojść do niczego sensownego. - To nie żadne uprzedzenia. Po prostu nie mam w zwyczaju wierzyć ludziom, których zbyt dobrze nie znam.
Rozmowa nie miała na celu prowadzić do niczego konstruktywnego, przynajmniej z jego strony. Od tak zwykła pogawędka dla zabicia nudy, zanim wróci do lochów. - Oczywiście nie dosłownie, chociaż byłoby ciekawie gdybyś pokazała pazurki - spojrzał na nią zastanawiając się czy byłby to naprawdę interesujący widok czy wręcz przeciwnie. - Ale nie musisz mi ufać. To przecież fakt, że od nadmiernego złoszczenia się, zmarszczki są naturalnym zjawiskiem - zaczął jej to tłumaczyć jak jakąś oczywistość pięcioletniemu dziecku. Krukoni. Zaczynał myśleć, że to prawda, że dopóki nie przeczytają o czymś w książkach nie wierzą w słowa innych. Możliwe, że to kolejna plotka, ale bliższa prawdy niż ta o widoku, który miał być wspaniały i niepowtarzalny.
-Żebyście się nie pobili - mruknęła raczej do siebie niż do nich a nie widząc sensu siedzenia tu i słuchania ich, wstała i wytrzepała szatę. -Na mnie już chyba czas - powiedziała - do zobaczenia na zajęciach. - pożegnała się i poszła do dormitorium.
- Na szczęście mi zmarszczki nie grożą. A na pewno nie teraz - dodała z uśmieszkiem na twarzy. Tak, miała te wrodzone zdolności. Mogła zmieniać dowolnie każdą część ciała, oprócz oczu. Mogła więc na jakiś czas zatuszować proces starzenia się. No ale o tym Ślizgon nie wiedział. Dla niego była tylko zwykłą czarownicą. - Do zobaczenia? - powiedziała dosyć niepewnie. Zapomniała całkiem o obecności dziewczyny. Na pewno już teraz Ślizgon pomyślał, że jest typową Krukonką. Taką, co to jak nie przeczyta i nie zobaczy, nie uwierzy. Co nie było prawdą, bo panna Papillon często wierzyła na słowo. Zbyt często. Ale to nie było ważne, to wszystko. Dziewczyna zbytnio się wszystkim przejmowała.
Jakbyś nie zauważyła, już trzeci raz wysyłasz taki sam post dwa razy. Pilnuj tego. Ten drugi usunęłam.
- Pa - odprowadził ją wzrokiem. Właściwie zdążył już odpocząć i chyba zaraz podzieli losy dziewczyny. Po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że lepiej czuje się w lochach niż na wyższych piętrach. Uśmiechnął się pobłażliwie do Gabrielle jak to robi się, kiedy nie wierzy się w wymyślone opowieści dziecka. Nie miał zamiaru ciągnąć tematu o zmarszczkach, czasami dziwił się sam sobie o czym prowadzi dyskusje. - Zawsze tutaj jest tak cicho? - obiło mu się o uszy, że na dachu bywają większe bądź mniejsze imprezy. Oczywiście domyślał, że nie koniecznie dzieje się to za dnia. Ale mimo wszystko było tu za spokojnie. Mieszkała bliżej dachu niż on, więc powinna się orientować lepiej. Chociaż nie wyglądała na taką, która uwielbia imprezy, ale jak powszechnie wiadomo wygląd bywa mylący.
I znowu ten uśmieszek, jak do dziecka, które nic nie rozumie. Czy chociaż raz nikt nie mógł potraktować jej poważnie? Nie, oczywiście, że nie. Czasami Gabrielle myślała, że nigdy nie pozbędzie się etykietki małej, naiwnej dziewczynki, której mówi się to, co chce i która wierzy we wszystko, co się jej powie. Ale ona nie była taka. Tylko jakoś nikt nie mógł tego zrozumieć. - Za dnia jest tu zazwyczaj cicho - odpowiedziała. Mało kto zapuszczał się tutaj w dzień, większość uczniów wolała przebywać na błoniach. - Ale nocą bywa różnie - dodała. Tak, od czasu do czasu odbywały się imprezy, na których Gabrielle rzadko bywała. Słyszała jednak wiele plotek opowiadanych przez Krukonki, chociażby w pokoju wspólnym czy w Wielkiej Sali.
- Właściwie za atrakcyjnie tu nie jest - powiedział patrząc w stronę Zakazanego Lasu, do którego wbiegała szybko jakaś para. Oczywiście zupełnie przez nikogo niezauważona. - Nie będę już dłużej się męczył tym widokiem - stwierdził rozprostowując kości. Przeciągnął się, co spowodowało strzelenie mu kilku kości w karku. - Do kiedyś. Może do tego czasu nie zdążysz nabawić się tylu zmarszczek, że Cię nie poznam. Z uśmiechem powoli zszedł z dachu. Bez pośpiechu postanowił wrócić do lochów, szukając jakiś przejść które umożliwiłyby mu szybsze dotarcie tam.
- Do kiedyś - odpowiedziała tylko odchodzącemu Ślizgonowi. Odprowadziła go wzrokiem, po czym spojrzała w stronę Zakazanego Lasu. Posiedziała tak jeszcze chwilę, po czym wstała i przeciągnęła się. Siedzenie zbyt długo nie było dobrym pomysłem. Dlatego zeszła z dachu i skierowała się w stronę wieży Ravenclawu.
Na dachu ostatni raz był dawno temu. Spotkał tam Eff i jeszcze jedną ślizgonkę, której imienia niestety już nie pamiętał. Od tamtego czasu pochłonięty był całkowicie nauką. Choć OPCM nie było czymś, co go fascynowało i zapraszało do zdobywania wiedzy, nie mógł zrobić nic innego, jak w końcu usiąść do książek.
Powoli opuszczała go nadzieja na romans z Salvatore. Narciss oczywiście wiedział, że jest mniej więcej dwa razy młodszy od nauczyciela. Nie wydawało mu się też, aby mężczyznę interesowała ta sama płeć… choć w gruncie rzeczy Salvatore nie wyglądał na kogoś, kto interesuje się w jakimkolwiek stopniu innymi osobami. Nieistotne, jakiej płci.
Westchnął cicho, zmieniając nieco pozycję, w której siedział. Cierpły mu plecy od opierania się o wąski murek. Za uchem wsuniętą miał różdżkę, która żarzyła się błękitnym, delikatnym światłem. Ramiona otulał mu koc, chroniąc od chłodu nocy i wiatru, który zrywał się co jakiś czas. Od kilku godzin chował się na dachu, bo tylko tu znalazł spokój i ciszę większą, niż w bibliotece.
Czytał podręcznik, który poleciła mu bibliotekarka, twierdząc, że zawiera bardzo dużo zarówno wiedzy elementarnej jak i wykraczającej poza podstawowy poziom. Być może jeśli będzie pilnym i zdolnym uczniem, to Salvatore go polubi? To przecież dobry początek…
Niemożliym było, aby nagle wszystkie irytujące dzieciaki zapadły się pod ziemię. Gdzie podziały się te wszystkie zażarte kłótnie między domami, tajemne wycieczki do Zakazanego Lasu czy choćby nieudane psikusy płatane nauczycielom? Tymczasem panowała niezmącona cisza, co teoretycznie nie powinno być dziwne, skoro było już po północy.
Salvatore jednak uparcie wędrował od korytarza do korytarza, bezgłośnie jak duch i niewidzialny jak cień. Wciąż miał nadzieje, że jego poszukiwania zakończą się sukcesem i... Przystanął, mrugając zaskoczony. Szczerze powiedziawszy nie spodziewał się, że faktycznie ktokolwiek będzie szlajał się po nocy, wiedząc, że pewien bardzo złośliwy profesor tylko na to czeka. Ale właśnie widział przez okno czyjąś postać majacząca w niebieskiej poświacie...
Przez okno? Selivian zmarszczył brwi gniewnie. Jak to do licha - przez okno?! Ktoś, najprawdopodobniej uczeń, siedział na dachu. W miejscu, gdzie nie wolno siedzieć ani przebywać w jakikolwiek sposób. W czasie, w którym wszyscy powinni już dawno spać... Znalezienie wejścia na dach zajęło mu chwilę, ale w końcu przeszedł przez małe drzwiczki, prowadzące do celu. Mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając na czyjąś blond czuprynę wzrokiem wygłodzonym i pożądliwym. - Nie za późno na wypoczynek? - odezwał się cicho i chrapliwie, powoli zmierzając do ucznia. - W dodatku to miejsce nie wydaje się być w pełni odpowiednie...
Był w połowie niesamowicie nudnego akapitu, starając się skupić wzrok na literkach, które nieubłaganie się rozmazywały. Miał ogromne chęci, aby naprawdę umieć dosłownie wszystko. Miał też silną motywację w postaci zabójczo przystojnego, zniewalającego nauczyciela, który za nic miał sobie wszystkie słodkie uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenia. Chłopak westchnął cicho, znów zmuszając się do czytania, kiedy nagle usłyszał głos - który rozpoznałby wszędzie. - Sal... - wymamrotał, szybko jednak milknąc. Nauczyciel nie wybaczyłby mu takiej zniewagi, nawet jeśli wypowiedzianej w szoku. Zagryzł wargę, nagle całkowicie tracąc swój stoicki spokój. Dobrze, że już siedział, bo w przeciwnym wypadku zmiękłyby mu nogi. - Proszę pana - zaczął w końcu, uprzednio zaczerpnąwszy głęboki oddech. - Szukałem ustronnego miejsca do nauki...
Uniósł lekko brew, patrząc w dół na ucznia. Teraz już go poznawał. Nie było siły, by nie poznać chodzącej gwiazdy Hogwartu. Nawet nauczyciele go kojarzyli i wiedzieli, kim jest. Pan Aładin - pochodzący z Rosji arystokrata, któremu wydaje się, że jest pępkiem świata. Oraz który najwyraźniej nie wie, czym jest dobre wychowanie, skoro wszędzie wciska spoufałość. Salvatore postanowił jednak udać, że nie zorientował się, gdy Narciss chciał wymówić jego imię. Policzył w myślach do trzech, próbując zapanować nad rozrastającym się gniewem i zniecierpliwieniem. Aładin. Uczeń Slytherinu. A więc to oznaczało dzień zakończony całkowitym niepowodzeniem. Nie może odjąć punktów Slytherinowi, to wbrew zasadom.
- Uczysz się - warknął, błyskając chęcią mordu wyrywającą się z spojrzenia. - Na dachu, wśród całkowitych ciemności? Wydaję ci się, Aładin, że jestem taki tępy?
Powinien wstać, jak podpowiadała mu podświadomość, ale nie był w stanie tego uczynić. Żelazne spojrzenie nauczyciela dosłownie wbijało go w miejsce. Spróbował uśmiechnąć się słodko, tak jak zawsze robił - ale wyszedł mu jedynie niepewny i słaby uśmiech, który z pewnością nie był olśniewający. - Oczywiście, ze nie... - mruknął, kryjąc przerażenie. Jak Salvatore mógł tak pomyśleć?! Nie wie, że Narciss uwielbia go ponad wszystko? Przecież nigdy by nie mógł pomyśleć, że ten mężczyzna jest głupi... Nie można tak myśleć o geniuszach! - Mówię prawdę... Dobrze wiem, że jestem okropnym uczniem, szczególnie na pana lekcjach...
To mówiąc zamknął książkę, tak, by było widać tytuł.
- Faktycznie, twój zakres wiedzy nie jest zbyt przekonujący - warknął cicho, patrząc na blondyna, który jak zwykle wyglądał niczym książę pochodzący z osiemnastego wieku. Nie wiedział, czy miało go to bawić czy irytować. Osoba Aładina bardziej raczej wprawiała go w zażenowanie i znudzenie życiem. Nie wiedział, jak ma się odnosić do takiego pajaca, który zapomina, który aktualnie jest wiek. Wówczas ujrzał tytuł książki, którą przed chwilą zachłannie czytał ślizgon.
Uniósł lekko brwi, zaskoczony. Oczywiście, nie spodziewał się po tym darmozjadzie jakichkolwiek przejawów inteligencji. Ani tym bardziej łaknienia wiedzy. - OPCM? - mruknął, bez cienia zgryźliwości. Zaraz jednak się poprawił, uśmiechając krzywo. - Proszę, proszę, książę rosyjski wziął się za naukę.
Przez chwilę milczał, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Nic elokwentnego i zaskakującego nie przychodziło mu do głowy. Być może obecność tego nauczyciela tak na niego działała... Westchnął w końcu i wzruszył ramionami. - Chciałem, aby pan nieco przychylnie na mnie spojrzał - zaczął, stwierdzając, że być może szczerość będzie tu najlepszym środkiem. - Że może jeśli będę najlepszym uczniem, to mnie pan polubi.
Miał tylko nadzieję, że nie będzie to szok dla Salvatore. W końcu Narciss nie chciałby, aby mężczyzna padł na zawał.
Niemal się roześmiał. Naprawdę - wykrzywił wargi w paskudnej parodii rozbawienia, patrząc na chłopaka tak samo morderczo, jak przed chwilą. Czy naprawdę jeszcze nie wszyscy uczniowie wiedzą, co mogą, a czego nie? I że definitywnie nie mogą być lubianymi przez szanownego profesora Seliviana? - Chłopcze, nieco zbyt sobie pochwalasz. O tej porze nie wolno przebywać gdziekolwiek indziej, niż w dormitorium. Nieistotne, jak godny cel by ci przyświęcał... bo oczywiście niezmiernie doceniam fakt, że chcesz mi się przypodobać. Z pewnością wszystkim twoim propozycjom również przyświęcał taki cel...
O tak, doskonale pamiętał wypracowanie Aładina. Szczególnie na temat ksiąg zakazanych. Ktoś powinien tej gwiazdce porządnie utrzeć nosa.
Niemal od razu spłonił się czerwienią, gdy nauczyciel znów wspomniał o tamtej... cóż, dość obscenicznej propozycji. Właściwie Narciss nie wiedział, cóż mu strzeliło do głowy, że mógł tak jawnie zaproponować wspólną noc nauczycielowi. Tym bardziej, iż tym nauczycielem był Salvatore Selivian, najbardziej znienawidzony mężczyzna w tej szkole. - Och, ale... - mruknął, czując, że coraz bardziej popada w kłopoty. Salvatore nie był ani trochę bardziej przychylny. Oczywiście, do tego potrzeba czasu, ale... westchnął po chwili cicho. - Przepraszam, panie profesorze. Nie zauważyłem, że jest już tak późno.
- Z pewnością - uśmiechnął się złośliwie, patrząc na ucznia. Zawsze bawiły go wymówki, które słyszał. Bo jak można nie zauważyć, że się ściemnia? Och, cóż, owszem, czasem to się zdarza... ale nie usprawiedliwia się idealnych momentów do ukarania. - Z pewnością byłeś tak zajęty lekturą, że pozostałeś ślepy na wszystko inne.
- Pozwól więc, że zaproszę cię na szlaban. Jestem przekonany, że tym razem zauważysz która jest pora i przyjdziesz do mnie jutro na dziewiętnastą. Postaramy się wyszkolić twoją spostrzegawczość, skoro tak źle sobie z nią radzisz.
Uważnie obserwował reakcję Aładina, musząc powstrzymywać się od przepełnionego satysfakcją uśmiechu. Owszem, nie miał okazji do odjęcia punktów... szlaban jednak będzie równie miły.
Widząc niemiły uśmiech nauczyciela, Narciss miał ochotę zniknąć i więcej się nie pojawić. Cokolwiek by nie zrobił, Salvatore i tak pozostanie zimnym draniem, któremu najwyraźniej żadną siłą nie można się przypodobać. Bez słowa wysłuchiwał złośliwości, które brzmiały według niego wyjątkowo okrutnie. Wręcz zbędnie - gdyż doprawdy nie rozumiał, jak można być tak wcale nieuprzejmym. - Dobrze, panie profesorze - odezwał się w końcu zrezygnowany, po dłuższej chwili podnosząc się na drżących nogach.
Uniósł spojrzenie, wpatrując się w bezlitosne i okrutne oczy Salvatore. Mógłby zapaść się w tę toń i nie powrócić... Mężczyzna jeszcze coś mówił, ale teraz Narciss pochłonięty był bez reszty wyobrażaniem sobie, jak te wąskie usta całują jego ciało, a ramiona obejmują i... Och, cóż... Własciwie dlaczego nauczyciele nie mają łazienek wspólnych z uczniami? Przecież w ten sposób Narciss nigdy nie będzie miał okazji ujrzenia profesora nago!
- Miło również byłoby, gdybyś wziął pod uwagę, chłopcze, że... - uwielbiał przecież przerażać uczniów, ale jego czyny najwyraźniej nie odnosiły odpowiedniego skutku, skoro ten przeklęty dzieciak zdawał się go nawet nie słuchać. Trzeba być wyjątkowo durnym i bezczelnym, żeby rozmyślać o niebieskich migdałach, kiedy profesor mówi.
- Czy ty mnie słuchasz? - warknął po krótkiej chwili obserwacji twarzy ślizgona, który jawnie wpatrywał się w... no właśnie, w co? Zdawał się patrzeć wprost na wypłowiałą, szarą twarz Salvatore, jednocześnie jakby zupełnie nie słysząc tego, co się do niego mówi. Irytowało go to. Zmarszczył gniewnie brwi, podchodząc bliżej niego, by posłać mu efektowne, mordercze spojrzenie.
... I nawet ten perfidny uśmieszek wydaje mu się być czymś obłędnie pociągającym. Jakby wszystkie te negatywne spojrzenia i okrucieństwo miało w sobie coś przyciągającego. Salvatore był jak tajemnica, której nikt nie mógł rozwiązać ani nawet uchylić choć rąbka tej zagadki, jaką był mężczyzna. A to było jeszcze bardziej zmysłowe, niż możnabyło sobie nawet wyobrazić. - Ach... - westchnął cicho, mając wrażenie, że Salvatore coś do niego mówi. Zamrugał, wlepiając nieobecne spojrzenie w mężczyznę. O czym on mówił...?
Szalony Samael niechcący zapuścił się na dach. Nie był tu jeszcze nigdy, nie znał tego miejsca; nie pojmował go też przestrzennie. Nagle zrobiło się zimno, jakby wyszedł na otwartą przestrzeń, powietrze stało się przenikliwie zimne i mokre. Ale dałby rękę uciąć, że nie wyszedł na zwykłe błonia, nie wspinał się po schodach aż od lochów. Stanął, nieruchomo, skonsternowany. Rzucił pod nosem kilka przekleństw, wściekły, że Hogwart szykuje na niego zasadzki i pułapki.