Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 31.07.11 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Daylight dies Blackout the sky Does anyone care? Is anybody there? Take this life Empty inside I'm already dead I'll rise to fall again
I can feel you falling away
No longer the lost No longer the same And I can see you starting to break I'll keep you alive If you show me the way Forever - and ever the scars will remain I'm falling apart Leave me here forever in the dark
God help me I've come undone Out of the light of the sun God help me I've come undone Out of the light of the sun
I can feel you falling away
No longer the lost No longer the same And I can see you starting to break I'll keep you alive If you show me the way Forever - and ever the scars will remain
Give me a sign There's something buried in the words Give me a sign Your tears are adding to the flood Just give me a sign there's something buried in the words Give me a sign Your tears are adding to the flood Just give me a sign There's something buried in the words Give me a sign Your tears are adding to the flood
Forever - and ever The scars will remain Simon śpiewał zatracając się w tym całkowicie. Jezuniu jak on to kochał! Przewracał właśnie strony puszkując kolejnej piosenki,gdy usłyszał ciche- Hej Przeszkadzam...? na co odwrócił głowę i spojrzał na chłopaka. jego długa szrama na twarzy była bardziej widoczna iż zwykle,gdyż od zimna chłopak zbladł i teraz była krwista pręgą -Cześć Namida-Simon posłał przyjacielowi szczery uśmiech. Zdziwił się na jego widok,przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wychodzi na dach z byle powodu. -Nie,jasne że nie przeszkadzasz-i puścił do niego perskie oko.
Nami westchnął, powoli przemieszczając się po dachówkach bliżej Simona. - Jak się czujesz? - spytał kontrolnie. On sam niedawno dopiero wyszedł ze skrzydła szpitalnego po tamtej feralnej akcji w walentynki... Głównie narzekał na nadgarstek i poparzenie na łydce. Żebra też mu jeszcze trochę dokuczały, ale był facetem, nie będzie okazywał słabości, na dodatek przy innym facecie... Na dodatek takim, który mu się podoba... Podciągnął nogi do klatki piersiowej, obejmując je ramionami. Namida od zawsze nienawidził zimna, jednak... Teraz potrafił je znieść. Po raz kolejny, zupełnie bezmyślnie przetarł zmarzniętą dłonią prawy policzek, sycząc cicho, chcąc dać upust bólowi w inny sposób, niż krzyk. - Porażka, co? - zaśmiał się gorzko, wskazując na ledwo co zagojony ślad.
-Całkiem dobrze-uśmiechnął się nikle. Kurcze...żałował ze poszedł na tą imprezę w walentynki,przynajmniej nie męczyły by go koszmary... Simon zlustrował wzrokiem przyjaciela. Nie jest mu zimno? -Namida-zaczął ostrożnie-nie jest ci zimno? A tak na marginesie jak się czujesz?-przeczesał dłonią włosy. Widać było że chłopak nie ma się najlepiej. Simon zauważył jego gest,i wpatrzył się dokładnie w niego. Gdy usłyszał głos Namidy...nawet nie wiedział co odpowiedzieć. Odwrócił tylko wzrok wpatrując się w niebo...
- Cieszę się... - niemalże szepnął... Bo naprawdę się cieszył, że Simonowi nic się nie stało. Tamten wieczór nie należał do udanych, wręcz przeciwnie. Pierwsza noc w skrzydle szpitalnym była dla Namidy jednym wielkim koszmarem. Sam nie mógł uwierzyć, że to wszystko naprawdę się stało... - Trochę... - mruknął tylko, pocierając o siebie dłonie, by za chwilę mocniej otulić się szkolną szatą. Naszywka Slytherinu była teraz w zasięgu jego wzroku... i nie był pewien, czy ma być z niej dumny, nawet, jeśli stwierdził, że do żadnego innego domu tak dobrze by nie pasował. - Czuję się... - zaciął się na chwilę... Kłamać, i nie martwić przyjaciela, czy powiedzieć prawdę? ... Postanowił jednak pozostać w bezpiecznym środku - Bywało lepiej... Ręka nadal mnie trochę boli, gardło nadal mam zjechane, więc granie i śpiew odpadają... - próbował żartować, jednak średnio wychodziło... Nie chciał za bardzo wchodzić w szczegółu. Miał jednak pytanie... - Co się stało po tym, jak wyszliście z budynku...? Ja nie miałem niestety tego szczęścia i... - źle, Namida, źle! Stanowczo źle to sformułowałeś! - To znaczy, po prostu mi się nie udało... zresztą, chyba wiesz, jak było... w każdym bądź razie... To co zrobiliście...?
Simon wiedział ze ten na coś się przyda! Ha ha inteligenty gościu! Ale do rzeczy. Simon zarzucił koc na plecy przyjaciela mówiąc cicho; -Cieszmy się ze żyjemy nie?-nadal spoglądał w niebo. Co miał mu powiedzieć? Gdy usłyszał kolejne pytanie odpowiedział bez namiętnie przytłoczony wspomnieniami: -Ja wróciłem po Ciebie i po Elii-połknął głośno ślinę-Potem gdy doprowadziliśmy ludzi do względnego stanu, Sigrid teleportowała nas w okolice Hogwartu. A potem wszyscy do Skrzydła...-wzruszył rmaionami
Cóż za cudowne ciepło rozlało się po jego sercu, kiedy został przykryty kocykiem... To było takie słodkie... I gdyby nie ból, kiedy próbował się szerzej uśmiechnąć, pewnie jego radość trwała by dłużej. Odwrócił gwałtownie wzrok na przyjaciela... Wrócił po niego...? Naprawdę to zrobił...? No, i po Elliott, ale po niego też! Niestety, sprawy potoczyły się bardzo niepomyślnie, i został porwany przez tamtych zidiociałych facetów... - Dobrze, że nikomu nic się za bardzo nie stało... I dzięki... To wiele dla mnie znaczy... Nami pokonał w sobie ogromną chęć przytulenia chłopaka, lub złapania go za rękę... To by nie wyglądało za dobrze...
-Wiesz Namida-Simon patrzył w niebo jakby zobaczył tam coś interesującego- Nawet nie wiesz co czuje. Gdy wlazłem tam po was,hmm tak naprawdę to po Ciebie,bałem się. Bałem się że Cię straciłem.-Simon zaczął nerwowo strzelać z palcy. Dobrze pamiętał tamtą chwile.Po stracie jednego z przyjaciół, wlazł do do cukierni rycząc imiona Namidy i Elliott. Gdy znalazł tylko jedno z nich,cichy głosi w jego głowie mówił "Namida,zniknął,pewnie nie żyje,zapomnij....". Potem chciał jeszcze raz dokładnie przetrząsnąć cukiernie,ale był potrzebny innym. Był pewien że obaj jego najlepsi przyjaciele nie żyją. Aż tu nagle suprise! Namida znalazł się,ranny bo ranny ale żywy. Serce naszego bohatera odżyło. Czekał aż Namida wyjdzie ze SS,chciał się z nim spotkać zapytać jak się czuje...ale nie miał odwagi. Co miał mu powiedzieć? Że nie wrócił do cukierni mimo iż jego przyjaciel być gdzieś pod jakąś deską? -Dobrze że już Ci lepiej-popatrzył na niego a w jego oczach mimo woli zaszkliły się łzy.
Słuchał go w skupieniu, czując jak jego serce rośnie. Simonowi naprawdę zależało... na nim. Nami tylko nie był pewien, czy ten nadal ma na myśli przyjaźń, czy może... Miał taką ogromną ochotę go przytulić... Po prostu, dodać otuchy, zapewnić, że już wszystko jest w porządku. Nie mógł, co by sobie o nim pomyślał?! To znaczy, mógł się domyślać, co by sobie pomyślał... Że jest jakiś ostro zniewieściały,... co nawiasem mówiąc jest prawdą... Mimo to, objął go ramieniem... Chciał, żeby to wyglądało na "męski" gest, chociaż chyba nie bardzo wyszło... - Już wszystko w porządku... - wyszeptał, nieco zachrypniętym głosem. - Jesteśmy cali i zdrowi... To znaczy, średnio zdrowi, ale przynajmniej w jednym kawałku. - zaśmiał się cicho, zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela, pochylając się nieco w jego stronę. Tak strasznie, strasznie mocno go kusił... Tą swoją troską i w ogóle...
-Masz rację.Najważniejsze że jesteś cały.-i uśmiechnął się. przecież nie będzie się teraz mazał,a szczególnie przy kumplu. -Masz ochotę na ciepłą herbatę?-popatrzył na Namidę chyba znając odpowiedź. Ślizgon drżał z zimna i naprawdę było to widać. Wyciągnął termos z plecaka dwa kubki i wlał do nich porcje gorącej herbaty z....Ognistą. Podał kubek,przyjacielowi a sam upił już duży łyk ze swojego.
Namida zaśmiał się tylko. Po tej prowokacji myślał, że coś się stanie... Simon jednak chyba był kompletnie niewzruszony jego "staraniami"... Wziął rękę... stwierdził, że głupio by to wyglądał, gdyby nadal go tak obejmował... Chociaż musiał przyznać, że było dużo cieplej. Przyjął kubek, chociaż na początku, kiedy Simon zaproponował herbatę pomyślał, że gdzieś pójdą... Ale w sumie tak też było dobrze. Objął naczynie dłońmi, ogrzewając je. Opił łyk, od razu wyczuwając smak alkoholu... O tak... co prawda, bo procentach zawsze robił się jeszcze bardziej gadatliwy, a nie miał najmocniejszej głowy, ale... Co tam, raz się żyje! - Mmm... Tak to mi pasuje... Masz jeszcze coś ciekawego w tym plecaku? - spytał ze śmiechem. W sumie, był zadowolony, że zeszli z tego śmiertelnego tematu... Teraz, kiedy siedział tak blisko przyjaciela i popijał wzmocnioną herbatkę, było mu duużo cieplej.
Kurcze Simon był naprawdę ślepy pod tym względem. Potrafił rozpoznać kiedy dziewczyna się do niego podwalała,ale z facetami było inaczej. Nawet nie bardzo potrafił rozpoznać radość czy smutek na ich twarzy a co dopiero inne uczucia,w gestach czy słowach. Uwielbiał podkręcaną herbatkę. Upił kolejny łyk i oblizał wargi. Mniam! Normalnie żyć nie umierać. -Jedna parę rękawiczek,zeszyt i ołówek,zestaw kostek do gry,ooo i jeszcze kanapki sprzed tygodnia. -zaśmiał się cicho.
- Oryginalnie. - przyznał, popijając. To było głupie, że tak strasznie szybko alkohol rozchodził się po jego ciele, a jednocześnie nie przestawał pić. To było stanowczo za dobre. - Ja zwykle nie nosze ze sobą nic, prócz różdżki. No, i może jakiś drobniaków... I pomadka! Koniecznie! - zaśmiał się, od razu zdając sobie sprawę, jak to musiało wyglądać... - To znaczy, taką wiesz, ochronną, co nie? Nie jakąś kolorową, czy coś. Generalnie nie ładnie mi w makijażu... - przekręcił lekko głowę, wpatrując się w dal. Dopiero teraz zauważył, jaki piękny rozpościera się stąd widok... Wręcz cudowny... Mama mogłaby napstrykać setki zdjęć! - Kiedyś nawet próbowałem, przez jakiś czas... Ale już dostatecznie dużo czasu poświęcam na ułożenie włosów, że gdy zacząłem jeszcze robić oczy, to znaczy wiesz, eyelinerem, to spóźniałem się na lekcje, i zawsze słyszałem "No! Na malowanie to masz czas, ale żeby łaskawie przyjść na zajęcia, to już nie!? Szlaban! - skrzeczał, parodiując jakąś nauczycielkę. Zaczął się śmiać, czując przyjemnie ciepło na sercu. Był świadom, ze pewnie teraz w oczach Simona robi się na jakiegoś totalnego homochłopczyka... Ale w sumie... Przecież był jego przyjacielem, na pewno by zrozumiał... Przynajmniej tak mu się wydawało...
Simon popijał koleiny kubek herbatki. Kochał ten wynalazek! Wiatr ucichł,a słońce wyszło za chmur. Zrobiło się tak nagle...radośnie.Zdecydowanie pogoda wpływał na nastrój. Simon siedział wygodnie z kubikiem w dłoniach słuchał swojego przyjaciela chcąc pryz okazji nałapać jak najwięcej promyków słońca. Tu w Hogwarcie słońce było jedyną rzeczą jakiej mu brakowało. Simon odurzony lekko herbatką (w końcu wypił już 4 kubki) słuchał wywodu Namidy po czym podjął: -Do musiało fajnie wyglądać. Mnie moje kochane siostrzyczki jak miałem 6 lat przebierały za dziewczynkę,malowały,czesały,ubierały w sukieneczki i przedstawiały jako 9 córkę moich rodziców.Mama ma cały album z zdjęciami z tego okresu-przewrócił teatralnie oczami i zaśmiał się serdecznie. Dobrze pamiętał tamte czasy...
Wyobraźnia od razu podsunęła Namidzie następujący obrazek : Simon, tyle, że nieco mniejszy i bardziej jak dziecko, ubrany w różową sukienkę, z różowymi kokardkami we włosach. Nie mógł sie powstrzymać i zaczął się głośno śmiać, a że od nadmiaru alkoholu ciężej jest się utrzymać we względnym pinie, to runął do tyłu, cały czas zanosząc się śmiechem. Na całe szczęście nie uronił ani kropelki herbatki! Podsunął go w stronę przyjaciela, co by ten mu jeszcze dolał. - Nie no, koniecznie będę musiał to zobaczyć! - wydusił, kiedy w miarę się uspokoił, chociaż nadal się nie podnosił. Tak było znacznie wygodniej. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego zapytał... To było takie zupełnie nagłe, taka myśl, że czemu by nie, i słowa same popłynęły z jego ust: - Jesteś w kimś zakochany?
Simon zaczął śmiać się razem z Namidą. Wbrew pozorom kochał swoją zakręconą rodzinkę. Nalał przyjacielowi herbatki nadal się chichrając. -Myślę że Cię to nie ominie mój drogi. Mama pokazuje je KAŻDEMU! Bez wyjątków.-przewrócił teatralnie oczami i uśmiechnął się.Dobrze pamiętał gdy przyprowadził kolegę z klubu do domu,a pierwsze co zrobiła jego kochana mamusia to pokazał mu TEN album. Simon pytanie przyjaciela lekko zbiło z tropu,ale nawet jakoś specjalnie się nie zastanawiając rzekł: -Nie. Było parę ale teraz Nie.-i upił łyk z kubka.
- Ja tam zawsze jestem w kimś zakochany. - westchnął cicho. Oh, tak, alkohol wprawiał go w dziwne nastroje. Popadał ze skrajności w skrajność, albo śmiał się do bólu brzucha, albo załączał mu się melancholijny nastrój. - To znaczy, czasami tylko mi się wydaje, a czasami naprawdę tak jest. No wiesz... Takie uczucie, kiedy... chce się cały czas przebywać z Tą osobą, rozmawiać nawet o największych bzdurach nie zważając na to, czy Ta osoba będzie się śmiała pozytywnie, czy negatywnie... Kiedy czuje się te przysłowiowe "motylki" w brzuchu, i jest się gotowym zrobić dla tej osoby wszystko! - podniósł się gwałtownie, tym razem nie omieszkając uronić nieco z kubeczka. - Tak, zdecydowanie jestem zakochany! - zaśmiał się, patrząc na "przyjaciela"... Cóż, właściwie, to nie był pewien, czy faktycznie tak jest, bo wiele razy czuł się tak, jak przy Simonie będąc z innymi, i wtedy nic z tego nie wychodziło... Ale co tam, słowo się rzekło, trzeba ruszyć całym zdaniem.
Simon słuchał uważnie Namidy,rozłożony na dachu. Lecz gdy ten zaczął mówić,podparł się na łokciach wpatrując swoje szare tęczówki. Słuchał go bardzo uważnie,starając się nie uronić ani jednego gestu czy słowa. Był bardzo ciekaw w kim Namida jest zakochany,a gdy przyjaciel popatrzył na niego nagle nasz (jakże domyślny) bohater zdał sobie sprawę że Namida kocha JEGO! Serducho Simona zaczęło bić w dziwnym rytmie a przed oczami zaczęły latać obrazki. Wszystkie sceny w Salonie wspólnym,sposób w jaki przyjaciel na niego patrzył..przez głowę chłopaka przebiegła myśl "Kurna jak mogłem być tak ślepy?!". Ale teraz co z tym fantem zrobić? Simon odwrócił wzrok wpatrując się w niebo; -Namida ja....-przygryzł wargę-ja.....-nie powiedizał nic zaciął się jak maszyna
Oj... Noo, to się narobiło..., pomyślał od razu, widząc minę Simona, i sam zrobił właściwie podobną. Nieco zmęczonym gestem przetarł twarz zmarzniętą dłonią, już nawet nie zważając na ślad na policzku. Cóż, skoro się naważyło takiego piwa, to trzeba je wypić... Przez moment jeszcze milczał, zastanawiając się, jak chłopak skończy... "Ja... też Cię Kocham, chodź, weźmiemy ślub i będziemy mieli dużo, dużo, dużo malućkich dzieci!" ... czy może raczej "Ja... Nie"... a później wiązanka niezbyt miłych epitetów pod adresem Namidy. Ale Simon milczał... - To się narobiło... - wypowiedział własne myśli na głos. Cóż, musiał coś zrobić z tą sytuacją. - Ja... w sumie, miałem Ci mówić... w sumie... w sumie, to wszyscy chyba wiedzą, że faceci mnie kręcą, no i... i w sumie... - plątał się, będąc zapewne całym czerwonym na twarzy, i to nie z powodu zimna... - I ten, no... To w sumie samo tak jakoś... Po prostu... i... i chyba no... W sumie, nie będę zły, jakbyś już nie chciał się kumplować... czy coś... Mówił cholernie mało składnie, ale był pieprzonym Ślizgonem, nie musiał być mądry jak Krukoni, nie był Gryfonem, żeby być odważnym, ani Puchonem żeby być... Puchonem... Był Ślizgonem i po prostu kierowało nim jego pokrętne myślenie, które właśnie teraz działało jeszcze bardziej pokrętnie, niz zwykle...
Simon przełknął głośno ślinę i zamknął oczy.Chwile potem wykonał wręcz identyczny gest do Namidy. Usłyszał mega pokręcone wypowiedzi przyjaciela a gdy doszły do niego słowa W sumie, nie będę zły, jakbyś już nie chciał się kumplować... czy coś... popatrzył na niego i powiedział zadziwiająco spokojnie: -Bez względu na wszystko,nigdy przenigdy nie zrezygnuje z twojej przyjaźni Namida-wpatrywał swoje szare tęczówki w czekoladowe ślizgona.Nie miał pojęcia jak powinien zareagować. Nie rozumiał jak mógł być tak ślepy. Przebywał z Namidą bardzo często i NIC nie zauważył....
Uśmiechnął się szczerze na taką odpowiedź. Naprawdę zależało mu na Simonie, nie tylko pod względem takim oczywistym, ale też na jego przyjaźni. Tak po prostu, na nim, na ich rozmowach, na wspólnej grze, na zwykłym spędzaniu czas. - Cieszę się... - powiedział tylko, chociaż nie mógł teraz jakoś spojrzeć mu w oczy. Było mu głupio, że tak jakoś to wyszło, i od razu otrzeźwiał. - I wiesz, no... Nie chcę, żebyś traktował mnie przez to inaczej, czy coś... Tak już po prostu jest i... ja sam właściwie nie wiem, co ze sobą teraz zrobić...
Simon podparł się po głowie przez co jego (już całkiem długie) włosy wzburzyły się. Nie przycinał ich od x czasu.A teraz coraz mniej przejmował się swoim wyglądem. Żałował że przyjaciel nie chce spojrzeć mu w oczy,albowiem miał nadzieje że zdoła coś z oczu ślizgona wyczytać.: -Nic się między nami przecież nie zmieniło,no po za tym że wiem...-mówił bez barwnie,zresztą jak zawsze gdy mówił o uczuciach. -Ja zmarzłem-powiedizał pakując swoje rzeczy do plecaka-Jak chcesz tu zostać podrzucić kiedyś kocyk .-posłał przyjacielowi uśmiech,chwycił gitarę w dłoń i zszedł powoli z dachu. -Tak na marginesie,idę do Wielkiej Sali.-krzyknął pewien że ślizgon go usłyszy
Nami cały czas milczał. Czuł się jak kompletny idiota, ale cóż mógł teraz poradzić? Nie był do końca pewien, czy Simon poszedł specjalnie, chcąc uniknąć nieprzyjemnego tematu, czy... cokolwiek innego. Ale nie było mu przykro... No, dobra, właściwie, to było mu cholernie przykro, ale przecież mu tego nie powie! Opatulił się bardziej kocem, jedynie w myślach odpowiadając przyjacielowi, że dobrze, nie ma sprawy, że zostanie... Nie chciał Simona przymuszać do niewygodnych rozmów. I siedział tak chyba jeszcze kilkanaście minut, i kiedy stwierdził, że Krukon już na pewno się oddalił, postanowił już iść. Złożył pedantycznie koc w równą kostkę, po czym zszedł z dachu. Nie był pewien jeszcze, gdzie pójdzie, ale na pewno nie do Wielkiej Sali...
Dotarcie na dach zajęło mi dobre pół godziny, ale nie przejmowałam się tym. Szłam powoli, bez zbędnego pośpiechu. Ubrana jak zwykle na czarno wtapiałam się w otaczający mnie mrok. Ostatnio nie wychodziłam z pokoju wspólnego bez zapasowej różdżki, schowanej w wysokim bucie. Stalowego sztyletu, przypiętego do paska pod szatą i narzuconego na siebie zaklęcia tarczy, które co chwila musiałam odnawiać. Wszystkie te kroki podjęłam w związku z głupimi przeczuciami. Nigdy nie byłam dobra z wróżbiarstwa, ale wolałam nie ignorować intuicji. Widok był tutaj zapierający dech w piersiach, ale nie po to przyszłam.... Z namaszczeniem ściągnęłam płaszcz i ułożyłam go na podłożu. Zaplecione w gruby warkocz włosy opadły na ramię. Odrzuciłam go jednym ruchem na plecy, wstałam prosto i zamknęłam oczy. Przez chwilę wsłuchiwałam się w muzykę nocy, chłonęłam każdym zmysłem drgania powietrza. Wyciszałam się stając się jednością z otaczającym mnie światem. Gdy ponownie je otwarłam noc nie była już taka ciemna. Z uśmiechem na ustach dobyłam sztyletu i rozpoczęłam taniec. Kroki, których się nauczyłam nad strumieniem przychodziły mi z niebywałą łatwością, podstawowe katy weszły w mój krwiobieg. Stały się częścią mojej istoty. Teraz kolej na pracę z ostrzem. Klinga lśniła niepokojąco w blasku księżyca... Byłam skupiona na ćwiczeniu, ale równocześnie wszystkie moje zmysły odbierały sygnały z otoczenia. Każdy spadający na ziemię płatek śniegu był dla mnie cichym szeptem, skradanie się usłyszałabym bez najmniejszego problemu...co dałoby mi chwilkę na przygotowanie się.... W oczach igrały śmiertelne iskierki...
Siedziałem na jednym z kominów obserwując jej poczynania... Przybyłem tu około trzydzieści minut wcześniej i poświęciłem ten czas by ukryć się czarem niewidzialności i odnowić moje zaklęcia ochrony bez których się nie ruszam. Pozostały czas wykorzystałem by skupić wszelkie aspekty swej obecności w głąb siebie i zjednoczyć się z otaczającym mnie światem. Och jak ona rozkosznie wyglądała w czerni. A warkocz ? Urzekła mnie nigdy nie widziałem jeszcze by zaplotła włosy w taki sposób... Czekałem powoli aż będzie gotowa a cała jej postawa pozwoli mi określić iż już mogę ruszyć. Mój mały kotku... Pomyślałem jeszcze nim skoczyłem. Czerń jest cudowna i kocham ją tak samo jak ty lecz teraz gdy śniegi skuły ten zagubiony zamek biel była znacznie praktyczniejsza. Jak cień odziany w śnieżnobiały płaszcz z kapturem oraz szatę ćwiczebną. odbiłem się od ceglanego wygasłego komina i opadłem na bezszelestnie na oblodzony gont zmierzając powoli w jej kierunku. W dłoni trzymałem tępy nóż ćwiczebny a na plecach ukryte pod zaklęciem niewidzialności spoczywały moje dwa ukryte rapiery skradzione z szkolnych korytarzy... Byłem ciekaw czy wyczuje moją obecność i będzie wstanie odeprzeć pozorowany atak...
W czasie kontynuacji piątej sekwencji ruchów coś usłyszałam . Delikatny odgłos podobny do dziecka zeskakującego ze stołu na kanapę po kradzieży cukierków. Na dachu nie zauważyłam po przyjściu żadnej osoby, ale lepiej być przygotowanym. Nie przerywałam ćwiczeń, wykonywałam je z taką samą płynnością jak do tej pory. Jeśli, ktoś tu był nie powinien zauważyć wzrostu mojej czujności. Otworzyłam oczy. Nie chciałam ryzykować, nie tym razem... Zaraz....Tak zdecydowanie ktoś tutaj był, słyszałam delikatne kroki w śniegu. Dziwne, jakby chciał mi coś zrobić już dawno by mnie zaatakował. Uśmiechnęłam się w duchu, ale moja twarz pozostała skupiona. Czekałam na pierwszy ruch...
Odbiłem się by jednym skokiem doścignąć dziewczynę. Wolną rękę wyciągnąłem by unieruchomić jej dłoń z ostrzem, a drugą dzierżącą ćwiczebne ostrze przygotowałem się do przyłożenia w jeden z witalnych punktów na jej ciele. Zdecydowanie wyczułem leciutką zmianę w jej ruchach, przez ułamek sekundy zwolniła ich intensywność i zdawała się nasłuchiwać. Wiedziałem a raczej przypuszczałem więc iż wie o mojej obecności. Dalsze więc skradanie się nie miało sensu. Zamierzałem obalić ją na ziemię ciężarem ciała i rozbroić... Przynajmniej taki był plan bo w sercu czułem iż lekcje ze mną nie poszły w las i była przygotowana do takiego treningu...