Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 31 Lip - 22:07, w całości zmieniany 1 raz
-Rozumiem spojrzałam spokojnie na Lyn po czym pocieszycielko poklepałam ją po plecach -Nie łam się, na pewno kogoś znajdziesz Po czym spojrzałam na Lyn i się roześmiałam -nie nie mam nikogo na stałe ani na oku Po czym wstałam i pochodziłam wzdłuż balustrady przy czym patrzyłam w dół, tak jak myślałam na błoniach nie ma nic ciekawego, więc wróciłam do Lyn
Kolejny kwaśny uśmiech pojawił się na słodkiej buzi Lynn. Jestem pewna że pannie Thompson nie zależało na znalezieniu miłości, jak na razie nie była na nią gotowa a tym bardziej jej nie chciała. Jedyną rzeczą jaką pragnęła była przyjaźń i bliskość drugiej osoby, chłopaka lub dziewczyny. Chciała czuć się komuś potrzebna, nie być ciężarem a wręcz przeciwnie chciała być lodem na rany. Chciała pomagać. Skoro Lynn jest taka miła i potulna dlaczego jest ślizgonką? W prawdzie rzeczy swoją prawdziwą twarz dziewczyna skrywa za maską zimnej, obraźliwej i wrednej panienki. Ale wracając do tematu i do naszej Beth. - Przestańmy gadać na temat miłości i coś podobnego do tego. Kiedy dziewczyna znów stanęła obok niej na twarzy starszej z nich pojawił się błagalny wyraz twarzy. Prawdę mówiąc ja też nie miałam ochoty słuchać o miłostkach Lynn, których nigdy nie było i nie będzie! - Może zaproponujesz jakiś ciekawy temat ? Możemy gadać o wszystkim. Oparła się o balustradę.
Rozumiałam że Lyn nie chce rozmawiać o miłości nie miałam nic przeciwko by zmienić temat -W porządku, ostatnio w szkole coś cicho jest nikt nie zarobił żadnego szlabanu ani nic takiego się nie dzieje prawda? Powiedziałam to obserwując rozmówczynie i myśląc o tym że jak zakończę to nieoczekiwane spotkanie z Lyn to pójdę się wykąpać.
- Ja z przyjemnością coś zmaluje. Odpowiedziała zadowolona dziewczyna i wyprostowała się niczym struna. Zaklaskała radośnie w dłonie niczym mała dziewczynka i rozejrzała się dookoła zagryzając dolną wargę. Spokojnie Lynn ja ci zaraz pomogę coś wymyślić ahhh będzie wspaniale. - Do zobaczenia. Rzuciła do dziewczyny i pocałowała ją w policzek na pożegnanie. Puściła jej oczko z zabawnym uśmiechem i biegiem udała się do wyjścia z dachu, kilka razy się poślizgnęła i prawie tyłkiem zaliczyła dachówki ale jakoś udało jej się wyjść z dachu.
Z rozbawieniem obserwowałam to co wyprawia Lyn, kiedy znikła spojrzałam w niebo po czym powiedziałam -Czas na kąpiel i ruszyłam w stronę swojego dormitorium zt
Czasem masz ochotę skoczyć... Na te kilka sekund poczuć się wolnym, aby zaraz potem rozpłaszczyć się na twardej powierzchni i odejść... Ale jeśli w te kilka sekund wydarzy się coś, co rozwiązałoby wszystkie twoje problemy? Żałowałbyś? Już chyba nie miałbyś szansy na powrót... Odpowiedziałbyś sobie na pytanie, co jest po drugiej stronie, choć to niekoniecznie musiało stanowić dla Ciebie priorytet. W takich momentach, gdy uparte myśli nachodzą głowę, masz wrażenie, że to jakaś karuzela... Nie dość, że pędzisz z zawrotną prędkością to sytuacje się powtarzają, albo obroty są coraz szybsze, to znaczy, że wszystko jest coraz bardziej intensywne. I wszystko Cię atakuje... Razem z Tobą. Czy to możliwe być własnym wrogiem? Czy to możliwe być szczęśliwym nie będąc nim? Pytanie bezsensu? Wybacz. Często zadaję pytania nad którymi trzeba się pochylić, aby udowodnić ich głupotę, albo zdać sobie sprawę, że to coś na co powinieneś znać odpowiedź. Ludzie mają słabą pamięć. Przypomnij sobie, co robiłeś w zeszłym roku o w ten sam dzień, siedemnasta minut pięć? Na co patrzyłeś i co czułeś? To samo? Beznadziejna sytuacja. Chyba to wiesz.
Nachodziły go takie myśli nie bez powodu. Stał prawie na krawędzi dachu i obserwował z zadowoleniem dół... Jeden większy podmuch i po nim. Spadnie. Bum. Śmierć. Stypa, albo i bez stypy... A jak już stypa to niech wszyscy się udławią czekoladowym ciastem, które powinni dla niego zostawić. Czemu miał taki humor? Villiers. Ogarnij się. Co się dzieje? Zbyt długo przyglądał się własnemu odbiciu i analizował to co się działo... MMS, SMS, Mathlide, Violet... Albo te, z którymi pragnął się zbliżyć. One wszystkie mogłyby stanowić jego ideał, a teraz? Teraz czuł, że trzęsą mu się dłonie, bo wróciła Cornelia. A same słowo "wróciła" powodowało dreszcze. Gdzie szukać ucieczki? Otworzyć usta i wykrzyczeć cały żal? A może zaatakować wymyślonego przyjaciela, że mu nie pomógł? Gdyby tylko miał okazję to wszystko cofnąć do dnia swoich narodzin... Nie zrobiłby tego. Pieprzony egoista... Jakby powiedziało wielu. -No kurwa. - Zwieńczył na głos biorąc łyk ognistej. Rozkminiając sens losu ludzkiego i wciągając zimne powietrze, odczuwając chłód targający jego ciałem... I zadowolenie. Wreszcie usiadł na tej krawędzi i obserwował niebo... Szare, puste, bez wyrazu... Lonely day... Ach brakowało mu mugolskich piosenek.
Chyba tylko tu mogła uciec. W jej głowie szalała burza. Już nie wiedziała kim jest, już nie wiedziała, jaka powinna być. Idąc korytarzem wyłapała kilka dziwnych spojrzeń, kierowanych w jej stronę. Kilku ślizgonów perfidnie wyśmiało ją w twarz, ale najgorsze były prześladujące ją wszędzie szepty. Przestała już rozpoznawać, który z nich jest prawdziwy, a który stanowi jedynie fragment jej podświadomości, próbujący nakierować ją na odpowiednie tory. To wszystko nie miało sensu, jej egzystencja nie miała sensu. Wielokrotnie chciała rzucić się w przepaść, skończyć, ale nie dlatego, że chciała się zabić. Dla niej to byłby akt uwolnienia. Nie myślała, że na dole czeka ją twardy beton i krzaki. Chciała skoczyć, żeby spadać przez całą wieczność, a kiedy w końcu znajdzie się w punkcie krytycznym, wznieść się w powietrze i odlecieć do krain, o których istnieniu nikt, nawet w swoich najgłębszych marzeniach, nie był w stanie pomyśleć. Tylko tu mogła uciec. To wydawało się jej najlepsze miejsca na chwilę samotnych przemyśleń. Właściwie mogła to zrobić w dormitorium. O tej porze ludzie i tak ganiali gdzieś po szkole, ale świeże powietrze mogło ją ogarnąć. Mogło wywiać z głowy głupie myśli, pozostawić czystą i piękną logikę, dzięki której znajdzie odpowiednie wyjście już zawsze, z każdej beznadziejnej sytuacji. Ale była głupia. I naiwna. Myślała bowiem, że nikogo na dachu nie zastanie. Zapomniała chyba, że nie tylko ona może mieć problemy, że nie tylko ona może znajdować się w czarnej dupie. Nie tylko ona może czuć się zagubiona. Nie mniej jednak, Kacper nie był osobą, której spodziewałaby się tutaj. Teraz. Stał na krawędzi, a Jude wydawało się, że jego sylwetka kołysze się delikatnie. Jakby próbował rzucić swój los na wiatr. ostateczne przechylenie i ocaleje lub zginie. Przez chwilę stała nieruchomo i dopiero kiedy dostrzegła też butelkę, postanowiła podejść bliżej. Chwyciła chłopaka za ubrania i delikatnie pociągnęła w swoją stronę. - Nie igraj z losem Casper. - Nie byli przyjaciółmi, ba, JJ nie mogła go chyba nawet nazwać dobrym znajomym, ale nie dał jej powodów, by go nie lubiła, unikała, bała się. Chociaż...ślizgoni z reguły budzili w niej takie uczucia. Ale nieważne. Jego lubiła. Tak, można tak powiedzieć.
Czy to ma jakieś znaczenie? Dach był duży. Mogłaby usiąść gdzieś dalej i tyle. Ale zauważyła go. Może uratowała. Bo pod wpływem alkoholu mógł spaść nagle i bum. Nawet by nie zauważył, jakby się obudził pod koniec rozprawy na sądzie ostatecznym. Uśmiechnął się do niej lekko i położył dłoń na ramieniu. Jasne, że słyszał o jej kolejnych wybrykach... Najpierw szczęśliwy związek, eee... Z Howett'em? Zachciało się wejść w idealną rodzinkę, gdzie siostra dojeżdżała chyba z ośrodka z wieżyczką, a braciszek był ojcem połowy sierot z Hogwartu. Ale chyba nie powie jej tego? To by było niemiłe i w ogóle. A potem? Potem to jeszcze lepiej... Jakiś seks z kumplami to tu, to tam. Mogła do niego napisać. Dałby jej radę, a i potem w plotki Obserwatora nikt by nie uwierzył, ale najwidoczniej nie lubiła korzystać z jego usług. Szkoda... Nikt nie narzekał. Sprzęt sprawny, często używany, na przeglądzie co jakiś czas. Dobra nasza. Ale no cóż. Najwidoczniej nie był dla niej wystarczająco dobry! Ale przecież nie spróbowała nawet! Teraz czuł w ból sercu... Ale żeby zabić to uczucie wspaniałomyślny Casper pociągnął kolejny łyk z butelki z ognistą i wcisnął ją w dłonie Dżud. - Masz pij. Chyba Ci to dobrze zrobi. - Mrugnął do niej i chyba miał ochotę teraz coś zjeść, ale kij tam... Trzeba było o tym myśleć wcześniej. Na razie obejrzał się na zapasy. Oo. Jeszcze jedna butelka i paczka fajek. Magicznych proszków brak. Szkoda. Bo jakaś faza by się przydała, ale no nie ma, że boli... Trzeba o trzeźwych zmysłach. - Nie wyglądasz na okaz szczęścia. Co się dzieje? - Spytał wpychając papierosa do swoich ust i podając jej paczkę. Może chciałaby też zapalić? No trudno. Chciał poczuć ten niezdrowy dym w swoich nozdrzach, więc jak najszybciej podpalił owe coś i już zaraz jarał się tym wszystkim... Otaktak. Bardzo dobry towar. Chyba nawet nie od ruskich. Posłał jej kolejne spojrzenie: chcesz?. I czekał.
Tak, teoretycznie mogła, ale jeśli chłopak w końcu spadłby na ziemię to ona miałaby wielkie wyrzuty sumienia, że nie powstrzymała go przed tym desperackim krokiem. Ktoś mógłby sobie też pomyśleć, że to właśnie ona go zepchnęła. Ludzie teraz wierzyli w różne rzeczy, nawet głupie plotki, wypisywane gdzieś na jakiejś głupiej stronie, jeszcze głupszego Obserwatora z wyraźnym zamiłowaniem do wtykania nosa tam, gdzie nie powinien. Czyżby ślizgon należał do tej grupy ludzi, którzy muszą być zawsze z plotkami na bieżąco? JJ nigdy jakoś specjalnie się tym nie interesowała i pewnie gdyby ktoś jej nie powiedział, że od jakiegoś czasu jest jedną z bohaterek tych bezsensownych postów, to nigdy nie sprawdzałaby nawet, co to jest. Nie zastanawiała się nad ewentualnymi konsekwencjami przyjęcia tej butelki. To teraz było tak jakby gdzieś za nią, przed nią, może nad nią, ale nie musiała się tym przejmować, jeszcze nie. Wzięła więc pierwszego łyka, który spowodował, że jej twarz wykrzywiła się nieznacznie i spojrzała gdzieś w dół. Wysoko, bardzo wysoko. Czy ktoś nie powinien tego zabezpieczać? Przecież jakiś głupi, puchoński pewnie, pierwszoroczniak mógłby tu przyjść i zaaferowany zabawą z kolegami, po prostu zlecieć. Ale co ją to w ogóle obchodziło. Papierosa również przyjęła, jak się bawić, to już tak maksymalnie, prawda? - Nie? A to dziwne, bo przecież jestem taka szczęśliwa. - Powiedziała cicho i westchnęła. Jej głos znowu był zupełnie bezbarwny. Choć tu prosiło się o dodanie ironii, to jednak jej zabrakło. Nie było również żadnej rozpaczy. Po prostu sucho rzucone słowa, jakby przeczytane z najnudniejszego podręcznika na świecie. Teraz dopiero przypomniało się jej, że nawiedzony Obserwator opinię popsuł też jej towarzyszowi, jakimiś dziwnymi informacjami. - Nic konkretnego, usłyszałam, że robisz imprezę desperatów, więc pomyślałam, że wpadnę. - Czy ty siebie słyszysz dziewczyno? Brzmisz jak własna matka! Boże, tak nisko w tym momencie upadłaś...ty głupia. Kolejna dawka dymu dostała się do jej płuc i uznała, że nie będzie tu stała jak kretynka. Woli sobie posiedzieć, bardziej jak idiotka.
Kolejne spokojne spojrzenie i jeden wniosek: "nie będę nalegał". No bo po co miałby męczyć dziewczynę? W żadnym wypadku. Nigdy nie zmuszał ludzi do zwierzeń. To jeszcze bardziej sprawiało, że był niebezpiecznym dupkiem. Nie dość, że mógł spartaczyć każdemu opinię to teraz miałby w dłoniach mocną broń. I może tego obawiała się Jude? Kto ją wie, ale przecież C. nie pobiegnie zaraz wszystko wygadać. Dopóki przynajmniej Jackson mu nie zajdzie za skórę. Ale uśmiechnął się lekko i zaczął robić chmurki z dymu. Jedna, druga, (...), setna jakaś tam. I co teraz? Faktycznie. Obserwator obsmarował go, ale co go obchodziło. Mógł to skomentować i wierzgać się w tym syfie, ale i tak mu nikt nie pomoże. Był Casprem. Ludzie mieli go dosyć i podobało im się to. Podobało im się to, że ktoś odkrywał jego sekrety... Ale teraz Casper wiedział, że musi się uspokoić. Bo jeśli wyjdzie na jaw to co się stało... Z Cornelią to on będzie musiał ze sobą skończyć. Nie wyobrażałby sobie nauki tutaj po wyjściu prawdy na jaw. Pieprzony... Ech. Wiązanka po "pieprzony" byłaby zbyt długa, żeby to wszystko ogarnąć. Dlatego przerwano ją gwałtownym gestem. Wziął od Jude butelkę i upił z niej kilka łyków, a zaraz potem poczuł, jak po jego ciele rozchodzi się gorąca fala, która dociera wszędzie i otula wytatuowane ciało chłopaka. Potem znów podał butelkę Jackson. W sumie cieszył się, że miał towarzystwo. Może nie skończy dzięki temu. Klapnął sobie obok niej i tak sobie rozmyślał głośno... - Robię imprezę dla desperatów? Zdawało mi się, że nigdzie tego nie ogłaszałem. Chociaż może mój fejm znów został dostrzeżony przez tego frajera. - Tym razem sięgnął po drugą butelkę ognistej, która otworzył jednym szarpnięciem... Wystawił ją w kierunku JJ. - Za Obserwatora! - Roześmiał się widząc to, jak gryzła się z własnymi kłopotami. Etam...
W tej chwili te dwie butelki stanowiły ich złoty środek na bagno, w które zostali wpakowani. Mieli w tym swój udział, bo to były ich czyny, w większości przez nich kontrolowane, ich decyzje, odpowiednio ubarwione i zmodyfikowane tak, by łatwo można było przekazywać nowinki innym, co jakiś czas upiększając je wytworami własnej wyobraźni. Słowa to niebezpieczne narzędzie, Jude zawsze to wiedziała, zawsze na nie uważała, ale skoro nawet to nie było jej w stanie ocalić i zapewnić bezpieczeństwa, to jaki był tego cel? Może powinna w jakiś sposób się zmienić? Może powinna przeklasyfikować swoje wartości, stając się osobą, którą inni opisują? Co dałoby jej wpisanie się w ten obraz? Uśmiechnęła się delikatnie do chłopaka, a po chwili można było usłyszeć ciche brzdęknięcie, które wydały butelki w momencie, w którym je o siebie stuknęli. Całe szczęście przypadła jej w udziale ta już rozpoczęta. Z pełną mogłaby sobie nie poradzić, Casper musiałby ją znosić z tego dachu, albo przynajmniej odwrócić jej głowę na bok, żeby nie udławiła się rzygami...Jeśli ją na tyle lubi. - Niech mu to na zdrowie wyjdzie, może zajmie się czymś ciekawszym. - Już czuła się inaczej. Od papierosa kręciło się jej głowie, ale zamiast przestać, zaciągała się jeszcze mocniej. Wyobraziła sobie, że jest teraz daleko od szkoły, gdzieś na dzikim zachodzie, na środku pustkowia. Tu miało osiedlić się nowe plemię Indian. Ich namioty zostały już rozstawione, a ona z pióropuszem na głowie paliła fajkę pokoju z kowbojem. Tym kowbojem był oczywiście Casper. - To wszystko powinno się zostawić, czy przywiązywać do tego jakąś wagę? - W końcu wypowiedziała na głos pytanie, które gryzło ją od jakiegoś czasu. Nie potrafiła sama sobie na to odpowiedzieć. Z jednej strony chciała, by plotki były jej obojętne, ale z drugiej bała się, że jeżeli w pewnym momencie nie zacznie się bronić, to zginie. Może kiedy pozna inną opinię na ten temat, będzie potrafiła się określić?
Zaśmiał się, a zaraz potem pociągnął kolejny łyk z magicznej butelki, która wprawiała go w dobry nastrój. Miód pitny był dla niego za słodki, ale ognista to oohoho. Boże, Boże, Bożenko... Napój bogów. - A weź wstać i wytłumacz ludziom, że to kłamstwa. Idź ustań na dziedzińcu i powiedz, że są pieprzonymi idiotami, a Ty jesteś czysta. - Wzruszył ramionami wiedząc, że ona nie wstanie, bo na pewno załapała tę ironię... Cóż. Miał rację. Musiała przyznać. Ludzie kochali plotki. Kochali to co mogą przekazać innym i wyrzygać to tysiąc razy, ale jeśli chodzi o ich największego wroga to dadzą się zabić zanim nie wykrzyczą tego jeszcze głośniej niż przedtem. Logiczne, nie? Jak komuś dosrać to już konkretnie. Casper nie wierzył w przyjaźń, ale osoby w miarę normalne trzymał blisko siebie, z tym, że wrogów jeszcze bliżej. Był cholernie fałszywy, ale dzięki temu, że obracał się w różnym towarzystwie doskonale docierał do informacji i wiedział komu przestawić szczękę. Ten sposób jednak nie był do polecenia dla Dżud, bo była dziewczyną. Do tego drobną i wiadomo. Ciężko było sobie ją wyobrazić, jak idzie wyrównywać rachunki. Beznadzieja, co? Ogromna. Chyba Dżud powinna teraz chcieć być Casperkiem. A może powinien jej sprzedać eliksir, który pozwoli jej zamienić się w niego, kiedy tylko będzie chciała komuś skopać tyłek? Oczywiście będzie mu składała raporty kogo ostatnio uderzył, żeby wiedział czy ewentualnie nie poprawić, ale nic więcej. Plotki to plotki. Jeśli nie jesteś ich bohaterem zaczynasz ubóstwiać wpieprzanie się komuś do życia. Ale wyobraź to sobie tak. Idziesz ulicą. Nagle wybierasz sobie dom... Nie wiesz kto tam mieszka, ale to nieważne. Ciągniesz za furtkę i nagle otwierasz drzwi. Jest otwarte, bo domownicy właśnie jedzą obiad. A Ty po prostu zdejmujesz buty i wchodzisz do nich. Siadasz w wolnym miejscu i pytasz gdzie Twój talerz. Nagle zaczynasz wpieprzać czyjeś ziemniaki. A oni? Oni nie mogą nawet zadzwonić na policję bo sądzą, że jesteś psychiczny i potrzebujesz pomocy. Oto chodzi z plotkami. Potrzebujesz pomocy, bo nie dość, że interesujesz się nie swoim syfem to jeszcze udowadniasz, że czyjeś śmieci podniecają Cię bardziej niż ostatni film porno, który oglądałeś wieczorem. No cóż. Polać Ci za odwagę. - Widzisz Dżud. Witaj w moim świecie. Jesteśmy popieprzonymi gwiazdami. No to za życie celebryty! - Kolejny wybuch śmiechu i kolejny toast.
No cóż, ona pomyślała, że naprawdę powinna na dziedzińcu krzyczeć, że to wszystko prawdą nie jest. Potrzebowała kilku minut na ogarnięcie, że zrobienie czegoś takiego byłoby w jej przypadku aktem szaleńczym. Wtedy nikt już by nie miał wątpliwości, że Jude do końca normalna nie jest. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby wywieźli ją do Munga i testowali na wszystkie sposoby, czy przypadkiem nie ma jakichś uszkodzeń mózgu. Przed tym powstaniem i odezwą do narodu powstrzymały ją też procenty, co chwilę przepływające przez jej przełyk. Zejście ze schodów w tym momencie mogło być trudne i fatalne w skutkach. Kolejne ciężkie westchnienie wydostało się z jej piersi. Mogłaby w sumie czasem pożyczyć ciało Kapcerka, ale to byłoby głupie. Przecież ona nie była zdolna do aktów przemocy, a tu nagle miałaby kopać czyjeś tyłki? I to jeszcze pod postacią całkiem inną? Wielkie combo kłamstwa. To już woli pozostać bezbronnym kozłem ofiarnym. Męczennicą. Może przynajmniej znajdzie się dla niej miejsce w lepszym świecie, pełnym toksycznych oparów, w którym przytomność umysłowa będzie anomalią. - Tak, zostałam sławną dziwką, która bawi się uczuciami innych. - Mruknęła jakaś dziwnie wystraszona. Niby to tylko plotki, a co, jeśli ona faktycznie zraniła Alana swoim głupim zachowaniem? Co, jeśli zraniła nie tylko jego, ale również całą resztę bliskich jej osób? A co, jeśli się na niej zawiedli? Co, jeśli teraz myślą, że cała jej sylwetka, że Jude, którą znali wcześniej, była tylko kłamstwem, które nieustannie kreowała? Co, jeśli w tym momencie nie ma już nikogo? Straciła ich? Wolała o tym nawet nie myśleć, to przerażało ją, paraliżowało, odbierało zmysły. Wystarczyła jedna chwila, jeszcze kilka takich małych paranoi, a faktycznie by zwariowała. - Jesteśmy pamiątką dla przyszłych pokoleń. - Dziwne, ale też się zaśmiała. Chicho i niewyraźnie, ale zrobiła to! Więc można ślizgonowi jak najbardziej pogratulować. Choć dzień wcale nie należał do najcieplejszych to pod wpływem wódki zrobiło się jej gorąco. I wesoło. Myślała teraz o wszystkim, ale jednocześnie o niczym. Analizowała strukturę własnych butów i sznurówki butów Villiersa. Teraz wszystko było takie interesujące.
Czyli naprawdę popadła w chujnię. On rozumiał, że takie akcje powinny być zarezerwowane dla niedobrych szmat, które z radością rozkładały na nogi przed każdym człowiekiem, który tego chciał, albo i czasem nie chciał. Ale z tego co słyszał Dżud taka nie była. Chyba mu nawet powiedziała, że po prostu chciałaby być szczęśliwa, a co za tym idzie chciałaby spróbować spokojnego życia. Wiadomo... Ale najwidoczniej los uznał, że to nie dla niej, bo zesłał Obserwatora i inne ustrojstwo. Zesłał dziwnego faceta, który widocznie na nią nie zasługuje, bo zamiast przy niej być i robić wszystkie rzeczy, które powinien to... Gdzie on teraz jest? Odbiera poród? Nie powinna z nim być. Powinna sobie znaleźć kogoś bardziej ciekawego. Ale najwidoczniej i to wszystko poszło na psia mać. Ale czy on był odpowiednią osobą do radzenia komukolwiek? A może co? Co on mógł jej powiedzieć? - Daj spokój. Nie jesteś dziwką. - Zaprzeczył choć wiedział, że teraz to wszystko się zmieni. Pewnie, jak ją z nim zobaczą to jeszcze bardziej jej dokopią, ale nie był żadnym chwastem, żeby obrażać jego znajomych, więc może faktycznie powinien dokopać jej wrogom? No nic. Później to zaproponuje. Kolejny łyk i kolejne wrażenie, że powinien jej pomóc. Cokolwiek. Jakkolwiek. - Wszystko się ułoży, jeśli sama nie uwierzysz w plotki. Wiesz, że zaufanie... Eee. Musi być twardsze niż fundament. Nie wiem kto to powiedział, ale podoba mi się. Słuchaj, chodziłaś z tym Alanem, a zerwaliście przez ploty? Daj spokój Dżud. A teraz te kolejne rzeczy. Przecież widzę po Tobie, że to nie Ty. Wiesz, że się przejmując sprawiasz, że ten jebany frajer ma z tego jeszcze większą satysfakcję? - Zwieńczył myśląc o tym, że faktycznie powinien znaleźć tą biczę i ogarnąć akcję. Bo niby czemu jego dobra koleżanka miała cierpieć? Prowadziła dobry rejestr jego kochanek. I może dobrze, że nie było tam jej imienia.
- Nie zerwaliśmy - Powiedziała gdzieś między kolejnymi łykami. - Nic nie zrobiliśmy. - Obydwoje trwali w takiej bezczynności, a najgorsze było to, że Jude nie wiedziała jeszcze, czy Alan o tej całej akcji z nią i jakimś ślizgonem w roli głównej już wie, czy też będzie musiała go poinformować. Nie wiedziała nawet, która opcja mogłaby być lepsza. W pewnym momencie po prostu położyła sie na dachu i oddychając spokojnie przyglądała się niebu. Chmury tworzyły kształty, które według niej powinny być kolorowe. Z pewnością byłyby kolorowe, gdyby wcześniej najadła się grzybów. Ale nie powinna myśleć teraz o jedzeniu. Kolacja zupełnie by ją załamała. I tak już miała wrażenie, że przez ten cały stres znowu przybiera na wadze, że jej palce wyglądają jak parówki, że cała obrasta w tłuszcz. Czuła obrzydzenie do samej siebie. Jak zawsze. Czuła się już bardzo podchmielona. Czuła, że język zaczyna się jej rozplątywać, a to nie była dobra rzecz. Zaraz zamęczy Kacpra filozoficznymi wywodami, których nikt nie powinien usłyszeć. Gdyby nie to nagromadzenie głupich okoliczności, to pewnie w podzięce za rozmowę dałaby mu całusa w policzek, ale to mogłoby wyglądać naprawdę źle. Na jej niekorzyść zadziałałby pewnie też fakt, że jest trochę pijana. Najwyższa pora uciekać, ale tak wygodnie się jej leżało. przymknęła oczy i bujała się w lichej łódce, podczas sztormu. Uczucie z jednej strony cudowne, a z drugiej niepokojące. - Masz rację. - Powiedziała po dłuższej chwili, nagle otwierając oczy. Nie miała pojęcia ile czasu tak spędziła, ale on nadal było obok, a niebo nie zmieniło się znacznie, więc to pewnie tylko zatracone minuty. Wstała chwiejnie, podpierając się o ramię ślizgona. - Pójdę już, tak, tak, pójdę. - Położyła swoje kościste palce na jego głowie i rozczochrała bardzo czarne włosy. Tak, miał je bardzo czarne, jakby się w węglu wytarzał. - Dziękuję. - Powiedziała jeszcze cicho, uśmiechając się krzywo. I poszła. Nie zataczała się jeszcze jak żul, ale kilka schodów sprawiło jej trudność. I nawet nie ogarnęła, że chłopak ciągnął sie gdzieś za nią.
Kolejny wieczór w Hogwarcie trwał w najlepsze. Zdecydowanie bardzo szybko mijał jej tu czas. Czy zdążyła się zaaklimatyzować? Chyba nie. Ludzie, z którymi rozmawiała byli najczęściej jej starymi znajomymi z Kanaday. No ale żeby nie było, paru nowych też zyskała! I nie byli wcale tacy źli. Ogólnie rzecz biorąc, żyła jednak od treningu do treningu. Nie poszła na zorganizowaną przez Hogwarckich uczniów imprezę, nawet nie zdążyła zwiedzić całego zamku. No i właśnie to drugie postanowiła zrobić dzisiaj. Lekcje odrobiła już dawno, tak więc chwyciwszy w dormitorium jedną z wielu książek, jakie ze sobą przywiozła wyruszyła w spokojny spacer po korytarzach. W budynku, szczerze mówiąc, nie natrafiła na nic ciekawego. Jak łatwo się domyślić, odwiedziła tylko te najbardziej znane miejsca. Wszystkie niezwykłe pokoje i komnaty niestety jeszcze nie zostały przez nią odkryte. A szkoda! Miała już wracać, kiedy jej wzrok przykuły niewielkie drzwi na siódmym piętrze. Ku jej uciesze, prowadziły na... dach. I hura, nikogo tu nie było! Weszła po schodach i usiadła na chłodnej ziemi. Co z tego, że wyglądało to trochę dziwnie. Odgarnęła z twarzy kosmyki niesfornych, ciemnych włosów i objęła spojrzeniem szarych tęczówek roztaczający się przed nią widok. Imponujące. Marceline nigdy nie należała do jakiś pseudo artystycznych dusz, które zachwycają się widokami, tak więc już po chwili zanurzyła nos w swojej książce. Czytała szybko, pospiesznie nurtując strony. Uwierzcie mi, że większość uczniów w tej chwili albo spędzała miłe chwile z przyjaciółmi, albo relaksowała się przed jutrzejszymi lekcjami. A ona... wcale nie czuła się specjalnie wyobcowana. Raczej sprawiało jej to przyjemność, a jak! Spokój i brak wszechobecnego gwaru, jaki zwykle panował na korytarzach! Choć, szczerze mówiąc, dawno nie rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi. Nie, żeby jakoś ją to ruszało, ale nawet pannie Delacroix trudno jest znieść dłuższe odizolowanie od ludźmi. A wszyscy zdawali się być... tacy zajęci tą nową, angielską rzeczywistością. Ale właśnie do niej wracając, to teraz jakoś niekoniecznie chciała, aby ktoś przeszkodził jej w czytaniu przytaszczonej lektury! Warto też dodać, że było ciemno, tak więc cały ten proces odbywał się z równocześnie zapaloną zaklęciem różdżką. Nie ważne z jakim skutkiem dla jej oczu oczywiście.
Petros to jednak głupi dzieciaczek! Znowu opuścił lekcje tylko po to, żeby popatrzeć jak jego super kumpel robi z siebie pośmiewisko w bibliotece. Debil, zamiast poszerzać wiedzę starożytnych run woli znowu zwiać, a potem będzie marudził, że nie zdał, znowu. No właśnie! Powinien się ogarnąć i chociaż być na tych zajęciach, nikt nie wymaga od niego błyskotliwej wiedzy (chociaż bestia jest zdolna, ale za cholerę nie chce się przyłożyć do nauki, peszek). Marnie skończy ta kochana zakała rodziny. Tak się zniży, że będzie jakimś głupim sługusem Ioannisa, starszego braciszka. Trudno Petros, pozostaje Ci jeszcze opcja okrążenia całego świata! Koledzy oczywiście czekali na puchona w bibliotece. Co ten głupkowaty kumpel Petrosa chce znowu odstawić? Pewnie znowu ponabijać się z tej nowej bibliotekarki, jeszcze gorszej niezdary od chłopaka. Łajnobomby, kto by się po nich spodziewał. Szybko podłożyli niespodziankę dla fajnej bibliotekarki gdzieś w jej torebce i schowali się za regałami. Nie mogli powstrzymać się z śmiechem. Głupi Gavrilidis chciał jeszcze pomóc tej kobiecie, bo odezwał się w nim instynkt nadokpiekuńczego puszka, frajer. Szybko wyszli z pomieszczenia, aż w końcu mogli wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Jakiś piskliwy głosiś wydobył się zza drzwi, to była ta kobietka. Coś tam pod nosem przeklinała i próbowała dorwać opryszków. Dobrze, że tamci szybko zniknęli z miejsca, gdzie akcja się odbyła. Zadowoleni z siebie rozeszli się co spowodowało, że Petros został sam na korytarzu. I co ma teraz zrobić? Jeszcze jakiś nauczyciel go zauważy i odejmą cenne punkty. Co robić, co robić? W końcu wpadł na pomysł. Na dachu chyba nikt go nie przyłapie? A może i nawet jakiegoś znajomego wagarowicza napotka i razem posiedzą? Kto wie, oby jakaś żywa dusza tam była. Po parunastu minutach doszedł na samą górę. Troszkę się obawiał, że napatoczy się na nauczyciela, ale na szczęście nikogo takiego nie spotkał. Stanął przed małymi drzwiczkami, kilka razy w nie zapukał, coby się upewnić czy na pewno ktoś tam jest. Nikt nie odpowiadał, więc nikogo nie ma, albo tak wystraszył wagarowiczów, że pochowali się gdzieś po kątach. Niepewnie otworzył drzwi, aż zawiasy skrzypiały, fujka! Uważnie zbadał teren i nagle kątem oka dostrzegł pewną sylwetkę dziewczyny, która była zajęta czytaniem. Ulżyło mu, bardzo. Teraz mógł swobodnie wejść co oczywiście uczynił. - Czyli nie tylko ja mam dość starożytnych run czy innych tam lekcji - zagadał do nieznajomej. Właśnie! Nigdy wcześniej jej widział, chyba że jej kosmyki włosów utrudniają odkryć prawdziwą tożsamość, zobaczymy.
Marceline nie mogła skupić się na czytaniu. Niby nic jej nie przeszkadzało, ale było jakoś... dziwnie. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. No psychoza! Nie zaprzestała jednak swojego zajęcia i cały czas próbowała dogłębnie analizować obracane co chwila stronice. Myśli rozbiegały się jednak w całkiem inne kierunki. O czym myślała? W sumie to o wszystkim. Na początku o Quidditchu, ostatnich treningach i czekających jej drużynę meczach, potem przypominała sobie ostatnie chwile przed wyjazdem z Kanady i... wcale nie tęskniła. Wydawać by się mogło, że taka osoba jak panna Delacroix totalnie nie nadaje się na wielomiesięczny wyjazd z dala od znanych sobie miejsc i rodziny. Było wręcz przeciwnie. Napajała się... swoją samodzielnością. Nikt jej tu nie znał i mogła wykreować w oczach Hogwarckich rówieśników całkiem inny wizerunek. Choć wcale nie miała tego na celu, bo jakoś nie przeszkadzało jej to, że nie jest zapraszana na cotygodniowe imprezy czy jakieś inne przyjęcia. Poznała parę przyjaźnie nastawionych miejscowych, dalej trzymała się ze swoją kanadyjską paczką. Miała jednak wrażenie, że wszyscy jej wiele jej starych znajomych zachłysnęło się tą nowością. A ona? Ona siedziała na dachu jak ostatni odludek, a co! Kiedy usłyszała odgłos drzwi i zbliżających się kroków, gwałtownie odwróciła głowę. Kto to mógł być? Może jakiś nauczyciel patrolujący miejsca, do których wstęp był zakazany (a dach, jak pomyślała, mógłby do takich należeć)? Dość szybko zorientowała się jednak, że to jeden z uczniów. Przyjrzała mu się uważnie. Na pewno nie był z Kanady, bo go nie znała. Czyli albo miejscowy, albo z Australii, przy czym o wiele bardziej prawdopodobna była ta pierwsza opcja, bo wątpliwe było, że takie miejsce zdążyła już odkryć większa liczba przyjezdnych. Odezwał się do niej. No tak, trzeba coś trzeba coś odpowiedzieć. Na tym polegają kontakty międzyludzkie, Marceline! Dlaczego ją musi peszyć zwykła chęć zapoznania się wychodząca od kogoś nieznajomego? No tragedia! Uśmiechnęła się lekko, cały czas patrząc się na przybysza. - Yyy, skończyłam już lekcje. Po prostu przyszłam poczytać. - powiedziała, delikatnie unosząc trzymaną w ręce lekturę. I co dalej? Przedstawić się? Zagadać o pogodę? Skarciła się w myślach. Była po prostu beznadziejna! Zebrała się jednak w sobie i spokojnym głosem zapytała: - A Ty? Wagary czy po prostu chęć odizolowania się od świata po nieciekawych zajęciach? Zgarnęła w jedną stronę rozwiane przez wiatr włosy. Hm, chłopak wyglądał na jej rówieśnika. Albo był starszy? Trudno było jej to teraz stwierdzić. Nie widziała go nigdy wcześniej, ale czemu się dziwić, jeśli ledwo co rozpoznawała koleżanki z dormitorium.
Gdyby Petros chciał przeczytać chociaż jedną książkę to zapewniam, że graniczyłoby to z cudem. A tak to zadaje się z towarzystwem głupich chłopaczków i wyrywa na okrągło jakieś ładne panienki. Marne to jego życie szkolne. Przecież tymi wygłupami nie wykarmi swojej przyszłej rodziny ( o ile będzie w stanie ją założyć!). Chociaż z drugiej strony nigdy nie cofnie się do tych szaleńczych lat szkolnych i czy chce skończyć na jakimś nudnym stanowisku w Ministerstwie Magii? Oj chyba raczej tego nie chciał (chyba, że w jakiś cudowny sposób przekabaci Fabiana, by ten przeniósł go w czasie, ale to mało realne, bo ledwo go zna i jeszcze niezły fajter z tego Włocha, więc nie będzie mu wchodził w drogę!). Tak, stwierdzam, że Petros Gavrilidis woli pozostać w swych szaleńczych fascynacjach i i regularnie opuszczać lekcje po to, by spotkać się ze swoimi ziomeczkami niż ślęczeć nad książkami czy innymi nudnymi tekstami,. które wypadałoby je przestudiować przed lekcją. Ach te beztroski Petros, uroczo wszystko olewa, a potem zaczyna się martwić na koniec roki. No cóż, może los się do niego uśmiechnie i prześlizgnie się do następnej klasy. Potem rzuci szkołę i ruszy w podróż dookoła świata i w końcu będzie miał przyjemność podziwiać jakże cudowną mugolską architektórę, którą jest wręcz zachwycony! Olać Ioannisa i jego cudowną rodzinkę, która za przeproszeniem ma wyjebane na biednego puchonka, a Ioanni szczególnie! Cwana bestia z niego, ale wiadomo, że to Petros ma miano dobrego braciszka i z każdym, jakimkolwiek problemem kierują się do anemicznie bladego chłopaczka, niż do super prefekta, hehe! Powinien zazdrościć młodszemu braciszkowi. Ba! Pewnie w jakiś zakamarkach swojej bezradnej duszy płacze i szlocha nad swoim beznadziejnym losem. Co z tego, że tatuś bardziej kocha Ioannisa! Totalnie olewamy! Petros i tak wyżej zajdzie niż on, cudowna siostrzyczka zawsze ma rację! Nowe znajomości zawsze spoko! Tyle, że dziewczyna zdawała się być lekko skołowana tą sytuacją. Aż puchon się tym przejął i nie wiedział dokładnie co zrobić. Może powinien się na początek przedstawić? Taktak to bardzo dobry pomysł! Ale to zaraz, bo coś ów istotka przemawiała. - Nie wiem czy wiesz, ale Hogwart nie tylko dzieli się na cztery domy, ale i na tych co nauka da im w przyszłości chleb, a dla innych to po prostu prześlizganie się z klasy do klasy, więc tak, dziś postanowiłem zrobić dzień wolnego od nauki, bo serdecznie mam dość słuchania o tym czemu feix felicis jest tak ciężko wyważyć. Czyli można dojść do wniosku, że jestem w tej grupie co totalnie olewają szkołę - skończył swój wywód po czym przeczesał ręką swoje super włosy - Ach, no i jestem Petros! - przedstawił się nowo poznanej koleżance, która jest naprawdę śliczna wydaje się spoko osobą. Po chwili usiadł naprzeciwko dziewczyny po turecku, jak zwykle na jego mordzie widniał ten strasznie pozytywy wyraz twarzy. - A ty? Jak Ci na imię? To dziwnie, ale jeszcze nigdy Cię nie widywałem na korytarzu - a może to ta przyjezdna, która przybyła na mistrzostwa quidditcha? Kurczę, ale byłoby fajnie!
Marceline miała całkiem inne podejście do nauki. Rodzice, odkąd była małym dzieckiem, wpajali jej, że bez odpowiedniego wykształcenia nic nie osiągnie. Jako przykład dawali oczywiście siebie. W sumie to z ojcem mogłaby się zgodzić, ale czy błyskotliwa kariera jej matki jako właścicielki sieci sklepów z szatami dla czarodziejów było czymś wielkim? Nie według panny Delacroix. Ona to w ogóle, jeśli mamy być szczerzy, nie przepadała za swoją rodzicielką. Słowa karygodne, ale niestety prawdziwe. W gruncie rzeczy, jeśli kiedykolwiek poznałaby, jakie relacje panują w rodzinie jej obecnego rozmówcy, mogliby podzielić się doświadczeniami niedocenianych dzieci! Bo wiadomo, jak taka niepozorna Marcelinka mogłaby porównywać się z idealną, wygadaną i pewną siebie Biancą! Może jeszcze kiedy była młodsza jakoś ruszało ją to nierówne traktowanie, ale teraz, szczerze mówiąc, nie szczególnie się tym przejmowała. Miała brata, miała ojca, a reszta jej do niczego nie była potrzebne. Niezmiernie cieszyła się, że młodsza siostra nie załapała się do drużyny i została w Kanadzie. A niech tam siedzi, dalej gwiazdorzy i zmienia chłopaków jak rękawiczki! W ogóle, pomyślała, zdałoby się wysłać sowę do domu, żeby poinformować ojca o poczynaniach w Wielkiej Brytanii. Biedak pewnie się stęsknił, zwłaszcza jeśli musiał sam znosić te dwie baby. To znaczy, nie żeby było aż tak tragicznie, mogło być zawsze gorzej. Jednak brunetka nigdy nie potrafiła się z nimi dogadać, nie interesowały ją tematy ich rozmów. Dwa różne światy, zdecydowanie. No ale co ma rozpamiętywać przeszłość! Teraz była tysiące kilometrów od domu, samodzielna i zdana tylko na siebie. I wiecie co? Okropnie jej się to podobało. Wracając jednakże to urokliwego wieczoru na dachu. Uśmiechnęła się w geście rozbawienia, słuchając wywodu chłopaka. Nie wiem, czy to normalne w odniesieniu do jej zrównoważonej natury, ale uwielbiała otaczać się takimi ludźmi, którzy wciągną ją do rozmowy i rozbawią. Jakby nie było, przeciwieństwo jej samej. Jakoś zawsze wtedy bardziej się ośmielała, aniżeli w konwersacji z jakimiś mrukami albo innymi tajemniczymi typami. Zamknęła książkę i odłożyła obok siebie. Znalazła przecież inne zajęcie na dzisiejszy wieczór, o wiele bardziej ciekawe! - Miło mi, Marceline. - powiedziała i ponownie, bardzo przyjaźnie uśmiechnęła się do Petrosa. - Dziwne by było, gdybyś mnie widywał. Dopiero co przyjechałam, jestem z Kanady. Wiesz, Quidditch i te sprawy. - dokończyła i podobnie jak on, usiadła po turecku. Całkiem wygodniej! Przełożyła gęste włosy na jedno ramię, aby nie latały w każdą stronę świata, bo niestety wiatr był nieubłagany. Ale nie żeby im to miało przeszkadzać. Przyglądnęła mu się uważniej. Nie powinien być od niej starszy, raczej w tym samym wieku. Albo młodszy? Sama nie wiedziała, ale uznała, że chyba nie wypada pytać. Wyjdzie samo, czyż nie? Kurde, chyba wypadałoby jakoś pociągnąć rozmowę. A Marcelinka nie była w tym najlepsza i w tym momencie realnie nad tym ubolewała! - W sumie, to jesteś jedną z pierwszych osób, jakie tu poznałam. Nie poszłam na imprezę powitalną, więc jestem trochę w tyle ze znajomościami. - nie ważne jak idiotyczne było to co mówiła, ważne że mówiła. Za chwilę będzie z górki.
Rzeczywiście, gdyby stanęło na temacie relacji rodzinnych to Marceline i Petros doskonale by się ze sobą rozumieli. Biedak ma przesrane u tych Gavrilidisów. To znaczy nie, aż tak bardzo, acz to on zazwyczaj jest uznawany za zakałę rodziny, a Ioanni stawiany na pierwszym miejscu oraz jest brylantem w oczach ojca. Sam fakt, że nie zdał świadczy o jego niezaangażowaniu i niechęci do nauki. A studia? Woli teraz o nich nie myśleć. Pewnie nie będzie mu się chciało iść, zostanie prostym barmanem w jakiś trzech miotłach, będzie mieszkał w malutkim mieszkanku. Ale najważniejsze jest to, że będzie po protu szczęśliwy. Petros nigdy nie rozumiał, nie rozumie i nie będzie rozumieć ludzi z przerośniętym ego, którzy pragną wznieść się na sam szczyt i być na pierwszych stronach Proroka Codziennego. Może dlatego nie umie dogadać się z Ioannisem, ojciec ciągli widzi w nim nieudacznika, a matka po prostu na to pozwala? Taka super rodzinka, a takie brudy się kryją. Biedaczek będzie musiał dawać sam rade, jeszcze nie ma zielonego pojęcia jak, ale postara się z wszystkich sił! Tak bardzo chciałby cofnąć się do tych beztroskich, kiedy to ganiał się z siostrą po salonie, braciszkowi podstawiał żabki pod poduszkę, ojcu podkradał przeróżne pióra, zaś w kuchni podjadał ciasto czekoladowe upieczone przez matkę Gavrilidisa. Oczywiście dostawał za to niezły wpierdol (nie bili go spokojnie!) i sam musiał siedzieć w pokoju ze swoimi głupimi komiksami, które dostał od pewnego mugola z Thessaloników. Jak już wcześniej wspominałam, dałby wszystko, żeby powrócić do tych czasów, albo najlepiej w ogóle nie dorastać. Wtedy byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, chyba. Teraz to sam nie wie czego chce. Ma milion pomysłów na minutę, a tak naprawdę nie wie za który się zabrać i czy opłaci mi się. Ach, te codzienne dylematy niezdecydowanych nastolatków, bezcenne! Marceline, ładne imię! - powtarzał sobie w myślach. Takie delikatne, subtelne, aż miło się to wymawia. Nie jakiś Petros, co to ma być! Jak oni mogli obdarzyć go takim okropnym imieniem. Chociaż i tak woli jak mówi się do niego po imieniu, niż po nazwisku. Jeszcze inni dowiedzą się, że jest bratem tego przygłupa Ioannisa! Siostry o nic nie wini, bo to cudowna dziewczyna! Zawsze podtrzyma na duchu, pomoże w lekcjach, a taki burak Janek tylko by się nabijał z biednego puchona, to takie smutne. - Tak podejrzewałem, że jesteś z tych nowych! I jak, podoba Ci się Hogwart? Pewnie jeszcze wielu ciekawych miejsc nie zwiedziłaś. Dam sobie rękę uciąć, że nie byłaś jeszcze w Hogsmeade! Super miejsce, kiedyś ktoś musi Cię tam zabrać. - oj rozgadał nam się grek, ale to dobrze, bo grobowa cisza go przeraża. Oczywiście liczy na to, że on będzie tym wybrańcem, by oprowadzić Marceline o Hogsmeade. - No coś słyszałem o tej imprezie, podobno niezłe kwasy z tego wyszły. A szkoda, że mnie nie było, profesorka od zielarstwa kazała mi jakąś dodatkową pracę zrobić, straszne nudy, no ale coś trzeba robić, żeby cudem prześlizgnąć się do następnej klasy - odparł po czym posłał ten wdzięczny uśmiech w stronę nowo poznanej koleżanki. Nie ukrywam oczywiście, że Marceline jest ładna (Ach, co ta Clara Alonso robi z ludźmi!). Ojć, chyba nam się Petrosik zauroczył nową dziewczyną. Ale co tu dużo mówić, jest ładna i tak uroczo się peszyła! Lowelas z tego Gavrilidisa. Oby tylko panienki nie spłoszył, bo nie będzie mógł spać i przez tydzień obwiniać się, że jest zły i powinien zacząć prowadzić koczowniczy tryb życia, o!
Za to nasza Marcelinka miała wielkie ambicje. Czasami chyba nawet za dużo i może dlatego zawsze tak bardzo przejmowała się wszelkimi niepowodzeniami. Okropny był z niej uparciuch. Choć, szczerze mówiąc, sama nie była pewna trafności wyboru wydziału leczniczego w szkole w Kanadzie. Niby ją to interesowało, niby nie miała problemów z nauką przedmiotów o takiej tematyce, ale nigdy nie przestawało ciągnąć jej do Qudditcha. Myślała jednak trzeźwo i dobrze zdawała sobie sprawę, że żeby zarobić coś z tego na życiu, musiałaby być naprawdę dobra. A ona nieszczególnie wierzyła w swoje możliwości, co niestety czasami ograniczało. Ale nie ma co rozmyślać, miała przecież zaledwie siedemnaście lat! I tak czy siak czuła się lepsza od takiej na przykład siostry, której jedyną ambicją było przejęcie sklepu po matce. No tragedia. A kwestia dorastania? Tu akurat wszystko jej się podobało i za nic nie chciałaby być ponownie dzieckiem! Jakoś lepiej jej się żyło, kiedy każdy traktował ją w miarę poważnie. A co do imienia Petros, to było całkiem urokliwe i nawet zaciekawiło ją, czy jest typowo angielskie! Bo coś się jej nie wydawało, więc postanowiła zapytać, a jak. - Hm, Twoje imię chyba nie jest typowo tutejsze, dobrze mi się wydaję? Pochodzisz z Wielkiej Brytanii? - zapytała. W sumie to panna Delacroix całkiem miło zaskoczyła się mentalnością Anglików, ponieważ niestety, na początku kierowała się dawno utartymi stereotypami. Wiecie, że flegmatyczni i takie tam. No ale na razie, na szczęście, nie spotkała się z kimś takim. - Wiesz, na razie trudno mi to ocenić, bo na razie dobrze znam tylko dormitorium i te wszystkie inne, reprezentacyjne pomieszczenia. Ale jest całkiem przyjemnie, naprawdę. - powiedziała, uśmiechając się do niego. Nawet jak by jej się coś nie podobało to raczej by nie powiedziała, no bo jak to, nie wypada krytykować placówki swojego rozmówcy. Nie ukrywajmy, i tak wolała swoją szkołę w Kanadzie! Taka szkolna patriotka z niej była, a co! - W Hogsmeade? Jeszcze nie, ale słyszałam, że jest całkiem przyjemnie. Cztery miotły czy jakoś tak, nie jestem pewna. Wszyscy zachwycają się kremowym piwem! - odparła, zupełnie nie zdając sobie sprawy z pomyłki, jaką popełniła, bo skąd biedaczyna może wiedzieć, że chodzi o trzy, a nie cztery miotły. - Takie imprezy to raczej nie moje klimaty, ale też żałuję. Podobno dużo ciekawych rzeczy się działo. - odpowiedziała, śmiejąc się cicho. Akcja z dyrektorem, prefektami Hogwartu i innymi uczestnikami była głośna i wątpliwe było, że ktokolwiek by o niej nie słyszał. Zresztą, w Kanadzie działy się podobne rzeczy, więc szczególnie jej to nie zaskoczyło. Zawsze należała jednak do tych osób, które lubią przyglądać się poczynaniom upojonych alkoholem osób. Nie żeby wyszła na jakąś świętą, ponieważ sama kiedyś spróbowała większej ilości whisky i... no nie skończyło się to za ciekawie, uwierzcie! - Z jakiego jesteś domu w Hogwarcie? - było to jej standardowe pytanie do każdego nowo poznanego ze szkoły w Anglii. Nie przyjechała nieprzygotowana i przed przyjazdem przeczytała kilka książek o Hogwarcie. Nawet pamiętała mniej więcej, jakiego typu osoby trafiają do poszczególnych domów! Twierdziła jednakże, że kierowanie się tym może być troszkę bezcelowe, bo ileż to osób znała, które w czasie edukacji zmieniły swój charakter o sto osiemdziesiąt stopni!
Petros zwyczajnie im zazdrościł! Słania się tym swoim wiecznym wyjebaniem na naukę oraz obnosi się z tą jakże żałosną elokwencją, że nauka wcale my w życiu się nie przyda, a sam po nocach kuje, żeby zdać, HIPOKRYTA! Ale jak nam wiadomo on jest żałosny i to do kwadratu, więc Marcelinka powinna mieć go w dupie, bo to nie warty poznania człowieczek. Wiecznie zagubiony, nie ogarniający swojego głupiego życia. Ojciec wpaja mu mądrości, że ma być dobrze zarabiającym czarodziejem, acz powoli tracił do niego siły, bo puchon tak naprawdę nic nie robi, byleby się prześlizgnąć! - To musisz koniecznie pójść do Hogsa! Można się rozluźnić, nawpierdalać się w Miodowym Królestwie, a w Trzech Miotłach fenomenalne piwo kremowe podają. Osobiście odradzam pubu pod Świńskim Łbem, bo to dość obskurne miejsce. Największe opryszki, podejrzani ludzie, zawsze wyłudzą parę galeonów na alkohol. Musisz tylko kogoś znaleźć, żeby tam Cię zaprowadził - wytłumaczył i oczywiście między wierszami proponował dziewczynie, aby on sam ją oprowadził, to by było takie romantyczne! I tak teraz jest w siódmym niebie! śliczna jest, bardzo! Czyżby Petrosik znowu się nieszczęśliwie zakochał, od pierwszego wejrzenia? Na Merlina, to takie słodkie! Ale na nic więcej pewnie nie może liczyć, bo jak na niego to za wysoka półka. Choć, gdyby zauważył ją w towarzystwie Ioaanisa to by się nieźle wkurzył, a większe prawdopodobieństwo byłoby takie, że popadłby w głęboką rozpacz, amen! - Z jakiego domu? A Hufflepuff! - nie miał na sobie akurat mundurka, bo przecież nie szedł dziś na lekcje.
Oj, a czemuż Petrosek miał tak niską samoocenę! Przecież to taki pocieszny człowieczek! Przynajmniej takie wrażenie odniosła Marceline, której całkiem odpowiadało towarzystwo Puchona. Lubiła takich ludzi - rozgadanych, nieco pokręconych, ale równocześnie bardzo życzliwych. Może Kanadyjka nie odpłaci się mu tym samym, bo potok słów do kogoś nowo poznanego był w jej przypadku czymś graniczącym z cudem, ale z chęcią go posłucha. Na pewno wie wiele ciekawych rzeczy zarówno o tym miejscu, jak i o ludziach, którzy tutaj przebywają. I wcale go w dupie nie miała, bo nawet z uwagą mu się przysłuchiwała. Uśmiechnęła się, słuchając jego słów. Nie była zbyt dobra w doszukiwaniu się sensu pomiędzy wierszami zdań, jakie wypowiadał, choć w tym wypadku sama poczuła, że taktownie byłoby zaproponować teraz wyjście do Hogsemeade. Co w gruncie rzeczy całkiem jej odpowiadała. O wiele lepsze wyjście z kimś tak barwnym jak Patros, aniżeli samemu. - To chyba nie jest daleko, no nie? Jak twierdzisz, że w Trzech Miotłach albo w Miodowym Królestwie jest tak fajnie, to zawsze można się wybrać. - stwierdziła, co równocześnie było niekoniecznie zbyt oczywistą propozycją wspólnego wyjścia do wioski czarodziejów. Ciekawe jak to byłoby się w kimś tak zauroczyć od progu. Marceline nigdy tego nie doświadczyła. Należała do tych osób, które potrzebuję zdecydowanie więcej czasów, aby stwierdzić, czy ktoś jest wart uwagi, czy nie. Choć nie ma co się oszukiwać, była tylko człowiekiem (w dodatku płci żeńskiej), więc nie była obojętna, jeśli ktoś wyjątkowo by się jej spodobał. Zawsze ograniczało się to tylko do chwilowego zachwytu nad zewnętrznością. Zresztą co za różnica, jak ona i tak nigdy tego nie okazywała. A już coś w tym kierunku działać? No HAHAHAHA! - Hufflepuff? To ci pomocni, pracowici i życzliwi, jeśli się nie mylę? - stwierdziła z rozbawieniem, spoglądając na Puchona. Na razie sprawiał jej takie wrażenie, choć nie wiedziała jak u niego z pracowitością ani chęcią do pomocy.
Idzie lato. Uczniowie cieszą się, ponieważ będą mogli obijać się całe dwa miechy. Christian trzy. Ale tego nie mówi głośno, bo już słyszy żal do Boga dlaczego to on może się lenić trzy miesiące, a oni tylko dwa. Uśmiecha się ironicznie, kiedy idzie przez zatłoczone korytarze od poprawkowiczów. Od jakiegoś czasu ma na to wyjebane, czy ktoś się mu przygląda czy nie. Chodzi po zamku jak samochodzik. Dokładnie wczoraj zdał ostatni egzamin i koniec jego tragedii. Rodzina, dziewczyna, przyjaciele? To jest jakaś oddzielna tragedia, której on sam pojąć rozumem nie umie, więc mądry Christian postanowił trzymać się na uboczu ze względu na to, że przyciąga samych dziwaków, albo tych, którzy zaraz go całują i wychodzą nieciekawe sytuacje. Czujecie to, prawda? To takie beznadziejne uczucie, kiedy nie wiadomo co ze sobą zrobić, a kłopoty piętrzą się i piętrzą, jakby nie zwracały uwagi na to, że on nie jest w stanie ich utrzymać. Problem z Dahlią nie polegał na tym, że ona go prześladowała czy co tam mu opowiadała przy ich ostatniej rozmowie, kiedy wszystko jej wyznał. Raczej po prostu na tym, że Chrisitan nie pojmował dziewcząt ich zachowania i ich pobudek. On jasno określił czemu coś zrobił i było wiadome. Ale ona czekała na to, aż jej opowie historię o jakiejś miłości chyba. Żadnej miłości między nim, a CeCe nie było. Chwilowe pożądanie jeśli można to tak nazwać, ale i to z dozą przesady, bo przecież bądźmy szczerzy. Kiedyś dałby się pokroić, aby taka dziewczyna, jak Meyers na niego spojrzała, ale dziś? Dziś to wszystko było do dupy, bo nie ładował się związki z każdym napotkanym obiektem, która jakaś jego część chciałaby... No wiecie. On taki nie był. Skoro obiecał Dahlii, że spróbują to czemu to utrudniała? Bo to kobieta jest! - krzyczy publika zmaltretowana kolejnym postem w wykonaniu Shivera. Ale ten się nie poddaje. Nadal na przekór wszystkiemu pozwala kreślić o sobie kolejne litery, które układają się w żenujący lament. Tak też dotarł na dach. Dach, jak to dach. Zwykły dach, z którego można się rzucić czy tam spaść. Nie wiadomo, ale Shiver dzisiaj chyba nie chciał z tego korzystać. Stał sobie tutaj w ukochanych dresach zawieszonych na biodrach i rozpiętej koszuli. Nie można zapomnieć o butelce whiskey w ręce, lecz tej upitej było jeszcze mało. A wypił to wszystko na... Odwagę? Próbę przełamania lodów? To śmieszne. On jest śmieszny. Kurwa żart. Bo to słabość, bo to jedyna odmiana człowieka w zamku, który jest naiwny, bo wierzy, że może kochać. Że chce. Że jeszcze jest szansa. To naprawdę żart. I czekał. Oglądał się za siebie, ale nie bylo jej widać. Pewnie zaraz przyjdzie. Może spóźniona. Może jej policzki będą zaróżowione, ale nie od zmęczenia, a skradzionego pocałunku. Może będzie nerwowo splatać dłonie i znowu rozplatać, a może jej włosy dziś będą wyjątkowo związane... Tyle wątpliwości zamkniętej w jednej jedynej osobie w całym zamku, która skrywa w sobie większą tajemnicę niż dzieciństwo Christiana.
Miała kompletny mętlik w głowie, kiedy dostała list, według którego miała się spotkać z Christianem. Owszem, tak, bardzo chciała go zobaczyć! Tęskniła strasznie, ale... doskonale wiedziała, że to być może ich ostatnie spotkanie. Że chłopak powie jej, że nie może z nią dłużej wytrzymać, skoro zachowuje się jak nieodpowiedzialna gówniara. Już nie raz siebie za to przeklinała, że jest taka dziecinna i do niczego niepotrzebna. Nigdy tego nie widziała, dopóki nie próbowała stworzyć czegoś trwałego z człowiekiem, który chyba pokładał w niej nadzieje. Pomimo tego, że zamiast planować swoją przyszłość, ona taplała się w błocie na błoniach, łaziła po drzewach i biegała po korytarzach zamkowych, bawiąc się w chowanego. Zamiast odznaczać się rozsądkiem, ona wciąż bujała w obłokach, naiwnie na wszystko patrząc. Czymże był buziak dla Petrosa? Głupim, lekkomyślnym eksperymentem, który w dodatku ją zawiódł. I nie przyszło jej z tego nic dobrego. Ale ona najpierw robi, a dopiero potem myśli. Cóż, nic dziwnego, że nie znalazła się w domu Roweny Ravenclaw. Poza tym miała raptem szesnaście lat! To znaczy, wszyscy inni mają za sobą już mnóstwo doświadczeń, są dojrzali emocjonalnie, a ona... ona nie wpisywała się w żadną rubrykę do wypełnienia w ramach ankiety. Ona miała inny system wartości, działania, życia jako takiego. I chyba się po prostu nie zgrali z Shiverem... a bardzo tego żałowała. Mimo wszystko miała na tyle rozsądku, aby przyjść. Aby zmierzyć się z konsekwencjami swoich poczynań i dostać zasłużoną karę. Może to ją nauczy, aby nie robić tak beznadziejnych rzeczy, jakie jeszcze niedawno zrobiła? Ciężko stwierdzić, czy Slater uczy się na własnych błędach, to się dopiero okaże. Chwilowo zaś postanowiła pójść, na dach. Dziwne miejsce, ale czasem sama je odwiedzała. Kiedy gwiezdna sala była zajęta, a ona chciała popatrzeć w niebo. Niebo błękitne, niebo granatowe, niebo pochmurne, niebo złociste, niebo zaróżowione. Wszystkie rodzaje nieba już poznała. Chciałaby tak czasem poznać Chrisa. Jednakże to było już niemożliwe. Wcześniej było niesamowicie trudne, a teraz to i tak już zjebała, nie ma o czym myśleć. I w związku z tym, kiedy tak szła korytarzami w jakiejś za dużej koszuli w kratkę, postrzępionych jeansach i swoich zdezelowanych trampkach, z rozpuszczonymi włosami, to serce podchodziło jej do gardła. Nie, nie była jeszcze na to gotowa, nie! Zawracała wtedy, w kierunku pokoju wspólnego gryfonów. A potem krzyczała na siebie w myślach, że nie może się zachowywać znowu jak jakiś bachor. Więc ponownie szła na spotkanie. Jednakże rozmyśliła się jeszcze parę razy po drodze. Dlatego ostatecznie dotarła na miejsce spóźniona. Stanęła na dachu, w odległości od krukona, wpatrując się raczej w jego plecy. I po raz pierwszy w życiu nie miała pojęcia, co powiedzieć. Gdyby tylko wiedziała, że może to wszystko jakoś jeszcze naprawić, w jakikolwiek sposób, od razu rzuciłaby się do tego zadania, nie patrząc na nic. Ale wątpiła. Tak bardzo wątpiła. Że stała jak na ścięcie, marząc o tym, aby wyrzucił jej wszystko wprost. A ona potem umrze, tak, właśnie tak. Mentalna śmierć, brzmi pięknie. Najgorsze, że chciała się w niego wtulić i zapomnieć o wszystkim, a właśnie nie mogła tego zrobić. Dno i wodorosty.