Huśtawka ta odwiedzana jest często przez zakochańców. Wystarczy raz ją trącić a będzie huśtać samodzielnie, powoli i przez dobrą godzinę. Co więcej okoliczne aromaty kwiatów w magiczny sposób zmieszały się przez co w powietrzu wyczuć można zapach swojej amortencji - nie mota ona jednak zmysłów, a jedynie uprzyjemnia spędzony tu czas.
Max tak. Max zawsze był szarmancki co jak co ale tego nauczył się od swojego biologicznego ojca. Szkoda, że nie był aż tak szarmancki, żeby kokietować własną kobietę, a matkę swojego dziecka. Ehh. Doskonale to wszystko pamięta i pewnie przez to okazuje tak wielki szacunek do ludzi. Był inny niż jego rodzice. Sam nie wiedział po kim jest taki, ale był. Zachowywał się kompletnie inaczej. Nie wychowali go więc pewnie też dlatego. Miał zaledwie kilka lat kiedy ich stracił więc za dużo w jego wychowanie nie wnieśli. Całe szczęście, że nie odziedziczył po nich charakteru, bo byłoby naprawdę nie fajnie. Pewnie nie byłby na tym miejscu gdzie jest teraz i nie miałby tylu przyjaciół co ma. Kobieta była naprawdę bardzo ładna. Ale co z tego? Była nieznajomą dla niego, być może kiedyś przyjdzie czas, że będą jakoś bliżej siebie, chociaż wątpił w to. Max coraz bardziej nie wierzył w to, że mu się w życiu powiedzie, a zwłaszcza z kobietami. Zakochuje się bardzo niefortunnie. Jego pierwsza szkolna miłość. Gwen. Tak długo byli razem i co? Zniknęła, kochał ją nade wszystko, ale zniknęła. Owszem coś tam się pomiędzy nimi stało, podobnie jak i z Beti. Ktoś jej powiedział, że ją zdradził. Co za bezczelność. - Może i uczą, ale nie byłem dobry z Historii Magii. - zaśmiał się. No bo na jakiej innej lekcji mógłby się o tym dowiedzieć? Może i coś słyszał na temat tego miejsca, ale nie chciał mówić to czego nie był pewien. Jeżeli Rosaline będzie zależeć to na pewno znajdzie odpowiedni temat i odpowiedzi na zadawane pytania. - Tak, od małego się tutaj uczyłem i los chciał, żebym tutaj nadal pracował. Bardzo się z tego cieszę. Wiesz, marzę o posadzie nauczyciela, ale jednak potrzeba wykształcenia i odpowiednich papierów, których niestety nie posiadam. Ale z biegiem czasu to się nawet z tego cieszę. Użerać się z tymi małymi ślizgonami... Ehh. - burknął pod nosem otrzęsując się jakby mu było zimno, ale na samą myśl o tym robiło mu się zimno i przechodziły dreszcze. Niby nic nie miał do ślizgonów, przecież to jego druga rodzina, ale jednak nowe pokolenie ponoć daje wielkie znaki o sobie.
Historia Magii obok Starożytnych Run niezwykle fascynowała Rosaline. Kiedy była młoda i powiedzmy sobie to wprost- nielubiana, spędziła całą masę w bibliotece poświęcając swój czas tym dziedzinom sztuki magicznej, które przez zdecydowaną większość były traktowane jako nudne i niepotrzebne. Ona jednak była absolutnie zafascynowana wszystkim co było związane z tym magicznym światem. Prawdopodobnie przyczyny takiego stanu rzeczy należy poszukiwać w jej dzieciństwie, które było pozbawione magii. Początkowe lata edukacji też nie były zbyt kolorowe. Może i miała nie najbrzydszą twarz, ale za to miała dwie matki, prawie mugolską krew i W ze Starożytnych Run. A od trzeciego roku miała, i do dzisiaj ma, najbrzydsze plecy na świecie. Dzieci były jednak okrutne. Może dlatego teraz, jako dorosła, jest taka, a nie inna. A może była taka od zawsze? - Och, Max. Zawsze można takie papiery wyrobić, a potem... cudowna kariera asystenta! Naprawdę, polecam - w ostatnim zdaniu sarkazm można było wyczuć naprawdę z daleka. Jednak wciąż się uśmiechała, jakby jej wargi nie znały innego stanu i nie potrafiły nic innego. - Mali Ślizgoni wydają się być jeszcze znośni. Osobiście przerażają mnie Krukoni. Oni urodzili się z dodatkowymi mózgami, czy co? Dwunastolatek znający większość futhraków sprawia, że mam ciarki na plecach. Oni wiedzą zdecydowanie zbyt wiele - zaczęła wyjaśniać dość żywo przy tym gestykulując. Zaraz jednak jej ręce opadły spokojnie na kolanach, a na czole pojawiła się jedna zmarszczka mogąca oznaczać tylko jedno- zmartwienie. - Chyba nie będę doskonałym pedagogiem, skoro nie doceniam zdolnych uczniów, prawda? A może to za dużo czasu z Fairwynem... - zaczęła zastanawiać się na głos, ale zaraz znów jej twarz się rozpogodziła, no bo przecież... Kto jak kto, ale Edgar powiesił poprzeczkę naprawdę, naprawdę wysoko. Większym ciulcem dla uczniaków nie da się być. Chyba. - Czego chciałbyś uczyć, Max? - zapytała lekko odpychając huśtawkę nogami, aby wprowadzić ją w spokojny ruch.
Max bardzo dobrze wspomina dzieciństwo. Był kiedyś grubym chłopcem, ale teraz to się zmieniło, jednak w tamtych czasach to naprawdę mu dogryzali, ale nie miał zamiaru się tym przejmować bo niby dlaczego? On nigdy nie przejmował się opinią innych. Mimo że był grubym chłopcem to jednak jakoś specjalnie nie był z tego faktu karcony przez swoich kolegów z domu, z pewnością nadrabiał swoim humorem i wiele osób go za to ceniło. Że mimo iż był jaki był nie potrafił sobie nie żartować nawet z tego jak sam wyglądał. - Wiesz co, zawsze marzyłem o takiej swojej przyszłości, ale praca gajowego jest cudowna i sam nie wiem czy jestem zdolny być nauczycielem. Ta praca chyba jest bardziej fascynująca, może nie jest tak dobrze płatna, ale co z tego? Ważne, że nadal mogę przebywać na terenach Hogwartu, nie jeden student o tym marzy. - powiedział do niego. Każdemu uczniowie pewnie przykro jest opuszczać szkołę. No co jak co, ale pół życia się tutaj spędza, ta niesamowita atmosfera i bezpieczeństwo stwarza czarodzieja spokojniejszym o swój los. Nie przejmował się niczym co się dzieje, a robi nawet na przekór, żeby to wszystko nie było takie piękne. Teraz pewnie się karci w głowie, że taki był, ale to pewnie każdy uczeń później tego żałuje. Zaśmiał się ze słow Rosaline. No tak miała rację. Chyba żaden dom tak nie przestrzegał regulaminu i opowieści o swoim domu jak oni. Krukoni od zawsze wydawali się być kujonami. - Szczerze chyba każdy kto nie był w Ravenclaw tak właśnie sądzi. - zaśmiał się. Z tego też powodu Max nie lubił krukonów. Swego czasu nie miał w ogóle znajomych z tego domu. Praktycznie nie potrafił się z nimi w jakikolwiek sposób dogadywać i do tej pory nie miał żadnym z nich jakiś dobrych relacji. - Eno nie mów tak... Na pewno będziesz świetnym pedagogiem. Kujoni są zwyczajnie nudni kiedy na każde pytanie znają odpowiedź. - mruknął i przewrócił oczami. Pamięta jak na szkolnych lekcjach to wszyscy krukoni podnosili ręcę gdy tylko rzucone było pytanie. To było irytujące, bo człowiek chciałby nieco zabłysnąć, a nie potrafił. - Zawsze doskonale sobie radziłem z Zielarstwem, ale tak jak powiedziałem na razie o tym nie myślę. - mruknął do niej. Przyjrzał się Rosaline. Była naprawdę bardzo ładną dziewczyną. Nie pamięta ją z czasów szkoły, być może w ogóle się tutaj nie uczyła? Albo zwyczajnie była od niego starsza bądź też młodsza, ale skoro była asystentem to podejrzewał, że jednak była starsza od niego.
Słuchała uważnie jego słów nie do końca rozumiejąc ten stan rzeczy. W Ameryce uczono ich prostej filozofii, wpajali ją absolutnie wszystkim obywatelom, a mianowicie "rób to o czym marzysz". Dlatego właśnie jedna z jej matek miała studio tańca, a druga studio fintess. Dlatego też ona aktualnie zaciskała zęby na tej asystenturze znosząc nieprzychylne spojrzenia pana kierownika. Ona marzyła o tej pracy. Jak była dzieckiem chciała być nauczycielem. Jednak po skończeniu Tecquali marzenia te oddaliły się za pomocą tequili. No ale hej! Przecież była tu teraz i próbowała. Więc marzenia są ważne, trzeba się ich trzymać i je wszystkie po kolei realizować. Wciąż jednak trzeba pamiętać by ciągle jakieś marzenia mieć. I zawsze, ale to zawsze traktować je jako cele, a nie mrzonki. Dobra, koniec taniego coachingu w stylu Jakóbiaka. Przejdźmy do meritum. Blondynka patrzyła więc na niego swoimi wielkimi oczyskami, jakby nie do końca rozumiejąc. Nie mniej jednak uśmiechnęła się szeroko, wzruszyła ramionami i podzieliła się z nim inną sentencją którą Amerykanie lubią dzielić się między sobą, wmawiając wszystkim dookoła, że to prawda, a mianowicie... - Pieniądze to nie wszystko - aha. Akurat. Pieniądze są mega ultra ważne. I chyba każdy trzylatek na Wyspach już zdawał sobie z tego sprawę, podczas gdy oni w Stanach wciąż rozpowszechniali między sobą tą pierdołę. - W takim razie z pewnością nie byłabym w Ravenclaw - przyznała uczciwie. Nie była geniuszem. Była raczej z tych ciężko pracujących co bardziej wpisuje się w filozofię bycia Helgi Hufflepuff. Jego następne słowa skwitowała szczerym śmiechem. Machnęła lekceważąco dłonią, by stwierdzić jedynie. - Będę. Profesor F. powoli wpaja mi nienawiść do tego zawodu. Za jakieś dziesięć lat będę witać uczniaków słowami: siadać na dupach, a każde słowo bez pozwolenia to minus pięć punktów dla domu - udała jego udręczony ton którym zwracał się do młodych adeptów sztuki magicznej, a na koniec zaśmiała się zadowolona ze swojego performance'u. - Zielarstwo? Super. W Salem mieliśmy strasznie dużo szklarni. Nie to, żeby zmuszali nas do zielarstwa, bardziej żeby było co tanim kosztem wrzucać do kociołków - wyjaśniła znów posyłając mu szeroki uśmiech.
Max jakoś nigdy nie miał problemu z pieniędzmi. Rzadko kiedy prosił o jakiekolwiek pieniądze od swoich rodziców, zazwyczaj dostawał je pod choinkę czy na jakąkolwiek inną okazję, albo i bez okazji, ale na tyle o niego dbali, że nie musiał prosić ponadto. Mężczyzna był jednak bardzo oszczędny, potrafił uzbierać sobie pieniądze i nie wydawał na byle co. Oczywiście nigdy jakoś nie chował je do kieszeni i udawał, że ich nie ma. Potrafił postawić piwo, czy też kupić wymarzonej kobiecie bukiet kwiatów. Aż tak do pieniędzy nie był przyzwyczajony. Jednak darował sobie kupna rzeczy które nie są dla niego wartościowe, a jedynie by go zadowoliło na kilka chwil. Zresztą Max rzadko kiedy chodzi na jakiekolwiek zakupy, chyba że musi. Ostatnio dość sporo pieniędzy musiał wydać na wyposażenie swojej chatki, jednak wcale nie skąpił, a chatka wyglądała według niego teraz na naprawdę przyzwoitą i mógł bez problemu zaprosić kogoś na herbatę, bo wcześniej było mu zwyczajnie głupio i wstyd. Jednak nie powinien, bo chyba każdy wiedział, że był gajowym od jakiegoś czasu i nie mógł już na początku wprowadzać tak radykalnych zmian. - No mnie do domu kruka naprawdę bardzo daleko. - mruknął do niej i zaśmiał się. Dobrze znał kilkoro uczniów z tego domu i wiedział jak się zachowują. Tiara Przydziału przydziela do domów gdy mają zaledwie jedenaście lat, do czasu studiów charakter danego ucznia może się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Znał kilka takich przypadków. Jednakże Max pewnie do tej pory trafiłby do domu Helgii. On się prawie w ogóle nie zmienił. Tiara co prawda rozważała kwestie Slytherinu. Max był na takiego wychowywany, więc o Slytherin wiele słyszał od swoich biologicznych rodziców i był przekonany, że i on tam trafi. Był stu procentowym czarodziejem, miał rodziców którzy specjalizowali się w czarnej magii. To wszystko uwielbiał Salazar, ale coś jednak poszło nie tak i nie był tam gdzie powinien, a raczej gdzie uznawali rodzice i jego rodzina. Ori również była bardzo zaskoczona wyborem domu, ale cóż. To, że cała rodzina była w Slytherin nie znaczy, że i Max tam trafi. Oczywiście nie uważał tego domu za jakiś specyficzny i nielubiący. Wręcz przeciwnie. Od małego miał tam wielu znajomych i można powiedzieć, że był najbardziej z nim zaprzyjaźnionym domem. Nikt nie patrzył na to, że był w Huffie, może dlatego że wiele razy mogli go zauważyć w towarzystwie Oriane, a ona była w Slytherin. - Wiesz, jeżeli nie będziesz chciała się tak zachowywać to nikt Cię do tego nie zmusi. Ale z niektórymi właśnie tak trzeba postępować i dlatego ja się do tego nie nadaje. Mnie bardzo łatwo przekonać, a uczniowie by mi pewnie weszli na głowę. - mruknął i zaśmiał się. Może i nie wyglądał na takiego, ale taki był. Niekiedy taki ciapowaty i każdy mu może wcisnąć każdy kit, ale potrafił być również stanowczy, arogancki. Dawny puchon zawsze marzył odwiedzić jakąkolwiek inną szkołę, ale nigdy nie było mu to dane. Teraz już mu to trochę przeszło, chociaż wcale by nie zaszkodziło poznać jakieś inne metody nauczania czy tradycji w innych szkołach. Zawsze chciał odwiedzić Beauxbatons czy Durmstrang, może kiedyś nadarzy się taka wspaniała okazja. - Ja od pierwszych lat fascynowałem się tym przedmiotem. Ojciec ma szklarnię w domu i wiele roślin. Wychowałem się opiekując się nimi być może dlatego jestem ich miłośnikiem. - oznajmił i uśmiechnął się na same wspomnienia. Oj tak. Przybrani rodzice bardziej umilili mu życie. Jednak nigdy jakoś specjalnie nie skreślał swoich biologicznych rodziców. Nie wiedziałby jakby to było gdyby dorzyli do tego momentu.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Świat to piękne miejsce - Cassie zawsze wychodziła z takiego założenia. A jednak łatwiej było o tym myśleć w takim miejscu jak to, czyli w wiosennym ogrodzie pełnym kwiatów. I to na huśtawce! Mała Krukonka uwielbiała huśtawki, a ta była jedną z najfajniejszych, na jakich przyszło się jej bawić. Z początku czerpała frajdę z rozpędzania się i wskakiwania na nią. Huśtawka bujała się wtedy parę razy, ale po chwili traciła impet, więc Cass zaczynała proceder od początku. Przy którymś podejściu dziewuszka wymierzyła źle i straciła równowagę, mocno uderzając plecami o ziemię, aż na chwile straciła dech, ale ponieważ beksą nie była, szybko wstała, otrzepała się i nie pomna na fakt, że przed chwila mogła skręcić kark ruszyła znów do zabawy. Mimo wszystko ta poprzednia jej się znudziła, dlatego trzeba było znaleźć nową. I udało jej się to! Zaczęła się wdrapywać na stelaż huśtawki, żeby móc podziwiać kwiecisty ogród z góry. Kiedy już była na szczycie, usiadła na niej okrakiem i wyciągnęła różdżkę, z którą przenigdy się nie rozstawała. - Accio plecak! - zawołała, a ten poszybował w jej kierunku pięknym łukiem z taką prędkością, że Cass straciła równowagę i już po chwili dyndała głową w dół, trzymając się stelaża wyłącznie nogami. I sądząc po jej minie, wcale nie była z tego powodu nieszczęśliwa.
Przemiany były tym, czym musiała się interesować. Ostatecznie bowiem transmutacja była konieczna, jeśli chciało się działać w przemyśle związanym z magicznym transportem, z czego w pełni zdawała sobie sprawę. I jeśli nawet chciałaby zająć się tylko tworzeniem mioteł albo czymś podobnym, to mimo wszystko nie mogła zasypywać gruszek w popiele i uważać, że wszystko ujdzie jej na sucho, a kiedy pięknie zatrzepocze rzęsami, to pracownicy wykonają za nią całą brudną robotę. Nic z tego, nie była taką osobą, nic zatem dziwnego, że kiedy miała przerwę w porze obiadowej, wybrała się po prostu na błonia, szukając dla siebie nieco odludnego miejsca, gdzie nikt by jej nie przeszkadzał. Poza tym nie chciała przypadkiem doprowadzić do tego, że w czasie swoich ćwiczeń przemieni komuś, dajmy na to, okulary w coś zupełnie innego. Czułaby się co najmniej głupio i pewnie skończyłoby się na tym, że zaprowadziłaby delikwenta do profesora z jakąś prośbą o pomoc, co znowuż byłoby z jej strony niewątpliwie całkowicie absurdalne, ale taka już Victoria po prostu była i nie bardzo dało się to jakoś zmienić. Skoro zaś tak, znalazła sobie po prostu miejsce na huśtawce, po czym wyciągnęła przyniesione przez siebie bibeloty, jakie znosiła jej Paskuda. A to jakiś kapsel, a to sznurek, mały kamyczek, generalnie wszystkie śmieci, które były dla niej podarkiem, mogły się teraz przydać, kiedy postanowiła poćwiczyć avifors i zobaczyć, czy zdoła przemienić te przedmioty w ptaki. Musiała przyznać, że pod pewnymi względami zaklęcie to wydawało jej się co najmniej bajkowe i z wielką przyjemnością chciała je opanować w stopniu na tyle satysfakcjonującym, że nie będzie zamieniała wszystkiego we wróble. Domyślała się, że w tym wypadku również trzeba było mieć fantazję, a ta była bardzo ceniona w rodzie Brandonów, którzy nieustannie stawiali na rozwój. Nowy wzór samochodu, miotły, powozu? Może nawet dywanu? To zdecydowanie wymagało od twórcy czegoś więcej, niż bycia doskonałym rzemieślnikiem, trzeba było zatem ćwiczyć uparcie, bo dopiero praktyka czyniła mistrza. Wyjęła różdżkę z torby, a później przez chwilę wpatrywała się w kapsel, nim ostatecznie skupiła się na nim w pełni i odetchnęła głęboko. - Avifors - powiedziała spokojnie i już po chwili przedmiot faktycznie przemienił się w ptaka. Tak jak podejrzewała, małego, szaro-burego wróbla, który i tak w dużej mierze ją zachwycił. W końcu to była jej pierwsza próba, a tutaj proszę, zaklęcie nie było aż tak trudne, z transmutacją miła już do czynienia, więc ta sztuka nie okazała się dla niej aż tak skomplikowana. Uśmiechnęła się pod nosem, przyglądając się jednocześnie, pozostałym przyniesionym przedmiotom i odchrząknęła. Powtórzyła zaklęcie, kierując różdżkę na sznurek, a później kamyczek, które oba przemieniły się w kolejne wróble, a Krukonka lekko zagryzła wargę, bo mimo wszystko miała nadzieję na coś więcej, ale nie zamierzała się poddawać. Znalazła jeszcze ołówek, który również postanowiła poświęcić i położyła go przed sobą, oddychając głęboko. Poczuła, że różdżka nieznacznie się jej nagrzewa, ale nic z tym fantem w tej chwili nie zrobiła, bo mimo wszystko chciała się w pełni skoncentrować na zadaniu. Nie było łatwe, ale naprawdę miała nadzieję, że tym razem uda się jej uzyskać coś innego, niż wróbla (albo ptaszka bardzo do niego podobnego, w końcu aż tak się na tym nie znała). Złapała nieco głębszy oddech, a później skierowała różdżkę na ołówek, zagryzła na moment wargę. - Avifors - wypowiedziała stanowczo, by przyglądać się, jak przedmiot przemienia się w skrzydlatego jegomościa. Nadal był raczej wróblem, ale Victoria z przyjemnością odnotowała fakt, że gdzieś tam w tym wszystkim pojawiło się kilka kolorowych piórek. To była mała satysfakcja i wiedziała, że na pewno czeka ją jeszcze więcej prób, walki, ale nigdy nie poddawała się tak po prostu, nigdy nie stwierdzała, że spróbowała raz i wystarczy, trzeba było nadal iść naprzód i się rozwijać, teraz zaś była przekonana, że jeśli będzie dalej ćwiczyć, to osiągnie odpowiedni poziom. Nie tylko dla rodziny, ale i dla siebie samej, bo chciała się przekonać, że jej wyobraźnia jest w stanie zmieniać świat.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
- Chcesz mi powiedzieć, że koncept dwóch strażników Azkabanu popadających w szaleństwo nie jest dobrym pomysłem na spektakl? - Nie mówie, że jest zły, zwyczajnie opowieść o sabacie czarownic pod kątek substancji halucynogennych byłaby dużo lepsza do zrealizowania, lepiej byś się w niej czuł, choć nie wiem co ludzie by woleli… Syki rozbrzmiewały po całym kamiennym korytarzu, ja zaś pochłonięty byłem rozmową z moim małym przyjacielem owiniętym wokół mojej szyi. Rozmawialiśmy o spektaklu, jaki warto byłoby przygotować, wspólnie, acz nie mieliśmy jednego dobrego pomysłu, przez co byliśmy niezdecydowani. Skończyłem już dzisiaj lekcje, mogłem więc odetchnąć wreszcie na świeżym powietrzu w samotności. Tyle osób, z którymi wymagane jest obcowanie w ramach ćwiczeń było dla mnie przytłaczające i nie zdarzyło się jeszcze, żebym czuł się komfortowo w takim towarzystwie. Dużo bardziej lubowałem się w indywidualnych zajęciach, bądź pracy z jedną, może dwoma osobami. Teraz za to zamierzałem spędzić czas z Proximą, tym nieszczęsnym małym wężem, którego białe łuski odbijały promienie słoneczne, przez co wyglądał jeszcze bardziej zjawiskowo niż zazwyczaj. Ubrany byłem w swoją szatę czarodziejską, która była pełna w przyszywane emblematy różnych zespołów, jakich słuchałem, dość ironiczną zszywką była ta z herbem mojego rodu. Umiejscowiona była ona zaraz obok godła mojego domu, dominującego kruka na błękitnym tle, która dziwnie kontrastowała z czarnym wężem o pomarańczowych ślepiach na białym tle, co było znakiem rozpoznawczym McKellenów. Wielu Krukonów patrzyło na mnie niesmacznie, dalej bawiąc się w dziecinne wojenki domów, gdzie dla punktów, potrafiliby osmarować kogoś od dołu do góry, nie zważając na nic innego. Byłem zmęczony takimi ludźmi. Teraz jednak miałem nadzieje, że nie natknę się na żadnego niesfornego wychowanka mojego domu, który zarzuci mi zdradę narodu, jakim było to godło spadkobierczyni Roweny Ravenclaw. Spacerowałem po błoniach, ciesząc się ładną pogodą i dyskutując z Proximą o spektaklach, jakie moglibyśmy zrobić, albo jakie role mógłbym zagrać. Ostatecznie, moją uwagę zwróciła urocza huśtawka, która aktualnie była wolna, nie było też na ten moment nikogo w pobliżu, kto chciałby zająć mi to miejsce. Ulokowałem się wygodnie po prawej strony i dałem wężowi zejść z mojego ciała i owinąć się wokół oparcia na rękę i odepchnąłem się lekko od ziemi, tak żeby zacząć się powoli huśtać. Wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni małą książkę kieszonkową, gdzie opisane było życie i twórczość jednego z najbardziej znanych ludzi mugolskiego kina, Charliego Chaplina. Nie do końca rozumiałem o co w całej tej „technologii” chodziło, ale nie zrażałem się, starałem się pojąć sam geniusz tej niezwykle barwnej osoby. Wyciągnąłem również papierosa i zapaliłem go od końca różdżki.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Czas mijał nieubłaganie, a śmierć wydawała się być jedyną, pewną rzeczą, która czekała na każdego człowieka. Świadomość tego uderzała w Gabrielle coraz bardziej za każdym razem, kiedy spoglądała w lustro. Dopiero długo wpatrując się we własne odbicie dostrzegała zmiany, jakie w niej zaszły i nie chodziło jedynie o te powierzchowne, wpływające na wygląd; wystarczyło dłużej skupić się na zielonych tęczówkach, by i w nich ujrzeć konsekwencje czynów i decyzji podjętych przez dziewczynę. Nic więc dziwnego, że natłok myśli po raz kolejny prowadził jej stopy, w miejsce, do którego normalnie nawet by nie zajrzała - huśtawka ogrodowa. Unoszący się w powietrzu zapach amortencji wyczuwalny był zanim jeszcze dojrzała bujawkę wykonaną z drewna, na której o dziwo siedział już jakiś chłopak. Zmarszczyła nos, nie będąc pewna czy powinna mu przeszkadzać, gdyż wydawał się być pochłonięty rozmową, która w pierwszym momencie obudziła w umyśle blondynki wspomnienie spotkania z Blase, lecz ostatecznie Krukon, a raczej jego głos wydał się jej znajomy. Niepewnie podeszła bliżej, tak by mógł ją dostrzec, zanim bezwstydnie wkroczy w jego przestrzeń, a dzięki temu ona miała czas, by przyjrzeć mu się lepiej. Zamrugała kilka razy, pozwalając kolejnym wspomnieniom bombardować myśli, tym razem bardziej odległe. - Znamy się? - zapytała, uśmiechając się przy tym niepewnie, spojrzenie zielonych tęczówek badawczo śledziło twarz blondyna, a ona nie mogła z głowy pozbyć się myśli, że już go kiedyś widziała - oczywiście szkolnych korytarzy nie brała pod uwagę.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Zapach tytoniu zmieszał się z zapachem nowo otwartych ksiąg i charakterystycznego zapachu pewnej rośliny, która z pewnością nie rosła na terenie Hogwartu, natychmiastowo tutejsza magia w powietrzu by ją zdmuchnęła z powierzni ziemi nie pozostawiając po sobie niczego, jak to zwykle zresztą bywało z wszelkimi narkotykami na terenie gotyckiego zamczyska. - Twój spektakl mógłby być kontrowersyjny i nie chciałbym, żeby już na samym początku była przypięta do mnie łatka twórcy dziwnego, tworzącego kontent o mieszanej moralności. Póki co, wolałbym czepić się czegoś, co nie jest związane z halucynogennymi sprawami. Już wystarczy, że jestem McKellenem - Jak uważasz amigo, twój pomysł jest jednak cięższy do zrealizowania. Potrzebujesz cholernych perełek aktorskich, nie dasz na scenę twóch debili i powiesz im, żeby grali czubków, przecież wiesz o tym. A znasz kogoś takiego? - Proxima doskonale wiedział, że nie miałem dobrych aktorów w zanadrzu, nie znałem żadnego, choć nie mogłem zaprzeczyć, że tacy na pewno w Hogwarcie by się znaleźli. Bolało mnie, że nie słyszałem o żadnym kółku teatralnym czy czymkolwiek w tym rodzaju, gdzie mógłbym szlifować swoje umiejętności. W każdym razie, z moich rozmyśleń "obudziła" mnie blondwłosa dziewczyna. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, aby stwierdzić, że była niezwykle piękną dziewczyną. Co dziwne, nie sam fakt jej nieprzeciętnej aparycji mnie przyciągał, a takie uczucie z tyłu głowy, że w tej twarzy jest coś charakterystycznego i coś, co już widziało się wcześniej. Twój umysł starał się za wszelką cenę wrócić do tego wspomnienia, je jakkolwiek zidentyfikować, choć nieskutecznie. Pozostaje jedynie przeczucie, światełko przekonania, że coś w tej twarzy jest dla mnie znanego. Na jej rzecz oderwałem się zupełnie od rozmowy z Proximą, który może coś do mnie mówił, może nie, w każdym razie zupełnie go nie słyszałem, skupiony na przemierzaniu własnych wspomnień. Jej pytanie tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie tylko przeczucie, że z pewnością gdzieś coś było, choć musiało być to tak dawno, że oboje tego nie mogliśmy umieścić w odpowiednim miejscu na odpowiedniej półce w pamięci. To, co jednak było w tym wszystkim najdziwniejsze, że nie czułem blokady w kontakcie. Że nie czułem nagłego ścisku w gardle, niepozwalającego mi wymówić odpowiednio słowa, tak jakby podświadomość faktycznie mi mówiła "nie, ty ZNASZ tę osobę, nie musisz się bać. Dlatego też zyskałem na pewności, że spotkanie między nami musiało się odbyć. - W istocie - zacząłem, zastanawiając się, jak dobrze dobrać słowa - choć nie jestem w stanie ulokować wspomnień w czasie, ani ich w ogóle zidentyfikować. Na pewno już wcześniej się widzieliśmy. Twoja twarz jest dla mnie znajoma, choć jednocześnie nieznana, nie wiem czy rozumiesz o czym mówię... - tutaj się trochę zapeszyłem, nie chcąc zaczynać nagłego filozofowania. - Usiądziesz? - Zaproponowałem, nie chcąc, by stała tak przede mną. Posunąłem się trochę, syknąłem też do Proximy, by wpełzła mi na kolana. - Mam nadzieje, że nie będzie ci przeszkadzać. To jest Proxima... - przedstawiłem węża, który przyglądał jej się badawczo, po czym syknął cicho i położył mi się na kolanach. - Ja za to jestem Shawn. McKellen, jeśli to pomoże nam w jakiś sposób odgadnąć nasze wcześniejsze spotkanie. - Zacząłem, czując nagłą energię i motywację do rozwikłania zagadki, która się nagle i niespodziewanie pojawiła.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie był to pierwszy raz, kiedy Gabrielle miała okazję - po raz kolejny - przypadkowo usłyszeć rozmowę, prowadzoną w mowie węży, która dla niej brzmiała jak niezrozumiałe syczenie. W tym przypadku postanowiła ona jednak od razu ujawnić swoją obecność, dając rozmówcom szansę na oswojenie się z jej widokiem, zamiast bezwstydnie naruszać ich przestrzeń; tego nauczyło ją doświadczenie, nawet jeśli pod tym względem było ono nikłe. Moment w którym spojrzenie chłopaka padło wprost na nią, spotęgował jedynie uczucie, że gdzieś już wcześniej blondynka go widziała, a myśl ta całkowicie zawładnęła jej umysłem przez co początkowo zupełnie zignorowała obecność gadziego przyjaciela. Zamrugała kilka razy, wykonując w ich kierunku pare kroków, choć wciąż pozostawała w bezpiecznej odległości, nie chcąc naruszyć przestrzeni osobistej chłopaka, jak i węża. Kiedy się zbliżyła w powietrzu wyczuła zapach tytoniu wymieszany z dziwną, nieznaną Gab woni na myśl przywołującą zapach świeżo zerwanej cytryny z sosnowego drzewa, co stanowiło niezwykłe odkrycie, które skwitowała jedynie wzruszeniem ramion. Uniosła prawe na słowa nieznajomego, które dawały jasno do zrozumienia, że i on wobec niej ma podobne odczucia. Żadne z nich nie było jednak w stanie odkryć w którym momencie ich ścieżki życia zbiegły się ze sobą, tworząc przez chwilę wspólną drogę. Gabrielle w odmętach pamięci próbowała odszukać twarzy chłopaka, jednakże poza jego oczami wydawała się ona obca; nadgryziona przez ząb czasu. - Doskonale wiem, co masz na myśli - odpowiedziała i jakby dla potwierdzenia swoich słów pokiwała twierdząco głową na znak zgody, że jej odczucia są prawie takie same. Zachęcona jego propozycją,czując na sobie niezadowolone ślepia gada, usiadła na drewnianej ławce, opierając dłonie na desce po obu stronach swojego ciała. Oderwała nogi od ziemi, delikatnie w ruch wprawiając drewnianą konstrukcję zawieszoną na grubych liniach - uwielbiała huśtawki. Zielone tęczówki Puchonki spoczęły na wężu, który teraz grzecznie spoczywał na kolanach Krukona. - Nie, jasne. Cześć Proxim - przywitała się, choć wiadoma była tego, że gad i tak nie jest w stanie jej zrozumieć. Nie zmieniało to jednak faktu, że już raz miała okazję spotkać przedstawiciela jej gatunku, który z jakiegoś powodu - prawdopodobnie dlatego, że płynęła w niej krew wili - był wobec niej bardzo wyrozumiały. Zmarszczyła czoło w chwilowym zastanowieniu czy z Proxim będzie podobnie, a może zobaczy w niej swego rodzaju rywalkę? Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na jej ustach, słysząc, jak nazywa się chłopak. Tego imienia i nazwiska nie zapomniała przez lata. - McKellen. Jeden z wielkiej trójki? - zapytała dla pewności, a widząc niepewne skinienie głowy, roześmiała się. - Gabrielle Levasseur - przestawiła się oficjalnie wyciągając w kierunku chłopaka prawą dłoń, jednak i do niego po usłyszeniu jej imienia i nazwiska musiało dotrzeć skąd się znają. - Jesteś moim przyjacielem z dzieciństwa. Pamiętasz, jak przyjeżdżaliście do Francji? Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty. - oznajmiła i nie mogąc powstrzymać napływu emocji, przytuliła go. - Zmieniłeś się! Ale oczy wciąż masz te same - powiedziała, przyglądając mu się wciąż badawczo, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę on.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Mi z kolei nie zdarzyło się jeszcze nigdy spotkać kogoś spoza mojej rodziny, kto potrafiłby tak jak ja, czy siostra rozmawiać z wężami. Była to niezwykle rzadka umiejętność, choć nawet nie będąc wyjątkowej krwi, można było się tego języka nauczyć. Znalezienie nauczyciela byłoby już cięższym orzechem do zgryzienia. Dziewczyna, która powoli, stopniowo się do nas zbliżała, kwitnąć nieśmiałością była na swój sposób urocza, pomijając już jej tak bardzo znane i nieznane zarazem mi rysy twarzy i niezwykłe piękno. Lekki powiew wiatru muskał jej włosy, rozwiewając je odrobinę, na czym skupiłem też swoje oczy i zmysły, nie myśląc nawet o tym, że zwykle nie zdarzało mi się tak bardzo wpaść w trans na punkcie czyjejś aparycji. Co było tutaj przyczyną? Czy to sama zagadka, ukryta w jej twarzy to powodowała, czy coś jeszcze tutaj miało znaczenie? Nie byłem w stanie tego stwierdzić, nie miałem pojęcia tak naprawdę co się działo. Jej spojrzenie i delikatne słowa o pięknym brzmieniu były dla mnie czymś pochowanym w odmętach pamięci. Gdyby mózg przyrównać do kufra, to informacja o tych nieprzypadkowych skojarzeniach byłaby tym ukrytym pergaminem pod fałszywym dnem, ukrytym przed nieproszonymi gośćmi. Uśmiechnąłem się po raz pierwszy przy niej na jej słowa potwierdzenia, dzięki którym mogłem być pewny, że pomyłka tutaj nie wchodziła w grę. Znali się, trzeba było tylko ustalić skąd. Pierwsze lody zostały przełamane, nie czułem się nawet nieswojo, gdy była tak blisko mnie na huśtawce. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie, uczucie to można było opisać jak pierwszy lot na miotle – poznawało się coś nowego i tak samo było tutaj, gdy nie czułem się zamknięty w sobie i zdrętwiały w towarzystwie nowej mi osoby. To tylko kolejny dowód, że musiałem znać się już wcześniej z złotowłosą dziewczyną. - Em, tak, wiem, że to dziwne, ale mów na niego Proxima. Wiem, że to niepoprawne, ale sam kazał tak mówić, tak mi się w ogóle przedstawił. – Poprawiłem dziewczynę, podnosząc wzrok z białych łusek gada w głąb szmaragdowych odmętów jej tęczówek. Były one w jakiś sposób hipnotyzujące i pociągające, choć nie chciałem o tym mówić na głos, nawet ja byłem pewien, że byłby to szczyt niezręczności i natychmiastowy krzyżyk na relacji. Gdy również zerknąłem na Proximę, ciekaw jego reakcji na nową znajomą, zastanawiało mnie czy znów zacznie swój teatrzyk strachu, czy może dzisiaj się opamięta za co byłbym mu dozgonnie wdzięczny. Na moje szczęście, wąż jedynie spoglądał na blondwłosą, nie sycząc nawet i nie odzywając się do mnie jaką to znowu „zajebistą dziewczynę wyrwałem”. Odetchnąłem w duchu z ulgą. Nie skupiałem się na nim zbyt długo, bo gdy tylko dziewczyna usłyszała moje imię, ujrzałem w jej oczach nagłe iskierki, w dodatku z tym niebiańskim uśmiechem tworzyły żyjące dzieło sztuki. Popatrzyłem na nią zbity z tropu, nie wiedząc skąd takie określenie, oczywiście na mnie i moje rodzeństwo, o którym zdaje się wiedziała. Wszystko się jednak wyjaśniło, gdy blondwłosa piękność mi się przedstawiła. Nie musiałem się już cofać wstecz, w poszukiwaniu tego imienia – samo jego brzmienie było mi tak znajome i aktualne, że gdy tylko usłyszałem to imię, prawie podskoczyłem z ekscytacji, co było wręcz zaprzeczeniem tego, jak się normalnie zachowywałem. - Oczywiście, że cię pamiętam, Gabrielle – nigdy nie skracałem jej imienia, uważając, że jest najpiękniejsze w całej swojej pełnej formie – kiedy to było, ile my wtedy mieliśmy lat? Nic dziwnego, że się nie pamiętaliśmy, czuję się, jakby to było w poprzednim życiu czy coś. – Zażartowałem, czując podniecenie całą tą sytuacją, która nastąpiła. Nigdy bym nie przypuszczał, że tutaj, na ławce dla zakochanych spotkam swoją dawną przyjaciółkę z dzieciństwa. - Ty również. – Tu się zawahałem, bo komplementów nie zwykłem dawać nawet najbliższym, ale się ostatecznie przemogłem – wypiękniałaś. Jak mogłem nie rozpoznać tych samych, tak bardzo charakterystycznych szmaragdów, jakimi są twoje oczy… – nawet nie dokończyłem, a już się zrobiłem odrobinę czerwony, czując, że trochę wyleciałem za bardzo z poetyzowaniem. Chcąc szybko zmienić temat, wciąż podekscytowany spotkaniem, zapytałem: - Od kiedy w ogóle nie jesteś w Francji? Nie mów, że przez tyle lat chodziliśmy do tej samej szkoły. – Sama ta perspektywa była dla mnie wręcz abstrakcyjna. Kiedyś, gdy rodziną byliśmy zapraszani na bankiety we Francji, spędzaliśmy w trójkę rodzeństwa z rodziną Levasseur całe tygodnie, ja wręcz byłem przyczepiony do Gabrielle, nieustannie spędzając z nią czas.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Dla panienki Levasseur umiejętność porozumiewania się z wężami była czymś niezwykłym i na pewno bardziej przydatnym niż dziedzictwo jej rodziny. Chociażby z tego względu, że wile wciąż wśród czarodziei miały niechlubną opinię, a ich potomkowie od zawsze traktowane były, jak osoby gorszego sortu. Nawet jeśli ktoś mówił, że nie przywiązuje do tego wagi, z czasem jednak we wspomnieniach wspólnie spędzonych chwil, doszukiwał się momentów, w których był pod wpływem działania uroku wili. Było to naturalnym odruchem obronnym, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły uczucia - każdy przecież chciał mieć pewność, że to co pęta jego serce, zajmuje myśli, wywołuje na ciele gęsią skórkę jest prawdziwe, a nie stanowi jedynie urojenie wywołane wpływem innej osoby z wrodzonymi, magicznymi zdolności. Z tego powodu Gabrielle raczej nie afiszowała się z posiadaną przez nią "skazą" w swojej krwi, jaką była domieszka tej pochodzącej od magicznych istot. Nie mogła i właściwie nie potrafiła tak jak Shaw korzystać ze swojego daru, bo w przeciwieństwie do tego posiadanego przez chłopaka - ona swoim mogłaby skrzywdzić ludzi (nie żeby już tego nie zrobiła). Czuła na sobie badawcze spojrzenie Krukona, jednak nie było w nim żadnej natarczywości, z którą mogłaby się czuć źle. Skłamałabym mówiąc, że nie schlebiało jej sposób w jaki przedstawiciele płci przeciwnej patrzyli na nią, niemniej jednak samo poczucie tego, jakie myśli mogą wówczas przychodzić im do głowy, wywoływało na bladych po zimie policzkach różowe plamy; nieskutecznie próbowała zapanować nad tą zdradziecką reakcją organizm, która najczęściej objawiała się w najbardziej nieodpowiednich momentach. Potrząsnęła głową, by zasłonić oznaki zawstydzenia, lecz wiosenny podmuch wiatru, wprawił w ruch blond kosmyki, udaremniając plany dziewczyny. Pasma włosów nabrały jaśniejszego odcienia, a migotające w nich promienie słońca sprawiały, że gdzieniedzie oblewała je złota poświata. Były to niuanse, które jedynie potęgowały przeświadczenie, iż Levasseur jest naprawdę piękną kobietą, a upływający czas działał dodatkowo na jej korzyść. Od czasu, gdy była jeszcze dzieckiem, a więc ten etap jej życia, z którego pamiętał ją McKellen jej sylwetka zmieniła się, stała się bardziej kobieca; delikatnie zaokrąglone biodra, odstająca pupa, wydatne piersi. W dodatku zmieniły się również rysy jej twarzy, stały się ostrzejsze, usta bardziej ponętne a kości policzkowe uwydatnione i tylko oczy w kolorze dojrzałej trawy mieniące się delikatny blaskiem bezchmurnego, niebieskiego nieba mogły świadczyć o tym, że jest to właśnie ona. Przez głowę dziewczyny nie przeszła myśl, że Shawn mógłby czuć się przy niej nieswojo, co prawda miała już do czynienia z podobnym zachowaniem i to również w przypadku osoby posługującej się mową węży (czy to nie ironia), lecz mając w sobie głębokie przeświadczenie, że zna blondyna odrzucała owy pomysł. Dodatkowo negowała to, z tego względu, że chłopak zachowywał się w stosunku do niej dość swobodnie, uśmiechał, zaś jej bliskość nie wywoływała odruchu do odwrotu, uparcie zatrzymując go w tym samym miejscu, które zajmował przed jej przybyciem. - Promixa, dobrze. Postaram się zapamiętać, ale jeśli popełnię błąd to powiedz mu, że z góry proszę o wybaczenie - powiedziała tym razem obdarzając uśmiechem gadziego przyciela Krukona, nieznacznie skinęła w jego kierunku głową, jakby w wyrazie szacunku, jaki do niego miała. Ktoś mógłby powiedzieć, że zwariowała, bo ani nie rozumiała mowy węży, ani też nie miała zbyt dużego doświadczenia w kontakcie z tymi gadami, ona jednak mimo wszystko czuła dziwną więź z każdym zwierzęciem chodzącym, latającym czy też pełzającym po ludzkim padole. Co więcej - każde z nich traktowała, jak równego sobie, nie ignorując ich obecności. Gdy Shawn wrócił do niej wzrokiem, przeniosła spojrzenie zielonych tęczówek na niego, nie mogąc powstrzymać uniesionych kącików ust, które przybrały kształt delikatnego uśmiechu, kiedy widząc minę dotarło do niej, że oddał się on chwilowej kontemplacji. Tylko nad czym? Uniosła pytająco prawą brew ciekawa myśli zaprzątających jego głowę, podświadomie czując, że dotyczą jej skromnej osoby. Dodatkowo zastanowienie u niej wywołał fakt, że gdy przywitała się z wężem, ten mimowolnie zawiesił na nim swój wzrok, jakby oczekując na jakąś reakcję, a kiedy ta nie nastąpiła odetchnął z wyraźną ulgą, co widoczne było w zarysie jego klatki piersiowej, która nagle stała się mniejsza. - Bałeś się czegoś? - zapytała mimochodem, zbyt ciekawa, aby zaobserwowane zjawisko pozostawić bez echa. Nim jednak uzyskała odpowiedź zagadka - skąd się znają - rozwiązała się właściwie sama. Wpatrywała się w jego niebieskie oczy, których kolor w mgnieniu oka stał się jaśniejszy, jakby rozjaśniała go docierająca do Krukona świadomość z kim ma do czynienia. Szeroki uśmiech wywołany odpowiedzią chłopaka, sprawił że w policzki Puchonki pojawiły się charakterystyczne, słodkie dołeczki, które za każdym razem dodawały niewinności jej rysom twarzy. - Ja prawie już wtedy pięć - zaśmiała się, na wspomnienie, jak za każdym razem jej wiek był wypominanym, zwłaszcza przez brata bliźniaka Shawna. - Może w poprzednim życiu to nie, ale trochę jak taki sen, który nagle okazał się być rzeczywistością - powiedziała, próbując ubrać w słowa, to jak odbiera ich niespodziewane spotkanie. Wspomnienia z czasem ulegają zatarciu, jedne odrzucamy sami, inne próbujemy zepchnąć w odmęty własnego umysłu, było to naturalnym zjawiskiem. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie kiedy któreś z nich jest tak bardzo odległe - w ich przypadku minęło 12 lat-możemy je wówczas odbierać jak sen, twór bujnej wyobraźni. Tym razem Shawn był prawdziwy, a każde ich wcześniejsze spotkanie niczym klatki starego filmu pojawiały się w umyśle blondynki, budząc mieszankę pozytywnych emocji, a główną z nich była ekscytacja. Ironia tej sytuacji była jedną z największych jaką w życiu doświadczyła Gabrielle. Oto siedziała na ławce zakochanych ze swoim przyjacielem z dzieciństwa, pozbawiona wcześniej świadomości, że tyle lat chodzą do jednej szkoły; ile to razy musieli minąć się na szkolnym korytarzu? Ile razy przyszło im jeść wspólnie posiłki w Wielkiej Sali? Może nawet podczas niektórych lekcji zajmowali te same ławki. Los ewidentnie z nich drwił, lecz o dziwo blondynka przyjęła to ze spokojem. - Dziękuję - odparła na jego słowa, rumieniąc się przy tym znacznie. Może przyjmowanie komplementów szło jej lepiej, jednak reakcja ciała wciąż pozostawała poza zasięgiem kontroli. - Obawiam się, że właśnie to muszę Ci powiedzieć - oznajmiła, a usta jej opuściły radosny śmiech. Po raz kolejny odepchnęła nogi od trawy, wprawiając huśtawkę w ruch, tym razem nieco mocniejszy, przez co chwycić musiała się liny, by nie stracić równowagi i nie runąć twarzą w dół. - Przeprowadziliśmy się do Glasgow, gdy miałam siedem lat i od tego czasu tylko wakacje spędzam we Francji - wyjaśniła, aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości. Pokręciła głową nie mogąc przestać się trochę głupio uśmiechać i ze szczęścia i z absurdu. - Trochę się u ciebie pozmieniało - zauważyła, wskazując na węża - Coś jeszcze? - zapytała naturalnie, nie chcąc na nim niczego wymuszać.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Nie miałem zielonego pojęcia o jej „darze”, który mógł być błogosławieństwem i klątwą zarazem. Wielu ludzi na temat mieszanki krwi z wilą mówiło dość pozytywnie, widząc tylko jedną, najmniej istotną warstwę problemu. Bo przecież jest się dzięki temu pięknym, aryjskie rysy były przecież powszechnie pożądane. W czym więc była istota konfliktu? Czy taka osoba mogła być w stu procentach pewna, że uczucie jaką ją darzy druga osoba jest w pełni prawdziwa? Ja sam do swojego daru podchodziłem z dumą i radością, nie miał on bowiem żadnej negatywnej strony. Zresztą na przestrzeni różnych zdolności, metamorfomagii, krwi wili czy jasnowidzenia i innych, moja umiejętność była dość prosta i wręcz prymitywna dla niektórych. No, po prostu rozmawiałem z wężami, czego nawet można było się nauczyć. Wspaniale. Osobiście zupełnie inaczej do tego podchodziłem, Proxima był moim najlepszym przyjacielem, który zawsze mi we wszystkim towarzyszył. Nieraz odnosiłem wrażenie, że dużo bardziej wolałem jego towarzystwo od istot mojego gatunku. Rozmowy z Proximą były zdecydowanie prostsze, luźniejsze, czułem się, jakbym miał drugiego brata, z którym jednak mam jakiś dobry kontakt. Sam również się zmieniłem na przestrzeni lat. Ciężko było oczekiwać, żeby było inaczej, skoro ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, to było, gdy oboje mieliśmy około pięciu lat. Przede wszystkim włosy mi pociemniały – wtedy to byłem niemalże albinosem, srebrne kosmyki włosów wtedy dużo bardziej przypominały te dziewczyny. Teraz można powiedzieć, że mam ciemny blond, w cieniu nawet przypominają bliżej brunatne. Czasem nosiłem też kolczyki, choć dzisiaj nie miałem żadnych na sobie, więc nie mogłem się tym pochwalić. Zmieniło się prawie wszystko, jednak to samo hipnotyzujące spojrzenie zostało, dużo bardziej pasujące do cichego, zimnego mnie teraz niż wieczne roześmianego mnie sprzed lat. Nie sposób było nie zauważyć, jak bardzo Gabrielle się zmieniła – jak dorosła. Nie miałem złudzeń, że z pewnością była obiektem wielu spojrzeń w zamku, co mnie nagle wewnętrznie trochę zirytowało. Dlaczego? Sam nie wiedziałem, skoro tak naprawdę to nie znaliśmy się obecnie, ale mieliśmy wspólne wspomnienia, dzięki którym teraz mogliśmy poznać się na nowo, pogłębiając relację. W takim razie nie do końca rozumiałem swoją reakcję, postanowiłem ją jednak stłamsić i zająć myśli czymś innym. Mimowolnie uśmiechnąłem się na jej słowa i odpowiedziałem, kiwając przytakująco głową: - Dobrze, przeproszę go w twoim imieniu. – Nie miało to znaczenia tak naprawdę, bo Proxima nie wyłapywał jeszcze ludzkich słów. Na swoje imię reagował, choć w ludzkiej mowie nie wyłapywał różnicy pomiędzy „Proxim”, a „Proxima”. Co jednak nie znaczyło, że nie robił tego w języku węży, za co wielokrotnie chciał mnie udusić. Żadne wytłumaczenia, że przedstawia się formą żeńską do niego nie docierały i miało być tak jak mówił. Już dawno poddałem się w próbie przekonania go na inną formę imienia, tą wojnę wygrał mój wężowy przyjaciel. Gdy tak na siebie patrzyliśmy, doszedłem do jeszcze jednego wniosku. Nie tylko oczy pozostały niezmienne, ale również ten szczery i emanujący szczęściem uśmiech przywoływał wspomnienia sprzed dwunastu lat. Była to kolejna rzecz, o której wolałem nie mówić głośno, nie chcąc się pogrążyć w oczach dawnej przyjaciółki, ciągle uderzając komplementami. Mógłbym wtedy zostać niepoprawnie odebrany, jakobym wysyłał mylne sygnały do złotowłosej, o co mi oczywiście nie chodziło. Byłem zwyczajnie podekscytowany, że w tej szkole uchowała się osoba, którą znałem i raz na jakiś czas wracałem do niej wspomnieniami, ciekawy co teraz porabia i jak wygląda życie w francuskiej szkole magii. - Ach. Proxima rzadko kiedy reaguje tak… ulegle i z taką pobłażliwością, jeśli mogę tak powiedzieć, do ludzi mu nieznanych. Nie zliczę ile razy udawał, że chce kogoś udusić czy ugryźć, tylko po to, by ta osoba uciekła ode mnie z krzykiem. – Przed oczyma pojawiły mi się co najmniej trzy takie sytuacje, gdzie za jedną musiałem mocno się tłumaczyć przed profesorem, gdyż ta szóstoklasistka w tamtym okresie zgłosiła napaść nauczycielowi. Mogłem wtedy dostać zakaz brania ze sobą Proximy na lekcje, uspokoiło się jednak, sam wąż również przez jakiś czas nie robił wybryków. No właśnie, przez jakiś czas. Potem wszystko wróciło do normy, ale na szczęście nikt niczego nie zgłaszał wyżej. - Ta, twoje określenie ma większy sens. W każdym razie równie abstrakcyjne zjawisko. – Odpowiedziałem, poprawiając się na formę, jaką użyła Gabrielle. Gdy tak sobie pomyślałem, całe to spotkanie było rzeczywiście niczym jakaś scena w spektaklu czy filmie. Zwykle takie sceny się nie zdarzały, a jak już to niezwykle rzadko, żeby tak natrafić na przyjaciółkę z dzieciństwa w kamiennych murach zamku, do którego chodziło się już osiem lat. I dopiero po tylu latach odkryć, że tak naprawdę to cały czas byli blisko siebie i brakowało jedynie tego charakterystycznego spojrzenia, by zwrócili na siebie uwagę. Nie mogłem wręcz uwierzyć, że nawet rumienienie dziewczyny wyglądało uroczo i kobieco zarazem. Często miałem styczność z osobami o ponadprzeciętnej aparycji – z reguły takie się zgłaszały na spektakle, gdyż sądziły, że tyle wystarczy do dobrego wrażenia na scenie. Jednak w tamtym momencie, wydawało mi się, jakobym spotkał kogoś na wzór anielskiej piękności, niepodobnej do nikogo innego i wyjątkowej zarazem. Wróciłem jednak myślami do poprzedniego wątku, nie chcąc stoczyć się na tok myśli w jakich moich spektaklach Gabrielle byłaby idealna. - To tym bardziej nie mogę uwierzyć. Tyle lat byliśmy niemal obok siebie, dzieliły nas tylko różne domy… tak? Bo niemożliwe, byśmy nie rozpoznali się, będąc w tym samym dormitorium. Ja jestem Krukonem, ściślej mówiąc. – Już miał łapać dziewczynę, która miała zaraz stracić podłoże i wypaść z huśtawki, gdy sama sobie poradziła i moja pomoc nie była potrzebna. Uśmiechnąłem się do niej niewinnie, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że tyle razy w trakcie jednej rozmowy zdarzyło mi się unieść kąciki ust w szczerym uśmiechu. Na jej pytanie, zastanowiłem się chwile, już na samym początku decydując, że powiedzenie o czarnym rynku, który zasila moja rodzina to byłby gwóźdź do trumny i nawet sam fakt, że byliśmy przyjaciółmi z dzieciństwa by nie pomógł. Dlatego to postanowiłem pominąć w swojej wypowiedzi, skupiając się na innych rzeczach. - Ogólnie to chyba niee. Swoją „umiejętność” odkryłem, gdy miałem czternaście lat, na wycieczce górskiej z siostrą i rodzicami. Od tamtego czasu szlifowałem język i zacząłem się przyjaźnić z tym oto gadem parszywym. – Tutaj Proxima popatrzył na mnie i syknął tylko, żebym mu już tak nie schlebiał i żebym nie podkolorowywał całą naszą znajomość. Uśmiechnąłem się w duchu, po czym kontynuowałem: - a tak to chyba nic szczególnego się nie zmieniło. Niezmiennie od urodzenia nie potrafię dogadać się z bratem, kłócimy się równie intensywnie co dwanaście lat temu. On nie potrafi gadać z wężami, jeśli o to chodzi, ale siostra już tak, więc na pewno mogę czuć się tym bardziej utalentowanym mężczyzną wśród rodzeństwa – zażartowałem, nie wiedząc już co więcej dodać, dlatego zapytałem, patrząc na nią z ciekawością w oczach. - A u ciebie? Zakładam, że bardzo dużo się pozmieniało, nie pamiętam, żeby wtedy były omawiane jakieś plany przeprowadzki. – Zapytałem ostrożnym tonem, chcąc podkreślić, że jeśli naruszyłem jakąś wrażliwą kwestię, to nie musiała oczywiście o niej nic mówić.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Problem Gabrielle z nietuzinkowymi umiejętnościami, jakie posiadała polegała na tym, że zwyczajnie czuła się zbyt słaba, aby na swoich barkach móc nosić, tak wielką odpowiedzialność. W dodatku ostatnie wydarzenia w roli głównej z Boydem Callahanem uświadomiły jej, jak wielką moc posiada i jak bardzo może ona zrujnować życie jej "ofiar". Prawdopodobnie podejście blondwłosej czarownicy byłoby inne, gdyby od początku wiedziała kim jest. Może wówczas łatwiej byłoby się jej z tym pogodzić? Nauczyć panować nad własnymi żądzami? Kontrolować? Teraz pozostało jej jedynie gdybanie - co uważała za zbędne - oraz pogodzić się z tym, zaakceptować sytuację i sobie z nią radzić na własny sposób. Tego zamierzała się trzymać, wciąż ukrywając swoją drugą naturę, bo tak zwyczajnie było prościej. W rzeczy samej reakcję ludzi były różne, jednak oni zdecydowanie łatwiej akceptowali możliwość rozmawiania z wężami aniżeli umiejętność rzucania uroku, która odbierała wolną wolę. Gdyby panienka Levasseur mogła wybierać, jaką zdolność chce posiadać na pewno nie zdecydowałaby się na to, co potrafi teraz, dużo przydatniejsza była mowa węży - przynajmniej w odczuciu Puchonki. Nikogo nie powinien dziwić fakt, że Shawn dzięki swojej umiejętności nawiązał tak silną więź z gadzim stworzeniem. Zdecydowanie łatwiej - znacznej części społeczeństwa - było nawiązywać kontakt ze zwierzętami aniżeli z drugim człowiekiem, bo ten potrafił zawieść, czy opuścić nas. Gab miała tego świadomość, dlatego patrzenie na chłopaka oraz Proxima sprawiało jej wiele radości, nawet jeśli tylko pośrednio uczestniczyła w ich rozmowie. Nie potrafiła oderwać wzroku od chłopaka, wziąć dopatrując się u niego kolejnych zmian jakie w nim zaszły na przestrzeni tych wszystkich lat. W pierwszym momencie chciała położyć dłoń na jego twarzy, aby upewnić się czy nie jest przypadkiem mirażem, wymysłem chorej wyobraźni, która płata jej figle, bo nagle w swoim życiu Gab nieświadomie zapragnęła mieć przyjaciela z dzieciństwa przy sobie. Mimo wszystko powstrzymała tą potrzebę, bojąc się, że teoretycznie prosty gest wystraszy Krukona i skłoni do ucieczki lub wzbudzi fałszywe myśli jakoby dziewczyna była szalona i nie do końca zdrowa na umyśle. Nie była w żadnym stopniu świadoma tego, jakie uczucia budzi w blondynie, jakie myśli krążą po jego głowie, choć miała wrażenie, że mimo wszystko bardzo cieszy go to niespodziewane wręcz absurdalne spotkanie - tak samo jak ją. To zupełnie, jakby los dawał im kolejną szansę, by rozwinąć ich relację w taki sposób, jak powinni to zrobić kilkanaście lat temu. Co wtedy poszło nie tak? Nagła zmiana planów jej rodziny? Nagle urwany kontakt? Może wszystko na raz? Teraz nie miało to znaczenia, nie warto było roztrząsać przeszłości, tylko skupiać się na przyszłości, a ta wydawała się dziewczynie właśnie malować w dużo jaśniejszych i cieplejszych barwach, a to za sprawą jednej osoby - Shawna. Podziękowała mu skinieniem głowy, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że wąż nie rozumie ani słowa z ich rozmowy, niemniej jednak sama Gab czuła się lepiej ze świadomością, że przeprosiła. Jeśli zaś chodziło o kwestię imienia… Cóż każdy miał swoje upodobania i należało je zaakceptować, więc Krukon postąpiła w jedyny, słuszny sposób. Gabrielle miała bardzo podobne odczucia do chłopaka, bała się wykonywać pewne ruchy, mówić pewne rzeczy, bo choć się znali, wciąż uświadamiali sobie nawzajem jak wiele się zmieniło, a przecież nie tylko wygląd ulega zmianom, to samo działo się z charakterem człowieka; kształtowany był przez wydarzenia z życia oraz ludzi, których spotykamy po drodze, więc blondwłosa czarownica nie miała pewności, jakim modyfikacjom uległ charakter Shawna. Z tego powodu musiała działać po omacku, tak jakby na nowo odkrywając jego osobę; w dodatku nie byli już dziećmi, więc pewne słowa czy gesty mogłyby zostać zrozumiane opacznie, a tego zapewne chcieli uniknąć oboje. Kiedy czarodziej wyjaśnił jej w czym rzecz, zaśmiała się cicho, wpatrując się w węża z niedowierzaniem malującym się na twarzy. - A wydaje się być taki uroczy i grzeczny - odparła, chyba zbyt przedwcześnie wydając osąd na temat gada. - Oj ty niedobry - zaśmiała się do niego, "grożąc" palcem wskazującym, po czym z promiennym uśmiechem przeniosła wzrok ponownie na chłopaka. - Nigdy nie dostałeś szlabanu przez takie akcje? - zapytała, ciekawa jak w takich przypadkach radziła sobie kadra nauczycielska, która wyznawała zasadę, że w murach szkoły przebywać mogą jedynie zwierzęta nad którymi można zapanować. W żaden sposób nie skomentowała już słów opuszczających usta chłopaka, gdyż wydawało się jej to zbędnym - oboje się ze sobą zgadzali. Niektórzy ich spotkanie uznaliby za szczęśliwy traf, inni zapewne określiliby je mianem przeznaczenia, Gab natomiast jeszcze nie była pewna, co na ten temat myśleć. Po prostu cieszyła się chwilą jaka została im dana i miała ogromną nadzieję, że jest ona pierwszą z wielu. Dostrzegła, że po raz kolejny Shawn w jej towarzystwie uciekł gdzieś myślami. - O czym tak ciągle myślisz hm? - zapytała przygryzając dolną wargę, nie potrafiła powstrzymać swojej ciekawości, czując więc palącą potrzebę by zadać to proste, a zarazem bardzo trudne pytanie, bo przecież mało kto lubił dzielić się własnymi myślami. Ona sama czasami łapała się na tym, że myślała jedno, a mówiła drugie. - Tak - przyznała - Jestem z Hufflepuff - dodała, unosząc przed siebie nogi, na stopach blondynki spoczywały trampki w żółto - czarne pasy . Dziewczyna na tyle mocno utożsamiała się z własnym domem, że zawsze miała na sobie coś, co mogło by być skojarzone z jego barwami - wstążkę wczepioną we włosy, wisiorek z herbem czy jak dziś - trampki w odpowiednim kolorze. - Jakoś mnie nie dziwię, że jesteś Krukonem - stwierdziła, a kiedy spojrzał na nią z dziwnym, pytającym wyrazem twarzy pospieszyła z wyjaśnieniami - Zawsze byłeś ambitny, rozważny, a już na pewno bardziej niż ja i masz wrodzony talent do bycia kimś . Ich rozmową schodziła na takie tory, które sprawiały że Gab nie potrafiła przestać się uśmiechać. Nagle mogła tak po prostu odrzucić z głowy myśli dotyczące rozterek miłosnych, Charliego czy Williama. Każdy z nich poszedł w "odstawkę", a ona całą swoją uwagę skupiała na siedzącym obok chłopaku. Była to dla niej cudowna odmiana, pozwalająca wrócić do własnego ja, które jeszcze niedawno było jej naturalną twarzą, a nie wymuszoną maską ze sztucznym uśmiechem, które brzydziła się za każdym razem, gdy patrzyła w lustro. Z uwagą i wyraźnym zainteresowaniem słuchała słowa dawnego /obecnego przyjaciela, chcąc zapamiętać jak najwięcej informacji. Z każdym zdaniem opuszczającym usta blondyna uśmiechała się coraz szerzej, nie mogąc powstrzymać również iskierek, które mimochodem pojawiły się w jej zielonych tęczówkach. Kiedy przyszła kolej na nią wzięła głębszy wdech. - Nie, przeprowadzka nie była planowana, jednak mój kuzyn Finn bardzo zachorował i mama była jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Niestety choroba była na tyle poważna, że Finn wymagał ciągłej kontroli, a życie rodziny w dwóch krajach nie było przyjemne, stąd decyzja o przeprowadzce. Później mama dostała posadę w Mungu, ja otrzymałam list z Hogwartu i tak zostaliśmy - powiedziała, właściwie zaczynając od początku. - No i tak spokojnie sobie żyłam, ale co roku wakacje spędzam u dziadków. Przez kilka lat właściwie moje życie było nudne. Pakowałam się w kłopoty,robiła głupie rzeczy, także klasycznie - stwierdziła, mając nadzieję, że chłopak pamięta jak to zawsze wpadała na najbardziej beznadziejne i głupie pomysłu, gdy byli dziećmi - Ostatnie dwa lata to po prostu oderwanie od rzeczywistości. Najpierw wrócił Nathaniel, który wyjechał z nieznanych mi powodów, później poznałam chłopaka, ale tylko przez listy, bo w rzeczywistości był moim hm… chyba wrogiem. Miałam złamane serce, a później to poszło z górki, spotkałam kolejnych chłopaków o dziwo nigdy nie będąc na randce, a wplątałam się w jakieś głupie układy, na szczęście mam wszystko już pod kontrolą. Ogólnie no wciąż głupol ze mnie więc musisz się przyzwyczaić - opowiedziała w skrócie, o dziwo rozbawiona całą sytuacją, która do niedawna spędzała jej sen z powiek - W dodatku postanowiłam zostać Uzdrowicielem zwierząt, chociaż kiedyś chciałam grać w Qudditcha, nie wiem czy pamiętasz - dodała jeszcze, zastanawiając się czy jest to informacja warta poznania przez Krukona.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Cała przyjaźń między mną, a Proximą była wręcz abstrakcyjna. Tak naprawdę, to łączyła nas głównie miłość do sztuki, co w ogóle było dość zabawne, w kontekście węża. Jednak charakterami w ogóle nie byliśmy do siebie podobni. Już bliżej było między mną, a moim znienawidzonym bratem, co było niemałym wyczynem. A jednak coś w tych radykalnych różnicach nas do siebie zbliżało i dawało nam możliwość dogadania się. Chyba tylko w towarzystwie siostry czułem taką dowolność jak z nim. Często też bywało, że ratował mnie z różnych kłopotów, podpowiadając co mam powiedzieć, żeby wyszło lepiej niż się zapowiadało. Co jak co, ale ten gad miał gadane. Byłem wręcz zaskoczony jak ludzki on był i jak wiele emocji potrafił zrozumieć i przelać na słowa. W Proximie miałem mentora i czasem nawet nauczyciela. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie czułem niezręczności od wzroku innej osoby, w szczególności kobiety. Nie chodziło tu o jej piękno, a raczej o to, że czułem się, jakbyśmy znali się dużo intensywniej niż w rzeczywistości. Patrząc w głąb jej oczu, widziałem zrozumienie, znajome ciepło, którego mi bardzo brakowało. Nie brakowało mi bliskości, bo ją miałem od siostry, a raczej właśnie przyjaciela, który nie byłby wężem. Jeśli los istniał, z pewnością musiałem zyskać jakoś jego sympatię, skoro sprezentował mi takie spotkanie. Niespodziewane, nigdy bym nie pomyślał, że udałoby mi się ujrzeć Gabrielle ponownie. Dzięki temu wspomnienia z dzieciństwa będą teraz fundamentem ich relacji. Gdyby do tego spotkania nigdy nie doszło, te obrazy w jego głowie powoli by się zacierały, ostatecznie zanikając, zastąpione innymi, aktualniejszymi. Na szczęście Pottera nie doszło do tego i mogliśmy teraz się cieszyć z tego przypadku. Największą obawę jaką miałem, to że dorastając zupełnie osobno, mogliśmy zmienić się tak drastycznie w stosunku do siebie, że na dłuższą metę nasza znajomość była skazana na porażkę, nie dając nam się porozumieć. Miałem świadomość swojego „szaleństwa” artystycznego oraz mojej bardzo lekkiej ręki do wszelkiej maści psychodelików. Dni szkolne to były wręcz jedyne, podczas których można ze było porozmawiać w pełnej trzeźwości. W weekendy całe dnie spędzałem pod wpływem „czegoś”. Bałem się, że Gabrielle nigdy by tego nie zaakceptowała, a jednocześnie nie chciałem tego przed nią wiecznie ukrywać. Oczywiście to było nasze pierwsze spotkanie, nie wystrzeliwałbym od razu z tym, że wielu nazwałoby mnie ćpunem. Miałem jednak świadomość, że kiedyś do tej rozmowy na pewno dojdzie. - Gdybyś tylko mogła usłyszeć co mówi o niektórych nauczycielach – uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie różnych wiązanek najrozmaitszych przekleństw, jakimi rzucał wąż – to tylko złudzenie z tym jego urokiem. – Powiedziałem i mimowolnie się uśmiechnąłem na widok grożącego palca Gabrielle. - Joł, o co jej chodzi? – Proxima zapytał, patrząc na mnie lekko zdezorientowany, ja zaś wzruszyłem ramionami, ignorując lekko jego pytanie. - Blisko było, ale ten mądrala zawsze wie co powiedzieć, żeby ominąć takie nieprzyjemności. Ja tylko powtarzam jego słowa i bawię się w aktora, co zresztą dość dobrze mi wychodzi. – Odpowiedziałem. Chyba tylko Craine nie uległ i dał mu szlaban, a tak to za każdym razem udawało nam się jakoś udobruchać profesorów, tak by ci ani tego nigdzie nie zgłaszali, ani też nas zbytnio nie karali. Nagłe pytanie Gabrielle nieco mnie speszyło, nie miałem nawet pojęcia, że doskonale widziała jego „odloty” myśli. Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się lekko nerwowo. - Am, no przez chwilę odleciałem, przepraszam. Myślałem nad różnymi spektaklami, w których mogłabyś wziąć udział. Takie moje skrzywienie zawodowe, wybacz. – Przeprosiłem, może trochę zbyt poważnie, choć w takich kwestiach wciąż byłem zielony w umiejętnościach międzyludzkiej komunikacji. Mogłem oczywiście pozmyślać, jednak w stosunku do ludzi, na których mi zależało, wolałem być uczciwy, nawet jeśli był to temat poniekąd niewygodny dla mnie czy dla kogoś. Chyba, że była to czyjaś tajemnica, w takiej sytuacji przybierałem maskę idealnego kłamcy – opowiadałem fałszywą wersję z takimi szczegółami i anegdotami, że druga osoba by nawet nie pomyślała, że to wszystko co mówiłem było bujdami. - W sumie – tu przerwałem, przyglądając się jej włosom i całokształtowi – Hufflepuff do ciebie pasuje – powiedziałem całkowicie szczerze. Jej słowa mnie odrobinę zaskoczyły i zdziwiły zarazem, nie sądziłem, że wykazywałem aż tak poważne cechy już w tak młodym wieku. Najwidoczniej Gabrielle lepiej go pamiętała, niż ja sam siebie – co nie było niczym w sumie dziwnym, bo nie pamiętałem wielu scen z mojego dzieciństwa, jednak każdy dzień z puchonką był dla mnie dość wyrazisty. - Wrodzony talent do bycia kimś? Bardzo mi schlebiasz, Gabrielle, dziękuje – skinąłem głową w podziękowaniu, nie zaprzeczając, nie bawiąc się w takie zabawy. Tak naprawdę sam też miałem podobne zdanie, jeśli już miałem być „skromny” – zawsze sobie tak mówiłem podczas rywalizacji z bratem. Każda porażka umacniała moje dążenie do celu, chcąc jeszcze bardziej udowodnić, że mam zdolności, że mam dar do tworzenia rzeczy, o których on nie miał pojęcia. I pierwszą taką rzeczą była wężoustość. Co oczywiście nie zakopało topora wojennego między nami, rywalizacja wręcz się zaogniła, gdyż braciszek chciał udowodnić, że on za to przerastał mnie pod każdym aspektem, a ja jedynie wygrałem w losowaniu genetycznym. Jakoś tak się jej przyglądając, byłem pod wielkim wrażeniem tak szczerego i pięknego szczęścia, jakie było wymalowane na jej twarzy. Było to ujęcie, na które chciałbym patrzeć każdego dnia, szczególnie podczas tych złych, gdzie ten obraz mógł je przeobrazić w coś dobrego. Rzadko widziałem coś tak prostego, acz autentycznego i niewymuszonego. Wysłuchałem uważnie jej historię, głaszcząc po łuskach węża, który oplótł mi się wokół ręki i wślizgnął na ramiona, najwidoczniej czując się tam najlepiej. - To wciąż miałaś ciekawsze dzieciństwo niż ja, choć nie zawsze przyjemne. Nienawidzę chorób. Jedna z tych rzeczy, na które można w ogóle nie mieć wpływu. Moje życie odnosiło się do unikania innych ludzi, ćwiczenia aktorstwa i ciągłej rywalizacji z bratem. Nigdy nie potrafiliśmy się dogadać, a z wiekiem jest tylko gorzej – zaśmiałem się cicho, wciąż nie mogąc uwierzyć jak długo trwała ta walka między nami. Przerwałem jednak o tym myśleć, wsłuchując się w dalszą opowieść Gab. Nie wiedziałem kim był Nathaniel, nie było to jednak ważne w jej słowach. - Cieszę się, jeśli wszystko idzie już ku lepszemu. Ja natomiast nie mogę poszczycić się tak aktywnym życiem towarzyskim, jakoś tak odrzucałem od siebie ludzi. A może to ja ich odrzucałem? Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć faktem jest, że całe życie spędziłem z dwoma osobami – siostrą i Proximą. Czasami mnie to przyćmiewało, czułem się dość… samotnie, jednak ten gadzi przyjaciel zapełnił tę lukę, dając mi ponowną radość z życia. Więc oboje musimy się do siebie przyzwyczaić – ja do twoich głupotek, ty do moich nagłych ataków przemyśleń egzystencjalnych – zaśmiałem się, uśmiechając się szerzej na wspomnienie o Quidditchu. - O tak, ciebie zawsze ciągnęło do miotły, nigdy nie mogłem za tobą nadążyć. Uzdrowiciel zwierząt? W takim razie będę już wiedział do kogo się wybrać, gdyby Proxima dostał czkawki, na co wyjątkowo często narzeka. – Zażartowałem, zaraz dodając o własnej ścieżce kariery. - Ja chce być po prostu artystą. Postawiłem przed sobą wielki mur do przeskoczenia – chce być twórcą sztuki, pod każdą postacią. Obecnie skupiam się na rzemiośle aktorskim, reżyserskim. W przyszłości chce jednak również zgłębić muzykę, płótno, taniec. Wiem, że może się to wydawać tak niemożliwe, że wręcz głupie. – Przyznałem, dodając to, co zawsze powtarzał mi mój brat, chcąc się ze mnie ponaśmiewać.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie uważała, że przyjaźń między człowiekiem a gadem jest czymś abstrakcyjnym, wręcz przeciwnie - dla niej samej było to naturalne, zwłaszcza jeśli posiadało się umiejętność rozmawiania z wężami. Często w zwierzętach łatwiej było znaleźć przyjaciół, ona w winnicy dziadków też miała swojego psiego przyjaciela - starego kundelka - który wiele razy stanowił dla niej oparcie w ciężkich chwilach. Często wyczuwał, że coś złego się dzieje, pojawiał się wówczas znikąd kładąc zaśliniony pysk na jej udach i po prostu był. W przypadku Shawna i Promixa było znacznie łatwiej, mogli ze sobą rozmawiać, wspierać się a co więcej wyrażać własne emocje nie tylko poprzez gesty, ale również słowa, które były dużo łatwiejsze do odczytu i zrozumienia. Niejedna osoba zapewne zazdrościła im takiej więzi, chociaż na głos tego nie powie, gdyż zazdrość najczęściej odebrana była jako coś bardzo negatywnego; rzadko kiedy ludzie utożsamiali ją z tęsknotą za tym czego nam tak naprawdę w życiu brakuje, a co zyskali inni. Gdyby tylko Gabrielle miała pojęcie o odczuciach Krukona, mogła przeczytać jego myśli zapewne wpierw zdziwiłaby się, by po chwili poczuć się naprawdę wyjątkową. Nigdy raczej nie myślała o sobie w podobnych kategoriach, ostatnie tygodnie dosadnie pokazały jej, że w gruncie rzeczy nie jest kimś nadzwyczajnym, sprowadzając do parteru. To jak swobodnie czuła się przy Shawnie było miłą odmianą; nie musiała wciąż trzymać się na baczności, nie musiała walczyć z własnymi uczuciami, po prostu była sobą. Tego ostatnio bardzo brakowało jej w życiu, stanowiło to istny dar od losu. Było zupełnie tak, jakby przenieśli się w czasie, cofnęli o te dwanaście, długich lat, a ona w jego niebieskich niczym pochmurne niebo oczach widziała małego chłopca. Zdecydowanie wspomnienia z ich dzieciństwa stanowić mogą fundament starej/nowej przyjaźni między nimi. Kiedy tylko Puchonka odkryła kim jest siedzący obok chłopak, od razu w jej głowie zrodziła się nadzieja, że odnowią kontakty, że nie zmienili się na tyle, aby nagle stało się to niemożliwe. Dlatego ich rozmowa, w której brakowało dziwnej ciszy była napawała ją nie tylko radością, ale również przeświadczeniem, że coś z tego wszystkiego może być. Oczywiście była to ich pierwsza rozmowa, w której żadne nie było gotowane na odkrycie wszystkich kart - to było naturalne. Ona również - podobnie jak Shawn - miała swoje tajemnice, ich odkrycie wymagało zaufania, a tego wobec siebie nie mieli. Zaśmiał się słysząc jego słowa dotyczące węża - Nie jestem pewna czy to na moje uszy - stwierdziła, widząc jego minę od razu wyobrażając sobie najgorsze. Niemniej i w jej głowie pojawiały się niekiedy nieprzyjemne komentarze na temat nauczycieli, zwłaszcza jeśli jakiś zaszedł jej za skórę. Widząc poruszenie węża oraz jego syk, spojrzała pytająco na blondyna, unosząc do góry prawą brew. - To właściwie dobrze, że jeśli wpakuje cię w jakieś kłopoty to cię z nich wyciągnie - odparła z uśmiechem, choć w jej zielonych tęczówkach dostrzec można było zaskoczenie. - A nie obawiasz się o to, że Promixa przejmie kontrolę nad twoim życiem? - zapytała wprost, zaintrygowana tym, że czasem Shawn staje się jedynie aktorem. I choć sama miała świadomość tego, iż człowiek jest jedynie marionetką w rękach przewrtonego fatum, to nigdy nie sprowadziłaby swojego życia do roli aktora w ręku gada; oczywiście z całym szacunkiem do zwierzaka. Wydawać by się mogło, że Levasseur dostrzega znacznie mniej, ponieważ często chodziła z głową w chmurach, jednak w gruncie rzeczy widziała naprawdę dużo, a przede wszystkim to, jak chłopak odpływa myślami - jej również często się to zdarzało.. - Ja?! Udział w spektaklu?! - powtórzyła zaskoczona jego odpowiedzią, machinalnie przykładając rękę do piersi. - Ależ nie, nie! Nie masz za co przepraszać - powiedziała od razu, chwytając jego dłonie w swoje i zaciskając na nich mocno drobne palce. - Nie przejmuj się tym zupełnie, naprawdę. To moja wina, nie powinnam pytać - oznajmiła, wszakże zanim jeszcze pytanie opuściło jej usta czuła, że prosić może o zbyt wiele. Ludzie woleli swoje myśli zachowywać dla siebie, a to, że Shawn podzielił się z nią tym, co miał w głowie było godnym podziwu. Wyszczerzyła zęby w zabójczym uśmiechu ucieszona tym, że poniekąd to jak wygląda utożsamiane jest z domem Helgi, gdyż zawsze chciała by tak właśnie było, choć oczywiście charakter był najważniejszy. - Bardzo mi miło z tego powodu - przyznała, zabierając w końcu dłonie i kładąc je na własnych udach; mimochodem wygładziła materiał spodni, kiedy twarz blondyna wykrzywił subtelny grymas zaskoczenia, którego nie spodziewała się ujrzeć. Miała o nim pewne zdanie, które wyrobiła sobie jeszcze w przeszłości, jednak czy myślenie dziecka często nie było koloryzowane? Być może tak, może w pewien sposób w tamtym okresie czasu idealizowała Shawna, lecz ocena dziewczyny wobec niego pozostała, nawet jeśli teraz nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. - Po prostu stwierdzam fakt - odpowiedziała, widząc, że nie do końca przekonany jest słowami jakie opuściły jej usta, na co wzruszyła jedynie ramionami. Wciąż pozostawało prawdopodobieństwo, że jej ocena została zakrzywiona przez dziecięcy umysł, który najczęściej charakteryzował się wybujałą wyobraźnią, a w przypadku Gab była ona naprawdę bujna i szalona. Była to rzecz wciąż niezmienna i często przez to blondynka popadała w kłopoty, lecz taka już była i chyba nic nie będzie w stanie tego zmienić. - Zawsze było to dla mnie zadziwiające, że nie potraficie się dogadać - przyznała, w odmętach pamięci odnajdując te nieliczne chwilę, gdy całe rodzeństwo McKellen i ona byli razem - zawsze kończyło się to kłótnią lub bójką. - Twój brat nigdy nie wydawał się być złą osobą, po prostu chyba nie do końca czuł się rozumiany przez innych. - na głos wyraziła własne zdanie, doszukując się w chłopaku dobra, było to u niej cechą wrodzoną, we wszystkim i wszystkich próbowała znaleźć ziarenko dobra, bo przecież nie mogła dopuścić do głowy myśli, że tak naprawdę świat jest zwyczajnie zły. W zdziwieniu otworzyła usta słuchając jego odpowiedzi, gdyż nie sądziła, że Shawn może być samotnikiem. - Wiadomo, że drugi człowiek potrafi być gorszy niż najniebezpieczniejsza magiczna istota, ale wydaje mi się, że po prostu wystarczy powiedzieć do nieznajomego zwykłe cześć żeby nawiązać rozmowę. Ta nasza dzisiejsza przecież jakoś się toczy - odparła na jego słowa, wciąż nie mogąc wyjść z szoku. Sama nie do końca też potrafiła zrozumieć takie osoby, gdyż ona od zawsze była bardzo otwarta, lubiła nawiązywać nowe relacje; raz kończyło się to sekcją zwłok z nieznajomym chłopakiem we wraku statku, innym razem pocałunkiem w sali przypominającej las. - To prawda, ciągnęło. Miałam nawet okazję raz trenować z trenerem zawodowej drużyny Qudditcha. Straszny był z niego tyran, ale później jakoś tak wszystko się potoczyło, że postanowiłam zostać Uzdrowicielem, lecz teraz nie jestem do końca pewna tego wyboru - przyznała otwarcie, bo tak naprawdę chciała w swoim życiu robić dużo rzeczy, jednocześnie mając świadomość, że człowiek nie jest w stanie robić wszystkiego, ma ograniczenia, z którymi nie można było walczyć. -Ale jeśli będziesz potrzebował pomocy przy wężu, to chętnie służę radą - zaoferowała z uśmiechem, bo nigdy nie potrafiła odmówić pomocy nikomu. Wpatrując się w chłopaka, z wyraźnym zainteresowaniem wysłuchała tego, kim on chce zostać w przyszłości i musiała przyznać, że ta droga kariery pasowała do niego. - To brzmi świetnie! Też myślałam o tym, żeby iść w muzykę, ale o ile śpiewać potrafię, tak tańczyć nie, chociaż zaczęłam uczyć się burleski. A ty? Co robisz w tym kierunku? Uczysz się tańczyć? Grasz na jakimś instrumencie? - zapytała, chcąc dowiedzieć się, jak najwięcej.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Nasza przyjaźń z Proximą była dość wyjątkowa, tylko dzięki mojej wrodzonej zdolności. Czasem w swoich przemyśleniach, dziękowałem za urodzenie się „po tej stronie ściany”, mogąc być McKellenem. Mój ród przekładałem nad każdą inną znaną mi arystokratyczną rodzinę, nawet nie ze względu na ślepą, rodzinną solidarność, co po prostu na czynniki czysto ludzkie – brak było wśród nas takich, co by wciąż wyznawali przestarzałe wartości związane z nienawiścią do nieczystokrwistych. Zamiast tego, zachowali czarodziejski klimat, którym nasza rezydencja wręcz przesiąkała, nie będąc zamkniętymi na nowe udogodnienia i nowinki. Brakowało wśród nas konserwatystów, którzy narzekaliby na te wszystkie zmiany, które zachodziły na świecie. Patrząc na Gabrielle, miałem wrażenie, jakby ten dzień był dla nas niezwykle ważny, był on przede wszystkim powrotem czegoś starego i istotnego, ponowne wybudzenie relacji z hibernacji, która była nie do uniknięcia. Obecnie natomiast czułem się, jakby ta więź, która na nowo się utworzyła, nie miała możliwości przerwania się, już nic nas nie mogło rozłączyć, już żadne różnice odległościowe, które poprzednio pogrzebały naszą przyjaźń. Nie znaliśmy się, mieliśmy zalążek przyjaźni, który przyszło nam teraz rozwijać, dbać o niego i tworzyć coś piękniejszego, prawdziwą sztukę. - Też nie wiem, ja się przyzwyczaiłem, ale dla kogoś z zewnątrz mógłby to być szok jak charakterem nie pasuje do swojego „uroczego” wyglądu. – Podkreśliłem w tonie głosu swoisty epitet, którym określiłem Proximę, nie będąc pewien czy tak w ogóle można było nazwać węża, który zazwyczaj wzbudzał lęk i przerażenie, aniżeli miłe odczucia. Jej pytanie mocno mnie zdezorientowała, nigdy nie patrząc na to w ten sposób. Ani też nikt wcześniej nie pomyślał o takiej opcji, była ona dość niespodziewana. - Ten wąż? Mógłby próbować, może mu się udać za sto lat. – Powiedziałem, wzruszywszy ramionami, nie patrząc też na nas na takiej płaszczyźnie – Proxima był mi przyjacielem, z którym dzieliłem swoje sekrety i problemy, cztery lata jesteśmy niemalże nierozłączni. - Owszem, ty, myślę, że miałbym parę ról, w których śmiałbym cię obsadzić i będąc z tego niezwykle szczęśliwy – odpowiedziałem, nawet nie mając pojęcia jak szybko moje pragnienia mogły się spełnić. Uśmiechnąłem się nieznacznie, lekko drżąc na dotyk jej rąk, który był dla mnie niespodziewany. Szybko jednak przyzwyczaiłem się do dotyku jej dłoni, które otulały moje w przyjaznym uścisku. Ciekawiło mnie jak bardzo bliscy się staniemy, zacząwszy od dzisiaj. W głowie przeplatała mi się niezliczona ilość pomysłów na aranżację spotkania z Puchonką, które zamierzałem w przyszłości tchnąć w życie. Rozmowa o moim bracie wcale nie była dla mnie przyjemna. Zawsze na jego myśl, sztywniałem i czułem gorąc w okolicy klatki piersiowej, który wzbudzał we mnie agresję i gniew, wymierzony w stronę bliźniaka. Nasza rywalizacja sięgała lat tak dawnych, że już nikt z nas nie potrafiłby stwierdzić od czego się zaczęło. Trwała ona jednak aż po dziś dzień i z każdą chwilą jedynie się zaogniała. Mój brat miał wszystkie te cechy, których mi brakowało, będąc ode mnie lepszy prawie w każdym aspekcie, pomijając sztukę. - Mój brat jest dużo inteligentniejszą osobą, niż na jaką wygląda, o dziwo. Doskonale wykorzystuje swój wizerunek, a także fakt, że wyglądamy tak samo. – Odpowiedziałem z goryczą w głosie, wyraźnie zaznaczając, że niezbyt to mi się uśmiechało, ale doceniałem jego starania i zdolności. - Nasza jest… wyjątkowa. Ma trochę inne podłoże emocjonalne. W normalnych warunkach, wolałbym obserwować ludzi i pozostać w własnej strefie komfortu, aniżeli naruszać ją dla kogoś innego. – Można by powiedzieć, że bałem się kontaktu z obcymi mi ludźmi, co było po części prawdą. Nie znałem powodu tego lęku, on po prostu był uznanym przeze mnie faktem, którego nie poddawałem w wątpliwość. - Jesteś młoda, nie musisz już wiedzieć co chcesz robić w przyszłości – wzruszyłem ramionami, wiedząc, że tak naprawdę mało kto z nas wiedział kim będzie w przyszłości, a jeszcze mniejszy procent będzie właśnie w tym zawodzie, nie zmieniając go po drodze. Przytaknąłem głową w podziękowaniu za złożoną propozycję, następnie lekko się ożywiając na jej słowa o śpiewie. - Śpiewasz? Tym bardziej cię zaklepuje i biorę do siebie do teatru. A jeśli chodzi o mnie, to najpierw staram się skupić na aktorstwie i reżyserce, później zajmę się śpiewem, tańcem, graniem na instrumentach. – Powiedziałem z luzem w głosie, jakby to nie było nic wielkiego.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gdyby rodzina Shawna wyznawała inne wartości zapewne nie dane byłoby im się poznać, z tego względu, że dla Levasseur liczyło się to, co reprezentowali sobą ludzie, a nie czym się zawodowo zajmowali - wszakże McKellen działali w tej samej branży. Należy zaznaczyć, że blondynka wyznawała promugolskie wartości oraz zamiłowanie do niemagicznych rozwiązań głównie dzięki dziadkowi, który był zafascynowany tym drugim światem. Oczywiście nie było to jednoznaczne z tym, że negowała zachowanie osób, które wychowywane były w sposób konserwatywny, wiedziała, że każdy dom i ród rządzi się swoimi prawami. Nie nakłaniała również do zmiany postawy innych osób, poprzez chociażby narzucanie im swojego zdania, w tej kwestii i wielu innych była niezwykle tolerancyjna. Dzisiejsze spotkanie tej dwójki było niczym powiew świeżego powietrza w życiu każdego z nich, tak dobrze znany, a jednak wydawało się, że niepodobny jest do żadnego innego; dla postronnego obserwatora nie było to nic znaczącego. Zdaniem Puchonki ich przyjaźń nie została pogrzebana, po prostu na dłuższą chwilę ich drogi się rozeszły, by teraz na nowo się zejść. Było to dość naturalne, w ciągu swojego życia człowiek poznaje wiele osób, które znikają by pojawić się w jego innym momencie. Może tym właściwym na rozwój ich przyjaźni był właśnie ten etap w życiu każdego z nich? - Wygląd potrafi być złudny - przyznała, doskonale zdając sobie z tego sprawę, wszakże sama była tego przykładem. Co prawda dzięki Charliemu nie postrzegała już siebie jako potwora, lecz wciąż poniekąd ukrywała część swojej natury przed innymi. Proxima nie wzbudzał w Gab ani lęku, ani obrzydzenia, wywoływał niepokojące uczucia, jednak wynikało to z faktu, że zwyczajnie go nie znała; człowiek zawsze odczuwa pewien niepokój przed nieznanym. Zaprzeczenie Shawna jakoby wąż tłamsił jego potencjał towarzyski przyjęła z uśmiechem. Oczywiście była to jedynie dziwna teoria, która niespodziewanie pojawiła się w głowie blondynki, lecz bardzo chciała, aby była ona mylna. Ludzie i tak byli marionetkami w rękach przewrotnego fatum, więc poddanie się kolejnej sile - będącej wytworem matki natury byłoby jednoznaczne z wyzbyciem się własnego zdania, a ostatecznie także i duszy. Przejście do tematu jej jako aktorki na teatralnej scenie było trochę krępujące, bo jednak Gab nigdy nie patrzyła na siebie w taki sposób, dlatego też było dla niej zaskakującym, że chłopak potrafił coś w niej dostrzec. Pokręciła z rozbawieniem głową, rumieniąc się nieznacznie na ukryty w jego słowach komplement. - W takim razie jeszcze o tym pomyślimy - powiedziała, nie chcąc od razu deptać jego nadziei. Wciąż jednak sądziła, że nie nadaje się na aktorkę, nie potrafiła udawać uczuć, te zawsze były bardzo widoczne, jeśli nie na jej twarz czy w gestach, to w zielonych tęczówkach, jednocześnie blondwłosa czarownica była osobą, którą ciężko było rozgryźć - pełną sprzeczności. Obdarzyła chłopaka subtelnym uśmiechem, kiedy zamknął jej dłonie w swoich, było to naprawdę niezwykle urocze, a w dodatku wywoływało to przyjemne uczucie ciepła, które mimowolnie rozchodziło się po drobnym ciele Puchonki. W przeciwieństwie do Shawna ona jeszcze nie zastanawiała się nad tym, jak daleko zabrnął w rodzącej się między nimi przyjaźni. Cieszyła się z tego, że na nowo go odnalazła i mogła poznawać, bo możliwość ta była jedną z lepszych rzeczy, jakie w ostatnim czasie wydarzyły się w jej życiu. Przy nim zapomnieć mogła na chwilę o sercowych rozterkach i wyrzutach sumienia, które na co dzień rozdzierały duszę Gabrielle. Była to naprawdę miła odmiana, w dodatku czuła się przy nim jakby znowu miała pięć lat, a to czy potrafi już wiązać sznurówki butów czy jeszcze nie było największym z problemów. Dostrzegła jak na wspomnienie o bracie Krukon nagle się spiął, a jego twarzy nabrała nieco ostrzejszych rys. Levasseur pamiętała, że ci zawsze ze sobą rywalizowali, jednak sądziła, że na przestrzeni lat może doszli w końcu do porozumienia, którego nie mogli znaleźć jako dzieci. Niestety odpowiedź, jaką usłyszała szybko rozwiała jej nadzieję. Niemniej nie skomentowała tego, co usłyszała, widząc jaki dyskomfort sprawia Shawnowi rozmowa o bracie, w gruncie rzeczy o ile z nim od zawsze dogadywała się lepiej, o tyle do jego bliźniaka miała neutralny stosunek. - Teoretycznie masz rację, ale czasem wystarczy się po prostu otworzyć na kogoś nowego, a wtedy okazać się może, że taka relacja również może być wyjątkowa - odparła, wciąż będąc pewną swojego zdania, sama nie właśnie dzięki takiemu podejściu zyskała w swoim życiu wiele wspaniałych znajomości, poznała smak miłości i przeżyła wiele ekscytujących rzeczy. Oczywiście nie zamierzała narzucać mu swojego zdania, byli inni co czyniło każdego z nich wyjątkowym. Zamilkła słysząc komentarz jakoby była jeszcze młoda i nie musiała wybierać drogi swojej kariery. Było w tym trochę prawdy, jednak prawie każdy kogo znała wiedział już co chce robić w życiu, a ona wciąż się miotała mając głowę pełną pomysłów, a gdy przychodziło do ich realizacji skupiała na tym całą swoją uwagę. Może to był błąd? Może powinna najpierw sprawdzić każdą z opcji? Porozmawiać z kimś kto się tym zajmuje, a dopiero potem ocenić czy ona byłaby w tym również dobra? To brzmiało jak dobry plan. - Dobrze, kiedyś spróbujemy z tym teatrem - powiedziała, uśmiechając się przy tym szeroko i w tym samym momencie huśtawka zatrzymała się, uświadamiając im obojgu jak długo czasu już tu siedzą. - Chyba czas na nas, ale mam nadzieję że to nie ostatnie nasze spotkanie - oznajmiła, zeskakując na zieloną trawę, cmoknęła Shawna w policzek i w znacznie lepszym humorze wróciła do zamku.
zt x2
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Jeszcze przed wyjściem udała się do dormitorium, przy okazji narzuciła na siebie bluze. Włosy zaplatała w luźny warkocz, który i tak lubiła.Wychodząc z zamku, skierowała swoje kroki w stronę huśtawki ogrodowej.Przez cały dzień coraz więcej słońca i ciepła z każdy dzień nabierał swojego uroku nawet choć trochę przepuścić odrobiny słońca.Dziewczyna co jakiś czas zerkała przez ramię czy nie idzie za nią jej kot a dodatkowe towarzystwo zawsze się przyda a miała jeszcze sporo czasu. Spacer wydawał jej się wyjątkowo krótki, gdy odpływała myślami gdzieś daleko. Wokół panowała cisza spokój i lekki wiatr delikatnie poruszał liśćmi drzew oraz wypadającymi ze splotu kosmykami ciemnych włosów. Po chwili jednak nawet jego szum ustał, a jej oczom ukazała się huśtawka,to miejsce zawsze wydawało jej się bajkowe, otoczone pięknymi kwiatami. Gryfonka zwolniła tępo by dać się porwać magii otoczenia.Przystanęła dopiero niedaleko kołyszącej się huśtawki, podnosząc wzrok na nią co sprawia że sama się kołysze huśtawka. Niby wystarczy tylko ją trącić a będzie huśtać samodzielnie,zawsze zastanawiała się, kto i w jakim celu przewiesił huśtawkę w dodatku co się sama huśta. Wszystko było takie… spokojne mogła na chwilę odetchnąć od wszystkiego. Mad nawet nie chciała zamykać oczu, można było śnić,marzyć o księciu z bajki lub co innego wpatrując się w kolorowe morze kwiatów. Usiadła na huśtawce to miejsce zawsze od kad zawitała w szkole zdawało się być idealną oazą cichą przystanią, z której nie chciało się odchodzić. Przez myśl Gryfonki przeszło jej, że powinna coś zrobic w końcu koniec roku a ona juz na zawsze opóści mury placówki.
@" Dickens V. Vardana"
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Jeszcze przed wyjściem udała się do dormitorium, przy okazji narzuciła na siebie bluze. Włosy zaplatała w luźny warkocz, który i tak lubiła.Wychodząc z zamku, skierowała swoje kroki w stronę huśtawki ogrodowej.Przez cały dzień coraz więcej słońca i ciepła z każdy dzień nabierał swojego uroku nawet choć trochę przepuścić odrobiny słońca.Dziewczyna co jakiś czas zerkała przez ramię czy nie idzie za nią jej kot a dodatkowe towarzystwo zawsze się przyda a miała jeszcze sporo czasu. Spacer wydawał jej się wyjątkowo krótki, gdy odpływała myślami gdzieś daleko. Wokół panowała cisza spokój i lekki wiatr delikatnie poruszał liśćmi drzew oraz wypadającymi ze splotu kosmykami ciemnych włosów. Po chwili jednak nawet jego szum ustał, a jej oczom ukazała się huśtawka,to miejsce zawsze wydawało jej się bajkowe, otoczone pięknymi kwiatami. Gryfonka zwolniła tępo by dać się porwać magii otoczenia.Przystanęła dopiero niedaleko kołyszącej się huśtawki, podnosząc wzrok na nią co sprawia że sama się kołysze huśtawka. Niby wystarczy tylko ją trącić a będzie huśtać samodzielnie,zawsze zastanawiała się, kto i w jakim celu przewiesił huśtawkę w dodatku co się sama huśta. Wszystko było takie… spokojne mogła na chwilę odetchnąć od wszystkiego. Mad nawet nie chciała zamykać oczu, można było śnić,marzyć o księciu z bajki lub co innego wpatrując się w kolorowe morze kwiatów. Usiadła na huśtawce to miejsce zawsze od kad zawitała w szkole zdawało się być idealną oazą cichą przystanią, z której nie chciało się odchodzić. Przez myśl Gryfonki przeszło jej, że powinna coś zrobic w końcu koniec roku a ona juz na zawsze opóści mury placówki.
@" Dickens V. Vardana"
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Szukał jedynie miejsca do spokojnego odpoczynku, a na co trafił? Było to w tym momencie jedyne miejsce na błoniach, które nie było oblegane przez uczniów, o dziwo. Często widział jak, tutaj przesiadują, kiedy odbywał jeden ze swoich treningów. Kilka godzin temu rozłożył się na ziemi, za drzewem, aby w ciszy i spokoju przespać czas, który dzielił go od nocy. Nie był dziennym stworzeniem, to na pewno trzeba było mu przyznać. Dlatego, kiedy usłyszał szelesty, a później dźwięk poruszanej huśtawki (która dla niego piszczała niemiłosiernie), przekręcił się na bok i spojrzał na osobę, która przeszkodziła w jego cudownej drzemce. Uniósł się na łokciach i jedną ręką pomachał dziewczynie.-Albo przyłączasz się do cichego wypoczywania, albo może znajdziesz sobie inne miejsce do spędzenia czasu, co?-Zmarszczył lekko brwi, a choć jego słowa nie miały wyjść szorstko, właśnie tak zabrzmiały, kiedy uleciały z jego ust. Jego wygląd raczej nie sugerował, aby z radością przywitał nowe towarzystwo, ale przecież to tylko pozory, prawda? Zmarszczka między ciemnymi brwiami i niezadowolenie na niewysapanej twarzy mogły mówić wiele, chociaż zapewne nic prawdziwego. Nie, żeby jakoś szczególnie przeszkadzały mu inne osoby. Z reguły był towarzyskim, wręcz nieznośnie zabawnym kompanem. Dzisiaj nie miał jednak ochoty na zidiociałe twarze i rozmowy, którego niczego nie wnosiły do jego życia. Czyżby pierwszy raz zdarzyło się, aby Dickens miał podły nastrój? Najprawdopodobniej. Ktoś dał mu kosza? I choć jest to niemożliwością, cuda czasem się zdarzają. Ponownie położył się na swojej bluzie i dłonie ułożył na klatce piersiowej.
Ostatnio zmieniony przez Dickens V. Vardana dnia Nie Cze 28 2020, 11:10, w całości zmieniany 1 raz
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Spoglądała na chłopaka z szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała co powiedzieć, po prostu się do niego przyłączyła.Oczy uparcie wpatrywały się w chłopaka i nawet jeśli poczuł się przez to zawstydzony lub nie Gryfonka nie przestawała, nawet na chwilę nie spuściła z niego,chłodnego spojrzenia. Oceniała go chciała zobaczyć wyraz twarzy. Byłaby zaskoczona? A może nie było to już dla niej żadną nowością? -Widzę że ktoś ma zły nastrój może polepszymy go jakoś co ty na to. -Ale możemy w ciszy poleżeć tak poprostu, chyba ze masz jakiś pomysł?- westchnęła i zaczęla upajać się zapachem kwiatów, mając wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu zaśnie.
Zabrała kuzynkę na spacer, tak po prostu. Nie musiała mieć żadnych powodów do tego, by chcieć z nią rozmawiać, czy w ogóle spędzać czas, a skoro Zoe wylała chyba przebywać na dworze, to Victoria nie miała nic przeciwko temu. Była również niesamowicie ciekawa, jak dziewczyna odnajduje się w nowej rzeczywistości i czy powrót do szkoły był faktycznie tym, czego potrzebowała najbardziej na świecie, by zacząć czuć, że faktycznie nadal żyje. Trzeba przyznać, że starsza Brandonówna czuła się nieco odpowiedzialna za Zoe, a przede wszystkim obawiała się, czy przypadkiem choroba nie postanowi do niej powrócić albo, czy jakieś zwykłe przeziębienie nie będzie czymś, co rozłoży dziewczynę na zdecydowanie zbyt długo. Starała się zatem obserwować ją bacznie, by nie przegapić pierwszych symptomów wskazujących na to, że coś złego się dzieje, a teraz, kiedy doszły do niej słuchy o zniszczeniach w galerii Swansea, miała pewne obawy co do ich bezpieczeństwa. Może za szybko wyciągała wnioski, może lękała się nieco na wyrost, ale jednak odnosiła wrażenie, że znowu dzieje się coś, co dziać się nie powinno, a to nie napawało jej na pewno optymizmem. Musiała również koniecznie sprawdzić, czy z Niko wszystko dobrze i wysłać kilka kolejnych listów do domu, bo naprawdę nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Informacji, że jakieś pojazdy w galerii zostały zniszczone? Wiadomości z pogróżkami? Czy to była już paranoja? - To który nauczyciel podoba ci się najbardziej, co? - rzuciła w końcu, kiedy zbliżyły się do huśtawki. Starała się brzmieć nieco zabawnie, by nie uchodzić na zbyt sztywną, ale jednocześnie była po prostu ciekawa tego, jak Zoe znajduje szkołę, jak znajduje profesorów i czy może faktycznie ma już jakiś ulubiony przedmiot, na którym chciałaby się skoncentrować. Wkrótce mieli zostać studentami i wiedziała, że niektóre rzeczy w ich życiu będą musiały ulec zmianie, nie przerażało jej to, ale w dużej mierze ciekawiło ją i intrygowało to, jaką dokładnie drogę wybiorą pozostali członkowie jej rodziny. Jeśli mieliby ostatecznie podobne zainteresowania, to była pewna, że czekałaby ich naprawdę świetlana przyszłość. Gdyby wybrali coś innego - cóż, mogliby tylko udowodnić, że są dobrzy w większości rzeczy, za jakie się wezmą. - Muszę ci coś powiedzieć - dodała jeszcze. - Profesor Walsh pozwolił mi zabrać jego starą, zniszczoną Błyskawicę, żebym mogła rozłożyć ją na części pierwsze i przekonać się w końcu, na czym dokładnie polega konstrukcja miotły przeznaczonej do gry zawodowej. Pewnie to brzmi trochę śmiesznie, ale nie mogę się doczekać, kiedy dostanę ją do rąk - dodała, a jej chłodne oblicze rozjaśniło się dość gwałtownie, kiedy opowiadała o czymś, co naprawdę ją ekscytowało. Była ciekawa, czy Niko będzie chciał popracować razem z nią, czy akurat to zagadnienie nie jest dla niego na tyle fascynujące, by się nad nim pochylać. Zoe pewnie wolałaby jakieś rośliny do analizy, ale w końcu chciała dzielić się z nią swoimi przemyśleniami, więc proszę bardzo.
Minął pierwszy miesiąc nauki, który... może nie zawiódł Zosi, ale nieco ostudził zapał, towarzyszący jej w pierwszym dniu szkoły; odzyskana na nowo wolność była bowiem mocno ograniczona dość napiętym planem zajęć, jej beztroska natura cierpiała, gdy co rusz słyszała pogróżki profesorów o zbliżającym się widmie OWUTEM-ów, a jeśli o naturę chodzi, to cierpiała też cała jej osoba, gdy zamiast przebywać na łonie przyrody, musiała tkwić w zimnych, ponurych murach zamku i wysłuchiwać albo wykładów albo ćwiczyć rzeczy znacznie przerastające jej umiejętności. Niestety, większość zajęć sprawiała jej problemy, którym być może można byłoby zaradzić, gdyby przykładała się bardziej i na przykład spędzała wieczory nad książką czy z różdżką w dłoni, zakuwając przed kolejnymi lekcjami; z życiem towarzyskim też nie radziła sobie najlepiej. Wracając w znajome miejsce nagle okazało się, że poza kilkoma osobami, większość w ciągu kilku lat zdążyła zrobić się obca - zżyci ze sobą koledzy i koleżanki mieli już swoje grupki znajomych, własne hermetyczne żarty, których nie rozumiała czy anegdoty, w których nie miała okazji brać udziału; mieli też tematy do rozmów, które w dużej mierze jej nie dotyczyły - obgadywali nauczycieli, których Zoe jeszcze nie znała, dyskutowali o quidditchu, którym się nie interesowała, wspominali czy planowali suto zakrapiane imprezki, na które nie chodziła, a czasem gdy słyszała jak dziewczęta z dormitorium dzielą się swoimi doświadczeniami z randek z chłopcami, to miała ochotę sprawdzać potem w słowniku, o czym była mowa, bo niektóre terminy słyszała po raz pierwszy. Miała wrażenie, że albo nie do końca tu pasuje albo po prostu jeszcze nie trafiła na odpowiednich ludzi, z którymi będzie mogła rozmawiać o snach, marzeniach i - jak to ogólnie ujmowała jej babcia - głupotach, które siedziały jej w głowie. Całe szczęście, że miała u boku niezastąpioną Orkę i najlepszą na świecie rodzinę - dlatego niezmiernie się ucieszyła, gdy Viks porwała ją na spacer po błoniach i gdy tylko wyszły z zamku, miała ochotę skakać dookoła niej jak rozentuzjazmowany psiak. Powstrzymała się jednak i dotrzymywała spokojnego kroku kuzynki, choć niestety nie wyglądała tak majestatycznie jak ona, głównie za sprawą tego, że była owinięta śmiesznym, pstrokatym szalem uszytym i podarowanym jej przez Niko i miała rozwiązane obie sznurówki, które co rusz sobie przydeptywała. Nie przejmowała się tym jednak ani trochę i patrzyła na Victorię z promiennym uśmiechem, trajkocząc coś po drodze; gdy zaś padło pytanie o nauczycieli, zachichotała, bo można było je zrozumieć dwojako. - Pytasz o to, który mnie urzekł talentem pedagogicznym czy najbardziej czarującym uśmiechem? Bo jak to pierwsze, to sama nie wiem... Właściwie niewiele rozumiem z czegokolwiek poza zielarstwem... - przyznała - No ale całkiem miły ten profesor Pavarotti, chociaż stary jak świat. O, no i pani Albesco też wspaniale prowadzi wróżbiarstwo, wyobraź sobie, wróżyliśmy z kul! Bird zobaczyła w swojej, że spotkam jakiegoś bogatego absztyfikanta, choć niezbyt urodziwego. Sama nie wiem, co o tym sądzić, wcale nie szukam chłopaka, ale jak takie moje przeznaczenie, to co ja poradzę? Chociaż... wyznam ci... wolałabym, żeby był piękny niż bogaty. W końcu para powinna się dopełniać, a ja galeony już mam, a urodę niekoniecznie... No, skoro już o tym mowa, to najpiękniejszy w zamku jest profesor Bozik... - rozmarzyła się, wspominając boskie oblicze czeskiego króla patelni - I profesor Whitehorn... słodki Merlinie, dużo przyjemniej się chodzi na lekcje, kiedy miło patrzeć na prowadzącą je osobę. A wyobraź sobie, gdyby oni mieli dzieci! Rety, ktoś powinien ich zeswatać. - odpowiedziała bardzo obszernie i nie do końca na temat (jak zwykle), oczami wyobraźni widząc już, jak Hynek i Perpetua stoją na ślubnym kobiercu i wyglądają oboje olśniewająco, a ona sama stoi przy nich, nie ma piegów i sypie im kwiaty pod nogi. Aż westchnęła rozmarzona, wracając do rzeczywistości po chwili, gdy Victoria podjęła kolejny temat. Zagadnienie mioteł samych w sobie mało interesowało Zosię, bo dla niej to były zwykłe kawałki drewna, ale widok nagle rozjaśnionego oblicza kuzynki tak ją ucieszył, że sama rozpromieniła się, jakby właśnie usłyszała najbardziej ekscytujące wieści świata i ścisnęła mocniej ramię drugiej Brandonówny, na którym uwiesiła się bezcermonialnie na czas spaceru. - Głupio? Żartujesz? Brzmi fantastycznie! A jak miło ze strony pana Walsha, że ci ją odda! Rety, myślisz, że jak zobaczysz co i jak, to uda ci się zbudować własną? Masz już jakąś wizję? - pierwsze pytanie było oczywiście retoryczne, bo wiedziała, że kto jak kto, ale Victoria może zrobić wszystko, bo jest najzdolniejszą, najmądrzejszą, najbardziej pracowitą (itp itd) czarownicą, jaką widziały mury tego zamku. Już wcześniej wiedziała, że kuzynka ma plany związane z rodzinnym interesem, ale dopiero teraz dowiedziała się, że są one poważne i sprecyzowane. I że robi pierwsze kroki w kierunku ich spełniania! - Aż ci oczy błyszczą, jak o tym mówisz. To cudowny widok, jesteś teraz jeszcze piękniejsza niż normalnie. - wyznała, przyglądając się towarzyszce z zachwytem, bo nieczęsto widywała ją taką. - Och, gdybyś mogła mnie troszkę zarazić tą pasją, to byłoby rewelacyjnie! - jęknęła na koniec, bo wiedziała, że wkrótce i ona powinna zdecydować, na czym się skupić i w jakim zawodzie chciałaby kiedyś pracować - a nie wiedziała, nie chciała o tym myśleć, jedyne co było pewne w tym temacie, to że transport uważała za nudziarstwo i chciałaby tylko hodować kwiatki i oglądać obłoki.
Być może Zoe oczekiwała czegoś innego, może liczyła na nieco inne zachowanie pozostałych uczniów, może wierzyła w to, ze po prostu nic nie zmieniło się od czasu, kiedy musiała przerwać naukę w zamku, ale oczywiście, czas nie stał w miejscu. Ludzie się zmieniali, a skoro znali się od dawna, niewątpliwie trudno było jej tak po prostu wejść pomiędzy nich i zachowywać się tak, jakby tego chcieli. To była jeszcze inna kwestia, której Victoria chyba nie musiała poruszać, o ile oczywiście kuzynka nie poprosi jej o pomoc albo nie zacznie się skarżyć - ostatnie, czego dla niej chciała to to, by weszła pomiędzy wrony i krakała tak jak one. W oczach starszej Brandonówny jej kuzynka była naprawdę wyjątkowa. Oczywiście, martwiła się o nią, zastanawiała się, jak ta sobie poradzi ze swoim nieco nieszablonowym podejściem do świata, do ludzi, do tego, co ją otaczało, ale jednocześnie Victoria bardzo nie chciała, żeby Zoe to straciła, być może również dlatego, że ostatnio zaczęła uczyć doceniać się to, jaka sama jest. Uczyła się, że inni nie mogą nic jej dyktować, nie mogą kazać jej zachowywać się tak czy inaczej, nie mogą jej zginać pod własną wolę, nie mogą robić z niej posłusznego głupca, który nie jest w stanie sam decydować o swoim życiu. Wciąż były bardzo młode i zapewne jeszcze czekała je bardzo długa droga do prawdziwej dorosłości, ale od kiedy skończyła siedemnaście lat widać było, że zaczyna wyznaczać własną ścieżkę i nie chciała zgodzić się na to, by ktokolwiek ją w jakikolwiek sposób zmieniał. Ostatecznie bowiem to ona miała po niej kroczyć, nie jej rodzice, nie jej babcia, czy dalsza rodzina, nie jej przyjaciele, nie jej wrogowie, ani profesorowie, więc ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, to wciskanie się w wyznaczone przez nich ramy, jakby to miało prowadzić do czegoś dobrego. Oczywiście, nie łamała reguł, była ostatnią osobą do tego, by przekłamywać zasady i trzymała się ich zadziwiająco mocno, ale nie było najmniejszych nawet wątpliwości, że choć zawsze była grzeczna w stosunku do starszych, nie zamierzała dłużej tańczyć, jak jej zagrają. Właśnie z tego powodu wierzyła bardzo mocno w to, że Zoe również się nie zegnie, że pozostanie sobą i postanowiła, że będzie ją w tym wspierać, choć oczywiście, wszystko wskazywało na to, że dziewczyna miała inne marzenia i pragnienia, niż większość Brandonów. To jednak nie oznaczało, że była gorsza, w końcu zawsze mogła być jak siostra ich dziadka, która tupnęła nogą, wyszła za mąż za kogo chciała i wyjechała do Kanady, bo tak jej się podobało. - Wespucci - poprawiła ją z automatu, uśmiechając się do niej łagodnie, bo mimo wszystko zabrzmiało to nad wyraz zabawnie i słodko, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego właściwie odebrała to w ten sposób. Cała ta wypowiedź Zoe była taka radosna, tak bardzo do niej pasowała i powodowała, że Victoria czuła się spokojna, bo kuzynka nadal była sobą i nic nie wskazywało na to, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. To było niemalże cudowne uczucie. - Obiecaj mi, że nie będziesz próbowała umówić ich na randkę! Zawsze możesz spróbować z kimś innym - rzuciła, śmiejąc się cicho, ale przyznała jej rację, że faktycznie zarówno profesor Bozik, jak i profesor Whitehorn są co najmniej atrakcyjni, więc trudno byłoby nie zawiesić na nich spojrzenia, a później spytała, czy nie ma jeszcze jakiś innych typów, bo mimo wszystko ta rozmowa nawet ją bawiła, a kuzynka miała chyba wiele do powiedzenia w tym temacie, była jednak jeszcze jedna kwestia, którą Victoria zamierzała poruszyć. - A może istnieje już jakiś chłopak, który pasuje do wróżby? - spytała zatem, śmiejąc się w duchu na wspomnienie podobnej rozmowy z Niko, kiedy ten wyglądał, jakby na głowę upadła, ale żartował sobie z nią na temat jakiejś eleganckiej koszuli na randkę. Być może żadne z nich nie było stworzone do miłości. I do gotowania. To była chyba jakaś przywara wszystkich Brandonów, gdyby tak dobrze się temu przyjrzeć. O wiele bardziej ciekawiła ją jednak inna sprawa, a mianowicie to, że faktycznie mogła zabrać się w końcu za coś, z czym wiązała swoją przyszłość, nic zatem dziwnego, że kiedy przyznała się kuzynce do szansy, jaką otrzymała, rozpromieniła się wręcz nieprawdopodobnie mocno. - Na pewno nie od razu, ale zamierzam sprawdzić dokładnie wszystko - powiedziała, patrząc bystro na Zoe. - Sprawdzę każdy najmniejszy kawałek, żeby móc zacząć zastanawiać się, jak zbudować własną miotłę. Po rozmowie z profesorem zrozumiałam, że muszę również nauczyć się wszystkiego na temat drewna, które można wykorzystać, stopów metali, klamer, wiesz, jest tego tak dużo, że pewnie nie starczy mi studiów na samą naukę - dodała, a następnie zaśmiała się, pokręciła głową i położyła palec na czubku nosa dziewczyny. - A ty jesteś piękna taka, jaka jesteś i nawet nie myśl inaczej. Poza tym nikt nie powiedział, że musisz kochać to, co ja. Co złego jest w miłości do natury? Przecież wiesz, że wielu z nas wyłamało się i poszło własną ścieżką. Zajmuj się tym, co do ciebie przemawia - powiedziała pewnie, by ująć zaraz jej dłonie w swoje i ścisnąć na znak, że cokolwiek wybierze, cokolwiek zrobi, będzie u jej boku, nie zamierzała zostawiać jej w tyle.