Jest to zwykle najrzadziej odwiedzany korytarz, raczej dość trudno wpaść tu na tłumy osób. Być może właśnie dlatego, że na tym poziomie zamku, wykładane są przedmioty nie cieszące się wielką popularnością. Liczne witraże w oknach nie przepuszczają wiele światła. Atmosfera jest tu więc dość tajemnicza i spokojna.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Violettę Strauss.
Zmiana wyglądu lokacji: Pod ścianami porozstawiane zbroje z dyniowymi latarniami halloweenowymi zamiast hełmów. Gęste pajęczyny pod sufitem i w kątach oraz na niektórych elementach stojących na korytarzu. Porozwieszane w powietrzu świece. Znajdujące się gdzieniegdzie łańcuchy będące kajdanami, które przy mocniejszym poruszeniu wiatru uderzają o ścianę, wydając przeraźliwy hałas. część z nich wije się na podłodze i grozi potknięciem.
Rzuć k6:
1 - z każdym twoim ruchem dyniowe głowy mijanych na korytarzu zbroi zdają się z ciebie śmiać i milkną jak tylko spoglądasz za siebie. Towarzyszy ci przez to nieprzyjemne uczucie paranoi i bycia obserwowanym. 2 - olbrzymi pająk zsuwa się z pajęczyn pod sufitem prosto na twoje ramię i zaczyna wędrować po twoim ciele. 3 - Uważaj gdzie chodzisz! Nieumyślnie nadepnąłeś na kafelek, na który ktoś rzucił Tonitrus Esnaro. Jak tylko twoja stopa spoczęła na wyczarowanym glifie z podłogi wystrzeliły elektryczne liny, które rażą cię prądem i paraliżują na krótką chwilę. 4 - potknąłeś się o stary łańcuch, którego kiedyś używano do zamęczania uczniów. Nieszczęśliwie noga ci się w niego zaplątała tak, że upadłeś na kafelki i się potłukłeś. Rozplątując się z łańcucha nawet nie zauważyłeś, że zgubiłeś 10 galeonów. Stratę odnotuj w odpowiednim temacie. 5 - atmosfera Halloween sprawia, że duchy w zamku są dużo bardziej ożywione! Nagle przez ścianę przenika jeden z duchów, który przechodzi przez ciebie. Oblewa cię straszliwa fala zimna, która towarzyszy ci do końca wątku. 6 - coś wyraźnie wystraszyło osobę, która szła korytarzem przed tobą. Do tego stopnia, że zgubiła ona sakiewkę. Jest w niej niewiele pieniędzy, bo tylko 10 galeonów. Możesz je sobie przywłaszczyć lub poszukać ucznia, do którego należy sakiewka. Wówczas twój gest zostanie wynagrodzony przez nauczyciela lub prefekta 5 punktami domu. Uwzględnij decyzję w swoim poście, a następnie zgłoś się w tym temacie po galeony lub w tym po punkty domu.
W tych krótkich chwilach Zieliński odnajdował spokój. Nie pogrążał się w myślach. Obcował z Mandy to wystarczało. Nie na długo. Na kilka chwil. Zawsze to lepsze niż nic. Tak myślał. Choć wiedział, że zawsze to wszystko wracało do niego ze zdwojoną siłą. Mocniej atakowało niż na początku. Uczucie niemiłe. Bardzo. Jednak po raz kolejny tak robił. Obiecywać mógł sobie, że przestanie. A później zadawał sobie jedno pytanie Po co miałby to robić? Dlaczego miałby przestawać? Nie robił nic złego. Chyba. Tak myślał. Ciągnęło go do Mandy. Inaczej niż do innych dziewczyn. Na obozie wszystko było proste. Zieliński wtedy wiedział, że ona była. Tak czasem na wyciągniecie ręki nawet. W Hogwarcie jakoś inaczej się stało. Uciekać zaczęła. Kogoś miała. To nie ważne dla niego było. Miłostka jakaś. Tak uważał. Myślał tak zresztą o wszystkich związkach. Nie pchał się sam w łapy żadnego. Nie był z tych. Nie widział siebie w żadnym takim układzie. Wolny musiał być. Tak dla niego najlepiej było. Bez ograniczania. Wyznaczania twardych ram za które poruszać się nie można. Linii nie do przekroczenia, które kuszą bardziej jak głośno się powie, że za ruszyć się nie wolno. Tak widział to Zieliński. Z boku wszystko takie mu się wydawało. Inaczej nie było. Nie od środka. Z boku. Wtedy kiedy najłatwiej wszystko komentować. Wiedzieć. Wypowiadać się o czymś czego się nie doświadczyło. Najłatwiej wtedy głos zabierać. - Gdyby ten był tym to dziewczynka byłaby szczęśliwa. Zawsze bez względu na wszystko. Tak powinno wyglądać jej życie. Robić powinna wszystko co tylko sobie wymarzyła. Pójść tu i tam. Z każdym. Na spacer do parku, nad rzekę, do teatru na wspaniałe przedstawienie. Wszędzie. Tak żeby dziewczynka wiedziała, że cokolwiek by nie zrobiła to jej wybranek będzie przy niej. Zawsze. Bez względu na wszystko. Oparcie w nim mieć powinna. Bo jeden chłopiec nie może dać takiej dziewczynce wszystkiego. Jeden to za mało. Morał zawsze ten sam płynie z tych bajek. Dziewczynka nigdy nie jest szczęśliwa. Wmawia sobie, że tak jest, aby chłopcu zawodu nie zrobić - nie znał się Zieliński na tych bajkach wszystkich. Owszem kiedyś ich słuchał. Czytała mu nawet matka pewnie. Ale nigdy nie był przekonany co do ich zakończenia. Zawsze na wyrost było. Wszyscy musieli być szczęśliwi. Bo tak. Denerwujące to było. Pokazywać miało, że świat jest idealny i jak się bardzo w coś wierzy to się to stanie. Zieliński już dawno wiedział, że tak nie było. Nie mogło tak być. Szybko zostało mu pokazane, że nie wszystko ma szczęśliwe zakończenie. Dlatego bajek wcześnie przestał słuchać. Albo negował ich zakończenie doprowadzając czytającego mu je do szału. Nie chciał być Zieliński odepchnięty, ale skoro po raz kolejny Mandy próbowała to zrobić to stanął teraz przed nią. Dłonie na jej udach położył i rozchylił je, aby stanąć między nimi. Bliżej, ale nie za blisko. Tak, aby w oczy mogli patrzeć sobie. Rąk nie zabrał do siebie. Nie włożył ich w kieszenie.
Marność, wszystko marność. Słowa którymi operował by poruszyć jej słabe punkty, gdzieś świdrowały pośród tego jakim człowiekiem była, a jakim chciała być. Dotyk? Istnieje uzależnienie na dotyk? Mandy lubiła gdy ktoś w delikatny sposób wodził opuszkami palców po jej skórze rysując kolejne wzory, których ona nie byłaby już nigdy w stanie powtórzyć, jedynie tworzyłaby swoje ślady... Coś, co jej obiekt badań mógłby uznać za szczególny indywidualny prezent. Nie kłamała kręcąc się pośród tych wszystkich ludzi. Podobało się jej to, że ma swój świat i nikt jej nie przeszkadza w tym by mogła być jednocześnie dobrze uczącą się dziewczyną, ale też modelką i uczestniczką prestiżowego projektu. Liczyła, że już sam udział przyniesie jej nowych adoratorów w postaci przyszłych pracodawców. Bo tylko głupiec nie skorzystałby z szansy jaką było poznanie nowego świata, rozszerzenie znajomości. Jedną z tych znajomości był Zieliński, który dobrze całował, dobrze odwracał uwagę i dobrze wiedział co powiedzieć by zmiękczyć jej asertywne myśli. Teraz jednak było inaczej. Musiała dbać o jego bezpieczeństwo.. Jesli chciał dalej brac udział w projekcie... Wolałaby nie być na jego miejscu, gdyby Seth ich teraz razem zobaczył. Choć nie robili nic złego. Choć tylko rozmawiali, choć on tylko stał wsunięty w jej nieco rozszerzone nogi co by stać bliżej, to wszystko jednak krążyłoby to gdzieś w myśli, która chciałaby zaistnieć. Tak zatem nie do końca ogarnęła czego powinna zażądać od życia. Przyłożyła chłodną dłoń do jego ramienia, by przesunąć ją na szyję i zahaczyć paznokciem o ciepłą skórę Wojtka, na której zostawiła zarys linii. - Dziewczynka... - Wymruczała gdzieś pomiędzy kolejnymi zdaniami jego opowieści by uśmiechnąć się pod nosem i prychnąć, gdy nadal kontynuowała rysowanie po wojtkowej szyi. Tym razem kreśliła okrąg. - Dziewczynka kocha. Dziewczynka lubi być kochana. Dziewczynka lubi mieć wszystko. Masz wszystko by dać to dziewczynce? Dziewczynka wie jakimi rzeczami handlują osoby nie z jej bajki... Hm? Dziewczynka wie, ze zdrada jest zła, że to nadaje się do pieca. Bo zdrada tylko komplikuje sprawy i dziewczynka wie, że chłopiec który wystawia ją na pokuszenie potrafi to robić. - Uśmiechnęła się ponownie płasko przykładając dłoń do jego klatki piersiowej i zdobyła się na nieco oddechu głębszego, który był chyba westchnięciem po czym pochyliła się aby pocałować go w policzek. - Po prostu wiesz Wojtek. To co było to było. Musisz wiedzieć, że przeszłość to nie teraźniejszość, ale lubię widzieć w Twoich oczach ten głód. Podoba mi się to. - Rzuciła cicho, jakby składała mu niemoralną propozycję. Kto by pomyślał, że Mandy teraz odmawia czegoś, co wydawałoby się jedną z głównych jej potrzeb. Bliskość.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Patrolowanie korytarzy było tym, co ostatnimi czasy podobało jej się najbardziej. Zwłaszcza tych korytarzy, które były raczej opuszczone. Mogła spędzić trochę czasu z własnymi myślami, a to wbrew pozorom było całkiem ważne nawet dla uzdolnionych legilimentów czy oklumentów. Albo dla szczęściarzy, którzy potrafili jedno i drugie. Nie była tylko pewna czy to, co jej się przydarzyło, można było nazwać szczęściem. Wciąż miała ochotę wrócić do Nowego Jorku, odnaleźć faceta, który śmiał nazywać się jej ojcem i pokazać mu, co myśli na ten temat. Nie sądziła jednak, żeby takie zachowanie było jej godne. W końcu zemsta... Zemsta musiała być wyrafinowana, a w tym, co wyobrażała sobie wieczorami, gdy potrzebowała szybkiej poprawy nastroju, nie było absolutnie nic wyrafinowanego. Na szczęście nikt o tym nie wiedział, a jej umiejętności były na tyle znane w hogwarckich murach, że nikt nawet nie próbował się dowiedzieć. Zdawało jej się czy usłyszała jakieś dźwięki tuż za rogiem? Nie spieszyło jej się. Jeśli znowu trafi na parkę, która nie potrafiła powstrzymać swojego popędu płciowego do czasu, aż moment i okoliczności będą dogodniejsze, zrobi dokładnie to samo, co ostatnio. Chociaż nie do końca pasowało to do metod, które stosowano w tej szkole, kilkuminutowe zaklęcie przylepca sprawiło, że dzieciakom na jakiś czas odechciało się harców na opuszczonych korytarzach. Nie tak całkiem opuszczonych, jak stwierdziła Callisto po tamtym incydencie. Dlaczego te wszystkie młode dziewczyny miały tak mało szacunku do siebie samych? O gustach wprawdzie nie powinno się dyskutować, a przynajmniej dyskutować zbyt dużo, ale czy jedwabna pościel i szerokie łóżko nie brzmiały znacznie lepiej niż kamienne, kanciaste boki parapetów? Westchnęła. Może po prostu się starzała... Finezja wydawała jej się teraz czymś znacznie piękniejszym od szybkiego zaspokojenia byle gdzie. Subtelność. Romantyzm. Przecież nawet jednorazowa przygoda nie musi odbywać się w obskurnym pokoju obskurnego pubu, bez prywatnej łazienki, a czasem nawet bez pościeli... Wyprostowała się. Czy ona przypadkiem nie miała patrolować korytarza? Uciszyła myśli i ruszyła dalej, mijając zakręt. Jak się okazało, był to doskonały moment na zatrzymanie się i przyjrzenie się przez chwilę całej scenie.
Spędzanie czasu na łamaniu kilku zasad jeszcze nikogo nie zabiło, a już na pewno nie Eiv, która musiał się opanować po zajęciach ze starożytnych run, które były nadzwyczajnie dziwne. Nie dość, że ktoś się pod nią podszywał, to jeszcze straciła pieprzone pięć punktów. Dlaczego krukoni ich nie tracili, gdy wywoływali taką burzę? Dość ciekawe doświadczenie, z pewnością ten kretyn, bądź kretynka, którzy zabrali z szaty Henley włosy, mieli niezły ubaw. Szkoda, że jak gryffonka się dowie kim był ten bezmózgi frajer, to… Wyleci ze szkoły, bo wypchnie go z najwyższej wieży astronomicznej. Zmarszczyła brwi zatem nieco bardziej, gdy tylko przypomniała sobie niecodzienną sytuacje. Nie. Dość. Nie mogła do tego wracać, zwłaszcza że w tym momencie jej myśli gnały po zupełnie innych torach, jak chociażby papierosy, które trzymała w kieszeni swoich dość luźnych spodni. Wyciągnęła jednego, a gdy tylko włożyła go między czerwone wargi i poczuła dym wypełniający jej płuca, oparła się wygodniej o ścianę. Była tutaj sama. Tkwiła pomiędzy pustym korytarzem, upijając się samotnością i ciszą, której tak bardzo jej brakowało. I nie myślała już o krukonce, ani nie chciała wracać do Noela, a może jednak powinna – patrząc chociażby na fakt, że za jej plecami działo się o kilka spraw za dużo, a ona jak zawsze była pochłonięta wszystkim – tylko nie własnym życiem. I wciągając kolejną porcję dymu, usiadła na parapecie jak gdyby nigdy nic. Poprawiła jeszcze tylko przytrzymując w ustach fajka piersi, a zaraz potem podciągnęła sukienkę nieco wyżej, oceniając to, że nie wygląda najgorzej, a dzisiejszy wieczór będzie wieczorem zakrapianym. Jakby nie patrzeć – Eiv nie słynęła z grzeczności i dobrego wychowania. Może to przez to miała gdzieś zasady i regulaminy? Może przez to się wolała bawić i korzystać z życia, które bywa tak cholernie przewrotne, bo przecież kto o tej porze spodziewa się nauczyciela za rogiem? Z pewnością nie studentka, która łamie kolejny punkt regulaminu. Nie. Właściwie… Nie robiła nic zdrożnego. To oni ustalili chore, wręcz niemoralne zasady, a jeśli ktoś nie posiada samokontroli, to nie zastanowi się nad tym, że to czego się dopuszcza jest złe i karalne? Och, może szlabanik? Jasne, tyle że Eiv będzie miała to w głębokim poważaniu, żeby nie powiedzieć w dupie. Nawet względem – ulubionej – nauczycielki.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
A już miała nadzieję, że to będzie spokojny dzień. Zerknęła przelotnie na Gryfonkę, zanim zmierzyła wzrokiem cały korytarz. W pobliżu nie było nikogo innego. Przynajmniej to nie wróżyło najgorzej. Trudno nie było jej nie rozpoznać. O Henley powoli robiło się głośno nawet wśród nauczycieli. W końcu mieli swoje sposoby, żeby dowiedzieć się tego i owego o swoich wychowankach. Callisto zastanawiała się, czemu tak ładna i, trzeba to było przyznać, całkiem inteligentna dziewczyna ładuje się w kółko w tarapaty, nie mówiąc już o tarapatach związanych z mężczyznami. Jej kroki rozbrzmiewały echem wśród kamiennych ścian, kiedy powolnym krokiem zbliżała się do Evelyn. Zgniłozielona sukienka, którą na sobie miała, kołysała się lekko na jej biodrach, dopasowując się do ich rytmu. Chłodny uśmiech zagościł na jej twarzy, kiedy zatrzymała się przed dziewczyną. Zmierzyła ją wzrokiem, zatrzymując go na sekundę dłużej na podciągniętej sukience. Uczniowie stanowili dla niej czasem kompletną zagadkę. - Panno Henley? - zaczęła łagodnie, unosząc brew. Nie, żeby sądziła, iż Evelyn tak po prostu porzuci swojego papierosa, przeprosi i będzie błagać o szlaban. A nawet gdyby, to ostatnie zdecydowanie nie było w planach. Henley stanowiła dla niej zagadkę, której rozbieranie na elementy legilimencją nie wchodziło w grę. A zagadki, jak wiadomo, bywają niekiedy zbyt intrygujące. Zbyt... kuszące. Jej ręka sama wystrzeliła w kierunku dłoni Gryfonki, wyciągając spomiędzy jej palców skręta. To, co przeszło jej przez myśl, zupełnie nie pasowało do obejmowanego przez nią stanowiska. Świata, w którym się wychowała. Zasad, jakie jej wpojono. Ale gdyby Henley kiedykolwiek próbowała się wygadać, nikt by jej nie uwierzył. Smukłe dłonie poprowadziły palącego się papierosa wprost do ust Marquett, by po chwili zgasić go na parapecie tuż obok studentki. Może odrobinę zbyt blisko jej uda. - Nie marnuj sobie zdrowia - rzuciła po chwili, nachylając się do Eiv. - I nie pal więcej w szkole. To pierwsze ostrzeżenie. - Jej rysy zaostrzyły się nieco, kiedy uśmiech zniknął z jej twarzy. - Następnym razem Gryffindor straci punkty. Wyprostowała się, mruknęła coś, machnęła różdżką i niedopałek rozpłynął się w powietrzu. Chociaż Henley nie wyglądała na bojowo nastawioną, Callisto miała wrażenie, że to jeszcze nie koniec.
Eiv z natury była buntowniczką. Ona chce – ona musi mieć. Nie ma jasno określonych zasad, których się trzyma. One po prostu nie istnieją. Nie mają racji bytu, bo Henley stanowiła jedną regułę. Sama w sobie była kimś na wzór… Bo ja wiem? Spisu praw i obowiązków, których można się dopuścić, lub całkowicie je ignorować. Wszystko zależy jedynie od nastawienia, a co za tym idzie – rozpadamy się. Upadamy i rezygnujemy ze wszystkiego co jest złe i niekorzystne. A Eiv? Lata wysoko. Jej upadek nie jest straszny, bo nigdy nie upadnie. Nikt nie ma prawa stanąć na jej drodze. Nikt nie ma prawa złamać jej serca, a póki lata wysoko – nie obejrzy się na to, co może zmienić jej patrzenie na otaczający świat. Była destrukcyjna, dla siebie i dla innych. Nie uciekała przed taką opinią. Nocne w night club’ach, zabawa z eliksirami brata, wszystko – ale nie to co jest właściwe. Jednak zarzuć jej, że nie chodzi na lekcje. Powiedz w twarz, że jest czegoś nie warta, bo nadużywa życia. Potrafisz? Nie, a wiesz czemu? Bo chcesz być taka jak ona, ale… Spokojnie, ona chwyci Cię za rękę i pociągnie za sobą. Jak gdyby nigdy nic. Dlatego zachowanie profesor od transmutacji w żaden sposób jej nie zaskoczyło. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się cynicznie z tą dozą wyrafinowana w tęczówkach, a chwilę później gdy tylko skręt został zgaszony… Podniosła się, opierając o ścianę i wbijając jeszcze bardziej spojrzenie w Callisto. Nie wiedziała czy powinna się odzywać, bo w ostatnim czasie kosztowało ją to utratę kilku punktów, ale z drugiej strony, przecież tak naprawdę miała to w dupie. -Oczywiście… – Uśmiechnęła się jeszcze bardziej złośliwie, bo nie miała zamiaru zważać na jakiekolwiek rozkazy i to jeszcze dodatkowo kogoś, kto tak naprawdę w ostatnim czasie nie był dla niej wzorem do naśladowania. Nie chodziło o brak szacunku, wręcz przeciwnie. Tego akurat Eiv miała w nadmiarze względem nauczycielki. Chodziło raczej o coś innego. -Mogę już iść? – Spytała beznamiętnie, a po chwili oderwała się od ściany. Dość leniwie, co prawda, ale nadal tkwiąc ze wzrokiem wbitym w kobietę, jakby chciała ją przewiercić zimnym spojrzeniem na wylot. Miała wrażenie, że to nie jest dobre, a wręcz przeciwnie – bardzo złe, bo za swoją bezczelność i poufałość również mogła zostać ukarana, ale czy nie wspominałam, że tego typu sytuacje raczej jej nie obchodzą? Takie po prostu jest życie.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Callisto nie czuła potrzeby irytowania się zachowaniem Evelyn. Czy to nie właśnie to zwykle ich napędzało? Uwaga nauczyciela? Jego wściekłość? Czy to nie właśnie to było ich celem? Uśmiechnęła się chłodno, obserwując, jak Henley odbija się od ściany i najwyraźniej przymierza do zniknięcia z korytarza. Gryfonka patrzyła na nią wzrokiem, który spokojnie mógłby być podstawą do odjęcia punktów czy szlabanu. Być może nie wyglądała na kogoś, kogo obchodziła którakolwiek z tych rzeczy, ale Marquett była pewna jednej jedynej rzeczy - nikt nie lubi, kiedy reszta ma powód do linczowania go. Poza tym była opiekunką Ślizgonów. Nie musiała tłumaczyć się z kar, jakie wyznaczała innym domom. Wprawdzie nigdy nie była skłonna faworyzować swoich podopiecznych i jeśli łamali regulamin, karała ich tak samo, jak pozostałych. W pewien sposób udało jej się jednak powielić formę, jaką posługiwali się zwykle opiekunowie tych małych, przebiegłych żmijek. Jej chłodny charakter tylko to napędzał. Chociaż Henley wciąż nigdzie nie poszła, Callisto odruchowo wyciągnęła rękę, układając płasko dłoń na chłodnej ścianie i blokując jej drogę ucieczki. Przynajmniej w tym kierunku... Chłód muru był całkiem przyjemny. Lubiła, kiedy ją otaczał i wypełniał. Kiedy przychodziły upały, czuła się diabelnie nieswojo, ale w chłodnych murach zamku zawsze potrafiła odnaleźć miejsce dla siebie. Gdzieś, gdzie było najzimniej i najspokojniej. Evelyn była teraz bliżej. Zbyt blisko. Chociaż Marquett nie straciła nic ze swojej pewnej postawy, trudniej było jej się skupić. Te wielkie oczy i pełne usta... Bunt, który się z nich wylewał. Sukienka, pod którą swobodnie można by wsunąć dłonie. Skarciła się w myślach. Henley była już niemal w pełni dojrzałą kobietą, a Callisto doskonale umiała nad sobą panować, ale... Rozejrzała się po korytarzu. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i Henley zacznie się niecierpliwić. Momentalnie powróciła wzrokiem do swojego celu. Chłodny uśmiech powrócił na jej usta. Nawet jeśli to Gryfonka wygrywała, kiedy chodziło o buntowanie się, Marquett miała władzę, gdy szło o zasady. - Możesz, panno Henley - zaczęła cicho, obserwując reakcję Gryfonki i zabierając rękę ze ściany. Niemal poczuła tęsknotę za chłodem. - Możesz również stawić się na szlabanie jutro po południu. Do czego właściwie prowadziła ta mała wojna? Callisto nie miała pojęcia, ale odnajdywała w niej sporo rozrywki.
Buntowniczość. To coś jak… Walka z samym sobą. Głośnie mówienie poglądów, które często nie należą do nas, jednak co stoi na przeszkodzie, prawda? Nikt nie zna tego co tkwi głęboko w naszej podświadomości, co ukształtowało naszą psychikę w taki, a nie inny sposób, a finalnie odnajdujemy drogę do destrukcji. Psychologiczna analiza pozwoliłaby stwierdzić co jest przyczyną problemów emocjonalnych nastolatków, ale każdy ma złożoną historię. Jeśli chodzi o tę uczennicę, to była to kwestia pamięci, którą traciła przez ostatnie dziesięć lat. To tylko obrona na ewentualny atak. Patrzyła więc teraz na Callisto, która w odsłonie wrednej i wyrachowanej nauczycielki, urzekała jeszcze bardziej. Nienawidził ciapowatych profesorów, którzy jedynie za przewinienia potrafią odbierać punkty. Może to też dlatego, przy personach takich jak Call – Eiv rozkwitała. Jej buńczuczność stawała się jeszcze bardziej widoczna, a co za tym szło… Nie miała żadnych zahamowań. Spoglądała z tymi samymi ognikami w oczach na kobietę. Te same iskierki skakały w jej tęczówkach, co na każdej lekcji. Teraz jednak wymieszane były jeszcze dodatkowo z czymś w rodzaju… Olewczego podejścia, ale nie. Eiv szanowała Callisto, podobnie jak Withmana. Kwestia tego, że ciężko było zapanować nad tak pokrętną jednostką. Faktem nie ukrywanym było także to, że dziewczyna uwielbiała igrać z ogniem, a moment, w którym mogła się sparzyć nie przekreślał jej „zapału”. -Szlaban od nauczycielki transmutacji? – Uśmiechnęła się szerzej, a prawy kącik mimowolnie powędrował do góry, w nieco prześmiewczym i ironicznym uśmieszku. Taka wizja była nadzwyczaj zabawna, wszak… Każdy dobrze wie, jak niektóre szlabany się kończą, prawda? To była kwestia wprawy, wyczucia i przede wszystkim – poznania dość dobrze osoby, z którą miało się do czynienia. To nic złego, że nauczycielka ma ochotę na seks z uczniami. Czy nie taki był chociażby Aden Morris albo Lucas Godfrey? Nie ma czego się wstydzić – kwestia życia. -Proszę powiedzieć gdzie, a z pewnością się zjawię. W końcu… Nie warto Pani zawodzić, prawda? – Jej głos był delikatny, zawarta w nim była nuta obietnice i czegoś w rodzaju spełnienia rozkazów, ale nie. Eiv nie myślała o kobiecie, jak o obiekcie, który można zaliczyć. To, że jej słowa mogły wydawać się jakby coś sugerowała, wcale nie oznaczało, że tak będzie. To gra, nieco chora, ale jakże zabawna.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Szlaban od nauczycielki transmutacji? Callisto nawet nie próbowała zrozumieć. Skoro Gryfonka jeszcze nie miała okazji sprawdzić, jak wyglądają szlabany w jej gabinecie, może faktycznie powinna tam zajrzeć. Obserwując tę wyjątkowo buntowniczą postawę, jaką przyjęła jej studentka, odsunęła się o kilka kroków. Ironiczny uśmieszek Evelyn tylko bardziej napędzał myśli o tym, co Callisto może z nią zrobić podczas szlabanu. Co może kazać jej zrobić. Uśmiechnęła się szyderczo, dorównując dziewczynie. - Ósma. Mój gabinet. - Przechyliła lekko głowę, mrużąc oczy. - Wierzę, że odnajdziesz drogę. Głos Evelyn stał się łagodny, zupełnie jakby poddała się kompletnie władzy Marquett. Ale Callisto doskonale wiedziała, że tylko ją zwodzi. Nie musiała grzebać nikomu w umysłach, żeby przejrzeć go na wylot. Nie po to tyle miesięcy jej życia zostało zmarnowanych na naukę legilimencji. Choć musiała przyznać, że nie raz ta umiejętność okazywała się niezwykle cenna. Wolałaby tylko opanować ją w nieco innych okolicznościach. Nie zamierzała poddać się urokowi Gryfonki. Wiedziała, że to by ją zgubiło. Eiv mogła grać niewinną, ale nie było w niej absolutnie nic niewinnego. - Nie spóźnij się - dodała, odchodząc powoli korytarzem. - Istotnie, nie warto mnie zawodzić.
Siedem lat życia w Hogwarcie nauczyło ją wybierania odpowiednich miejsc w odpowiednim czasie. Korytarz na VI piętrze był wręcz idealny dla większości jej pomysłów. Rzadko odwiedzany, odpowiednio daleko od dormitoriów i często pomijany jako miejsce dyżurów. Nikt więc nie zauważył Hery z trudem ciągnącej wielki wór po wszystkich schodach aż od kuchni. No dobrze, pełno osób ją zauważyło, ale Herę mimo wszystko się kojarzy i po prostu się wie, że czasami lepiej nie wiedzieć, co kombinuje, by przypadkiem nie zostać w to wmieszanym. Jeden dzieciak jednak popełnił ten błąd i zapytał czy potrzebuje pomocy. I tak oto biedny, uczynny azjata stał z nią na korytarzu i musiał słuchać jej wywodów. - I to wcale nie jest wina szatana. Wiesz jak to jest, jak ktoś kogoś puknie w ramię i szybko odejdzie. Ta osoba się odwraca i widzi ciebie, próbujesz się tłumaczyć, że to nie ty, ale nikt ci nie wierzy - westchnęła głośno, wyciągając karton z worka. - I ludzie powinni zrozumieć, że tak naprawdę szatan jest dobry, tylko został wrobiony! To wszystko wina korupcji, Bóg ich wszystkich przekupił. Spojrzała na przestraszonego dzieciaka i zmarszczyła brwi. Nic z niego nie będzie, nawet jej nie słucha. Zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, że Rebeca powinna już tu być. Pogoniła chłopca, a ten z ulgą pośpiesznym krokiem udał się w stronę schodów. Cóż, wykorzysta ten czas, by rozstawić swój kartonowy "fort". Dziewczyna zapewne swoje rzeczy przeniesie za pomocą zaklęć, ale cóż... Hera im nie ufa. Z resztą sama już nie pamięta dlaczego muszą stoczyć tę bitwę. Jest prawie pewna, że rzeczywiście był ku temu jakiś powód. Tak czy inaczej nie zamierza przegrać i skończyć w bitej śmietanie. Spojrzała zadowolona na swoje niestabilne dzieło, oparte o krzesło przemycone z sali i usiadła na ziemi, by tworzyć papierowe kule, które następnie Rebeca będzie miała za zadanie zamoczyć w wodzie z mydłem.
Zawiła logika rzutu kostkami na przyszłość:
Rzucamy czterema kostkami. Pierwsza kostka mówi nam ile kulek udało nam się rzucić podczas jednej tury. Sumę drugiej i trzeciej dzielimy przez liczbę z czwartej i wtedy wychodzi nam ile kulek trafiło. Jeśli wynik jest większy lub taki sam jak liczba oczek z pierwszej kostki to udało nam się trafić tyle ile pokazuje pierwsza kostka (czyli każda rzucona trafiła). Jeśli wynik jest mniejszy od liczby oczek pierwszej kostki, to rzuciliśmy tyle ile pokazuje pierwsza ale trafiliśmy tylko tyle ile wynosi suma drugiej i trzeciej podzielona przez czwartą.
Rebeca nie jest osobą, która daje się wciągać w byle głupoty. To poważna kobieta, do tego dość aspołeczna. Na prawdę trzeba było być kimś wyjątkowym, by jej zdrowy rozsądek i uprzedzenia nie wzięły góry. By najzwyczajniej w świecie z kimś się polubiła. Puchonka należała właśnie do tego rodzaju ewenementów. Była jedną z niewielu osób, z którymi Krukonka wyjątkowo chętnie rozmawiała, a czasem i wykłócała bez zbytniej przemocy. O nie. Ich kłótnie kończyły się całkiem inaczej. Zupełnie nieprzewidywalnie. Wiele osób widząc jak przy tej wariatce zachowuje się chłodna i zdystansowana Rebeca powiedziałoby jedno - to jakiś klon, albo obcy który zeżarł prawdziwą pannę Clarity. Ubrana w krótkie spodenki i białą, luźną koszulkę (lepsze cichy zostawiała na spotkania ze znajomymi, którzy nie czerpali przyjemności z bitwy na żarcie) spieszyła na korytarz, na którym to miały rozwiązać swój spór o... O... Właściwie, to już kompletnie nie było jej wiadome o co! Ich kłótnię słyszało chyba pół Hogwartu, a teraz jedyne, co pozostało to ją rozwiązać... Nie znając powodu! Ale Rebeca się nie poddaje i nie potrafi przegrywać, więc mimo wszelkiej niespójności twardo stąpała stopami po zimnym kamieniu schodów. Jeszcze kilka metrów. Pod jedną z rąk trzymała wszystkie kartony, jakie udało jej się znaleźć. W jednym nawet były jakieś rzeczy koleżanki z dormitorium, które w amoku bezczelnie wywaliła na ziemię. Musiała mieć ich jak najwięcej. W drugiej natomiast trzymała małe wiaderko z mydlinami (gdyby Hera zapomniała wziąć i dla niej) oraz kartki papieru. Była przygotowana na każdą ewentualność. Tak obładowana wyłoniła się zza rogu. Od razu dostrzegła fort Puchonki. - To niesprawiedliwe! Spóźniłam się tylko 2 minut. Będziesz musiała i tak na mnie poczekać - Od razu zbeształa ją za to, że zaczęła bez swojej rywalki. Sama nie miała krzesła, ale miała nadzieję, że mimo to kartonowy fort jakoś się utrzyma. Bez chwili zwłoki zabrała się do budowy. Musiał być większy, groźniejszy! Ostatecznie jednak wyszedł mniej więcej takiej wielkości, jak miał jej obecny wróg numer jeden. -Powtarzamy zasady raz jeszcze, czy chcesz od razu zacząć i przegrać z kretesem? - Zagaiła dostawiając w odpowiedni miejscu ostatni karton i czekając na odpowiedź. Była czujna na wszelki wypadek, gdyby nastąpił jakiś falstart.
Usłyszała kroki i w tym samym momencie skończył jej się papier na kulki. W skupieniu wpatrywała się w róg korytarza, mając nadzieję, że nie ujrzy zaraz nauczyciela lub kogoś innego, kto mógłby zepsuć im zabawę. Z ulgą przywitała widok zgrabnej sylwetki przyjaciółki. Ta to miała ponętne kształty. Nie to co Hera, która patrząc w lustro widziała parówkę. - Na wojnie nie ma czegoś takiego jak spóźnienie! - krzyknęła, chociaż nie miała pewności co do racji swych słów. - Musisz być zawsze gotowa na atak - dodała szeptem, rzucając w dziewczynę papierową kulką, która bez większych fajerwerków po prostu się od niej odbiła i spadła na ziemię. Jak będą mokre, to będzie trochę fajniej. Naprawdę. Uwierzcie mi na słowo. - Nie ma czasu - machnęła ręką. - Jak jakiś nauczyciel tu nagle wparuje, to wynik jest nieważny. Gramy aż nam obu skończy się amunicja. - Spojrzała na swój stos kulek. - Po trzydzieści chyba wystarczy. Spróbuj nadrobić, a ja lecę rzucić jakąś barierę czy coś. - Chwyciła niepewnie swoją różdżkę i przeszła się na koniec korytarza. Nigdy nie była zbyt dobra w zaklęciach, ale jak trzeba to trzeba. Przeszukała swoją pamięć w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia. Nie mogła sobie przypomnieć tego, które objęłoby je bańką, przez którą stałyby się niewidzialne dla przechodniów. - Cave Inimicum - powiedziała, wykonując odpowiedni ruch ręką. Każde zaklęcie wymagało od niej maksymalnego skupienia, by zadziałało. Zaklęcie powinno je zaalarmować, gdy ktoś wejdzie na teren objęty barierą. Uradowana wróciła do Rebeci i spojrzała na wiaderko z mydlinami. - Coloreata - rzuciła bez ostrzeżenia, celując w wodę. Z różdżki wydobył się jaskraworóżowy strumień farby, która gładko zmieszała się z mydlinami. Cóż, tego w planach nie było, ale tak będzie ciekawiej, prawda?
Rebeca zdecydowanie skomentowała by to jako przesadę. Poza tym sama chętnie urosłaby jeszcze trochę, by mieć chociaż te 170 cm. Zdecydowanie czułaby się lepiej nie będąc kurduplem. Chociaż ostatnio poznała wyjątkowego krasnoludka, więc i tak nie czuła się znowu taka najniższa. Jeszcze nawet nie zdążyła się rozłożyć, a już dostała papierową kulką. To zdecydowanie był głupi pomysł ta cała wojna. Jednak jej słowa tylko zagrzały ją do bardziej upartej walki. W końcu musi wygrać. Inaczej wyjdzie, że nie miała racji! W tej... Tamtej... No tej sprawie, o którą się pokłóciły. - Jak będę zbyt gotowa, to nie będziesz miała najmniejszych szans - To mówiąc wystawiła w jej stronę język, ale tylko na krótką chwilę, bo w końcu musiała dokończyć budowę swojej fortecy. Słysząc propozycję by rzucić jakąś barierę kiwnęła tylko głową. To był dobry pomysł. Zdecydowanie nie chciała, by jakiś nauczyciel im się w to wtrącił. Przede wszystkim dlatego, że obie powinny być na lekcjach. No, a jakoś tak wyszło, że Rabcia już od dłuższego czasu się na nich nie pojawiała. To musi być zabawne. Krukonka, która nie chodzi na lekcje i zdaje z roku na rok na najniższych stopniach. Nic dziwnego, że przyciąga samych dziwacznych znajomych. Dorobiła tyle kulek ile ustaliły. Teraz już chyba wszystko było gotowe. Bariera rzucona. To dodatkowe zaklęcie nie do końca ją przekonywało. Nie była pewna, czy to dobra myśl. Jednak spodziewała się, że będą po tym wszystkim bardziej niż na początku zakładały, więc ta farba jej nie zdziwiła. No dobra. Jak już tu przyszła, to przecież nie zrezygnuje. W końcu ona nigdy nie przegrywa! - Zaczynaj. Daję Ci fory - Rzuciła tylko przygotowując się do zaciekłej walki, która się tu rozegra.
W sumie to nie wiedział po co tu przylazł. Może dlatego, że jest tu znacznie ciszej i spokojniej. Mógł również przejść się do jakiegoś baru czy kawiarni, ale pogoda zdecydowanie nie sprzyjała spacerom. A to miejsce jako pierwsze przyszło mu na myśl, często tu przychodził. Szedł powoli i słuchał jak deszcz stuka o liczne witraże w oknach. Dlaczego ciągle musi padać? Bez przerwy. Taka depresyjna ta pogoda. W sumie nie powinno mu to przeszkadzać, przecież nic nie czuje. Zimno nie było dla niego przeszkodą. Jednak rzeczywiście wolał aby świeciło słońce, byłoby mniej ponuro. Jednak takie są uroki jesieni.
Snuł się po korytarzach, jakby był duchem. Nie wiedział kompletnie, co ze sobą zrobić. Taka pogoda wcale nie działała dobrze na jego humor - zresztą, żadna tego nie robiła. Zwykle po prostu miał zły humor i tyle, bez względu na deszcz czy słońce. Teraz jednak miał wymówkę! Poza tym, wciąż nie mógł pozbyć się z głowy pewnego obrazu. Siedział sobie kulturalnie w Pokoju Wspólnym Slytherinu, gdy jakiś starszy od niego chłopak przyszedł z aparatem. W sumie, Shane miał to gdzieś... Ale dostrzegł jedno zdjęcie, które przeglądał nieznajomy. I mimo, że to były sekundy, to był pewny, że dobrze widział. Na tym zdjęciu była Naeris. Naeris, która wcale nie wyglądała, jakby pozowała. Carswell potrząsnął lekko głową. Gdyby nie to, że chłopak tak szybko uciekł, to z całą pewnością coś by zrobił. Teraz jednak mógł jedynie sobie gdybać i czekać, aż w końcu nieznajomy nawinie mu się pod rękę. Hogwart to niesamowita szkoła i Shane doskonale o tym wiedział, ale nie spodziewał się, że korytarze czytają w myślach i spełniają najszczersze marzenia. Bo oto, jak na zawołanie, tuż przed nim spacerował sobie TEN właśnie chłopak! Carswell nie myślał. Nie zawahał się ani przez pół sekundy, po prostu doskoczył do Ślizgona, z impetem przyciskając go do ściany. Z ręką na jego gardle dał pełen upust swojej złości w kilku krótkich słowach: - Co to były za zdjęcia?! Nie obchodziło go, że byli w szkole i w każdej chwili mogli zostać złapani. Nie obchodziło go, że chłopak mógł w każdej chwili wyciągnąć różdżkę i po prostu jakimś trafnym zaklęciem pozbyć się tego małego, zdenerwowanego napastnika. Obchodziło go jedynie to, żeby jego wolna pięść zapoznała się raz, a dobrze (na początek!) z brzuchem przyciśniętego do ściany chłopaka.
Był lekko zaskoczonym tym, że chłopak rzucił się na niego. Tak zupełnie bez jakiegokolwiek powodu? Dave nie przypominał sobie aby z kimś ostatnio się kłócił. Albo bił. Nie, z tym już skończył dawno temu. Nie miał ochoty pakować się ponownie w kłopoty. Chłopak wyglądał na młodszego i był niższy. Znał go jedynie z widzenia. Parę razy widział chłopaka w pokoju wspólnym, lecz nie zwrócił na niego uwagi. Gdy chłopak przycisnął Dave'a do ściany, nie zrobiło to na Davidzie wrażenia. Nawet kiedy przycisnął mu pięść pod gardło. Westchnął. -Jakie zdjęcia?-nie pamiętał aby ostatnio robił jakiekolwiek zdjęcia. Ewentualnie chłopak albo się pomylił, albo po prostu mu się nudzi. -I mógłbyś mi do cholery wytłumaczyć, dlaczego się na mnie rzuciłeś?-wymamrotał patrząc na ślizgona. -Słuchaj, nie mam ochoty ani czasu na żadne pojedynki, okej?-miał nadzieję, że chłopak sobie odpuści. Naprawdę nie chciał znów mieć przez to problemy.
Shane nie był jakimś wielkim fanem bójek. No dobra, może trochę był, ale starał się do tego nie przyznawać. Lubił stawać w obronie swojego brata, który nie był w stanie dostrzec zła w innych ludziach. Lubił czasem po prostu się podroczyć. Lubił, gdy chwilami nie mógł okiełznać swoich emocji i dawał im upust poprzez bardzo nieleeganckie zachowanie. Był półkrwi, więc załatwianie spraw za pomocą pięści, a nie zaklęć, nie było mu obce. Z doświadczenia wiedział, że nie tak łatwo było go powalić - może i nie był szczególnie masywny, ale miał w sobie tego rodzaju spryt, który zaskakująco wyprowadzał go z podbramkowych sytuacji. W całej swojej karierze szkolnego boksera nie spotkał się z takim przypadkiem, jak kompletne zignorowanie ciosu. Chłopak, przyciśnięty do ściany, był niesamowicie spokojny. Nawet nie mrugnął na uderzenie w brzuch, co wydawało się Carswellowi... No, niemożliwe. Na Merlina, jakieś ludzkie odruchy by się przydały! Ten spokój, ta nonszalancja, to wszystko wydało się młodemu Ślizgonowi niesamowicie bezczelne. Jak ten idiota mógł nie wiedzieć, o co chodzi? Prześladował więcej osób, niż tylko Naeris? Bo Shane nie zamierza tolerować czegoś tak... Tak... Tak paskudnego! - Doskonale wiesz, o co mi chodzi. - burknął, niesamowicie niezadowolony. No nie, to tak się nie skończy. Przycisnął dłoń mocniej do gardła nieznajomego, prawdopodobnie nieco utrudniając mu jakiekolwiek wydawanie dźwięków. - Masz usunąć wszystkie zdjęcia, które zrobiłeś tej Krukonce. Wtedy może nie będziesz musiał marnować swojego cennego czasu na jakieś pojedynki. - dodał cicho, ale ostro. Tak, Shane nie był wielki - nie kojarzył się pewnie nikomu z niezwyciężonym wojownikiem. Zwyczajnie jego postura nie wzbudzała szacunku... W przeciwieństwie do głosu. Jeśli ktoś mógł zabijać samym głosem, to był to właśnie Carswell.
-Weź te łapy.-powiedział po czym popchnął chłopaka, dość mocno, ale tak aby ten nie trzymał już swoich dłoni na szyi Davida. Co on sobie myśli? Rzeczywiście, może nie wzbudzał przerażenia swoją postawą, ale ponoć najmniejszy piesek szczeka najgłośniej. Wpatrywał się w niego ze szczerą nienawiścią w oczach. David nie raz się już bił, nie był z tego powodu dumny, lecz można powiedzieć, że jakieś tam doświadczenie ma. Wiedział gdzie uderzać, tak by najbardziej zabolało. Ale co to za zabawa gdy przeciwnik pada po zaledwie paru ciosach. -A, chodzi ci o nią. Naeris, tak?-zapytał i lekko przechylił głowę w bok. Miał jej zdjęcie, ale jakim cudem on się o tym dowiedział? Nikomu nie mówił ani nie pokazywał, więc jak? -Hm, jesteś jej przyjacielem? Może chłopakiem?-skoro tak bardzo zależało chłopakowi na tych zdjęciach, musiał ją znać. I z pewnością mieli dobre relacje. Kolega, przyjaciel czy chłopak, nie robiło to mu różnicy. Jeśli tak bardzo tego chciał, proszę bardso. Starał się porozmawiać pokojowo, lecz ślizgon serwując Davidowi cios w brzuch całkowicie przekonał Dave'a, iż nie miał zamiaru rozmawiać. Nie chciał mówić mu nawet o swojej chorobie! Chciał zobaczyć jego minę. To chyba najbardziej satysfakcjonowało Davida. Mina przeciwnika, który nic nie wie. Uśmiechnął się szeroko. -O to zamierzasz się bić?
Jak on śmiał w ogóle wypowiadać jej imię?! Mógł popychać Shane'a, mógł robić to nawet mocniej. To nie było istotne. Ślizgon był w stanie przyjąć kilka ciosów, o to nie trzeba było się martwić. Ale mówienie w taki sposób o Naeris? To było jak uderzenie w serce, którego chłopak kompletnie nie mógł zignorować. Może i wcześniej była jakaś opcja na zakończenie tego konfliktu w sposób pokojowy? Tak czy inaczej, teraz nie pozostał po niej nawet cień. - Po co ci to w ogóle? Jesteś jakimś głupim stalkerem, czy coś? - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, czując dziwne ciepło na policzkach, na wzmiankę o byciu "chłopakiem" Krukonki. Cóż, bardziej David mylić się nie mógł. Shane był raczej tym upierdliwym, wiecznie niezadowolonym i ponurym znajomym, nad którym blondynka się litowała. A konkretniej, to tak sam siebie widział. Coś było dziwnego w zachowaniu starszego Ślizgona. Nawet najbardziej pewni siebie przeciwnicy nie podchodzili do bójki aż tak spokojnie. Ten nieznośny uśmiech zmienił wszystko. Ta chwila zatrzymania momentalnie się zakończyła. Durne pytanie w ogóle nie dotarło do Carswella, bo ta mina... Ta mina była jakby pretekstem na pociągnięcie tematu w sposób fizyczny. Kompletnie automatycznie, szybko i precyzyjnie wyprowadził może nie najmocniejszy, ale jednak porządny cios, prosto w nos Monroe.
-A co cię to tak bardzo obchodzi?-nie miał zamiaru rozwieszać ich po szkole, dziewczyna nic mu nie zrobiła. Jednak zachował zdjęcia. -W takim razie, ustalmy zasady. Jeśli wygrasz to oddam ci wszystkie zdjęcia a ty będziesz mógł zanieść je do Naeris i zgrywać bohatera, co ty na to?-mówiąc to szczerzył się i patrzył na ślizgona. Jasne, jeśli wygra, Dave przyniesie mu wszystkie jej zdjęcia. Skoro tak bardzo mu na tym zależało. Miał coś jeszcze dopowiedzieć, ale chłopak bez chwili zastanowienia wymierzył mu cios w nos. Głowa Davida obróciła się lekko w prawo, lecz nawet się nie skrzywił. Nic nie powiedział. Żadnego 'au'. Obrócił się i uważnie wpatrywał w ślizgona. Nie był w stanie powiedzieć nawet czy cios chłopaka był silny. Przecież nic nie czuł. Hah, ciekawe kiedy on się zorientuje. -To może teraz moja kolej, hm?-wziął lekki rozmachl, zacisnął pięśç i uderzył chłopaka w szczękę.
- Obchodzi mnie, kto robi takie rzeczy mojej... Mojej przyjaciółce, a ja wcale nie muszę zgrywać boh... - najzwyczajniej w świecie się zaciął. Ten układ był fantastyczny, normalnie Shane pewnie pogratulowałby jeszcze Davidowi pomysłu. Szybko to załatwią, zdjęcia zostaną zniszczone, a Naeris straci jedno zmartwienie. I prawdopodobnie Ślizgon już dawno by się zafiksował na punkcie wykonania zadania, gdy okazało się, że coraz bardziej zaczyna ono wyglądać na... Niewykonalne? Monroe nie zareagował na uderzenie. No dobra, odwrócił głowę, ale minimalnie! Poza tym, nawet się nie skrzywił. Znowu, do cholery, nie mrugnął. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Prawdę powiedziawszy, Carswell poczuł się, jakby walczył z maszyną. To z całą pewnością nie był zwykły student. Bardziej jakiś cyborg. Dobra, poinformowanie przeciwnika o zadaniu ciosu przed faktycznym zadaniem ciosu nie należało do najlepszej taktyki i Shane chętnie by to Davidowi wytknął, gdyby nie fakt, że dalej nie dowierzał temu, co się dzieje. Zaciął się i tkwił tak aż do momentu, gdy pięść starszego Ślizgona namierzyła jego szczękę w niezwykle bolesny sposób. A może to nawet nie było takie bolesne? To chyba duma siedemnastolatka tak zawodziła. - Co z tobą...? - wybełkotał ze szczerym zaskoczeniem, jakby na kilka sekund zapominając o całej swojej złości. Niestety, gdy już do niego wróciła, to jakby ze zdwojoną siłą. Przynajmniej taka dawka adrenaliny dała mu niezłego kopa, bo jak wyrwał do przodu...! Shane w wyjątkowo prymitywny sposób rzucił się na swojego przeciwnika, wymierzając mu krótką serię uderzeń kolejno w szczękę, szyję i splot słoneczny. Do cholery jasnej, coś musiało powalić tego cyborga.
Nie miał zamiaru od razu kończyć zabawy, dlatego go ostrzegł. Mógł zrobić unik, jest wiele możliwości. Jednak dokładnie uderzył ślizgona w szczękę. Ciekawe czy bolało. Podobało mu się coraz bardziej, jego mina, zakłopotanie. Zastanawiał się czy może mu powiedzieć, lecz z tego zrezygnował. Zapomniał zupełnie co sobie obiecał. Żadnych bójek. Przecież to nie takie proste! Co miał zrobić gdy ten chłopak rzucił się na niego z pięściami? Przytulić go? No cóż, nie miał wyboru. Ten jeden, ostatni raz. Słysząc pytanie chłopaka, Dave zacisnął mocno usta by nie wybuchnąć śmiechem. Ślizgon rzucił się na niego i wymierzył krótką serię uderzeń. David nie zareagował, starał się jedynie go odepchnąć. Miał nadal nadzieję, że chłopak sobie jednak odpuści. Ale najwyraźniej David nie miał wyboru, westchnął łapiąc ślizgona za ramiona, pochylił chłopaka mocno do przodu i z dużą siłą uderzył go kolanem w brzuch. Nie zamierzał go oszczędzać, sam się w to wpakował. Na twarzy Davida nadal było widać promienny uśmiech.
Sam ból był do wytrzymania. Jasne, Shane'owi wyrwał się cichy jęk bólu, gdy stracił oddech na tę parę nieznośnych sekund. Odruchowo zacisnął palce na koszulce Davida, żeby nie upaść na ziemię, bo, cholera, po prostu nie. Tak, ból zdecydowanie był całkiem znośny, o szczęce Ślizgon już prawie zapomniał. Gorsze było to paskudne upokorzenie, zalewające falami jego ciało. I dezorientacja, bo nadal nie miał pojęcia, co się dzieje. Może gdyby wiedział o chorobie chłopaka, to by go nie zaatakował? Nie, pewnie rzuciłby się na niego jeszcze bardziej zawzięty, a tak to... Tak to po prostu zaczął 'lekko' i teraz się to na nim odbijało. Wyprostował się z nienawiścią, wlepiając spojrzenie łaknące mordu w przeciwnika. Dobrze, przynajmniej było widać po Monroe obrażenia. Byłoby słabo gdyby nie czuł bólu I JESZCZE był niezniszczalny. Ta myśl jakoś pocieszyła Carswella, który... No, czuł się teraz wyjątkowo malutki, drobniutki i w skrócie, zgnojony. - Mówił ci ktoś kiedyś, że wyglądasz jak psychopata? - wysapał. W gębie był mocny, musiał to jakoś wykorzystać! Odsunął się nieco od tego dalej uśmiechniętego Ślizgona, chcąc chociaż na chwilę złapać oddech. Miał wrażenie, że on skacze i się wścieka, a Monroe... Monroe miażdży go jednym uderzeniem i tyle.
Patrzył z satysfakcją jak ślizgon kuli się z bólu. Uczepił się nawet jego koszulki, by nie upaść. Śmieszne. Pchnął go. Czy to już koniec? Miał nadzieję, że tak. -Owszem.-odparł i wzruszył ramionami. Ale czy to on tu jest psychopatą. No tak, może i zrobił te zdjęcia, lecz ma pewnie nie rzuca się jak wariat na nieznajomych. Wzrok skupił ponownie na chłopaku. Nie wyglądał już na tak pewnego jak przed chwilą. Niech odpuści, unikną dalszej walki, to bez sensu. Jednak z drugiej strony... chciał dokończyć to co zaczął. Najprawdopodobniej ponownie obudził w sobie coś, czego chciał się pozbyć. No cóż, odwrotu nie ma. -Już masz dosyć?-uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy. To nie tak, że ślizgon w ogóle go nie ranił, rzeczywiście zostawały jakieś ślady, ale... ale Dave tego po prostu nie czuł. Nie czuł wymierzonego ciosu w brzuch, tego w nos czy w twarz. Nic. -Rzucając się na mnie powinieneś dwa razy pomyśleć.-westchnął i zaczął odchodzić powolnym krokiem od chłopaka. Co za idiota.
Dobra, samopoczucie z całą pewnością zaczęło podupadać, żeby nie powiedzieć - leżało wciśnięte w posadzkę. Shane kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, zupełnie nie pomyślał i teraz był... No, nie widział dobrego rozwiązania z tej sytuacji. Co miał zrobić? Odpuścić? Ani to w jego stylu, ani szczególnie mężne. To nie dowiodłoby jego przesłankom, co więcej, jeszcze bardziej by go osłabiło w oczach starszego Ślizgona. Z drugiej strony, ponowne rzucenie się na niego prawdopodobnie skończyłoby się tak, jak dotychczas - on by się zmęczył, a David tylko by sobie wzdychał, niewzruszony i pewnie jeszcze znudzony. Bo ileż można odpierać ataki siedemnastolatka? Z całą pewnością nie było to nic szczególnie zajmującego. - Chciałbyś - rzucił mało elokwentnie, ale za to bardzo nienawistnie. Co się podziało ze starą dobrą zasadą "jeśli krwawi, to można zabić"? Jej skuteczność bardzo by się teraz przydała. Monroe jakby nie odczuwał bólu, a przez to nawet najmocniejszy cios nie mógł go ogłuszyć albo wytrącić z równow... Równowaga? Shane z niedowierzaniem obserwował, jak chłopak zaczyna sobie od niego odchodzić. Ot tak, z tą swoją nieznośną nonszalancją, odwrócił się do niego PLECAMI. Był aż tak głupi, czy próbował Carswella podpuścić? Nieistotne, warto było zaryzykować. Młodziak z impetem niemalże wskoczył na Monroe, powalając go na twarz na posadzkę korytarza. Chwycił jego prawy nadgarstek i wykręcił go mocno, dociskając do lędźwi. - To jak z tymi zdjęciami? - spytał z uśmiechem, czując się chyba trochę zbyt zwycięsko, niż powinien.
Co za idiota. Dał się złapać. David zacisnął mocno usta by nie wybuchnąć śmiechem. O nie, nie miał zamiaru się poddawać. To było tak oczywiste, że chłopak go przewróci. Siedział teraz czując się jak wygrany. Właśnie przegrał. No, może będzie to trochę trudniejsze niż sądził Dave. Ale da radę. -Myślałem, że jesteś mądrzejszy.-wymamrotał i zaczął się wyrywać, tak mocno się wiercił, że w końcu udało mu się wyślizgnąć z "pułapki". Trzeba przyznać, chłopak nie był aż tak słabym przeciwnikiem jak sądził Dave. Co za niespodzianka. -A czy ja się wycofuję?-zaśmiał się cicho. Teraz jego kolej. Korzystając z tego, że ślizgon jeszcze nie wstał, David szybko do niego podszedł, złapał za włosy i z rozmachem walnął nią o kamienną podłogę. Może rzeczywiście przesadził, ale... w tamtej chwili był za bardzo rozgniewany, tym, że ten chłopak bez przeszkody go powalił. Sam go do tego sprowokował, lecz nie wiedział, że chłopak jest silny. Pf, ale z rozbitą głową już nic nie zrobi. Nie walnął nim aż tak mocno by pękła czaszka, dostanie ewentualnie jakiegoś ostrego bólu, który zwali go z nóg i Dave pozbędzie się go w ten sposób. Szybko i skutecznie.