Jest to jedna z najbardziej krętych, ale i bardziej niebezpiecznych ścieżek, jednak najciekawsza ze wszystkich, bo prowadzi ona ani w ślepą uliczkę, ani ku wyjściu na drugą stronę lasu. Osoba, która wytrwa całą drogę, dojdzie do drugiego wejścia do jaskini. Jednak nie tak łatwo owe wejście znaleźć, gdyż jest ono dobrze ukryte. Trzeba się nieźle nagłowić, aby dostać się do środka. Jeśli komuś się to nie uda, to wystarczy, że obejdzie grotę, a trafi na główne wejście. To jednak nie wszystko! W tym miejscu grasują bowiem złośliwe demony, które uprzykrzają życie wędrującym.
Rzuć K6 na ewentualne komplikacje:
1,2 - nic się nie dzieje. Demony najwyraźniej mają wolne albo znalazły inne ofiary. Bez problemu docierasz do celu! 3,4 - U twego boku zmaterializował się demon, który przypomina... małpę. Możesz ciskać w niego zaklęciami, ale niestety, żadne nie działają. Co jakiś czas leci w Twoim kierunku kokos albo ... coś, co ta magiczna małpka jadła dzień wcześniej. 5,6 - To chyba jakiś spisek! Małpka ma przyjaciół, którzy postanowili zamienić Twoje życie w piekło. Całą trasę pokonujesz, chroniąc się przed ciskanymi z każdej strony pociskami. To jednak nie wszystko! Wredne demony dobierają Ci się do kieszeni i kradną 10 galeonów. Po co demonom kasa, zwłaszcza ta magiczna? Dobre pytanie!
Autor
Wiadomość
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Była absolutnie przekonana, że ścieżka, na którą weszła, prowadzi prosto na piaszczystą plażę, na którą zamierzała bezwstydnie się wylegiwać. Prawdopodobnie fakt, że tak bezmyślnie na nią weszła, ujawniał ukrytą wadę okularów wskazujących drogę: łatwo było zacząć całkiem na nich polegać i w momencie kiedy nie miało się ich na nosie, trudno było poradzić sobie samemu. O żadnych demonach tym bardziej nic nie było jej wiadomo, choć w gruncie rzeczy chyba nie musiało, bo te – tak czy inaczej – nie zwracały na nią najmniejszej uwagi. Wszystkie, poza jednym, takim, którego nie potrafiła się pozbyć od pół roku. Nie z życia, w tym akurat sam doskonale jej pomagał, a z głowy. Tak to już było z tymi demonami; czasem rzucały w ludzi bananami, innym razem nocami spędzały sen z powiek. Próbowała właśnie w skupieniu zorientować się, jak duża odległość dzieli ją jeszcze od plaży, kiedy zza pleców dobiegło ją przekleństwo i odgłos przyspieszonych kroków. Pisnęła, kiedy bezczelnie ją obłapiono i szarpnęła się odruchowo, choć niezbyt mocno, bo podświadomość działała znacznie sprawniej niż jej nieszczególnie prędki rozum i podpowiadała jej, z kim ma do czynienia. — Co? Co jest? — powtórzyła za nim, rozglądając się dookoła. Dopiero teraz zauważyła małpy, czy czym one tam były, które nieprzychylnie patrzyły na Whitelighta. I teraz oczywiście również na nią. — Jak to, co za miejsce? Ścieżka. Chyba na plażę, nie? — początkowo zabrzmiała niezbyt przyjemnie, choć w ogóle tego nie planowała. Nie chciała się na niego dąsać, zachowywać się jak chodzący stereotyp. Nie do końca rozumiała, co się między nimi wydarzyło, ale zdążyła przyzwyczaić się do tego, że milczą. Prawie wcale już jej to nie bolało. Załagodziła niesympatyczny ton niepewnym siebie pytaniem i przepraszającą miną, którą posłała mu, kiedy spojrzała na niego przez ramię. Omiotła wzrokiem łagodne rysy twarzy i pieprzyk tuż nad wargą. — Och, Harry. Więc ją zdejmij. — Odpowiedziała z rozbawieniem, kierowana może chęcią obrócenia wszystkiego w żart, a może zbędnym dotykiem, którym ją obdarzył. Dlaczego w ogóle się na niego zdecydował? Głupia gąsko. Nie skorzystała z przywróconej jej wolności i nie odwróciła się przodem do niego, świadoma, że policzki płoną jej zawstydzeniem. Zamiast tego zerkała na niego w bok. — Tutaj i tak wszyscy chodzą półnadzy. Mówiąc to, pociągnęła krawędź kończącego się nad pępkiem topu, nagle zdając sobie sprawę, że jest o wiele za krótki, żeby mogła czuć się w nim komfortowo, w każdym razie w takim towarzystwie. Co za hipokryzja. — Jesteś jedyną osobą, która używa koleżanek jako żywych tarcz. Jesteś absolutnie niereformowalny — zganiła go, ale zanim zdążyła dać mu czas na odpowiedź, do kieszeni Harry'ego zakradł się demon. Tak ją to zszokowało, że zareagowała z opóźnieniem. — Złodziej! — wykrzyknęła, zszokowana. A na domiar złego w ich stronę poleciała kolejna seria bananów.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przekrzywiam pytająco głowę i zerkam na Hope, która dość obcesowo komentuje moje pytanie o ścieżkę, bo przecież doskonale widać, że to nie jest taka prosta odpowiedź. Gryfonka prędko jednak się reflektuje rzuca mi niemrawy uśmiech. Mimo wcześniejszych słów, jej postawa wyrażała jeszcze większą niepewność niż ta którą zwykle wykazała się w moim towarzystwie. Co wcale mnie nie dziwiło - od dwóch miesięcy trudno mi przypomnieć sobie cokolwiek co do siebie powiedzieliśmy. Może powinienem już teraz coś o tym powiedzieć? Uznaję, że jeszcze nie mam ochoty na poważne stwierdzenia i ignoruję to wewnętrzne pytanie. Z zastanowieniem patrzę na Gryfonkę, która daje mi dwuznaczną radę. - To dobra koszula, co będzie jeśli mi ją ukradną? - pytam Griffin, całkiem szczerze przejęty faktem, że małpy mogłyby mi zabrać całkiem porządną część garderoby. W końcu jednak puszczam swoją żywą tarczę i prędko ściągam z siebie żółte ubranie. Nie wyrzucam jednak koszuli gdzieś daleko. Niespodziewanie zbliżam się do prefektki i przewiązuję ją na talii dziewczyny. - No cóż, myślałem że moje ukrywane męstwo nie jest tym co we mnie lubiłaś... Tylko nie zgub! - mówię kiedy moje usta są gdzieś niedaleko ucha Hope. Całkiem sprawnie udaje mi się zawiązać rękawy, mimo tego że nadal stałem za Griffin. Jakbym znowu szukał pretekstów by zbliżyć się i musnąć kilka razy jej odsłonięty brzuch, na dodatek kompletnie nie przejmuję się swoją własną nagością. Odsuwam się niespodziewani kilka kroków w tył, zostawiając przede mną malinowy zapach, by sprawdzić moją koszulową teorię. W tym momencie jakiś demon sięga mi do kieszeni tym razem spodni i nawet bym się nie zorientował, gdyby nie okrzyk rudowłosej (spóźniony, ale jednak bardziej czujny niż moja reakcja). - Och, cholera. Hope, biegnij za nim, nie jesteś prefektką? - mówię, wracam w dwóch susach do koleżanki i próbuję popchnąć dziewczynę w kierunku złodzieja; ale dostajemy koleną salwę bananów. - Musimy się stąd zbierać - stwierdzam i zasłaniam się chudą ręką, by przyjąć na nią, nie na moją piękną buźkę lecący w naszym kierunku owoc. Łapię dłoń Hope i ciągnę ją za sobą, by ewakuować się z tej pechowej ścieżki.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
— Zgaduję, że wtedy musiałbyś chodzić z gołą klatą. Co na pewno jest dla Ciebie ogromną przeszkodą. — Zakpiła nieszkodliwie, wyraźnie rozbawiona czy to własnymi słowami, czy może wizją demona noszącego harielową koszulę, bo taka właśnie stanęła jej przed oczami. Ten postanowił jednak dobrze zabezpieczyć swój cenny skarb, zwieszając ją i zawiązując na jej ziejącej nagością talii. Nieświadomie wstrzymała oddech na ten krótki moment i zwalczyła w sobie chęć, by przechylić się do tyłu na tyle, żeby móc oprzeć się o rozgrzaną, pokrytą pieprzykami skórę. Wszystko w niej jak zwykle chciało tańczyć do jego melodii, a przecież nie mogła się tak zachowywać, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. Pomijając to, czy była na niego zła, czy też nie – byłby to wyraz absolutnego braku szacunku do samej siebie, książkowym przykładem postawy, którą zawsze uważała za słabą, śmieszną i naiwną. Nigdy nie chciała być taką dziewczyną, a teraz, kiedy dorosła, inne zachowanie przychodziło jej z niemałym trudem, wymagało samokontroli, a i tak wszystko zwykle w końcu brało w łeb. To przeklęty Whitelight tak na nią działał, czy może jej charakter był tak słaby, że do końca życia miała być skazana na tego typu wewnętrzną walkę? — Nie, lubiłam to, że ze mną rozmawiałeś — mruknęła w odpowiedzi, starając się zbić go z tropu na tyle, by nie zauważył, jak bardzo on zbił z niego ją. Poprawiła wiązanie rękawów i dyskretnie zatrzymała dłoń na żółtym materiale wciąż przesiąkniętym ciepłem i zapachem, którego nie była w stanie wyczuć, za to mogła doskonale sobie wyobrazić. — I lubię Twoje kolorowe koszule. Nie zgubię jej... ale nikt nie powiedział, że po prostu oddam. — Zwłaszcza kiedy bezczelnie zostawił ją na czele, przyodzianą w barwy, które krzyczały „jestem bananem, rzuć we mnie albo mną”. Nawet nie było jej szkoda, że tak perfidnie go okradły, wręcz przeciwnie, wybuchnęła szczerym śmiechem w momencie kiedy kazał jej biec za tą małpą. Miał taką minę, że wiele by dała, by móc uwiecznić to na magicznej kliszy, albo chociaż umieć narysować. Wciąż roześmiana, wyciągnęła rękę, by go złapać w tym samym momencie kiedy on chwycił ją i pognała przed siebie, nie mając pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi.