Idziesz sobie przez pustynię, albo może podróżujesz na wielbłądzie, kiedy dostrzegasz taki oto namiocik. Możesz się w tym miejscu zatrzymać, kupić napój albo jedzenie, a nawet odpocząć w jego cieniu. Właściciel chętnie uraczy cię jakąś okoliczną opowieścią.
Kolejny dzień ich wyprawy zapowiadał się lepiej; jako pierwsze w argumentacji stawiając kroczenie wspólnie, bez nastąpienia (Merlinie uchowaj!) zniknięć wśród uczestników wędrówki. Chwilowa przejażdżka na użyczonych, wielbłądzich grzbietach, koiła nieco zmęczenie - co prawda mógłby, nadwyrężając się jeszcze wytrzymać, martwił się jednak o pannę Hudson i pannę Holmes, które to na dodatek musiały - całkiem niedawno zmagać się z samotnością. Małe miasteczko, o zabudowie ulokowanej w orzeźwiających, płaszczących się kształtach cienia, zdołało powitać zaskakującym (w porównaniu do swojej wielkości) gwarem. Tonął w poszczególnych ofertach, w dużej mierze uznanych za nieprzydatne - zakup jedzenia był jednak możliwie najbardziej rozsądny, podobnie eliksirów uzdrawiających. Wśród ekwipunku znalazło dla siebie miejsce światełko dźwiękowe jako przydatny dodatek oraz chroniąca przed promieniami chusta - Bergmann postanowił ją zabrać w ramach pamiątki, twierdząc w swych myślach - raczej wyglądałby jak skończony idiota. Odpoczynek nie mógł trwać wiecznie. Przeszedł się jednak po okolicy. W opustoszałych, niektórych domach nic nie odnalazł; nic, prócz jednego eliksiru wiggenowego (miał ich ze sobą wystarczająco, acz postanowił zabrać). Wrócił po jakimś czasie do reszty z (prawie) pustymi rękoma. - Nie znalazłem już nic ciekawego - oznajmił, ukrywając w tym inny przekaz, aby ruszyli dalej, nie zostawali dłużej w tym samym miejscu. W końcu mieli już mapę - powinni tylko i aż zrobić z tym pergaminem użytek.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka od Fairwynów, 3x eliksir wiggenowy (nie biorę żadnego od narratora), chusta chroniąca przed słońcem, światełko dźwiękowe, mapa
Samotność. Marceline cholernie źle reagowała na tego typu sytuacje i to właśnie dlatego trzymała się grupy, by czasem nie zgubić nikogo z pola widzenia. Wzmożona ostrożność sprawiała, że skupienie było jeszcze większe, zaś tempo chodu wydawało się być zrównane z pozostałą trójką. Chciała kurczowo chwycić się czyjejśdłoni, poczuć tą przyjemną stabilizację emocjonalną, nim jednak odważyła się na taki ruch - jej oczom ukazały się wielbłądy. Całe szczęście, że nikt nie miał nic przeciwko, by przystać na propozycję wędrowców; przynajmniej tego typu transport dawał pewność, że nikt się nie zgubi. Dopiero dotarcie do miasteczka przyniosło nowe efekty, jakby przygoda powoli zaczynała się normować, a oni zaś wychodzili na prostą. - Twoje pośladki mają się dziś dobrze, Lys? - zagaiła gryffona z nutą uśmiechu, by choć trochę rozluźnić atmosferę. Odeszła jednak od chłopaka kawałek, by dać mu w spokoju zrealizować transakcję. Teraz, kiedy mieli okazję wymienić pieniądze na przedmioty oferowane przez kupców, mogli jasno stwierdzić, że było warto. Oczywiście, Holmes doszła do takiego zdania bardzo szybko, kiedy to w jej ręce trafiła chusta. Potrzebowała czegoś takiego, chcąc ochronić się przed palącym słońcem; niby tylko kawałek szmaty, a ile ulgi był w stanie przynieść... Uniosła spojrzenie na Daniela i przygryzła lekko dolną wargę, wszak wcześniej nie mieli okazji zamienić choćby słowa. - Dobrze, że znalazłeś mapę - to było logiczne, przecież dzięki mężczyźnie mogli zrobić kolejny krok i spróbować rozwiązać zagadkę. Dla potwierdzenia swoich słów, opuszkami palców sięgnęła dłoni Bergmanna, muskając ją przy tym ledwie wyczuwalnie, zahaczając o skórę w miejscach wyżłobionych wyraźnie żył i przypatrując mu się nazbyt długo, pragnąc niemo wydusić, że jego obecność wiele dla niej znaczy. To co jednak skłoniło ją do nagłego odsunięcia się to spojrzenie Bridget, kolejne, zaskoczone równie mocno co jej samej, ale nie mogła powiedzieć nic, by nie wzbudzać podejrzeń. Kto by zresztą w to uwierzył? Miała nadzieję, że Hudson nie wykorzysta tych kilku możliwości, w których przyłapała Marceline na zbyt dużej poufałości z Danielem, jakby łudząc się naiwnie, choć - może wcale nie tak do końca naiwnie? - Och, Bri! Ja właśnie... Ja... Znalazłam eliksir, który na pewno nam się przyda, wiesz? Leżał tu nieopodal, więc postanowiłam go wziąć - wydukała pospiesznie, by tylko zająć myśli brunetki czymś innym, by zapomniała o tym, co widziała.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka Fairwynów i już niestety tylko jeden eliksir wiggenowy, znalazłam też 60 galeonów, światełko dźwiękowe, chusta chroniąca przed słońcem, eliksir uzdrawiający
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Poprzedni dzień był pełny wrażeń, nie do końca przyjemnych i takich, które Bridget chciałaby przeżyć ponownie. Paraliżujące uczucie strachu towarzyszyło jej przez cały czas, kiedy niemal kurczowo ściskała przedramię Lysandra, przemieszczając się z grupą i ważąc każdy kolejny krok. Dopadały ją już paranoiczne myśli, że w nocy, pod osłoną gwiazd, magia znów zwariuje i dziewczyna ocknie się na pustkowiu, ponownie sama. Myśl ta była tak przerażająca, że Puchonka większość nocy zrywała się, by zobaczyć, czy obok niej wciąż znajdują się członkowie ekipy. Już wtedy jej uwagę przykuł fakt, że między Marceline oraz profesorem Bergmannem, jakkolwiek zuchwała była to myśl, musiało coś być. Nie wnioskowała tego wyłącznie po tym, że ich ręce podczas snu delikatnie się stykały, zupełnie jakby trzymane przed zaśnięciem, po utracie świadomości upadły w swoim sąsiedztwie. Już kilka razy zaobserwowała pojedyncze, szybkie ruchy, podczas których ich spojrzenia spotykały się na chwilę dłuższą, niż wypadało nauczycielowi i uczennicy. Co czuła w związku z tą sytuacją? Raczej tylko zaskoczenie, na pewno nie mniejsze, gdy następnego dnia na swojej drodze spotkali cała karawanę. Merlinowi dzięki, że ludzie jadący na wielbłądach okazali się być pomocni i zaoferowali im przejażdżkę. Nogi Bridget drżały już ze zmęczenia, a klatka piersiowa wznosiła się i opadała znacznie szybciej niż normalnie. Nie była przyzwyczajona do podobnych wysiłków fizycznych, w dodatku zdążyła zgłodnieć, toteż wielbłądy spadły jej niemal z nieba! Ostatecznie dotarli do miniaturowego miasteczka, w którego centrum znajdował się targ! Bridget za kilka znalezionych w kieszeniach monet udało się zakupić chustę do okrycia głowy lub sparzonych słońcem ramion, prowiant, który był zbawieniem, a także eliksiry uzdrawiające, których przecież nigdy nie było zbyt wiele. Przez chwilę poczuła się lepiej, nawet uśmiechała się szeroko - do czasu, gdy po raz kolejny ujrzała ów gest ze strony Marceline w stronę nauczyciela. Zacisnęła zęby, unosząc brwi w geście zdziwienia. Nieco się speszyła, gdy Krukonka zwróciła na nią uwagę, również zmieszana zaistniałą sytuacją. - Tak? Widzisz, jak przechodziliśmy obok tych chat to też znalazłam jeden - powiedziała, klepiąc się po kieszeni, gdzie spoczywała znaleziona fiolka. - Ruszamy dalej? - zapytała jeszcze, rozglądając się w poszukiwaniu Lysandra, który okazał się stać nieopodal i dokonywać swoich transakcji.
Podążając za karawaną trafiliśmy do małego, pustynnego miasteczka, które bez wątpienia było najlepszym możliwym miejscem, żeby odpocząć. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłem tym wszystkim cholernie zmęczony. Podczas wyprawy zdecydowanie ucierpiały nie tylko moje pośladki, ale również moje bez wątpienia nabrzmiałe ego. Nie miałem ochoty na żartobliwe zripostowanie komentarza Marceline, a tubylcy dokonujący ze mną transakcji bez wątpienia byli zażenowani moją miną i nieszczególnie sympatycznym zachowaniem. Ruszyliśmy w dalszą drogę i po pewnym czasie zrozumiałem, że coś się zmieniło - wszystko wskazywało na to, że zbliżaliśmy się do przedmiotu. Zaburzenia magii narastały w zastraszającym tempie - nie dość, że nawet ja (czyli osoba, której w Hogwarcie zupełnie to nie dotykało) miałem problem z zaklęciami, to jeszcze panowanie nad moją wilowatą aurą, na co dzień tak proste, wydawało się wyjątkowo trudne, co było widać po reakcjach dziewcząt. W końcu spojrzałem na Bergmanna pytając wyjątkowo grzecznym tonem: - Mogę na moment mapę? Po chwili studiowanie mapy z radością spojrzałem na moich towarzyszy i niemalże ryknąłem: - Mamy to! Przedmiot znajdował się w najbliższej okolicy, była to kwestia kilku, może kilkunastu metrów, więc od razu zabraliśmy się za dokładne zlokalizowanie i wydobycie upragnione skarbu.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: Różdżka od Fairwynów, eliksir uzdrawiający x2, światełko dźwiękowe,chusty KOSTKA - WYDOBYCIE: 5 KUFEREK:77(+5)
To były trudne trzy doby dla każdego, wszak Marceline i Bridget zapewne po tej wyprawie bardzo źle będą znosić przez kilka pierwszych dni samotność. I chociaż Holmes była do niej przyzwyczajona to niestety, ale w Egipcie wszystko dało jej się we znaki, a już w szczególności momenty, kiedy to Hudson widziała za dużo. Rudowłosa knuła w głowie plan rozmowy, ale im bardziej odczuwała zmęczenie, tym mocniej ów plan ulatywał w eter, jakby tracił na wartości, choć przecież nie zamierzała nikogo urazić chęcią zrozumienia czyjegoś toku myślenia. Może puchonka okazałaby się na tyle mądra, by nie przekładać emocjonalnych reakcji na codzienność w szkole? Kto wie... Niewiele trzeba było, by faktycznie ruszyli dalej, niemniej jednak, im podróż stawała się dalsza, tym Marce coraz bardziej reagowała na geny Lysandra, ale to nie miała już żadnego wpływu. Chciała wyjść spod subtelnego uroku, choć tak naprawdę miała wrażenie, że im dalej zagłębiają się w te tereny, tym jej serce coraz szybciej biło na myśl o chłopaku. Och, do stu piorunów! Spojrzała mimowolnie na Bridget, a zaraz potem na Daniela i posłała mu przeciągłe spojrzenie, choć pragnienie przyglądania się Zakrzewskiemu było dużo silniejsze. (Właśnie dlatego unikała w Beauxbatons wil.) - Po co ci mapa? - zapytała go nagle i nim zdążyła uzyskać odpowiedź, pojęła co gryffon właśnie odnalazł. W głębi duszy cieszyła się jak mała dziewczynka, bo to świadczyło o tym, że będą mogli wrócić do domu, ale z drugiej zaś strony oznaczało to koniec przygody, a przecież ta mogła być ciekawsza, choć w ich przypadku... Dobrze, innym razem będą ją kontynuować. - Och, naprawdę? Cudownie! Wczoraj myślałam, że utkniemy tu na zawsze! - powiedziała z nutą ekscytacji w głosie, bo teraz wystarczyło go wydostać, prawda?
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka Fairwynów i już niestety tylko jeden eliksir wiggenowy, znalazłam też 60 galeonów, światełko dźwiękowe, chusta chroniąca przed słońcem, eliksir uzdrawiający Kuferek: Zaklęcia 11 Kostka: 4
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget wolała nie zastanawiać się nad tym wszystkim będąc w towarzystwie Marceline oraz (tym bardziej) samego profesora Bergmanna. Jego obecność sprawiała, że dziewczyna była wyjątkowo jak na siebie wycofana - z samego faktu, iż w jej charakterze zakodowane było utrzymywanie odpowiedniego dystansu wobec kadry nauczycielskiej. Fakt, iż ktoś mógł podobnego dystansu nie utrzymywać, wydawał jej się zgoła dziwny i niepojęty, a jednocześnie... Pocieszający? Choć to absurdalne, poniekąd przychodziła jej na myśl jej sytuacja z Basilem i gdy tylko spoglądała na Marcelinę, z zawstydzeniem odwracającą wzrok od lica nauczyciela, miała dziwne uczucie, że doskonale ją rozumiała... Nie podjęła jednak rozmowy na ten temat, nie teraz. Za dużo się działo. Ruszyli dalej, opuszczając miasteczko z nieco lepszymi humorami. Prowiant naprawdę cieszył, Bridget z napełnionym brzuszkiem też miała więcej siły i werwy, by wznowić wędrówkę. Szli niezbyt szybko, raczej w równym tempie, uważając, by zbytnio nie rozciągnąć swoich szeregów i nie ryzykować zgubieniem się. Mieli mapę - ona pomogła im najbardziej! Lysander w którymś momencie zaczął przewodzić - Bridget nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia, podążając za nim niemal jak owca za swoim pasterzem. Czyżby zdążyła zapomnieć, jaki był przystojny? Wystarczył jeden uśmiech, choć niemrawy, który posłał w jej stronę, by zabrakło jej tchu. W głowie powróciły wspomnienia ich jednej wspólnej nocy, a na buzię wstąpił szkarłatny rumieniec. Czemu miała taką wielką ochotę chociaż powspominać z nim owe chwile? Lub powtórzyć? Jej skupienie psuły również narastające zakłócenia. Trzymana blisko ciała różdżka co jakiś czas wibrowała i wydawała dziwne syki, zupełnie jakby jakaś siła magiczna napierała na drewno. Bridget marszczyła brwi w zaniepokojeniu (jeśli tylko nie patrzyła na Lysandra, bo wtedy na jej twarzy gościł szeroki, zawadiacki uśmiech). Zaraz jednak wszystko stało się jasne - w pobliżu był przedmiot! Tak! Znaleźli go! Tylko gdzie był? Po ostatecznym zlokalizowaniu, należało go wydobyć. Bridget na pewno skorzystała ze swoich umiejętności odczytywania run - nigdy nie sądziła, że nieustanne wałkowanie starego futharku na lekcjach profesora Fairwyna naprawdę przyda jej się w życiu! I to w takiej chwili! Jak wróci, to chyba będzie musiała podziękować runiarzowi...
Uradowała go zgodność - utkwienie w nieodpowiedniej bierności, pośrodku domostw, nie było najkorzystniejszym pomysłem. Zaufanie Zakrzewskiemu (w tej sytuacji) przyjął bez obecnego wahania; cóż, najwyraźniej i on miał przypływy wyczynów wznioślejszych od wyłącznego mącenia tafli roztaczanego spokoju. Z drugiej strony, nagminnym atakom ulegał również pozorowany ideał - trudno było się zachowywać z naturalnością, gdy lekki dotyk oplatał jego przedramię. Odpowiedział równie subtelnym, ulotnym muśnięciem; wkrótce odsunął dłoń od niej (wyczerpali już wszelkie limity), cały czas wypatrując nieokreślonej, dostępnej przed sobą przestrzeni. Zabawną była ta cała, łącząca ich odwiecznie niezgodne osoby współpraca, istną ironią losu, łączącą ich w pojedynczą grupę. Zakłócenia spiętrzały się, narastały przed rzeszą czujnie patrolujących zmysłów; okrzyk Gryfona rozdarł triumfalnie powietrze, z kolei Bergmann - podobnie jak reszta zdążał już w stronę ulokowania przedmiotu. Nachodząca go satysfakcja już podsycała ogień całości działań (oraz koiła ogień zazdrości), aczkolwiek wpierw należało domniemywany artefakt wydobyć. Intuicja tkwiła bez najmniejszego wzruszenia - wszelkie znaki podpowiadały im niemożliwość błędu. Olbrzymia szkoda, że nie uważał na zajęciach z historii magii bądź run; z drugiej strony, nie, nie żałował (aczkolwiek takie postępowanie nie przystało przecież absolwentowi Trausnitz). Pomyślną jednak się okazała nauka w ostatnim okresie zaklęć, zwłaszcza w przypadku tak uporczywych zaburzeń w otaczającej magii. Z tą wiedzą, czuł się o wiele bezpieczniej. W końcu, dotarli. Udało im się. Kilkudniowa fatyga nie poszła, wcale a wcale na marne. - Znaleźliśmy go - mruknął, jak gdyby sam do siebie mężczyzna; sam przed sobą potwierdzał domniemywania, dokładnie teraz okazujące się prawdą. Czy to naprawdę był koniec? Wątpił. Z pewnością koniec odbywanego etapu.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka od Fairwynów, 3x elikir wiggenowy, światełko dźwiękowe, chusta, mapa, znalezione 10 galeonów