Jest tu gorąco, cienia praktycznie nigdzie nie da się znaleźć... Za to można stąd mieć świetny widok na piramidy. Gdzieniegdzie natkniesz się na kaktusa albo kępkę suchych roślin, ale poza tym pustka. I piasek, mnóstwo piasku.
Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu, i oto znaleźliście się w samym sercu spalonego słońcem, Egiptu.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
Kto by pomyślał, że kiedykolwiek do tego dojdzie? Szykowała się do wyjazdu do Egiptu... w poszukiwaniu jakiegoś dziwnego artefaktu... z trójką innych ludzi. Naprawdę powinna zająć się normalnymi sprawami, jak choćby zbliżającym się końcem roku i wyłażeniem z zagrożeń w postaci transmutacji i ONMSu. Ale nie mogła odmówić sobie okazji wyruszenia na taką przygodę. Zwłaszcza, że trafiło się całkiem ciekawe towarzystwo. Zdążyła wywęszyć, że sporo osób ze szkoły również zamierza zapisać się u Tropiciela na wyprawę, więc od razu zaczęła myśleć o konkurencji. Fire uwielbiała rywalizację, ale zdecydowanie lepiej radziła sobie w pojedynkę. Nie do końca umiała pracować z grupą. Może Rasheed będzie w stanie ją nauczyć. Pojawili się przed wyjazdem, żeby omówić parę istotnych spraw. Fire przedstawiła Julii i Rekinowi Theo, licząc na to, że zdążą się polubić. Próbowała nie być sceptyczna i na razie się to udawało. Założyła w miarę luźne ubrania, wielki kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, długi szal w razie, gdyby był potrzebny, a także wysmarowała się różnymi eliksirami chroniącymi przed poparzeniami. Poza tym nie brała prawie niczego, jedynie eliksiry leczące. W Egipicie było bardzo, bardzo ciepło. - Gorącoooo. - zaczęła marudzić już po paru godzinach. Fire musiała przyznać, że mimo tytułowania się Ogniem nie przepadała za aż tak wysokimi temperaturami. W pewnym momencie tej szalonej wycieczki natknęli się na jakiś baobab. Coś w środku było i warczało, więc nawet Blaithin miała wątpliwości, czy warto wściubiać tam nos. W końcu jednak postanowili, że zerkną, co się dzieje... W końcu baobab mógł okazać się dobrym schronieniem w razie nagłej burzy piaskowej. Zaczęła macać korę drzewa w środku, marszcząc nos na nieprzyjemny zapach. W następnej chwili poczuła, że stanęła chyba... na ogon. Odskoczyła, zapewnie przypadkowo wpadając na klatkę piersiową Rasheeda i wyciągnęła różdżkę. Instynkt nie mylił dziewczyny - zostali zaatakowani przez trzy nundu. Gryfonka nie musiała znać się perfekcyjnie na ONMS, żeby wiedzieć, jak niebezpieczne to stworzenia. Na szczęście nie dorosły, więc mieli szanse. Niestety, Fire miała pecha. Potknęła się o coś i uderzyła głową o sporej wielkości głaz. Nie wydała z siebie żadnego odgłosu, jedynie zesztywniała na chwilę, bo była pewna, że dopadnie ją całkowita ciemność. Pulsujący ból utrudniał skupienie myśli i czuła, że ciurkiem cieknie jej krew z rozciętej skroni. Cała spuchła, ale chwiejnie podniosła się i machnęła różdżką, chcąc skręcić nundu kark. Wtedy inny dopadł ją i pazurami rozdarł prawie całą szatę Fire. Zębami złapał jeszcze za nogawkę, a materiał rozpruł się znacząco, ale przynajmniej nie straciła kończyny. Kopnęła paskudę w łeb i odtoczyła się, nie zważając na zadrapania. Chciała to przeżyć, cholera.
Ta wyprawa nie była pierwszą, którą Rasheed odbywał w tym roku, a dramatyczne zmiany temperatury wcale nie były mu obce. Pochodził z dość chłodnego kraju, ale był już przyzwyczajony do wysokich temperatur. W końcu, uwielbiał wyjazdy za granicę, zwłaszcza w miejsca, gdzie były gorące, piaszczyste plaże, a teraz miał jedną, wielką dla siebie samego i trójki innych śmiałków. Przygotował się na to wydarzenie, zwłaszcza w kwestii garderoby. Ciężko było połączyć stronę praktyczną z modą, ale któż nie miałby być w tym ekspertem, jeżeli nie on? Wyszukał w Londynie wygodne, brązowe buty do podróży oraz jasnozielone spodnie z wieloma kieszeniami, w których mógł poukrywać manierki z wodą. Do tego wrzucił na grzbiet białą koszulę, podwijając rękawy aż do łokci oraz rozpinając kilka pierwszych guzików. Komplet dopełniała kamizelka w kratę, imitująca garniturową oraz kapelusz z szerokim rondem, który miał osłaniać cenną, rekinową głowę. Nieodzowne okulary przeciwsłoneczne miał już od dawna na nosie, więc teraz mógł w spokoju sobie maszerować, nie martwiąc się ani o poparzenia, ani o dyskomfort związany z chłodnymi, pustynnymi nocami. Nie był przekonany co do powodzenia tej misji. Trzy osoby z czterech były narwane i raczej mało cierpliwe. Cała nadzieja, że ten cały Thìdley jakoś będzie trzymał ich w ryzach. - Doceniaj to ciepło. W nocy będziesz musiała się do nas przytulać, bo inaczej będziesz szczękała zębami. - Prawdę mówiąc, wolałby, aby akurat do Theo żadna z jego towarzyszek nie musiała się tulić, ale jak mus to mus, prawda? Może przez te anomalie, pogoda nie miała być aż taka straszna jak można by podejrzewać i ominie ich ta… przyjemność. Uśmiechnął się prowokacyjnie do Fire, już ją widząc jak z własnej woli kogoś obejmuje. Zdusił rozbawienie, skupiając się na obserwowaniu otoczenia. Maszerowanie przez gorące, pustynne piaski sprawiało mu zaskakującą przyjemność. Oczywiście, dość szybko cała ta podróż zacznie być męcząca, ale dopóki wszyscy byli względnie wypoczęci, nie było tak źle. Widok na piramidy miał zrekompensować mu odciski powstające od nowych butów… prawdopodobnie, bo póki co, uwagę wszystkich skupił ogromny baobab. Kawał drzewa, nie ma co. Postanowili go zbadać i wkrótce znaleźli otwór, z którego niemożliwie śmierdziało. - Fire, jesteś pewna, że chcesz tam wchodzić? - Zapytał, marszcząc nos. On sam wcale nie wyobrażał sobie siebie w roli badacza baobabów, zwłaszcza, że wystarczająco obrazowo widział już jakieś pokryte nieczystościami legowisko potwora. Wyjątkowo postanowił ulec presji grupy i wlazł tam wraz z pozostałymi. Sharker oświetlił wnętrze drzewa zaklęciem i dopiero wówczas dostrzegli śpiące na ziemi, młode nundu. Wtedy też Fire uderzyła go w pierś, gwałtownie cofając się od kotów, prawie wytrącając mu przy tym różdżkę z ręki. Zanim zdołał odzyskać równowagę, stwór rzucił się na nią, rozdrapując jej ubranie. Szwed zaklął głośno, natychmiast unosząc różdżkę, aby jej pomóc. - Drętwota! - Rzucił zaklęcie, podczas gdy Dear postanowiła kopnąć zwierzaka w twarz. Oszołomiona paskuda mogła ich pozabijać, gdyby dali jej ku temu okazję, ale młode nundu nie mogły się mierzyć z prostym zaklęciem. Przydało się pożyczyć od Swanna tę księgę o afrykańskiej faunie. Dzięki niej wiedział też, że to, co odpadło od stworzenia po kopniaku Fire, a co po chwili zebrał ze zwierzęcia było niezwykle cenne. Zgarnął to natychmiast po tym, jak pomógł Gryfonce wstać. Widział, że Julia opanowała sytuację, więc wyprowadził ranną z baobabu. - Potrzebujesz eliksiru? - Zapytał, przyglądając się z pewnym niepokojem jej porozdzieranym ubraniom i zastanawiając się czy bardzo cierpi.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający x2, jakiś pazur czy inny kieł z nundu WALKA: 1
Theo sam nie wiedział co spowodowało, że dobrowolnie znalazł się w Egipcie z Fire i z dwójką praktycznie obcych mu osób. Wpływ na to miała jego siostra, która uważała, że powinien się w coś zaangażować, ale i fascynacja historią i runami jakie mógł tu znaleźć. Ile to nieodkrytych tajemnic sprzed tysięcy lat mógł znaleźć pod tym piaskiem! Chociaż było też ryzyko mocnego zranienia lub nawet śmierci, jednak krukon nie przejmował tym się bardzo. Zabrał ze sobą tylko trzy eliksiry leczące, które uzyskał po niższej cenie dzięki gryfonce. Normalnie nie prosiłby ją o to, ale coraz ciężej było u niego z galeonami. Jego praca nie dawała wcale mu tak dużo pieniędzy, a od ojca nawet niczego nie oczekiwał. Doskonale wiedział, że on sam nie ma z kwestią finansową najłatwiej. Fire przedstawiła go Sharkerowi, którego kojarzył nie tylko z powodu tego, że jest asystentem nauczyciela OPCM, ale i z jeszcze jego szkolnych lat w Hogwarcie. W końcu nie był on o tak wiele starszy od Theo. Z Julią było podobnie. Thìdley’owi nigdy nie udało się opalić. Jego skóra było albo chorowicie blada albo czerwona od poparzeń. Z tego też powodu nie tylko nałożył grube ilości kremu na ręce, ale i ubrał się w przewiewną, białą koszulę z długimi rękawami i spodnie do połowy kolan. Gdy się przebierał w Londynie uważał, że jest to bardzo pomysł, ale po kilku godzinach marszu w temperaturze przekraczającej zero o jakieś kilkadziesiąt stopni pożałował swojej decyzji. Czuł się jak w piekarniku. Biały materiał przylepiał się do pleców, a grzywka do czoła. Było to istnie piekło. Fire pewnie uważała podobnie zważywszy na jej marudzenie. On sam jednak wolał milczeć. Najlepiej gdyby mógł przetrwać całą wyprawę bez otwierania nawet ust. Jednak wypowiedź Sharkera za bardzo go wytrąciła z równowagi. -Przytulanie?- powiedział cicho, a w jego głosie można było usłyszeć zmieszanie i lekki strach. On naprawdę unikał kontaktu fizycznego z kimkolwiek, a co dopiero jakieś objęcia w nocy. Rozejrzał się po towarzyszach mając nadzieję, że któryś z nich się zaśmieje sygnalizując, że był to tylko żart. Niestety nic takiego się nie zdarzyło. Po pewnym czasie cała czwórka natknęła się na wielki baobab. Intuicja jasnowidza podpowiadała mu, że nie powinni tam podchodzić, ale już cała grupa się ku niemu kierowała. W środku drzewa była dziura przez którą można było wejść do środka. Fire pierwsza tam się znalazła, za nią Sharker. -To się źle skończy- powiedział do siebie zanim podążył ich śladami. Nie mylił się. W środku natknęli się na trzy, jeszcze niedorosłe nundu. Jeśli Theo dobrze pamiętał były to jedne z najbardziej groźnych magicznych stworzeń. Wszyscy wyciągnęli różdżki widząc jak zwierzęta przymierzają się do ataku. Chciał uciec, ale nie miał jak, bo wyjście tarasowało mu jedno z istot, jedynym rozwiązaniem było stawienie mu czoła. Zanim jednak zdążył wypowiedzieć zaklęcie nundu machnęło na niego łapą. W ostatniej chwili się cofnął, dzięki czemu rana znalazła się wyłącznie na jego kolanie. Skrzywił się lekko z powodu kującego bólu i kilku siniaków. Na jego szczęście zainterweniowała Julia, która widocznie miała o wiele lepsze umiejętności. -Dzięki- wydyszał. Całej grupie udało się wyjść z baobabu nadal żywi.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir uzdrawiający x 3
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Sama podróż była męcząca, a Fire rzadko kryła się z tym, że coś jej się nie podobało. - W twoich marzeniach, Sharker. - prychnęła, potrząsając głową z niedowierzaniem na ten uśmieszek Rekina. Wolałaby nie móc spać przez zimno pustyni niż nie móc spać przez myśl, że ktoś ją obejmuje. Obojętnie czy Theo (też nie brzmiał zbyt pozytywnie nastawiony do tego pomysłu), czy Rasheeda, czy Julkę. Przewróciła oczami przy Szwedzie, gdy wymijała go przy wspinaniu się na niewielką wydmę. Swoją drogą, nieźle się wystroił. Ale musiała przyznać, że wyglądał dwa razy lepiej, gdy nosił okulary przeciwsłoneczne. Jak większość mężczyzn... To chyba był drobny fetysz Fire. Wchodzić do baobabu nie chciała, więc pokiwała przecząco głową. Intuicja podpowiadała rudowłosej, że to jeden z najgorszych pomysłów. Już lepiej byłoby najpierw prowizorycznie posłać w ciemność jakąś kulę ognia. Tymczasem wybuchła walka z nundu i straciła na dłuższą chwilę możliwość racjonalnego myślenia i analizowania faktów. Wygrali czy nie? Oczywiście, najgorzej bolała głowa, ale prędzej połknęłaby własny język niż się do tego przyznała. Głos Rekina pokiereszowane zmysły Fire odebrały wyjątkowo głośno i nieprzyjemnie. Próbowała nie krzywić się, ale musiała mocno zacisnąć powieki i policzyć do dziesięciu, żeby to opanować. Dlatego też odpowiedziała z pewnym opóźnieniem Szwedowi. - Nie, muszę po prostu usiąść. Kurwa. - nie chciała mu ciążyć na ramieniu, więc oparła się o ścianę baobabu i osunęła na piasek. Westchnęła ciężko, próbując wytrzeć bok głowy, bo była już nieźle zakrwawiona. Cierpki zapach mieszał się z odorem legowiska kotów. Fire wolałaby błyskawicznie się stąd zabrać, bo nadal istniało zagrożenie w postaci matki, ale naprawdę nie zamierzała pozwolić na jakiekolwiek noszenie jej i ogólnie pomaganie. Po prostu potrzebowała kilku minut, w czasie których sięgnęła po niewielki bandaż w swoim plecaku i owinęła sobie pobitą głowę niezbyt zgrabnie. Nie potrzebowała nikogo, kto by nad nią siedział. Wolała też nie słyszeć ani krztyny współczucia u pozostałych, a już na pewno nie troski. Może i była drobna, może i mała, ale tak łatwo nie dałaby się wykluczyć z gry. Rasheed i Heikkonen mogli zając się Theo, bo również nieco ucierpiał. - Nie patrzcie na mnie, wyglądam jak jabłko, którym ktoś jebnął o ścianę. - mruknęła, ale na szczęście nie była z tych dziewczyn, które płakałyby na widok podbitego oka. Ba, nieraz chodziła w takim stanie po szkole. Popatrzyła na swoje ciuchy wiszące na niej w strzępach. Zawstydziłaby się tym, że przez brak nogawki miała odsłonięte dosłownie całe udo i kawałek biodra, gdyby nie to, że nie miała siły. Powlokła się za baobab, żeby przed wzrokiem reszty grupy przebrać się w coś, co z niej nie spadało. Oprócz tego, że nie do końca widziała na lewe oko i musiała odrobinkę zwolnić tempo ich marszu, raczej nie stało się nic potwornego.
Nie ogarniam, bo jestem na wyjeździe, więc post będzie raczej słaby, ale będzie. Pisane na szybko, nie czytałam za bardzo waszych postów, wybaczcie, następny będzie już ok xD
Co za urocza gromadka i to na jakże wspaniałej wycieczce w Egipcie. W końcu mogła sobie pooglądać te piramidy, a nie ciągle tylko śnieg i drzewa. Wyprawa miała być niebezpieczna, ale dla niej nie robiło to różnicy, bo sama wybierała się na takie dla rozrywki. W tym wszystkim najdziwniejsze było chyba to, że nawet nie powiadomiła Rekina o powrocie, a nagle znaleźli się tu, na środku pustynii (eliksiry najpewniej załatwił jej przekazem myślowym), albo był tak wspaniałomyślny, że kupił ich więcej. No, ale do brzegu, bo wyprawa musi trwać. Spotkali jakieś dzikie koteczki czy cokolwiek co było zwane nundu, a te nie były zbytnio przyjazne i jakoś tak wyszło, że musieli z nimi walczyć. Sama zamiast rzucić się na solo uniknęła walki i poszła kraść rzeczy innych, no dobra, bez żartów, choć faktycznie je zebrała to przy okazji nawet pomogła koledze, tak dobrze sobie radziła w walce z koteczkami. Była to kwestia wprawy, bo przecież... sama nim bywała. Ale tak w sumie to robote odwalił za nich Rekin (nie krzyczcie, tak kazała napisać) i mogli sobie iść dalej szukać tego nieszczęsnego przedmiotu.
Nie zdziwił się, że Fire nie potrzebuje jego pomocy. Przywykł już do jej samodzielności, ale nadal było mu ciężko z myślą, ze miał ją zostawić samą sobie i pozwolić jej na solowe wylizywanie się z ran. Gdyby była kimkolwiek innym, nie tak bliskim, pewnie nie miałby z tym problemu. Zamiast zrobić cokolwiek, po prostu przyglądał jej się badawczo, obserwując zza okularów jak puchnie jej twarz. Nie wyglądała już tak ładnie, ale to nic. Poświęcenie ich sprawie było zdecydowanie ważniejsze od jednego posiniaczonego policzka. Tymczasem Theo, wedle opinii Rekina zaliczał się, niestety, do drugiego sortu. Nie wymagał jego uwagi w takim stopniu jak Fire, więc jego poharatanym kolanem kompletnie się nie zainteresował. Może Julia miała mu pomóc w wyjściu z baobabu? Jego to już nie interesowało, tak czy owak był już na zewnątrz. Stał z założonymi rękami, czekając aż Gryfonka zmieni ciuchy. Wcześniej ukradkiem zerknął na jej nagie biodro i udo i stwierdził, że chyba wolałby ją w takim wydaniu. Byłoby chociaż na co patrzeć na tej przeklętej pustyni. Jak długo można gapić się na suchy piach… Zaczęło się ściemniać, więc poszukali jakiegoś miejsca na nocleg, byle dalej od tego przeklętego baobabu. Napatoczenie się na mamuśkę małych potworków, które unieszkodliwił Sharker byłoby wyjątkowo niefortunnym zakończeniem dnia (i życia podróżnych). Wtedy też przypomniał sobie o ich Krukońskim przyjacielu. Zapytał go tylko czy daje rade i na tym skończyła się jego troska. Sztandarowy Ślizgon, nie ma co. Wraz z nadejściem świtu, postanowili kontynuować wędrówkę. - Wody? - Spytał Fire na powitanie, kiedy wyłonili się już ze swoich… namiotów / śpiworów (?). Nie pytał o jej policzek. Dobrze widział jak się sprawy mają, a propozycja zaczerpnięcia z jego manierki była chyba najmniej inwazyjną próbą pomocy, jaką mógłby jej zaoferować. Niezależnie od tego czy skorzystała, czy nie, podróż musiała trwać, a wraz z upływem godzin, spadała też temperatura. Piasek zaczął wirować w powietrzu, unoszony coraz chłodniejszym wiatrem i początkowa ulga zaczęła zamieniać się w niepokój. - Czeka nas burza piaskowa? - Rzucił to pytanie w eter, niepewien czy ktokolwiek go usłyszy, gdy ten piach tak szumiał im wokół uszu. Coraz trudniej było mu się zmotywować, aby stawiać krok za krokiem. Wcale nie miał ochoty na kontynuowanie tej podróży, ale zmusił się, aby poszukać w plecaku jakichś cieplejszych ubrań. Nie zdążył nawet sięgnąć po sweter, a już na horyzoncie pojawiła się jakaś dziwaczna postać, otulona przyklejonym do ciała piaskiem. - Patrzcie! - Zawołał, wskazując pogrebina w oddali. Przeszukał pamięć, pewien, że widział już coś takiego w jednym z podręczników. Stworzenie wyglądało okropnie nieciekawie i już sam jego wygląd zniechęcał do walki z nim. Rasheeda natychmiast dopadło poczucie osamotnienia. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale to właśnie nieustanna nieobecność ważnych dla niego osób, tak wpływała na jego zachowanie w ostatnich chwilach. Aura pogrebina natychmiast zaczęła wtłaczać mu do głowy chęć sięgnięcia po butelkę, zapicia wszystkich smutków. Zmarszczył brwi, starając się przezwyciężyć niechęć i przygnębienie, ale to zadanie wcale nie było proste. Zaciśnięcie palców na różdżce kosztowało go zbyt wiele, ale oto miał stanąć do walki. Tylko co z tego wyniknie?
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający x2, jakiś pazur czy inny kieł z nundu WALKA: 5
Jego kolano nieźle ucierpiało w walce, a każdy kolejny krok sprawiał mu ból, ale nawet nie śmiał narzekać. Udało mu się wyjść z baobabu samemu i dopiero wtedy zauważył, że Fire także została ranna. Na jej policzku zaczął się kształtować niemałych rozmiarów siniak. Jego pierwszym odruchem było podejście do niej i wyrażenie swojej troski, ale szybko to opanował gdyż wiedział, że jest to ostatnie czego dziewczyna teraz oczekiwała. Dodatkowo Sharker już był przy niej opanowując sytuację. Po krótkim odpoczynku ruszyli dalej w drogę bardziej w celu szybkiego oddalenia się od nieszczęsnego baobabu, a nie w poszukiwaniu przedmiotu. Chyba dopiero teraz uświadomili sobie jak bardzo niebezpieczna jest ta podróż. Theo swój ból w nodze mógł szybko uleczyć eliksirem, ale nie zamierzał go tak szybko zmarnować, może będzie go potrzebował bardziej później. Zdziwiło go nagłe pytanie mężczyzny o jego kończynę, nie sądził, że nawet to zauważył. -To tylko draśnięcie- odpowiedział krótko, cicho i zarówno on jak i były Ślizgon nie byli zainteresowani dłuższą rozmową. Reszta dnia minęła raczej spokojnie, już bez większych niespodzianek. Noc na szczęście odbyła się bez objęć, chodź Theo i tak nie mógł zasnąć. Nie zdziwiło go to, miał problemy z bezsennością od siedmiu lat. Nie narzekał jednak, po pierwsze- przyzwyczaił się, a po drugie- nie będzie miał żadnych koszmarów ani wizji, przez które mógłby niechcący zbudzić resztę grupy. Wolał się nie tłumaczyć im z krzyków podczas spania. Sharker miał rację, noc na pustyni była zimna, ale dało się wytrzymać dzięki zapasowym ubraniom i śpiworom, które trzymały ciepło. Rano, zaraz po szybkim ogarnięciu się ruszyli dalej na poszukiwania. Mimo wszystko Thìdley naprawdę chciał znaleźć przedmiot. Nie tylko ze względu na jego historyczne wartości, ale i jak najszybszego powrotu do Londynu. Gorąco i niebezpieczeństwa Egiptu nie były czymś co pociągało Krukona. Wiedział niestety, że może to potrwać jeszcze nawet z kilka tygodni. Westchnął ciężko. Nagle poczuł na swojej skórze przyjemne powiewy zimnego wiatru, który miło chłodził człowieka w tak upalnej temperaturze. W tej uldze nawet nie zauważył wirującego w powietrzu piasku, jednak mężczyzna szybko wybił go z nieświadomości. Burza Piaskowa. Wspaniale. Tego właśnie potrzebowali. Theodore przymknął oczy nie chcąc, by jakieś drobinki wpadły mu do oczu, jednak na niewiele to się zdało. Piasek był wszędzie. Zamiast jednak szybko podjąć odpowiednie środki na zabezpieczenie się dopadła go niesamowita niechęć. Nic nie chciało mu się zrobić. Przeszukiwał swój plecak ociężale i leniwie w pewnym momencie nawet zapominając po co go w ogóle otworzył. Chciałby żeby już się wszystko skończyło, po co się zabierał za tą wprawę. Czy naprawdę jego fascynacja historią i runami była tak wtedy przekonująca? Teraz wydawało mu się to pozbawione sensu. Wszystko pozbawione było sensu. Nawet nie przejął się zbytnio pojawieniem się dziwnej, włochatej postaci. Nie rozumiał czemu miałby z nią walczyć, czemu walczył wtedy z nundu? Patrzył przygnębiony jak istota się zbliża, nie wyciągnął nawet różdżki. W głowie pojawiły się znikąd obrazy oszalałej matki. Mógł wtedy temu zapobiec, prawda? Mógł ostrzec rodzinę. Wszystko to było jego winą. Na dodatek był zbyt wielkim tchórzem by przyznać to komukolwiek. Zaczął się trząść, nie tylko z zimna. Był na granicy płaczu. Może jednak powinien spróbować coś zrobić?
Napisane na szybko, bo mam niedługo wyjazd, więc przepraszam że jest to takie niedbałe.
Powoli zaczynała się zastanawiać - po kiego to poświęcenie? To jasne, że kochała magię i nie wyobrażała sobie bez niej życia, ale z zakłóceniami dało się wytrwać. Jako egoistka nie zwracała uwagi na masę problemów, jakie spotykały magomedyków w szpitalach, sprowadzały tragiczne skutki w pracy dezinformatorów i psuły bariery między mugolami, a czarodziejami. Zawsze mogła wyjechać na najdalszy kraniec świata, zaszyć się jak pustelnik i w spokoju poświęcić pracy. Tymczasem wybrała się na jakąś pseudowycieczkę, żeby odnaleźć nie wiadomo co i to ze zgrają ludzi, z których jedynie Rasheed zdawał się osobą godną... tego zaszczytnego tytułu obrońcy świata magii? Merlinie, przecież mogła siedzieć w Dolinie Godryka, a nie na jakiejś pustyni. Z podbitym okiem, podrapanymi rękami i złością zalegającą w trzewiach. Nie spała praktycznie wcale, dręczona nieprzyjemnym humorem. Zauważyła, że Theo również nie zmrużył oka. Rankiem Fire musiała dławić cisnące się pełne podłości komentarze. Sięgnęła po bukłak Sharkera, z ulgą chłodząc gardło wodą. Milczała, nie wiedząc czy słowa, które ewentualnie opuściłyby jej usta, nie byłyby przykrością dla reszty ekipy. Cóż, wolała na razie nie podburzać morale. Otulona płaszczykiem szła przez pustynię ze wzrokiem wbitym w horyzont. - Coś jest nie tak. Przygotujcie się. - stwierdziła w końcu, bo zmiana temperatury z pewnością do normalnych wydarzeń nie należała. Potarła ramiona mając nadzieję, że gęsia skórka ustąpi. Zdążyła już wyciągnąć różdżkę, ale piasek nie pomagał w orientacji. Podobnie jak opuchnięte oko, przez co widziała tylko jednym. Zacisnęła szczęki, próbując dopatrzeć się w dziwnej postaci jakichkolwiek oznak agresji. Nie wiedziała dlaczego, ale chwyciła ją niewyobrażalna przykrość. Fire w mig zrozumiała, że smutek zawsze gdzieś się tlił pod pełnym sarkazmu uśmiechem, ale obecność potwora sprawiła, że rozgorzał jak pożar. Pomyślała o wszystkich dręczących ją problemach, którymi nie powinna martwić się osiemnastolatka. O ojcu, który zrujnował jej życie i zapewne zrujnuje także najmłodszemu bratu Fire. O tym, że jest tak okropnym tchórzem. Że nienawidzi się najbardziej na świecie. W głowie Blaithin pojawiły się obrazy sprzed kilku lat, kiedy zapłakana nie mogła znieść dłużej bycia na tym świecie. Kiedy rozpaczliwie szukała sposobu na odejście... Nic jej w życiu nie wyszło. Nawet samobójstwo. Nie mogła skupić się na walce, bo przytłaczające negatywne emocje dosłownie ją przygniotły. Ostatkiem sił próbowała otrząsnąć się ze stanu, w którym przecież już się znajdowała... - Collardo - rzuciła zupełnie bez entuzjazmu, machając różdżką tak, że równie dobrze zaklęcie mogło zupełnie nie zadziałać na stwora.
Zacna wyprawa, ledwo co mogła wytrzymać na tej przeklętej pustyni. Nie była to kwestia piachu czy walki z potworami, których nigdy wcześniej nie widziała, ona po prostu nie znosiła wysokich temperatur. Rozpływała się, a jedynym ratunkiem były zimne noce, ten stan rzeczy odpowiadał tylko jej, bo cała reszta musiała zakopywać się w różnego typu materiałach. Ona narzucała na siebie jedynie kurtkę, patrząc z lekkim rozbawieniem na resztę grupy. Nie mówiła zbyt wiele, ponieważ nie odczuwała takiej potrzeby, nie odzywała się też zbytnio nawet do Sharkera, który zdawał się skupiać swoją uwagę na gryfońskiej koleżance. Z nowo poznanym kolegą z Ravu zamieniła pewnie parę słów w związku z ratowaniem się pierwszego dnia i to by było na tyle. Przespała noc, a gdy wstali zdjęła kurtkę szykując się na ponowne rozpłynięcie, westchnęła ciężko na tą myśl, ale nie nastawiała się negatywnie do kolejnego dnia, była ciekawa co ich czeka. Nie musiała długo czekać na kolejne 'pościgi i wybuchy' - Na to wychodzi - odpowiedziała Rekinowi, akurat była na tyle blisko, aby go usłyszeć. Po krótkiej chwili okazało się, że się mylili, a piasek zapowiadał kolejną walkę. Nie było łatwo, stworzenie przyniosło bowiem... depresję, jakby nie było jej dość w dotychczasowym życiu Juls. Śmierć rodziców, nagłe odejście innych ważnych dla niej ludzi, rzucone w nią Crucio i to co zrobiła jeszcze chwile przed nim to wszystko było przepisem na idealnego doła. Nie chciała tego, spojrzała na Rasheeda porozumiewawczo, cóż, wiedzieli o sobie sporo i możliwe, że domyślali się o czym mogą myśleć w takim momencie, nawet jeśli ostatnimi czasu nie mieli okazji do spotkań, a nawet rozmowy. Musieli to przezwyciężyć, więc... walczymy, tak?
Okrutnie znajoma, przytłaczająca aura przypomniała mu spotkania z jego ulubionym magicznym stworzeniem. Nie, nie pogrebinem. Ta nazwa pojawiła się w jego głowie dopiero później, gdy leżąc w swoim namiocie mógł zastanowić się na spokojnie. To było jak spotkanie z dementorem. Wszechogarniające poczucie niknącego w pustynnych piaskach szczęścia było najgorszym, co mogło ich dzisiaj spotkać. Drugiego dnia wyprawy mieli być do granic możliwości wyczerpani psychicznie? To już lepiej było zostać w Anglii. Skupienie się nie było proste, ale Rasheed nie był człowiekiem, któremu łatwo przychodziło poddawanie się. Wspólnymi siłami udało im się odpędzić to cholerstwo, ale odtąd panowała pomiędzy nimi jakaś dziwna cisza. Sharker starał się nie spoglądać na innych. Nie pragnął dzielenia z nimi swojego smutku i cierpień. Wyjątek zrobił jedynie dla Julii. Zajrzał jej w oczy tuż przed ponownym wyruszeniem, a to krótkie spojrzenie mówiło więcej niż wiele zbędnych słów. Oboje zostali już naznaczeni śmiercią rodziny, a obecność Farida wiele napsuła w ich życiu. Dla niego oznaczało to przymuszenie do wkroczenia w dorosłość. Malcolma już nie było. Zamordowany przez popleczników Sheraziego, pozostawił nieprzygotowaną na samodzielność rodzinę, ale życie musiało dalej trwać, niezależnie od tego jak trudne mogłoby być. Penelopa potrzebowała u swojego boku mężczyzny, a skoro nie miała już męża, obowiązek dbania o nią należał do syna. Tak, tego który teraz łaził sobie po pustyni, śniąc o jakimś idiotycznym artefakcie. Gonił za ucieczką od rzeczywistości, bo cóż innego mogło go skłonić do udania się w świat pełen niewygód i niebezpieczeństw? Na pewno nie pieniądze czy altruizm. Nie interesowały go żadne przewidziane wcześniej plany. Rasheed wyznaczył sobie jedną zasadę - zamierzał korzystać ze swojej intuicji i dzielnie znosić wszelkie skutki takiego postępowania. - Pilnuj maluchów - poprosił Julię kilka godzin później, decydując się na zbadanie jednej z wielu pustynnych ścieżek. Zbliżył się do niej, aby „maluchy” go nie dosłyszały i klepnął ją na odchodne w ramię. Obiecał, że niedługo wróci i nawet nie skłamał. Dogonił swoją ekipę po niecałych dwóch kwadransach. - Chyba coś znalazłem - rzucił do grupy podekscytowany Rekin, wskazując miejsce z którego przyszedł. - Narastające zakłócenia magii. Mogą zwiastować obecność tego czegoś czego szukamy. - Nie był nawet pewien dlaczego cała trójka uznała, że może mu uwierzyć. On sam pewnie nie łyknąłby tego tak od razu bez zadawania pytań, ale może to po prostu jakaś pewność w jego spojrzeniu skłoniła ich do ruszenia za nim? Niestety, odszukanie przedmiotu nie okazało się takie proste i wszyscy razem zbyt długo krążyli po okolicy. Zaczęło się ściemniać, więc wkrótce trzeba było porzucić poszukiwania i znaleźć miejsce do spania. O dziwo, z tym poszło im zdecydowanie prościej. Ledwo zaczęli rozbijać namioty, a pojawili się tubylcy, którzy zaprosili ich do siebie. W normalnych warunkach nie było nawet szans, aby Sharker chociaż przemyślał takie zaproszenie, lecz dzisiejszy dzień nieco zweryfikował jego poglądy. Miał pełno piachu w różnych dziwnych miejscach, poranny pogrebin wciąż nie chciał umknąć mu z myśli i w dodatku to niepowodzenie w poszukiwaniach… Wątpliwości ostatecznie rozwiał podarunek. Dwa eliksiry uzdrawiające zawsze miały się przydać. - Masz - natychmiast zwrócił się do Theodore, najwyraźniej napadnięty jakimś niezrozumiałym objawem altruizmu, którego nawet nie starał się przemyśleć. Wręczył mu jeden z eliksirów uzdrawiających, zerkając kątem oka na jego kolano. - Wypij go przed snem to rano będziesz jak nowy. - Chciał jeszcze dodać coś o tym, że za bardzo spowalnia masz i tylko dlatego dostaje ten eliksir, ale nie była to prawda, więc postanowił tym razem ugryźć się w język. Rasheed często maskował swoje prawdziwe intencje za pomocą sarkazmu i kpiny, więc tego typu zaczepki zwykle nie miały być nieuprzejme same w sobie. Miały jedynie chronić jego samego przed jakimkolwiek przejmowaniem się stanem drugiej osoby. Może wreszcie dostatecznie dorósł, aby nie odbierać każdego objawu troski jako słabości? W końcu, co przyszłoby mu z poróżniania ich grupy. Musieli działać wspólnie, aby znaleźć to zakłócające wszystko cholerstwo. Wieczorem, gdy wszyscy wspólnie zasiedli do posiłku, nawet zebrało mu się na rozmowy. - Jak się trzymacie? - Zagaił, jednocześnie jedząc i porządkując swój ekwipunek.
Jeden eliksir przekazuję Theo!
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający x3, jakiś pazur czy inny kieł z nundu
Świetna wyprawa, wszyscy wrócą z ranami lub co gorsza (dla Jul) z depresją. Może i pokonali dziwne stworzenie i teoretycznie powinno już być ok, no właśnie, powinno, niestety to 'powinno' nie działało w jej przypadku. Kto ją znał wiedział, że ma tendencje do popadania w takie nastroje i to nie bez powodu. Okej, była dorosła, szkołę miała już za sobą, jednak wciąż była jeszcze młoda, a za sobą miała już rzeczy, które innym nie przydarzą się nawet przez całe życie. To zmienia człowieka, a ona zdecydowanie nie była już taka jak kiedyś, choć jedno jej pozostało - smuty. Nie potrzebowała dzielić się nimi z innymi, nie chciała opowiadać dlaczego jest jak jest, na to wszystko będzie czas po wyprawie, kiedy spotka się z Rekinem, bez reszty randomowej ekipy. Ten pewnie nie dowie się już niczego nowego, ale wygadać się nie zaszkodzi, chociaż... czy faktycznie wiedział wszystko? Oczywiście, że nie, o pewnych rzeczach nie mogła rozmawiać, musiała męczyć się z nimi sama czy tego chciała czy nie. Przeklęta przysięga, czasem miała ochotę sprawdzić czy rzeczywiście coś jej się stanie jeśli opowie o tym o czym opowiadać jej nie wolno. Nigdy tego nie zrobiła i najpewniej nie zrobi. Myśląc o właśnie tych wydarzeniach siedziała, gdy było już po wszystkim, a z zamyślenia wyrwały ją dopiero słowa Sharkera, w odpowiedzi mruknęła potakująco i jeszcze przez chwilę patrzyła zanim w zaciekawieniu. Gdzie on polazł? Na dodatek zostawił ją z resztą grupy, a niańka była z niej raczej kiepska, zbyt szybko się denerwowała. Na szczęście obyło się bez interwencji super niani, a Rasheed wrócił dość szybko - Detektyw Sharker na tropie - mruknęła będąc na tyle blisko przyjaciela, że ten mógł to usłyszeć, po chwili zaśmiała się krótko i ruszyła dalej, nie starając się trzymać blisko reszty grupy. Zastanawiała się czy szukanie przedmiotu jako tygrys byłoby łatwiejsze, wielka kuweta, jak tu coś wywęszyć? Zresztą i tak nie mogła tego zrobić przy wszystkich tak więc musieli sobie jakoś radzić, niestety nie poszło im to za dobrze. Zbliżała się noc, a jedynie co znaleźli to obóz tubylców. Nie zwracała uwagi na to co robiła reszta grupy, bo jakoś tak wyszło, że się rozeszli, a ona również poszła w swoją stronę. Ruszyła w stronę grupki nieznajomych, którzy zaczęli ją zagadywać w swoim języku, teraz nadeszła chwila w której nikt się nie pyta dlaczego potrafiła dogadać się z najpewniej arabami i na dodatek dostać od nich 60 galeonów. Może zapłacili jej za wielbłąda, którego nie miała? To chyba jeden z bardziej lajtowych scenariuszy. Sama nie do końca wiedziała co im powiedziała, ale ci nie porwali jej później, więc chyba wszystko było ok. Wróciła do ekipy bez słowa, bo w sumie co udało jej się uzyskać? Pieniądze raczej nie były im teraz potrzebne, chyba, że mieliby zapłacić tropicielowi za znalezienie przedmiotu za nich. Wzruszyła ramionami i usiadła obok Rekina - Dostałam od nich kasę - powiedziała do niego, jednak reszta również mogła ją usłyszeć - Dziwię się, że z moim talentem do obrywania jeszcze nic mi się nie stało - dodała, odpowiadając na zagajenie Rasheeda.
Prawda była taka, że Theodore nienawidził siebie. Jest to zdanie bardzo powszechne teraz u młodych ludzi. Żarty o depresji, żarty o śmierci, niektórzy nawet posądzają to o jakąś modę lub pozerstwo. Przecież co oni mogą wiedzieć? Poprzednie pokolenie widziało wojnę, widzieli jak świat czarodziei zbliża się ku końcowi. Jednak czy mieli na swoich barkach świadomość, że mieli możliwość powstrzymać wojnę? Czy byli odpowiedzialni za niewykorzystanie danej im szansy? Theo był odpowiedzialny za szaleństwo matki, za obsesję ojca, za te wszystkie nieprzyjemne rzeczy jakie spotkały ich potem. Czemu to akurat on musiał dostać dar jasnowidzenia? Jego siostra lub brat o wiele lepiej by z tym sobie poradzili. Były to dwa silne charaktery, które podtrzymywały rodzinę w ryzach. Nadal się szczerze uśmiechali, nadal mieli przyjemność z życia. Theo był zbyt słaby na pogodzenie się z tym. Był po prostu słaby. Nawet w tej grupie był najsłabszy i najmniej przydatny. Czuł, że może powinien zwyczajnie zrezygnować, może oddać im eliksiry. Wtedy poszłoby im lepiej i szybciej. Sam nie wiedział co go powstrzymywało od podjęcia takiej decyzji. Pogrebina udało im się pokonać, chodź depresyjne nastroje utrzymywały się jeszcze trochę czasu potem. Pewnie z powodu natłoku wspomnień jakie każdego dosięgnęły. Z powodu daru wiedział co nieco o przeszłości Fire. Czego także żałował, może i tym razem miał szansę to zatrzymać? Nigdy nawet nie spróbował. Oczywiście, że nie. Cały Theo, nigdy nic nie robi. Słaby, strachliwy krukon, który nawet inteligencją się nie popisuje. Nie chciał nikomu spojrzeć w twarz. Czuł wielki wstyd i zażenowanie sobą i swoją historią. Po kilku godzinach Sharker odszedł na chwilę przedtem mówiąc coś do Julii, jednak nie dosłyszał co. Theodore pomyślał, że przecież mężczyzna sam w tej pustyni może się zgubić. Wszystko tu wyglądało niemal tak samo. Na szczęście wrócił szybko powiadamiając ich o tropie przedmiotu, którego mieli szukać. Wszyscy za nim ruszyli bez słowa, chyba każdy już teraz uznawał Sharkera za kogoś w stylu lidera grupy. Nadawał się, był sprytny, inteligentny i utalentowany. Okazało się, że i tym razem Ślizgon ich nie zawiódł. Mimo, że poszukiwania się nie udały tubylcy dali im miejsce do spania, a nawet obdarowali Ślizgona eliksirami, a Julię pieniędzmi. Nie było na co narzekać. W pewnym momencie Sharker podał mu jedną z fiolek. Thìdley zdziwiony przyjął podarunek. Był aż tak żałosny, że inni musieli o niego dbać? Drużyna i kula u nogi. Jak zawsze. Jest przecież też rodzina i kula u nogi lub partnerzy i kula u nogi. -Dziękuję- powiedział szeptem. Zanim jednak wypił swoją uleczającą dawkę chłopak schował ją do plecaka wiedząc, że chyba lepiej nie brać eliksiru na pusty żołądek. Szybko zjadł jabłko czując jak z każdą minutą ból w nodze narasta. Theo dalszych czynów nie potrafi wyjaśnić. Czy aby na pewno były przypadkowe? Może jednak chciał wypić eliksir zapomnienia. Bo to właśnie zrobił. Jego pierwszy zamiarem było uleczenie nogi, ale gdy zobaczył, że na dnie torby zaplątał się jeszcze jeden inny eliksir wyjął go i wypił. Oficjalnie była to pomyłka. Nieoficjalnie, sam nie wie… Wiadomo jednak, że dziura w pamięci miała swoje plusy. Minusy były takie, że nie miał pojęcia jak się właśnie znalazł w tym miejscu dla tubylców. Potrzebował pomocy, zdezorientowany szukał kogoś znajomego. Szybko zauważył czerwone włosy Fire. Podszedł do niej próbując gładko zamaskować to, że nie wie co miało miejsce, godzinę lub cztery temu. -Jaki jest dalszy plan?- spytał rozglądając się po otoczeniu. Czemu tu są? Co się dzieje? -Trochę dziwne miejsce, nie?- dla innych wyglądałoby to na dziwną próbę pogawędki. Theodore nigdy nie zaczynał rozmowy, więc takie zachowanie musiało być trochę niepokojące. Na szczęście szybko konwersacja się skończyła, a krukon wreszcie wypił prawidłową ciesz leczącą jego obolałą kończynę. Jedzenie jakie dostali wieczorem nie było złe. Egzotyczne, ale smaczne. -Jeszcze żyję więc nie narzekam- odpowiedział na zadane pytanie chcąc jak najszybciej się od rozmowy odłączyć głosem, a nadstawić jedynie swoich pilnych uszu.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: nadal trzy eliksiry
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Cierpienie znosiła w samotności. Nawet pomimo świadomości, że obok znajdują się jeszcze jacyś ludzie, ludzie, z którymi podróżowała przez tę morderczą pustynię, Fire czuła się, jakby została sama na całym świecie. Nie było nikogo, komu mogłaby i komu chciałaby się zwierzać. Sama siebie spętała niewypowiedzianą przysięgą, że wszystko musi zachowywać dla siebie. Każdy drobny ból, każde potężne załamanie. Lepiej, kiedy nikt nie wiedział, że jest tak zniszczona wewnętrznie, bo zewnętrznie usiłowała sprawiać wrażenie jak najsilniejszej. Rekin był bliski, ale nie wystarczająco, żeby móc posądzać Fire o myśli, które kłębiły się w jej głowie. Siedząc przy namiocie miewała wrażenie, że na jej rękach pojawia się krew i cudem powstrzymywała się od wylewania bukłaków wody, żeby zmyć tę czerwień. Innym razem odnajdywała wśród eliksirów leczniczych w plecaku malutką fiolkę - niezwykle skuteczną truciznę, która miała wykończyć jej ojca. Nie wiedziała, czy wariuje przez omamy, czy może to omamy pojawiają się przez szaleństwo. Próbowała nie odsuwać się od reszty ekipy, ale ciężko było, bo w tamtej chwili pragnęła towarzystwa zupełnie innych osób. Samolubność nie pozwalała Fire na sprawdzenie, jak się mają towarzysze, chociaż widziała pozbawioną uśmiechu twarz Rasheeda, zdawała sobie sprawę z milczenia Theo, nie musiała znać perfekcyjnie Julii, żeby wyczuwać przygnębiającą atmosferę. Nie podobało jej się, że Sharker urządza jakieś wycieczki z daleka od nich. Może i na pustyni nie można było się aż tak łatwo zgubić, ale wolała nie ryzykować. Zwyczajnie czuła, że brak Szweda osłabia grupę i naraża na atak. Poza tym Fire czuła, że gdyby to ona zechciała się oddalać i samodzielni szwendać usłyszałaby, że nie może. Dlatego, że oberwała od nundu czy po prostu, bo była najmłodsza? Cóż, na razie wolała wszystko przemilczeć, a rzadko zdarzały jej się tak długie chwile bez ani jednego słowa. - Zapewne. - skwitowała propozycję pójścia w inną stronę. Szczerze mówiąc, Gryfonce było to obojętne, równie dobrze mogli zawrócić. Powlokła się za resztą, ale trop okazał się niewłaściwy. Wieczorem pochodziła mniej więcej po okolicy, ignorując dziwnych tubylców. Opłaciło się, bo nie dość, że trochę wiedziła teren to jeszcze nadepnęła na sakiewkę wypełnioną galeonami i eliksirem uzdrawiającym. Czyżby jakiś inny podróżny to stracił? Zajęła się jedzeniem kanapek w zamyśleniu, podnosząc wzrok na Rasheeda. Cóż, musiał widzieć, jak się Fire trzyma. Nie dość, że fizycznie nieco podpadła to i psychicznie nie było zbyt dobrze. Nie miała nawet ochoty na pełną sarkazmu odpowiedź, przez którą wyszłaby na skończoną zołzę. - Nie mają tu niczego ciekawego, nie rozumieją angielskiego, francuskiego, rosyjskiego i niemieckiego, dodatkowo nie wiem czy nie zechce im się nas powybijać w nocy. - wymruczała. Z natury nie ufała ludziom i nie sądziła, że zostawanie tutaj było bezpieczne. Sprzeciwiałaby się, ale jeden powód wystarczał, żeby nic nie mówiła - nie dbała o swoje życie. Już bardziej nie chciałaby, żeby krzywda stała się Rekinowi czy Theo... który swoją drogą dziwnie się zachowywał. Popatrzyła badawczo na Krukona, pozwalając mu usiąść obok. - Wyruszamy rano. - stwierdziła, bo to wydawało się najbardziej logiczne. Theodore czasami zachowywał się dziwnie, ale Fire nie urodziła się wczoraj. Początkowo była pewna, że któryś z tubylców rzucił jakąś swoją klątwę, ale na to nie było dowodów. Ściszyła głos. - Thìdley, jeśli coś się dzieje albo masz wątpliwości to wiesz, że możesz mi powiedzieć, nie? Spróbowała się nawet uśmiechnąć. Pomimo wszelkich różnic w ich osobowościach i tego, że nie rozmawiali ze sobą tak często jak kiedyś, nadal liczył się dla Blaithin. Theodore mógł nie zauważać subtelnej troski w spojrzeniach czy podawaniu wody ani tego, że czasem ogląda się, żeby sprawdzić, czy jest obok. Ba, sama próbowała wszystko jak najlepiej tuszować. Ale gdyby ktoś zrobił mu krzywdę, dopilnowałaby, żeby zajebać gnoja.
Dlaczego nie zdziwiły go słowa Julii? Targująca się z arabami o wielbłąda blondynka z Finlandii, zarabiająca na interesie pomimo braku rzeczonego zwierzęcia. Sprytny wąż, jak nic. - Jak zawsze siedzisz w samym środku podejrzanego handlu. - Podsumował, ale zaraz zastanowił się nad jej słowami. Faktycznie, to że dziewczyna, póki co, wychodziła z wyprawy bez szwanku był odrobinę zastanawiający. - Miejmy nadzieję, że to nie cisza przed burzą. - Podsumował, jak zwykle pełniąc w tej grupie rolę promyczka słońca, zagrzewającego drużynę do dalszych starań. Podejrzanego nastroju u Theo, Rasheed zdawał się nie zauważać… a może raczej nie chciał zwracać uwagi wszystkich na fakt, że chłopak dziwacznie się zachowuje. Niewiele mówił, ale to mogło być zrozumiałe we względnie obcym towarzystwie. Thìdley miał to szczęście, że z nich wszystkich tak naprawdę znał jedynie Fire. Także w rekinowych oczach, to na jej barki spadł ciężar podtrzymywania go na duchu podczas całej wycieczki do Egiptu. Gdyby to jego samego miał pocieszać jakiś obcy facet, Sharker najpewniej nie zniósłby tego dobrze, a skoro zawsze mierzył innych własną miarą, nie inaczej miało być w tym przypadku. Czułości w jego wypadku skończyły się na podarowaniu eliksiru. Obserwował go jeszcze przez chwilę znad plecaka, ale na tym się skończyło. Blaithin także tego dnia mogła liczyć na chwilę przerwy od Rasheeda. Nie narzucał jej się, samemu także nie będąc w dobrym humorze i możliwe, że była to właściwa decyzja. Rano, gdy wszyscy najpewniej wstali w odrobinę lepszych humorach, niż poprzedniego dnia, Ślizgon zakręcił się w okolicy, w której spała Fire. - Dzień dobry - zagaił ją, gdy pojawiła się w końcu w zasięgu jego wzroku. Nie wyrażał na głos tego, co najpewniej go tutaj sprowadziło. Żadnej troski czy zmartwienia. Nie musiał tego robić. W jego oczach odbiło się jej wystarczająco wiele, aby jego motywy stały się jasne. Mimo tego, gotów był iść w zaparte, gdyby tylko o tym wspomniała. - Gotowa na osiągnięcie oszałamiającego sukcesu? - Podpytał Gryfonkę, chcąc zarazić ją swoją pewnością siebie i był prawie pewien, że podejmie jego wyzwanie. Jeżeli nie to cóż, mieli kontynuować wycieczkę tak czy inaczej, tylko morale miały być nadal nieco nadszarpnięte. Dzień okazał się wyjątkowo nudny i żmudny. Poszukiwania nie były ani trochę owocne i cała czwórka wkrótce wzięła się znowu za organizowanie noclegu. Rasheed i Julia wzięli na siebie przygotowanie pułapek, chcąc zabezpieczyć obozowisko przed atakiem dzikich stworzeń. Prawdę mówiąc, Sharker nie miał pojęcia, że potrafi tworzyć takie cuda. Ach, uroki wyprawy w dzicz. Wspomaganie kreatywności wzniosło się na niebotyczny poziom. Uważajcie, bo zaraz zacznie sam budować zaawansowane szałasy. - Chyba skończyły nam się wkłady - zauważył bystro, kiedy nie miał już czym uzupełniać zmyślnych, mocno pachnących sideł. - Wystarczy kilka czy powinniśmy zrobić więcej? - Zapytał, ale bardziej z grzeczności. Wiedział, że będą musieli odszukać kilku tubylców i zakupić od nich odpowiednią miksturę. W normalnych warunkach, Rasheed najpewniej poprosiłby o pomoc Fire, która pewnie miała jakieś zapasowe ingrediencję przy sobie, a może nawet pomogłaby mu w stworzeniu mikstury, ale nie chciał zawracać jej głowy. Miała wystarczająco dużo roboty ze swoim zadaniem, nie potrzebowała jeszcze użerania się z dwójką nieporadnych Ślizgonów.
Sorki za jakość, trochę już śpię.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający x3, jakiś pazur czy inny kieł z nundu
Theo kolejnego dnia czuł się jakby chodzili cały czas w kółko w palącym słońcu i z opadłymi chęciami do czegokolwiek. Szczerze to krukon jedyne o czym marzył to teleportowanie się do swojego dormitorium lub Doliny Godryka, położenie się pod kocem i przeczytanie pięćdziesiąty raz jego ulubionej książki. Jednak były to tylko marzenia. Nawet nie wiedzieli czy przypadkiem przedmiot nie był już znaleziony i nie tułali się w tym piekle bez sensu narażając życie czy zdrowie. Jak się okazało nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Jedyny pozytyw tego dnia był taki, że nie musieli z niczym ani z nikim walczyć. Nie pogubili się, czy nie poupadali potykając się o własne nogi. Niestety i tak w żaden sposób nie można było tych kilku godzin uznać za udane. Wszędzie gdzie poszli był tylko piach, piach, gorące skały i chyba dwa baobaby, z którymi nie mieli najwspanialszych wspomnień. Brak śladu jakichkolwiek anomalii. -Robi się późno- powiedział chłopak po pewnym czasie, gdy na skórze dało się poczuć zimniejsze powietrze, a palące słońce powoli chowało się za horyzontem. Zgodnie stwierdzili, że nic więcej dziś nie uda im się zdziałać i każdy z nich wziął się za organizowanie noclegu. Dwójka ślizgonów zajęła się zabezpieczeniem miejsca przed zwierzętami, gdy Fire oddaliła się od nich sprawdzając, czy nie ma tu nikogo w pobliżu kto mógłby im zagrozić. W takim oto przypadku Theodore'owi zostało zrobienie odpowiedniej solidnej osłony w razie jakiegoś wypadku. Czy to napad obskurusa, czy zwykła zła pogoda. Problem był jednak jeden- potrzebowałby się znać dobrze na Transmutacji, a on oczywiście był z tego przedmiotu beznadziejny. Wspaniale. Mruknął w myślach wyjmując z kieszeni kurtki wszystkie galeony jakie posiadał. Może wystarczy na potrzebne materiały. Oby, inaczej znowu okaże się być tym jedynym bezużytecznym. Z żalem udał się to pobliskiej wioski wydając pieniądze, które przeznaczył na kurs, którego zdania potrzebował jeśli chce przydać się rodzinie w biznesie. Gdy skończył swoją robotę reszta już wróciła. Wszyscy byli naburmuszeni, zmęczeni i głodni. Niestety jedyne co mieli do kilka, już lekko zaschłych kanapek i dwa owoce. -Kiedy to się skończy- mruknął do siebie, gdy wszyscy już się położyli nie zainteresowany czy ktoś go usłyszał.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x 3
Trzeba było sobie jakoś radzić, a handel czymś czegoś się nie posiada był taki wężowy... Oczywiście zapewniła ich o tym, że dostawa w końcu przybędzie, nie powiedziała jednak kiedy konkretnie. Dobra, tak na serio wolała nawet nie myśleć o tym dlaczego stało się tak, że otrzymała pieniądze, ale nie narzekała jakoś specjalnie na ten fakt, znów była ze swoją grupą, która dość nieudolnie poszukiwała przedmiotu. Nie przeszkadzało jej to, bo im więcej czasu spędziła na wyprawie tym lepiej, w końcu to wciąż na jakiś sposób było zwiedzanie, nawet jeśli dookoła nie było co oglądać. Za to dowiedziała się, że potrafi dogadać się po arabsku no i bić się z dziwnymi stworzeniami, a to już coś. - Podejrzany handel? A gdzie tam, wszystko jest na legalu, mam gdzieś na to papierki - powiedziała, udając, że szuka ich w kieszeni spodni, a potem zaśmiała się, bo wiadomo było jak to wszystko wyglądało. Wyglądało na to, że humor chyba jej się już poprawił, a depresja zwinęła manatki, przynajmniej na chwilę - Nie narzekałabym, gdybym w końcu wpadła w jakieś tarapaty - bo co to tak... jak się wszystko udaje, a ona co? Przyszła, wyszła, jak z typowej wycieczki krajoznawczej, jeszcze im przewodnika brakowało. Nadeszła kolejna wspaniała, zimna noc, podczas której mogła odpocząć od wszystkiego, a warto nadmienić, że spała jak zabita, klimat chyba jej służył. Rano wstała uznając jednak, że nie chciałaby mieszkać w Egipcie, bo upalne dni ją zabijały, cierpiała na brak wody w której mogłaby się zanurzyć i ochłodzić. Może tego dnia odnajdą jakąś oazę? Bardzo na to liczyła i równie mocno się przeliczyła, bo był to kolejny dzień w którym po prostu szukali, bez skutku. Znów czekało ich rozbicie obozu, choć teraz wpadli z Rekinem na pomysł, aby rozstawić dookoła pułapki, nigdy wcześniej tego nie robiła, więc tu bardziej liczyła na przyjaciela. Budowali sobie i budowali, aż w pewnym momencie skończyły im się materiały na kolejne - Zróbmy więcej, pójdę do znajomych, może będą mieli coś co będziemy mogli zastosować - trzeba wykorzystywać znajomości, a co. Wstała i pobiegła do okolicznych tubylców, nazwała ich znajomymi, ale raczej wątpliwe było to, że spotka tych samych co poprzednio. Minęło mniej więcej pół godziny, a Jul wróciła z zapasami bliżej nieokreślonego czegoś do pułapek - Mam, to powinno wystarczyć, dokończmy to i chodźmy do obozu, trochę już późno - zauważyła niczym kapitan oczywisty, bo coraz większy chłód właśnie to oznaczał.
Nawet jeśli Fire nie lubiła wody, a zwłaszcza zbiorników wodnych, szerokie, piaszczyste pustynie również jej nie odpowiadały. Wolałaby przemierzać jakiś neutralny teren. Tymczasem czuła już, że nawet kremy nie pomagają i pewnie wróci z tych uroczych "wakacji" cała czerwona. Opuchlizna odrobinę odpuszczała, ale przybrała ciemnofioletową barwę i dalej bolała przy dotyku. Jakoś należało sobie radzić... Wyspała się odrobinę i nie narzekała aż tak. - Tylko z tobą, Sharker. - odparła, przewracając oczami dla zasady. Gryfonkę dziwiło, że to akurat Rash podtrzymywał morale, ale jak nie on to kto? Wzięła parę łyków wody, założyła chustę chroniącą od prażącego słońca i ruszyła razem z całą drużyną. Miała nadzieję, że dzień będzie spokojny. Fire nie uśmiechało się mierzyć z kolejnymi potworami. I rzeczywiście, marzenie rudowłosej się spełniło. Dopiero wieczorem poczuła, że nogi jej praktycznie odpadają. Mogli odpocząć, ale najpierw czekała ich dodatkowa dawka roboty. Uznali wspólnie, że każdy dostanie inne zadanie, żeby szybko się z tym uporać. Blaithin wzięła różdżkę i wybrała się na zwiad. Zaszła dość daleko i nie widziała już na horyzoncie swoich towarzyszy. Ciemność zapadała nad pustynią błyskawicznie, a grubszy płaszcz powoli nie wystarczał w starciu z zimnem. Nie ufała tutejszym i słusznie. Natknęła się na obozowisko i nim zdążyła wrócić do Rasheeda, żeby mu o tym powiedzieć, wpadła w jakąś zasadzkę. Ciskała zaklęciami bez litości, chętnie korzystając z czarnej magii. Polała się krew, ale Fire nie ucierpiała. Walka zakończyła się po kilku dłuższych minutach, a Blaithin otarła pot z czoła. Poranieni tubylcy uciekli, zabierając swoje rzeczy z obozowiska. Świetnie... Zmęczona wróciła do swoich i zorientowała się, że jest cała zakrwawiona. - To nie moje. Powiedzmy, że paru ludzi zlekceważyło mnie jako przeciwnika. - wyjaśniła, czyszcząc ubrania wodą. Przynajmniej nie wrócą... Theo załatwił zioła na kolację od innych, a Rash i Julia wykonali dobrą robotę przy zabezpieczeniach. Blaithin nie pozostawała przytomna zbyt długo. Siadła przy ognisku obok Sharkera i sen zmorzył ją na tyle, że nawet nie zorientowała się, gdy głowę oparła o ramię mężczyzny i odpłynęła.
Od tego całego słońca chyba naprawdę mieszało mu się w głowie. Zamiast skupić się na poszukiwaniu przedmiotu, cała grupa albo użalała się nad sobą, albo robiła dobrą minę do złej gry. Sharker nie miał pojęcia co tak naprawdę było gorsze. Uśmiechy, pomimo bezowocnego brodzenia w piachu czy raczej ponure milczenie Theo. Wszyscy zdążyli już zapaść w sen, lecz on jeszcze długo siedział przy ognisku, zapatrzony w dogasające płomienie. Otuliwszy się ciasno kocem, podtrzymywał ramieniem oddychającą spokojnie Fire. Przytulił twarz do jej włosów, starając się znaleźć w jej zapachu odrobinę pocieszenia na tej wyzutej z litości, nieogarniętej umysłem kupy codziennie wrzącego w południe piachu. Kiedy wreszcie oko zaczęło mu się przymykać, było już bardzo późno. - W śpiworze będzie Ci wygodniej - przypomniał Dearównie, lekko trącając ją w ramię, aby się rozbudziła. Odprowadził ją do jej namiotu, a następnie zaszył się we własnym. Musiał naprawdę niewiele spać, skoro rano pierwszy był na nogach. Wyszperał im z odmętów plecaka coś, co nadawało się na skromne śniadanie i wyruszyli. Czy to efekt gorąca czy zmęczenie trudami wyprawy tak na niego wpływało? Instynkt opiekuńczy nie był u niego normalny i już samo to, że się pojawił, mogło zwiastować nagłą zmianę w sytuacji grupy. Taką zmianą mógł być na przykład ten dziwny mężczyzna, którego spotkali wczesnym przedpołudniem na jednym z wielu piaskowych rozdroży. W lewo piach, w prawo też, wybierz mądrze. Rasheed zupełnie nie miał cierpliwości do wysłuchiwania błędnego bełkotu jakiegoś oszalałego z pragnienia dziwaka. Podjął jedyne słuszne w jego opinii działanie. Wycelował różdżkę w owiniętą chustami głowę i po prostu rzucił zaklęcie. - Legilimens - zapomniał o magii niewerbalnej czy już naprawdę było mu wszystko jedno czy inni dowiedzą się, że znał legilimencję? Nie chwalił się tą umiejętnością na lewo i prawo, używał jej wtedy, gdy tego potrzebował, a teraz był ten moment. Szybko przełamał opór zmęczonego wędrówką nieznajomego, a ten zaczął opowiadać jakieś niestworzone historie o lodzie i tornadach. Były Ślizgon wydawał się być sceptyczny, ale co mogło wskazywać na bliskość artefaktu lepiej od anomalii tego typu? - Wydaję mi się, że coś może być na rzeczy. - Podzielił się z grupą swoimi przemyśleniami, gdy wyruszyli dalej, znowu zatapiając się w gorących ziarenkach piasku. - Nie mógł mnie okłamać, ale zarazem wydawał się być niespełna rozumu. Wierzycie w te jego bajeczki? - Podpytał resztę grupy, gdyż sam zupełnie nie miał pomysłu na to, co powinni jeszcze uczynić. Nie pozostało im nic innego jak sprawdzić nawet tak nikły trop jak ten, inni musieli zdawać sobie sprawę z tego równie dobrze jak on. Podczas wędrówki, Julii zablokowała się różdżka, więc poprosiła go o wodę. - U mnie już widać dno. Może Fire ma więcej w swoim bukłaku? - Zasugerował, wymownie potrząsając swoją manierką. Zostało tego tak niewiele, że ledwie mogłaby pociągnąć z niej malutki łyczek. Może ten jeden łyk miał za kilka godzin ocalić go od utraty zmysłów? Wolał nie ryzykować. Jego samolubstwo zemściło się na nim wyjątkowo prędko. Kilka godzin później, w wyniku pewnego wypadku, Rasheed obdarł sobie nadgarstek aż do krwi. Piekący ból dokuczał mu na tyle, że zdecydował się poprosić któreś z nich o pomoc, lecz spotkał się jedynie z obojętnością. Rozeźlony, postanowił zakończyć swoją działalność jako Matka Teresa całej grupy. Koniec z oddawaniem eliksirów i pomocą przy sidłach. Naburmuszony, skorzystał ze swoich zapasów eliksirów, uznając że wcale nikogo nie potrzebuje i sam znajdzie ten cały artefakt już następnego dnia.
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający, jakiś pazur czy inny kieł z nundu
Czy cztery dni to długo? Zależy jak na to spojrzeć, kiedy są miło spędzone zlecą jak jeden, a kiedy jesteś na wyprawie taka jak ta wszystko ciągnie się tak, aż uznaje się, że jest się na tej przeklętej pustyni przynajmniej miesiąc. Tak właśnie czuła się Jul. W ciągu kilku dni zdążyli już stoczyć dwie walki, spotkać tubylców i spotkać dziwne istoty, a co najważniejsze kręcić się bez celu. Właśnie to kręcenie było chyba najbardziej wyczerpujące, przyszli tu, aby coś znaleźć, a nie znaleźli nic. Ile dni będą musieli zmarnować, aby w końcu osiągnąć sukces? No dobrze, może nie powinna tak o tym myśleć, z drugiej strony wyprawa to przygoda, a im więcej się przydarzy tym lepiej, sama nie wiedziała jakie ma mieć o tym wszystkim zdanie. Przez te kontemplacje nie mogła zasnąć, w końcu uznała, że dalsze leżenie nie ma sensu, tak więc postanowiła sama coś zdziałać. Nie budząc reszty grupy wyruszyła, w środku nocy, z zamiarem znalezienia przedmiotu lub czegokolwiek związanego z celem ich wyprawy. Chyba słoneczko za bardzo jej przygrzało, bo naprawdę myślała, że to może się udać. Szła więc, coraz bardziej oddalając się od obozu nawet nie sprawdzając czy ktoś idzie za nią. Szkoda, że tego nie zrobiła, bo niedługo później okazało się, że idzie za nią Fire. Poirytowana tym faktem nawet się nie zatrzymywała, jednak nie szła też zbyt szybko, tak więc koleżanka w końcu ją dogoniła. A szkoda, bo gdyby Jul wpadło do głowy, aby jeszcze przed nią uciekać wyszłaby akcja ala Benny Hill. Długo rozmawiały, choć raczej wyglądało to tak, że to Fire wygłosiła monolog, który finalnie przekonał ją do powrotu. Na koniec Jul grzecznie położyła się i poszła spać. Czwarty dzień nie odróżniał się jakoś specjalnie od poprzednich, chodzili sobie, później spotkali dziwnego jegomościa, który bredził coś o lodowcach - Możemy to sprawdzić i tak nie mamy nic lepszego do roboty - uznała, choć kilka godzin później okazało się, że niestety i tak nie za bardzo im pomogła ta opowieść nieznajomego, bo w dalszym ciągu nie odnaleźli przedmiotu. Mało tego, w międzyczasie zepsuła jej się nowa różdżka, zapytała Rekina czy mógłby jej z tym pomóc, ten jej odmówił mówiąc, że ma mało wody. Już chciała przypomnieć mu o tym, że przecież jest takie super zaklęcie, które również by pomogło, ale wzruszyła tylko ramionami i sobie poszła. Może Sharker bał się zakłóceń? A może zwyczajnie zapomniał o tym sposobie. Nie była w nastroju na wypytywanie się o cokolwiek, poza tym jakoś sobie poradziła z naprawą nowego nabytku. Widziała, że Rasheed chodził potem naburmuszony, nie wiedziała z jakiego powodu, może zwyczajnie nie ogarnęła życia? Trochę ją to wszystko irytowało, u każdego zaczęły włączać się jakieś dziwne nastroje.
Odsunęła się od Sharkera i miała zasnąć, kiedy zobaczyła wymykającą się Julię. Nie miała zamiaru pozwalać dziewczynie na oddalanie się od grupy, ale nie była też chętna do prawienia morałów. Czuła, że z Heikkonen da się normalnie porozmawiać i może zwalczy jej sceptycyzm swoim własnym. I nawet jeśli miała ją gdzieś to zaczęła mówić o tym, że może i ta wycieczka krajoznawcza ssie, ale nie chce jej się wracać do domu po tylu zmarnowanych dniach. Wolałaby coś w końcu odnaleźć, a z Julką było to łatwiejsze. Nie rozwlekała się i na szczęście była Ślizgonka wróciła do obozowiska, a Blaithin mogła spać. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nawet czegoś się nauczyła. I pomyśleć, że poszukiwanie przygód nie jest aż tak ciekawe jak w tych wszystkich książkach dla młodych, głodnych wyzwań czarodziejów. Nawet Fire pochłaniała masę takiej literatury w dzieciństwie, pławiąc się nad odważnymi bohaterami, którzy miesiącami podróżowali... i kibicowała im dotarcia do celu. Tak samo było teraz, ale stwierdziła, że bycie takim bohaterem nie jest niczym zbyt przyjemnym. Wyprawa się przeciągała, a na piach chyba cała czwórka nie będzie mogła patrzeć przez najbliższy czas. Natknęli się do tego na jakiegoś totalnego szaleńca, który wyglądał, jakby słońce go wyjątkowo mocno przypiekło. Nie ufała mu ani trochę i najchętniej sprzątnęłaby zaklęciem dziwaka, bo mógł okazać się niebezpieczny dla grupy. Obserwowała Rekina z niepokojem gotowa obronić go w razie ataku. Nie mogła nic poradzić na to, że wszystkich zaczynała postrzegać jak potencjalnych wrogów. Z wielką, ale skrywaną ciekawością obserwowała też legilimencję w wykonaniu mężczyzny. Penetracja umysłu drugiego człowieka była nielada sztuką, a Sharker zdawał się wiedzieć, co robi. Musiała przyznać, że wzbudziło to w niej niemały podziw i chętnie zobaczyłaby go w takiej roli jeszcze raz. Niestety, gość gadał jakieś bzdury i pojawiły się wątpliwości. - Byleby to nie była jakaś zasadzka. - mruknęła Fire i poszła razem z grupą. Nim się zorientowała, zaszła jakaś dziwna wymiana zdań między Rekinem a Julką. - Hej, zdążyłam już przywyknąć do twojego optymistycznego "ja", nie przestawaj. - zagadnęła, zauważając, że Szwed był niezadowolony przez obtarte kolano. Nie bądź baba, Sharker. - Thìdley, trzymasz się? - rzuciła do swojego krukońskiego znajomego, po części przejmując rolę "opiekuna" tej bandy dziwnych ludzi.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka (+5 zaklęcia), eliksir wiggenowy x3, 50 galeonów, 1 punkt dowolny
Cała czwórka jakimś cudem żyła nadal i chodziła w kółko bo nic nie mogła znaleźć. Theo zaczęły już boleć oczy od tego całego piasku. Krukon czuł się jak otumaniony tym wszystkim i czuł się jakby duszą latał gdzieś daleko. Mięśnie nóg okropnie go bolały, a w pamięci nadal miał jakieś braki. W pewnym momencie cała ta wesoła gromadka natknęła się na jakiegoś dziwaka ubrany w kolorowe szmaty. Bełkotał coś pod nosem czego nikt nie umiał zrozumieć, a gdy Sharker zaczął używać na nim swojej super mocy to też nic nie wyszło, więc zostawili tego pana w spokoju i poszli wyczerpani dalej. Była też jakiś spór o wode ale Theo się nie mieszał zbyt nieprzytomny i nieśmiały. Fire tez zapytała jak się trzymał, a on się trzymał super źle, ale odpowiedział, że dobrze bo tak w sumie wypadało. Potem się Krukon zgubił bo idiotycznie się wpatrywał w jakieś runy i zszedł z drogi, ale gromadka go znalazła więc było ok. Wszyscy mieli beznadziejne humory.
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: wiggenowy x 3
Fire mnie goni więc macie tego śmiecia, może kiedyś edytuje :')