W ciągu dnia bar był kawiarenką, w której chętnie przesiadywali zarówno młodsi, jak i starsi, popijając zimne napoje. Wieczorami było to miejsce, gdzie głośna muzyka poruszała ciała do tańca, a alkohol lał się hektolitrami. Nie wiedziałaś, czy uczniowie dostali całkowicie wolną rękę na czas wakacji, czy jednak obowiązywało coś takiego, jak cisza nocna, ale nie bardzo cię to obchodziło. Miałaś ochotę wyjść w nocy na plażę - szłaś, miałaś ochotę popływać w morzu - pływałaś, miałaś ochotę iść na imprezę - nic nie mogło cię przed tym powstrzymać. Nie przebierałaś zbyt długo w ubraniach, chciałaś jedynie czuć się wygodnie. Jednak gdyby przy okazji udało ci się dobrze wyglądać... Nieważne. Założyłaś jeden ze swoich ulubionych zestawów i opuściłaś namiot. Dobrze dobrałaś ubrania do pogody, mimo późnej pory na dworze nadal było gdzieś około trzydziestu stopni. Odetchnęłaś głęboko dusznym powietrzem, a potem lekkim krokiem ruszyłaś w kierunku miasteczka. Do baru doszłaś w ciągu parunastu minut, może twój spacer trwał piętnaście minut, a może półgodziny. To bez znaczenia. Pomieszczenie było nie za duże, muzyka głośno grała, a przy barze siedziało paru egipskich młodzieńców popijających jakieś trunki. Zajęłaś jedno z wolnych krzeseł, zamówiłaś whiskey i zaczęłaś swoją obserwację. Tu tańcząca grupka jakiś dziewcząt, tam para, która wygląda, jakby miała wystąpić za chwilę w jakimś filmie pornograficznym, tam upici już prawie kolesie. Gdy dostałaś alkohol opróżniłaś go kilkoma łykami. Potem była kolejna szklaneczka. I jeszcze jedna. Przy siódmej straciłaś rachubę, jednak ja mogę ci powiedzieć - wypiłaś prawie dwanaście szklanek mocnej whiskey. Nic dziwnego, że świat zaczął ci wirować. Jednak i tak całkiem nieźle trzymałaś się na nogach, nawet razu się nie zatoczyłaś. Zaczęłaś tańczyć. Na początku męskie dłonie na twoich udach, pośladkach, biodrach, talii ci nie przeszkadzały, jednak gdy facet, z którym właśnie tańczyłaś, zaczął dobierać się do twojego biustu, odtrąciłaś go. - Łapy precz - warknęłaś cicho. To była jedna z niewielu rzeczy, których byłaś świadoma. I tańczyłaś dalej.
Ciężko było mu usiedzieć w jednym miejscu; nie był pewien, czy spędził w przydzielonym mu namiocie więcej niż godzinę odkąd przyjechali. Tkaniny w nim zdawały się nieprzepuszczalne, a on był osobą nieprzepadającą za upałem. Znacznie przyjemniej kojarzyła mu się Słowacja, w której ciepła kuchnia była wyjątkiem od reguły wśród mroźnej krainy, a gładka skóra na policzkach ciemnowłosej dziewczyny była zarumieniona od przebywania na zewnątrz. Zwiedził już kilkanaście lokacji, w tym bazar, sklep z perfumami, czy knajpę u Nefretete. Miasteczko było bardzo urokliwe, chociaż Egipcjanie nieco drażnili go swoją przesadną otwartością, żywą gestykulacją i zapachem wydobywającym się z ust. Postanowił jednak podążyć za grupką młodych mężczyzn o kolorze skóry kilka tonów ciemniejszym niż jego własna; byli już nieco podpici i szukający najwyraźniej miejsca do dobrej zabawy, co akurat Cyrilowi było na rękę. Też mógł się trochę rozegrać. Po kilkunastu chwilach dotarli do miernie wyglądającego baru, czegoś w stylu klubokawiarni. Nie miał zamiaru jednak narzekać i bez zwłoki ruszył w stronę baru, by zamówić sobie alkohol. Poprosił barmana o miejscowy specjał, czego pożałował już w sekundę później. Egipska wódka o nazwie ID, z etykietą przedstawiającą linie papilarne układające się w ludzkiego kciuka... smakowała nie inaczej niż najzwyklejszy, mocny spirytus. Nie dało się przy tym nie skrzywić. Jednak ambicja zakuła go w bok, gdy barman się roześmiał na widok skrzywionej miny Ślizgona, postanowił zatem pić - za wszelką cenę - pieprzony spirytus przez resztę wieczoru. Spędził kilkanaście długich, miłych chwil na pogawędce z Egipcjaninem za barem, próbując nauczyć się kilku słów w ichnim języku. Zażądał, oczywiście, samych przekleństw i wulgarnych sformułowań. Męczył się właśnie z arabską fonetyką, gdy jego uwagę odwrócił jakiś hałas za plecami. Grupa Egipcjan, za którymi tutaj przyszedł, otoczyła jakąś tańczącą dziewczynę. Rozległy się jakieś głośne, zwierzęce krzyki, podobne do prymitywnego "eeeeeee! eeeeeeeeeoooooo!". Któryś z nich, wyjąc ze śmiechu, złapał ją za ramiona. Drugi w tym samym momencie spróbował ściągnąć jej koszulkę. A Cyril bardzo się wkurwił. Wypił już trzy czwarte butelki ID, stał się zatem również bardzo śmiały. - Khaneeth! - zawołał, wstając i pokonując w kilku krokach dystans dzielący go od grupki. Odniósł się właśnie do ich preferencji seksualnych i wyraził zwątpienie, czy aby na pewno chcą robić cokolwiek z dziewczyną. - Kol Ayre - dodał po chwili, czyniąc użytek z wiedzy zdobytej u barmana. Co prawda nie pamiętał, co akurat to oznaczało, ale rozjuszyło mężczyzn na tyle, że puścili dziewczynę i postąpili w jego stronę. Wtedy zauważył, że brunetka, którą puścili, to Rose. Zaniemówił na chwilę, zaślepiając się w nią. To był idiotyczny błąd, gdyż dał jednemu z napastników możliwość na atak. Jakaś pięść zatopiła się w jego brzuchu, Cyril zgiął się w pół, stracił dech i cofnął o krok w krzywym półkolu. Po chwili odkaszlnął, wyprostował się i spojrzał na nich z niejakim znudzeniem w spojrzeniu. - Naprawdę, nie wiecie jak rozpętuje się burdy - rzekł z wyrzutem w ich stronę. Nie był pewien, czy w ogóle go rozumieją. - Tak na przyszłość, nie tak traktuje się kobiety. Trzech kolejnych ruszyło w jego stronę z pięściami.
Tańczyłaś dalej, jednak dłonie coraz częściej wędrowały w miejsca, gdzie nie powinny. Zaczynało cię to wkurwiać, coraz częściej odtrącałaś mężczyzn od siebie, nie podobało ci się, że naruszali twoją przestrzeń osobistą. Rozjuszyłaś się dopiero wtedy, gdy jeden facet przytrzymał twoje ręce w górze, w drugi zaczął ściągać z ciebie bluzkę. Chciałaś krzyknąć, ale ten, który w mocnym uścisku zamknął twoje dłonie, brutalnie cię pocałował. Odwróciłaś głowę z obrzydzenia, w głowie zapaliła ci się czerwona lampka, zaczynałaś panikować. Miałaś szczęście, że w barze znajdował się ktoś na tyle trzeźwy, by odwrócić od ciebie uwagę Egipcjan jakimiś słowami. Nie zrozumiałaś ich dlatego, że były po egipsku, chociaż pewnie i wypowiedziane w twoim rodzimym języku byłyby dla ciebie nie zrozumiałe. Za dużo alkoholu krążyło w twoich żyłach. Odetchnęłaś z ulgą, gdy mężczyźni zostawili cię samej sobie i ruszyli w stronę jakiejś rozmazanej w twoich oczach postaci. To była szansa dla ciebie, by opuścić lokal, uciec od tych napastliwych facetów. Zatrzymał cię jednak dźwięk pięści wbijającej się w miękkie ciało i cichy jęk, wydobywający się z ust twojego wybawiciela. Potem jego ciało uderzyło ciężko o podłogę, pod naporem co chwila atakujących dłoni. Teraz już nieco chwiejnie cofnęłaś się i stanęłaś pomiędzy zgiętym w pół młodzieńcem, a grupką Egipcjan. Miałaś nadzieję, że nie podniosą ręki na kobietę, nawet na tą, do której się przed chwilą dobierali. - Odpierdolcie się, skurwysyny - wysyczałaś przez zęby, jednocześnie próbując pomóc wstać mężczyźnie, który odważnie stanął w twojej obronie. Wydawało ci się, że skądś go znasz, jednak nie mogłaś mieć pewności. Twoje oczy kłamały, nic co widziałaś, nie było prawdą. Niedobrze, że w drodze do klubu zdążyłaś wypalić dwa jointy, Rosie. Peszek, chyba Egipcjanie nie rozumieli, co się do nich mówi, bo z groźnymi minami ponownie ruszyli w waszą stronę.
Cóż mógł poradzić, los przekazał mu niepoprawne zdolności w dziedzinie kopiowania oraz żyłkę do prowadzenia biznesu w odpowiedni sposób. Dorzucił magnetyczne, jasne spojrzenie, nienaganną posturę i umiejętności łóżkowe. Nie zapominajmy o najlepszej na świecie pizzy wychodzącej spod jego rąk. Gdzieś tutaj zabrakło miejsca na mocny prawy sierpowy. Cyril od lat nie uczestniczył już w żadnej bójce i zapomniał, że fizyczny ból jest tak cholernie nieprzyjemny. Pięści zatapiały się w jego ciele, raz nawet zagłębiły się na tyle, że ktoś złamał mu chyba żebro. Próbował jakoś się osłonić, obronić, ale gdyby nawet potrafił zajebiście się bić, pięciu na jednego to niezbyt sprawiedliwa walka. Gdy Rose pojawiła się między nimi, w pierwszym impulsie chciał ją odepchnąć. Nie zrobił tego, czego zaraz pożałował. To nie była kultura, w której kobiety są jakkolwiek szanowane. Starsi Egipcjanie często krzywym okiem patrzyli choćby na kobiety noszące spódnice krótsze niż za kolana. Jeden z mężczyzn chwycił Krukonkę za włosy i pociągnął mocno, niemalże rzucając ją na podłogę obok grupki. Klienci i barman ostentacyjnie udawali, że nic nie widzą. Że nagromadzenie krzyków i przekleństw to tylko rysa na płycie, która wciąż powtarza ten sam motyw. Nie potrafił się bić, to fakt. Miał jednak jeszcze trochę oleju w głowie. Zręcznie podniósł się na nogi i odbiegł kilka kroków w dal, w przeciwną stronę do tej, w którą rzucili dziewczynę. Za plecami rozbrzmiały mu śmiechy i tupot kroków biegnących tuż za nim. Cyril dopadł pierwszego lepszego stołka przy barze. Wsunął dłoń do jednej kieszeni spodni i złapał różdżkę. Nie wyjął jej, lecz nakierował jej koniec na stołek, niewerbalnie poddając go zaklęciu windgarium leviosa. Stołek uniósł się wraz z drugą ręką Ślizgona. Wyglądało to tak, jakby jednym palcem podniósł cały stołek, niemalże nad swoją głowę. A potem z impetem cisnął nim o podłogę, tak że roztrzaskało się na tysiąc kawałków. Kilka drzazg poszybowało też w stronę Egipcjan, wbijając im się w skórę. - Znudziła mi się zabawa. Teraz ja was trochę pookładam. Którego mam podrzucić najpierw? Żaden nie chciał. Cyril był zawiedziony.
Gdy uciekli w popłochu, chłopak natychmiast podbiegł do Rosaline. Przyklęknął przy niej i podał jej dłoń. - Wszystko w porządku? - zapytał, rozglądając się na boki. - Lepiej się stąd zmywajmy, barman dzwoni po policję. Ciekaw był, czy Ministerstwo też dostanie cynk. W końcu użył czarów przy mugolach. Jednak nie wyciągnął nawet różdżki, a całość była doskonale zaaranżowana aktorsko. Przecież miał tylko nadludzką siłę, wcale nie był czarodziejem! Zresztą, nawet jeżeli się tu pojawią, odpowiednia kwota zamknie każdemu usta.
Nie zauważyłaś, kiedy jeden z Egipcjan podszedł do ciebie, złapał cię brutalnie za włosy, prawie ci je wyrywając i rzucił tobą o podłogę. Przez chwilę nie czułaś nic, oprócz oszołomienia, potem jednak odezwał się ból w nadgarstku, na który upadłaś, zabolało również biodro i żebra. Przez chwilę zabrakło ci oddechu w płucach, czułaś, jakbyś miała się za chwilę udusić. Nie przypuszczałaś, że mężczyzna podniesie na ciebie rękę. Przecież byłaś kobietą, do cholery! Swoją żonę też tak będzie bił? Może zrobi sobie z niej worek treningowy? Przecież to tylko kobieta, śmiało, niech wyżywa się na niej ile wlezie! Zaćmiło ci spojrzenie, nie widziałaś dokładnie tego, co działo się na sali. Lewitujący stołek uznałaś za halucynacje, przecież mogło ci się wydawać, tak się dzieje bardzo często, kiedy w żyłach płynie alkohol i narkotyki, a właśnie przeżyło się szok spowodowany uderzeniem, prawda? Potem Egipcjanie uciekli. Chyba przeklinali, nie znałaś języka egipskiego, ciężko było ci stwierdzić. Twój wybawiciel podszedł do ciebie, wyciągnął rękę w twoją stronę, pomógł ci wstać. Znów miałaś wrażenie, że go znasz, nawet bardzo dobrze. Czy to mógł być Cyril? Twój kochany Cyril, najlepszy przyjaciel, opoka, brat, którego nigdy nie miałaś? Daj spokój, Rosa, nie rozmawiacie od ponad półtora roku. Niemożliwe, żeby to był on. Czy on w ogóle przyjechał tutaj na wakacje? - Chyba... Chyba tak - powiedziałaś powoli, cedząc każde słowo, jednocześnie masując nadgarstek. Na szczęście ból z każdą sekundą był coraz słabszy, cieszyło cię to, przynajmniej nie zaznałaś trwałego urazu. Ruszyłaś za chłopakiem w stronę wyjścia, chwiejąc się lekko na nogach. Ty byłaś pijana, Rosaline, ty! Słabą głowę miałaś, to trzeba przyznać. Ale przecież nie to było teraz ważne. Mogliście mieć kłopoty. On mógł mieć kłopoty. Za wzniecenie bójki w barze. Miałaś nadzieję, że uciekniecie, nim policja przyjedzie na miejsce zdarzenia. - Jesteś cały? Nieźle cię poobijali... Cholera, ten głos. Rosie, to chyba naprawdę Cyril.
Gdy wyszli na zewnątrz, Cyril z niezadowoleniem stwierdził, że wcale nie uderzyło w niego świeże, wieczorne i chłodne powietrze. Było tak samo duszno jak w barze, chociaż zapach potu ludzkiego i taniego alkoholu nieco zelżał. Przypomniał sobie również w tej chwili, że nie zapłacił za egipską wódkę. Nie słyszał jeszcze żadnego dźwięku obwieszczającego przybycie policji; nie miał jednak pojęcia, czy w tym małym miasteczku faktycznie miałby wyczekiwać policyjnych syren. Rose zachwiała się lekko, gdy za nim szła, podjął ją zatem lekkim ruchem i złożył dłoń na jej talii. Nieco szybszym krokiem przekuśtykali, przeturlali się, ogólnie niezgrabnie przemieścili swe poobijane ciała w jakiś zaułek, Cyril puścił dziewczynę, oparł się o ścianę i odchylił głowę do tyłu, dysząc cicho. - Nie jest źle - mruknął, krzywiąc się lekko. Ten krótki spacer i jedna kwestia, schodząca z krwiobiegu adrenalina; to wszystko uświadomiło mu, że jednak ma złamane żebro. Wysupłał paczkę papierosów z kieszeni i odpalił jednego. Tak, trzeba przyznać, że rozegrał to całkiem filmowo! Szkoda tylko, że ból nie był czymś, co również zawierali w takich produkcjach. Badassi nie syczeli cicho z bólu, gdy zaciągali się swym nikotynowym przyjacielem. Dopiero teraz zaczęło dochodzić do niego, co faktycznie miało przed chwilą miejsce. Kogo wyciągnął z opresji. Opuścił łeb i spojrzał uważniej na Rose, Rosie, Rosaline, z którą kiedyś spędzał całe godziny, z byłą przyjaciółką i towarzyszką różnorakich, ultrazajebistych wydarzeń i rozmów. Rosaline, z którą nie rozmawiał od tak kurewsko długiego czasu, z którą mijał się na korytarzu zupełnie bez słowa, jakby nigdy się nie znali. Przez umysł przemknęło mu pytanie, czy zareagowałby równie żywiołowo w przypadku jakiejś nieznanej mu laski. Przez umysł przemknęła mu również odpowiedź. Nie. Splunął krwią na ziemię obok siebie, nie mogąc się nadziwić, jak coraz bardziej filmowa staje się jego bohaterska kreacja. Spojrzał na Krukonkę i zdobył się na lekki uśmiech. Zabawne okoliczności na ponowne spotkanie, w dusznej, ciasnej, ślepej uliczce. Pachnący alkoholem, poobijani, ledwo trzymający się na nogach. W tle jakieś krzyki, odgłos tupotu stóp - to chyba przyjechała policja. Chyba ich szukali. Ale tutaj zapewne ich nie zauważą. Wcisnęli się głęboko, a jasna skóra tylko lekko opalizowała w czerni nocy. - Dałbym sobie złamać drugie żebro za jakiś alkohol, ale chyba nie dostałbym już żadnej zniżki w tym barze.
Cyril. Najwspanialszy przyjaciel. To on zawsze jako pierwszy słyszał twoje piosenki. To on zawsze wspierał cię w tworzeniu kolejnych, wierzył w ciebie, codziennie powtarzał ci, że masz talent i potencjał i nie możesz go zmarnować. Z nim działo się najwięcej, z nim robiłaś najwięcej głupot, byliście znani w całej szkole, duet Rosa i Cyril, Nightshade i Delvaux, Krukonka i Ślizgon. I nagle to się skończyło. Nawet nie wiedziałaś, co takiego między wami się wydarzyło. Czemu kontakt się urwał. Żałowałaś. Codziennie wyrzucałaś sobie, że nie zaczepiłaś go na korytarzu, nie pogadaliście i tylko traktowałaś go, jakby był kimś obcym. - Mogę ci go załatwić bez łamania kolejnego żebra - wymruczałaś cicho, opierając się o ścianę, bo już nie ufałaś swoim nogom, swojemu ciału. Upojenie alkoholowe bardzo pomału zaczynało cię opuszczać. Niestety nie na tyle szybko, byś była w pełni świadoma swoich czynów, miałaś wrażenie, że na następny dzień cała ta sytuacja będzie wydawała ci się niemożliwa. Jadąc na wycieczkę nie zapomniałaś zaopatrzyć się w kilka butelek Ognistej. A obiecałaś sobie przed chwilą, że więcej nie weźmiesz alkoholu do ust. Ale nie myślałaś racjonalnie, przyrzekałaś jedno, robiłaś drugie, zwłaszcza będąc na haju. Dlatego teraz z chęcią byś się napiła czegoś mocniejszego od mugolskiej whiskey, by zapomnieć o całej zaistniałej sytuacji, a skoro już wiedziałaś, że znasz swojego wybawiciela, to znaczy, że mógł on z tobą iść do twojego namiotu po butelki alkoholu. Marzył ci się teraz spacer po plaży, kiedy fale obmywają twoje stopy. Nietrzeźwa byłaś jeszcze bardziej kapryśna niż kobieta w ciąży, Rosie! - Chodź - powiedziałaś, gdy chłopak wypalił do końca papierosa i pociągnęłaś go za rękę, wychodząc na ulicę. Miałaś tylko nadzieję, że uszy nie okazały się zdrajcami i rzeczywiście hałas, jaki robili policjanci poszukujący waszej dwójki, zmalał, jakby szukając was, skierowali swoje kroki w zupełnie innym kierunku, niż poszliście. Dzięki niech będą Merlinowi, bez szwanku dotarliście do namiotów, tylko Cyril po drodze troszkę krzywił się z bólu. Weszłaś do tego, który dzieliłaś razem z Fredsonem i Maddie, starając się nie obudzić żadnego z tej dwójki, wyjęłaś ze swojej walizki butelkę Ognistej, upewniłaś się, że masz różdżkę w kieszeni i wróciłaś do Cyrila, triumfalnie unosząc alkohol ku górze. Ruszyłaś w kierunku plaży, zatrzymałaś się dopiero jakieś trzy metry od wody i usiadłaś na piasku, ciągnąc za sobą chłopaka. Otworzyłaś butelkę i podałaś Ślizgonowi. - Na pewno lepsze, niż to mugolskie świństwo - powiedziałaś przy tym, wyginając wargi w rozbawieniu. Nie wiedziałaś, czy po obudzeniu będziesz pamiętać, co wydarzyło się w klubie i po jego opuszczeniu, czy znów nie będziesz traktować Cyrila z odpowiednim dystansem, ale to nie miało teraz znaczenia. Chociaż przez chwilę chciałaś poczuć, że znów masz przyjaciela u swojego boku, gotowego pomóc ci w każdym momencie. Przecież od tego kiedyś był, prawda? Od pomagania, wspierania, rozmawiania i milczenia, sprowadzania cię na ziemię trzepnięciem w głowę albo jakimś komentarzem, wygłupiania się i uprzykrzania życia innym. Żałowałaś, że nie było go przy tobie, kiedy rzucił cię skurwysyn Tommy, kiedy oświadczył się tamtej suce, a ty dzień i noc wylewałaś przez niego łzy w poduszkę. Chciałaś to naprawić. Szkoda tylko, że wydawało się to teraz trudniejsze od zdobycia Mount Everest.
Proponuję przenieść się gdzieś nad morze. Wszystkie tematy są zajęte, wolny jest jedynie ten z zatopionym okrętem, to można uznać, że gdzieś na morzu pływają jeszcze części wraku i Rosa z Cyrilem zaczną je podziwiać. xd
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura sam nie wiedział, czemu przystał na pomysł Cajger. Mógłby przecież machnąć na nią ręką i kompletnie zignorować jej słowa o „ostatniej szansie”. On jej nawet nie lubi przecież. A przynajmniej tak sobie wmawia. Gdyby nie gorący egipski klimat, Dalgaard prawdopodobnie wbiłby się w jeden ze swych papuzich garniturów. Jednakże dzisiaj musiał się zadowolić czymś mniej wyszukanym, no cóż. Ale i tak rzucał się w oczy, a to za sprawą bajecznie kolorowej koszuli i czerwonych spodenek. Wakacyjny look profesora Dalgaarda! Przed wejściem do baru, Bonawentura przygładził włosy. Po chwili jednak je rozczochrał – nie chciał żeby Cajger pomyślała że się dla niej stara. Bo się nie stara! Pchnął drzwi i zajął miejsce przy pierwszym z brzegu wolnym stoliku. Nerwowo spoglądał na zegarek – przyszedł sporo przed czasem; w zyciu nie chciałby się spóźnić. Cajger miałaby kolejny powód do upomnień. A tych już od niej miał po dziurki w nosie! Zamówił sobie white russian i pozostało mu już tylko czekać.
Ryk silnika, pisk opon, wiatr we włosach! Mormija kochała ten wypożyczony, bądź co bądź, wóz. Nie mogła więc inaczej przybyć jak w wielkim stylu, w czerwonym samochodzie będącym świetnym dodatkiem do jej krwistej szminki. Zajechała pod umówione miejsce, wyskoczyła z maszyny, stukając obcasami o nierówny bruk. Poprawiła swoje okulary w kształcie serduszek i zdjęła chustę z głowy Miała wyjątkowo dobry humor, aż za dobry - podejrzane. Wkroczyła do baru wysoko uniesioną głową. Ubrana w cienką sukienkę, która więcej pokazywała nić zakrywała, chociaż kusa nie była. Pod beżowym materiałem rysowała się jasna bielizna, którą można było łatwo zauważyć. Jednak kobieta nie przejmowała się takimi prześwitami - jakby specjalnie na dziś wybrała ten strój przypominający bardziej halkę niż sukienkę. dy zauważyła Bonawenturę, zdjęła okulary i szybkim krokiem podążyła do jego stolika. - Witam. - Rzuciła, siadając obok mężczyzny i zakładając nogę na nogę. Uśmiechnęła się szeroko i jakby nigdy nic, zawołała kelnera
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura przejechał wzrokiem po przewiewnej mormijowej sukience. Przełknął głośno ślinę. Czy w kawiarni nagle zrobiło się cieplej....? Nonsens. - Cześć. – skinął głową kobiecie, starając się nie gapić na prześwitujący stanik. Co nie wychodziło mu najlepiej, ale o tym sza! Chociaż przed wyjściem wymyślił sobie mnóstwo tematów do rozmowy i inteligentnych gadek, to teraz zabrakło mu języka w gębie. Uśmiechnął się głupawo, upił trochę ze swojego drinka. Chrząknął, podrapał się po głowie i po brodzie. W skrócie - robił wszystko, aby pokryć zmieszanie. - No, tego. – zaczął w końcu niezbyt inteligentnie – Ładnie wyglądasz dzisiaj. – powiedział, ale po chwili się poprawił – Znaczy zawsze wyglądasz ładnie. – zaśmiał się zakłopotany – Nie żebyś nie wyglądała, bo wyglądasz. Bo jesteś ładna... No. – master of erudycja, Bonawentura Dalgaard, moi państwo. Boże – zdecydowanie łatwiej było gdy skakali sobie do gardeł. Nie musiał się przejmować, żeby robić wrażenie i w ogóle. Jakoś łatwiej wymyślić wredny komentarz niż coś miłego, hm.
Uśmiechnęła się, jakby z pewną dumą. Założyła włosy za ucho i uważnie przyglądała się Bonawenturze. Nie oderwała od mężczyzny wzroku, nawet gdy zamawiała sobie kawę. Czarną, bez cukru. - Wiem, ze dorsze wyglądam. - powiedziała, jakby nieco za bardzo pewna siebie. - Myślisz, ze bym założyła tę sukienkę, nie mając pewności, ze dobrze wyglądam? Och, czyżby wpędziła Bonawenturę w zakłopotanie? To przecież niechcący! - Twarzowe czerwone spodnie! - zauważyła kobieta. Gdy kelner przyniósł zamówieni, Mormija mimo tego, iż nie posłodziła kawy, zaczęła mieszać w niej łyżką. - Zawsze miałeś dobry gust... - mruknęła upijając nieco gorącego napoju. - Ha, no jakbyś miał mieć inny, przecież to mnie słałeś listy miłosne! Nie martw się, nie wyśmiewam tego, to było na swój sposób urocze. Chyba nawet je do dziś gdzieś mam schowane. Miła pamiątka... no i twoje notatki też mam. W sumie, to nigdy nie zdażyłam ci się a nie odwdzięczyć!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura słuchał bibliotekarki, przeklinając swoją wcześniejszą niemoc. Jak on mógł się wstydzić przed Cajger? Przecież teraz to on miał przewagę – bo, po pierwsze, nie wyglądał jak kaczka, a po drugie nie miał najmniejszego problemu z alkoholem. W przeciwieństwie do Mormiji. Nie są w szkole, teraz to on jest bossem, o. I może teraz to on by się nią zabawił? Gestem przywołał do siebie kelnera i złożył zamówienie na dwanaście szotów wódki. Ma się ten gest, co nie. - Tak, tak. Mam dobry gust. – pokiwał głową – Ej, a ty nie mówiłaś zawsze że moje notatki są nieczytelne? Po co je trzymasz przez te trzynaście lat? – zapytał po chwili zastanwoienia – Z resztą nieważne. – machnął ręką – Jakby pisał do mnie ktoś listy miłosne, też bym je trzymał do końca świata. – uśmiechnął się i chwycił jeden kieliszek wódki – No, dobra, Mormija. Za stare czasy? Z drugiej strony – Dalgaard zachował się jak niezły idiota. Pisał do Cajger anonimowe listy miłosne, a ta przecież znała jego pismo. Brawo, geniuszu!
Nie powinna pić, naprawdę nie powinna. Była samochodem, miał nim wracać, nie mogła go tak tu zostawiać... Ale na zgodę, tak jeden drink jej nie zaszkodzi, najwyżej wróci pieszo do namiotu a Bonawentura będzie ją prowadził. Wypiła jeden kieliszek. Dobra, potem drugi, ale może, jest Polką, jak i na jedną nogę to i na drugą, prawda? - A ty nie trzymasz pamiątek po mnie, Bonawentura? - zapytała nachylając się bliżej ku mężczyźnie. - A może chcesz żebym ci dała teraz jakąś pamiątkę, co ty na to? Tak na dobry początek! Czemu by nie? Nie da mu przecież majtek, może coś bardziej subtelnego i z klasą. Tak żeby to było coś od niej, bez żadnych wątpliwości.
Nie, w ciąże z nim nie zajdzie!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura z zadowoleniem patrzył na Mormiję – wyglądało na to że pani bibliotekarka bardzo lubi wódkę. No to ci dopiero niespodzianka! Sam także wychylił dwa kieliszki, nie mógł przecież być w tyle, nie? Szczerze powiedziawszy, to Dalgaard nie przepadał za czystą – zdecydowanie wolał whisky – ale Mormija wyglądała na taką co lubi porządny słowiański alkohol (; ), to jej chciał sprawić przyjemność, o. Z ledwością opanowywał skrzywienia twarzy. Obrzydliwość. Nie chciał jednak wychodzić na mięczaka i nie zmarszczył nawet nosa, patrzcie jaki twardziel. - Pamiątki po tobie? – powtórzył za kobietą – Niestety nic od ciebie nie dostałem. – powiedział z udawanym smutkiem w głosie – Tyle razy ci pomagałem, tyle razy! A ty mi nawet chusteczki...No, Mojmira. – pokręcił głową – Chyba się będziesz musiała w końcu zrewanżować, co? Uśmiechnął się wymownie, unosząc przy tym kolejny kieliszek wódki. - No, to może teraz za nasze cudowne egipskie wakacje? – zapytał – No, wiesz. Razem.
Ewidentnie Bonawentura chciał ją spić, tak, na pewno taki miał plan A Mormija była na tyle głupia, że dawała się podpuszczać. Sięgnęła po kolejny kieliszek. - Mogę ci dać to! - powiedziała i posłała mu buziaka w powietrze, - Starczy? Zaśmiała się i oparła wygodnie na krześle, uważnie obserwując mężczyznę. Postukała paznokciami o blat stolika - Opowiedz mi o tej twojej dziewczynie. - zaczęła powoli sącząc słowa - Powiedz mi coś o swoim życiu, Bonawentura. Co tam w sobie kryjesz co?Dobry partner, przyszły mąż i ojciec? Zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów i powoli przekładać jedną nogę na drugą.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Złapał buziaka w dłoń i udał że chowa go do kieszeni. Stara sztuczka, ale taka fajna. - O Gundrun? – zapytał. Kompletnie zapomniał o swojej wymyślonej dziewczynie. Będzie musiał improwizować. – Ona jest... młodsza od ciebie. Ma jakieś dwadzieścia trzy, cztery lata. – zaczął niepewnie – Jest mugolką, uczy w szkole. Matematyki. Jak moja mama. – uśmiechnął się niepewnie – Właściwie to jest takie świeże, nie chcę zapeszać... Rozumiesz. – chrząknął zmieszany. Chwycił kieliszek i, jakby od niechcenia, wychylił jego zawartość. Ale macho, no no. - A co byś chciała o mnie wiedzieć? – zapytał jeszcze, gdy opanował obrzydliwy smak wódki w ustach – Jaki koń jest, każdy widzi, nie? Zaśmiał się z własnego dowcipu. Doprawdy – Bonawentura jest zabawniejszy niż świnia w trampkach.
- Co chcesz dalej w życiu robić? Czego nie lubisz, co kochasz, jak chcesz nasze, tfu, swoje dzieci nazwać? Pobujała się nieco na krześle, cały czas nie odrywając wzroku od Bonawentury Naprawdę była ciekawa, miała ochotę poznać tego człowieka, przekonać się, czy bardzo się zmienił od czasów szkoły. Każdy się przecież zmienia, prawda? Mormija też się zmieniła, naprawdę - może nie widać tego po jej zachowaniu aż tak dobrze... Dobrze, kłamstwo, Mormija nader często zachowuje się jak ta przeklęta szesnastolatka, niedojrzała, złośliwa, głupia i naiwna. Nie mogła przestać taka być, może nawet nie chciała dorosnąć. A powinna. - Chcesz iść ze mną do łóżka? - zapytała wprost bez cienia zażenowania.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Dalgaard już szykował się do odpowiedzi na pierwsze pytania kobiety. Już miał powiedzieć coś wyjątkowo błyskotliwego, a zarazem zabawnego (jak zwykle z resztą!). Już miał słowa na końcu języka. Ale kolejne słowa Cajger kompletnie zbiły go z tropu. Gdyby miał teraz coś w ustach, prawdopodobnie by się tym udusił, a gdyby nie siedział prawdopodobnie znalazłby się na ziemi. Tak bezczelnego pytania zdecydowanie nie spodziewał się usłyszeć od Mormij Cajger. Ani dzisiejszego wieczoru, ani nigdy. Jednak atmosfera spotkania zaczęła na niego działać (dobra, głównie to procenty zaczęły działać) i Bonawentura jakimś cudem nie zająkał się na śmierć. - Znaczy... Ja... – zaczął wyraźnie poddenerwowany, po czym szybko się opanował. – Jesteś bardzo atrakcyjna kobietą, oczywiście, a ja jestem tylko mężczyzną.... – A pieprzyć to! – Oczywiście, tak. – zwiesił głowę we wstydzie – A ty... W sensie czy ty byś chciała iść ze mną.. do łóżka?
Zaśmiała się na widok miny jaką zrobił Bonawentura. A raczej zachichotała, nie był to wszak złośliwy, gromki śmiech. Gdy jednak mężczyzna zaczął odpowiadać na jej pytanie, słuchała do uważnie, w ciszy, cierpliwie czekając co jej powie. Gdy już do jej uszu dotarły jego ostateczne słowa, uśmiechnęła się delikatnie. Sama długo nie zastanawiał się nad swoją odpowiedzią. - Chciałabym - powiedziała sięgając po kieliszek - Co nie znaczy, ze to zrobię. Chciała już wypić kolejnego shota, ale zrezygnowała. Odłożyła alkohol i ponownie postukała paznokciami o blat stołu. - Chyba, że bardzo będzie ci na tym zależeć, to się zastanowię. I ponownie posłała mu buziaka w powietrze. - Wiesz, mimo wszystko, nie szukam przygód
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura nie spodziewał się takiej odpowiedzi – bardziej by oczekiwał kolejnego żartu lub wrednej riposty, a nie wyznania że Cajger wskoczyłaby mu do łóżka. Oczywiście – kobieta powiedziała coś zupełnie innego, ale trochę już pijany mózg Bonawentury odczytał to kompletnie inaczej. Jedyne co zdołał zakodować to to, że Mormija Cajger (TA Mormija Cajger) chciałaby się z nim przespać. Uśmiechnął się, w swoim mniemaniu dosyć szarmancko, chwycił jeszcze jednego szota wódki i go wychylił. W takim tempie, to Cajger będzie odprowadzała jego a nie on ją. Nieważne. - Oczywiście, nie szukasz przygód. – pokiwał głową skwapliwie – A co jakby przygoda znalazła ciebie? – dobra, wiem, to najżałośniejszy tekst na podryw jaki kiedykolwiek słyszałaś, ale to Bonawentura-Kreatura. Trzeba mu przyznać, że nigdy nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z kobietami.
Zaśmiała się. - Jesteś uroczy! - powiedziała, dalej chichocząc - A co, ty miałbyś być moją przygoda? No dalej Bonawentura, zaszalej, pokaż jaki jesteś przygodowy! Wbrew pozorom te słowa nie były złośliwe. Były wszak pełne rozbawienia, jednak pozytywnego, radosnego. Klasnęła nawet w dłonie, tak była rozbawiona. - Przygoda z ogrodnikiem brzmi ciekawie i kusi... - zauważyła, nie próbując nawet udawać, że z nim nie flirtuje. Czemu miałaby teraz nagle fuknąć na niego i się obrazić za to co mówi? Przynajmniej miło spędza czas. W pewnym momencie faktycznie zaczęła się zastanawiać jakby to było, gdyby jednak się skusiła i poszła z Bonawenturą do łóżka. Teraz, już, taka pijana. Pewnie na drugi dzień obudziła by się z wielkim kacem, nie tylko moralnym. kończyłoby się tak jak z Regisem, zepsuciem wszystkiego dookoła, stresem i niską samooceną. Nie bądź szmatą, Mormija!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Aż chciałoby się krzyknąć – bądź szmatą, Mormija! Puść się z Bonawenturą, przecież z niego taki uroczy chłopak jest. I pewnie prawiczek jeszcze do tego! Nie miałabyś ochoty rozdziewiczyć ogrodnika? Sam Bonawentura w swej pijanej główce miał jeszcze wiele podobnych poprzedniemu tekstów. Równie żałosnych, równie śmiesznych i równie szpanerskich w jego mniemaniu. - Och, przygoda z bibliotekarką też w sumie nie brzmi tak źle... – poruszył „zalotnie” brwiami i pochylił się nad kobietą z szarmanckim uśmiechem. Flirtował z nią. Czy to nie było aż nazbyt oczywiste? Bo i czemu nie? Właściwie marzył o takiej sytuacji od kiedy tylko po raz pierwszy zobaczył Cajger. A teraz, zdecydowanie odwżniejszy po paru kieliszkach, doroślejszy i pewniejszy siebie miał okazję spełnić swoje sny. - Co ty na to?
Zaśmiała się ponownie, tym razem jeszcze głośniej. Również i teraz klasnęła w dłonie, pełna rozbawienia. Może i była pijana, ale na tyle trzeźwo myślała, by nie traktować propozycji Bonawentury na poważnie. A może jednak powinna? - Naprawdę jesteś uroczy, Bonawentura! - powiedziała przez łzy, które z tego śmiechu napłynęły jej do oczu - Naprawdę! Ale cię ta wódka zmieniła, takiego Dalgaarda jeszcze ni znałam, brawo! Wstała nieco z krzesła i nachyliła się ku mężczyźnie,by cmoknąć go w policzek. Gdy to zrobiła, ponownie zasiadła za stolikiem, z wyszczerzonymi z radości zębami. - To ci musi na razie wystarczyć.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura trochę się naburmuszył, słysząc śmiech kobiety. To on tutaj wchodzi na szczyty swoich gadek na flirt, a ta się śmieje? No, to dopiero deprymujące! Już nigdy nie będzie starał się wyrwać ani Mormiji, ani nikogo, o! Bo jak to tak – śmiać się?! Szybko jednak poprzednie myśli zniknęły, gdy tylko dostał buziaka w policzek. Potarł to miejsce ręką i cały aż się rozpromienił. Aż by się chciało napisać – może dzisiaj zamoczy? Ale Bonawentura to Bonawentura. On to by się w ogóle wstydził mieć takie myśli, o. - Aww! – powiedział z udawaną rozpaczą w głosie – A jak mi nie wystarczy? – zapytał z zawadiackim uśmiechem.
- No dobra! - rzuciła machając ręką - Co mi tam. Co proponujesz? Szybki numerek w toalecie? Dziki seks na plaży? Romantyczny spacer, kolacja i szaleństwo w namiocie? No dalej, Bonwentura, wybieraj! Tylko nie miej mnie za szmatę, wymagam od ciebie byś potem do mnie zadzwonił! Zaśmiała się ponownie, dopijając ostatniego drinka. Chwilę potem założyła swoje okulary przeciwsłoneczne na noc i wyszczerzył swoje białe, duże zęby. - No chyba, że twoja..."dziewczyna" ma cos przeciwko!