Holiday! Co za piękny czas. Zero dzikich spojrzeń nauczycieli, którzy swoim zułym wzrokiem każą się uczyć. Tylko słońce, plaża, morze, nagie dziewczyny. Eddie, był z siebie dumny że wybrał się do tego całego Egiptu razem ze szkoła. Jakoś w tym roku nie uśmiechało mu się siedzenie całe wakacje w tym smutnym mieszkaniu przy wrzeszczącej chacie. A po za tym MISZCZOSTWA W KŁIDICZU! Co prawda Eddiemu nie udało się załapać jako komentatorowi, ale pójdzie na te miszczostwa tylko po to żeby posłuchać jak ci faceci, komentują ten nudnawy sport. I czegoś się nauczyć. Fajnie by było zostać pierwszym rudym komentatorem w tej dekadzie. No ale dobra, wracając z przeszłości. Chłopak ledwo,ledwo zdał- ale- ZDAŁ, a to najważniejsze. Nawet jeśli nie lubił się uczyć to nie zdanie było trochę obciachem. Ale teraz dość o szkole. W końcu świeci słońce. Eddie wstał dziś wcześniej niż zwykle, ubrał jakąś lnianną koszulę, jeansowe rybaczki, klapki a na nos pokryty piegami (których przez słońce było jeszcze więcej) wsunął okularki przeciw słoneczne. Ah te spacerki. Tak właśnie na spacer się udał. Był na plaży, obejrzał piramidy. A teraz gdy pomoczył stopy w morzu, szedł na boska środkiem bulwaru, nucąc nieudolnie jakaś piosenkę pod nosem. Normalnie żyć nie umierać....
Zaleta bycia w połowie mugolką było zdecydowanie to, iż miało się dostęp do tych wspaniałości niemagicznego świata, jakim na pewno były samochody. I to, że można było zdawać prawo jazdy, mając w papierach ojca mugola. Więc gdy tylko Mormija skończyła lat osiemnaście, nie wahała się ani chwili i zdała egzamin. Jednak niestety kobieta nie mogła posiadać swojego własnego samochodu, mieszkając w Hogsmeade, a te latające, magiczne, jakoś w ogóle ją nie interesowały. Dlatego cieszyła się, że w mugoslkiej cześć tego kurortu można było wypożyczyć wóz i spokojnie wybrać się na przejażdżkę tuż obok bulwaru. Ot tak, bez celu. Z dala od kłótni i pretensji!
Jak z filmów o latach 60, z chustką na głowie i wielkimi okularami - muchami, Mormija odziana w zwiewną sukienkę, gnała i czuła się jak Sophia Loren. Coś pięknego, myślała, nic jej nie przeszkodzi w tym cudownym popołudniu spędzonym w cadillacu! Tylko ona i droga. Zaraz wyjedzie na jakąś ekspresówkę, tak, o ile takie tutaj mają.
I już chciała dodać gazu, gdy zauważyła, kątem oka, znajomą jej postać. Przystanęła i wychyliła się z samochodu, by lepiej się przyjrzeć. - Och, Eddie! - zawołała, machając ręką w stronę chłopaka - Hej, tutaj!
Eddie nie ogarniał mugoli, w ogóle. No ale dłuższy temat. A po za tym jak wszyscy wiemy, był strasznym leniem, więc wolał robić masę rzeczy, za pomocą magi, zamiast męczyć się jak mugole. Nie żeby miał być jakimś rasistom czy coś. Nic z tych rzeczy. On po prostu współczuł tym biedakom że muszą się tak męczyć. Bo magia to coś cudownego. I jak ułatwiającego żywot. Zamyślony, bujający w obłokach puchon, usłyszał swoje imię. Gdzieś nieopodal. Nie oszukujmy się nie wiele matek pokrzywdziło swoje dzieci imieniem Edward. A na pewno nie w Egipcie. Oni mieli tu strasznie długie dziwaczne imiona. Amucośtam Amuktośtam. Więc na pewno chodziło o niego. Rozejrzał się dokładnie i kogo zobaczył?! Mormiję! Aż normalnie się wyszczerzył jak głupi. Dawno jej nie widział, studentki chyba tak mają. W sumie to nawet kiedyś bytł ciekaw ile ma lat, ale ktoś mu kiedyś mówił że kobiety się obrażają jak się je o to pyta. Więc nie pytał. -Czeeeeeść!- krzyknął idąc w jej stronę. Mamusiu ale ładnie wyglądała, i jeszcze ten samochód... Cudo. Normalnie jak te mugolskie aktorki z lat 60. Podszedł, poklepał auto po masce i z uśmiechem zapytał: -Twoje? a po za tym to -baaaardzo dawno cię nie widziałem- uśmiechnął się szerzej. Nie sądził że ten przedpołudniowy spacer tak miło się skończy
Mormija rozsiadła się za kółkiem i uśmiechnęła się szeroko. Zdjęła okulary by lepiej widzieć Eddiego. - Ach, chciałabym, żeby było moja... - westchnęła - Na razie musi mi starczyć to, ze mogę takie sobie wypożyczyć. ale może na następny rok... kto wie! Poprawiła swoją różaną chustkę i poklepała siedzenie obok siebie. - No, wskakuj! Może masz ochotę przejechać się czerwonym cadillakiem, co? Początkowo Mormija nie miała zamiaru nikogo zabierać ze sobą na tę wyprawę, ale dla Eddiego zrobi wyjątek. Może w końcu ktoś jej poprawi humor zamiast go cały czas psuć? A ten puchon był naprawdę miłym chłopakiem - czemu nie spędzić tego popołudnia n miłej rozmowie? - Przejedziemy się nieco, potem skoczymy na drinka..a ie, chwila, nie mogę pić,mój błąd. W takim razie postawisz mi dużą kawę!
Gdy poklepała siedzenie obok siebie, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Prawie jak Elvis! Ale on jest lepszy. No ale dobra. Usiadł obok niej, i wyszczerzył zęby w charakterystyczny dla siebie sposób. Był miszczem w poprawianiu humoru. Mógłby na tym zarabiać bo sprawiało mu to mnóstwo frajdy. I często robił to nieświadomie. Ah gdyby tak za każdy uśmiech który wywołał, na jego konto w Gringocie wpływałby galeon to byłby multimiliarderem, i kupił swojej przyjaciółce Mormiji czerwonego cadilaca! No ale dość tych sennych marzeń. Wróćmy do realu.: -Jeden mały drink, jeszcze nikomu nie zaszkodził- puścił do niej oczko.- a jak nie chcesz łamać zasad, zawsze można wypić kawę z rumem, albo amaretto- uśmiechnął się i przeczesał swoje już nieco dłuższe rude włosy. Mimo wszystko je lubił. Gdyby był blondynem Mormija, pewnie by go z tak daleka nie zauważyła. A właśnie wróćmy do niej...: -A co ciekawego u ciebie słychać co? Muszę odświeżyć informacje- zaśmiał się wesoło, zaraźliwie.
Zaśmiała się, i ponownie odpaliła samochód. Silnik zawarczał i już po chwili wiatr targał włosy Eddiego, gdy tak gnali przy plaży. - Jedn drink tu, drugi tam, kusisz mnie! - powiedziała patrząc przed siebie na drogę - A muszę przystopować, ha, bo jeszcze będzie ze mnie pijaczka! Taka przejażdżka w tak upalny dzień jest przyjemna, wiatr od morza był chłodnym ukojeniem i małą ucieczką od słońca, które niemiłosiernie nagrzewało ciała. - Co słychać, stara bieda! - powiedziała wzdychając, ale zaraz potem zachichotała. - Małe problemy w raju ale to nic, jakoś sobie poradzimy. Musiałam się wyrwać z pola namiotowego, bo myślałam, ze wszystkich tam pozabijam z nerwów! I mi się dziwią, ze piję jak spotykam na swojej drodze samych idiotów. Czas zwierzeń? Może. Mormija czasami musiała się wygadać. - Postanowiłam sobie, że Egipt będzie początkiem nowego, lepszego życia. Znajdę bogatego męża, zmienię garderobę i pozbędę się nałogów. O. Od jutra.
Mrauł. To tępo, ten dźwięk silnika. Mimo ze Eddie nie był jakimś zapalonym fanem motoryzacji- ale był tylko mężczyzną-a ich wszystkich to jara. No co poradzisz. Alkohol... Całkiem miły kolega. Leczy kompleksy i problemy. Ale jak już się do nas przytuli, to nie można go ubłagać żeby w końcu się odsunął. Eddie jak siedział w psychiatryku, to poznał paru alkoholików- nieciekawe historie. Ale cóż poradzisz? Każdy sam kieruje swoim życiem. I jak wejdziesz w jakiś gówno sam sie z niego wydrapujesz. Koniec kropa. Eddie słuchał. Widać było że tego potrzebowała. A on zawsze służył głową. A potem pocieszał, albo rozmieszał. Wszystko zależało od sytuacji.: -To mieliśmy dziś podobnie, ja też wyszedłem żeby pobyć sam, i przez przypadek nie nauczyć się zaklęć niewybaczalnych. Ale gdzieś słyszałem że nie można się kłócić z idiotą, bo ściągnie cię do swojego poziomu i podbije doświadczeniem.- na wzmiankę do nowym życiu uśmiechnął się: -Też myślałem o znalezieniu jakiejś pani do przytulania, ale na razie odstraszam ilością piegów- uśmiechnął się ale już mniej szeroko.
- Ha, twoje piegi są urocze - zapewniła go, skręcając dosyć ostro. - Nie martw się, masz czas. Ja może troszkę mniej. No bo kto zechce starą pannę z dzieckiem, no kto? Mało który frajer będzie chciał się na to pisać. Szczególnie, jeśli Mormija dalej będzie taką zołzą jaką jest. - Mi wystarczy, żeby ktoś po prostu żył ze mną w spokoju, bez wojen, bo ma ich dosyć. Nie mogę przecież wszystkich nienawidzić! Spojrzała na niego ale szybko odwróciła wzrok aby patrzeć na drogę. Cały czas się uśmiechała - widocznie miała lepszy humor niż na co dzień. - Dobra, to jedziemy do klubu wyrywać przyszłych małżonków z grubymi portfelami!
Gdy Mormija weszła w ostry zakręt, i wspomniała o tym że jego piegi są urocze, podniósł ręce do góry krzycząc jak to ludzie robią w wesołym miasteczku na kolejce górskiej. Kochał to, po prostu kochał. Po chwili jednak się ogarnął i wyszczerzył zęby do Mormiji: -No taaaa, każdy mnie zauważy. Ale i tak ich nie znoszę. Gdybym ich nie miał, pewnie już dawno miałbym dziewczynę. A ty jesteś ładna, nie masz piegów, na pewno znajdzie się odpowiedzialny facet. Oni często wybierają te z dziećmi żeby nie przeżywać ciąży porodu i tak dalej... - uśmiechnął się. Znów. Jakiś dziwnie dobry humor miał dziś. Gdy wspomniała o wojnach i tych innych duperelach, zmarszczył nosek a miedzy brwiami zrobiła mu się dziwaczna bruzda: -Ja nie wiem jak można cię nienawidzić. W końcu taka pozytywna z ciebie kobitka. A w dzisiejszych czasach takich ze świecą szukać. Na pewno trafisz na odpowiedniego faceta. Najważniejsze żeby cię kochał i szanował. Kasę zawsze można wygrać w totolotka- poklepał ją po ramieniu. Na wzmiankę o klubie z jego ust wyrwał się radosny okrzyk. Tylko na to czekał!: -Pokaż ile to maleństwo potrafił- poklepał czerwoną karoserie. Ojeu co za cudowne przed południe!
Wcisnęła gaz do dechy i pognali niezwykle szybko drogą przy bulwarze. Nie widzieli min ludzi, którzy z zaskoczeniem i podziwem oglądali mknący, czerwony samochód. Wiatr, który targał włosy Eddiego był już tak silny, ze zerwał Mormiji chustkę z głowy. Ach, czuła się jak w filmie! - Uwierz mi, mogą mnie nienawidzić! - rzuciła ze śmiechem - Dlatego się cieszę, ze ty nie uważasz mnie za wroga! Wygrana w totolotka? Cudownie, kupiłaby sobie samochód, domek w Miami, cały rok by nic nie robiła, tylko piła drinki z palemką i wyszywała obrusy - naprawdę lubiła to robić! Trochę z niej się zaczyna robić nie tyle zołza co mamuśka przy maszynie do szycia. - To jaki klub cię interesuje? Może coś na plaży? Hm? - zapytała wpatrzona w drogę przed nimi. - Gdzieś, gdzie możemy wydać woje ciężko wycyganione pieniądze!
Co za cudo! Chyba normalnie zrobi prawo jazdy, kupi sobie czerwonego cadilaca, i będzie wyrywał laski! Ci mugole jednak się na coś przydali! Czuł ten wiatr we włosach, chciał żeby ta chwila trwała wiecznie. Ale benzyna kiedyś się skończy... - To trzeba być pojebem żeby cię nienawidzić- pokręcił głową- Miami mówisz? To jak już wygrasz to będę wpadał w odwiedziny- zaśmiał się wesoło. On jakby wygrał pewnie kupił by sobie mieszkanie na Alasce, i tam pisał felietony. No i pił malinową herbatkę, normalnie szczyt marzeń. Na pytanie o klub zamyślił się, nawet przygryzł dolną wargę: -Prowadź. Ja lubię wszystkie kluby- puścił do niej oczko
Sława to kapryśna przyjaciółka. Nie pytajcie mnie co odwaliło Simonowi żeby się na nią pokosić. Przecież to kompletnie nie w jego stylu! Rzucić studia, wyjechać do Londynu i założyć kapelę z poznanymi na imprezie ludźmi?! Przecież to istne szaleństwo. Ale Lewis to zrobił. Naprawdę. Cuchnąca Skarpetka była... była lepszym okresem w jego życiu. Po tych wszystkich niepowodzeniach, rozstaniach, śmierciach, zdradach i tak dalej. Była nowym startem. Bardzo szybko zaprzyjaźnił się z resztą CS. Nawet próbował zapomnieć o Namidzie, ale słabo mu to wychodziło. Nie potrafił go wyrzucić z serca. Ale przez ciągłe koncerty, nagrywanie płyty, spotkania z fanami, nie miał czasu się zamartwiać. Przyjął do wiadomości że tak musi być i koniec. Że ktoś tam chciał żeby nie byli razem. Dlatego w końcu wyglądał jak człowiek. Ważył tyle ile powinien, ubierał się tak jak kiedyś. Wrócił jego czekoladowy pierdolnik na łbie. Blask w szarych oczach. Doszły też tatuaże. I to one pokazywały że Simon nadal ma w sercu Japończyka. Że ten ciemnooki wariat na zawsze pozostanie w jego sercu. Na nadgarstku, w pięciolonnie z nutami, kazał wpleść sześć liter "Namida". Oj nie, nie Krukon wcale nie zamierzał o nim zapomnieć. Ale wracając do jego perypetii. Cuchnąca Skarpetka wydała płytę. 18 singli! To dopiero było coś. Ale wtedy też Simon zrozumiał że sława nie jest dla niego. Dlatego tez porzucił gitarę, i śpiewanie. W cuchnącej skarpetce rzecz jasna. Mógł śpiewać dla siebie, ale miał dość sławy. Dlatego przyjechał do Egiptu. Zamierzał kontynuować studiowanie. A co! A należał mu się wypoczynek. Nie spodziewał się nikogo specjalnego w Egipcie spotkać. Może zawrzeć nowe przyjaźnie? Nie wiem. Ubrany w błękitną koszulkę, granatowe rybaczki, i rzecz jasna okulary przeciw słoneczne i japonki (na trampki za gorąco). Spacerował po bulwarze z gitarą na ramieniu ciesząc się słońcem. Musiał naładować baterie, wiedział że w Hogwarcie za dużo to tego nie uraczy. Mniej więcej po środku bulwaru usiadł na ławce, wyciągnął gitarę i zaczął przygrywać. Rozłożył futerał, kto wie może jakiś Egipcjanin coś tam wrzuci. Simon kasą nie pogardzi zwłaszcza że w planach miał kolejne tatuaże. Nie myślał o niczym, tylko o bieżącej chwili. Tak zamierzał żyć. Nie rozpamiętywając przeszłości. Nie myśląc o przyszłości
Słońce... Prażące, okropne słońce. ALE słońce równa się ciepło, więc Japończyk naprawdę mógł to znieść, chociaż nie wychodził z namiotu jeśli wcześniej nie posmarował się porządnym kremem z filtrem, a już na pewno nie bez kapelusza na głowie. Ciemny kolor jego włosów bardzo przyciągał promienie słoneczne. Dlatego też ubierał się w jasne barwy, rezygnując z bliskich sobie, ciemnych barw. Ubrany w zwykłą podkoszulkę w kolorze białym i kremowe krótkie spodenki no i oczywiście japoneczki, mógł wybrać się na spacer. Planował znaleźć jakieś miłe, spokojne miejsce. Miał ze sobą swoja ukochaną, przewieszoną przez ramie i spoczywającą teraz na jego plecach, gitarę. Liczył, że zrelaksuje się przy swojej własnej muzyce. Potrzebował tylko tego właśnie miejsca... chociaż szczerze mówiąc, było z tym naprawdę ciężko. Nie dość, że tubylcy, to jeszcze oczywiście cała masa hogwardzkiej młodzieży. Ale nie narzekał. Nie miał na co, w końcu było tak przyjemnie cieplutko. Chodził i co rusz zerkał na ludzi spod swoich ciemnych okularów i kapelusza, posyłając co rusz uśmiech jakiemuś ładniejszemu osobnikowi. Miał jasną karnacje, i ciężko mu było sie opalić, szczególnie z tak mocnym kremem z filtrem, więc wyróżniał się w tłumie opalonych turystów. Ale dobrze się z tym czuł i naprawdę akurat wyróżnianie się nigdy nie sprawiało mu kłopotu. Wydawałoby się, że będzie cudownie. Że naprawdę nic a nic nie przeszkodzi mu w spacerze. Ale oczywiście życie okazałoby się wtedy zbyt proste, prawda? Jego uwagę przykuł dźwięk. Nie jakiś tam byle jaki, ale dźwięk gitary. Nie jakiś tam byle jaki jednak, a dość specyficzny, który znał przecież dobrze... Tak dobrze, że każde szarpnięcie struny widział już oczyma wyobraźni. Od razu podążył za tym dźwiękiem, chociaż nie był pewien, czy dobrze robi. Chciał, tak bardzo chciał się mylić.... Bo co, jeśli to faktycznie będzie On...? Co, jeśli staną twarzą w twarz, ponownie, co on mu powie wtedy...? "Gratuluje sukcesu!" "Kiedy wydasz te płytę?! Koniecznie ją kupię!", "Jak tam twój nowy chłopak, coś tam już zdziałaliście!?"... a może raczej "Przepraszam, że znowu Ci to zrobiłem...". Nie miał pojęcia, co mu powie, ale... Jest... Jest, to On! Taki, jakim go widział, kiedy sie poznali, chociaż znacznie mężniejszy. Dorósł, to było widać. Choć nie widzieli się kilka miesięcy, Namida widział, jak chłopak musiał się zmienić, i cieszył się, naprawdę był szczęśliwy, że na dobre. Stał kawałek dalej, schowany za innymi ludźmi, którzy przystanęli, by go posłuchać. Namida słuchał uważnie, analizując każdy dźwięk wychodzący spod palców Simona. Słychać było, że muzyka nadal jest w jego sercu bardzo ważna. I to sprawiło, że japończyk zastanowił się, czy on też nadal jest w jego sercu...? Nawet nie wiedział kiedy, ale zaczął nerwowo przekręcać pierścionek, ten zaręczynowy, z którym się nie rozstawał, odkąd tylko wyjechał...
Nie sądził że aż tylu ludzi się zbierze. Że aż tylu się ich pojawi. Na początku miał tylko pograć, pobrzdąkać. Nieco się zrelaksować. Ale czuł. Czuł jak publiczność każde mu, jak wzrokiem wydaje mu rozkaz otwarcia ust, wymusza. On nie zamierzał się opierać. Zaczął śpiewać. Piosenka była jego autorstwa, znajdowała się z resztą na płycie Cuchnącej Skarpetki. Piosenka o miłości. W sumie w piosence była zawarta jego historia. Jak zwykle śpiewał z zamkniętymi oczyma. Głos od wyjazdu z Hogwartu nieco mu spoważniał, stał się głębszy. Nauczył się nim operować tak żeby docierał do najgłębszych zakamarków duszy słuchacza. Jak zwykle przy tej piosence pociekła mu po policzku zbłąkana łza. Ale na jego śniadej karnacji nie było tego widać. Zaw2sze gdy ją śpiewał przed oczami stawały mu najlepsze chwile jakie w życiu spędził. W towarzystwie swojego chłopaka. Nie chciał o tym zapominać. Śpiewał dalej, głośniej , mocniej. Żeby cały świat usłyszał jego historię. Nie chciał współczucia. Może i wykorzystywał swoją sytuacje. Może. Ale takie piosenki najlepiej trafiały do ludzi. Skończył. Posypały się brawa i galeony. On uśmiechnął się i razem ze swoją przyjaciółką ukłonił się i z powrotem usiadł spuszczając pokornie głowę. Nie miał zamiaru więcej grać. ta wrodzona skromność mu nie pozwalała. Tłum się rozpłynął. A on zaczął stroić gitarę. Nie zauważył Namidy, bo go nie szukał.
Słuchał uważnie każdego, dokładnie każdego słowa, wsłuchując się w głos Simona. Widać było i słychać, że dojrzał w czasie tych paru miesięcy i bardzo rozwinął się muzycznie. A piosenka... piosenka sprawiała, że Namida naprawdę czuł się wzruszony, bo dokładnie wiedział, czego dotyczy. Nie płacz, idioto! krzyczał w myślach, jednak chyba tylko cudem udało mu się powstrzymać łzy. Naprawdę był zaskoczony, że Simon... może on nadal...? Namida byłby niesamowicie szczęśliwy. Bał się tylko, że swoja osobą może zakłócić to, co udało się już temu młodemu mężczyźnie osiągnąć- równowagę po ich rozstaniu. Bo przecież choć Namida mógłby błagać i obiecywać, że to się więcej nie powtórzy to przecież... Już raz tak było. Zniknął raz, bez słowa, później drugi, i... i nie mógłby zrobić tego ani sobie, ani tym bardziej Simonowi. Tłumek się rozszedł, a Namida stał tam jak kołek, wpatrując się w Simona. Był tak zauroczony, że kompletnie nie zważał na fakt, że teraz są tu tylko oni we dwoje i że ich spotkanie jest nieuniknione. Bał się, jak cholera. Włożył pospiesznie dłonie do kieszeni, nie mając pojęcia, co z nimi zrobić. Bo najchętniej to w tej właśnie chwili rzucił by się Simonowi w ramiona, wychwalając go ponad niebiosa. Zamiast tego, mógł powiedzieć tylko jedno. Głos drżał mu niesamowicie i nawet do końca nie był pewien, czy go słychać: - Tęskniłem... Strach go obezwładnił... Stał zaledwie kilka korków od miłości swego życia od której uciekł bez słowa, zostawiając na pastwę losu, a los, mimo wszystko, okazał się być dla niego łaskawy. Przecież Simon wyglądał świetnie, brzmiał świetnie i wydawał się teraz Namidzie naprawdę doskonały. Największy strach był o to, że zmąci spokój Simona.
Gitara, słońce, morze. Czego chcieć więcej? I jeszcze parę galeonów w kieszeni. Co prawda miał masę kasy z płyty, ale kochał tak zarabiać. A po za tym trzeba było opłacić mieszkanie. Nastroił dokładnie gitarę, zebrał monety które leżały w jego futerale, po czym ją tam schował. Miał zamiar wyjąć zeszyt i napisać coś nowego. Wenę miał nieograniczoną. Wyjął zeszyt, długopis, i miał zacząć pisać, ale przeczucie kazało mu podnieść najpierw głowę do góry. Zrobił to i w tym samym momencie usłyszał TEN głos. Głos który rozpoznał by wszędzie, zawsze, nawet po 100 latach. Głos Namidy. Zdjął okulary, odłożył zeszyt i po prostu się na niego gapił. Czy on... On słyszał tą piosenkę? Pewnie tak. I pewnie słyszał te wszystkie plotki o nim i o Ericu, basiście. O nie, nie, nie. Czemu los musi być tak nie łaskawy. Wstał. Właściwie nic nie można było wyczytać z jego twarzy. Po chwili jednak Krukon się... uśmiechnął. Szeroko. I w nerwowym geście przeczesał swoje rozwiane włosy. Słyszał drżenie w głosie Ślizgona. Strach. Znał go. Namida nawet jakby chciał to by go nie oszukał.: -I znów mi mój książę uciekł... A ja nie potrafiłem go zatrzymać. Ale chyba wrócił...- nadal się uśmiechał też wsadził ręce do kieszeni tylko na swoich pośladkach. One by zdradziły jego zdenerwowanie. Podszedł trochę bliżej do Namidy, chcąc poczuć jego zapach.
Nie był w stanie uwierzyć, że to się dzieje. Wiele razy w snach miał taką wizje, że jednoczą się z Simonem i są znowu szczęśliwi... Ale to przecież nie był sen, o nie, stanowczo nie. We śnie już dawno przenieśliby się do jakiejś sypialni, a tymczasem nadal są tutaj, na bulwarze, gdzie marzenia się spełniają...? Chyba tak... - No wrócił... - szepnął przez ściśnięte gardło. Dopiero odkaszlnął, aby chociaż spróbować powiedzieć coś więcej. I powiedział w sumie pierwsze, co przyszło mu na myśl, gdy Simona zobaczył. - Świetnie wyglądasz... Nie zmieniłeś się nic, ale jednak... Zresztą, zawsze dobrze wyglądałeś, nie ważne, kiedy,... Chociaż najbardziej lubiłem, kiedy wyglądałeś zdrowo, oczywiście... To znaczy, nadal tak lubię. Dobrze wyglądasz... - plątał się, czując się tak cholernie niepewnie w tej sytuacji... Bo nadal nie był pewien, czy Simon jest zły ale... Ale przecież uśmiechał się! I to, no, tak szczerze, a nie ironicznie, czy coś, więc nie mógł być zły. Namida by był... Bardzo zły, i rozgoryczony... Ale wiedział, że to wszystko ma na własne życzenie, więc... Jedyne, co mu zostało, to uspokoić się i też się uśmiechnąć. Z ulgą. - I świetnie grasz. Widać gra w zespole też dużo Ci pomogła. Szkoda, że to nie był nasz zespół. - dodał nieco ciszej, trochę z żalem. Ale, po raz kolejny musiał stwierdzić, że miał to na własne życzenie. Wyjechał i zostawił Simona i ich wspólne plany i marzenia. Marzenia i wspólnej przyszłości, na dobre i na złe. Wyciągnął ręce z kieszeni i nerwowo trochę machnął lewą dłonią, na której serdecznym palcu był pierścionek. Drugą ręką podrapał się zakłopotany po karku. - Zachowałem go, wiesz... Bo... bo... bo to dla mnie bardzo ważne i chciałem... - tłumaczył się, choć w sumie nie był pewien, dlaczego to robi, dlaczego w ogóle pokazuje, że zatrzymał pierścionek zaręczynowy, który dał im tyle radości, obojgu. - I... i chciałem Cię przeprosić. - dodał jeszcze i westchnął ciężko, aż wzruszając ramionami. Czuł taki mętlik w głowie, że nawet nie był pewien, czy Simon zrozumiał cokolwiek z tego, co mówił.
Słuchał jego głosu, a w głowie miał totalny mętlik. Masakryczny. Co miał myśleć? Nie potrafił sobie wyobrazić sobie życia bez Ślizgona, już nie. Ale nie chciał też znów się załamać. Nie miał czasu o tym myśleć. Słuchał Namidy i znów się wyszczerzył jak głupi. Jak uwielbiał jak Kirei się tak plątał we własnych myślach. Było to na swój sposób uroczę, nawet bardzo. A po za tym tak lubił słuchać gdy go komplementował. Może to i pycha ale uwielbiał tego słuchać. Wiedział wtedy że naprawdę mu się podoba. Simon był zły na samym początku. Że znów mu wywinął taki numer. A teraz... Teraz wiedział tylko że może wziąć pod uwagę taką ewentualność, że Ślizgon go zostawi. I wiedział też że bez względu na to jak bardzo będzie się starał, gdy Namida wróci, on znów przyjmie go z otwartymi ramionami. Może nie tak ufnie jak poprzednim razem, ale przyjmie. I tak w kółko, i w kółko. Miał gdzieś że wychodzi na frajera, i daje się wykorzystywać. No dobra nie miał. I tym razem miał zamiar zrobić wszystko żeby tylko Namida tego nie zrobił. Zespół. Wszystko mu się przypomniało, znów poczuł ta gulę rosnącą mu w gardle, gdzieś w przełyku. Miał zacząć robić mu wykład, podchody, gdy zobaczył... pierścionek. Coś w nim pękło. Nie sądził... Nie sądził że Namida go zatrzymał. Nie podejrzewał. Uśmiechnął się rozczulony, nawet wzruszony. I jeszcze te przeprosiny, wiedział że są szczere. Wiedział że Ślizgon nie lubi tego robić. Podszedł jeszcze bliżej, podniósł opuszczoną głowę chłopaka i zdjął mu okulary, żeby móc spojrzeć w oczy.: -Masz mnie za co przepraszać....ale... Wiesz co ja się jakiś kawałek czasu temu zakochałem. Wydaje mi się nawet że z wzajemnością. I na dowód mojej miłości zrobiłem sobie tatuaż. Chcesz zobaczyć?- wyciągnął wytatuowany nadgarstek z imieniem Japończyka. Czekał na reakcję. To był jego pierścionek.
- Nie śmiej się ze mnie... - jęknął zrezygnowany, choć sam też się uśmiechnął, ze szczerą ulgą. Widać było, że Simon cieszy się, ze go widzi, a to sprawiało, ze i Namida był szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że łzy cisnęły mu się do oczu, choć tak bardzo starał się je powstrzymać. Zwłaszcza, kiedy Simon podszedł tak blisko do niego i zdjął mu okulary. Szkliły mu się oczy, kiedy Simon mówił, a gdy pokazał mu swój nadgarstek, japończyk o mało co nie wybuchnął płaczem. Nie spodziewał się czegoś takiego! On sam nigdy nie zrobiłby tatuażu z czyimś imieniem- jego zdaniem to nie było dobre, ale musiał przyznać, że jego imię na nadgarstku ukochanego wyglądało wspaniale i... i aż musiał coś powiedzieć, nawet, jeśli byloby to mega glupie, żeby tylko się nie rozpłakać. - Wygląda wspaniale... A... a Twój chłopak nie miał nic przeciwko... Bo... bo ja śledziłem na bieżąco, wiesz...? Słuchałem muzyki waszej, Twojej, i w ogóle... I, no wiem, że układałeś sobie z nim życie... I musisz wiedzieć, że nie mam Ci tego za złe, kompletnie. Znowu wyjechałem i... i tak bez słowa... - westchnął, poprawiając gitarę na swoich plecach, żeby nie spadła. Poczuł się dziwnie, wspominając ten rzekomy romans Simona... Ale mówił szczerze, nie dziwił się, że chłopak naprawdę chciał jeszcze spróbować być szczęśliwym. - Ja sam, wiesz... umawiałem się z innymi trochę, ostatnio nawet, ale... ale nie umiem już o nikim myśleć tak, jak o Tobie. - ściszył głos, choć teraz wydawało mu się, że nie ma tu w ogóle ludzi, a są tylko oni, we dwóch. - Wiem, że... teoretycznie nie byliśmy parą... nie jesteśmy... nie wiem, w sumie, no ale... ale nie chciałem Cię już więcej zdradzać. - dokończył, starając się patrzeć Simonowi w oczy. Czy faktycznie mógł mówić i o nim jak o narzeczonym...? Czy może uda im się zacząć wszystko od nowa...? A może Simon jednak wybierze tego swojego chłopaczka i inne, spokojne życie... Namida sam nie wiedział, co myśleć.
Przecież się nie śmieję- znów uśmiechnął się jak głupek. Widział te wszystkie emocje na twarzy chłopaka, które z resztą mu się udzielały. Czekał aż ten mu się rzuci na szyję albo coś, zacznie płakać (no dobra tego nie chciał oglądać) ale czekał aż zrobi coś co sprawi że poczuje, że jest tak jak kiedyś. Bo mimo że stali tak blisko siebie, czuł tą sztywność, tą nie pewność. I jeszcze słowa Japończyka. O tych plotkach o nim i o Liamie. Chciał zrobić meeega faceplama, ale się powstrzymał. Było mu miło że Namida śledził jego karierę, ale nie cieszył się że czytał te wszystkie plotki wyssane z palca. Przecież Liam miał żonę! I dziecko w drodze! Prasa nic nie wiedziała o Jospehine, bo ani ona ani Liam tego nie chcieli. Simon pokręcił głowę, uniósł brew i zapytał naprawdę zdziwiony, mimo że dobrze wiedział o kogo Namidzie chodzi.: -Jakiego chłopaka? Nie byłem z nikim po tobie. Ja też, nie potrafię już o nikim myśleć tak jak o Tobie. Stąd ten tatuaż, stąd to że cały czas żyję, bo cały czas gdzieś w mojej głowie kołacze się myśl że będę mógł znów cię pocałować, znów przytulić, poczuć twój zapach. Że tym razem zaciągnę cię do Holadnii, i że będę najszczęśliwszym facetem na świecie, bo będę miał cię przy sobie. Że wszystko się ułoży- w szarych oczach zaszkliły się łzy. Szczęścia? Wzruszenia? Nie wiem. Ale musiał mu to wszystko powiedzieć, musiał. To parę miesięcy uświadomiło mu jak bardzooo go kocha, i jak bardzo go potrzebuje.
Nie był pewien, co myśleć. Byli ze sobą tak blisko, tak długo... A teraz zachowywali się niczym obcy sobie ludzie, chociaż słowa, jakie mówili, świadczyły o czymś zupełnie innym. Namida czuł, że tak naprawdę, to nic się nie zmieniło. Simon nadal był tym czułym, kochającym, zadziornym chłopakiem. A on nadal był tym samolubnym gnojkiem, który skoczyłby za ukochanym w przepaść. Chociaż wolałby nie. Wolałby osiąść z nim spokojnie, na bezludnej wyspie, gdzie graliby dla siebie ballady... Ale tylko na trochę, żeby mogli się sobą nacieszyć - później ruszyli by w ogromną trasę koncertową, tylko oni i tłumy fanów pod sceną! A później noc w ekskluzywnym hotelu, gdzie spełniali by swój małżeński obowiązek. Małżeński? No tak! Przecież to jest takie zupełnie możliwe! Kochają się przecież! - Wiesz... - wyciągnął przed siebie dłoń i chwycił Simona za koszulkę, stanowczym ruchem przyciągając go do siebie. Jak za dawnych lat. Tak, jakby nic się nie zmieniło. - To chyba ja też będę musiał znowu odwiedzić tatuażystę. Wpił się mocno, tak bardzo stęskniony, w te słodkie usta. Oh, nie zniósł by myśli, że całował je ktoś inny. Przecież Simon był tylko jego i koniec! Japończyk dobrze wiedział, sa sam ma swoje za uszami, ale w sercu obiecał sobie, że naprawdę postara się, zrobi wszystko, aby uszczęśliwić swojego narzeczonego. Bo znowu go miał. Bo przecież wszystko się ułoży.
Oczywiście że nic się nie zmieniło! Może i głos krukana stał się nieco głębszy, znów przybyło mu tu i tam. Może i był po wyleczonej depresji. Ale nadal był gotowy skoczyć za Namidą w ogień. I gdyby tylko słyszał myśli Namidy, o tej bezludnej wyspie, tych gitarach, na pewno by się uśmiechnął. I może by nawet pokusił się znów o wejście w sławę? W końcu z Namidą na pewno wyglądałoby to kompletnie inaczej niż z Cuchnącą Skarpetką. W sumie to już nie mógł się doczekać. Chciał z nim spędzić resztę życia. I co z tego że miał dopiero 19 lat? Chciał szczęścia, nie ważne co ludzie powiedzą. Simonowi zrobiło się ciepło, na przemian i zimno. Chłopak wiedział co już z tego przyciągania wyniknie. Może i przez te miesiące rozłąki były potrzebne? Żeby uświadomili sobie oboje jak bardzo się kochają? Niestety Lewis już nie miał czasu na myślenie o tym co było potrzebne, co nie. Nawet zapomniał o tym że jest w Egipcie, na środku bulwaru. Przed oczami teraz miał scenę sprzed-sam nie pamiętał sprzed ilu. Widział teraz ich pierwszy pocałunek, wszystkie uczucia jakie mu wtedy towarzyszyły. Uśmiechnął się szeroko, i oczywiście odwzajemnili pocałunek. To uczucie, te dreszcze przebiegające przez jego plecy, te motyle które za każdym razem łomotały sie o ścianki jego żołądka. Objął twarz Namidy dłońmi, i wpił się namiętnie w jego usta, po chwili jedną z nich opuścił i położył na biodrze chłopaka przysuwając go do siebie bliżej. Chciał tą chwile zapamiętać, żeby być przygotowanym na każdą ewentualność. Z trudem się od niego oderwał i szepnął mu do ucha: - Ja też tęskniłem, cholernie- przeczesał mu ręką włosy, patrząc mu w oczy, jego własne były nieco przeszklone, chyba łzami szczęścia
- Przepraszam. - powiedział jeszcze raz, choć tym razem starał się, aby głos mu nie drżał. To nie było łatwe, bo też czuł się strasznie wzruszony. Tym, że w końcu, nareszcie, znowu ma tego wspaniałego chłopaka w ramionach i mógł mu powiedzieć wszystko, naprawdę wszystko, przede wszystkim jedno... - Kocham cię, strasznie mocno... Cholernie cię przepraszam... Nie wiem, dlaczego się na to wszystko zgodziłem. Miałem taki plan w głowie i liczyłem, że się uda i... i no częściowo się udało... - mruknął. Wiedział, że przed Simonem nie musi się tłumaczyć, ale jego narzeczony naprawdę na to zasługiwał, aby wiedzieć, jak było. - Współprace zaproponował mi taki agent... Stwierdził, że mam wielki talent, że mnie wypromuje i w ogóle... Jedno zastrzeżenie było, no, że... muszę być singlem. Wtedy będę miał więcej fanek i w ogóle... Stwierdziłem, że ok, że raz dwa wyjdę na swoje i natychmiast go zwolnie i wrócę po Ciebie. No, ale to nie było takie łatwe do końca... Trochę to trwało ale... w końcu zainteresowała się mną konkurencyjna firma, opowiedziałem im, jak wygląda moja sytuacja i w ogóle... Stwierdzili, że nie mogą zaproponować mi więcej kasy, w sumie zaproponowali dużo mniej, ale... Ale nie postawili mi żadnego ultimatum, żadnego udawania. Tylko żebym szkołę skończył, wiesz, dobry wzór dla młodych ludzi i w ogóle. I... i no wszystko kończy się na tym, że jestem teraz tutaj, z Tobą, opowiadam Ci to wszystko i... i mogę mieć tylko nadzieje, że naprawdę mi wybaczysz, że tak świńsko zrobiłem. To było aż nazbyt ślizgońskie. Wstyd mi jak cholera... - Nie dbał o otaczających ich ludzi, i to, że są w miejscu publicznym, o nic. Po prostu się przytulił mocno, bo gdyby teraz Simon jednak miał odejść, to chciał poczuć jeszcze raz chociaż ciepło ciała swojego ukochanego.
Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię KOCHAM CIĘ! Te słowa odbijały się w głowie Simona głośnym echem. Jak dawno tego nie słyszał. Nie udało mu się powstrzymać, i po policzkach popłynęły 2 no może 4 łzy. Ewentualnie 7. Słuchał go i trzymał przy sobie. Czuł to jego ciepło. Czuł ten szczególny zapach. Ale z każdym kolejnym słowem Simon rozumiał coraz więcej. Dlaczego odszedł z Cuchnącej Skarpetki. Dlaczego tak się denerwował przed każdym koncertem. Sława była straszna. Odbierała rozum, przyjaciół. Mało brakowało a Simon stracił by przez nią i przez ludzi zakochanych w pieniądzach miłość swojego życia. Westchnął. Zrozumiał tez że największym marzeniem chłopaka którego właśnie trzymał w objęciach było być sławnym. Chciał czuć ten dreszcz adrenaliny gdy wychodził na scenę. Chciał czytać o sobie w gazetach. Chciał słyszeć jak fanki się zabijają o to żeby dotkną ich dłoni. Chciał żeby okładka jego płyty była na milionach koszulek, kubków, plakatów, plecaków. Za sławę był gotów oddać wszystko. Nawet Simona. Ale… Krukon był gotów wejść z nim w to bagno. Trzymać go za rękę, chwile przed wejściem na scenę. Spać co noc w innym hotelu. Tylko żeby z nim być. Na słowa że jego zachowanie było ślizgońskie uśmiechnął się: -Byłem przygotowany że wcześniej czy później wylezie z ciebie ślizgon, ten prawdziwy- gdy go tak mocno przytulił, Simon pocałował go w czoło, i objął znów silnymi ramionami i szepnął do ucha: -Nie mogę powiedzieć że nic się nie stało, bo się stało. I to dużo. Ale… nie mogę ci nie wybaczyć. Bo wiem że jak tego nie zrobię, to odejdziesz, a jestem egoistą. I nie zamierzam cię już nigdzie wypuścić. Za bardzo jesteś mi potrzebny. Bo…- głos mu nieco zadrżał. Tak strasznie dawno tego nie mówił, a tyle razy chciał wyszeptać to prosto do amidowego ucha- Cię kocham. Kocham jak wariat, skoczyłbym z Tobą do piekła.- przy okazji zahaczył ustami o zakolczykowane ucho chłopaka.
Gdyby nie to, że chyba jeszcze nie za bardzo docierało do niego to, co się dzieje, już skakałby z radości, ciesząc się jak małe dziecko! Tak, tak tak!! Miał Simona tak blisko siebie, znów go czuł, jego ciepło, zapach, czuł się tak przyjemnie dobrze, czując jego wzrok na sobie, patrzył w te kochane oczy swego narzeczonego i czuł się naprawdę cudownie! Zgarnął szybko te kilka łez z policzków chłopaka, nie chciał, żeby płakał, choć wiedział, że to są łzy szczęścia. - Obiecywałem już wcześniej... i nie udało się... Więc chcę tylko, żebyś wiedział, że postaram sie zrobić wszystko, żeby to się więcej nie powtórzyło. - zapewnił gorąco, jeszcze raz na szybko muskając, lekko słone od tych kilku łez wargi Simona. Gdy usłyszał te słodkie, najważniejsze słowa, sam prawie się rozpłakał. Było jak w tanim romansidle, bardzo wzruszająco. - Wariat. - skwitował, przytulając go mocno - Piekło od razu. Aniołkiem nie jestem, ale my przecież będziemy gwiazdami rocka, więc będziemy żyć wiecznie. - Bardzo tego pragnął. Ja niczego innego, być gwiazdą, ale również być z Simonem, razem. Nie był pewien, czy jego chłopak na to wszystko przystanie, ale miał nadzieje, że będzie z tego powodu równie szczęśliwy, co on. Chciał być silny. Tak silny, by móc zawsze wspierać Simona i nie dać sie pokusić na żadne takie kontrakty i akcje, gdzie musieli by sie rozdzielić. Obiecał sobie samemu, że na to nie pozwoli. Chciał być już zawsze szczery ze swym narzeczonym.