W kuchni dodatkowej organizowane są zazwyczaj zajęcia z magicznego gotowania. Jest to miejsce bardziej przestronne, bogate we wszystkie niezbędne elementy wyposażenia kuchni. Są tu również stoły, przy których uczniowie mogą gotować. Skrzaty korzystają z tego miejsca tylko i wyłącznie, gdy trzeba przygotować więcej dań podczas szkolnych uroczystości.
Autor
Wiadomość
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Marie nie myślała zbytnio o innych. Egoistką nie była, o co to to nie. No może troszkę. Nie zawsze stawiała siebie na pierwszym miejscu, szczególnie jeśli sytuacja dotyczyła także jej młodszej siostry. Jednak wrodzony upór sprawiał, że jeżeli postanowiła się czegoś dowiedzieć lub do kogoś dotrzeć to ani ogień ani woda ani nic nie było jej w stanie odwieść od tego pomysłu i w większości przypadków dopinała swego. Dlatego też chciała zobaczyć się ze ślizgonem jeszcze raz. Podczas ich przypadkowego, pierwszego spotkania zaintrygował ją. Zresztą nic w tym dziwnego. Zawieszenie we wszystkim jak to określił i jeszcze fioletowe smugi w eliksirze hematografowym, które znaczenie znali akurat oboje. Nie wiedziała co chłopak zrobił, ani czemu nie dba o siebie, ale właśnie znalezienie odpowiedzi na te i kilka innych pytań postawiła sobie za cel. Uzbroiła się w cierpliwość, bo sądziła, że wyciągnąć z Solberga jakieś informacje nie będzie łatwo. Przyszła do kuchni, w której umówili się na spotkanie i zaczęła przygotowywać dwie herbaty. Nie wiedziała, czy ślizgon wypije, ale liczą się, przecież chęci. Następnie, już z parującym kubkiem usiadła na ławce w oczekiwaniu na chłopaka.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, jaka misja zrodziła się w głowie puchonki, gdy ta zaproponowała mu spotkanie, więc chętnie się na nie zgodził. Jego dość luźne podejście do tematu swojego zaniedbania na pewno nie miało pomóc w tym, co Marie chciała osiągnąć. Sam po prostu zobaczył w niej sympatyczną osobę, którą czasem widywał na wspólnych zajęciach i naprawdę wciąż dziwiło go jak wiele osób z własnego roku nie miał okazji jeszcze bliżej poznać. Cały ranek spędził jak zwykle intensywnie pracując. Posilił się swoimi eliksirami, które miały mu zapewnić jako takie funkcjonowanie i udał się do pustej klasy w lochach, by w spokoju pobawić się jedną ze swoich teorii. Dość mocno pochłonęła go praca, bo w ostatniej chwili zorientował się, jak późno już się zrobiło i że powinien być za sekundę w kuchni. Pospiesznie się więc spakował i ruszył na spotkanie. -Hej! Wybacz lekkie spóźnienie, trochę się zagapiłem. - Przywitał dziewczynę z uśmiechem, odkładając swoje graty pod ścianą. Rzucił też ciepłe słowa powitania w stronę skrzatów, które ostatnimi czasy widziały go tu zdecydowanie częściej niż by chciały i rozsiadł się na przeciwko Marie. - Widzę przygotowałaś już herbatę. Dzięki. - Wziął kubek z parującym napojem w dłonie i poczuł ciepło powoli rozchodzące się po jego ciele. Ciężko było zaprzeczyć, że temperatura w lochach jednak nie była najprzyjemniejsza.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Z ulgą przyjęła wejście Maxa do kuchni. Przez chwilę obawiała się, że chłopak mógł domyślić się co planuje i zrezygnować ze spotkania. - Cześć. Fajnie, że przyszedłeś - także się przywitała. Uśmiechnęła się pod nosem zauważając, że herbata znika z kubka ślizgona z przerażająco szybkim tempie. Otuliła się szczelniej swetrem i zaczekała, aż Max skończy pić. Po chwili ponownie się odezwała: - Po pierwsze chciałam ci jeszcze raz podziękować za pomoc z eliksirami - zaczęła. - Pewnie domyślasz się jednak, że chciałam się spotkać nie ze względu na naukę tylko na emm... - zacięła się zastanawiając jak ubrać to w słowa. - Zaintrygowałeś mnie, ale martwię się, że jest coś co sprawia, że nie jesteś... w najlepszej formie. Może od początku: co spowodowało, że zostałeś zawieszony? - nie ujęła tego delikatnie, co zresztą zauważyła po minie chłopaka. Mimo przekonania, że ten domyślił się jaki jest cel Marie, najwidoczniej się pomyliła. Nie dała po sobie tego zauważyć. Jeżeli ślizgon nie będzie chciał rozmawiać po prostu, puchonka będzie zmuszona użyć małego podstępu. "W każdej legendie jest ziarnko prawdy." W szkolnej opinii o Francuzce też ziarnko prawdy było.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Raczej nie był kimś, kto bez słowa rezygnowałby z umówionego wcześniej spotkania. Zawsze starał się choć względnie poinformować w podobnych przypadkach chyba, że ktoś perfidnie nadepnął mu na odcisk. Marie jednak zdecydowanie się do tego grona nie zaliczała. Przynajmniej na ten moment. Dorwał się do herbaty spragniony. Jako że płyny stanowiły obecnie większość jego diety, nie zważał na temperaturę napoju i zaczął upijać go praktycznie od razu. Tego było mu trzeba. Zaschło mu w gardle od suchego powietrza panującego w lochach i ciągłych oparów unoszących się nad kociołkiem. -Nie ma sprawy. Akurat w kwestii elków zawsze chętnie służę pomocą. - Skinął głową, bo akurat ten przedmiot stanowił dla niego nie tylko czystą przyjemność, ale przede wszystkim największą jak dotąd w życiu pasję. Nie potrafił powstrzymać lekkiego grymasu, gdy usłyszał kolejne słowa dziewczyny. Czy chciał o tym rozmawiać z kimś, kogo zupełnie nie znał? Nie był pewien. Co prawda czuł się już nieco lepiej z tym, co się wydarzyło, ale wciąż nie potrafił wrócić do swojego normalnego życia sprzed wydarzeń w Zakazanym Lesie. Westchnął ciężko, mocniej ściskając praktycznie pusty już kubek. -Z tego, co zrozumiałem z listu, to nagroda za całokształt mojej twórczości w tej placówce. - Zażartował lekko, choć z tonu głosu można było wywnioskować, że nieco przygasł. - Faktycznie trochę spadła mi ostatnio forma, ale to raczej nic z czym na dłuższą metę bym sobie nie poradził. - Jednak blokada, którą miał w sercu od wielu lat, nie pozwoliła mu do końca przyznać, co tak naprawdę powodowało jego kiepski stan. Był naprawdę na siebie zły, że tak ciężko mu poprawnie funkcjonować. Chciał wrócić do normalnego spania, jedzenia i treningów, ale wciąż coś mu na to nie pozwalało. Może wymagał od siebie zbyt wiele. Może powinien faktycznie trochę zwolnić i odłożyć w kąt te wszystkie wygórowane ambicje i dać sobie czas na wyleczenie, ale nie potrafił. Im gorzej się czuł, tym mocniej rzucał się w wir pracy, by nie myśleć o swoim stanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Początkowo ucieszyła się, że chłopak odpowiedział na jej pytanie. Kiedy jednak przetrawiła to uznała, że ślizgon nie powiedział jej całej prawdy. Nic w tym dziwnego, przecież kto zaczyna się spowiadać osobie, z którą rozmawia po raz drugi w życiu? Postanowiła, więc zacząć jeszcze raz, tylko że tym razem ostrożniej. Jeżeli Max całkowicie by się zamknął straciłaby swoją jedyną szansę, żeby mu pomóc - Okej, rozumiem nie chcesz o tym rozmawiać. W takim razie ja ci opowiem moją historię - nie było to dla niej łatwe, tym bardziej, że jak dotąd rozmawiała o tym tylko z Nancy. Zdawała sobie jednak sprawę, że być może jest to jedyny sposób by przekonać chłopaka. - Może wiesz, może nie, ale do Hogwartu trafiłam dopiero dwa lata temu. Wcześniej mieszkałam we Francji. Moja rodzina była dość... zamożna. Wszystko było pięknie do czasu wprowadzenia przez francuskie Ministerstwo Magii pewnej ustawy. Straciliśmy przez nią dom i firmę. Wylądowaliśmy na bruku. Zamieszkaliśmy pięcioosobową rodziną w jednym pomieszczaniu. Rodzice znaleźli pracę jako aurorzy. Wydawało się, że wychodzimy na prostą, ale wtedy wszystko zaczęło się sypać ponownie - otarła łzy. Nie miała na celu wzbudzać współczucia chłopaka, ale przeżywanie tego wszystkiego na nowo nie było dla niej łatwe. - Rodzice zginęli na jednej z misji. Ja, mój starszy brat i młodsza siostra wylądowaliśmy z powrotem na ulicy. Mój brat był wtedy dorosły. Mógł się nami zaopiekować, ale uciekł - zaśmiała się sarkastycznie. - Zostałyśmy z siostrą same. Myślałam, że trafimy do jednego z mugolskich sierocińców, ale zaopiekowała się nami nasza babcia. Pomogła nam, zapisała do Hogwartu i teraz jestem tutaj. Na początku było trudno. Nowe miejsce, nowi uczniowie, a przeciw temu sierota nie posiadająca nic i nie potrafiąca połowy z przedmiotów nauczanych w tej szkole. Ale znalazłam przyjaciółkę. Nancy. Nie było łatwo, początkowo też nie chciałam się otworzyć i rozmawiać o przeszłości, ale kiedy to przeskoczyłam i podzieliłam się z nią tym wszystkim, było mi znacznie łatwiej. Wspierała mnie i pomagała. Poradziłam sobie i wiem, że ty też możesz - wróciła do tematu problemu ślizgona. - Nie mówię, że to mi masz się z tego wszystkiego spowiadać, ale warto z kimś porozmawiać, bo to pomaga. Czujesz, że nie jesteś sam - otarła łzy po raz ostatni i uśmiechnęła się, czekając na reakcję Maxa.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czynników wpływających na odpowiedź Maxa było wiele. Przede wszystkim jednak nie miał pojęcia jak w otwarty sposób rozmawiać o tym, co widział. Z tego względu cieszył się właśnie, że plotki rozchodziły się po tej szkole jak jakiś zakaźny wirus i nie musiał odpowiadać na Aż tak wiele pytań. Zdziwił się lekko, gdy Marie postanowiła się otworzyć przed nim, ale kiwnął lekko głową i uważnie zaczął wysłuchiwać jej historii. Ciężko było mu uwierzyć, jak bardzo los śmiał się dziewczynie w twarz, stawiając ją w coraz to bardziej wymagających sytuacjach. Im więcej rozmawiał z ludźmi tym bardziej przekonywał się, że nie istnieje coś takiego jak normalna rodzina. A przynajmniej nie tutaj, gdzie każdy miał za sobą jakiś cholernie pojebany bagaż doświadczeń. -Dobrze, że miałyście babcię. Nie wyobrażam sobie, co musiałyście czuć, a jeszcze jakbyście zostały same... - Westchnął ciężko, kręcąc głową. Współczuł dziewczynie przeszłości, ale dobrze wiedział, że nie może nic na nią poradzić. Tak samo jak on, nie mógł naprawić szkód, które wydarzyły się w jego życiu. -Takie sytuacje często wydają się przerażające. Chociaż trzeba przyznać, że lepiej nie mogłaś trafić. Puchoni nie mają w zwyczaju raczej odtrącać nikogo. - Może i w dupie miał te wszystkie stereotypy, ale w chwili obecnej mówił raczej z własnego doświadczenia. Miał idealne przykłady na wyciągnięcie ręki, a jeżeli Nancy, o której mówiła Marie, była tą Nancy, którą znał on... No cóż, nie wątpił, że na pewno pomogła nowej dziewczynie zaaklimatyzować się w tych murach. - Zabawne, wszyscy mi to w kółko powtarzają. - Wymamrotał, na ostatnie słowa Marie. Niby wiedział, że ma z kim porozmawiać i przecież co tydzień w tym celu chodził na spotkania, ale wciąż sprawiało mu to kłopot. Po raz kolejny wypuścił z siebie nagromadzone powietrze, by z ciężkim sercem wyrzucić kilka zdań. -Od kiedy wróciłem po wakacjach wszystko leci na łeb na szyję. Nie chcę wchodzić we wszystkie szczegóły, ale ostatecznie skończyło się tak, że wlazłam do Zakazanego Lasu, gdzie... - Przerwał na chwilę przenosząc wzrok na pusty już kubek. -Gdzie widziałem, jak inny uczeń traci kończynę. - Dziwnie było mu słyszeć te słowa z własnych ust. Nie kłamał, a jednak wydawało mu się to być przecież jakimiś chorym snem, z którego w każdej chwili mógł się obudzić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Zdawała sobie sprawę, że akurat w Hogwarcie taka historia jak jej nie była niczym nietypowym. Pomijając fakt, że była to szkoła magiczna to zrzeszała ludzi z różnych zakątków świata z przeróżnymi historiami. W porównaniu z niektórymi sprawa Marie wydawała się śmiesznie prosta i nieistotna. Każdy jednak przeżywał to inaczej. Tak jak sądziła chłopak na jej ostatnie słowa zareagował sarkastycznie. Mimo wszystko wierzyła, że otwierając się sama, w jakiś sposób pokaże ślizgonowi, że może jej zaufać, tak jak ona to zrobiła opowiadając mu o wszystkim. Nie spodziewała się jednak tego co rzeczywiście miało miejsce. Utrata kończyny. Nawet jeśli nie dotknęło to Maxa bezpośrednio nie umniejszało to jak ciężkie dla niego musiało być świadkiem czegoś takiego. Początkowo, kiedy puchonka to usłyszała zmroziło ją. - Może zrobię jeszcze trochę herbaty - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź wstała i ruszyła do blatu trzymając kubki w trzęsących się dłoniach. Musiała to jakoś przyswoić. Po chwili powróciła do stołu z kubkami parującego napoju - Nie spodziewałam się czegoś tak... tak drastycznego. Rozumiem jak bardzo musiało to na ciebie wpłynąć - powiedziała i wzięła głęboki oddech. - Ty też jakoś ucierpiałeś? I jeśli można zapytać: co się stało z tym uczniem? - sprawa musiał mieć jakieś drugie dno. Mimo tragizmu sytuacji w jakiej jakiś czas temu znalazł się ślizgon, wiedziała, że za bycie świadkiem czegoś takiego nie zawiesza się uczniów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mimo, że wiele ciężkich historii kryło się za ludźmi w tej szkole, każda pewien sposób ruszała Maxa. Możliwe, że działo się to przez fakt, że sam nie miał w życiu łatwo i potrafił zrozumieć, jak to jest, a zdecydowanie nie chciał, by ktoś inny musiał przechodzić przez podobne rzeczy. Marie udało się na szczęście wyjść jakąś na prostą i może ślady przeszłości wciąż znajdowały się na jej duszy, dziewczyna obecnie zyskała szansę na lepszą sytuację. Razem ze swoim rodzeństwem, które przecież nie zostało porzucone w zapomnienie. Solberg odniósł wrażenie, że puchonka jest dość zżyta ze swoją rodziną. Sam nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewał, ale zdecydowanie nie zdziwiło go, że Marie potrzebowała chwili, by jakoś to przetrawić. Oddał jej bez słowa kubek i przymknął oczy, gdy dziewczyna zajęła się herbatą. Wspomnienia tamtej nocy zalały jego umysł, a on spróbował jakoś się uspokoić. Powoli przyzwyczajał się do tych powracających koszmarów, choć nie mógł nic poradzić na mimowolne reakcje jego ciała. -Nie jest to raczej coś, co przydarza się co tydzień. - Uśmiechnął się lekko. Na całe szczęście powoli uczył się opanowywać swoje emocje. -Jak widać jestem cały. Ale Boyd... - Po raz kolejny zrobił chwilową pauzę. Pamiętał widok gryfona w skrzydle szpitalnym i jego tragiczny stan psychiczny. - Posłali go do domu, gdzie chyba czeka na protezę. Ale nie wiem. Nie mamy zbytnio kontaktu. - Nie spieszył się do przyznania, że przecież jeszcze dwa miesiące temu na sam widok Callahana nóż w kieszeni mu się otwierał i ciągle prali się po mordach, wyzywając od najgorszych. Nie potrafił pojąć, jak życie mogło się tak nagle, tak gwałtownie zmienić przez jedno głupie wydarzenie...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Odpowiedź ślizgona nie zaspokoiła ciekawości Marie. Max nie chciał mówić dobrowolnie, dlatego też postanowiła przyprzeć go do muru. - I rozumiem, że bycie świadkiem tego wypadku jest przyczyną twojego zawieszenia? - zapytała. Koszmary, niepewność, strach, obwinianie się. Wszystkie te problemy znała bardzo dobrze. Nadal jednak czuła, że to nie cała prawda. Mimo wszystko jednak zrobiło się jej niesamowicie żal gryfona, który tak bardzo ucierpiał w tym zdarzeniu. Zapewne spotkała "Boyda" kilkakrotnie na korytarzu jeszcze przed wypadkiem. Miała nadzieję, że za jakiś czas chłopak wróci do zdrowia, chociaż fizycznego, bo dobrze wiedziała, że psychiczne urazy potrafią dawać o sobie znać do końca życia. Przed oczami stanął jej dziadek. Ten miły, dobry, ten który czytał jej bajki i zabierał na kuligi. A zaraz potem ten, którym był, ten który był opisywany w tamtym liście. Dopiero wtedy zrozumiała dlaczego tak się zmienił. Zrozumiała te aluzje ojca, płacz babci i to jak dziadek starał się poprawić. Ten list, który zepsuł tak wiele, a zarazem wiele wytłumaczył. Wyobraziła sobie dziadka trzymającego różdżkę, z której wydobywa się zielone światło, mogące oznaczać tylko jedno. Śmierć. Musiała stąd wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem. Nie zważając na zdziwioną minę ślizgona wstała i coraz bardziej się chwiejąc ruszyła w stronę wyjścia. Wyobraźnia przysłaniała jej widok. Teraz Marie czuła tylko, że spada. Spada w nieskończoną przepaść, słysząc tylko krzyk ofiary. Zemdlała osunęła się na ziemię, kilka kroków od miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiała z chłopakiem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dziewczyna wydawała się nie odpuszczać tak łatwo i Max czuł, że będzie musiał udzielić nieco bardziej szczegółowych odpowiedzi, jeżeli chce wyjść z tej rozmowy cało. -Wydaje mi się, że bezpośrednio tak, ale przez siedem lat w tej szkole nagromadziły się też inne rzeczy, które w końcu mogły na to wpłynąć. - Przyznał szczerze, bo raczej nie słyszał, by ktoś przez jeden spacer po lesie od razu dostał zawieszenie. Choć jak chodzi do tej szkoły nikt jeszcze tak źle na tym nie wyszedł jak Callahan, więc mogło to mieć ogromne znaczenia dla decyzji Hampsona. Popijając świeżą herbatę nie miał pojęcia jakie wspomnienia nawiedzają właśnie umysł Marie. Z zewnątrz wyglądała na dość spokojną przynajmniej do momentu. Nagle zrobiła się blada i ruszyła w kierunku drzwi, a nim Max zdążył zapytać, co się stało, ta leżała już nieprzytomna na posadzce. Szybko zerwał się z miejsca wyciągając różdżkę i przyklęknął obok niej. Skupił się jak tylko mógł i rzucił Rennervate, by przywrócić puchonce świadomość. -Marie? Słyszysz mnie? Wszystko w porządku? - Zapytał przejęty, bacznie obserwując zmiany zachodzące na twarzy dziewczyny. Jakiś skrzat przyniósł szklankę z wodą, by mogła zwilżyć wargi. Nie chciał z powodu zwykłego omdlenia pakować jej do skrzydła szpitalnego, choć był przygotowany, że taka opcja może być niezbędna. Nie potrafił uwierzyć, jak to się dzieje, że ostatnio wszyscy wokół niego mdleją. Dobrze, że podciągnął się mimowolnie z zaklęć uzdrawiających, bo był w stanie jakkolwiek pomóc.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Trwała w dziwnym stanie zawieszenia. Słyszała głos Maxa i jego kroki kiedy podszedł do niej, a także krzątające się po kuchni skrzaty. Przed oczami miała jednak tylko ciemność, a sama czuła się całkowicie otępiała. Nie do końca wiedziała co się przed chwilą stało, ani w jaki sposób znalazła się na podłodze. Wreszcie znalazła w sobie tyle siły, aby otworzyć oczy. Naraz jednak ponownie je przymknęła gdyż, mimo że znajdowali się w podziemiach, poczuła się oślepiona światłem wiszących pod sufitem świec. - Tak, już chyba jest okej - dodała łamiącym się głosem, starając się bezskutecznie podnieść do siadu. - Przepraszam za kłopot - dodała, kiedy udało się jej już usiąść na posadzce. Teraz stało przed nią wyzwaniem wstania na nogi i dojścia do stołu przy którym siedziała. Pierwsza próba okazała się niepowodzeniem, gdyż z plaśnięciem opadła z powrotem na ziemię. Spięła mięśnie i spróbowała ponownie. Niestety i tym razem nie udało jej się. - Pomożesz? - zwróciła się do ślizgona, który stał obok, cały czas jeszcze w szoku najwidoczniej po nagłym omdleniu Francuzki. Sądziła, że jeżeli dojdzie do siebie, chłopak będzie chciał dowiedzieć się co spowodowało to zachowanie. Marie nie była zbyt chętna do zwierzania się akurat ze swojego największego sekretu, dlatego też mimo ciągłych zawrotów głowy myślała już jaką bajeczkę wcisnąć Maxowi. Mimo, że jeszcze kilka minut temu sama skłaniała go do wyznań, to był temat, który miał przed nią jeszcze zbyt wiele tajemnic - możliwe, że włącznie ze zniknięciem brata. Jeżeli sprawa miała drugie dno, a tak zapewne było, mogła się okazać niebezpieczna także dla Merlinowi winnemu chłopakowi
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W napięciu czekał na dalszy ciąg wydarzeń nie będąc pewnym, czy powinien podjąć kolejne kroki w celu próby ratowania Marie, czy jednak wszystko zmierzało ku poprawie. Dlatego też, gdy zobaczył, jak puchonka otwiera oczy odetchnął z ulgą. - Nie przejmuj się. - Rzucił krótko, obserwując jej próby ruszenia się z miejsca, by ostatecznie podać jej rękę i pomóc dojść do ławki. Zdecydowanie nie była to zwykła sytuacja. Mało kto tak po prostu mdlał bez powodu. - Coś się stało? Potrzebujesz powietrza? Czy powiedziałem coś nie tak? - Zapytał, choć był gotów w razie potrzeby wycofać się, gdyby dziewczyna nie chciała na ten temat rozmawiać. Wiedział, że niektóre rzeczy są zbyt prywatne, by dzielić je tak po prostu z obcymi osobami, a jakby nie patrzeć nie znali się przecież najlepiej. Wyjął z kieszeni różdżkę, podgrzewając wystudzoną już herbatę i upił spokojnie kilka łyków. Nie mógł wiedzieć, że oprócz problemów, o których Marie mu powiedziała, czaiły się jeszcze inne, bardziej ciążące na jej duszy i możliwe, że niebezpieczne. Nawet podczas swojej opowieści nie wspominała słowem o żadnym bracie, więc połączenie faktów niewiele by tutaj wskórało.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Kiedy korzystając z pomocy ślizgona, usiadła z powrotem na ławce, odetchnęła z ulgą. Od dawna nie zdarzyło jej się zemdleć, dlatego też także dla niej sytuacja była bynajmniej nietypowa. Kiedy była młodsza działo się to całkiem często. Była chorowitym dzieckiem i często chodziła mocno osłabiona. Był taki czas, kiedy musiała przenieść się na nauczanie domowe, biorąc pod uwagę, fakt że wejście na piętro szkoły było dla niej morderczym wysiłkiem. Zaraz potem mdlała, a w najgorszym przypadku mdlała jeszcze idąc, co kończyło się bardzo bolesnym upadkiem ze schodów. - Nie po prostu zrobiło mi się słabo - uznała, że kłamstwo będzie w tym wypadku najwygodniejsze, mimo wszystko. - Kiepsko czułam się od rana, a teraz jeszcze ta twoja opowieść - starała się sprawić, aby jej opowieść brzmiała jak najbardziej prawdziwie. Nie była mistrzynią kłamstwa, ale starała się z całych sił, aby chłopak jej uwierzył. Po dopiciu herbaty, Marie poczuła, że ponownie wróciły jej siły. Gdyby nie świadek w postaci chłopaka, nikt by się nie domyślił, że jeszcze kilka minut temu leżała zemdlała na podłodze. Chcąc uniknąć ewentualnych pytań, chociaż Max wyglądał raczej na osobę, która potrafiła odpuścić w porównaniu do puchonki, ta zdecydowała się zakończyć to spotkanie i udać się do pokoju wspólnego. Miała zamiar powtórzyć sobie wszystkie informacje z dzisiejszych zajęć. Może ponownie zatapiając się w nauce uda jej się zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie i jeszcze bardziej niemiłych rozmyślaniach, które do niego doprowadziły. - Wybacz, ale wolałabym pójść i odpocząć trochę - to także było kłamstwo. Miała nadzieję, że nie zrobi w ten sposób przykrości ślizgonowi. Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, po czym wstała i, tym razem już się nie chwiejąc, wyszła z pomieszczenia, kierując się do pokoju Huffu.
[z/t] +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starać się mogła, ale Max nie do końca przełknął to kłamstwo. Uznał jednak, że widocznie Marie musi mieć swoje powody, by zataić prawdę i nie chciał na nią naciskać. Sam przecież nie raz uciekał od wyznania z najróżniejszych przyczyn, a hipokrytą być nie lubił. Dlatego też krótkim skinieniem głowy przyjął tę historyjkę którą mu wcisnęła i nie drążył tematu. Zamiast tego zajął się herbatą i niezobowiązującą rozmową. -Jasne. Odprowadzić Cię, czy dasz sobie radę? - Zapytał, gdy puchonka zaczęła się zbierać. Nie chciał za bardzo znaleźć jej za jakiś czas nieprzytomnej w drodze do pokoju wspólnego, ale mogła nie życzyć sobie jego towarzystwa. Zależnie od jej woli spakował się i ruszył z nią bądź samotnie w stronę wyjścia z kuchni. Miał jeszcze dużo roboty, ale najpierw musiał zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
| Koło Realizacji Twórczych | zadanie z kółka: kwiecień
Niezależnie od tego jak bardzo zapracowany by nie był, zawsze czekał ze zniecierpliwieniem na te dni w roku, gdy hogwarcka kuchnia wypełniała się uczniami gotowymi do współpracy z mniej lub bardziej cierpliwymi Skrzatami. Sam zawsze szybko odnajdywał swoją ukochaną Wywłoczkę, od razu uprzedzając ją o tym, którzy znani mu Puchoni obiecywali pojawić się do pomocy, by to dla nich zachowała te najwygodniejsze i najbardziej urocze ze swoich opasek, dopiero wtedy mogąc samemu zabrać się do pracy. Zupełnie automatycznie odnalazł swoje ulubione stanowisko pracy, dezynfekując zarówno je, jak i swoje dłonie, a nawet różdżkę, zanim przywołał do siebie wszystkie potrzebne sobie składniki i przyrządy. Na dobry początek zaparzył sobie potężny kubek Earl Greya, zaraz już na wyczucie odmierzając do miski suszone rodzynki, morele i figi, mieszając je z kandyzowaną skórkę pomarańczy i świeżo otartą skórkę cytryny. Całość potraktował kilkoma urywanymi zaklęciami Cofminuo, by kawałki owoców wciąż pozostały wyraźnie odczuwalne, nie zamieniając się w nieprzyjemną w konsystencji paćkę, tak powstałą mozajkę kolorów traktując (bezalkoholowym) rumem i ostudzaną na szybko zaklęciami herbatą. Z ciepłym uśmiechem i błagalnie wyginającymi się brwiami wyprosił Wywłoczkę, by swoją skrzacią magią zadbała o przyspieszenie procesu namaczania, samemu zabierając się za utarcie cukru z masłem, postukiwaniem różdżki o miskę przyspieszając ubijanie masy, gdy drugą ręką dodawał już jajka, tylko przez pilnującą standardów czystości Wywłoczkę powstrzymując się od spróbowania gładkiego kremu. Pozwolił mielonym orzechom i przyprawom (z ukochanym cynamonem na czele) zanurzyć się w białej mące i proszku do pieczenia, zanim nie złączył całości suchych składników z przygotowaną masą, dopiero po ich połączeniu dodając odebraną od Wywłoczki słodką mieszankę owoców. Wspomógł się Fovere, by rozgrzać potężną kulę marcepanu, od razu jej część odrywając i formując cieniutki, długi wężyk, by łatwiej było mu przy pomocy magicznego noża stworzyć drobne migdałowe kawałeczki, które powędrowały do przygotowanej masy, która dopiero po tym była gotowa do rozlania do papilotek. Gdy babeczki piekły się już powolnie w piekarniku mógł w końcu podzielić marcepanową masę na dwie równe części, jedną z nich mieszając z eliksirem dla pechowców, którzy poczują po zjedzeniu babeczki przejmujące ich ciało zmęczenie; drugą traktując wywarem pobudzającym i lekko znieczulającym, by szczęśliwcy mieli wrażenie, że bardziej wypoczęci już być nie mogą. Początkowo formował kulki dłońmi, jednak ilość zaplanowanych sztuk szybko zaczęła go przerastać w obliczeniach, gdy niespokojnie spoglądał na zegarek, więc zdecydował się wspomóc się magią transmutacyjną, której już za chwilę użył też do wykrawania w rozwałkowanej masie kółek, które przykryć miały każdą babeczkę z osobna. Zaklęciami chłodzącymi przyspieszył proces studzenia gotowych wypieków, w końcu z braku czasu stawiając na działanie masowe, musząc porzucić swój perfekcjonizm - ustawił babeczki w równych rzędach, po chwili w ten sam sposób układając i zaklęciem unosząc wykrojone marcepanowe obrusiki, by ozdobić nimi całą serię wypieków jednym machnięciem różdżki, kolejnym rozsyłając już babeczki na poszczególne tacki. Swoje kulkowe "wisienki na torcie" umieścił zupełnie losowo, pilnując tylko, by każdą z osobna docisnąć nieco w dół, by ta nie oderwałą się i nie zagubiła się gdzieś w magicznej drodze transportu do Wielkiej Sali.
|zt
Simnel Cupcake:
Babeczka inspirowana tradycyjnym angielskim ciastem wielkanocnym - Simnel Cake. Charakteryzuje się ogromną ilością kandyzowanych i suszonych owoców, a także marcepanową masą, która znajduje się zarówno w środku, jak i na wierzchu ciasta. Forma babeczek rozwiązuje kontrowersje dotyczące symbolicznej ilości marcepanowych kul na cieście, ponieważ każda babeczka na swoim grzbiecie dźwiga jedynie jedną kulkę, której magiczny efekt zależny jest od odrobiny szczęścia. Rzuć kością k6, by dowiedzieć się czy poczujesz się jak z krzyża zdjęty (nieparzysta) czy jak nowo narodzony (parzysta).
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Nie przepadał za wielkanocnymi potrawami. Za tymi z Celtyckiej Nocy też nie. Generalnie nie był fanem wszelkiej maści ciężkich ciast, majonezowych sałatek, ani - tym bardziej - dań mięsnych, którymi to święto stało. Był wege nie od wczoraj i zwyczajnie rozczarowywała go tradycyjna kuchnia, z którą musiał mierzyć się właśnie podczas tych świąt. Więc gdy tylko usłyszał o nowym zadaniu na Koło Realizacji Twórczych, to od razu się ożywił i postanowił, że tym razem spróbuje być kreatywny. Poza tym lubił pomagać skrzatom, nawet jeśli musiał nosić wtedy różową opaskę z kocimi uszami. Zaopatrzył się w swój magiczny fartuch, w samosiekający nóż, w różdżkę i... zapał. Zjawił się w kuchni z samego rana, bo przecież miał przygotować coś na śniadanie. Taka wczesna pora nie była dla niego czymś naturalnym i musiał ustawić wcześniej chyba milion budzików, a i tak pojawił się w kuchni na styk. Skrzaty domowe już w najlepsze biegały po pomieszczeniu, pracując niczym mróweczki. Słychać było szczęk talerzy, obijanie się garnków, a wokół roznosił się aromatyczny zapach przypraw. Z uśmiechem na twarzy podszedł do stanowiska, które wyglądało na wolne, bo nie było jeszcze umazane żadnym sosem, ani pokryte okruchami. Przywitał się radośnie ze skrzatami, pełen entuzjazmu. Miał w sobie wiele pozytywnej energii i chęci do działania. W głowie tliła mu się już jakaś myśl, miał już pewien pomysł na to, co przygotuje. Przerażała go jedynie wizja, że ma się tym najeść cała szkoła, ale... może jakieś zaklęcie powielające? Skrzaty na pewno znają takie sztuczki, prawda? Założył fartuch, podwinął rękawy za łokieć i umył dłonie. Był gotowy. Na wszystko. Postanowił, że przyrządzi mini-kanapeczki z bezjajeczną pastą, szczypiorkiem i czarnuszką. Sam jadał jajka, ale starał się wybierać te od szczęśliwych kurek, a tu nigdy nie wiadomo. O czarodziejach weganinach prawie nikt nigdy nie pamiętał, więc Bruno pomyślał, że na pewno ucieszą się z takiej przystawki na śniadanie. Nawet jeśli będzie mało smaczna, hihi. Zabrał się do roboty, zaczynając od zrobienia bazy do pasty. Zgarnął z półek chłodzących kilka większych kostek tofu, dziękując w duchu Merlinowi za to, że Hogwart taki postępowy i ma w zaopatrzeniu takie produkty. Potem nastawił wielki kocioł z wodą, w której miał zamiar ugotować cieciorkę, która - oczywiście - nie była wcześniej namoczona, co błąd. Nie pomyślał, żeby się tym zająć, więc teraz musiał kombinować. Wziął wielki słój i napełnił go wodą przy pomocy Aquamenti, a potem wrzucił suche ziarna, licząc na to, że ten kwadrans wystarczy. W międzyczasie nóż sam posiekał szalotkę, szczypiorek i ogórka. On miał czas, by zmielić tofu na jednolitą masę, którą przyprawił czarną solą, pieprzem i kurkumą, dla koloru. Dodał też trochę musztardy i roślinnego mleka. Prawie zapomniał o cieciorce, ale na szczęście skrzaty były sprytniejsze i wrzuciły strączki do garnka, ratując brunowe śniadanie przed kompletną porażką. W kuchni panował harmider, ale i działa się prawdziwa magia. Wszystkie posiłki przygotowywały się w mgnieniu oka, z zawrotną prędkością. Ledwie nadążał, ledwie dotrzymywał kroku. Gdy tylko ciecierzyca się ugotowała, dodał ją do misy z masą, rozdziabał na papkę i połączył w całość. Zaczynało to wszystko przypominać prawdziwie jajeczną masę! Cieciorka nadawała strukturę, przyprawy smak i kolor. Pozostawało jedynie przygotować mini-grzanki i je udekorować. Uwijał się jak nigdy, czując się jak prawdziwy Master Chef czy inny Makłowicz. Kanapeczek narobił chyba z dwieście, a wszystkie przystroił sowicie szczypiorkiem, bo to właśnie on kojarzył mu się z wiosną i świątecznymi posiłkami. No i, rzecz jasna, spróbował kilku grzanek z bezjajeczną pastą, nie mógł się powstrzymać. Poza tym... nie wydał by ludziom czegoś, czego nie skosztował. Test jakość jest niezbędny, prawda? Był zadowolony z efektu swojej pracy. Może nie wykazał się ponadprzeciętną kreatywnością, ani (tym bardziej) nie pokusił się o skomplikowany przepis, ale przecież... prostota jest najsmaczniejsza.
Część teoretyczna jest w tym roku odrobinę inna niż zwykle nauczyciel podchodzi do każdego z was i podsuwa koszyczek wypełniony pytaniami. Losujecie jedno z nich (rzucacie k6) i macie kilka minut na przygotowanie się do odpowiadania ustnego na to pytanie.
Pytania:
1. Opisz 3 różne słodkości, które możecie samodzielnie zrobić i wymień najważniejsze składniki oraz skutki ich zjedzenia oraz składniki. 2. Opisz 2 różne alkohole magiczne oraz 2 napoje bezalkoholwe. Jak mogą oddziaływać na drugą osobę? Ułóż je od najmocniejszych do najsłabszych. 3. Opisz przygotowanie jednej wybranej przez Ciebie magicznej zupy. 4. Wymień 3 różne potrawy charakterystyczne dla innych krajów i opisz je krótko. 5. Wymień 3 potrawy, które dodają zdolności danej osoby. 6. Najwięksi artyści gotowania potrafią sprawić, że człowiek zmienia się po zjedzeniu jej. Opisz 2 potrawy, które twoim zdaniem mogą wpłynąć najbardziej na drugą osobę i napisz dlaczego.
Nie musicie zamieszczać odpowiedzi w waszym poście egzaminu. Rzucacie dwoma kostkami k6. W zależności od tego ile wylosowaliście, tyle punktów zdobyliście za tą część zadania.
Ściąganie
Rzut na ściągę:
Najpierw należy rzucić kością k100, by dowiedzieć się, jak obszerna była Wasza ściąga. UWAGA: nie można tego punktu pominąć natomiast za napisanie posta o wcześniejszym przygotowaniu ściągi na 1 tys. znaków – możecie dodać do kości +10, posta na 2 tys. znaków – możecie dodać do kości +20.
1-10 – Jesteś pewien, że to ściąga z dobrego przedmiotu? Może jednak się pomyliłeś? Kompletnie nic Ci nie daje i jeszcze próba zrozumienia, o co tutaj chodzi, zabiera Ci czas. -1 od k6 11-50 – Ta ściąga chyba była pisana na kolanie, pięć minut przed egzaminem – połowy nie możesz doczytać, druga połowa wydaje się nieco bez sensu, ale zawsze mogło być gorzej. Niemniej – ta ściąga absolutnie nic Ci nie daje. 51-70 – Nie jest najgorzej, problem jednak tkwi w tym, że chyba nie do końca rozumiesz ten przedmiot i na skrawku pergaminu nie masz wszystkiego, czego potrzebujesz. Nie można jednak powiedzieć, że ściąga jest kompletnie zbędna. Możesz dodać sobie do k6 +1 71-90 – Jest dobrze! Nic jednak nie trwa wiecznie i mimo że Twoja ściąga jest ładna i rzeczowa, to zegarek tyka! Możesz wykonać dodatkowy przerzut na egzaminie. 91-100 – Masz tam dosłownie wszystko. Może powinieneś dawać korki z tego jak zmieścić tak wiele ważnych informacji na tak małym kawałku pergaminu? Przysługuje Ci dodatkowy przerzut i dodanie bonusu do kostki (+1 do k6)
Rzut na stres:
Warto zaznaczyć, że to żadna nieważna wejściówka, a egzamin. Z tego względu nawet największego śmiałka dotyka stres z tym związany. By przekonać się, jak bardzo Wam przeszkadza, rzućcie kością k6. UWAGA: cecha eventowa silna psycha (opanowanie) upoważnia do wykonania jednego przerzutu tej kostki – liczy się jednak ostatni rzut LUB dodania do kostki +1 1 – Tragedia, widać po Tobie absolutnie wszystko, dodatkowo chyba jesteś nawet zielony na twarzy. Dałeś się pożreć stresowi – w kolejnym rzucie Twój wynik musisz obniżyć o dwie literki w dół – przykład: wylosowałeś G lub C → teraz masz B/J 2 – No stresujesz się i to widać. Niemniej, nie widać, że to przez ściągane, ale postaraj się coś z tym zrobić. W kolejnej kostce musisz obniżyć wynik o jedną literkę w dół, tak jak podano w przykładzie wyżej. 4, 3 – Okej, stresik jest, ale czym jest życie bez odrobiny ryzyka? Mogło być zdecydowanie gorzej, skup się lepiej, żeby nauczyciel nie zobaczył tej całej Twojej egzaminowej ściągi, jakakolwiek by ona nie była. 5, 6 – Luzik, prawda? Co Ty się będziesz stresować jakimś egzaminem, skoro masz ściągę i w sumie to wszystko jedno, przecież jakoś to będzie. W kolejnej kostce przysługuje Ci literka wyżej (przykład jak to zrobić napisany powyżej).
Rzut na powodzenie:
Przygotowanie, stres – to nie wszystko, nic nie oznacza jeszcze, że Ci się powiodło. Rzuć literką i sprawdź, co przygotował dla Ciebie los. UWAGA: cecha eventowa bez czepka urodzony ZMUSZA do ponownego rzucenia kostką, by przekonać się, czy na pewno szczęście Ci dopisuje. B, J – Co Ci w ogóle strzeliło do łba, żeby ściągać na egzaminie. Chyba nie mija nawet jedna minuta, kiedy zostajesz przyłapany. Lepiej módl się, żeby żaden nauczyciel nie wziął sobie do serca tych wszystkich metod karania, o których czasem mówi Craine w pokoju nauczycielskim. F, D – Nie potrafisz ściągać, albo masz zły dzień i nauczyciel jak na złość stanął akurat przy Tobie na długi, zdecydowanie zbyt długi, czas – nie jesteś w stanie ściągnąć na wyższą ocenę niż Okropny. G, C – No jakoś to idzie, niby nauczyciel patrzy, ale nie do końca, w efekcie udaje Ci się ściągnąć na Zadowalający. H, A – Mogło być gorzej, co prawda na sam koniec nauczyciel stanął przy Tobie i myślałeś, że wyzioniesz ducha, ale ostatecznie ładnie ściągnąłeś na Powyżej Oczekiwań. I, E – Lepiej być nie mogło, nikt na Ciebie nie patrzy, nikt przy Tobie nie staje przez cały egzamin, a Ty na totalnym luzie ściągasz na Wybitny!
Część praktyczna
Część praktyczna to przygotowanie jednej potrawy oraz jednego dowolnego napoju (bezalkoholowego!). Za napój alkoholowy profesor stawia wam automatycznie najniższą liczbę punktów. Wybierzcie dowolną potrawę oraz napój ze spisu. Kiedy mówicie co robicie przed wami automatycznie pojawią się wszelkie potrzebne składniki. Pamiętajcie, że jeśli ktoś już zrobił przed wami daną potrawę lub napój, nie możecie przyrządzać tego samego. Jeśli to zrobicie, dostaniecie ujemne punkty, Rzucacie jedną literką na obydwie rzeczy.
Literki:
A - Wasza potrawa to po prostu dramat, a to co przyrządziliście do picia ledwo nadaje się do spożycia. W zasadzie... co wy tu robicie? Dostajecie 3 pkt za część praktyczną. B, C - Cóż wydaje się w zasadzie, że wszystko jest poprawnie... i tyle. Przynajmniej wszystko jest zjadliwe. Dostajecie za to 5 pkt. D, E - No, ewidentnie popełniliście kilka błędów, które mogły was narazić na bardzo kiepską ocenę, ale czymś się najwyraźniej wybroniliście. Rzuć jeszcze raz kostką k6. 1, 2 - 6pkt, 3, 4 - 7pkt, 5, 6 - 8pkt za część praktyczną. F, G - Poszło wam całkiem nieźle! Może popełniliście parę mniejszych błędów, ale odwaliliście kawał dobrej roboty. F - 9 pkt, G - 10pkt za część praktyczną. H, I - Hoho, ktoś tu ma prawdziwy talent do gotowania, wasza potrawa jest naprawdę niesamowita, a napój wyśmienity. H - dostajecie 11 pkt, I - dostajecie 12 pkt. J i więcej pkt - nauczyciel jest zachwycony waszą potrawą! Jeśli w pisemnym egzaminie nie poszło Ci zbyt dobrze, sam nauczyciel naciąga wam ocenę, dodając potajemnie 2 punkty do teorii i udając, że to co napisaliście było wystarczające. Zaś za część teoretyczną macie pełne 13 pkt! Gratulacje.
Co się stało?:
Jeśli mieliście jakieś problemy możecie rzucić kostką k6 by sprawdzić co wam przysporzyło najwięcej problemów. 1 - Zapomnieliście dodać czegoś do przepisu. 2 - Zrobiliście coś w złej kolejności. 3 - Zaklęcia, których używaliście podczas gotowania nie były wystarczająco skuteczne. 4 - Mieliście problem z magicznymi przyborami (uciekający garnek, samokrojący nóż coś zaczął wyczyniać itp., sam wybierz). 5 - Przypaliliście coś. 6 - Wasza potrawa robi z jakiegoś powodu niepotrzebne magiczne czynności (zmienia kolor, porusza się, zaczyna gadać itp., sam wybierz)
Modyfikatory i inne
Pomoc w częściej praktycznej: Forester nie może się powstrzymać od krótkiego podpowiadania. Rzućcie 3 kostkami. Jeśli macie większość parzystych, Forester podpowiedział wam w ostatniej chwili. Dostajecie dodatkowy punkt. Możecie spróbować prosić o podpowiedź trzy razy. Ale tylko jeden raz będzie się liczył, jeśli trzy razy spudłowaliście - niestety nie zwrócił na was uwagi.
Przerzuty: Za każde 10pkt w kuferku z Magicznego gotowania przysługuje jeden przerzut w części teoretycznej LUB możecie dodać swoje punkty jako procenty (czyli rzuciliście literkę F i macie 20 punktów, w kuferku, dodajecie je do wylosowanych procentów, w wypadku F to 60 % i wychodzi wam 80 %.)
Lekcje, prace normalne i domowe: Dostajecie 1 pkt do całego testu za: - uczestnictwo w lekcji prof. Hynek Bozik, lekcja (rozpoznawanie potraw po samym zapachu i przygotowywanie ich z pamięci) - wątek w którym robiliście potrawę (co najmniej 6 postów) - uczestnictwo w co najmniej 1 zajęciach Koła Realizacji Twórczych - 1 punkt za każde 3 wypełnione zadania miesięczne Koła Realizacji Twórczych - 1 punkt za zorganizowanie co najmniej jednego spotkania Koła Realizacji Twórczych - miejsce pracy związane z gastronomią
W poście należy umieścić odpowiednio wypełniony poniższy kod:
Kod:
<zg>Część teoretyczna:</zg> [b]Kości:[/b] [url=LINK]wylosowany wynik[/url] [b]Ściąganie:[/b] [url=LINK]wylosowane kostki[/url] → w przypadku gdy postać nie korzystała z tego modyfikatora, może tę rubrykę usunąć. [b]Ilość uzyskanych punktów:[/b] wpisać ilość punktów uzyskaną w części teoretycznej
<zg>Część praktyczna:</zg> [b]Kości:[/b] [url=LINK]wylosowana literka[/url] (należy podlinkować również wszystkie przerzuty) [b]Pomoc nauczyciela:[/b] [url=LINK]wylosowane kości[/url] [b]Dodatkowe punkty:[/b] [url=LINK]wpisz liczbę/ 5 (proszę o podlinkowanie obecności na lekcji i innych modyfikatorów[/url] [b]Ilość uzyskanych punktów:[/b] wpisać ilość punktów uzyskaną w części praktycznej
<zg>Wynik:</zg> wpisać sumę punktów zdobytych w obu częściach egzaminu i przypisaną im ocenę
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Część praktyczna: Kości:J Ilość uzyskanych punktów: 13
Wynik: 6 + 13 = 19 - Powyżej oczekiwań
Kiedy Doireann wylosowała swoje pytanie poczuła, jakby świat sobie z niej zakpił. Nie miała najmniejszego problemu z opisaniem magicznych napojów bezalkoholowych, jednak... Pierwsza część polecenia sprawiała już jej niemałą trudność. Należała bowiem do osób, które nie były zbytnio zainteresowane alkoholowymi eksperymentami. Nie była to jedynie wina jej młodego wieku - bo nie oszukujmy się, młodzież, zarówno na mugolska, jak i magiczna, nie miała oporów przed próbowaniem pewnych rzeczy. Sheenani miała po prostu "swoje zasady". Pozbawiona więc własnych doświadczeń wróciła myślami do dormitorium i historii, które udawało się jej usłyszeć od współlokatorek. Miała szczerą nadzieję, że była to wiedza wystarczająca, by zaliczyć przedmiot. W praktycznej części postanowiła przygotować coś, co gotowała już wiele razy - kościaną zupę. Szanowny dziadek, Lorcan Sheenan, miał w zwyczaju cierpieć na niestrawność, toteż owe danie szybko stało się nierozłącznym elementem obiadów w jej rodzinnym domu. Wymieniła więc kolejno każde ze składników, pozwalając sobie również na urozmaicenie przepisu - tak, jak miała w zwyczaju robić w domowym zaciszu. Pozwoliła sobie o dołożenie paru lekkostrawnych warzyw, oraz doprawienie zupy aromatycznymi ziołami z mugolskiej kuchni, które znane były ze swych kojących dla żołądka właściwości. W czasie, który zupa potrzebowała na odpowiednie przegryzienie się smaków postanowiła zabrać się za napój. Malinowy Chruśniak był ulubionym naparem jej babci. Méabh potrafiłaby zapewne zabić za ostatnią kroplę herbaty, toteż Doireann starała się dbać, by szanowna babuszka nigdy nie cierpiała na jej braki. Podczas gotowania wody i przyrządzania składników pozwoliła sobie nawet odpłynąć gdzieś myślą; podczas gotowania wyglądała na całkiem zrelaksowaną, miała naturalne ruchy. Dopiero, gdy nadszedł czas, by poczęstować profesora owocem swojej pracy, Puchonka poczuła, jak serce powoli pcha się jej w okolice przełyka. Zorientowała się, że kierując się jakąś dziwną tęsknotą za domem, przyrządziła typowy niedzielny obiad, a nie coś, co mogłoby zaimponować kubkom smakowym profesora. W myślach zrugała się za "pójście na łatwiznę", dając sobie również radę, by zacząć lepiej częściej pisać do dziadków, zamiast uzewnętrzniać swoje tęsknoty podczas egzaminów. Reakcja Forestera była jednak... zaskakująca. Nie dość, że profesor zdawał się być zachwycony jej daniem, to jeszcze poprawił wynik z teoretycznej części egzaminu. Doireann opuściła egzamin absolutnie zdziwiona tym, co zaszło. Nie miała jednak zamiaru narzekać.
//zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Część teoretyczna: Kości:pytanie 1: 2, 6 Ilość uzyskanych punktów: 8pkt
Część praktyczna: Kości:C (5pkt) Pomoc nauczyciela: - Dodatkowe punkty:lekcja Bozika Ilość uzyskanych punktów: 5
Wynik: 14pkt - Zadowalający
Zdecydowanie odkryła w sobie pasję do gotowania, którą podsycał u niej regularnie Sky. dlatego też postanowiła przystąpić do egzaminu z magicznego gotowania choć potrawy, które przygotowywała w większości były raczej niemagiczne, a w dodatku wywodziły się z Azji. Miała słabość do tamtejszej kuchni, za którą niezwykle tęskniła i chętnie do niej wracała. Teraz jednak z pewnością to wszystko miało wyglądać inaczej. Znajdowała się bowiem w kuchni dodatkowej, losując pytanie egzaminacyjne i mogła jedynie westchnąć, gdy widziała czego ono dotyczy. Starała się odpowiedzieć najlepiej jak mogła, ale czuła, że nie jest to odpowiedź, która w pełni usatysfakcjonowałaby Forestera. Trudno. Musi jednak dalej próbować. Kolejna była praktyka. I tutaj przynajmniej miała pewną dowolność, bo nikt nie narzucał jej tego, co miała przygotować. Zdecydowała się więc, że daniem, które ugotuje będzie jambalaya. Była prosta, sycąca i bardzo przypominała jej niektóre znane jej inne dania. Zaczęła wymieniać zatem czego dokładnie potrzebowała. Jakieś dobre mięso, warzywa, ryż, bo to była całkowita podstawa. Potem tylko musiała to wszystko jakoś przygotować. Noże poszły w ruch, aby zacząć kroić składniki, które trafiały finalnie do sporych rozmiarów woka. Kiedy jeszcze jambalaya dochodziła do siebie w garnku, Kanoe zabrała się za przygotowanie herbaty. Zdecydowała się na yin i yang, bo ta owocowa i niezwykle orzeźwiająca herbata wydała jej się odpowiednim wyborem. Szkoda tylko, że efekty jej pracy były w zasadzie jakieś takie... nijakie. Forester nie zasmakował jakoś wybitnie w przyrządzonej przez nią potrawie, która może nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale była zjadliwa. Nie było szału, ale dało się to nawet zjeść ze smakiem. Może powinna to nieco bardziej doprawić? Wolała nie ryzykować z dodawaniem ostrzejszej papryki, ale może tego właśnie było trzeba? No, ale było minęło. Teraz mogła jedynie pogodzić się z wynikiem egzaminu.
z|t
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Doireann już na samym początku listów, które pisała z Cassie, wspomina o wielkiej bibliotece Jamalu i ich nieziemskich przepisach, które dziewczyny zamierzały wypróbować zaraz po przybyciu Doir do Anglii. Na pewno wielką radością jest, że podobny pomysł wpadł w ręce Koła Realizacji Twórczych, do których obie dziewczyny należały. Do dyspozycji mają zamkową kuchnię i pomoc krzątających się skrzatów, które dobrze je znały. Na pewno zaufać w pełni mogą doskonałej precyzji Sheenani, bo Walker to czasami może lekko namieszać. Kiedy się denerwuje, przyciągała jakiegoś pecha. - No dobrze nie rozwalmy tej kuchni, hej ho! - Zakrzykuje na wejściu, przy okazji narażając się na spojrzenia małych pomocników. Uśmiecha się szczerze, mając nadzieje, że nie odebrały tego źle. - To jakie przepisy znalazłaś w wielkiej bibliotece Jamalu? - Kieruje słowa do przyjaciółki, może właśnie już Doir coś wybrała. Na pewno jakieś łakocie! Cassie już nie może się doczekać, kiedy skosztuje arabskich wypieków. No i oczywiście zrealizuje pozalekcyjne zadanie z kółka. Pan Forester i Clarke, jeśli się nie otrują, na pewno będą zadowoleni z pyszności przygotowanych przez dziewczyny.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Istniały rzeczy, których nie powinno odkładać się na później. Zazwyczaj zaliczały się do nich trudne rozmowy, ciężkie do napisania wypracowania, załatwianie skomplikowanych urzędowych spraw i pisanie oficjalnych listów. Doireann miała jednak w zwyczaju starać się unikać tych absolutnie strasznych rzeczy, a to… oczywiście potęgowało jedynie związany z nimi stres. Bo chociaż uchodziła za osobę jak na swój wiek dojrzałą, tak wciąż robienie tych bardzo odpowiedzialnych rzeczy niekiedy ją przytłaczało. Dziewczyna wypracowała więc sobie (w większości przypadków) skuteczny system zajmowania swojej zmartwionej głowy czymś przyjemnym. I było to tworzenie słodkości. Sheenani znana była z tego, że po lekcjach znaleźć można było ją albo w bibliotece, gdzie czytała najróżniejsze różności, albo w kuchni, gdzie piekła takie “dobre, nie za słodkie”, jak, zapewne z uprzejmości, mawiały skrzaty. Puchonka zapiekała swoje zmartwienia - tak, jak inni radzili sobie z nimi biegając, pijąc, czy wdając się w przypadkowe bójki. Nie stresowała się więc tym, że miała być sama z Cassandrą, nawet jeśli “coś tam” pomiędzy nimi wisiało. Świat mógł ze swoimi dramatami poczekać, skoro teraz będzie tworzyła najsłodsze z najsłodszych wypieków i to z przyjaciółką u boku. Głęboko wierzyła w swoją nietykalność, kiedy w ruch wchodziła mąka, cukier i piekarnik. - Mhm! - Rzuciła to krótkie, wesołe mruknięcie zaraz za okrzykiem przyjaciółki, kiedy to wkraczały do pomieszczenia. Zaraz potem skierowała swoje spojrzenie na skrzaty. Było ich nieco mniej, niż w głównej kuchni, jednak wciąż - były. Doireann powitała je uśmiechem, uprzejmym dygnięciem i prostym “dzień dobry”. No, zdecydowanie należała do tych elfolubnych. - Myślałam dzisiaj nad basbousą. - Oznajmiła, podchodząc do jednego ze stołów. Przetarła go dłonią, upewniając się, że jest czysty i nadaje się do pracy. Zaraz potem zaczęła wyjmować potrzebne składniki, miski i wszystko, co tylko mogłoby się im przydać. Wyglądała przy tym, jakby czuła się naprawdę dobrze w tej małej kuchni; ruchy przychodziły jej naturalnie, nie towarzyszyła im też nadmierna sztywność. Sheenani była tutaj całkiem szczęśliwa. - Trzeba będzie przyszykować dwie rzeczy. To jest, pieczemy ciasto i robimy syrop, którym później je polejemy. - Oznajmiła, biorąc w dłonie dwa fartuchy. Jeden podała przyjaciółce, drugi nałożyła na siebie. - Och, musimy też zaparzyć migdały, żeby łatwiej było je obrać. - Dodała, sięgając po jedną z miseczek. Wsypała do niej garść migdałów, po czym… przez chwilę wpatrywała się w swoją różdżkę, by ostatecznie westchnąć, odłożyć ją na bok i podejść do kuchenki. Z pomocą jednego ze skrzatów rozpaliła ogień pod rondelkiem, do którego wcześniej wlała wodę. - Musisz mi wybaczyć. Trochę… Wiesz, to nowa różdżka. Jeszcze nie czuję się z nią pewnie. - Uśmiechnęła się przepraszająco i podeszła do Walkerówny. - To jak chcesz to rozplanować? Jedna robi syrop, a druga ciasto, czy wszystko robimy razem? - Mimika Doireann wskazywała jasno, że wolałaby pełną współpracę. Dawała jednak Cassandrze odrobinę przestrzeni.
Puchonka również przywitała się ze skrzatami, może nie tak elegancko, jak Doireann, ale to zapewne nie ona była ich ulubienicą, a właśnie Sheenani. Często przesiadywała w kuchni i może tak właśnie odwracała swoją uwagę od trudnych spraw, to na pewno nie można było zaprzeczyć jej kulinarnym zdolnością. Cassie nie tylko dlatego podziwiała swoją najlepszą przyjaciółkę. Uważała, że Doir pod każdym względem jest lepsza od niej. Wręcz idealizowała Sheenani. Chociaż ostatnie wydarzenia bardzo ją poruszyły i nadal nie wiedziała, jak ma się zachować w obecności nowego chłopaka Doireann, którym okazał się nieokrzesany Eskil Clearwater, to nadal kochała swoją przyjaciółkę niczym siostrę, której nigdy nie miała, ale nadal też obawiała się o zdrowie psychiczne i serce puchonki. Taki Eskil prędzej czy później sprawi jej przykrość, a wtedy Cassie będzie musiała z całych sił pomóc Doir, zawsze można było przed coś zdziałać, albo właściwie pogorszyć sprawę, więc impas Cassandry w jej małej głowie trwał. - Nazwa wydaje się dziwna, ale jeśli jest syrop i migdały to zapowiada się świetnie! - Jeszcze dziewczyna nie wiedziała dokładnie, jak ma to wyglądać, a tym bardziej jak ma smakować ciasto, ale na pewno Sheenani miała jakiś plan i przepis! - Robimy razem! - Cassandra w duchu się modliła, żeby niczego nie zepsuć, więc od razu entuzjastycznie odpowiedziała na pytanie przyjaciółki, która zapewne też wyrażała ku takiej odpowiedzi aprobatę, no i założyła fartuch. - A co się stało z twoją starą różdżką? - Zapytała, bo właściwie historii zniszczenia magicznego patyka Doir nie znała. - Ja mogę trochę po czarować. - Uśmiechnęła się, pełna entuzjazmu. Kuchenne czary kto ich nie lubił? - To, co mam robić? - Z miłą chęcią poddałaby się rozkazom Sheenani, która przecież w gastronomicznej logistyce była wprawiona. Może jeśli Walker będzie wykonywać dokładnie polecenia Doir, nikt nie zginie?
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann wiedziała, że Cassie darzy ją sympatią, zresztą z wzajemnością, jednak w życiu nie myślałaby, że przyjaciółka postrzega ją jako kogoś “lepszego”. Taka myśl zapewne całkowicie onieśmieliłaby dziewczynę do tego stopnia, że pewnie zaczęłaby czuć z tego powodu to dziwne poczucie winy. Bo co, jeśli Walkerówna czuje się przez to źle? Jeśli jest to źródłem jakiś kompleksów? Bogowie, jak dobrze, że Sheenani o tym nie wiedziała. - Próbowałam sprawdzić, co basbousa znaczy, ale... - wzruszyła lekko ramionami, dając jednoznacznie znać, że nie udało się jej znaleźć odpowiedzi. - Dowiedziałam się za to, że jest oryginalnie tureckie, więc wyszło na to, że szukałam w złych słownikach. - dodała, posyłając jej krótki, przepraszający uśmiech. No niestety, chociaż od lat usilnie próbowała zrobić ze swojej głowy encyklopedię, tak wciąż jej wiedza była wybrakowana. Powinna chyba przestać się łudzić, że jest w stanie dowiedzieć się i nauczyć wszystkiego, skoro sama magiczna dziedzina nauk pokazywała jej dosadnie, że są rzeczy, których jej szare komórki nie chcą za żadne skarby przyswoić. - Mhm. Tak będzie zabawniej. - podsumowała wybór przyjaciółki, a w jej serduszku zagościła nadzieja, że to wspólne pieczenie naprawdę będzie w stanie wszystko ponaprawiać i obejdzie się bez trudnych rozmów. - Wiesz… Pierwsza mi spłonęła. Na balu. Potem kupiłam kolejną, ale… też spłonęła, tylko na wakacjach. - westchnęła, pocierając dłonią policzek. - Ja naprawdę nie wiem, co jest z tymi różdżkami. Mają przy mnie jakieś tendencje samobójcze. - posłała krótkie spojrzenie różdżce, która to bezproblemowo i cichutko leżała na stole. - Chociaż ta jest raczej spokojna. Zachowuje się, jakby wcale nie była w żaden sposób magiczna, póki jej nie trzymam w dłoni. Poprzednia potrafiła wyczarować sama z siebie garść żuków. - zdecydowanie nie nadawała się w żaden sposób do magii kuchennej, a przecież to tam najczęściej czarowała. Wystarczyło, że raz nie zauważyła, jak zapiekła herbatnika z chrząszczem, by skutecznie obrzydzić jej magię gospodarczą. - Nie ma powodów, żebyś nie mogła. - dodała, widząc entuzjazm przyjaciółki. Z doświadczenia wiedziała, że potrzebne przy pieczeniu zaklęcia raczej nie mogły być groźne. Dodatkowo były tutaj skrzaty domowe, które w razie czego byłyby w stanie zareagować. - No to… - przez chwilę wpatrywała się w składniki i przygotowaną blaszkę, zastanawiając się, jak właściwie podzielić zadania tak, by każda mogła robić to samo. - Może zrobimy dwa ciasta równolegle? Przy jednej blaszce będziemy się przepychać. - zaproponowała. Był to jedyny sposób, który przyszedł jej do głowy, aby obie mogły czerpać dokładnie tyle samo radości z pieczenia. I jeśli Cassandra się zgodziła, to Doirann wyjęła dodatkową formę. - To zaczynamy od ciasta. - stanęła trochę z boku, tak by obie miały dostęp do składników. Chwyciła jedną z misek, przysunęła bliżej wagę kuchenną i mąkę. - Ten typ mąki to semolina. Widzisz? - nasypała odrobinę na talerzyk, po czym wsadziła palec w “kaszkę”. - Jest gruboziarnista. Przy zwykłej, mocno utartej, nigdy nie otrzymałybyśmy odpowiedniej konsystencji ciasta. Musi mieć taką… śmieszną fakturę, jakby chciało się rozlecieć na języku. Musimy użyć jej… o tyle! - dosypała na wagę jeszcze więcej mąki, po drugiej stronie kładąc stosowną ilość obciążników. Zaraz potem przesypała ją do miski. - I do tego dwieście gram cukru, ale… - tutaj już odpuściła sobie wagę. Po prostu przechyliła woreczek z cukrem i sypała, dopóki nie uznała, że wystarczy. - Potem łyżeczka proszku do pieczenia, wiórki kokosowe… Zazwyczaj dodaje się te sześćdziesiąt gram, ale możesz nasypać trochę więcej. - kiedy już wszystkie suche składniki znalazły się w misce, chwyciła łyżkę i zamieszała je. Cały czas zerkała na Cassandrę, sprawdzając, jak radzi sobie jej przyjaciółka, w każdej chwili gotowa, by jej pomóc. - Teraz musimy zabrać się za mokrą część. Masło trzeba… - z początku chciała odwrócić się do kuchenki, by użyć jej do roztopienia masła, jednak… No, Walkerówna lubiła czarować. Ukroiła więc odpowiednie kawałki do dwóch miseczek i podsunęła je w stronę dziewczyny. - Rozpuścisz je? - w tym samym czasie zabrała gotującą się wodę i zalała nimi migdały. Szło im sprawie (chyba?) i szybko. Właściwie to bardzo szybko. - Bogowie, nie pędzę zbyt mocno?
Głowę Cassie nawiedzało masę kompleksów po te uświadomione do tych całkowicie nieuświadomionych. Na pewno postrzeganie Sheenani jako kogoś lepszego mogło powodować u Walker poczucie niższości, może uważała, że nigdy nie do równa tak wspaniałej przyjaciółce, ale z drugiej strony była wdzięczna wszechświatowi, że mogła spotkać w swoim w życiu tak cudowną istotę, jaką była jej Doiri. Trudne rozmowy — to takie coś, co Cassandra wolała unikać jak ognia. Chociaż wiedziała, że są konieczne to za nic w świecie, nie lubiła przez nie przechodzić. Często wywoływały w niej nieprzyjemne uczucia, ale tylko dlatego, że Walkerówna nie potrafiła sprostać swoim uczuciom i pragnęła zadowolić cały świat. Nie chciała zrobić nikomu krzywdy, ale przez to często sama nieświadomie ją sobie robiła, nie wykazując ani trochę potrzebnej asertywności. Tendencje samobójcze różdżek — brzmiało to dość zabawnie, więc Cassie się roześmiała, ale zaraz to z powagą pomyślała, że to bardzo dziwne i podejrzane. - To bardzo dziwne. - Powiedziała jednak to tylko pierwsze słowo. - Nie wiedziałam, że różdżki mogą mieć tendencje samobójcze, chociaż jeśli same wybierają swojego właściciela... - Wszystko było możliwe. Może faktycznie te magiczne patyki, które otrzymuje się w dniu jedenastych urodzin, mają uczucia podobne do ludzkich. Puchonka nigdy nie wnikała w drewniane odczucia różdżek, chyba że na potrzeby lekcji, nie mniej i tak ten temat wywoływał ciekawość. - Faktycznie różdżki potrafią być takie nieprzewidywalne, a może to ta magia w nich. - Skrzywiła się na informacje dotyczące garści żuków mimowolnie wychodzących za pomocą czarów z tego podejrzanego magicznego patyka. - A fu! - Dodała oburzona, patrząc podejrzliwie na swoją brzozową, 9 i 1/2 cala z wąsami Kuguchara. - Dobrze. - Zgodziłaby się na wszystko, co by powiedziała Doireann i co by nie dotyczyło podejrzanego półwila ze ślizgońskiego pomiotu. Stanęła obok swojej foremki i patrzyła na to, co robi Sheenani, aby niczego nie pomylić. Przyjaciółka wszystko wyjaśniała, nawet jeśli z początku pieczenie basbousa o niewymawialnej nazwie mogłoby wydawać się bardzo, ale to bardzo skomplikowane to i tak Cassandra uważała, że wszystko zrozumiała. Z początku szło jej świetnie, nawet gdy Doiri zerknęła w jej stronę, mąka wydawała się odpowiednio odważona, cukier tak na oko też. Łyżeczka proszku do pieczenia i wiórki kokosowe. Uśmiechnęła się do Sheenani, dając znać, że świetnie sobie radzi, ale gdy tylko ta zajęła się masłem i odwróciła się na moment... No więc Cassie umazała się mąką, we włosach miała wiórki kokosowe, cukier wymieszany z proszkiem do pieczenia i resztą znajdował się wszędzie, gdzie stała Walkerówna. Puchonka trzymając w dłoniach różdżkę, była gotowa, aby rozpuścić to masło, mimo że mogły jej się pomylić zaklęcia, a sugerował to jej wygląd, gdy zamierzała wymieszać wszystkie składniki w misce. Jeden skrzat mruczał coś niezadowolony, drugi zastygł w niemym krzyku, a jeszcze kilku pozostałych łypało na Cassie podejrzliwym wzrokiem, całkowicie niezadowoleni z obecności, niezdarnej puchonki w ich kuchni. - Nie, nie pędzisz zbyt mocno. - Powtórzyła słowa Doirean, całkowicie w nie wierząc i przy tym się uśmiechając, nawet jeśli wyglądała sama jak niewypieczona basbousa, która zapewne nie zamierzała rozlecieć się na języku. - To jak rozpuszczę to masło... - Przeniosła spojrzenie na miski, w których znajdowały się odpowiednie kawałki no właśnie masła.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann wzruszyła lekko ramionami, przybierając minę mówiącą “kto je tam wie”. Nie znała się ja różdżkach na tyle, by wiedzieć, gdzie tak dokładnie je ulokować. Niekiedy zachowywały się jak coś, co miało własną wolę i emocje, by zaraz potem być jedynie kawałkiem drewna okalającym coś pochodzenia odzwierzęcego. Z drugiej strony, tylko dlatego, że taki telefon komórkowy się zawiesi i zacznie sam z siebie dzwonić, nie świadczy o tym, że wypracował w sobie osobowość. Może… z tymi patyczkami było podobnie? Też mogły po prostu się buggować? Dziewczyna westchnęła lekko, ostatecznie uznając, że no nie wie i znając życie - raczej się nie dowie, nie ważne, jakby nie próbowała. Przyzwyczaiła się już do tego, że magia nie jest badana w ten sam sposób, w jaki mugole opisują wszechświat. Wiele rzeczy trzeba było sobie po prostu założyć i zaakceptować. - Ja się jeszcze trochę zastanawiałam, czy to nie tak, że nieużywane różdżki po prostu dążą do samozniszczenia. Ale przecież znajduje się te należące do historycznych postaci, no nie? Zakopane z nimi w grobie, czy gdzieś ukryte. Jakoś… się nie zabijają. - raz jeszcze zerknęła na swoją różdżkę, dość uważnie, zastanawiając się, jak długo pożyje. Łatwo było jej zapomnieć, że przecież jej pierwsza różdżka była z nią przez prawie sześć lat, a druga, owszem, spłonęła, ale w okolicznościach, na które ona sama nie miała najmniejszego wpływu. Jakoś tak automatycznie zaczęła doszukiwać się przyczyny ich nagłych śmierci w sobie. Bo przecież była beznadziejną czarodziejką, prawda? - No naprawdę, fu. - zgodziła się z przyjaciółką. - Sabotowała mnie na każdym kroku i to jeszcze w tak paskudny sposób. Nie byłoby przesadą, gdyby powiedzieć, że Doireann była dumna ze swojej przyjaciółki. Cassie mogła zdawać się być na pierwszy rzut oka roztargniona i nieco dziecinna, jednak ostatecznie dziewczyna zawsze bardzo się starała. Sheenani zdecydowanie podziwiała to, że nawet w obliczu porażki Puchonka zdawała się pozostawać spokojna i opanowana. Dobrze wiedziała, że w podobnych sytuacjach ona sama gotowa była poddać się długiej sesji samobiczowania; bo chociaż bez problemu przychodziło jej akceptować błędy u innych, tak u samej siebie działały jedynie jak efekt potwierdzenia. No, zjebała - czyli faktycznie była absolutnie najgorsza. Nic jednak nie wskazywało na to, by miało stać się cokolwiek złego. - To jak roztopisz masło, to trzeba wymieszać je z jogurtem, a potem dodać do suchych składników i ugnieść. A potem wysmarować blaszkę tahini, taką pastą z sezamu i można wstawić ciasto do pieczenia. - Doireann zalała migdały wrzątkiem, odstawiła czajniczek na miejsce i zadowolona z tego, że wcale nie pędzi, uniosła spojrzenie na Cassandrę. - Och, o nie. - jęknęła w pierwszej kolejności, przez chwilę jedynie przyglądając się dziewczynie. Zaraz potem ocknęła się z tego zawieszenia, podczas którego głęboko analizowała sytuację i stan przyjaciółki, chwyciła czystą kuchenną ściereczkę i podeszła do Puchonki. - Nie przejmuj się. Mi też by nie wyszło. - oświadczyła momentalnie, starając się jakoś ją pocieszyć. Tak na wszelki wypadek. Jednocześnie uniosła dłoń ku twarzy dziewczyny i delikatnie, za pomocą kawałku materiału, zaczęła czyścić jej policzki z mąki. - Chcesz zrobić sobie przerwę? To znaczy, nie musimy, możemy kontynuować, ale… Może jeśli poprosimy skrzaty, to jakoś cię wyczyszczą? - zaproponowała.
Doireann wydawała się Cass taką myślicielką, ponieważ Walker nie często zastanawiała się nad takimi rzeczami. Nie była typem myśliciela, zastanawiającego się nad zagadkami świata czy czarów po prostu tak było lub nie — głównie wszystko brała na wiarę; może to ją odrobinkę gubiło? Nie wiedziała, czy jest z nią coś nie tak, czy to otoczenie sprawiało, że czasami czuła się jak życiowa ofiara. Poddała się zabiegom ogarnięcia przez Sheenani. Nie zamierzała jednak odpuścić tego ciasta, nawet jeśli nie radziła sobie za dobrze. Nie chciała też się tu rozpłakać i nie zamierzała. W głębi duszy Cassandra była silną dziewczyną. Może czasami wszystko się jej waliło na głowę, ale sobie radziła, tak? Pokiwała głową, że to dobry pomysł, aby skrzaty pomogły jej się ogarnąć, przeniosła więc na istotki swoje spojrzenie. - Przepraszam Was i... pomożecie mi? Proszę? Nie będę już tu robić takiego bałaganu, obiecuje. - Dała słowo honoru, mając nadzieje, że naprawdę już nic przypadkiem nie zmaluje. Skrzaty, jak to uczynne skrzaty — czarami doprowadziły Cassandre tak, aby znowu wyglądała, jakby w ogóle nie wchodziła do kuchni. Same też pomogły roztopić masło. Tak więc praca jakoś szła, z początku nie najlepiej to się zaczęło, ale z pomocą kuchennych pomocników i puchońskiej przyjaciółki, Walker wiedziała, że da sobie radę. - Co Ty mówisz na pewno wyszłoby lepiej. - Uśmiechnęła się, po prostu magia czasami taka była — kapryśna. Dlatego Cassandra odłożyła na chwilę różdżkę, aby zająć się przygotowaniem ciasta i blaszki po mugolsku. Będzie to bezpieczniejsze niż zdemolowanie całej kuchni za pomocą różdżki. Z pewnością nadal wierzyła w Doirowe umiejętności kuchenno- czarodziejskie.