Może… Tony nie uwierzył ani przez chwilę w jego obojętność, bo choć głos mówił jedno to twarz zdradzała wszystko. W odpowiedzi na to, co wyszeptał mu na ucho Nico uśmiechnął się i pokręcił głową. A mówili, że to on jest starym zboczeńcem.
Postanowił tego nie skomentować, przynajmniej teraz. Ale posłał mu wiele mówiące spojrzenie, sugerując, że jeszcze wróci do tej sprawy w swoim czasie.
Szli przez chwilę w milczeniu, ale cisza wcale nie przeszkadzała Diazowi. W sumie to na to, jak śmiało szeptał mu do ucha zbereźności w biały dzień, to Nico wydawał się dosyć skrępowany. Zupełnie, jakbym cię oniemieślał - pomyślał przemytnik, mijając kolejne szyldy. Nie chciało mu się wychodzić z inicjatywą, nie póki nie znajdą się w samochodzie. Może to i dobrze, że akompaniowała im cisza? Atmosfera przez to stawała się coraz gęstsza.
W końcu doszli do miejsca, w które kierował go Tony. Katalończyk wyjął różdżkę i stuknął ją w charakterystyczny sposób w ceglaną ścianę. Skrawek po skrawku odkrywała ona przejście na podwórko za Dziurawym Kotłem.
Uśmiechnął się do niego, dusząc w sobie przegłupią chęć by wyciągnąć do niego rękę. Nie był zakochanym idiotą, żeby trzymać się za rączkę z kimkolwiek, kto… nieważne. Szybko przeszli przez pusty o tej porze pub i już po chwili wyszli na mugolską część ulicy.
Zatrzymał się dopiero przy swoim samochodzie, czarnej Corvecie. Wyjął kluczyki i podszedł do niej od strony pasażera. Przekręcił zamek i otworzył Bonnie, gestem zapraszając Nico do środka.
- Dwa razy nie będę powtarzał - rzucił pół-żartem, pół-serio.
- Zabieram cię przejażdżkę. Imponująco nie będzie, bo to przecież tylko ten zasrany Londyn. Ale z tyłu mam prowiant - mruknął, opierając łokieć o drzwi. Bacznie obserwował jego reakcję, bo nauczony doświadczeniem wiedział, że mogło być różnie. Mógł tylko mieć nadzieję, że go nie wystraszy.
+