Owa biblioteka została wybudowana w 1841roku, dwieście pięćdziesiąt lat później Angielska Królowa postanowiła ją zmodernizować. Możemy w niej zobaczyć zapiski sięgające pamięcią aż szesnastego wieku. Ponadto na jej zakurzonych półkach znajdują się starożytne mapy.
Na szczęście nie przewróciła się, jak to czasem bywało, gdy teleportowała się z kimś. - Nie denerwuj się - uspokajała go - a więc ślub był tajemnicą, tak? I pewnie rodzice Christine też o tym nie wiedzieli? - zapytała. - Ach wy - pogroziła palcem, jednak nie miała zamiaru na niego się wydzierać. - Prowadź.
Zbliżało się popołudie. Lena ubrana w różowy sweterek i ciemne dżinsy weszła spokojnie po schodach widących do głównego wejścia. Poprawiła rozpuszczone włosy i weszła do środka. W głównym holu podeszła do bibliotekarki, która właśnie w tym momencie szukała czegoś w komputerze. - Szukam czegoś o kulturze germańskiej w średniowieczu - powiedział patrząc wprost na bujne rude loki kobiety za marmurowym blatem. Tamta spojrzała się na Lenę i poprawiła okulary: - Proszę przejść do działu histria średniowiecza, drugi korytarz po lewej - powiedziała wskazując palcem. Lena cicho podziękowała i skierowała sie w wyznaczoną stronę. Korytarzyk był wąski, ale można było tutaj wygodnie usiąść i poczytać wypożyczoną książkę. Lena odnalazła to co szukala. Pokazała to kobiecie, która akurat obsługiwała ten dział, i w koncu mogła rozkoszować sie lekturą.
Przytrzymał ją, gdy zauważył, że się zachwiała przy teleportowaniu. Spojrzał na nią morderczo. - Moi wiedzieli, ale co nie zmienia faktu, że nagle zjawiam się z obcą kobietą u niego w bibliotece. Mówię Ci, że weźmie Cię za Christy. Za to już przepraszam - bąknął pod nosem, otwierając przed nią majestatyczne drzwi. Nie było to dziwne, że cała biblioteka narodowa była olbrzymia. Co chwilę spotykali wewnętrznych pracowników, z którymi Kazuo się witał. - Jakie książki lubi Twoja mama? - spytał, jakoś wymknęło mu to z głowy. Z oddali na szczycie schodów ujrzał swojego ojca. Wysoki, już sędziwy człowiek opierał się o poręczę, strasznie gestykulując. Kazuo od razu spuścił wzrok, mając nadzieję, że ojciec nie zobaczy tej czarnej czupryny.
- Nie szkodzi, rozumiem - odpowiedziała. Nie wnikała już bardziej w tę zagmatwaną sytuację. Nie musiała i nawet nie chciała wiedzieć wszystkiego. - Jakie? - zapytała samą siebie. Musiała się nad tym chwilę zastanowić. Przypominała sobie tytuły i autorów czytanych przez jej matkę książek. - Lubi książki przygodowe, o wyprawach w nieznane kraje. Także te pisane przez niemagicznych ludzi. Upodobała też sobie twórczość Szekspira - dodała. Nieraz widziała, jak niegdyś, w wolnym czasie jej matka czytywała Makbeta czy Sen nocy letniej.
Cieszył się, że nie musiał jej tego tłumaczyć. Wolał ominąć fragmenty rodzinne i przejść do rzeczy. Ujął dłoń Gabrielli, ruszając żwawszym krokiem w stronę regałów podróżniczych. Kątem oka zauważył, że i ojciec drgnął, zaczął iść ich kierunku. Kazuo przeklął pod nosem. - Kraj? - spytał - Może jeśli zobaczy, jak tam jest świetnie, będzie chciała pojechać. Nabierze w ogóle jakiś... - przerwał, ujrzawszy stojącego za Gabrielle ojca. Cóż, siwa już czupryna i małe, brązowe ślepia zakryte sporymi okularami. Chrząknął. - Witaj, ojcze - powiedział jakoś niepewnie i oschle. Ten zaś uniósł brwi, wyciągnął dłoń do Gab, lecz zanim zdążyła ją uścisnąć, szybko ją przytulił - O jakże miło Cię poznać! Witaj w rodzinie! - mówił wręcz wniebowzięty - Kazuo, późno mi pokazujesz wybrankę swego serca, ale jaka jesteś piękna, moja droga! Młody mężczyzna był niebywale zmieszany, spojrzał przepraszająco na przyjaciółkę. - Właściwie, ojcze, to jest Gabrielle, moja świadkowa. - przedstawił brunetkę, uśmiechając się lekko - I nie zaprzeczam, jest piękna. Christy poznasz w swoim czasie - dodał, chcąc uniknąć takich sytuacji. Cóż, wierzył, że z czasem nie rzucą się na nią, całując i przytulając oraz wiwatując "witaj w rodzinie" lub też mówiąc, że w końcu znalazł sobie porządną dziewczynę. - Mamy do Ciebie sprawę - szybko rzekł, widząc jak siwy mężczyzna otwiera już buzię, aby coś powiedzieć. - Szukamy książek dla mamy Gab, chcemy umilić jej życie. Tak więc - Nie zaczynaj zdania od więc. Kazuo warknął pod nosem. - Mama Gabierielle... - zaczął ponownie - lubi książki zarówno przygodowe jak o wyprawach. I klasykę, mam tu na myśli Szekspira. Ojciec pokiwał tylko głową, a następnie zniknął za regałami. Kazuo chrząknął, podrapał się po głowie, a następnie wzrok utkwił w Gabrielle.
Mimo że mentalnie była przygotowana i tak sytuacja ją zaskoczyła. Nie spodziewała się tak dobrego przyjęcia. Oczywiście z tego powodu, że została wzięta za kogoś innego. Nie umknęły jej słowa o jej urodzie. Zawsze chętnie słuchała komplementów na swój temat, szczególnie, że nie uważała się za piękność. A i pochlebstwa nie często docierały do jej uszu. Była dosyć zmieszana, lecz starała się tego nie okazywać. I miała nadzieję, że jej się udało. Gdy tylko została uwolniona z objęć, utkwiła wzrok w jednym z regałów. Nie chciała widzieć tego wzroku pana Shiomi, który ewidentnie ukazywał, jak zawiódł się, bo myślał, że zobaczył swoją synową, jednak niestety okazało się to pomyłką. Dlatego też cieszyła się, że Kazuo wyjaśnił całą sprawę. Nie miała w tej chwili ochoty na mówienie czegokolwiek, czuła się niezręcznie. Dopiero gdy ojciec Kazuo oddalił się, odetchnęła z ulgą. - No, nie było tak źle - próbowała pocieszyć przyjaciela, którego mina nie była wesoła.
- Żle...? - spytał i zaczął się śmiać - Było tragicznie - położył dłoń na brzuchu, próbując zdusić w sobie głośny chichot. Ugryzł się w język. Nie wiedział dlaczego, ale po całej sytuacji uznał ją za komiczną, wręcz absurdalną. - A może też jej kupimy muffiny? Ojciec zawsze kupował je, wracając z pracy. Spodobają się jej? - spytał, biorąc do rąk książki Cejrowskiego. Z tego co zrozumiał, były o Ameryce Południowej. Indianie? Może być ciekawe.
- Bardzo tragicznie, baaardzo - zaśmiała się cicho. W normalnej sytuacji jej głos byłoby słychać wszędzie, jednak wiedziała, że w bibliotece trzeba się cicho zachowywać. - Tak, na pewno. I słodycze i książki - odpowiedziała. Chodzili po bibliotece przez dłuższy czas, wybierając odpowiednie pozycje. Niektóre były krótkie, a niektóre naprawdę długie. Gabrielle miała nadzieję, że spodobają się one jej matce i nie zmęczą jej zbytnio. W pewnym momencie zaburczało jej w brzuchu. - Jak tylko skończymy, idziemy coś zjeść - zakomenderowała.
Zmrużył oczy gniewnie, odchodząc parę kroków do kolejnego zbioru książek. Kochał swoich rodziców - ale życie, które prowadził, wolał zostawiać w domu, bez ich komentarzy, a nawet rad. - Jesteś bezduszną istotną - warknął pod nosem. W końcu pojawił się pracownik ojca, który powitał go w języku japońskim, poinformował ich również, że książki czekają przy głównym holu i zostaną wypożyczone na konto pana Shiomi. Kazuo ukłonił się. - Właśnie powiedział, że wszystko na nas czeka w holu głównym. Na co masz ochotę, Gabiś? - spytał, czochrając jej włosy. A co! Niech ma za swoje.
- Ja? Bezduszna? - powiedziała cicho, zdziwiona. Nie śmiała się już. Nagle poczuła się dziwnie. Te uczucie zostało spotęgowane, kiedy Kazuo rozmawiał po japońsku z jakimś mężczyzną. Nic nie rozumiała, nie znała tego języka. Jaką była ignorantką. Ile jeszcze rzeczy musiała się dowiedzieć, musiała przeżyć. Gdy tylko przyjaciel wyjaśnił jej, o co chodzi, uspokoiła się, a niespokojne myśli zniknęły. - Ej, no - oburzyła się, gdy jej włosy zostały potargane. Skupiła się, a po chwili znowu były ułożone w fale. Nie było śladu po jakiejkolwiek agresji na nie ze strony Japończyka. - Na naprawdę dobrą pizzę - wyszczerzyła się.
- Oczywiście, że taka jesteś. Zobaczysz, też będę się śmiał, gdy będziesz chciała zapoznać chłopaka ze swoją mamą. - burknął, idąc z nią w stronę bogato zdobionego holu. Nie skupiał się na jego wnętrzu, ponieważ widział go już tyle razy, wręcz nudziło go już to. Zaśmiał się, gdy fuknęła na niego oburzona. - Masz za swoje - skomentował, lecz zbladła mu szybko mina, jak wyglądała jeszcze lepiej niż przedtem. Poprosił Gab, aby poczekała, a on szybko skoczy po książki. Mówiąc "szybko", miał to naprawdę na myśli. Bowiem w mgnieniu oka znalazł się przy bibliotekarce, do której uśmiechnął się lekko. Nie dał się zgadać, wziął książki i po dwóch minutach znów był przy brunetce. - To prowadź do dobrego lokalu - rzekł z uśmiechem, wkładając księgi do torby.
- Zobaczymy, czy w ogóle do tego dojdzie - odparła stanowczo, jednak nie miała siły gniewać się na niego zbyt długo. Skinęła głową na znak, że poczeka. W tym czasie rozglądała się po imponującym wnętrzu biblioteki. Jednak nie trwało to długo, przyjaciel zaraz przybył z powrotem. - Dobrze - dodała, po czym wyszli z biblioteki.
[wymyślę ten lokal, jak tylko wejdę na komputer :)]
Któż by się spodziewał, ze biblioteka Hogwartu kiedykolwiek będzie miała zbyt mały zasób ksiąg dla jakiegoś ucznia? Cóż, jeśli chodzi o wielkiego miłośnika historii, poszukującego informacji o historii mugolów - owszem jest to możliwe. Mimo swego dosyć nieprzyjemnego charakteru i przynależności do domu węża, panna Gray nigdy nie była, nie jest i nie będzie czystej krwi czarodziejką. Gdyby nie czarodziejskie korzenie ojca, byłby ona zwykłą, jak mówią, plugawą mugolką. Jednakże, szczerze powiedziawszy, nie była ona typem czarodziejki z obsesją na punkcie pochodzenia. Mieszkając i wychowując się w domu, gdzie ani czarodzieje, ani ludzie niemagiczni nigdy nie byli krytykowani, jej historyczne zainteresowania obejmowały zarówno jedna jak i drugą "grupę" ludzi. Ślizgając się w końcu dotarła do budynku. Szybkim krokiem weszła do budynku i zaczęła wertować dział historyczny.
Wszystko działo się bardzo, ale to bardzo szybko! Tu nie mógł jej namówić na wyjście z baru, a tu już musiał zająć się następną dziewczyną… Zguba czekała na niego przed barem nieudacznika… Impreza Villiers’a została chyba połączona z jakąś zupełnie inną akcją! Te urodziny przejdą do historii! Ale pomimo wszystko… Od dziwnej rozmowy willowatego faceta ze Scarlett upłynęło sporo czasu… Już zaczęli się martwić, że nie przyjdzie… Drugą dziewczynę ułożono pod jednym z największych regałów w bibliotece. Czy można chcieć czegoś więcej? No może jej świadomości. Ale czy to rzeczywiście była MMS? I czy to SMS powinna ją uratować? A czy w ogóle SMS tu przyjdzie? A może zostawi biedne dziewczynę na pastwę losu? Biblioteka pusta i godzina późna… „Czas płynie, zegar robi znajome tik tak… W rytm zdarzeń, które Ci pokażą czy los okrutny się ukaże…”Może i przed budynkiem biblioteki nikogo nie było, ale drzwi uchylone czekały, jakoby nawet człowiek bez wielkiej siły mógł po prostu je otworzyć.
Nadszedł kolejny dzień. Kolejny, który został przywitany mocną kawą z dodatkiem cynamonu i mocnym papierosem z dodatkiem wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych. Wspaniale. W piżamie, potarganych włosach zasiadła przy prowizorycznym stoliku w ICH mieszkanku, złożonego ze skrzynki, na której leżały stare drzwi. W jednej dłoni trzymała filiżankę z parującym płynem, w drugiej zaś papierosa, raz po raz przytykając go do ust bez wyrazu. Nie mogła uwierzyć, że go nie ma. Że po prostu wyjechał do matki. Jak mógł? Wiedział, że jej matka się od niej odwróciła. Choć nie wiedział, że wciąż pisze do niej listy. O wszystkim i o niczym. W końcu nigdy nie dostała żadnej odpowiedzi, więc skąd mógł wiedzieć? Nie budziło ich stukanie sowy w szybę. Co najwyżej deszcz bębniący o parapet. Ale teraz? Teraz była pustka. Siedziała w pustym mieszkaniu, gapiąc się w surową ścianę. I myśląc o tym, który zapewne teraz w ogóle o niej nie myśli. Przecież była matka. Matka, matka i tylko matka. Może ją kochał bardziej od ciebie, Levee? Zanim zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, spojrzała na zegarek. Była spóźniona. Odskoczyła jak poparzona od blatu, stawiając na nim resztki kawy, by po raz ostatni zaciągnąć się fajką. Która znalazła swe miejsce za oknem, na chodniku. Bo przecież śmietnik był za daleko. Tak samo jak łazienka, która jako jedyna w miarę funkcjonowała. Ale pobiegła tam z przerażeniem w oczach, szykując się pospiesznie do wyjścia. Naciągając na siebie niedbale ubrania. Nie spostrzegła się, że bluzkę ma na lewej stronie. Chwyciła tylko szybko torebkę, teleportując się bardzo niezgrabnie do Londynu. I zaraz potem zwymiotowała pod jednym z budynków, dopiero co wypitym napojem. Zawsze, kiedy pędziła na złamanie karku, robiło jej się niedobrze od aportacji. A teraz? Teraz posprzątałaby wszystko chłoszczyścem, ale była wśród mugoli. Otarła się zatem mugolską chusteczką, by wpakować do ust mugolską gumę do żucia i udać się do biblioteki. Dopadła łazienki, gdzie umyła pospiesznie zęby, po mugolsku. Bo wszędzie byli mugole. W kabinach również. Spojrzała na swoją mizerną, bladą twarz, którą postanowiła przemyć zimną wodą. Lecz nic to nie dało. Zrezygnowana poszła tam, gdzie pracowała. Jej przełożona popatrzyła na nią groźnie, lecz Delinger uśmiechnęła się przepraszająco. Nie spóźniała się. Nigdy. To było poniżej krytyki. Ale bez niego... bez niego nic jej się nie chciało. Nienawidziła tego cholernego uzależnienia. Nienawidziła jego. I jego matki. I wszystkich na świecie. I dokładnie z takim humorem poszła na dział ksiąg historycznych. Dotykała je niczym największy skarb. Przejeżdżała palcami po ich fakturze, chłonęła zapach pergaminu po otwarciu. Kochała to. Kochała zgłębiać tajemnice druku, kochała świat zapełniony literami. Lecz zaraz została z niego wyrwana, ponieważ musiała skatalogować pozycje tomów. Nienawidziła tego całym sercem. Bo potem musiała obsługiwać tych wszystkich przypadkowych ludzi, którzy wydawali jej się być tacy tępi. Ciągle o coś pytali, niczego nie potrafili znaleźć, ciągle musiała im coś tłumaczyć, szukać, podawać, choć mieli obie ręce sprawne, tak samo jak nogi. Nie pomagały starannie opisywane wielkimi literami kartki, które wieszała dosłownie wszędzie, aby każdy je mógł zobaczyć. Nie. Była ich niewolnicą. Matka zapewne dostała zawału na wieść o tym, że pracuje w tak mugolskim miejscu. Serce Levee też podskakiwało do gardła, nie mając kontaktu z magią. Jedyne, co ją tu trzymało, to świadomość zbliżających się wakacji i poprawy swego bytu. Tak, właśnie tak. Dziwne, że zgrywało się to wraz z JEGO przybyciem. Westchnęła, wykonując swoją pracę, a kiedy po południu mogła wreszcie wrócić do domu, to opadła w bezruchu na materac, zastanawiając się nad wszystkim i nad niczym. Zaraz pewnie wyśle kolejny list, który trafi w próżnię.
z/t
Silas Clark
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 189
C. szczególne : Długie dredy często wiązane na czubku głowy
Silas koniecznie musiał zwiększyć zakres swoich podręczników dotyczących eliksirów. Wiedza była dla niego ważna, a on chciał jej więcej i więcej. Nie znał się jeszcze na teleportacji, albo też inaczej, nie zdawał na teleportację, dlatego znalazł jakiegoś wyjątkowo sympatycznego ucznia z domu Ravenclaw, który zgodził się wyruszyć z nim w podróż do Londynu. Był tutaj po raz pierwszy więc ani trochę nie znam tego miejsca. Dotarli tutaj dość szybko, a potem on poszedł szukać odpowiednich dla siebie zbiorów podczas gdy jego kolega zajął się zupełnie inną kolekcją. Jego interesowała Historia. Wziął do ręki kilka książek, a wiedząc, że trochę mu to zejdzie to usiadł na posadzce w jednym z rzędów i oparł plecy o ścianę. Akurat sięgał po ksiażkę, gdy coś mignęło mu w oczach. Najpierw pomyślał, że to po prostu słońce robi mu żarty, ale potem przyjrzał się dokładniej migającemu przedmiotowi, który leżał na ziemi przy pułkach. Wziął pierścień do ręki i przyjrzał się mu z bliska. Zaraz ruszył do swojego kumpla. -Felix zobacz. Nie uwierzysz co znalazłem. Patrz. Kamień księżycowy i czyste srebro. Musiał być dla kogoś cenny, chociaż wygląda jak zabytkowy- powiedział do niego szeptem, chociaż można było wyczuć w jego głosie nutkę podniecenia. Kolega uśmiechnął się tylko i powiedział, że jest szczęściarzem i ruszył dalej do książek, tłumacząc że znalazł coś ciekawego. Silas został przy stoliku przyglądając się uważnie pierścieniowi, dostrzegł na nim bowiem coś jeszcze. -Najdroższej Kitty- Flavius- przeczytał szeptem po czym schował pierścień do kieszeni. Wrócił do ksiażek by dalej szukać tego co mu było potrzebne. Gdy znalazł to co trzeba po prostu wraz z Felixem się stąd deportowali.
Zaraz po liście Qahira, z bólem serca, ale ubrała się i dokończyła pisać list do Chucka, tym razem. Nienawidzę Cię. Z całego serca Cię nienawidzę. Tak jak Twojej matki. Bo mi Cię zabrała. A Ty mnie zostawiłeś. Nie, nie radzę sobie. Wszędzie dookoła jest pustka i niechęć, bo nie mam nawet z kim porozmawiać. Wiesz, jakie to uczucie? Oczywiście, że nie. Ty możesz robić co chcesz. Wyjeżdżać, przyjeżdżać, brać mnie, odstawiać, wszystko Ci jedno. A ja muszę być, muszę być cierpliwa, ciepła i kochająca, muszę kiwać głową, że tak, oczywiście, tak będzie, bo przecież tak chcesz. Ale ja już mam dosyć, mam tak bardzo dosyć, że aż mi niedobrze. Do tego doporowadziłeś! Patrz na to i zastanów się nad sobą, na swoim postępowaniem. Bo ja nie jestem z kamienia, super wytrzymała, nie, nie. Tak. Przyjadę na tyle, na ile będziesz chciał. Kocham, Levee Tak właśnie wyglądały sprawy, o których nikomu nie mówiła. Chciała napisać mu jeszcze więcej, ale nie miała już siły. Na nic. Chciała tylko wyjść z domu, teleportować się do Londynu, by pójść na ten cholerny remanent. I gdy tylko przekroczyła próg biblioteki, nakazano jej wywiesić karteczkę ZAMKNIĘTE DO ODWOŁANIA. ZA UTRUDNIENIA PRZEPRASZAMY. Tak właśnie zrobiła. Wyjęła mugolską kartkę, wzięła do ręki mugolski długopis i napisała wszystko wielkimi, wyraźnymi literami. Choć z doświadczenia wiedziała, że to nic nie zmieni. I tak tego nie przeczytają i będą ciągnąć za klamkę. Banda idiotów. Ale tak, przykleiła ją do drzwi, a potem wraz z innymi pracownikami zaczęła przeglądać wszystkie książki. Tomy. Tomiska. Spisywanie, katalogowanie, sprawdzanie stanu, wpisywanie do mugolskiego komputera, drukowanie karteczek z opisami. Było tego multum. Milion milionów, a nawet więcej. Siedzieli po nocach i we dnie, zamawiając hektolitry kawy i jedzenie na dowóz. A potem od nowa. Odkurzanie, konserwacje... po paru dniach miała już dosyć, choć zauważyła niewątpliwy plus całej sytuacji - k o n i e c z m y ś l e n i e m. Dlatego z lekkim rozczarowaniem przyjęła wiadomość, iż to już koniec ich pracy. Choć naturalnie jutro miała przyjść normalnie, jako bibliotekarka. Nieważne, że skończyli o drugiej w nocy, a na siódmą trzeba być w pracy. To był jawny wyzysk. Nie sądziła, że mugole mają tak ciężko w życiu... Zanim jednak zdążyła im współczuć, to po prostu zabrała się stamtąd, marząc tylko o gorącej kąpieli i... tak. Pustym materacu.
Ava bardzo, bardzo szukała pracy. Co ona mogła robić? Przecież jedyne na czym się znała, to oszukiwanie i smoki. Zobaczyła w gazecie ogłoszenie, że poszukują pomocnika w Bibliotece Narodowej. Nie wydawało jej się to za specjalnie ciekawe zajęcie, ale jeśli nie spróbuje to nadal będzie biedakiem. Ładnie się ubrała, stawiając dalej przede wszystkim na wygodę. Wyjątkowo założyła białą koszulę i czarne spodenki. Miała nadzieję, że bibliotekarka zrozumie, iż jest prawie czterdzieści stopni na dworze, a Ava nie ma żadnej sukienki, którą mogłaby dla niej założyć. Odpowiedziała na wszystkie pytania na rozmowie kwalifikacyjnej, przedstawiając siebie jako pasjonatkę smoków. Oczywiście, nie wspomniała, że posiada tyle informacji, bo ma ich hodowlę i Erskinowie od pokoleń zajmują się tresowaniem smoków. Spytała się bibliotekarka Avy, kiedy mogłaby zacząć. Odpowiedź była krótka: już. I tak cały dzień spędziła na porządkowaniu książek, zaznajamianiem się z katalogiem i systemem, który pozwala wypożyczać i zwracać. Cudownie, to był najnudniejszy dzień w jej życiu.
Maski, które zakładamy niemal codziennie sprawiają, że musimy zmieniać podejście do życia. Musimy rezygnować z własnych pobudek, które zszywają w naszych umysłach fenomenalne dziury, których nie potrafimy się pozbyć. Staczamy się na dno, by potem odbić się i rozwinąć skrzydła; dokładnie tak samo jak robią to feniksy, które odradzają się z popiołów. Czy nie jest to przemiana, do której powinniśmy dążyć zawsze, przy każdym możliwym upadku? Być może, ale na to pytania, odpowiedź znają tylko górnolotni filozofowie, którzy budują nasze żywoty oparte na tezach fizjologii i wewnętrznych pragnień. My jak ślepcy dążymy do samorealizacji, która destrukcyjnie wyniszcza najbliższych. Czy takie jednostki stoją jednak na naszej drodze, w momencie gdy trzeba wszystko postawić na jedną kartę? Wątpliwe, a przecież życie dopiero się rozpoczęło. Szach mat. Prince uwielbiał spędzać dnie i wieczory w bibliotece. Nie dlatego, że udowadniał komukolwiek, że płynie w nim nuta inteligencji. Bardziej chodziło o sam fakt panującej tu ciszy, za którą było mu tak tęskno. Moment, w którym mógł wertować kartki, wdychać przyjemną woń ksiąg, a finalnie napawać się ich wnętrzem. Ekscytacja jaką przeżywał za każdym razem w świecie dalekim obłudzie i wyrafinowaniu, czuł się człowiekiem spełnionym. Idealnym. Fantazyjnie zmyślonym i utopijnym, a mimo to nie rezygnował. Sprawdzał i analizował istoty, które przewijały się przez to miejsce niczym najlepsze trofea. Piękni. Inteligentni, lub tak bardzo pogrążeni w potrzebie bycia kimś zupełnie innym. Armstrong słynął z tego iż był dobrym i wyrafinowanym obserwatorem. Uwielbiał wtapiać się w tłum, tęczówkami odszukiwać osoby, które dadzą mu spełnienie, a finalnie odnajdzie drogę do czegoś więcej niż tylko… Przygodny seks. Wszyscy pragniemy zaspokojenia nie tyle potrzeb fizjologicznych, co właśnie tych ukrytych w umyśle, przez który codziennie przepływają tysiące informacji. Rodzi się kolejny tysiąc pytań, a ostatecznie docieramy do punktu wyjścia, w którym zaledwie poznajmy minimalną cząsteczkę nas samych. Tkwił przy jednym z mugolskich regałów, poszukując czegoś na temat Wilde’a, którego wielbił ponad własne życie. Filozofa. Poetę i mężczyznę, który w swym grzechu tak bardzo zatracił się w młodzieńczym pędzie, a mimo to odnalazł właściwą ścieżkę. Za późno? Za wcześnie? Właściwie po co jej szukał; każdy jakby nie patrzeć potrzebuje wewnętrznego oczyszczenia, a to przychodzi tylko i wyłącznie wtedy, gdy grzechy młodości przestają odbywać się w umysłach, a znajdują ujście i wypełniają każdy kanalik nerwowy, jakby było to najlepsze, co może nas spotkać. -Jak długo przyjdzie mi tkwić w miejscu, które owiane jest tą cholerną pustką… Stał. Czekał. Dzisiaj chciał być ofiarą.
Prawda była taka, iż Antoinette nie miała tutaj zbyt wielu rozrywek. Podczas gdy jej koleżanki z dormitorium namawiały ją na wizytę w barze, na chwilę wyluzowania, ona tłumaczyła się bólem głowy bądź natłokiem nauki. Takie rozrywki zdecydowanie nie były dla niej, uważała je za grubiańskie i niegodne swojej osoby. No proszę was, gdzie taka Tosia by się pchała do jakieś speluny w Londynie w swoich bucikach od Prady i sukience od Toma Forda, było to dla niej dość groteskowe. Do głosu dochodziły jednak też wątpliwości, bowiem Grimaldi doskonale wiedziała, że z takim stosunkiem nigdy nie dopasuje się do tego towarzystwa, a już na pewno nie się tutaj nie zadomowi, bowiem wciąż czuła się obco wśród tych wszystkich dziewcząt ze Sfinksa nie mających najmniejszego problemu z aklimatyzacją. Tylko ona ciągle czegoś odmawiała, równocześnie sprawiając, iż jej cel zadomowienia się tutaj stawał się nieosiągalny. Miała wrażenie, że szuka w złych miejscach, ale czy ten świat był cokolwiek wart, skoro opierał się na pijanych weekendach i ilości wypitego alkoholu? Tosia nie chciała być częścią tego świata, to wiedziała na pewno. Ale chciała spróbować i zakosztować takiego życia, które do tej pory tak skutecznie ją odpychało. Udawać przed drugą osobą, że jest się kimś innym, nie jest aż tak złe, jak udawanie tego przed samym sobą - ale ona musiała spróbować. Zawsze musiała poznać, zanim wyda osąd. Do biblioteki również udała się w celu zabicia nudy, ewentualnej obserwacji. Wszakże dopiero później mogła wyrobić sobie zdanie o danym środowisku. Do Londynu dostała się wraz z koleżanką krukonką, która teleportując się do miasta, zabrała Antoinette ze sobą - taka z niej była uciekinierka! Chciała jednak odwiedzić jakieś mugolskie miejsce, brakowało jej tej względnej normalności, utrzymywanej w pałacu. Zgodnie z poleceniem bibliotekarki skręciła w jedną uliczkę utworzoną z regałów, ale zanim zdążyła dość do literatury francuskiej, usłyszała chłopaka, samotnie przeszukującego jeden z regałów, zdaje się, że pod nazwiskiem Wilde'a. - Oh, wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas sięgają po gwiazdy. - zatrzymała się, biorąc prostokątną kopertówkę od Celine w dłonie i spoglądając na Prince'a, który jeszcze stał do niej tyłem. Antoinette była osóbką wykształconą w różnych dziedzinach, a literatura to już generalnie była jej konikiem. Nawet ta mugolska, wszakże przez pół życia Grimaldi uczyła się mugolskiej kultury, oczywiście za sprawą swoich prywatnych nauczycieli. Jeżeli nieznajomy nie zna na tyle literatury Wilde'a, aby skojarzyć cytat, to i tak przecież może potraktować go jako odpowiedź na swoje pytanie. Byłoby zabawnie, gdyby okazał się mugolem i rozpoznał w niej księżniczkę Monako.
Dla niego nie miało znaczenia czy dziewczyna chodziła na imprezy, czy wolała siedzieć w domu. Właściwie tkwiło to w jego poważaniu. Dlaczego? To proste. Kobiety, które mają zbyt wiele do pokazania i zaoferowania są raczej nic nie wartymi marionetkami w rękach takich mężczyzn jak Armstrong, a te niewinne… Nieśmiałe… Są najlepszym obiektem pożądania. Fakt, faktem na chwilę. Może czasem dłuższą niż kilka spotkań, ale każdy „samiec alfa” w pewnym momencie zaczyna się nudzić i potrzebuje łatwej przygody, by po tym wrócić i położyć się obok dziewczyny, kobiety, która czekała. Podłe? Bezlitosne? Życie nie jest proste. On też cenił naukę. Książki. Uwielbiał moment, w którym mógł się zatapiać w czymś więcej niż kolejna impreza, bądź kieliszek alkoholu. Nie miał zamiaru prowadzić hulaszczego życia jak za czasów Trausnitz. To nie było dla niego, a wręcz przeciwnie… Czuł się w tym momencie jak strzępek człowieka, którego nic nie może pobudzić, a ma dopiero dwadzieścia dwa lata, hehs. Peszek. Dopiero gdy usłyszał melodyjny głosik jakiejś istotki, skierował na nią swoje leniwe spojrzenie, którym otaksował jej twarz, sylwetkę, a finalnie pozwolił myślom zidentyfikować zdanie, które wypowiedziała. Było to przyjemnym zaskoczeniem, bo rzadko kto potrafił wzbudzić w nim takie reakcje na słowa i przede wszystkim na literaturę. -Jeśli chcesz wiedzieć, co ma na myśli kobieta (…), nie słuchaj tego, co mówi, patrz na nią. – Uśmiechnął się szerzej, by po chwili pozwolić zabrać jej głos. Był jedną z lepszych melodii, jakie słyszał w ostatnim czasie, a pragnienie tego wszystkiego, by po prostu do niego przemawiała było silniejsze. Nie zważał na fakt, że mógł wyjść na zbyt poufałego. To nie miało znaczenia, raczej chodziło o to, że jego dzień ze złego, prawdopodobnie zamieni się w coś… Intrygującego. -Wiesz, gdy spotykam na swojej drodze ludzi, którzy cytują dzieła poetów, których uwielbiam bardziej niż własne życie, mam wrażenie, że gdzieś popełniłem błąd. Mogą oni czytać ze mnie jak z otwartej księgi. To tworzy historie. Ciekawe i niezbadane. Prince Armstrong, a Ty? – Uśmiechnął się, wykorzystując przy tym jeden ze swoich powalających uśmiechów, a po chwili podał jej rękę. Gdy odwzajemniła ten gest, nie odrywając od niej jasnych tęczówek ucałował zewnętrzną stronę dłoni, zostawiając na skórze wilgotny ślad ust. Zastanawiał się ile mogła mieć lat, widać było, że młodziutka, ale chciał żyć w przekonaniu iż ma nieco więcej, ale fakt faktem… Gdyby okazała się na tyle młoda i niedoświadczona, to stałaby się zakazanym owocem, który smakuje lepiej niż rzeczy oczywiste. Zatem jesteś pełnoletnia, księżniczko?
Jakby nie było, Tosia idealnie wpisywała się w ten kanon ofiary, który tak upodobał sobie Armstrong. Była raczej nieśmiała, ale swojego zdania potrafiła bronić naprawdę zaciekle, jako, iż traktowała je jako efekt przemyśleń i różnych, wyciągniętych wniosków, które uważała za podstawowe atrybuty człowieka myślącego. A o sobie, w tym temacie, miała naprawdę wysokie mniemanie, zresztą przecież została wychowana w takim systemie wartości. Ciężko się dziwić, że swoje zdanie uważała za ostateczne, nie dopuszczała do siebie możliwości pomyłki, a przyznanie się do niej, mogłoby jej przyjść z wielkim trudem. I dla Antoinette było to zaskoczeniem. Nie dość, że nieznajomy bez trudu rozpoznał autora wypowiedzianych przez nią słów, to jeszcze na dowód tego, rzucił innym, równie interesującym cytatem Wilde'a. Który w kontekście ich sytuacji faktycznie wydał się Tosi podejrzanie poufały, ale bardzo jej się mimo to spodobał. Na dworze takie wydarzenie nie miałoby mieć prawa miejsca. Zaczynało ją to intrygować, postać tajemniczego chłopaka wydawała się nietuzinkowa. Antoinette przekonana była, iż zna się na ludziach - w jakimże było to dziewczę, wychowywane przez pół życia pod kloszem, błędzie. Na dźwięk imienia Prince'a drgnęła nieznacznie. Jej pierwsza myśl była taka, że nieznajomy ją rozpoznał i zaraz zażąda pieniędzy, bo inaczej wyda wszystkim jej tożsamość. Po upływie dwóch sekund doszło do niej, że gdyby tak było, słowa chłopaka byłyby inne. Czyżby to był jej prawdziwy książę z bajki? - Antoinette Grimaldi - odparła zatem, nie kryjąc się ze swoim nazwiskiem, licząc jednak na to, że chłopak nie skojarzy, kim jest. Oczywiście do głowy dziewczynie nie przyszło, że on mógłby być czarodziejem, wszakże znajdowali się w mugolskiej bibliotece, a Grimaldi była przekonana, że żadna osoba powiązana z magią, nie zapuszczałaby się tutaj, oczywiście wyłączając ją. Szersze horyzonty, te sprawy, jak sądziła. Taa. - Jakakolwiek by nie była historia, tylko wielki człowiek może ją napisać. - znowu zaszpanowała cytatem, błądząc brązowymi tęczówkami po twarzy Prince'a, kiedy ten całował jej dłoń. Jej książę był przystojny. To naturalne, że od razu zapragnęła być jego księżniczką, zwłaszcza, że wcześniej jeszcze nikt nie zachowywał się wobec niej w ten sposób. Jasne, wielu było młodzieńców ze szlachetnych rodów, którzy mogli pochwalić się znajomością literatury oraz nienagannymi manierami, ale ich zawsze interesowała pozycja Antoinette, a nie ona sama. Prince natomiast zainteresował się nią, jej osobą, nie wiedząc nawet kim dokładnie jest, po prostu zaintrygowała go wypowiedź Tosi. To musiał być prawdziwy książę! - To żaden błąd, jak możesz tak bluźnić! To jest sposób, który pomaga wrażliwym duszom odnaleźć drogę do siebie, w ten sposób mogą się prześwietlić sferę duchową. - odparła z lekkim uśmiechem i nawet całkiem pewnie. Oczyma wyobraźni już widziała siebie i Prince'a za dwadzieścia lat z gromadką dzieci, podczas gdy to oczywiście Tosia obejmuje tron Monako, a jej oświecony mąż, fan literatury i samej postaci Oscara Wilde'a, jest jej wsparciem i opoką. Ten obrazek zadziałał na Antoinette tak silnie, że aż podeszła bliżej Prince'a. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że książę może okazać się żabą.
Z mężczyznami jest jeden problem. Sami wpadają we własne sidła, w momencie gdy bardzo chcą zatuszować swoje kłamstwa. Jeden fałszywy ruch. Krok. Wszystko się kończy. Dziś ta nitka się urywa – nabiera zupełnie innego znaczenia. Zatem, co taki Prince mógłby mieć z zabawy niewinną i słodką Tosią? Wiele. Wiele. Byłaby nie tylko emocjonalną rozrywką, ale ukoiłaby jego rozkołatane serce, które tak chętnie ucieka do coraz to mroczniejszych zakamarków ludzkiej podświadomości, byleby poczuć adrenalinę, jaka może pompować krew i nadawać tempa życiu. Zatem kotara opada. Wszystko staje się niemal jasne, a Prince, który na co dzień uchodzi jedynie za człowieka, który jest właścicielem Luny – ma też mózg, który całkiem nieźle pracuje i wiedzę na temat… Mugolskich, wybitnych pisarzy. Czy to nie lekki paradoks? Księżniczka Monako w ramionach psychologicznego kunsztu Armstronga, który z rozkoszą zrobiłby jej sieczke w głowie, ale… Z drugiej strony, to nie tak, że on ranił ludzi celowo. Wręcz przeciwnie. Robił to zupełnie nieświadomie. Był wszak młody, nierozgarnięty. Popełniał błędy jak każdy człowiek. Upadał. Podnosił się. Pił. Uprawiał seks. Czytał, kontemplował nad sensem życia. Tak wiele czynności, a mimo to – tak mało czasu na to, by poczuć, że się żyje. Żadnego bodźca. Żadnego sensu. Wszystko mechaniczne i sztampowe. I gdyby tylko znał myśli dziewczęcia, z pewnością nabrałby zupełnie innego zaangażowania w ów rozmowę. Nie chciał jej rozczarować, ale widocznie życie płata różne figle, prawda? Status majątkowy, towarzyski czy nawet społeczny nie robił mu większej różnicy. Mogła być nawet pieprzoną księżniczką kosmosu, a on traktowałby ją zupełnie tak samo, jak pięć minut wcześniej. Nie w smak mu było patrzenie na ludzi, którzy jedynie szukali w rozmówcy grubego portfela, który mógł przynieść korzyści materialne. Czyż ona sama w sobie nie była na tyle interesujące, by porzucić te wszystkie przyziemne pragnienia i wypieprzyć je do kosza? Za samego Oscara Wilde’a powinna dostać w tym momencie order, medal czy inne odznaczenie, które upchnie ją na półce tych najlepszych i najbardziej intrygujących młodych kobiet. - Kiedy kobieta nie ma racji, pierwsza rzecz, którą należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić, Antoinette. – Uśmiechnął się nieco szerzej, bo dla niego to było zwykłe przekomarzanie, które niosło ze sobą nutę jakiejś specyficznej gry. Nie rozumiał tego, ale nadzwyczajnie było mu dobrze tkwić w tym czymś, co było zupełnie nieznane. -Zatem czyżbym musiał Cię przeprosić, co do oceny mojej osoby? Chociaż z drugiej strony jak to pisał Wilde w The Critic as Artist z 1891; Kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem. Odbiegasz myślami i frazami od mojego. To chyba jakieś… Przeznaczenie. Jak sądzisz? – Uśmiech rozkwitł mu jeszcze bardziej, a zaraz potem przeciągle przesunął językiem po dolnej wardze, w geście nieco erotycznym, a może i nawet wyuzdanym. Wlepiał w nią to swoje zimne, przeszywające spojrzenie, a poza jaką w tym momencie przyjął była mu najwygodniejsze. Uzależnienia budują coś najpiękniejszego i najbardziej toksycznego. Ciekawym zatem jest fakt, czy to było to, czego potrzebowała w tej chwili. Nie chciał w końcu zbyt szybko okazać się żabą. Jeżeli wilk jest u drzwi, jedyne wyjście to zaprosić go na obiad.
Naiwna, nieprzystosowana do prawdziwego życia Tosia w życiu nie podejrzewałaby, że Prince może o niej myśleć jako o rozrywce. W jej głowie wszystko było takie idealne, już zdążyła wyidealizować postać Prince'a do tego stopnia, że stwierdziła, iż to on bardziej nadawałby się na tron niż Louis od którego ciężko byłoby oczekiwać, że potrafi zacytować Wilde'a. A jak wiadomo, lub raczej nie wiadomo, był to jeden z najważniejszych wymogów objęcia tronu. No, przynajmniej według Antoinette. Gdyby Grimaldi wiedziała jakim Prince jest naprawdę, nie tyle byłaby rozczarowana, co po prostu zaskoczona. Przekonana o swojej nieomylności absolutnie nie dopuściłaby do siebie faktu, że Prince może nie być księciem z bajki, a właścicielem nocnego klubu, który w dodatku jest powiązany z mafią. To nie był jej świat. Nawet jeżeli Tosia była świadoma pewnego rodzaju zagrożeń, sytuacji czy samego półświatka, to po prostu dla niej było to zwyczajnie zbyt odległe. O takich problemach mogła mówić, mogła pisać przemowy czy organizować bale charytatywne, ale nigdy nie miała mieć z tym wszystkim styczności. Do głowy jej zatem nie przyszło, że nie każdy wyedukowany przystojniak to książę. Nawet jeżeli takim się nazywał. - Mężczyzn możesz analizować, kobiety tylko podziwiać. - odparła niemalże z dumą, jednocześnie wciąż z lekkim rozbawieniem. Gierka, której zasad nie znali, i jej zaczynała się podobać. Byli w tym wszystkim bardzo wysublimowani, a Tosia czuła, że ten nieznajomy zaczyna intrygować ją coraz bardziej. Nigdy nie doświadczyła takiego uczucia, wiadomo jak to wyglądało na dworze. W szkole we Francji natomiast nie miała zbyt wielu znajomych, nie mówiąc już o adoratorach w liczbie zero. Mnóstwo osób czuło się w jej towarzystwie przytłoczonymi i onieśmielonymi, chociaż tutaj akurat ciężko się dziwić. Tosia miała już taki sposób bycia - wszystko z wielką pompą, nie gustowała w półśrodkach. Musiało być po królewsku. - Przeznaczenie... - powtórzyła bezwiednie, wpatrując się przez chwilę w Prince'a w milczeniu. Dokonywała oceny sytuacji. W tych wszystkich książkach, które podbierała z rodzinnej biblioteki, a które zostały uznane przez jej nauczycielki za bezużyteczne, mugolskie dziewczęta tak łatwo zakochiwały się od pierwszego wejrzenia. Gra słów, spojrzeń, delikatne uśmiechy. - To z pewnością przeznaczenie. Zadziałała moja dobra wróżka. - stwierdziła z uśmiechem. On nie mógł wiedzieć, czemu te słowa wywołały uśmiech na tosiowej twarzy. Ich podwójne znaczenie było widoczne tylko dla Tosi, do czasu oczywiście. - W końcu każdy książę kiedyś poznaje swoją księżniczkę, prawda?
Prince wcale nie był taki zły. Był strategiem. Analizował. Sprawdzał na ile może sobie pozwolić, a kiedy ofiara wpadała w swoistego rodzaju pułapkę – nic go nie hamowało. Jakby nie patrzeć, on tylko używał słów, których rozmówca pragnął. Nie robił nic na siłę. Wszystko toczyło się własnym tempem, a to, że Antoinette była naiwna? Cóż, kwestia życia. Trzymana w złotej klatce, pod kluczem - zniewolona przez kanony, które oscylowały w granicach zdrowego rozsądku i dobrych manier. To w jakiś sposób nagroda dla niej, że wprowadzi ją w dorosły świat. Świat grzechu, w którym oprócz pieniądza i zepsucia króluje, hehs, seks. Byłaby zła. Zaskoczona. Rozczarowana. Możliwe, bo miała dopiero raptem szesnaście lat. Była młodziutka. Delikatna. Wrażliwa i nieskażona złem. Prince przeszedł ten proces, a raczej wybrnął z niego dość brutalnie, bo otrzeźwiła go przede wszystkim śmierć matki. Może to wtedy stał się tak bardzo oschły. Zdystansowany. Może to jeden z wielu powodów, dla których nie dbał o innych, ale… Grimaldi. Grimaldi była dziewczyną o niewątpliwej urodzie i inteligencji. Może Armstrong mógłby się dla niej zmienić? Pewnie kiedyś tak, ale nie teraz gdy był kwiecie wieku, a raczej pączku, który dopiero rozkwitał. Patowa sytuacja, ale czy nie na tyle dobra, że sama Tosia z rozkoszą ulegnie? Kto wie… - Żadna kobieta nie jest geniuszem. Kobieta jest rodzajem dekoratywnym. Nigdy nie ma nic do powiedzenia, ale to nic wypowiada czarująco. Kobieta oznacza triumf, materii nad umysłem, jak mężczyzna triumf umysłu nad moralnością. – Idealny cytat, który opisywał tę dwójkę. Nie miał zamiaru zatem zastanawiać się nad tym, czy dziewczyna mu ulegnie, czy może jest jeszcze na to za wcześnie. Nie miał zamiaru przyspieszać czegoś, co toczyło się własnym rytmem. Mógł jedynie pomóc losowi, bo przecież co stało na przeszkodzie, prawda? Nic. Zupełnie nic. -Pozwól, że zaproszę Cię na niezobowiązującą kawę. Rzadko kiedy można spotkać osobę tak oczytaną, inteligentną i do tego… Niewątpliwie piękną. To będzie prawdziwy zaszczyt dla mnie, jeśli poświęcisz mi chwilę, bądź dwie. – I mówiąc to, wręczył młodziutkiemu dziewczęciu wizytówkę, na którym przede wszystkim mogła odnaleźć jego adres zamieszkania. Śmiesznym było to, że mieszkanie znajdowało się na magicznej ulicy. Ciekawe czy ma pojęcie w ogóle o tak specyficznym miejscu. Telefonu przecież nie posiadał, toteż tam żadnego nie numeru nie było. Ewentualnie wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Dość… Specyficzny, ale warto zaryzykować, prawda? -Powiedz mi, może nieco zwariowałem, ale… Co mi szkodzi. Wierzysz w magię?