Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
- No, jak planujesz żeby to był tylko jeden mecz to lepiej nie łap znicza, bo cię Nancy nie wypuści z powrotem na rezerwę – stwierdził; dobry szukający był przecież na wagę złota, w końcu to w większości od niego zależał wynik meczu. Nie wiedział, jak sprawdzi się Bonnie na tej pozycji, trudnej i wymagającej nie tylko doskonałej koordynacji ruchowej i kondycji, ale też bycia spostrzegawczym jak sam szatan i znoszenia presji, nie znał jej na tyle, by ocenić, które z tych cech posiada i przede wszystkim: nie widział jej jeszcze w akcji na boisku, a bardzo chętnie zobaczy, zwłaszcza po jej odważnej deklaracji, jakoby mogła znieść wiele, na co faktycznie nie wyglądała – Tak? Przekonam się niedługo czy to prawda – odparł, może brzmiąc nieco przekornie, chociaż wcale nie wątpił w prawdziwość tych słów, dlatego mówił z uśmiechem; nie mógł się doczekać tego meczu, całe szczęście, że zostało już tak niewiele czasu. Przyglądał się spokojnie Puchonce, cierpliwie czekając na to, czy zdecyduje się rzucić zaklęcie na ich stolik czy jednak będzie wolała się cały wieczór męczyć z wysilaniem słuchu i nachylaniem do siebie; zauważył, że dziewczyna zdaje się bardzo często przejmować czymś, co zupełnie hipotetycznie mogliby zrobić inni, i wydało mu się to strasznie męczące – i ograniczające też. Nic jednak nie mówił, nie chcąc jej ponaglać i zmuszać; w końcu zdecydowała się na czarowanie, a ich stolik znalazł się jakby w niewidzialnej bańce, zza której dochodziły do ich uszu tylko ciche szmery rozmów w tle. - I nic się nie stało. A teraz to nawet jak ktoś się przypierdoli to nie będziemy go słyszeć! – skomentował dziarsko, zanim sam wydostał się z magicznej otoczki i ruszył w kierunku baru, zostawiając ją samą przy stoliku. Ludzie przy kontuarze stali stłoczeni i przekrzykujący swoje życzenia do barmana, a zaraz wyjaśniło się dlaczego; trwało happy hours, dlatego łasi na procenty studenci zjawili się w pubie tłumnie, a potem pili duszkiem, żeby zdążyć załapać się na kolejny drink w połowie ceny. Nie mógł ich oceniać, sam pewnie by tak zrobił, gdyby był tu z Fillinem, z Bonnie jednak próbował trzymać poziom, dzielnie więc zamówił te dwa kremowe, i już szybko torował sobie drogę z powrotem, żeby nie kusił go świeży powiew guinnessa i innych nektarów. Usiadłszy, uniósł kufel i powtórzył za dziewczyną amerykański toast, a potem obrzucił jeszcze stolik skonsternowanym spojrzeniem, dopiero teraz zauważając pewien detal. - Ten kwiatek tu stał? Widzisz, dlatego nigdy nie będę szukającym – mruknął, zdziwiony obecnością roślinki i tym, w jakim dobrym była stanie; zazwyczaj w pubach mało kto się przejmował takimi ozdobami i raczej ich nie było albo przybierały postać nędznych badyli. Słuchał jej odpowiedzi, zaciskając dłonie na przyjemnie chłodnym kuflu; był trochę zaskoczony, bo choć sam nigdy nie był za oceanem, to jednak Ameryka jawiła się w jego głowie jako ciekawsza i bardziej różnorodna niż rodzime Wyspy i obstawiał raczej, że Bonnie zjawiła się na nich z przymusu, a nie dobrowolnie – Poważnie? Stary, zakurzony Hogwart jest lepszy niż Ilvermorny? – dopytał, a potem upił łyk piwa kremowego – Pewnie, że musisz. Jak nie odwiedzisz każdego hrabstwa po kolei w kolejności alfabetycznej, to anulują ci wizę – stwierdził, rzucając jej takie spojrzenie jakby mówił najprawdziwszą prawdę – To gdzie poza Hogsmeade się wybierasz? - spytał, a potem skorzystał z tego, że nie muszą się tak do siebie przybliżać żeby coś usłyszeć, i odchylił się wygodniej na krześle, zgarniając szklankę ze stołu. Uśmiechnął się lekko, gdy wspomniała tak dyplomatycznie o jego akcenie, a potem szerzej, gdy błędnie go zinterpretowała. Straszliwa była to pomyłka, ale właściwie to ludzie spoza kraju często ją popełniali. - No, w Szkocji to odkąd zamieszkałem w Hogwarcie – wyszczerzył się do niej i popił piwem zanim przystąpił do dalszych wyjaśnień – Trzeba było zamówić tego guinnessa, to by było widać od razu że żaden ze mnie Szkot. A to co słyszysz, to z Cork w Irlandii, od urodzenia, chociaż wiesz... ja to i tak się tu staram mówić wolno i wyraźnie – zaśmiał się, bo straszliwa prawda o nim była taka, że gdyby się nie kontrolował, brzmiałby tak, że Bonnie miałaby problem, żeby się z nim dogadać – Gdzie ty byłaś jak robiliśmy imprezkę na Patryka? Zdawało mi się, że sprosiliśmy tam cały zamek – zawołał, kręcąc głową z niedowierzaniem, niby oburzony, aż oparł się z powrotem łokciami o stół, odklejając od oparcia – Sorry, ale za karę musisz przyjść w przyszłym roku. I zatańczyć taniec irlandzki – zawyrokował, może nie całkiem serio, ale z pewnością notując sobie w myślach by dopilnować, żeby się zjawiła.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Nie wierzyła aż tak w siebie, aby szczebiotać na prawo i lewo, że jak nic złapie znicza. Podchodziła do siebie bardzo surowo, a w trakcie latania będzie dawać z siebie wszystko. Brała pod uwagę porażkę, ale zachowywała to dla siebie, aby nie wyjść na zdemotywowaną. Pokiwała głową, gdy przestrzegał ją przed planem Nancy, ale i w to nie uwierzyła - na stałe w drużynie Puchonów? Z pewnością znajdzie się ktoś lepszy na jej miejsce. Nie mogła siedzieć bezczynnie gdy jego nie było. Przecież ktoś na nią patrzył i nie było to przyjemne, a więc wolała odwrócić swoją uwagę zanim jej mózg stwierdzi, że ktoś się z niej śmieje wszak w pubie co chwila rozbrzmiewały salwy radości. Oparła oba łokcie o stolik, a brodę o podstawę dłoni. - Był niewidoczny i bardzo smutny. Chciał zwrócić na siebie twoją uwagę, ale był brzydki i zwiędnięty więc poprosił mnie, żebym mu pomogła odżyć, bo chciał złapać twój uśmiech. - powiedziała całkowicie spontanicznie, bez pomyślunku, a z jej stalowych oczu tryskała łagodna radość, którą był przesiąknięty sposób ułożenia jej ust w miłym uśmiechu. - Podarujesz derolanowi swoją uwagę, Boyd? - zapytała w imieniu kwiatka, który akurat teraz otwarty był w kierunku chłopaka, jakby tym samym potwierdzał słowa dziewczyny. Czy kryło się za tym zagraniem coś jeszcze? Oczywiście, że tak. Pragnęła poznać Boyda, każdą jego zaletę i wadę, bowiem był tak pozytywny i barwny, że lgnęła w jego towarzystwo niczym kwiatek spragniony wody - niczym te derolan stojący między nimi w wąskim wazoniku. Może w blasku Boyda i ona choć trochę zalśni? Może skradnie mu jeden bądź dwa kolory, aby przestać być cieniem innych? - W Hogwarcie jest przytulnie. - oznajmiła i wsunęła jedną dłoń we włosy, by wygodniej się oprzeć. - Dolina Godryka, ale to w przyszłym roku. - wszak wówczas nie będzie potrzebowała żadnych przepustek do opuszczania zamku po lekcjach i to w środku tygodnia. Ciekawiły ją zabytki w tej osławionej dolinie, zwłaszcza dom Potterów. Kolejny uśmiech Boyda musiał być nafaszerowany nieznaną jej magią, bo niemal zakręciło się jej w głowie z wrażenia. Nie można się tak szeroko uśmiechać i wyglądać przy tym tak obłędnie, a wszak nie padł żaden żart. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że się z niej śmieje, a to była tylko i wyłącznie jego zasługa - zapewniał ją, że nie i wiara w jego słowa trwała. Zaśmiał się, ona też, choć ciszej i mniej widowiskowo niż on. - Masz fantastyczny akcent. - wypaliła nim pomyślała. Aby ukryć zakłopotanie przysunęła do ust kufel i upiła spory łyk piwa. Powtarzała sobie w myślach, że kremowym nie da się upić i w razie czego nie mogłaby wszystkiego zrzucić na alkohol. - Wstydziłam się przyjść. - odpowiedziała bardzo szczerze i aż rozkaszlała się usłyszawszy swoje słowa. Zaczynała podejrzewać, że do piwa ktoś dodał veritaserum, bowiem jej rozbrajająca szczerość była godna podziwu. - Okej, ale tylko wtedy, jeśli ty zatańczysz taniec orelański. - odbiła pałeczkę i uśmiechnęła się do niego od ucha do ucha. Ten wieczór był fantastyczny. Nie chciała, aby się kończył. Pragnęła zostać tu na połowę wieczności i rozmawiać bez końca. Czy widać było to po jej oczach? Co osoba postronna przeczytałaby z jej twarzy?
Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy usłyszał jej odpowiedź. - To urocze – powiedział, przenosząc wzrok z dziewczyny z powrotem na roślinkę, która odżyła pod wpływem jej czarów, nie miał pojęcia jakich, ale z pewnością efektownych; małe listki nabrały żywego, zielonego koloru, który wcześniej przypominał bardziej zgniliznę, a skulone, wyglądające jak obraz nędzy i rozpaczy kwiaty rozwinęły się, ukazując delikatne białe płatki. Lubił rośliny, choć zupełnie nie miał do nich ręki i wszystko pod jego opieką w ekspresowym tempie zwyczajnie umierało – Jest ładny – przyznał, wyciągając dłoń, by nieco bezwiednie musnąć lekko jeden z listków, a potem przesunął wazonik ze środka stołu bardziej na bok i spojrzał na Bonnie – Ale moja uwaga jest dzisiaj twoja – oznajmił, a nachyliwszy się nieco nad stołem, oparł o niego łokieć, podpierając głowę dłonią, żeby móc wygodnie na nią patrzeć – Musisz być dobra z zielarstwa, co? – odgadł, dokładając tym samym kolejny element do układanki pt. Bonnie Webber, w której wciąż jednak brakowało większości z nich; było w niej coś takiego, że chciał się dowiedzieć jak najwięcej, a nie tylko gadać o pierdołach, dlatego nie powstrzymywał się przed zadawaniem jej pytań, nawet jeśli były proste i mało wyszukane. Rozpromienił się znów, kiedy wspomniała o wizycie w Dolinie Godryka, bo sam był częstym jej bywalcem, a każda wizyta w tym miejscu kończyła się uszczerbkiem na zdrowiu niesamowitą przygodą. Aż z miejsca za nimi zatęsknił - A, jesteś w siódmej klasie? Kurwa, szkoda, bo moglibyśmy iść teraz – wyraził ubolewanie, a ponieważ ich wyprawa nie miała szans na dojście do skutku, pokusił się chociaż o udzielnie jej rady – No, ale jak już się tam wybierzesz to koniecznie z eliksirem wiggenowym – powiedział, wspominając złośliwy pomnik Godryka, który poparzył Dżemiego, albo to jak wybuchł na niego pomnik Potterów i pokiereszował tak, że miał rękę nie do użytku i przegapił udział w meczu bożonarodzeniowym. Postanowił jednak na razie o tych wypadkach nie wspominać, jeszcze by ją tym zniechęcił. Wyprostował się dumnie, słysząc jej komplement, który chyba wyrwał się jej mimowolnie, bo zaraz schowała twarz w kuflu; nie wiedział, dlaczego tak się tym zakłopotała. - Dzięki! No, ale teraz zaplusowałaś, jesteś pierwszą osobą, która go doceniła – odparł ze śmiechem, teatralnym gestem kłaniając się jakby dziękował za jakieś wielkie wyróżnienie, a potem spojrzał na nią, szczerze zaskoczony, słysząc wyznanie jakoby wstydziła się przyjść na ich imprezkę. - Dlaczego? – spytał, może trochę głupio, ale skoro mówiła szczerze, to chciał lepiej zrozumieć; na wzmiankę o tańcu parsknął w swój kufel, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Miał wrażenie, że do jego piwa dolali jakiegoś eliksiru rozweselającego, bo coś sprawiało, że nie mógł przestać się uśmiechać i śmiać, i cały wieczór szczerzył się jak skrzat do skarpety. Nie żeby na co dzień był ponurakiem, ale to ewidentnie była przesada – Bardzo chętnie, tylko będziesz musiała mi pokazać kroki! – odparł dziarsko, w ogóle nie bojąc się tego wyzwania. Wzniósł kufel do ust, żeby choć na chwilę przestać się szczerzyć, i przemknęło mu przez myśl, że to był naprawdę super pomysł, że się tutaj spotkali. Tak miło było, a że co w sercu, to na języku, to po prostu jej to powiedział. - Chyba powinienem jednak podziękować Irytkowi za tego psikusa, dzięki niemu miałem pretekst, żeby tu przyjść z tobą – wyznał znad kufla, znów z uśmiechem, i uniósł naczynie na chwilę, jakby chciał dać znać, że pije jej zdrowie.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Mały kwiatek derolanu wywołał słowa, które nie tylko przypadły do jej gustu ale też rozbudziły w niej więcej ciepła, które niczym słodki karmel rozlewało się po jej ciele. Nie podejrzewałaby go o podarowanie atencji jakiejś tam roślinie, wszak pasował bardziej na osobę, która nie miałaby czasu na tego typu pierdoły. Zaskoczył ją mile - i to nie był pierwszy raz - a ona mogła dopisać do jego całokształtu kolejną cechę. Głos ją zawiódł i nie zdołała okazać aprobaty. Zbliżył się o te ćwierć metra, a więc mogła oglądać jego twarz w całej okazałości, a także wpatrywać się raz w ciemne oczy, a raz w rozciągające się w szerokim uśmiechu usta. - Och, skąd. - i nie była to fałszywa skromność. - O tyle lepiej niż przeciętnie. - zbliżyła kciuk i palec wskazujący do siebie na odległość jednego cala, aby nakreślić chłopakowi jej wiedzę i umiejętności związane z zielarstwem. Nie była osobą skłonną do przechwałek wszak masa jej kompleksów skutecznie uniemożliwiała zebrać się na odwagę, aby chociażby pochwalić się jedną zaletą. Nękało ją zakłopotanie, gdy kilka tygodni temu Chloé pytała ją o talenty własne, domagając się tej jednej drobnej przechwałki. - Teraz? Jesteś szalony. - skierowała wzrok na okno, aby upewnić się, że słońce leniwie chyliło się ku zachodowi. Wiedziała już, że gdyby była już studentką i zaproponowałby jej wyjście do Doliny to nie odmówiłaby mu. Zgodziłaby się na wszystko. - Mówisz tonem znawcy, a więc nie zapomnę wiggenowego. Domyślam się, że mega bezpieczne to nie będzie. - nie była głupia, czytała o Dolinie Godryka, a o rezerwacie słyszała co nieco. Nie była może najodważniejszą osobą, jednak nie planowała składać wizyt w niebezpiecznych miejscach sam na sam. Kto wie kogo ze sobą zabierze na poznawanie sławetnej doliny na własną rękę. Chciałaby, aby w tej ekipie był Boyd i jego rozbrajający uśmiech, który odruchowo odwzajemniała. Podniosła wzrok, a jej oczy błyszczały z mieszanki radości i szczęścia, gdy tak się kłaniał i szczerzył. Była przekonana, że wyłowi jego głos z gęstego gwaru, bowiem był jedyny w swoim rodzaju. Miał w sobie coś z kojącej melodii, w którą mogłaby wsłuchiwać się bez końca. Czy jej spojrzenie nie było już zbyt rozmarzone, gdy spoglądała na niego znad piwa? Zapomniała pić swojego, a więc czym prędzej uniosła go do ust i starając się nie upaćkać pianką upiła łyczek. Dociekał odpowiedzi, ale chwilę później parsknął śmiechem i miała nadzieję, że nie ponowi pytania bo zrobi się jej już maksymalnie głupio, gdyby dowiedział się, że ją z Filinem onieśmielali chociaż nie znała wówczas ich imion. Kobieca duma nie pozwalała na zdradzenie tego detalu. - A ty mi swoje! - będzie musiała dowiedzieć się od brata albo mamy czy istnieje jakikolwiek orelański taniec, bowiem całkowicie płynęła ze słowami i nie miała pojęcia czy takie coś istnieje. Najwyżej wymyśli, jeśli do tego czasu nie spłonie z zawstydzenia. Na jej policzkach pojawił się pierwszy nieśmiały rumieniec, jeszcze blady, a więc nie powinien rzucać się tak w oczy. Pił jej zdrowie, cieszył się z tego spotkania, a ona właśnie się w nim zakochiwała. Poznawała ten smak każdą komórką ciała, czuła to urokliwe ciepło w swoich słowach, które do niego kierowała. Boyd składał się z wielu cech i choć nie znała go jeszcze tak dobrze to już teraz tworzył się jej jako ideał. - Przypominam, że chciałeś go zamordować. - przez chwilę nie wiedziała jak powinna zareagować, bo cały czas uśmiechała się od ucha do ucha, aż czuła napięcie na policzkach od tej stałej mimiki. - Ja też się cieszę, że tu przyszłam. Ten wieczór jest taki... - wstrzymała oddech i szukała przez ten czas odpowiedniego słowa - ... nie do opisania, choć to przecież tylko spotkanie przy piwie. - ale gdyby był tu ktoś jeszcze lub ktoś inny to nie byłoby to takie cudowne. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę cieszył się z tego wyjścia. Z nią, z jej milionem wad, małą ilością zalet, z tą szarą myszą (bądź szczurzycą jak niekiedy była nazywana), której imię ciężko zapamiętać. Jeśli to sen to jeden z najpiękniejszych jakie się jej przytrafiły. - Opowiedz mi coś jeszcze. - nie chciała, aby milczał, bowiem wtedy jego akcent pozostawał jedynie w jej wspomnieniach. - Wiem, że lubisz quidditch i masz młodszego brata. Też jest czarodziejem? - oparła obie dłonie po obu stronach kufla i pożałowała, że nie doleczyła skórek przy paznokciach bo teraz wyglądały bardzo brzydko. Cofnęła je bliżej siebie, aby nie rzucały się w oczy.
Słysząc jej stwierdzenie jakoby jej wiedza była tylko nieco większa od przeciętnej, od razu pomyślał że może być w nim spora doza niepotrzebnej skromności, nie dzielił się z nią jednak tym spostrzeżeniem, bo tak naprawdę nie wiedział i może rzeczywiście ożywienie kwiatka nie było żadnym wielkim wyczynem, tylko przy jego ujemnych wręcz zdolnościach było takie imponujące? Naprawdę go urzekł ten mały gest. - Poważnie? A już miałem nadzieję, że jesteś ekspertem i udzielisz mi jakichś korepetycji, żebym w końcu przestał niechcący mordować po kolei każdą paprotkę która z nami zamieszka – odparł, niby to wielce zawiedziony, ale jak zawsze błyszczące wesoło oczy zdradzały, że nie mówi poważnie. Powiódł wzrokiem tam gdzie dziewczyna i zawiesił go na chwilę na zachodzącym za oknem słońcu, które oblewało część pubu resztkami ciepłego światła, zanim za moment miało zniknąć zupełnie za horyzontem; mimo tego że lato zbliżało się już wielkimi krokami, wieczory wciąż były zimne, więc na zewnątrz pewnie robiło się już coraz chłodniej. Wnętrze baru było jednak ciepłe i przytulne, słodki napój przyjemnie rozgrzewał go od środka, a rozmowa z Bonnie sprawiała, że zaczynał tracić poczucie czasu, który jednocześnie płynął jakby leniwie i umykał niepostrzeżenie – jak to w dobrym towarzystwie. Dobiegające zza magicznej bariery głosy rozmów i muzyki były tylko lekkim szmerem w tle, a gdy tak siedział, wpatrzony w uliczkę za oknem, zaczynało mu się robić miękko i sennie, ale nie jak podczas nudnego wykładu, bardziej jakby szykował się do poobiedniej drzemki. Było tak bardzo miło. Nieczęsto było mu aż tak miło. Oderwał wreszcie wzrok od okna i powoli przeniósł go na Bonnie, która nazywała go szalonym. Uśmiechnął się. - No co, nie poszłabyś ze mną? – spytał zaczepnie, opierając się znów łokciami o stolik i popijając piwo – E, żaden tam ze mnie znawca – uściślił po jej kolejnych słowach, bo sam kręcił się po terenach doliny raptem parę razy i dopiero miał chrapkę na prawdziwą, pełną przygód wyprawę do niej, więc nie chciał się wymądrzać i kreować na nie wiadomo jakiego stałego bywalca – Ale zdążyłem się przekonać, że w Dolinie są bardzo wredne pomniki… także wiggenowy i ktoś do towarzystwa to koniecznie. Polecam Gryfonów, wiadomo, są odważni i nieustraszeni – odparł, śmiejąc się pod koniec z tej autoreklamy, przed której dorzuceniem nie mógł się powstrzymać. Zauważył, że Bonnie uniknęła odpowiedzi na zadane przez niego pytanie, nie ponawiał go jednak, uznając, że przeżyje bez odpowiedzi; zamiast tego skupił się na durnej rozmowie o tańcach narodowych. Bardzo był ciekawy jak według niej miałby prezentować się ten orleański – A nie ma sprawy, mógłbym nawet teraz, ale najlepsze efekty osiągam między trzecim a piątym piwem, to zostawmy to na kolejny raz – oznajmił tonem eksperta-naukowca, który prezentuje swoje wnioski po przeprowadzeniu wieloletnich eksperymentów, po czym nie mógł powstrzymać śmiechu na wspomnienie swojej chęci pozbawienia życia Irytka. Miał wrażenie, że to było sto lat temu. - A, no ja to średnio osiem razy dziennie chcę kogoś zamordować, ale w większości przypadków to szybko mi przechodzi – rzucił niefrasobliwie, przyznając się do tej cechy jakby wcale nie była wadą, ale przecież nie będzie teraz udawał, że jest stabilny emocjonalnie, skoro już sama miała okazję zobaczyć, że nie. Cieszyło go, że i ona dobrze się bawi – a przynajmniej tak twierdzi – w jego towarzystwie i siedział sobie beztrosko, pijąc to jej zdrowie, zupełnie nieświadomy, że to spotkanie, poznawanie się nad piwem kremowym przy tym wciśniętym w ciemny kąt pubu stoliczku zaczyna przypominać randkę, że Bonnie, zarumieniona, zaczyna patrzeć na niego rozmarzonym wzrokiem, w ogóle tego nie dostrzegł w przytłumionym świetle baru, a może to wcale nie była wina półmorku tylko tego, że był zwyczajnie głupi i ślepy na takie znaki? - Hmmmmmm – taki niezidentyfikowany pomruk wydobył z siebie po jej pytaniu, zastanawiając się, jak sformułować odpowiedź. Nie miała jeszcze dosyć jego gadania? Quidditch i rodzeństwo, podsumowała go właściwie w dwóch słowach, chociaż nie miał pojęcia, kiedy wspominał jej o swoim bracie; musiała naprawdę uważnie wyłapywać szczegóły podczas rozmów. Sam też tak robił, ale zawsze dziwiło go, gdy to działało w obie strony, bo był przyzwyczajony do tego, że większość ludzi raczej lubi pierdolić głupoty i słuchać jednym uchem – Wiesz o mnie prawie wszystko, co najważniejsze – przyznał, śladem Bonnie obejmując kufel dłońmi, które były całe w parszywych zadrapaniach, więc przy nich nawet jej niedoleczone skórki prezentowały się jak świeżo po wizycie u manikiurzystki – No, mam kilku młodszych braci, sióstr w sumie też i wszyscy jesteśmy czarodziejami, tak jak moi starzy, ale mam w rodzinie sporo mugoli, nikt się nie przejmuje tym pierdoleniem o czystości krwi i tak dalej. To całkiem spoko, bo mam dostęp do obu światów. Z jednej strony to strasznie chujowo byłoby być zwyczajnym mugolem, ale też nie chciałbym być takim czarodziejem, który nie wyściubia nosa do mugolskiego świata, a potem głupieje jak widzi, nie wiem, telefon. To strasznie ograniczające, a niektórzy sami to sobie robią – odpowiedział, pod koniec nawet kusząc się na niewielką refleksję; zerknął na dziewczynę, decydując się odbić piłeczkę w najprostszy sposób, nie precyzując żadnego pytania, dając jej znów swobodę – Teraz ty mi opowiedz.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Wiedziała, że się zarumieniła na policzkach lecz nie miała pewności w którym momencie - a może cały czas jest taka różowa niczym zbulwersowana sklątka? Miała nadzieję, że jednak wygląda chociaż odrobinę korzystniej niż na co dzień wszak ponad godzinę zastanawiała się w co ubrać i jak związać włosy. - Jakbyś był dobry we wszystkim to byłbyś bardzo onieśmielającym ideałem. - najwyraźniej jej mózg stracił połączenie z językiem bowiem to, co mówiły jej usta było nad życie zawstydzające i jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Wpatrywała się w niego z autentycznym zachwytem, a wszystko wokół przestało mieć znaczenie. Odratowany deolran nie był tak ciekawy jak ciemne oczy Boyda, którego wyrazu uczyła się na pamięć, aby w smutnych chwilach móc przywoływać ten obraz i czerpać z niego otuchy. To taki jej mały sekret. Poszłaby z nim do Doliny nawet teraz, gdyby ją wyciągnął. Jej rozsądek został odrobinę przyćmiony i to nie wypitym już kuflem piwa kremowego, ale temperamentem siedzącego obok niej chłopaka. Choć dzieliło ich te pół metra to była przekonana, że czuje na skórze bijące od niego ciepło. - Wywieszę na tablicy ogłoszeń poszukiwania na odważnego i nieustraszonego gryfona. - zażartowała (!). Odważyła się na drobny dowcip (i przy tym od razu za niego nie przeprosić) i przy tym uśmiechać od ucha do ucha, a i tak jej radość nie była w stanie zmieścić się w jej mimice. Chciała usłyszeć śmiech Boyda, a więc starała się go rozbawić bowiem on ją rozśmieszał z dziecinną łatwością. Najwyraźniej ktoś nad nią czuwał, skoro udawało się jej nie wyjść na idiotkę przy kimś tak fantastycznym. Policzki miała napięte od ciągłego uśmiechu. Podniosła dłoń do jednego z nich i dyskretnie rozmasowała, bowiem dawno się tak nie śmiała. Przewidywał kolejne spotkanie! Oczywiście większa ilość piw była nieco przerażająca, ale była tak upojona pozytywną aurą Boyda, że nie była w stanie teraz przejmować się jakimiś tam kłopotami w przyszłości. Musi zrobić wszystko, aby nie uznał ją za nudną. Przyznał się, że ma ochotę zamordować kogoś osiem razy dziennie i choć powinno to ją przerazić albo chociażby ocucić to uznała to za jeden z jego żarcików. Zdawała sobie sprawę, że potrafi ostro reagować i niemal warczeć na drugą osobę, ale skoro nie ją chciał zamordować...chyba...? Wpatrywała się zatem dalej, a dopiero gdy ochłonie i ostygnie z tej burzy hormonów to wróci myślami do tej rozmowy i będzie analizować każde wypowiedziane przez nich dzisiaj słowo. Potrząsnęła głową, gdy powiedział, że wie o nim to, co najważniejsze. Przecież to niemożliwe! Musiał mieć wiele ukrytych zalet, których ona nie znała a chciałaby poznać. Nie wyobrażała sobie, aby miał jakieś trudne do pojęcia wady. Idealizowała go w myślach jak każda typowa nastolatka. Słuchała uważnie krótkiej historii i wyobrażała sobie kilku Boydów w różnym wieku oraz siostry o podobnych oczach. - Uooou, masz dużą rodzinę. - oparła brodę o dłoń i pochłaniała wypowiadane przez niego słowa. - To fajne podejście, takie nowoczesne i zdecydowanie zdrowsze. - została nauczona nie zwracać uwagi na czystość krwi, bowiem nigdy nie miało to większego znaczenia. Spomiędzy jej ust wydostał się chichot, gdy wyobraziła sobie czarodzieja, który nie potrafi powiedzieć co to telefon. - Mądrze to powiedziałeś. - czy to kolejny niekontrolowany komplement? To było tak naturalne, że nie zwróciła na to uwagi. - Podzielam twoje zdanie, Boyd. U mnie... - nabrała powietrza do płuc, aby oderwać swoje myśli od zachwycania się jego twarzą. - ... moja mama pochodzi z tych właśnie czystokrwistych rodzin, a mój tata jest mugolakiem, ale też czarodziejem. W Ilvermorny panuje bardzo, ale to bardzo wysoka tolerancja. Nie istnieje tam coś takiego jak podział grup poprzez tak zwany status krwi, a mugoloznastwo to przedmiot obowiązkowy od pierwszego roku. - zdradziła, bo chciała i czuła, że może mu powiedzieć naprawdę wiele. Nie była pewna czy powinna dodawać, że jej rodzice nigdy się nie dogadywali, ale to przecież nie miało teraz znaczenia. - Mam tylko dwóch przyrodnich braci, ale rzadko się teraz z nimi widuję. Starszy jest w Nowym Orleanie, a młodszy ma pięć lat i robi dla mnie laurki w domu, w Londynie. - nie sądziła, aby ta informacja miała go zaciekawić, ale mówiła, skoro chciał. Nie musiał nawet nalegać, tak łatwo przychodziło się przed nim otworzyć i wierzyć, że to, co się dzieje jest cudowne nie tylko w jej oczach. - Całe twoje rodzeństwo jest w Hogwarcie? - zapytała, bowiem potrzebowała odstresować się dźwiękiem jego głosu zabarwionego miłym dla ucha irlandzkim akcentem.
Może powinien był się zawstydzić, słysząc jak Bonnie przedstawia mu scenariusz tego, co by było gdyby tylko posiadł więcej talentów, ale zamiast tego się zaśmiał, biorąc to wszystko za żarty i nie dopatrując się w jej słowach ani krzty komplementu czy jakiegoś uznania. - No, do ideału to mi brakuje trochę więcej, ale wiesz co? Chyba mi to nie przeszkadza. Onieśmielający nie brzmi fajnie – stwierdził po krótkim namyśle, dochodząc do prostego wniosku, że skoro sam nie przepada za ludźmi, którzy celowo lub nie wzbudzali w innych takie odczucia, to zdecydowanie nie chciałby należeć do ich grona – Jeszcze byś się mnie wtedy wystraszyła i nie chciała tu przyjść – dodał wesoło, po raz kolejny dając wyraz temu, że cieszy go to spotkanie i przy okazji zupełnie pomijając fakt, że już teraz zdarza mu się dawać ludziom powody do uważania go za mało przyjemnego. Jego uwadze nie umknęło to, jak często tego dnia Bonnie się uśmiechała, ani to ile uroku jej to dodawało, gryzł się jednak w język za każdym razem, gdy o tym pomyślał, żeby nie wyskoczyć z żadnym zbyt miłym komentarzem i nie wzbudzić w niej podejrzeń o nieuczciwe, niecne zamiary, jak podczas ich ostatniego spotkania; co prawda wydawało mu się, że zdążył już ją przekonać, że mówi wszystko szczerze i w żaden sposób nie kombinuje, żeby ją upokorzyć, ale wciąż pamiętał, jak łatwo wtedy zrujnował przyjemną atmosferę, a przecież nie chciał tego powtarzać. Zachował więc swoje spostrzeżenia dla siebie, stwierdzając że najwyżej podzieli się nimi następnym razem, albo w ogóle kiedyś tam; dotarło do niego też, że w czasie gdy tak intensywnie kontemplował, to chyba gapił się na nią trochę za długo i teraz może wyjść na kretyna z opóźnionym czasem reakcji. O czym to rozmawiali? A, gryfoni, a Bonnie właśnie zgrabnie odbijała piłeczkę komentarzem o ogłoszeniu. - Skoro tak, to polecę ci paru kolegów z roku – zażartował w odpowiedzi i pociągnął temat dalej, uprzednio biorąc jeszcze łyk napoju – Zdradzisz jak zamierzasz sprawdzić te cnoty u kandydatów? – zapytał i łypnął na nią, ciekawy odpowiedzi, przekrzywiając nieco głowę. Ani trochę nie wydawała mu się nudna, wręcz przeciwnie. Opowiedział jej bardzo, bardzo pokrótce o swojej rodzinie i stosunku do mugoli, a gdy padła odpowiedź, poczuł ulgę, bo czystość krwi była tematem, która potrafiła bardzo poróżnić czarodziejów i gdyby Bonnie mu teraz oznajmiła, że gardzi mugolami i wszystkimi, którzy mają z nimi do czynienia, to chyba nie miałby innego wyjścia niż wstać i wyjść, chyba że ona zrobiłaby to pierwsza. Wyszczerzył się w odpowiedzi na pochwałę, jak zawsze dumny, gdy został doceniony. - Dzięki, czasem mi się zdarzy – skomentował ze śmiechem, bo fakt, mądrości nieczęsto opuszczały jego usta, należało więc celebrować te rzadkie momenty. Słuchał uważnie opowieści dziewczyny, popijając sobie w tym czasie niespiesznie swoje piwo i wodząc wzrokiem po jej twarzy. Pokiwał głową na znak aprobaty nowoczesnego, ilvermońskiego podejścia do statusu krwi – No i bardzo, kurwa, dobrze. Szkoda że u nas ciągle są ludzie, którzy ciągle myślą, że to ma jakieś znaczenie. Będziesz musiała mi kiedyś więcej opowiedzieć o tej szkole, na razie, z tego co mówisz, to brzmi jak całkiem spoko miejsce – stwierdził, zostawiając jednak ten temat na później; teraz skupiali się chwilowo na rodzinie. Uśmiechnął się mimowolnie na wzmiankę o laurkach od młodszego brata, bo sam dostawał takowe w ilościach hurtowych gdy tylko witał w rodzinnym domu, i za każdym razem rozczulały go te szpetne rysunki i koślawe wyznania miłości. Gdy spytała o jego rodzeństwo w Hogwarcie, po raz kolejny przyjął taktykę opowiadania dość oszczędnego w szczegóły, więc streścił jej pobieżnie kto jest w którym domu, zaznaczając że jeden z braci zasilił niedawno szeregi Hufflepuffu („na pewno go kojarzysz, jest mały i wkurwiający jak mało kto”), wspomniał też o Olivii, która mogła być jej znana ze względu na zaszczytną funkcję prefekta Gryfonów. Rozmowa toczyła się powoli, przyjemnie, tematy zjawiały się praktycznie same, a cisza nastawała tylko wtedy, gdy oboje akurat brali łyk piwa, nie była jednak ani trochę niezręczna. Jeśli chodziło o niego, to mógłby tak siedzieć i siedzieć i zamawiać napój za napojem, aż słodka piana wylewałaby mu się uszami, niestety, Bonnie jako uczennica nie miała tej swobody co on i zwyczajnie musiała w końcu wrócić do zamku, by zdążyć przed godziną policyjną; odprowadził ją pod bramę zamku odpowiednio wcześniej, żeby mogła bez pospiechu dotrzeć do borsuczej nory, a potem sam niespiesznym, spacerowym krokiem ruszył do Felix Felicis, żeby towarzyszyć Fillinowi w pracy i może trochę tylko się mu pochwalić, jak miło spędził wieczór.
To popołudnie ciągnęło się i dłużyło gorzej niż nie jedna lekcja historii magii (te dopiero potrafiły człowieka uśpić). Miał wrażenie, że to jeden z tych dni, w które w Pubie PodTrzemaMiotłami jest mniej klientów niż zwykle. Jednak czemu tu się dziwić. Piękna pogoda za oknem sprzyjała spacerom, lataniu na miotle i innym atrakcjom, na które można było sobie pozwolić w tak ciepły, majowy dzień. Na dodatek Merlin chciał, że Lucas miał dwie zmiany w ten piątek, więc podwójnie ciężej było mu wytrzymać w pracy, bo nie dość, że musiał przesiedzieć tu te dwanaście godzin, które obiecał wziąć za kumpla, to jeszcze w lokalu było dość spokojnie i musiał sobie znaleźć co rusz jakieś zajęcie, żeby nie zwariować. I jeszcze to słońce za oknem... Z bólem serca patrzył za szybę, wyobrażając sobie ile ciekawszych rzeczy mógłby teraz robić, zamiast pilnowania baru w pubie w wiosce. Właśnie układał z pomocą różdżki wszystkie szklanki, uwzględniając ich wielkość oraz kształt i już miał zabrać się za polerowanie kufli kolejny raz, kiedy usłyszał kroki i przed barem stanął ciemnowłosy młodzieniec. - Słucham, w czym mogę pomóc? - odezwał się do niego, odkładając różdżkę i prostując się. Nawet wysilił się na niezbyt szczery uśmiech, przypominając sobie ostatnią reprymendę szefa na temat uśmiechu do każdego klienta. - Rum porzeczkowy i Malinowy Znikacz - usłyszał zamówienie chłopaka, na co kiwnął głową i przeniósł wzrok z niego na swój notes. - Do którego stolika mam podać? - spytał jeszcze zanim klient zabrał się do odejścia. Brunet wskazał mu stolik w rogu, przy którym siedziała w tej chwili drobna rudowłosa dziewczyna, Sinclair ponownie skinął i poinformował, że za moment przyniesie im napoje. Wreszcie coś zaczęło się dziać - pomyślał, przygotowując szklanki i kładąc je na blacie. Nie ma nic gorszego niż dzień w jego pracy bez ruchu. To już wolał, żeby ludzie zwalali się do pubu i zajmowali stoliki jeden po drugim, nawet jeśli latał wtedy tam i z powrotem jak poparzony. Wtedy chociaż czas szybciej mijał, a tak? Musiał się snuć z konta w kont, raz na jakiś czas podając jakieś piwo kremowe... Można naprawdę dostać świra. Na szczęście Trzy Miotły były dość popularnym miejscem, które było często chętnie odwiedzane przez uczniów i studentów, więc przeważnie było co tutaj robić, ale to nie znaczyło, że nie zdarzały się takie dni jak właśnie ten, kiedy ruch był znikomy. Wkładając napełnione szklanki na tacę, złapał ją oburącz i ruszył ku wskazanemu stolikowi. - Proszę bardzo - podał napój najpierw dziewczynie a potem jej towarzyszowi, nie szczędząc zwrotów grzecznościowych oraz upewniając się czy wszystko się zgadza. Właściciel zawsze zwracał uwagę na odpowiednią obsługę klienta, dlatego Lucasowi weszły już w krew te wszystkie regułki. Wrócił za bar i zabrał się ostatecznie za pucowanie szklanek. Na generalne sprzątanie zaplecza przyjdzie jeszcze czas. O ile wieczorem nie zacznie się ruch, co byłoby dla chłopaka dzisiaj jak manna z nieba. Westchnął i machnął różdżką w kierunku szkliwa, a jedna ze szklanek pofrunęła w jego kierunku. Chwycił ją w jedną rękę a w drugiej ściskał już miękką ścierkę. Nie przeszkadzało mu takie zajęcie, choć dla niektórych tak błaha czynność mogłaby być denna. Co prawda chłopak zdecydowanie wolał obsługiwać gości niż sprzątać czy robić inne prace przy barze, ale czasami nie było wyjścia. Jego nadzieje co do większej ilości klientów pod wieczór były niestety złudne. Przez kilka następnych godzin sporadycznie w drzwiach pubu pojawiała się jakaś żywa dusza, a do końca dnia mógł się pochwalić obsługą dosłownie kilku zamówień. Cóż, właściciel musiał pogodzić się z niskim utargiem tego dnia. Ale chociaż Lu miał swoją lichą, bo lichą, ale wypłatę.
// zt
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
Varian rzadko przychodził do trzech mioteł, nigdy nie miał albo towarzystwa albo po prostu nie miał ochoty, przez dość spory ruch w tym przybytku. Teraz jednak umówił się z @Leonardo Taylor Björkson ja parę piw. Jakiś czas już się nie widzieli, Gdy Varian spotkał go po raz pierwszy, Leon zrobił na nim dobre wrażenie, jednak nie był do końca przekonany co do bliższego poznawania się... w końcu coś go łączyło z Tori, blondwłosej dziewczynie, która jednym uśmiechem jest w stanie rozbić jego skorupę, pod którą chował prawdziwe uczucia... było pewne, że niewinna rozmowa Variana i Leona o ich wspólnej pasji do gitar, przejdzie na temat Tori. Jeśli ktoś już poruszy jej temat to raczej na pewno będzie to Varian. Na ten moment zostaje mu czekać na Leona, aż się zjawi, zajął więc miejsce przy oknie i oczekiwał tego co przyniesie spotkanie.
Cholera jasna. Jak ja mu wytłumaczę, że wyglądam jak dziewczyna i.. tak właściwie to jestem dziewczyną. Przecież to jakaś paranoja, że akurat dzisiaj jak się umówiłem z Varianem to wyglądam jak panienka. Swoją drogą, całkiem ładna. Leonardo obudził się rano, połamany. Miał wrażenie, że po prostu się przeziębił. Bolące mięśnie dały o sobie znać już po pierwszy, przebudzeniu. Przeciągnął się lekko, krzywiąc z bólu. Jak to możliwe, przecież nie włóczył się wczoraj nigdzie. Zdecydował się, że zostanie cały dzień w łóżku, nie będzie musiał dzisiaj nic robić. W końcu miał dzisiaj wolny dzień. Po chwili jednak przypomniał sobie, że umówił się ze Ślizgonem w Hogsmeade. Gdy wstał i podszedł do lustra, żeby wykonać poranną toaletę, zbaraniał. W odbiciu widział tylko twarz jakiejś dziewczyny. Nie było tam jego. - Co do cholery.. - wybełkotał, dotykając się po twarzy, starając rozruszać obolałe mięśnie. Był.. dziewczyną. Najpierw ten cholerny wypadek z postarzaniem, teraz to? Nie wiedział co ze sobą zrobić. Po chwili jednak zdecydował, że może być całkiem śmiesznie, gdy zamiast Leonardo w pub'ie zjawi się jakaś brązowowłosa piękność. Ubrał się więc, cały czas przeklinając w duchu ten piekielny miesiąc jakim był maj. Wchodząc do Trzech Mioteł od razu dostrzegł Variana siedzącego przy stoliku. Podszedł do niego żwawym krokiem i zajął miejsce naprzeciwko niego. Oprócz lekkiego bólu mięśni i uczucia rozbicia czuł się całkiem nieźle, toteż postanowił przez chwilę porobić sobie żarty z chłopaka. Nie chciał jednak przegiąć, wiedział, że ich ostatnie spotkanie na balu z pewnością nie ułatwi im zaprzyjaźnienia się. - Cześć. Byliśmy chyba umówieni na dzisiaj, prawda? - uśmiechnął się szeroko, mrugając zalotnie oczami. Wyciągnął rękę do chłopaka, czekając na jego reakcję. Miał ochotę już na wstępie parsknąć śmiechem, ale zdecydował się wytrzymać jeszcze chwilę. Chciał koniecznie zobaczyć jego reakcję. Głos również miał bardzo dziewczęcy. Przyznał w duchu, że to całkiem ciekawe doświadczenie, chociaż dopiero wszystko się zaczęło.
Eeee raczej wątpię czy byliśmy umówieni, mój towarzysz raczej nie jest tak... kobiecy jak ty- Varian był niezwykle zmieszany całą sytuacją, nie wiedział kim jest dziewczyna, nie widział jej nigdy na korytarzach szkoły, była zupełnie dla niego obca. Gdy ta osoba wyciągnęła do niego rękę Varian nie zdobył się na tą uprzejmość. Musiała byś najpierw zdradzić mi swoje imię, poza tym czekam na znajomego, więc raczej nie zawiążemy jakiejś bliższej znajomości.- Powiedział z ironicznym akcentem do nieznajomej, robił to zawsze by szybko zrazić do siebie nieproszone osoby, było to okrutne, ale konieczne dla niego, im mniej osób o które trzeba się martwić tym lepiej zwłaszcza, że martwi się o Tori jak o setkę przyjaciół. Był niezwykle ciekaw co przyniesie to spotkanie, może nie powinien się tak przejmować wszystkim, a nóż to będzie nic więcej jak przyjacielskie spotkanie, które chętnie powtórzą, jednak, by to mogło się stać będą musieli prędzej czy później wyjaśnić sobie pewne kwestie. Tak więc jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, w samotności poczekam na mojego towarzysza niedoli- rzucił na zakończenie konwersacji, odwracając wzrok. Pomyślał sobie Cholera, na trzeźwo chyba tego wszystkiego nie przełknę. Zbliżała się godzina spotkania a Varian dalej nie widział Leona... może ten sobie odpuścił spotkanie z nim.
Parsknął śmiechem słysząc pierwsze wypowiedziane do niego słowa Variana. Mógł się tego spodziewać, że nie będzie chciał nawiązać bliższej znajomości z jakąś dziewczyną, która bezceremonialnie przysiada się do niego w barze, twierdząc, że są ze sobą umówieni. Przez chwilę zastanawiał się czy dalej pociągnąć tą śmieszną, przynajmniej dla Leonardo, sytuację, czy może dać sobie spokój i po prostu powiedzieć Ślizgonowi, że padł ofiarą jakiegoś głupiego żartu. Chociaż jego łobuzerska natura zdecydowanie wybierała pierwszą opcję, to wiedział, że i tak nie jest ulubieńcem chłopaka przez wzgląd na pewną Gryfonkę, dlatego postanowił odpuścić sobie nabijanie się z niego. - Wyluzuj trochę i się uśmiechnij - rzucił babskim głosem, rozsiadając się wygodnie i rozglądając za kelnerem. - Padłem ofiarą.. właściwie nie wiem czego. Obudziłem się rano, spojrzałem w lustro i okazało się, że jestem dziewczynką. To ja, Leonardo - burknął już trochę mniej wesoło, uświadamiając sobie, że przecież nie wiem jak długo jego ciało będzie w takiej formie i czy w ogóle kiedykolwiek wróci do bycia mężczyzną. To dziwne, ale dopiero teraz przejął się tym faktem na poważnie. Odrzucił od siebie jednak czarne myśli, na powrót skupiając się na chłopaku. Po co oni się tak naprawdę spotkali? A tak, mieli rozmawiać o grze na gitarze. - Czuję, że nie będzie Nam się rozmawiało za dobrze bez alkoholu, więc pozwól, że stawiam pierwszą kolejkę. Do wyboru mamy całkiem sporo rzeczy, chociaż ja na początek zdecyduję się chyba po prostu na Ognistą Whisky - wzruszył ramionami, przypominając się, że na balu był to całkiem dobry pomysł. Nie czuł się po niej źle, a wiedział, że do siedzenia i spokojnej rozmowy z Varianem potrzebny mu będzie alkohol. - Ciekawe czy głowę też będę miał tak słabą jak dziewczyna? - zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się czy zmianie uległo wszystko w jego ciele, włącznie z tolerancją na alkohol. Spojrzał na chłopaka, czekając na jego wybór. W tym samym momencie pojawił się obok nich kelner i Leo złożył swoje zamówienie, uśmiechając się do niego poprawnie. Zaczynał się trochę stresować. W swoim życiu miał w większości same koleżanki, z którymi doskonale wiedział jak powinien rozmawiać. Z facetami? Dogadywał się tylko, jeśli to było konieczne. Jeśli nie było? Cóż, kompletnie ich ignorował. Teraz siedział w pubie z naburmuszonym Ślizgonem, któremu podoba się ta sama dziewczyna. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
Varian powstrzymał swój wybuch śmiechu gdy dziewczyna powiedziała, że jest Leonem, takie rzeczy się zdarzały od czasu do czasu ale, że akurat teraz? I jak on ma na poważnie wziąć to spotkanie O cholera Leon, wybacz ale nie mogę się powstrzymać od śmiechu- Chyba pierwszy raz ma okazję, żeby zobaczyć taką przemianę na żywo, zwłaszcza, że Leon ani trochę nie przypominał prawdziwego siebie, przepiana zmieniła u niego wszystko. Możesz mieć rację... warto zamówić coś mocniejszego na start, dla mnie będzie to samo- Alkohol był mu w tym momencie niezbędny, żeby mocniej się rozluźnić. Pomimo, że mocno go rozbawił fakt przemiany Leona to wiedział, że całe to spotkanie będzie bardzo napięte, w końcu obaj interesowali się jedną dziewczyną, co nie sprzyjało ich relacji. W razie czego zaniosę cię na rękach księżniczko, wagę też masz mniejszą więc nie będzie problemu- rzucił Varian na rozładowanie napięcia, żarty zawsze pomagały w dogadywaniu się oraz przełamywać pierwsze lody. Varian do końca nie wiedział jak zacząć rozmowę i na jaki temat, mieli pogadać o swojej pasji do gitar, ale długo nie pociągną tego tematu w nieskończoność... w końcu zejdą na ten temat, który na pewno nurtuje ich obu. Jeśli tak się stanie a raczej na mogą być pewni, że jeden z nich poruszy ten temat, może zrobić się nieciekawie, ale na razie nie ma co o tym myśleć, może Varian nad interpretuje całą sytuacje i nie muszą się kłócić o Tori, w końcu to i tak była jej decyzja którego wybierze To co, jak to się stało, że zacząłeś grać na gitarze... genezy wielkich muzyków mnie zawsze ciekawiły- powiedział z nutą ironii, jednak nie chciał urazić Leona tylko raczej wprowadzić odrobinę komizmu do całej konwersacji. To powinno im trochę pomóc, przekonać się do siebie.
Nie byłby obrażony, gdyby Ślizgon po prostu wybuchnął śmiechem na jego słowa. Zdawał sobie sprawę, że ta cała sytuacja była komiczna. Poza tym nie należał do osób, które się obrażają z byle powodu. Co innego, jeśli ktoś go zawiedzie - wtedy może nie rozmawiać z kimś przez dni, tygodnie, miesiące czy lata. Z pewnością jednak nabijanie się z niego w sytuacji, w której jest kobietą, nie zalicza się do tego typu przestępstw. Spojrzał tylko na Variana z nieukrywanym rozbawieniem i wywrócił oczami. - Miałem nawet odwołać spotkanie, ale pewnie gdybyś tego nie zobaczył na własne oczy, to uznałbyś, że stchórzyłem - nie miał mu za złe takiego myślenia, sam pewnie gdyby dostał od niego sowę z wiadomością, że nie mogą się spotkać, bo właśnie urosły mu włosy, cycki, a coś, co zawsze dynda między nogi gdzieś zniknęło, to kompletnie by nie uwierzył. Dlatego postanowił przyjść w umówione miejsce. Może tylko spóźnił się kilka minut, ale to trzeba mu wybaczyć, ze względu na dość nietypową sytuację, jaką zobaczył rano w lustrze. - Super! Tylko musisz obiecać, że mnie po drodze nie wykorzystasz, bo wiesz.. teraz jestem całkiem ładna i ponętna, każdy by się skusił - zamrugał kokieteryjnie oczami, uśmiechając się do chłopaka od ucha do ucha. Wpadł na pomysł, który chętnie by zrealizował i na pewno to zrobi, jeśli wróci do zamku i dalej będzie w żeńskiej postaci. Obawiał się jednak, że przemiana nie potrwa zbyt długo i nie zdąży znaleźć odpowiedniej osoby na wykorzystanie swojego planu. Skoro był dziewczyną, to trzeba było sprawdzić, jak to jest nią być. W każdej sytuacji. Odrzucił na chwilę te myśli, obiecując sobie, że po spotkaniu do nich wróci. Gdy kelner odszedł od ich stolika, przekrzywił głowę, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie zadane przez Variana. - Właściwie to nie licz na żadną super historię, jak zakochałem się w grze na gitarze. W mojej rodzinie to dość popularne hobby, od małego wychowywałem się z muzyką obecną w moim życiu - wzruszył lekko ramionami, zastanawiając się czy kiedyś specjalnie uczył się gry na gitarze i doszedł do wniosku, że nie. Wyssał to jakby z mlekiem matki. Naturalny talent. - Druga sprawa, że jest garstka osób w moim życiu, które słyszały, jak gram. Długo nie chciałem, żeby ktokolwiek o tym wiedział - w sumie, gdyby nie tamta sytuacja na balu, dalej nikt by o tym nie wiedział. Wyszło strasznie spontanicznie i przez kilka dni Leonardo trochę żałował, że tak po prostu się wygadał. - A Ty? Potomek Salazara Slytherina i tak mugolska rozrywka? - tak samo jak Varian wcześniej, Leo nie pił konkretnie do tego siedzącego naprzeciwko niego Ślizgona, tylko do całej specyfiki ich domu i mani na punkcie czystości krwi. Drwił, ale nie robił tego złośliwie. Gryfon i Ślizgon, choćby byli najlepszymi przyjaciółmi, zawsze będą sobie dogryzać. Nie ma innej opcji.
Śmiech to niedopowiedzenie - to był rechot. Z donośnym rechotem i bananem na twarzy wypadła zza rogu, trzymając się pod ramię z Odą. Pod połami płaszcza miała schowaną opróżnioną do połowy pintową butelkę malinowego Fwoopera, z której wystawała co najmniej dwudziestocalowa, bardzo romantyczna, pasiasta słomka, która u góry dzieliła się na dwie. Jedną z końcówek Arleigh zagryzała w zębach i wyglądała na co najmniej zniesmaczoną. - Nie no, nie gadaj. W język? - Zaśmiała się jeszcze głośniej i jeszcze histeryczniej, starając się zdusić w sobie chrumknięcia. Bęc okazała się wspaniałą towarzyszką odysei alkoholowej na wszystkich jej etapach, począwszy od zrzucenia nadmiarowego, uczniowskiego balastu w postaci pergaminu w dormitorium, przez przeszmuglowanie butelki przez kontrolę szkolnego woźnego, aż po długą, niezbyt stabilną drogę do Hogsmeade, podczas której dziewczyny zdążyły już wymienić się coraz to bardziej pikantnymi wspomnieniami z wakacji. Chłodny, wrześniowy wiatr smagał je w twarze i Arli w poczuciu koleżeństwa i zauroczenia nową znajomą okryła je obie swoim wielkim, szkockim, kraciastym szalem. - No ale mów dalej, mów dalej, już prawie jesteśmy! - Krzyknęła, wypuszczając słomkę z ust i wskazując ręką na widoczny już szyld Trzech Mioteł.
Z cała pewnością słychać je było przez pół drogi do Hogsmeade, a także zdecydowanie każdy przechodzień odnotował ich obecność już na ulicach magiczej wioski. Z początku wydawało jej się, że Arli jest bardzo do niej podobna i widziała w niej swoje odbicie, pod względem charakteru, a teraz, po tych paru godzinach spędzonych w towarzystwie Krukonki wiedziała to już na pewno. Butelka z owocowym trunkiem, schowana pod płaszczem blondynki na szczęście nie przykuła większej uwagi ludzi, którzy mijali dziewczyny. Co prawda Ode pociągnęła z niej może jednego łyka, co wynikało z faktu, że nie za bardzo przepadała za alkoholem, ale uprzejmie oznajmiła Armstrog, że zostanie więcej dla niej. Gryfonka już bez procentów miała ochote skakać po ścianach i realizować swoje głupie pomysły, a co dopiero pod wpływem. - Serio mówie. Po co miałabym kłamać. - odparła przekonująco tekstem, który chyba każdy doskonale znał, zaraz znowu wybuchając nie konktrolowanym śmiechem. Zawinęła sobie szyję w szal towarzyszki, jeszcze bardziej opasając się swoim czarnym płaszczem, kiedy poczuła kolejny podmuch zimnego wiatru. - No i nie w sam język, ale w warge. Musiało zaboleć, ale sam się prosił. - dorzuciła po chwili, dokładnie w chwili, gdy przekroczyły próg pubu. Rozglądając się po lokalu, odnalazła pusty stolik, do którego od razu pociągnęła za sobą koleżankę. Opadła na jedno z krzeseł, śmiejąc się pod nosem z sytuacji, którą przed chwilą jej opowiadała. - Bo wiesz, jestem zdania, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, a nie coś takiego odwala. Jak zwierze jakieś. - ciągnęła dalej i chociaż w tej chwili całe to wspomnienie wywolywało w niej śmiech, to zdecydowanie tamtego dnia, pod prysznicem kiedy Ślizgon wszedł do jej kabiny miała w sobie zupelnie inne emocje. - Rozumiesz? - rzuciła po chwili, jakby chcąc upewnić się czy tylko ona ma takie chore akcje. Była walnięta, to fakt, ale niektórzy byli gorzej popierdoleni. Na przykład sam Daemon Avrey.
Kiedy tylko przekroczyły próg uwielbianego lokalu, Arli zsunęła z siebie i towarzyszki szal i stuknęła w niego wyciągniętą ze spodni różdżką, natychmiastowo redukując go do rozmiaru chusteczki do nosa. Wsunęła kraciastą chusteczkę do kieszeni płaszcza, a butelkę (i słomkę) Fwoopera troskliwie umościła w przepastnej, wewnętrznej kieszeni. Złapała różdżkę zębami, niczym różę w tangu, i z wdzięcznością zajęła miejsce przy wskazanym przez Odę stoliku. Machnęła różdżką raz jeszcze, a do stolika dojechał stojący obok parawan, natychmiastowo zapewniając dziewczynom nieco prywatności, a potencjalnym podsłuchiwaczom utrudniając znacznie ich niecny występek. - Cywilizowanymi, totalnie, no chociaż wiesz, to duże słowo dla niektórych, zwłaszcza dla tych zielonych... - Prychnęła, wykonując dłońmi gest, jakby nie mogła znaleźć w powietrzu dobrego słowa. - No dla nich. - Żachnęła się, przeciągając się w fotelu i spoglądając w stronę baru. - Kremowe? - Zapytała Odę, machając do ukochanej barmanki i dość zrozumiałym Gestem Victorii zamówiła dla dziewczyn dwa piwa. Zarzuciła nogę na nogę i zaczęła przesuwać różdżką nad płomieniem, w tą i z powrotem. - Jak w ogóle było w tej Luizjanie? Ja , widzisz, stara dupa jestem, ale ojciec nie wyobraża sobie, żebym spędziła wakacje poza Szkocją. Także z zamku, do zamku, no chociaż nasz jest dużo mniejszy. No i tylko w połowie magiczny, rzecz jasna, chociaż mamusia robi co może... - Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze wibrując wargami. - Ale cię zapraszam oczywiście, jak będziesz w Aberdeenshire, ja to w ogóle podejrzewam, że Hogwart jest gdzieś blisko Aberdeenshire, bo totalnie te góry to są takie same, jak ja mam za oknem! - Wykonała palcem szeroki gest zataczając dłonią nad głową, jakby wskazując na wszechobecne, otaczające je wzgórza. - No ale mów dalej o tych wakajkach.
Trzy Miotły nie bez powodu były najczęściej wybieranym przez uczniów i studentów pubem. Dziewczyny wiedziały gdzie przyjść, żeby czuć się dobrze. Chociaż pewnie w ich przypadku, wystarczyłoby kawałek starej szopy, aby wyśmienicie spędzić czas. Pokiwała głową z uznaniem, kiedy Krukonka wpadła na pomysł, aby przywołać jakiś parawan. Od razu mogły czuć się jeszcze swobodniej w rozmowie. - Chyba masz racje. Niektóre zachowania są inaczej postrzegane przez różnych ludzi. A faceci to już w ogóle nie umieją się czasem zachować inaczej niż jaskiniowcy... - musiała jeszcze dodać swój komentarz na ten temat, bo za każdym razem kiedy przypominała sobie tę sytuację, włączał jej się swego rodzaju bulwers. Skinęła głową na pytanie Arli o piwo kremowe, które nie dalej jak kilka minut później przywędrowało do nich. Sama Worthington rozsiadła się na drewnianym krześle, opierając łokcie o blat stolika i przyglądając się temu, jak blondynka bawi się świeczką. - Ej, też tak mam! Pierwszy raz wyjechałam ze szkołą, bo przecież moi rodzice do tej pory uważali, że jestem "smarkula". Ale przyznam, że sama też wolałam chociaż te dwa miesiące w ciągu roku spędzić z rodzinką. W tym roku mi się tęskniło. - przyznała zgodnie z prawdą. - O, to jeśli to nie daleko, to może skorzystam z zaproszenia. Zwłaszcza, że jestem ciekawa Twojego zamku - rzuciła po chwili, posyłając jej wymowny uśmiech. Zawsze uważała, że Hogwart jest położony w malowniczej okolicy i jeśli Arleigh mieszkała w podobnym rejonie, z chęcią by ją odwiedziła. - Co mogę powiedzieć, było super. Każdy miał swojego ducha, który z czasem był trochę irytujący, przynajmniej mój. Ale mogliśmy wiele dowiedzieć się o historii Luizjany. - przerwała na moment, aby ściszyć głos i pochylić się w stronę blondynki. - Przywiozłam też niezbyt fajną pamiątkę w postaci pewnej klątwy, ale na szczęście z pomocą Daemona pozbyłam się jej przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Z zadowoleniem przyjęła fakt, że nie tylko ją rodzice traktują nader protekcjonalnie. Gdyby mogła, to pojechałaby do Luizjany, jak wszyscy, ale argument rodziców był nie do obalenia: to twoje ostatnie wakacje, jakie spędzisz w domu. Pełnoletnia, będziesz sobie robiła, co chcesz, ale to lato spędź jeszcze z nami. Z jednej strony, mieli najprawdopodobniej rację - Arli już układała sobie w głowie listę wszystkich mugolskich i magicznych miejsc, jakie odwiedzi w kolejne lato. Z drugiej strony, drażniło ją takie stawianie sprawy. Przecież się od razu nie wyprowadzi. Nie ma do kogo. I nie odczuwa takiej potrzeby. Lubi swój pokój na poddaszu i zakurzoną biblioteczkę, w której urządziła sobie pokój do ćwiczeń. Lubi wielkie pola Aberdeenshire, nad którymi może latać całe lato i trenować quidda, bez obawy o bycie zauważoną przez mugoli. Otrząsnęła się z zamyślenia i zaczęła siorbać piwo, nachylając się do kufla, zamiast go przechylić. Z zaciekawieniem nastawiła ucha na Bęcową niekończącą się opowieść wakacyjną. - Ale jak ducha? Do opieki? Naszego, zamkowego? Nie mamy tylu przecież... - Uniosła wyżej brwi i zatrzymała na chwilę różdżkę nad płomieniem. Oczywiście nie zajęła się płomieniem - to różdżka! - ale nad żywym ogniem zawsze uwidaczniały się celtyckie wzory, którymi była pokryta. - A właśnie, spotkałaś jakichś ludków z Ilvelmorny? Bo oni mają chyba wakacje tak samo, jak my? - Zaciekawiła się nagle. Gdzieś z odmętów pamięci przywołała jedną książkę o szkołach magii na świecie, którą czytała na trzecim czy czwartym roku. Sama nigdy nie była na nowym kontynencie, a myśl o tym, że istnieje gdzieś całkiem inna, ba, całkiem liczne inne szkoły magii i czarodziejstwa, zawsze ją fascynowała. Uniosła głowę znad kufla prezentując Odzie imponującego wąsa z piany.
Gdyby była jedynaczką, to może nie dziwiło by jej, że jest tak związana z rodziną. Jednak wychowana była tak, że te relacje rodzinne były dla niej naprawdę ważne i nawet jeśli żarła się ze starszą siostrą to i tak już w pierwszych dniach września potrafiła za nią tęsknić najmocniej. Nie wyobrażała sobie przyszłości, kiedy miałaby zamieszkać sama, ale chyba jednak jeszcze długo, długo jej to nie groziło. W końcu Estera nawet mają te dwadzieścia sześć lat, mieszka z nimi, więc i Odeyi będzie ciężko szybko się usamodzielnić. - Nie, do towarzystwa. Byli to mieszkańcy Luizjany, którzy mieli przeróżne życiorysy i można było wyciągnąć wiele morałów z ich historii. - wytłumaczyła, sięgając po kufel, który podstawiła do ust. - Mnie trafił się prawdziwy pirat. Był nieco zbyt "przytulaśny" przez co ciągle przechodziły mnie dreszcze... I opowiadał mi wszystkie swoje przygody na morzu. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie Brudnego Hama, któremu zawdzięczała przez całe wakacje fakt, że ciągnęło ją do wody. Wbrew pozorom historie Hama były naprawdę ciekawe i nie omieszkała podkraść do swoich opowiadań niektóre wątki z jego życia. Zmarszczyła nieco brwi, usłyszawszy o uczniach amerykańskiej akademii magii. - Nie, raczej w pensjonacie, w którym się zatrzymaliśmy nie było nikogo innego. Chyba, że zatrzymali się gdzieś indziej w Nowym Orleanie. - odparła, podpierając dłonią brodę, po czym zaśmiała się jak tylko blondynka uniosła głowę znad kufla. - Pasuje Ci! - wypaliła rozbawiona, sięgając dłonią sztucznego wąsa, który roztarła jej po policzku, tak aby był dłuższy i przypominał francuski styl, z podkręconymi końcówkami. - Dawaj. Mamy mniej więcej tyle samo. Ścigamy się, która pierwsza wypije. - zarządziła nagle, podnosząc kufel i czekając aż dziewczyna zrobi to samo, aby na sygnał zacząć pić piwo na czas.
Rzucamy kością k100 i która ma wynik bliżej 100, opróżniła kufel pierwsza Kostka Ode:67
Ostatnio zmieniony przez Odeya Worthington dnia Pią 02 Paź 2020, 10:02 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ilvermorny tu USA baby - Pirat? Zajebiście! - Krzyknęła chyba trochę za głośno i rozejrzała się odruchowo, ale zapomniała o parawanie, którego właściwości wyciszające wydawały się wynikać nie z materiału, z którego był zbudowany, a raczej ze sprawnie rzuconego zaklęcia wyciszającego. Zasłoniła usta dłonią i nachyliła się do przodu do Ody. - Ugh, daj spokój, ja dostaję dreszczy na sam widok Szarej Damy, a już w ogóle nie wyobrażam sobie, jakbym się czuła gdyby mnie przytuliła! - Parsknęła śmiechem i oparła twarz na dłoniach. Rozczapierzyła palce i przytrzymała ręce przy polikach, czując, jak bardzo gorąca atmosfera trzech mioteł i wypity po drodze Fwooper poprawiły jej już humor i krążenie. Z szelmowskim uśmiechem starła rękawem bluzy resztę pianki z polika i przyłożyła sobie do nosa kosmyk włosów, tworząc tym samym znacznie lepszego wąsa. Trochę zbyt długo zajęło jej załapanie i zrozumienie wyrzuconego nagle potoku słów, ale momentalnie pojęła, o co chodzi Bęcowi, kiedy dziewczyna gwałtownie wychyliła kufel. Arleigh szybko upuściła różdżkę na stolik, gestem profesjonalistki chwyciła własny kufel w obie ręce, obracając go uchem w stronę konkurentki. Wyprostowała się w fotelu, przechyliła kufel do góry i jak najszybciej zaczęła wychłeptywać słodką zawartość, nie zważając na strugi piany cieknące jej po twarzy i szyi. W myślach dziękowała opatrzności za fakt, że chwilę przed wyjściem z zamku zwinęła włosy w kucyk, bo kątem oka widziała już, jak Oda zrasza piwem swoje ciemne kosmyki. Jednak co za dużo, to niezdrowo. W którymś momencie, kiedy zawartości kufla została już mniej niż połowa, Arli zachłysnęła się, kaszlnęła jak odpalany z kopa traktor, prychnęła jak Graphorn w tańcu godowym i syknęła jak Szkocki Smok Górski na widok angielskich turystów. Z poirytowaniem dziewczyna odstawiła kufel na stół i w oskarżycielskim geście wskazała Odeyę palcem. - To nie fair, zaczęłaś wcześniej!
Ostatnio zmieniony przez Arleigh Armstrong dnia Pią 02 Paź 2020, 9:06 pm, w całości zmieniany 1 raz
Wybuchnęła śmiechem, kiedy zobaczyła jak Bulgot próbuje panować nad coraz to lepszym humorem. Zdecydowanie sam się taki nie zrobił. - A Szarą Damę akurat bardzo lubię. Chociaż jest trochę zbyt zamknięta, ale przemiła. - pozwoliła sobie jeszcze oznajmić, zanim zobaczyła pianowego wąsa Arli. Wygłupy z Krukonką były dla Odki tak naturalne, że czuła się jakby znały się ze sto lat i w tej sposób zgrywały się codziennie, przy każdej czynności. Śmieszyło ich to samo, co było kluczem do tej sytuacji. Pewnie gdyby ktoś w tamtej chwili wywinął orła na środku lokalu, obydwie zamiast pomóc i zapytać czy wszystko okej, zaproponowałyby mu jeszcze na podłodze Fwooper dla znieczulenia. Od momentu kiedy przystawiła kant kufla do ust do chwili kiedy odstawiła go z hukiem na blat stolika minęło może niecałe pół minuty. Kiedy Worthingthon włączał się tryb konkurowania nic nie było w stanie osłabić jej determinacji. Nawet lepiące się i błyszczące od piany włosy, które przywarły do jej szyi, a na które nawet nie zwracała najmniejszej uwagi podczas opróżniania szklanego naczynia. Dopiero kiedy blondynka odezwała się z pretensją w głosie, Odeya uśmiechnęła się łobuzersko, jednocześnie zgarniając klejące się włosy na plecy. - Wcale nie! Po prostu jesteś za wolna. I masz mało pojemne gardło. - oznajmiła, po czym zmarszczyła brwi i parsknęła śmiechem, zdając sobie sprawę, że chyba zabrzmiało to dwuznacznie. - W każdym razie, wygrałam! - dorzuciła po chwili, pokazując jej język i nie zastanawiając się ani chwili podniosła się, wskakując na krzesło i zaczynając swój taniec zwycięstwa.
Otworzyła usta w niemym wyrazie udawanego oburzenia, słysząc, co też zarzuciła jej bezczelna gryfonka. Przybrała śmiertelnie poważną minę. - Oooo nie panno Odo, tak nie będziemy do siebie mówić! - Podniosła się, jeszcze raz przetarła twarz rękawem i uniosła różdżkę, wymachując nią w powietrzu. - Mało pojemne gardło? - Prychnęła i władowała się z kolanami na stół, prawie zrzuciła własny kufel podnosząc się w przyklęku i dźgając Odę różdżką w brzuch. - Nikt mnie dawno tak nie obraził, proszę *hick* pani! - Odbiło jej się bąbelkami, przy czym utraciła już zupełnie równowagę i przewaliła się do przodu, wpadając na Odę i jej taniec zwycięstwa i razem ściągnęła je do parteru. Całe szczęście muzyka w Trzech Miotłach miała naprawdę niezłe basy, albo to parawan naprawdę świetnie wyciszał, bo nikt nie wydawał się dostrzegać małej szamotaniny przy stoliku numer siedem. Zamrugała szybko kilka razy, oceniając nową sytuację i zdmuchując z twarzy włosy. Najniżej były drewniane, trochę już wytarte krzesłami panele, potem była Oda, cała w piwie kremowym, a zaraz na Odzie była Arli. Ojej. - Ojej, masz tu piwo! - Szturchnęła Odę palcem w szyję i szybko cmoknęła ją w to samo miejsce. Zaraz potem poderwała się jednak gwałtownie w górę i korzystając z pomocy parawanu wyprostowała się dumnie, wyciągając dłoń w stronę leżącej na podłodze dziewczyny. - No, to jeżeli chodzi o przewracanie się, to jest remis... - Uśmiechnęła się szeroko i czknęła jeszcze raz, tym razem wypuszczając z ust kilka baniek.
Nie spodziewała się, że blondynke aż tak poruszy to co powiedziała, dlatego jak tylko ta zarzuciła jej, że ją wielce obraziła, nie mogła powstrzymać napadu śmiechu, już nie tylko spowodowanych grą słów, ale i samą reakcją Arli. - Ej, ej nie wymachuj tym, bo sobie jeszcze krzywdę zro... przerwała w pewnym momencie, widząc jak Krukonka wskakuje na stół niezdarnie, aby chwilę później zacząć tyrkać ją końcówką magicznego patyka w brzuch. A nim się obejrzała Armstrong zwaliła się na nią i obie wylądowały na podłodze. Stęknęła kiedy koleżanka przygniotła ją całym ciałem, bezwładnie na niej leżąc i odgarniając sobie włosy z twarzy. Zaśmiała się po raz kolejny, jednak tym razem mimowolnie, przez to że niespodziewanie Arli swoim cmoknięciem załaskotała ją w szyję. Przyjęła pomoc od dziewczyny, wstając na równe nogi, w doskonałym nastroju, mimo tego, że chyba obiła sobie tyłek tym upadkiem na drewniane panele. - Z tą czkawką przypominasz mojego pirata, który lubił sobie posiedzieć wieczorami przy rumie - oznajmiła, rozbawiona widokiem blondynki, która już widocznie zaprawiła się na tamten wieczór. Z takim wyśmienitym humorem, nic tylko wbijać do któregoś z tutejszych klubów. Ale na to mają jeszcze czas. Po chwili wyszczerzyła zęby w uśmiechu i chwyciła jedną rękę Krukonki, splatając ją ze swoją, a drugą położyła jej na biodro, aby zainicjować podstawowy krok walca i za moment zacząć wirować i obracać się na niewielkim skrawku wolnej przestrzeni między ich stolikiem a parawanem. - Przeszłabym się na jakiś bal. Nie organizujesz żadnego w swoim zamku? - zażartowała, poruszając sugestywnie brwiami, aby za chwilę ułożyć dłoń na jej plecach i w ostentacyjnym ruchem przechylić ją do tyłu, w znanym piruecie.
Trzeba przyznać, że trochę się zachwiała, kiedy Oda podnosiła się do pionu - nie, żeby gryfonka była ciężka, o nie, po prostu ewidentnie wystąpiła w owym momencie jakaś gwałtowna anomalia grawitacyjna - na szczęście parawan służył pomocą i po raz kolejny przekonał Arleigh, że jest to bez wątpienia parawan o właściwościach magicznych. Nie była pewna, czy w katalogu jego niezwykłych oddziaływań znajduje się także powiększanie przestrzeni którą zasłaniał do rozmiaru danceflooru, nie zastanawiając się jednak nad tym zbyt długo dała się porwać Odzie do tańca. - Hmm, Rum, mówisz? - Uniosła wysoko brwi i już wychylała się za parawan, żeby machnąć w stronę barmanki, kiedy Bęc zaczęła coś mówić o jakimś balu i gwałtownie zmieniła ich azymuty w pionie i poziomie. - Na Merlina, kobieto, ile ty masz krzepy! Nie jesteś czasem aby pałkarką? - Zapytała, patrząc na Odę z dołu, czy też w każdym razie pod tym kątem, pod jakim znalazła się po ich małym tańcu z różdżkami. Naprężyła się i przywróciła siebie i towarzyszkę na nowo do pionu. Chwyciła za różdżkę i szarmancko umieściła ją między zębami. - Ne luie baów, fukienki i wauc to ne la mnie - Zasepleniła i niezadowolona z takiego stanu rzeczy wsunęła sobie jednak różdżkę do kieszeni. - W zamku można robić dużo ciekawszych rzeczy - Obróciła Odę dookoła siebie i uniosła dłonią jej rękę, okręcając ją wokół. - Na przykład uczyć się, gryfoniaku! Uczyć się! - Na powrót przyciągnęła ją do siebie i zarzuciła jej ręce na barki, ustawiając się "do wolnego" - Bo wiem, że wam, gryfonom, tylko jedno w głowie. - Dodała, uśmiechając się szelmowsko. - Na przykład rum! W shotach! - Olśniło ją i wychyliła się zza parawanu, machając na barmankę. Machnięciem różdżki odrzuciła odsunęła parawan na bok, zerwała zdjęła płaszcz z wieszaka i złapała Odę za rękę. Zaciągnęła dziewczynę do baru i oparła się szybko o blat, przyciągając nogom dwa taborety i gramoląc się na jeden z nich. - Po jednym, na każdy mecz, który wygrają w tym roku krukoni! - Zarekomendowała i ustawiła przed sobą oraz towarzyszką alkoodysei po trzy kieliszki wypełnione trzcinowym, ciemnobrązowym rumem. - A potem ty wybierasz miejsce, tylko mają lecieć Fatalne Jędze! - Dodała jeszcze, unosząc pierwszy kieliszek i opierając się łokciem o bar.
Nie ma to jak zrobienie sobie parkietu z półtorametrowego kawałka powietrzni między stolikami, żeby tylko zająć czymś głowę, aby nie myślała o alkoholu. Oczywiście mowa tutaj o Armstrong, która trzeba było przyznać świetnie prowadziła w tańcu, nawet jeśli ruchy jej kończyn były nie do końca zsynchronizowane czasami. - Właśnie też zauważyłam, że całkiem bym się nadawała, więc muszę się zastanowić czy nie zmienić pozycji. Ale to jak mi się znudzi ścigajka. - - odparła po chwili, pozwalając jej się wyprostować, a potem obserwując jak wywija z różdżką między zębami. Za chwilę sama Odka zrobiła obrót, po czym zaśmiała się na słowa Krokonki. - Matko, Tobie za to tylko picie w głowie - skomentowała krótko, wywracając oczami i dając się zaciągnąć do baru. Wspięła się na jedno z wysokich krzeseł, co tradycyjnie zajęło jej chwilę, bo przy jej wzroście to nie było to takie "hop siup", aby za chwilę spojrzeć spode łba na blondynkę, wyraźnie niezadowolona z jej toastu. - Ja piję za ten pierwszy w tym roku, wygrany ze Ślizgonami. - poprawiła ją, po czym chwyciła jeden kieliszek. Stuknęła nim w ten, który trzymała już w górze Bulgotka, po czym wypiła na raz zawartość, krzywiąc się nieco. - Reszta Twoja. - rzuciła, zanim odepchnęła się od blatu, aby okręcić się i zatrzymać, przodem do sali a tyłem do baru. Omiotła wzrokiem stoliki, jakby szukała wzrokiem kogoś ciekawego. - Wole stare dobre Upadłe Anioły, ale Jędze też spoko - skomentowała po chwili, z zawadiackim uśmieszkiem na ustach, dokładnie w tym momencie gdy jej spojrzenie zatrzymało się na trzech chłopakach, siedzących przy jednej z loży na końcu pubu. Uniosła rękę aby im żwawo pomachać, kiedy napotkała wzrok jednego z nich. - Myślałam nad Geometrii, znasz? Zajebisty klimat. Może wyciągniemy chłopaków? - odezwała się, posyłając koleżance wymowne spojrzenie, po czym zeskoczyła z krzesła i klasnęła w dłonie. - No! Siup i idziemy. - pogoniła ją, skinąwszy głową na shoty, tym samym wkładając ręce do kieszeni płaszcza.