Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Przytknąwszy dłonie do ust, Enzo obserwował przez chwilę jak Shenae próbuje złączyć w całość urywki informacji jakie jej podrzucił. - W Dover. - przerwał jej, wtrącając konkretne miejsce, jakby w ogóle miało to jakieś znaczenie. Potem przyjął dalszą część wypowiedzi z lekkim, nieco zabarwionym złośliwością, uśmiechem. - Prawie. - ocenił, już jej się nie przyglądając, a nim zdążył zdecydować się na rozwianie jej wątpliwości, rzuciła mu wyzwanie. Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet odrobinę, gdy przeszukiwał pamięć w poszukiwaniu odpowiedniego zwrotu. - Hvor er den slemme jenta som hater alle? - powiedział wreszcie, ale daleko mu było do zachowania poprawnego norweskiego akcentu. Zresztą sam o tym wiedział, dlatego postanowił nieco rozjaśnić jej tę sprawę. - Nic więcej nie umiem powiedzieć po norwesku. Dorzucił jeszcze, przyznając się wreszcie do jakiejś ułomności i zaczesał włosy do tyłu, w bardzo znajomym geście. Przez chwilę wyglądało to nawet tak, jakby próbował parodiować dziewczynę, ale zrobił to wyłącznie w zamyśleniu, co też było widoczne, gdy wreszcie kontynuował. - Moja matka była Hiszpanką, dlatego mieszkałem w Peru. Ojciec podobno był mieszanką Brytyjczyka i Norwega. - powiedział, nie chcąc zagłębiać się w zbyt osobiste szczegóły. Zresztą D’Angelo i tak powinna złożyć je w całość, jeśli odrobinę by się nad nimi zastanowiła. Gdzie w tym wszystkim było miejsce dla Ettore, skoro teoretycznie powinien on przyjechać albo również z Peru albo Norwegii, a znalazł się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich? Dotyk jej dłoni na swojej brodzie przyjął, o dziwo, spokojnie. Wyglądał tak, jakby nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że na nią nie patrzył, a ona nakierowała go po prostu w dobrą stronę. Niezła odmiana. Wcześniej zapewne strąciłby ją jeszcze zanim zdążyłaby zmusić jego głowę do przekręcenia się chociażby o centymetr. - Robisz się monotematyczna. - zauważył, jakby faktycznie już go to nużyło, ale nie mógł się powstrzymać przed wygięciem kącików ust ku górze. Jej sarkazm o dziwo go rozbawił, ale wcale nie zamierzał udawać, że tak nie było. Właściwie to nawet lekko zmiękł, albo z zupełnie innego powodu postanowił podarować jej całą prawdę. - Pływam, jeżdżę na deskorolce, strzelam. Z łuków, kusz i broni palnej. - zastanowił się przez chwilę nim dodał jeszcze coś. - Pasuje do dzikusa z wypizdowa. Podparł brodę na dłoni, w zamyśleniu rozbujawszy zawartość swojej szklanki. - A Ty? - zapytał nagle, jakby faktycznie go to interesowało. - Co lubisz robić. Poza lataniem na miotle, oczywiście?
— W Dover — powtórzyła za nim, przewracając oczami. — Wiedziałam. Nie dałeś mi czasu się wykazać — zakpiła, bo nie dał jej żadnej podpowiedzi, żeby mogła jeszcze zgadywać miasto. Wstrzeliwując się w Wielką Brytanię i tak miała dużo szczęścia. Równie dobrze mogła to być Norwegia, Peru, nawet Hiszpania jakby się uprzeć. Miała szansę jeden do czterech. Przynajmniej udało jej się tej szansy nie zmarnować. Przy okazji wymusiła na nim żeby tym razem to on się czymś wykazał. Miła odmiana skoro przez ostatnie minuty tylko ona przyjmowała wyzwania jakie rzucał jej Enzo. Byłaby zbyt dumna, żeby je zwyczajnie odrzucić. Dlatego wbrew swojej frustracji, jak najtrafniej próbowała przeanalizować jego osobę. Plany pokrzyżował jej chłopak, kiedy faktycznie rzucił coś po norwesku. Nie była osłuchana z tym językiem, mimo, że Brytania aż tak daleko od Norwegii nie leżała. Nic więc dziwnego, ze nie potrafiła ocenić akcentu. Jedyne co, to wyczuła nutę zapytania na sam koniec. — Mnie pytasz? Nie mam zielonego pojęcia co właśnie powiedziałeś. — i nie wydawała się tym zadowolona. Niewiedza w przypadku Shenae działała na nią drażniąco. Była przyzwyczajona wiedzieć wszystko, dlatego uczyła się na zajęcia z wyprzedzeniem, co zresztą nie zawsze przynosiło zamierzone efekty, jak czasami się okazywało. Nie była naukowym geniuszem. Po prostu dużo kuła. — Matka wychowywała Ciebie, a ojciec Ettore? W sumie dobry układ. W zasadzie prawie nic was nie różni. Oprócz tego, ze on ma lepsze upodobania. Nawet jeśli byłby jakiś błąd w jej rozumowaniu. Czekała na sprostowanie. Z tego, co już wcześniej jej o sobie powiedział wywnioskowała, ze nie wychowywał się z Ettore, to było raczej pewne. Czego dowiedziała się później z plotek, bliźniacy poznali się już w szkole w projekcie Złotego Sfinksa. A myślała, że to ona ma porąbaną sytuację rodzinną. Wyraźnie za tym, co działo się w życiu Halvorsena nie nadążała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się głębiej nad tą historią. Im dłużej nad tym myślała, tym mniej rozumiała, dlatego w końcu wstrząsnęła głową w zawodowym ruchu przeczesując włosy. Podświadomie jakby chcąc mu dać do zrozumienia, ze gest ten zarezerwowany był tylko dla niej. Ot taka nieskromna uwaga. — Więc nie poznałeś ojca — tego była pewna, bo to sam dał jej do zrozumienia — to wyjaśnia dlaczego jesteś taki zdziczały. Nie miałeś dobrego autorytetu — posłała mu wredny uśmiech, w sumie sama dość rozbawiona z własnego żartu. Chwilę potem zamilkła na chwilę, próbując nie dać po sobie poznać, że nie miała najmniejszego pojęcia o tym co mówił. O ile deskorolka brzmiała jej znajomo i po krótkim zastanowieniu przypomniała sobie czym był ten śmieszny mugolski przedmiot, o tyle broń palna absolutnie wyleciała jej z głowy. Nie było to coś z czego korzystali czarodzieje. Nieświadomie zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym. Nie chcąc jednak podburzać swojego ego postanowiła nie pytać co miał na myśli. Uczepiłą się kwestii, którą znała — To może wyjaśnisz mi, jakim cudem jeżdżenie na desce od prasowania ma być ciekawsze od latania na kiju od szczotki? — sparafrazowała sposób w jaki wcześniej skwitował Miotlarstwo i zawiesiła na nim wzrok, ciekawa jego odpowiedzi. W międzyczasie upiła do końca zawartość swojej szklanki, odkładając ją obok butelki. Podążyła wzrokiem za swoją ręką, co uchroniło ją od patrzenia zaskoczonym wzrokiem na Enzo, kiedy spytał o nią. W zasadzie nie miała żadnych zainteresowań prócz Quidditcha. — Co ja? Nie jeżdżę na śmiesznym kawałku drewna, nie strzelam z łuku, ani z kuszy, czy…. tego ostatniego. Broń palna… jak mogła zapomnieć?
Przelotnie pozwolił przez sekundę swoim brwiom na powędrowanie do góry. Już widział jak Shenae próbuje rozgryźć w jakim mieście się urodził. Może mógłby jej podpowiadać losową literę, a ona próbowałaby jakieś ustrzelić. Po trzech nieudanych próbach mógłby bić ją po dłoniach pejczem czy czymśtam. Zdaje się, że taka wizja podejrzanie go bawiła, więc zanim postanowił się uśmiechnąć, opanował ten dziwaczny ludzki odruch i po prostu zmierzył ją bezbarwnym spojrzeniem. Zdaje się, że skoro Shenae koniecznie musiała udowadniać swoją nieomylność, on nie powinien jej w tym przeszkadzać. W związku z tym nie komentował jej słów, bo i tak nie było po co. Nie mógł jednak się nie uśmiechnąć, gdy tak zareagowała na swoją niewiedzę. - To dobrze. - stwierdził po prostu, jakby naprawdę satysfakcjonował go stan, w którym on coś wiedział, a ona musiała obejść się smakiem, bo nie zamierzał jej tego wyjaśniać, ale to wcale nie tak. Zwyczajnie nie chciał później się tłumaczyć ze swoich słów, a i też nie w jego naturze było rozwikływanie przed innymi tajemnic życia czy swoich własnych. Zaraz jednak nie pozostał nawet ślad po uśmiechu, jaki wcześniej błąkał mu się po twarzy, odejmując z niej całe zgorzknienie, jakie nagle wróciło, zmuszając go do skrzywienia się. Rodzina. Ten temat zawsze sprawiał, że Enzo tracił dobry nastrój, także teraz, żeby nie zaatakować jej tylko z tego powodu, że postanowiła ciągnąć ten temat, dolał sobie rumu i wychylił go od razu, zdecydowanie za szybko i nieostrożnie. Jak tak dalej pójdzie to za parę minut zacznie już wygadywać głupstwa. - Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia. - warknął, tym samym dając jej do zrozumienia, że ten temat wcale nie jest łatwy ani tym bardziej zabawny. Brak ojca pozostawił na duszy Corrado prawdziwe braki, których do tej pory nic nie było w stanie załatać, nawet buta i złośliwość. Tym mocniej odczuwał wszelkie naigrywanie się z kwestii sieroctwa, zwłaszcza teraz, gdy nie dość, że nie miał ojca to odeszła również i matka. Znowu przestał na nią patrzeć, tym razem z całkowitym rozmysłem i po prostu słuchał co miała do powiedzenia. Zmarszczył brwi, jakby odpowiedź na jej pytanie była na tyle oczywista, że nie warto było jej udzielać. - Po prostu tak jest, nie ma co wyjaśniać. - stwierdził sucho, zupełnie nie reagując na jej złośliwość. No i po „dobrym Halvorsenie”.
Nagła zmiana w jego zachowaniu nie powinna jej dziwić. W końcu to był Enzo. Powinna była się nauczyć, że miewał naprawdę kolosalne zmiany w nastrojach. Tym razem jednak zdawał się cedzić w jej kierunku takim jadem, jakby naprawdę nadepnęła na zły temat. Mimo, ze nie patrzył już na nią, ona nie odwracała od niego spojrzenia. Znała granice dobrego smaku. Chociaż czasem się do nich wcale nie dostosowywała, tym razem było inaczej. Rozpoznawała ten wzrok i ten ton. Mógł być on podobny do tego, który najpewniej ona zastosowałaby, gdyby ktoś poruszył kwestię jej ojca. W gruncie rzeczy jednak… przecież wcale nie lubiła Halvorsena, dlaczego miałaby się z nim cackać? Wyprostowała się przechylając szklankę z trunkiem, wlewając jej zawartość do gardła i prychnęła odstawiając ją obok butelki przyniesionej przez Enzo, jeszcze do końca niewypitej. Rozlała im koncówkę, potrząsając swoją szklanką w dłoni, jakby chciała wymieszać w ten sposób jej zawartość. — Stop. To, ze miałeś ciężkie dzieciństwo, to nie moja wina. — zauważyła równie sucho, piorunując go wzrokiem, bo uniósł się aż za mocno w stosunku do kogoś, kto przypadkiem wszedł na niewygodny komuś tor dyskusji. Dalej nieznacznie uniosła brwi ku górze, w ten sposób kwitując jego nagłe lekceważenie do tematów, które poruszyła. Miała dziwne wrażenie, ze nieważne co teraz by powiedziała, podsumowałby dokładnie wszystko w jeden sposób. Zbywając ją. — W ten sposób nie będziemy gadać — mruknęła pod nosem, nieśpiesznie dopijając do końca zawartość szklanki z rumem, zanim zgarnęła swoją torbę ze stolika, rzucając mu jeszcze na odchodnym ironiczne pożegnanie: — Dzięki za uroczy wieczór, Halvorsen — i nie miało dla niej znaczenia czy zabierze się z nią, czy nie, skoro szli w tym samym kierunku. Zgarnęła opłaconą przez siebie butelkę rumu i ruszyła w stronę zamku ciekawa jak go przemyci do dormitorium.
Rzuciła ostatni list Enzo na łóżko, próbując nie patrzeć w kierunku sterty pergaminów, kiedy kończyła eseje na zajęcia. Ostatecznie wybił ją skutecznie z rytmu do tego stopnia, że nie starczyło jej nawet czasu na przebranie się, kiedy wychodziła na umówione spotkanie w Trzech Miotłach. Narzuciła po prostu szatę na swój szkolny mundurek i przerzuciła torbę przez ramię, naiwnie wierząc, że znajdzie w pubie czas na dokończenie niektórych przedmiotów, a Enzo w całej swej łaskawości pozwoli jej to w spokoju zrobić. Przy Ognistej. Nierealne, ale nie traciła zacięcia. Weszła do pomieszczenia, poprawiając pasek torby. Spodziewała się, że będzie pierwsza, ale on już tu siedział, przy jednym ze stolików. Nie wiedziała w jaki sposób wyłapała go tak szybko. Może zwykłym trafem. Nie zastanawiała się nad tym. Zanim on zdążył odnotować jej działania, podeszła do baru, zamawiając whiskey. Rujnując jego ewentualne chęci zachowania się po dżentelmeńsku, podeszła z pełną butelką, kładąc ją na stół, dokładnie po środku. Siadła naprzeciwko chłopaka, odgradzając się od niego szklankami, stawiając je w prostej linii obok butelki. — Ja stawiam — oznajmiła pozbawiając go złudzeń, co do tego, że mogłoby być inaczej. Chwilę potem oparła się na ręce, spoglądając w znużeniu na drzwi do baru, w razie konieczności, zapamiętując do nich najkrótszą, najmniej zatamowaną drogę. — Rozgrywki masz gdzieś, ja w Złotym Sfinksie zajęłam ostatnie miejsce — w zasadzie to chyba jakieś przedostatnie, ale dla niej nie robiło to wcale różnicy — nie mam czego świętować, wcale nie cieszę się z wakacji i powrotu do domu. To za co pijemy? Obaliła wszystkie trzy powody, dla których mieli wybrać się na Ognistą, czekając na jakikolwiek logiczny argument do picia. Polała im nawet, żeby zmotywować chłopaka do myślenia. Chwytając szklankę w dłoń, nawet sama zaczęła się nad tym zastanawiać. Daj mi powód, dla którego tu siedzę – nie powiedziała tego głośno. Wpatrywała się oczekująco w jego tęczówki oczu, przechylając nieznacznie szklankę z trunkiem na boki, dopóki nie poczuła jak pojedyncze krople zwilżają jej palce. Cofnęła wtedy dłoń, ocierając opuszkami o siebie, chcąc pozbyć się alkoholu z koniuszków rąk. — Pozwalam Ci wypić za moje szczęście w OWUTemach. Zakrawając w swojej wypowiedzi o sarkazm w rzeczywistości próbowała ukryć, że coś, z czego kpiła, naprawdę ostatnio spędzało jej sen z powiek. Zresztą, nie jako jedyne. Zawiesiła swoje spojrzenie na chłopaku, przez chwilę nie sprawiając wrażenia jakby chciała zrobić coś więcej oprócz pogłębiania tego spojrzenia z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Nigdy by nie pomyślał, że ugryzienie jakiejkolwiek sprawy nastręczy mu kiedyś tyle trudności. Zwyczajnie nie potrafił zebrać myśli, a przedłużające się milczenie ze strony ciemnowłosej wystarczająco wszystko podsumowywało. Analizował jej listy przez cały ten czas, jaki na nią oczekiwał, starając się wyłapać z nich wszystko co tylko złośnica mogła próbować ukryć. Wydawało mu się, że odnalazł parę kruczków, ale nie zamierzał testować swojej spostrzegawczości i zwyczajnie chciał zatrzymać tę wiedzę dla siebie. Pomyślałby kto, że będzie kiedyś próbował ujarzmić kogoś takiego jak ona. Chociaż może „ujarzmianie” to złe słowo, ale żadne inne mu nie pasowało. Podgryzali się tak wiele razy, że już zaczynało mu brakować pomysłów na to jak powinien zachować się następnym razem. Mimo setek powodów do niepokoju i myśli, które w wyjątkowo natrętny sposób postukiwały go wciąż w skronie, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, Halvorsen zdecydował, że dziś czas na chillout. Nieważne co D’Angelo znowu wymyśli w ramach uprzykrzania im życia, on zamierzał w tym spotkaniu odnaleźć odrobinę spokoju. Zaraz się okaże czy strzelił kulą w płot czy nie. - No cześć, też miło mi Cię widzieć. - odparł na jej próbę pozbawienia go męskości, jednocześnie sugerując, że tak właściwie to mu wszystko jedno. Oparł się wygodniej na swoim siedzeniu, z którego zwisała czerwona koszula w kratę i na moment zakrył oczy dłońmi, jakby starał się zebrać siły do kolejnego starcia. - Może powinienem kupić Ci sukienkę, co? Chyba brakuje Ci ubrań w szafie. - podsumował w ramach okazji do picia, jednocześnie nawiązując do faktu, że przyszła na spotkanie z nim, ubrana w mundurek szkolny. - Wypijmy za kieckę. Ładnie by Ci było w niebieskiej, ale może masz jakieś specjalne życzenia? W sumie mówił to tylko po to, aby dać sobie czas do namysłu, jak się okazało, niepotrzebnie. Shenae sama odnalazła powód do picia, a on ochoczo na niego przystał. - Za szczęście w OWUTEM’ach. - uniósł szklankę, opróżniając ją duszkiem i wzdychając cicho chwilę potem. Zdaje się, ze naprawdę tego potrzebował. Wychylił się do przodu, opierając łokciami o stolik i zmierzył ją ostrożnym spojrzeniem. - Co zdajesz?
Posłała mu dość sceptyczne spojrzenie. Jego powitanie, nawet jeśli sarkastyczne, brzmiało bardzo surrealnie. Aż odetchnęła ciężko nim poprawiając się w miejscu w swojej pozycji, podjęła się dalszej dyskusji. Zanim jednak to nastąpiło, przechyliła głowę na bok, wpatrując się głównie w czapkę na głowie chłopaka. Rozpraszała ją dziwna mugolska moda. Fenomenu takiego stroju nie była w stanie zrozumieć. Z automatu zerknęła również na własny strój, dochodząc do wniosku, że z dwojga złego, mundurek lepszy. Wszystko pokonywało na łopatki jego okrycie głowy. Aż chrząknęła wymowni i zanim zdążyła coś powiedzieć, czy zareagować nad swoim ciałem, już wskazywała podbródkiem na czubek jego głowy. — Zdejmij to. Wyglądasz jak kretyn. W gruncie rzeczy nie miała szczególnych zastrzeżeń do pozostałych części jego garderoby, więc z tym kretynem mówiła trochę nad przyrost, ale Enzo już pewnie zdążył zauważyć, że cierpiała na przykrą przypadłość hiperbolizowania rzeczy. Dopiero po zaspokojeniu swoich wizualnych potrzeb dało się słyszeć powrót do zaczętych przez niego wątków. — Daruj sobie te prześmiewcze powitania. Oboje pamiętamy, że ostatnim razem kiedy mnie widziałeś byłeś wściekły. Nie zauważała pewnych zależności, że przecież nie był na nią wtedy zły od początku i całkiem bezpodstawnie, najpierw przeszli drogę od jej niezasadnego wyrzutu żeby dopiero potem mogli obserwować narastającą nawzajem złość. Nawet ją poniosło wtedy za daleko, skoro normalnie głównie pozwalała sobie na bardziej płytkie wybuchy i irytację, jak dziś. — Brakuje mi ubrań, biżuterii… jeśli w ten subtelny sposób próbujesz mi dać coś do zrozumienia to od razu muszę Cię ostrzec, że na przekór ewentualnej skromności, nie uważam żebym miała być tak brzydka, Enzo, żebym potrzebowała dekoracji. Coś się tak uparł? Spuściła wzrok do swojej szklanki, obracając ją w palcach. Wydawała się mocniej skupiona na tej czynności niż przeciętny człowiek. Głęboko nad czymś myślała, zanim przerwał jej rozważania swoim tonem głosu. — Zaklęcia, obrona przed czarną magią, historia magii, starożytne runy, transmutacja. Zastanawiam się nad eliksirami i zielarstwem — słowa wyleciały z niej gdzieś poza jej kontrolą, od razu po zadanym pytaniu, mimo, że zwyczajowo w tematach jej niewygodnych ważyła słowa. Teraz wyrzuciła z siebie listę przedmiotów całkowicie automatycznie jakby powtarzała je w głowie setki razy, być może nawet w tej samej kolejności. — no… jakoś tak — dodała pod nosem, upijając prawie całość ze swojej szklanki, nie chcąc pozostawać w tyle. — Zwolnij, niektórzy jutro mają zajęcia… i poczucie obowiązku. Jak to się stało, że wygrałeś Sfinksa?
Zmierzył ją takim spojrzeniem, jakby zastanawiał się czy nie uderzyła się w głowę. - Będzie mi zimno w uszy. - mruknął takim tonem, jakby to była najprawdziwsza prawda, której D’Angelo w jakiś niezrozumiały dla niego sposób nie zauważała. Zaraz jednak przechylił nieznacznie głowę. - Od kiedy to przejmujesz się tym jak wyglądam? Już raz mi zasugerowałaś, że jestem szalony, także co to robi za różnicę? Mimo, że naprawdę miał ochotę się z nią podroczyć, przewrócił oczami w sposób bardzo irytujący i ściągnął czapkę, kładąc ją na stole między nimi niczym jakąś rękawicę. Uniósł nieco brwi, ale zaraz zmarszczył je znacząco, prychając przy tym. - Nie zapominajmy o tym, kto musiał wylać na mnie swoją frustrację. - rzucił, ale chyba bardziej do siebie, bo wcale przy tym nie patrzył na Shenae. Znowu uciekał gdzieś wzrokiem, jakby wcale nie zależało mu na tym, aby z nią rozmawiać, a to przecież on zaprosił ją do pubu. Zdaje się, że tylko w ten sposób potrafił powstrzymać się od bycia dla niej kimś, kogo wcale nie powinna w nim widzieć. To, że zrobił już tych parę kroków zdawało mu się być nierealnym. Dziwnym odkształceniem na jego własnym odbiciu w lustrze. Wielka szkoda, że nie wiedział jak Shenae określiła go w listach do Rienca. Był z niego prawdziwy diabeł, który za nic miał sobie uczucia innych. Dlaczego więc wręczył jej te wsuwki i broszkę? Dlaczego proponował zakup sukienki? Jego oczy na moment pociemniały, dlatego dobrze, że aktualnie na nią nie patrzył. Jednakże nie zdawał się być jedynie ostentacyjnie odwróconym. Wyglądał raczej na kogoś głęboko zamyślonego. Niesforne włosy ułożyły mu się na głowie w prawdziwy kurnik, co odczuł dopiero wtedy, gdy mimowolnie wsunął w nie dłoń, przeczesując dwoma krótkimi ruchami. Dopiero po tym zabiegu spojrzał na Shenae. Ostrożnie. - Wcale nie uważam, że jesteś brzydka. - powiedział poważnym tonem i wyciągnął przed siebie dłoń, aby pochwycić pojedynczy kosmyk jej włosów. Zaczesał go jej za ucho, lekko wychylając się przy tym ponad stolik, ale o dziwo nic nie przewracając. Oto szczyt zgrabności Halvorsena. - Wprost przeciwnie. Dorzuciwszy te dwa słowa, wycofał się pospiesznie, jakby obawiał się, że zaraz ugryzie go w rękę. - Po prostu chciałbym sprawić Ci przyjemność, a skoro nie stać mnie na miotłę… - wzruszył ramionami w taki sposób, jakby kupowanie koleżance z domu sukienek było czymś normalnym. Potem już była rozmowa o owutemach, więc Enzo nieco się rozluźnił. Zanalizował jej przedmioty i przez chwilę jakby ważył słowa. - Brak opieki nad magicznymi stworzeniami. - zauważył z pewnym przekąsem, ale uśmiechnął się w ten swój paskudnie uroczy sposób. - Gdzie aspirujesz? Ministerstwo? Był tego naprawdę ciekaw, ale w gruncie rzeczy to nie znał się na tym. Jego kariera czarodzieja była tak wielkim znakiem zapytania, że gdy w zeszłym roku zdawał egzaminy to nawet nie wiedział co może robić w życiu. Jedno jednak było pewne - bez magicznych zwierząt się nie obejdzie. Zmierzył ją rozbawionym spojrzeniem, gdy napomknęła o zajęciach. - Od czego jest eliksir leczący kaca. - wzniósł oczy ku niebu, znowu, ale zaraz skrzywił się nieznacznie. Miał minę w gruncie rzeczy nieco obojętną, chociaż pod tym na pewno kryło się coś więcej. - Reszta zawaliła. To jedyny możliwy scenariusz.
Nieznacznie uniosła brwi do góry. Nie musiała chyba nawet głośno komentować jego słów. Jej mina mówiła wszystko. W gruncie rzeczy w głębokim poważaniu miała jego uszy, czy cokolwiek, co tym komentarzem chciał jej przekazać. Splotła ręce na piersi przed sobą jakby chciała postawić na swoim i nie spuszczała z niego spojrzenia dopóki nie zdjął czapki. Obserwowała z jakim olewackim stosunkiem się tego podjął, ale nie wszczynała awantury. Uśmiechnęła się odrobinę tryumfalnie, ledwie dostrzegalnie pod nosem. Koniec końców i tak osiągnęła swój cel. Z większym czy mniejszym zadowoleniem, Enzo pozbył się wkurzającego ją elementu jego garderoby. — Nie przejmuje mnie Twój wygląd — wzruszyła obojętnie ramionami jakby to było oczywiste, a chwilę później zsunęła się na siedzisku nieco w dół, nie spuszczając z niego spojrzenia. Zawsze miała odpowiedź na wszystko — interesuję się wyłącznie tym, jak ja wyglądam przy Tobie. To, że zachowujesz się jak wariat nie znaczy, że musisz się ubierać jak jeden z nich… kiedy jesteś ze mną. Wszystko powiedziała tak naturalnie, że aż można było się zastanawiać po co w ogóle pytał. Zdawała się mówić rzeczy tak błahe i niewątpliwe, że nie powinien w ogóle rozważać innych możliwości. Przynajmniej na to wskazywał jej ton. Jakby wszystko było dokładnie tak proste. Patrzyła za jego dłońmi kiedy odkładał czapkę na stół i jeszcze tylko przez chwilę łypała na nią podejrzliwie, jakby przedmiot miał zaraz się poruszyć i co najmniej ją udusić, a jak nie to, to wrócić z powrotem na głowę Halvorsena, ale nic takiego nie nastąpiło. Upiła więc swobodnie kilka łyków kolejnej kolejki trunku, zauważając, ze Enzo bardziej był zainteresowany wszystkim wokół zamiast niej. Kiedy on błądził spojrzeniem po pubie, ona splotła ręce na piersi, wpatrując się w niego bezustannie, uparcie, sprawdzając, czy chłopak w ogóle zauważy coś niewłaściwego w swoim zachowaniu. Jej źrenicy zwęziły się nieznacznie, kiedy po kilku minutach zamarcia w takiej pozycji, w końcu odwrócił wzrok w jej kierunku. Chwilę później jego dłoń znalazła się na wysokości jej ucha, a ona, niezmiennie patrząc mu na twarz nie ruszyła się nawet milimetr, póki nie wycofał się ze swojego gestu. Wtedy sama wychyliła się nad stolikiem, podążając prawie równo z nim, wracającym do swojej poprzedniej pozycji. Jej szczupłe palce zgrabnie spoczęły na jego dłoni w momencie, w którym zawisła kilka centymetrów od jego twarzy, wpatrując się konsekwentnie w jego tęczówki oczu. Chwilę to trwało zanim jej opuszki palców przesnuły się po jego skórze, przed podjęciem się kolejnego ruchu. Zgarnęła od niego jego szklankę, którą obejmował ręką i już po momencie opróżniła jej zawartość, podobnie jak wcześniej zrobiła to z własną kolejką alkoholu. — To żaden komplement. Byłbyś ślepy gdybyś uważał inaczej — mruknęła nawet się nie krzywiąc mimo pochłoniętej właśnie ognistej. Jej oczy pozostały tak samo zimne jak wcześniej, kiedy na niego patrzyła. Nie było w nich nawet najmniejszego śladu po spożytym trunku. Żadnej iskry, czysta arogancja, kiedy cofnęła się do swojego siedzenia podsuwając mu szybkim ruchem butelkę pod nos. Szkło przejechało z głośnym szurnięciem po blacie, zanim znalazło się bliżej niego. — Naprawdę chcesz sprawić mi przyjemność? — zakpiła sobie z jego stwierdzenia, przeczesując tym razem świadomie włosy, rujnując ułożone pasmo, które z precyzją zaczesał jej wcześniej za ucho, a które teraz podniosło się do góry, wraz z ruchem jej ręki, a chwilę potem opadło z powrotem na jej policzki, ześlizgując się po innych kosmykach włosów. Zaśmiała się perfidnie, trochę cynicznie na jego słowa. — Błagam. Jeśli naprawdę taki byłby Twój zamiar i o ile faktycznie dostałabym tą miotłę, to jedyna przyjemność jaką bym z niej czerpała to ta, której bym doświadczyła roztrzaskując ją w pół na Twojej głowie. Jeśli myślisz, że moje zadowolenie da się kupić to pomyśl jeszcze raz. Znów skrzyżowała ręce na piersi, tylko na chwilę, bo zaraz potem oparła się łokciem na stoliku przed sobą, wspierając na ręce podbródek. W tej pozycji wygodnie było jej patrzeć w przód, na niego.\ — Wiesz… zwierzęta za mną nie przepadają. Być może to dlatego, że jestem dla nich zbyt cywilizowana, ale nie wiem. Może ty byś mnie mógł w tym doszkolić, dzikusie, huh? Te małe diabły – psidwaki zdawały się Cię względnie lubić. Ciągnie swój do swego, co? Jeśli w jej słowach wylewał się sarkazm i odrobina kąśliwości, to chwilę potem nie było po niej śladu. Po zadanym przez niego pytaniu odpowiedziała mu zupełnie bez wyrazu, sucho, bez wyraźnego przekonania. – Wizengmott, tak myślę albo coś w samym zarządzie Ministerstwa, jeśli się uda. W gruncie rzeczy chyba postanowiła zajęcia olać, skoro pochłaniała kolejną szklankę alkoholu, bawiąc się nią teraz w dłoni. — W ogóle Ci na tym nie zależało? Na wygranej? — pociągnęła temat, który zdawał się bardziej interesujący i dla niej na pewno wygodniejszy. — Gratuluję, tak w ogóle. Skoro nie przyjechałeś tu po puchar, to po co? Nie szukasz dziewczyny, do Sfinksa masz podejście jakie prezentujesz, czyli dokładnie jak do wszystkiego innego, do drużyny nie chcesz dołączyć, oceny masz gdzieś. Pewnie w Peru tak samo jak i w Hogwarcie można jeździć na desce i uprawiać Twoje barbarzyńskie rozrywki, więc… dlaczego Hogwart i Anglia?
Pozycja zrezygnowanego nie była stworzona dla Enzo. Właściwie, jeśli można by to jakoś określić to do niego pasowało dosłownie wszystko tylko nie ignorancja i puszczanie mimo uszu. Nawet najbardziej niewinna uwaga niekiedy potrafiła rozsierdzić go do granic możliwości, więc tym większą nowością było to, że teraz bez przeszkód potrafił odtrącić swoje emocje. Leniwe języki irytacji, które zwykle pieściły nieznacznie jego umysł w chwilach, w których rozmawiał z Shenae teraz nagle stały się jakieś wyblakłe. Zdaje się, że po prostu przywykł do jej sposobu bycia, albo przynajmniej starał się to zrobić. Obojętność wbrew pozorom nie była jego domeną. - Zastanawiam się - zaczął, spoglądając w te jej niebieskie oczy nieco wyzywająco. - czy Ty kiedyś przestaniesz kpić i odwracać kota ogonem. Jego ton brzmiał odrobinę jak nagana, ale w jego spojrzeniu nie kryło się nic. Ani rozbawienie, ani irytacja, ale coś co wręcz przypominało delikatne zrezygnowanie. Właściwie to, gdyby nie patrzył w jej oczy to można byłoby spokojnie uznać, że mówił to całkowicie do siebie. - Większość ludzi lubi dostawać upominki, a jak rozumiem Ty lubisz robić nimi krzywdę. Spoko, jak wolisz. Mogę kupić Ci kieckę tylko po to, abyś mnie nią udusiła. - po tych słowach wzruszył nieznacznie ramionami, jakby w gruncie rzeczy nie zależało mu na dalszym życiu. Cóż, dobrze, że D’Angelo nie zdawała sobie sprawy z tego, że w gruncie rzeczy naprawdę tak było. Rozmowy o byciu w emocjonalnej rozsypce z całą pewnością nie należały do takich, jakie Enzo chciałby prowadzić z kapitanową. Właściwie to chyba z nikim nie chciałby takowych przeprowadzać. Przyjął zmianę tematu z niejasną ulgą, właściwie nie reagując na jej prowokacje i po prostu napełnił ponownie obie szklanki. - Wydaje mi się, że po prostu masz za duży bałagan w głowie. - stwierdził rzeczowo, z rozbrajającą szczerością właściwą tylko temu kto niezbyt dobrze kogoś zna. - Zwierzęta czują strach, ale również i agresję. Może byłaś dla nich zbyt stanowcza, a może po prostu nie potrafiłaś się z nimi obejść… - rzucił to bardziej jak luźną uwagę, ale wyczuwając, że Shenae będzie się o to pieklić, postanowił kontynuować. Na jego twarzy ukazał się nieco rozbrajający i jednocześnie zaczepny uśmiech. - Masz ochotę na korepetycję u mnie? Nie boisz się, że również zdziczejesz? W jego oczach zatańczyły diabelskie iskierki, a sam Halvorsen zdawał się być nieco bardziej rozluźniony. Do czasu, w którym poruszyła temat Złotego Sfinksa. Zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem i nieświadomie przesunął szybko językiem po dolnej wardze, przygryzając ją lekko, jakby w zamyśleniu jak i próbie zniwelowania stresu. - Wysoko mierzysz, pozostaje życzyć Ci szczęścia na egzaminach. - stwierdził, jeszcze zanim przeszedł do odpowiadania na mniej dogodną część rozmowy. Otoczył szklankę palcami i upił kilka solidnych łyków, nim zebrał się wreszcie do wyrzucenia z siebie słów. - Nie zależało. - stwierdził zgodnie z prawdą i odstawił szklankę, ale nie wypuszczał jej z rąk. Znowu przestał patrzeć na Shenae. Tym razem wbił spojrzenie w blat. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, ale zdaje się, że alkohol nieco rozwiązywał mu język, bo mimo wszystko zebrał się w sobie. - Dzięki… widzisz, przyjechałem tutaj, żeby znaleźć rodzinę i to wszystko. Jeśli wróciłbym do Peru to byłbym pozostawiony sam sobie. Znowu… Uświadamiając sobie, że nieco za dużo powiedział, zacisnął usta i dolał sobie Ognistej, którą zapewne miał zamiar zaraz wychylić.
Nie rozumiała jego wyzwania. Nie widziała w nim sensu. Jeśli chciał, żeby przestała kpić, to były na to znacznie lepsze sposoby niż rzucanie jej zadania, żeby tego nie robiła. To było przecież jasne, że zadziała mu na przekór, zwłaszcza jeśli rzucanie sarkazmem leżało to w jej naturze. — Nie kłam — ścięła go jedną wypowiedzią — To nie jest kwestia, nad którą trzeba by było się zastanawiać. Nawet ty znasz odpowiedź: nie. Kpienie to całkiem fajna rozrywka, zaraz za Quidditchem. Jeśli dla niej to była rozrywka, to strach pomyśleć jak mało zabawy musiała wdrażać w swoje życie. Jeśli o tym pomyśleć, Enzo miał swoje zainteresowania. Jazdę na desce, polowanie, pasjonował się zwierzętami. Ona miała swoją miotłę, swoją drużynę, swoją grę… i w zasadzie wszystko sprowadzało się do Quidditcha. Nauki nie nazwałaby raczej rozrywką, o ile bardziej koniecznością i obowiązkiem. Jeśli o tym pomyśleć, właśnie z tej perspektywy branie u kogokolwiek korepetycji z jakiegokolwiek przedmiotu mogło ten obowiązek jedynie uczynić prostszym w wykonaniu. — A może to ty boisz się, ze mógłbyś nade mną nie zapanować? Od dzikości dzielą mnie jeszcze całe kamienie milowe. O to się nie martw. Ale czy Ty potrafiłbyś mnie czegokolwiek nauczyć? Nad tym bardziej bym się zastanowiła — wzruszyła ramionami, przypatrując się jego uśmiechowi. Kącik jej ust drgnął w krzywym grymasie zanim marszcząc brwi spuściła posępnie wzrok na swoją szklankę z trunkiem. — Nie chrzań. Myślałam, że jesteś pierwszy w kolejce o to, żeby mi życzyć złej passy. Mogła mu podziękować za to, że zamienili się rolami. Połapał następny z tematów, uwalniając ją od tego mniej wygodnego. Zamieniali się rolami. Teraz on nie czuł się całkiem swobodnie w nowo podjętej kwestii. Nie stało jej to jednak na przeszkodzie, żeby dopytać i drążyć temat. — Czyli jednak w Peru nikt na Ciebie nie czeka. Ettore to aktualnie Twoja jedyna rodzina? Co się stało z matką? — o ojcu jej kiedyś wspominał. Nie słuchała oczywiście, ale mogła zgadywać, że prawdopodobnie nie żył. Przynajmniej mniej więcej tak to zapamiętała. Dlatego nie musiała o niego pytać. — i nie ma tu nic innego, co Cię trzyma? Nie męczy Cię to? Samotność? Mówi się, że na rodzinę można zawsze liczyć, a jeśli się mylą? I rodzina potrafi tylko zawodzić? Znajdź sobie w Anglii inną kotwicę, której możesz się zaczepić. Ettore to za mało. Nie wiedziała, w którym momencie zaczęła mu zadawać tak dużo pytań. Te same spłynęły z jej ust, być może i jej powoli udzielił się alkohol. Szczególnie, że nie zauważyła Kidy opróżniła szklankę, którą Enzo dopiero co zalał. Spojrzała na puste szkło już teraz wiedząc, że wypiła za dużo. Procenty powodowały, ze czasem zapominała się kontrolować, zdając się w stu procentach na instynkt. Tak samo jak teraz. Odkładając szklankę, wyciągnęła rękę przed siebie, zahaczając opuszkami palców o wierzch jego dłoni, ciekawa jej faktury i jego reakcji. Dopiero później doszła do wniosku, ze było jej to przecież niepotrzebne. Jak gdyby nigdy nic, cofnęła rękę, dolewając im obu alkoholu. — Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej w Hogwarcie jesteś już kimś. Nie jesteś niewidocznym przyjezdnym z innej szkoły. Jesteś finalistą Złotego Sfinksa, masz brata bliźniaka i niczego sobie wyglądasz. To już przynajmniej trzy powody, dla których będą Cię pamiętać w tej szkole.
- Nie próbuj wmówić mi, że kłamię. - rzucił, ale chyba tylko po to, aby w jakiś sposób zrobić jej na przekór. Nie potrafił zrozumieć tego, dlaczego za każdym razem podejmował tę próbę, nawet jeśli dobrze wiedział, że na nic to się zda lub zwyczajnie nie ma ona sensu. Jej zaczepność, kpienie i sarkazm aż się o to prosiły. Nie mógł poddać tej walki, ot tak po prostu. Rezygnacja nie była w jego stylu… szkoda, że ostatnimi czasy zdawała się już wręcz integralną częścią Enzo. Zastanowił się nad jej słowami, nim zdecydował się prychnąć w odpowiedzi. - No jasne, a uderzanie w twarz i niespodziewane pocałunki wcale nie są objawem dzikości czy nieobliczalności. Bujać to my, a nie nas. - nieświadomie nawet przewrócił oczami, specjalnie nie komentując swojego ewentualnego powodzenia (lub nie) w nauczeniu jej czegokolwiek. Był wystarczająco pewien, że nie potrafiłby tego dokonać, dlatego lepiej było ominąć tę kwestię szerokim łukiem. Kto to widział, aby Halvorsen stawał się nauczycielem. Odkąd tylko pamiętał to on był wiecznym uczniem. Najpierw szkoła, potem matka i Phoenix. Wszyscy starali się z uporem maniaka wbić mu coś do tej nieprzepuszczającej niczego czachy, nierzadko ponosząc sromotną porażkę. Nie żeby zwyczajnie robił im swoją niewiedzą na przekór. Wszak on zwyczajnie nie potrafił szybko się uczyć. Każde starcie z materiałem do opanowania często kończyło się sromotną porażką w akompaniamencie soczystych przekleństw lub wręcz czegoś przeciwnego - lekkiej niewiary i załamania rąk. Jak ktoś tak nieprzystosowany do nauki, potrafiłby wyszkolić kogoś innego? Spojrzał na Shenae w taki sposób, jakby podejrzewał ją o lekkie niedotlenienie mózgu. - Fajną sobie wyrobiłem opinię. - stwierdził i uśmiechnął się lekko drwiąco, najwyraźniej tylko po to aby spróbować zamaskować to jak bardzo go ugodziła tym stwierdzeniem. Słabo mu to wyszło. Zupełnie tak samo jak słabo szło mu puszczanie jej słów mimo uszu. Nie odzywał się, najwyraźniej próbując filtrować sobie jej wypowiedź, aby trafiało do niego tylko to co chciał usłyszeć. Szkoda, że wtedy pozostawało tak mało treści, że nawet nie potrafiłby się do czegokolwiek ustosunkować. Zmrużył oczy, kiedy go dotknęła i zamarł w bezruchu do czasu, w którym ostatecznie cofnęła dłoń. Wtedy dokończył swoją dopiero co uzupełnioną porcję Ognistej i ponownie im polał, dość szybko racząc swój przełyk połową szklanki. Potrzebował tego… zastrzyku odwagi. Szkoda, że już w tym momencie nie myślał. Nie zastanawiał się nad tym jak szybko może zrobić coś głupiego przy takim tempie opróżniania butelki. - Czy Ty próbujesz mnie pocieszyć. D’Angelo? - zapytał, a ton jego głosu był tak daleki od naturalnego, że aż niepokojący. Tego wrażenia również nie pomagał pozbyć się dziwny błysk, jaki rozświetlił jego piwne ślepia, ale zaraz cicho westchnął, na moment ukrywając oczy pod rozcierającymi powieki dłońmi. - I co ja mam z Tobą zrobić, co? - rzucił, zdecydowanie będąc już pod wpływem whisky. - Taka ładna, a taka niemądra. Jak samotność może nie męczyć? Oczywiście, że jest niepotrzebnym elementem. Tak samo jak ja tutaj. W jaki sposób mam się tutaj zakotwiczyć, skoro wszystkie próby spełzają na niczym? Sam już nie wiedział co ma zrobić z dłońmi. Bębnił więc palcami po blacie stołu, starając się w jakiś sposób je zająć. Byle tylko znowu nie sięgać do jej twarzy.
Bawiła się szklanką w ręku, przekręcając ją w różnym kierunku, raz w lewo, raz w prawo. Odkąd stała pusta, nie musiała się przejmować zagrożeniem wylania. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, w rzeczywistości kupując sobie czas na znalezienie dobrej, dyplomatycznej odpowiedzi na jego słowa. Nie potrafiła sobie odmówić kolejnej wymijającej wypowiedzi. Tak jakby coś miało jej się stać, gdyby choć raz powiedziała coś nieskomplikowanego, niezaprawionego kpiną. — Uderzyłam Cię w twarz? — udała, że nie pamięta, chociaż, owszem, musiała się moment zastanowić, żeby sobie to przypomnieć. Z przywołaniem sobie wspomnienia do drugiej części jego wypowiedzi, o dziwo, nie miała problemów. Jakby nie patrzeć, mocno ją wtedy wkurzył. Nie było raczej tajemnicą, że D’Angelo szybko nie zapominała, kiedy ktoś nadepnął jej na odcisk, czy drażnił ją, a Enzo robił to nieustannie, na różne sposoby, budząc w niej różne poziomy frustracji, wcześniej nawet przez nikogo nietykane. — Nie mów, że Ci się nie podobało. — Nie pocałunek, ale źle to zabrzmiało, dlatego doprecyzowała — Uderzenie w twarz. Czasem zachowujesz się tak, jakbyś naprawdę chciał dostać. Obserwowała go w trakcie kiedy nalewał im alkoholu i wzięła szklankę w dłoń. Dopiero śledząc jego tempo, zaważyła, że nie pozostawała za nim w tyle. Pozwoliła mu wyprzedzić ją o jedną kolejkę, czując przejmujące ją ciepło od Ognistej. To był znak, żeby trochę zwolnić. W końcu objęła szklankę dłonią, bawiąc się jednym palcem wzdłuż krawędzi szkła, podążając za nim spojrzeniem. Enzo unikał odpowiedzi na wszystkie zadane mu pytania. Zastanowiła się nad tym, nie pytając o to drugi raz. Nie miała tego w zwyczaju, chyba, że naprawdę obierała sobie coś za punkt honoru. — To zależy — odezwała się w krótkiej przerwie w ich milczeniu, podnosząc spojrzenie. Upiła jeden łyk, przymykając nieco oczy, bo whiskey przepaliła jej już chyba gardło. Jednak nie na tyle, żeby nie mogła się odezwać, trochę prowokacyjnie, trochę z sarkazmem, a trochę poważnie, chociaż ciężko to było stwierdzić. — To zależy. A to działa? — spróbowała się nawet zadziornie uśmiechnąć. To był jej limit picia. Automatycznie powędrowała wzrokiem na jego dłoń, znów wyciągając rękę przed siebie, chociaż tym razem, dla odmiany, podsunęła mu butelkę pod szklankę. Szybko wycofała się jednak z odpowiedzi — Jakbym chciała Cię naprawdę pocieszyć, Enzo, nie próbowałabym. Po prostu bym to zrobiła. Znów zamoczyła usta w alkoholu, przechylając się lekko na bok, żeby zerknąć poza jego ramię, na przestrzeń za jego plecami. — Piękno nie idzie w parze z inteligencją — zauważyła w zamyśleniu, czymś zaabsorbowana. W jakimś celu skupiając teraz spojrzenie na wszystkim innym tylko nie na nim. Orientacyjnie przeciągnęła spojrzeniem po całym pomieszczeniu zanim wróciła nim do jego oczu. — Jakich prób? — jej pytanie zabrzmiało jak krytyka — Nie podejmowałeś żadnych prób zaznajomienia się z ludźmi z Hogwartu. Może jednak zastanów się nad tą dziewczynę, jeśli dobrze pójdzie przestaniesz rozsiewać wokół siebie tą aurę nieszczęścia, tragedii i… innych tęczowych rzeczy. Znów nie patrzyła na niego, tylko gdzieś dalej. — Jaki jest Twój typ? — spytała zupełnie na poważnie, zaczesując włosy do tyłu, żeby odsłonić sobie widok na uroczą, względnie wysoką blondynkę o idealnych proporcjach, siedzącą samotnie w kącie pomieszczenia i zerknęła znów na niego. — Masz jakoś ponad 6,1 stopy, nie? — oparła się rękoma o stół, uważając, żeby nie strącić szklanki nad którą się pochyliła, kiedy zmniejszyła między nimi dystans, próbując spojrzeć na niego z bliższej perspektywy. Zbliżając do niego twarz, podniosła wzrok do góry, oceniając ich różnicę wzrostu. — Nie… więcej. Jaka jest idealna różnica wzrostu między kobietą a facetem? Dziesięć centymetrów? Mugolskie dziewczyny noszą strasznie wysokie buty. Trzynaście? Powinieneś sobie szukać kogoś mniej więcej mojego wzrostu, może trochę wyższego. Lubisz blondynki? Nie wiedziała skąd w niej nagle wzięła się potrzeba swatania go. — Nie patrz tak na mnie. To najstarszy sposób, jaki znam, żeby zapobiec samotności. Zawsze działa. Nie musisz szukać miłości swojego życia, ani przyszłej żony. Nie zakładam, ze któraś z Tobą tyle wytrzyma, ale może trochę… póki nie zaczniesz być… hmmm… sobą. I robić te wszystkie swoje dziwne… dzikie rzeczy.
Szum, jaki atakował zaciekle jego uszy był jednym z tych wyraźniejszych znaków traktujących o naglącej potrzebie zaprzestania picia. Tylko jak miał przestać, skoro cały czas czuł, że właśnie to jest mu w tym momencie potrzebne? Nie żeby potrzebował zaciemnienia mózgu, oj nie, ale jakoś tak czuł, że to co w założeniu miało być niewinnym spotkaniem zaczyna przeradzać się w coś więcej. Przynajmniej dla niego… hah i chyba tylko dla niego. Nie spoglądał na nią, próbując wszystko ułożyć sobie w głowie, co było chyba tak awykonalne, jak nic innego i zastanawiał się jak to się stało, że wplątał się w coś podobnego. Dziwne, mdlące ssanie w żołądku przypominało mu wciąż o tym o czym pamiętać nie chciał, a Halvorsen wciąż mówił sobie, że to dlatego, że nie zjadł śniadania / obiadu / kolacji / podwieczorka czy tysiąca innych przekąsek, jakich przecież nigdy nie spożywał i nie potrzebował spożywać. Gdyby tylko można było zaklęciem wylewitować sobie wnętrzności poprzez przełyk, Enzo nie wahałby się ani przez sekundę. Zacząłby od serca, bo przecież to ono było powodem wszystkich problemów, jakie miał teraz. Legendy o Krukonie, który nie miał tego ważnego organu najwyraźniej nie tyczyły się jego… a przynajmniej nie do końca. Zmierzył ją wreszcie spojrzeniem, jednakże zadziwiająco nieprzeniknionym jak na tego, którego tak łatwo wyprowadzić z równowagi. - Czy jest ktoś kto to lubi? Ty też często prosisz się o klapsa, ale jakoś nie zauważyłem, żebyś się o nie dopraszała. - odpowiedział, starając się przegnać ze swojej wyobraźni wizję Shenae leżącej na jego kolanach z obnażonymi pośladkami. Niestety ta wersja wydarzeń wydawała się tak ostra, że ciężko było mu się jej pozbyć spod powiek. Pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech, chwilowo stopując z piciem. Zdecydowanie za dużo w zbyt krótkim okresie czasu. Stół co prawda jeszcze nie falował, ale wolał nie sprawdzać czy po kolejnych trzech szklankach poczuje już mdłości czy jeszcze nie. Po prostu jej słuchał, a z każdym kolejnym słowem czuł, że chyba wcale nie chciał. Dziewczyny, jasne włosy i wzrost. Do czego to doszło, że D’Angelo zapragnęła go z kimś zeswatać? Przez moment sznurował wargi, jakby starając się sklecić jakieś sensowne zdanie, a potem westchnął, wyglądając na odrobinę zrezygnowanego. Wyciągnął rękę, owijając sobie wokół palca wskazującego kosmyk włosów, jaki dopiero co poprawiał, a jaki znowu wymsknął się zza jej ucha. - Prawdę mówiąc to nie. - powiedział po prostu, wpatrując się już nie w jej włosy, a w oczy. Minę miał poważną i nieco tęskną, co na twarzy Enzo prezentowało się już niemalże niczym gest poddania się. - Nie obchodzą mnie inne dziewczyny, Shenae. - powiedział, przesuwając dłoń na jej policzek, który pogładził delikatnym gestem. Zsunął palce do jej brody, którą najpierw chwycił, dotykając lekko jej dolnej wargi, nim całkowicie cofnął rękę. Potem, może czując potrzebę ukazania jej, że naprawdę w jakiś sposób jest wyjątkowa, wyrzucił z siebie kolejną informację. - Matka zmarła w szpitalu. Nie jestem sam od wczoraj, chociaż prawdę mówiąc to nieco męczące…
Punkt dla niego. Sama też nie raz potrafiła doprowadzić ludzi do stanu, w którym chciałoby się ją faktycznie zdzielić. Jak się okazuje, niektórzy, w przeciwieństwie do Enzo, nie tylko o tym mówią, ale też wdrażali sobie te wizje w życie. Przypominając sobie profilaktyczny cios Cedrica, który niby powinien ją doprowadzić do porządku, a wywołał w niej tylko skrywane pokłady wzgardy do tego człowieka, zamilkła. Zastanawiała się jak często sama zachowywała się jak osoby, których szczerze nie znosiła. — Nie każdy podziela Twoje zdanie — stwierdziła tylko, w sumie nawet bardziej do siebie niż do niego, mimo, że użyła zwrotu w jego kierunku. Upiła kilka łyków, machinalnie przykładając dłoń do policzka i rozmasowała go w geście niby zmęczenia, choć dobrze pamiętała opiętnowane na tej twarzy poniżenie, kiedy dała się tak mocno zaskoczyć. Uniosła spojrzenie do twarzy Enzo, wpatrując się w część twarzy, w którą on oberwał od niej. Nie było wątpliwości, ze to, co wyrzuciła z siebie moment później było wywołane wpływem spożytych procentów. — Przepraszam… wiesz, za to wcześniej — wskazała głową na jego twarz mówiąc o tym uderzeniu, chociaż mógł sobie to interpretować jak chciał. Może za bardzo się wczuł jeśli wziąć pod uwagę, na co chwilę później sobie pozwolił. Fakt, że go przeprosiła, ale „przepraszam” nie było synonimem na zezwolenie na takie gesty. Patrzyła na niego zdystansowana do aktualnego położenia. Jej wzrok był zupełnie inny, pretensjonalny, ostrzegawczy, wic kiedy przyłożył dłoń do jej twarzy, minę miała dość zaciętą, w tych zimnych oczach, bardzo ironicznie rozpalił się ogień. Jako, że nie mogła chwycić jego ręki, bo sam zdążył ją cofnąć, złapała go w podobny sposób za podbródek, w jaki on to zrobił z nią, chociaż przyłożyła do tego więcej siły i z rozmachem przechyliła jego głowę na bok, zmuszając go do odwrócenia głowy w kierunku wspomnianej blondynki. — Nie rób tak — bąknęła posępnie, postanawiając zignorować dokładnie każde słowo, jakie teraz do niej skierował — bo właśnie przez takie coś zaczynam dziczeć. To Twoje złe wpływy. Korzystając z faktu, że na chwilę zamilkł, zatrzymała pracownicę pubu, wręczając jej kilka galeonów i napiwek. — Poproszę piwo dla tamtej uroczej blondynki — wskazała ją podbródkiem — albo nie… sok dyniowy. Nie wygląda na piwosza. A jak spyta od kogo, to on postawił — uśmiechnęła się wrednie do Enzo, dopiero teraz odtwarzając sobie to co przed chwilą powiedział. Zawiesiła się na moment, wpatrując się w jego tęczówki. — Ja swojej nie poznałam, ale jestem prawie pewna, że jak spytasz o nią ojca, to powie Ci, że ją zabiłam. Teraz już wiesz, skąd te moje mordercze zapędy. Wiesz… nie mogę zardzewieć. Życie mnie zobowiązało.
Właściwie to nawet udało mu się nie zareagować gwałtownie. Uniósł po prostu brwi do góry, wpatrując się w Shenae tak, jakby podejrzewał ją o kłamstwo. Wtedy też rozluźnił nieco szczękę, jakby godził się z tym, że może jednak go nie okłamuje. - Bili Cię w domu? - zapytał niby to żartobliwym tonem, ale w zasadzie to daleko było mu od śmiechu. Taki układ mógłby wyjaśniać czemu bywała z niej aż taka zołza… chociaż czy tak na dobrą sprawę to robiła mu coś kiedyś po złości? Mmm, okej, po złości wtedy, kiedy sobie nie zasłużył? Chyba niekoniecznie. Trudno już mu to było określić, gdyż ich lista wzajemnych złośliwości była absurdalnie długa i ciężka do przejrzenia od tak na poczekaniu. Jej przeprosiny trochę go zaskoczyły. No i właśnie, najlepiej tłumaczyć sobie jego wyskok tym dziwnym odjazdem ze strony Shenae. Po prostu wybiła go z równowagi i sprawiła, że mu odbiło. Zresztą to akurat nie było (znowu) nic nowego. Często mu odbijało w jej towarzystwie. - Nie chowam długo urazy. - odpowiedział w ramach przyjmowania przeprosin i nawet specjalnie się nie wyrywał, gdy przechyliła mu twarz w stronę tej całej blondynki. Uśmiechnął się pod nosem w ten swój specjalny sposób, w którym nie było ani trochę zgorzknienia. Taką minę prezentował światu na tyle rzadko, że można było uznać to za swego rodzaju ewenement. - Chciałbym Cię zobaczyć prawdziwie dziką. - oznajmił z łobuzerskim uśmiechem, jaki zaraz zgasł, kiedy postanowiła zafundować blondyneczce sok dyniowy. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź Enzo. Wycelował różdżkę wprost w twarz szczerzącej się do niego dziewczyny i szepnął zaklęcie. Jej zadbane, jasne włosy momentalnie zmieniły kolor na kruczą czerń, wyjątkowo podobną do tej, jaką Shenae nosiła na swojej główce. - Widzę, że Twój ojciec był prawie tak miły jak mój… nie uwłaszczając Ettore oczywiście. - skwasił się nieco i wstał od stołu, nie kończąc kolejki. Potem razem z Shenae zabrali się z powrotem do zamku. Warto napomnieć, że ulewa, jaka wtedy ich zastała z cała pewnością mogłaby przejść do historii. Strugi chłodnego deszczu i nadymający ich ubrania wiatr, nie opuściły ich aż do chwili, w której przekroczyli próg wielkiej sali.
Aż mrugnęła oczami, patrząc na niego w niezrozumieniu. Jego pytanie było do tego stopnia niespodziewane, że aż odpowiedziała mało pokrętnie, prosto, całkiem szczerze, przezornie zadając to samo pytanie jemu jakby spodziewała się, ze pomysł na nie mógł się narodzić tylko w głowie popaprańca, który być może miał to nieszczęście, ze to jego spotkał taki właśnie los. — Nie. A Ciebie? — patrzyła na niego serio poważnie, zastanawiając się, jak bardziej jeszcze spaczony może być Enzo. Wiecie. Pomijając fakt, że strzelał do biednych, bezbronnych ptaszków, całował z zaskoczenia, nie lubił Quidditcha i najwyraźniej również też wysokich, ładnych blondynek. Jego dziwactwa sięgały jeszcze wyżej. Myślała już, że nic ją w jego przypadku nie zdziwi. Czasami okazywało się, że było to tylko ulotne wrażenie. Cały czas dowiadywała się nowych, abstrakcyjnych rzeczy. Dlatego teraz nie spuszczała z niego wzroku, wyraźnie czekając na odpowiedź przeczącą. W innym wypadku musiałaby głośno przyznać, że naprawdę Halvorsen miał zjebane życie. Biorąc pod uwagę to, co już o nim wiedziała, dochodziło do wniosku, że i tak wyrósł na względnie normalnego. Niejeden na jego miejscu popadłby chyba w gorszy stan depresyjny. Odetchnęła nie wiedząc, że wstrzymywała powietrze i odczytując sobie odpowiedź z jego spojrzenia, nie czekała już na wypowiedź. — Może lepiej Twoje marzenia zostawmy w sferze wyobraźni, co? — uniosła na niego wzrok, nagle zainteresowana czymś innym. Oderwała połowę pergaminu z tych, które ze sobą zabrała, skrobiąc na nim krótką notkę. Tyko na chwilę zerknęła na Enzo, zwracając się do niego z tym krótkim pytaniem retorycznym i zanim opuścili lokal, zdążyła jeszcze posłać swoją notkę prostym Wingardium Leviosa, w kierunku dziewczyny, zaskoczonej zmianą koloru włosów. Dopiero wtedy złapała szklankę Ognistej, dopijając te kilka ostatnich łyków, widząc, że Halvorsen zbiera się do wyjścia. — Nie tylko był, dalej jest — zauważyła trochę zaczepnie, zarzucając szatę na mundurek, krocząc za nim w stronę wyjścia. — Musimy jeszcze popracować nad tym wracaniem razem do zamku. Nie dałeś mi spokojnie skończyć kolejki. I może i lepiej, że nie dał. Ulewa przez to dopadła ich nie od samego początku powrotu do zamku, a dopiero po… kilkunastu metrach.
Weszła do pubu. Niby specjalnie nie przepadała za takimi miejscami bo wolała zdecydowanie spokojniejsze miejsca takie jak park czy chociażby biblioteka. I wątpiła w to iż kiedyś zdanie zmieni, że cokolwiek innego się jej spodoba. Dla niej ten pub nie wyróżniał się praktycznie niczym, ale pomimo tego: wybrała go. Na razie zamówiła tylko sok dyniowy, który uwielbiała od najmłodszych lat, najwyżej później czegoś mocniejszego łyknie. Czasem lubiła wypić w samotności, albo w towarzystwie. Zależy jeszcze jakiego. - Sama jak palec - mruknęła niezbyt zadowolona - Naprawdę czasem wolę się wygadać niż ciągle z książkami przebywać - westchnęła.
Przy okazji wizyty u jednego ze znajomych mieszkających w Hogsmeade, Moore postanowił zahaczyć o Trzy Miotły - miejsce, gdzie zaczynał jeszcze jako młodzik, który dopiero co skończył szkołę, miejsce, gdzie wymykał się z przyjaciółmi na piwo kremowe, lub Ognistą Whisky, ale o tym się już głośno nie mówiło. Przywitał się ze znajomym barmanem, kiwnął głową kojarzonej z Hogwartu puchonce, słowem - dzień jak co dzień.
Od znajomego usłyszał, że tego wieczora w Trzech Miotłach miał występować jakiś zupełnie młodziutki zespół, wykonujący coś z pogranicza pop-rocka, w głowie Moore'a pojawiło się więc bardzo szybko: czemu by nie wrócić na tę chwilę do starych czasów?
- Oto więc jestem, wprost na twoje wezwanie - odezwał się z nutą rozbawienia w głosie, kątem ucha usłyszawszy westchnienie dziewczyny, koło której przypadkiem siadał. Wydawała się zupełnie młodziutka i miała piękny, soczyście rudy kolor włosów. Ognista dziewuszka, musiał przyznać. Ciekawe czy równie interesująca z charakteru?
Marigold spojrzała na mężczyznę, który pojawił się tuż przed chwilką. Wyglądał na zbyt pewnego siebie i myślał pewnie iż jej zaimponuje, ale tu trzeba czegoś więcej niż pewności siebie oczywiście. - Witaj - przywitała się grzecznie tak jak ją wychowano - Nie przypuszczałam iż moje ''życzenie'' tak nagle się spełni - zaśmiała się - W sumie i tak mi brakuje towarzystwa, a czasami nie lubię siedzieć sama bo z książkami i tak się nie dogadasz. - Marigold Griffiths. Ravenclaw - przedstawiła się. Spojrzała na niego i zamrugała oczami, ale nie specjalnie by poderwać. Na razie nie chce nikogo podrywać, nie to jej w głowie. Po prostu jeszcze o tym nie myśli. Oj chyba dzisiaj sobie popije, ale oby niezbyt przesadnie.
Czy zaimponuje? No nie wiem, nie zastanawiał się nad tym specjalnie, "imponowanie" komuś nie leżało raczej w spektrum jego zainteresowań. Usłyszał wołanie niewiasty o pomoc, od czego ma się ów wilczy słuch, to przyszedł ile sił w nogach.
- Za to bywają ciekawsze od ludzi - skwitował, choć on sam raczej do moli książkowych nie należał. Zwyczajnie, ludzi nudnych omijał, tak, jak omija się szkolne lektury - czyli dopóki nie jest się do nich zmuszonym. - Moore, Nate. Masz bardzo ciekawe imię... jedna z czarodziejek zaprzyjaźnionych z Wiedźminem miała bardzo podobne nazwisko - zauważył po chwili namysłu. No, i Triss też miała płomiennorude włosy. Grało się u mugolskich znajomych, oj grało...
Tak. Ledwie Moore zobaczył komputer, przysiadł do niego jak oczarowany. Kumpel sądził, że to nic dziwnego, w końcu tak zaawansowany technologicznie i drogi sprzęt miał mało kto, w końcu który sprzęt odpali Wiedźmina trójkę na najwyższych ustawieniach... ale tego już muzyk nie mógł wiedzieć. Choć z radością śledził mugolskie nowinki techniczne, komputer, a już szczególnie nowy komputer, nie był dla niego specjalnie powszechnym narzędziem.
- Wybacz, ale nie słyszałam nic o Wiedźminie. Ciekawa książka, film lub gra mugolska? - podniosła brew do góry zdając się być zainteresowana tym. Nie znała żadnego Nathaniela Moora i pierwszy raz go na oczy widzi, ale nie żałuje iż w ogóle go ujrzała. Nawet się przecież do niego uśmiechała. Wydawał się jej miły, ale trochę zbyt pewny siebie lecz nie zraziło ją to całkowicie. - Proszę usiądź koło mnie jeżeli chcesz - uśmiechnęła się znów chcąc przecież być miłą - Jeśli chodzi o mugoli to mam do nich neutralne odczucie. Nikt mi nic nie zrobił na szczęście. Moja matka jest niestety innego zdania, ona nie cierpi mugoli. Uważa, że tylko przeszkadzają, ale ja akurat tak nie twierdzę. Lubisz czytać książki? Bo ja wręcz kocham, a drugą mą pasją jest rysunek. Marigold od dziecka uwielbiała czytać książki. Ową pasją zaraził ojciec, który również stał się wielkim chodź nie sławnym pisarzem. Nie to co matka z, którą nigdy nie potrafiła się dogadać, zawsze się jakoś kłóciły. Nawet gdy pojawiła się pierwszy raz na peronie by odprowadzić jedenastoletnią córeczkę to musiała powiedzieć złe słowo dlatego też postanowiła ''wejść'' do świata książek i zapomnieć o przykrościach z strony rodziny.
- W porządku, sam zupełnie tego nie znałem. To gra, ponoć na podstawie książki, ale to jakiś zupełnie orientalny twór... czeski, słowacki? Nie, czekaj... polski chyba! - przypomniał sobie w końcu, dumny z siebie. Gra totalnie go fascynowała, ta grafika, te mechanizmy... jak to było zrobione, nie wiedział, mimo że z mugolską technologią był za pan brat. Nawet jeśli był oswojony z komputerami... JAK TO DO DIABŁA DZIAŁAŁO? Facet, który to wymyślił był geniuszem. Naprawdę.
Moore uniósł nieco brew, zaskoczony jej stwierdzeniem. Dlaczego nagle wyjeżdżała z kwestią tolerancji dla mugoli, nie miał pojęcia.
- Mugole są po prostu trochę od nas inni. Gdyby czarodzieje zaadaptowali ich osiągnięcia, mogliby, ewentualnie, uważać się za lepszych. Tak? Jesteśmy zupełnie równolegli. Znam sporo niemagicznych, to świetni ludzie. - skwitował ostatecznie, z pewną dozą niepewności w głosie. O co właściwie chodziło tej lasce? - Wiesz, nie mam specjalnie czasu na czytanie, rysować... kiedyś rysowałem, ale od dawna nie miałem ołówka w ręce. Co tworzysz? Portrety, rysunki zwierząt, martwej natury? - dopytywał z ciekawością. Zawsze był pod wrażeniem osób, które miały zdolności plastyczne. Kochał sztukę.
Marigold była zachwycona tym, że jednak Moore coś potrafił. - Naprawdę rysowałeś? - nie mogła wciąż uwierzyć - Tak się cieszę, że ktoś potrafi w ogóle kreskę rysować! - zachwyciła i aż klasnęła rękami, ale po chwili uspokoiła się. - Czasami książki są lepsze od ludzi. Więcej rozumieją niż najlepszy przyjaciel. Rany, rany wybacz, że tak powiedziałam o tych mugolach. Nie chciałam obrazić twych znajomych nic z tych rzeczy. Naprawdę. Rany, rany, rany. Czuła, że się wygłupiła przed nim i na jej twarzy związku z tym powstał ogromny rumieniec nie do ukrycia. - Może się czegoś mocniejszego napijemy? - palnęła - Zawsze chciałam spróbować czegoś mocnego. Nie wiem czy Whisky jest mocna. Nie znam się za bardzo na alkoholu - stwierdziła.
Potrafił, jeszcze w Hogwarcie z pewnością. Kiedy jednak wziął się za muzykę, inne formy sztuki zupełnie odeszły w odstawkę. Wolał umieć jedno doskonale, niż wiele rzeczy, ale tylko troszkę.
- Tak, dopóki nie kupiłem gitary, spędzałem nad kartką papieru sporo czasu. Wciąż mam całkiem... - zamyślił się na chwilę, szukając odpowiedniego określenia. - ... zręczne dłonie - skwitował z niejasnym uśmiechem. Jej zachwyt jest na swój sposób uroczy, pomyślał, starając się nie zważać na to, że zupełnie zignorowała jego pytanie. Po chwili kobieta wybuchła zupełnie niepotrzebnym atakiem przeprosin. - W porządku, nie cierpię na żadną mugolomanię czy coś takiego. Nie powiedziałaś też niczego złego - uspokoił ją ciepło, z lekkim uśmiechem. Znała jego zespół i stresowała się spotkaniem go, czy o co tu właściwie chodziło? Zresztą... kobiet nikt nie zrozumie.
- Whisky... słabizna zupełna, ta "ognista" to tylko pic na wodę - stwierdził, nie potrafiąc opanować ironicznych nut atakujących głos. A może jednak uda się nabrać szkolną młódkę? Był ciekaw, jak bardzo się skrzywi, gdy weźmie większy łyk. Najwyżej Moore odda ją w ramiona rówieśników, by pomogli jej wrócić do Hogwartu. - Ile właściwie masz lat? - zagadnął, zaciekawiony jej stwierdzeniem, że nie piła alkoholu i, wygląda na to, nawet o nim nie słyszała zbyt wiele. Wiedział dobrze, że on sam nie wliczał się za bardzo w światowe normy rozpoczęcia alkoholowej przygody, ale... w szóstej, siódmej klasie pili stosunkowo regularnie całą bandą, więc to chyba był już dość powszechny wiek. A podobno dzieciarnia teraz dojrzewała jeszcze szybciej.
- Dwadzieścia. Pierwsza klasa studiów - westchnęła - A co? Wyglądam na starszą? Mam nadzieję, że nie robią mi się zmarszczki - mruknęła. Byłaby dobrym pośmiewiskiem dla innych studentkach gdyby zaczęła się robić brzydsza bo fakt faktem jest to iż Marigold posiada niezłą urodę, ale się tym specjalnie nie chwali bo nie ma czym. - To pewnie jesteś muzykiem - zauważyła - Ja słucham mało muzyki. Wolę ciszę i książki. Niestety spotkałeś właśnie mola książkowego, a mam nadzieję, że tego nie żałujesz. Chociaż chętnie bym posłuchała twoich utworów. Pewnie są prześliczne i łatwo można je zapamiętać. Nie to, że chciała mu się podlizać, ale naprawdę chciała czegoś miłego dla ucha posłuchać, a przy okazji dowiedzieć się co jest modne, a co nie, co młodzi czarodzieje lubią. - Whisky niezbyt dobra? - zdziwiła się - Znajomy z Hufflepuffu mówił, że wspaniała, ale chyba mnie okłamał - zauważyła - Wredny. Ja jeszcze mu pokażę jak go spotkam... To co proponujesz?