Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
A może gdyby właśnie w tym okresie miał większe wsparcie, wyszedłby bardziej na ludzi? Cóż, gdybać można, prawdy nigdy się nie dowiemy. Jednak bardziej prawdopodobnym było, iż on po prostu taki jest. Ma tendencje do wpadania w dołki i nieumiejętności radzenia sobie z nagromadzeniem negatywnych uczuć. Powinien raczej sam dojść do rozwiązania sytuacji, a nie liczyć na ratunek kogoś innego. W takim tempie to do niczego nie dojdzie! Z drugiej zaś strony kto wie, może to by ich do siebie zbliżyło i byliby razem? On by nie miał tych swoich dennych problemów, a ona nie musiałaby być o nic zazdrosna? No cóż, filozofować można bardzo długo, ale prawda jest taka, że czasu się nie odkręci i trzeba żyć z tym, co się ma. Nieee, on ją bardzo lubi, więc spokojnie! Uratujemy choć jedno ego dnia dzisiejszego. Nie czuję, że rymuję. Zaśmiał się na widok wypiętej piersi Madison, choć zapewne jako mężczyzna powinien zareagować inaczej, no ale... cóż, nie podano mu tego w wersji erotycznej tylko zabawnej, więc i jemu musiał udzielić się radosny nastrój, cóż zrobić. Odgarnął za ucho swoje niesforne włosy i splótł palce, by co jakiś czas je odginać, nie mniej jednak nie myślał o niczym konkretnym, zatem z pewnością słuchał tego, co ma do powiedzenia mu jego towarzyszka oraz słuchał tego, co działo się dookoła. Choć nic szczególnego nie odnotował, oprócz tego, że dwójka braci chyba postanowiła wyjść z lokalu. - Hm, czy powinienem się teraz bać? - spytał, unosząc wzrok na twarz Richelieu i uśmiechnął się bardzo uroczo, co by może zmiękczyć nieco serduszko przyszłej morderczyni! Dzięki temu może upatrzy sobie inną ofiarę? Ale z drugiej strony czemu miałaby, skoro Quayle jest pod ręką? Ech, okrutny los... Długo nie wytrzymał, bo chcąc nie chcąc musiał parsknąć śmiechem na swoje słowa i na ruszające się brwi blondynki, które wyglądały doprawdy rozkosznie. Nic dziwnego, że poruszyły nawet naszego Indianina! Kto wie, może nawet pod ich wpływem zgodziłby się być ofiarą Kanadyjki? Cóż, nie jest to wykluczone, chociaż mimo wszystko mało prawdopodobne. Niby z Jovena taki autodestruktor, ale nie spieszyło mu się umierać. Był w głębokiej depresji, ale już z niej wyszedł. Teraz chyba został tylko nawyk, o ile w ogóle można to tak ująć. Być może takie grono istniało, ale prawdopodobieństwo, że tak rzeczywiście było, jest bardzo znikome, w sumie porównywalne do zera! Nie jest aż tak ciekawym osobnikiem, w zasadzie to dosyć nudny z niego gościu. Czemu nie zaradzi sobie z bliznami? Chyba nie umie ich zatuszować. Zapewne gdyby znał zaklęcie, to by go użył. Z drugiej zaś strony nie jest to do końca pewne, bowiem... ciężko by mu było nagle przełamać swoje fobie. A strach przed pokazywaniem swojego ciała trochę nią był. Ciężko stwierdzić, czy nagle uleczony zacząłby chodzić na plażę - wątpliwe. Takiego życia musiałby się uczyć na nowo i nie jest łatwo uznać, czy by podołał temu wyzwaniu. Choć też całkiem możliwe, że chęć zmian zrobiłaby swoje. W końcu robienie coś innego niż zazwyczaj jest takie fascynujące! - No skoro tak mówisz, pozostaje mi wierzyć. Nie, żeby mi się po prostu nie chciało go szukać - odparł z miną niewiniątka, kiwnąwszy głową dla aprobaty swych słów. - Wybaczam ci, Jane - dodał, nawiązując chyba do Tarzana, albo czegoś równie fascynującego. - My dzikusy powinniśmy się trzymać razem - stwierdził po chwili, mrugając do niej znacząco. Cóż, z pewnością on był bardziej dziki niż ona, ale to przecież żadna licytacja! - Nie ma sprawy - odpowiedział na temat drugiej kolejki, po czym odbył się właściwy toast, a Quayle przechylił szklankę ze swym trunkiem i upił dosyć dużo. Nie, żeby był alkoholikiem, ale poniekąd po to się tutaj z Peterem umówił. Co prawda mieli zrobić degustację piw, no ale... ognista też zawsze spoko. - Och. A chciałem ci powiedzieć, że kanadyjska kawa jest lepsza. I mają w Kanadzie lepsze ciastka. I w ogóle Kanada jest lepsza. A teraz? Nie mogę ci tego powiedzieć - rzucił ze smutną minką, spuszczając wzrok na swoje dłonie znajdujące się na blacie. - No ale dobrze, nie powiem ci więc i będziesz musiała żyć z tą niewiedzą do końca swych dni. A tymczasem powiem ci, że u mnie... po staremu. Poznałem paru fajnych ludzi, paru niefajnych, jak to zawsze bywa. Byłem też na pierwszej lekcji w Hogu. Ale u ciebie zapewne ciekawiej - nono, się chłopak rozgadał...!
Może tak, a może nie. Taka myśl nawet nigdy nie przemknęła przez madisonową głowę, a może to i lepiej, bo wtedy pewnie już w ogóle dorobiłaby sobie całą teorię o tym, jak to mogła przy odrobinie ryzyka zbliżyć się do Jovena, pomóc mu się pozbierać i może nawet wtedy sprawy pomiędzy nimi potoczyłyby się zupełnie innymi torami, a ich uczucia zamiast zginąć śmiercią naturalną, miałyby choć małe szanse rozkwitnąć i pewnie wtedy już w ogóle plułaby sobie w brodę przez najbliższą dekadę, że właśnie ona, urodzona ryzykantka, popełniła straszliwy błąd, nie podejmując tego ryzyka. Ale co prawda, to prawda, teraz było już po wszystkim i jedyne co pozostało, to nieprowadzące donikąd rozważania z cyklu „co by było gdyby”. Dlaczego tylko jedno? Przy odrobinie szczęścia uratujemy oba! Hahaha gdyby wolał w formie erotycznej zamiast zabawnej, jestem pewna, że Madison nie miałaby nic przeciwko, gdyby ją o tym poinformował! Nie no, ale żarty na bok, naprawdę miło było widzieć go uśmiechniętego. Wyglądał tak uroczo, gdy się uśmiechał, a w mniemaniu Richelieu robił to zdecydowanie zbyt rzadko. Znaczy może na jego twarz wkradał się jakiś tam uśmiech, ale często był to jeden z tych nieobecnych lub nie do końca przekonujących, rozciągających usta, jednak nie obejmujących oczu, w których krył się jakiś cień pozbawiony wesołości. - To zależy od tego, jakiej odpowiedzi udzielisz mi na następne pytanie. – oświadczyła, siląc się na groźną minę, po czym pochyliła się nieco do przodu, palce obu dłoni złożyła w piramidkę i oparła na stole, jednocześnie spoglądając uważnie na Indianina. – Nie przekażesz reszcie tego pomysłu, prawda? Zastanów się dobrze nad odpowiedzią, od tego może zależeć Twoja przyszłość! – zadała pytanie i dodała szybciutko owe groźne ostrzeżenie, z całych sił próbując zachować powagę, kiedy Quayle próbował sobie zaskarbić jej litość swoją uroczą, niewinną minką. Pomimo jednak najszczerszych chęci, już po chwili wybuchła śmiechem, po czym odchyliła się ponownie do tyłu i dopiła do końca zawartość swojej szklanki. Któż by sądził, że jej talentem jest poruszanie brwiami w taki sposób, że jest w stanie prawie przekonać rozmówcę do dobrowolnego poświecenia się i bycia jej ofiarą? Uwaga, jeszcze kiedyś podbije świat z tymi brwiami! Skąd takie przekonanie? Gdyby ktoś spytał o zdanie Mads, ta nigdy w życiu nie powiedziałaby, że Indianin jest nudny, a każdy, kto tak uważa, jest pewnie po prostu zbyt prymitywny, by zrozumieć niesztampową osobowość Jovena. Nie dało się go wpisać w żadne ramy ani normy, zachowywał się odmiennie w stosunku do reszty społeczeństwa i właśnie dlatego mógł być prawdziwie fascynujący i mieć grupkę fanek. Oczywiście, ciężko byłoby od niego oczekiwać, żeby tak z dnia na dzień wskoczył w kąpielówki i ruszył bojowym krokiem na plażę, byłoby to co najmniej zaskakujące, zważywszy na to, że chłopak unikał nawet wszelkich imprez basenowych, a na tych nad jeziorem nie wchodził do wody nawet gdy był już środek nocy i wszyscy pijani się do niej ładowali, no chyba że Mads była w aż takim stanie, że tego najzwyczajniej na świecie nie pamiętała, zresztą nie oszukujmy się, nigdy nie dopatrywała się w tym żadnej teorii spiskowej, uznając po prostu, że Jov najwyraźniej na świecie nie ma na to ochoty i tyle. Powstawanie jego blizn było stopniowe i ich znikanie też powinno takie być – znikałyby powoli, kolejno jedna po drugiej, a Quayle mógłby przełamywać ograniczające go bariery. I nie chodzi mi wcale o to, żeby nagle z dnia na dzień rzucił całą przeszłość w zapomnienie, zrobił zwrot o 180 stopni i zmienił swoje podejście do wszystkiego, ale coś takiego mogłoby być pewnym sposobem na pogodzenie się z przeszłością, odnalezienie wewnętrznego spokoju i ruszenie do przodu. Uhu to brzmi prawie jak wywód jakiegoś buddyjskiego mnicha! - Spokooojnie, ja zawsze mam rację – oznajmiła niesamowicie pewnym tonem, robiąc przy tym minę w stylu „deal with it”, chociaż pewnie zdziwiłaby się niesamowicie i dręczyłyby ją nieludzkie wyrzuty sumienia, gdyby nazajutrz się okazało, że jej teoria była prawdziwa i Peter naprawdę wylądował w jakimś rowie czy rynsztoku w nie za ciekawym stanie, a oni nie ruszyli mu z odsieczą tylko przez jej widzimisię. Jednak szybko odpędziła od siebie tę niemiłą myśl, słysząc dalszy ciąg wypowiedzi Jovena, po czym zaśmiała się dźwięcznie po raz kolejny. Nie sposób nie przyznać mu słuszności! I choć może Quayle z racji swojego pochodzenia rzeczywiście był bardziej dziki niż ona, nie zapominajmy o tym, że Madison przez ostatnie siedem lat dzięki uczeniu się w szkole z internatem spędzała z Jovenem i Riverem więcej czasu niż z własną rodziną, dzięki czemu uczyła się od mistrzów! Uśmiechnęła się radośnie, kiedy to przystał na jej propozycję, po czym chwyciła butelkę i nalała kolejkę, którą mieli wypić za przychylny Peterowi los. Gdyby tylko się zapytał Madison, ta w oparciu o swoje doświadczenia barowe w okolicy z pełnym przekonaniem mogłaby go zapewnić, że tutejsze piwa, nie tylko nie są wyjątkowe w smaku, ale także mają znikomą lub wręcz zerową zawartość alkoholu i tylko szumnie zwą się piwem, jednak walorów smakowych i mocy takiej na przykład ognistej już odmówić nie można było! - Wybacz, że tak perfidnie popsułam Ci szyki – wyszczerzyła zęby w uśmiechu, kiedy chłopak zrobił smutną minkę. – Och jak ja to przeżyję! – zawołała pełnym przejęcia głosem, chwytając się przy tym za głowę. – Wiesz co, zmieniłam zdanie, może jednak mi powiedz, inaczej umrę z niepewności! – dodała szybciutko, przesuwając się tyłkiem bardziej na skraj krzesła, na którym siedziała i po raz kolejny pochylając się nad dzielącym ich stołem, jakby to miało w jakiś sposób nakłonić Jovena do wyjawienia owych sekretów. Kiwnęła głową, kiedy tak elokwentnie i rozlegle jej opowiedział o pierwszym miesiącu w Anglii. Czy było u niej ciekawiej? Chyba ciężko stwierdzić! - Oooo pierwsza lekcja? Są fajne? Znaczy wiesz, lepsze niż w Kanadzie?– zainteresowała się tematem, zupełnie nieświadoma tego, że chodziło właśnie o lekcję, o której pisał nawet miejscowy Obserwator. Gdyby wiedziała, że w tej szkole na lekcjach dzieją się takie ciekawe rzeczy, może też by się w końcu wybrała na jakieś zajęcia!
Ostatnio zmieniony przez Madison Richelieu dnia Sob 18 Maj 2013 - 19:37, w całości zmieniany 1 raz
No właśnie, a teoretycznie mogłoby jeszcze być tak, że przeżarty rozpaczą Joven odrzuciłby jej starania i próby i wtedy niewątpliwie mógłby narodzić się konflikt, który, kto wie, może trwałby po dziś dzień! Nie ma więc czego żałować, szczególnie, że Mads w ogóle o tym nie myślała, więc luz. Mogłaby tylko się tym niepotrzebnie zadręczać. A historia pokazuje, że zbyt częste rozmyślanie "co by było, gdyby" rzadko kończy się dobrze! No i przede wszystkim jest to trochę bezsensowne. W sumie to ciężko stwierdzić, jak on by zareagował dokładnie na erotyczną wersję. Pewnie by tego nie okazał, ale w środku zrobiłoby mu się głupio i starałby się to obrócić w żart tak czy siak. Więc ta wersja w zasadzie była lepsza, bo ograniczała się do samych pozytywnych aspektów! Zapewne zaśmiałby się, gdyby Richelieu poinformowała go, że wygląda uroczo jak się uśmiecha. Cóż, on nigdy nie był w stanie stwierdzić, czy ktoś był uroczy czy rozkoszny, bo po prostu takie odczucia wydawały mu się zbyt cukierkowe i raczej ich nie zagłębiał. Za to z pewnością cieszyłby się, że dziewczyna życzy mu chyba jak najlepiej! - Oho - mruknął, chociaż nie wiadomo, czy bardziej do siebie czy tak ogólnie, w każdym razie wyprostował się i z poważną miną starał się słuchać tego, co ona mówi, jednak kącik jego ust delikatnie drgał w zabawny sposób. - N-no d-dobrze - odparł w końcu, siląc się na przerażoną i zawstydzoną jednocześnie minę, oraz oczywiście odpowiednio zmodulował głos, aby brzmiał strachliwie! No i obowiązkowe jąkanie się i mamy najcudowniejszego aktora w całym wszechświecie. Jednak on nie potrafił tak długo udawać, więc po chwilę parsknął cicho śmiechem, by pokręcić główką z rozbawieniem i poprawił opadający na twarz kosmyk włosów. Zawsze mu one przeszkadzały, ale lubił je do tego stopnia, że nie chciał ich ścinać. Podcinał je jeżeli już. Zresztą, Indianin z krótkimi włosami, bitch please! W oczekiwaniu na odpowiedź, którą sugerował swoją minką, obserwował uważnie Kanadyjkę i ogólnie był takim towarzyszem jej dobrego humoru. To znaczy, sam również go w tej chwili miał, ale czasem uderzała go głupia świadomość, że to się zaraz skończy i nie będzie się już z czego śmiać. Jednakże póki co dzielnie się im opierał, a i towarzystwo i jego brwi skutecznie mu w tym pomagały! Może Madison powinna założyć lecznicę, w której leczono by brwiami? Hmmm, cóż za wspaniały pomysł! No dobra, może nie jest skończonym nudziarzem czytającym jedynie książki, ale zbyt porywającym człowiekiem to także nie był. Może i miał w sobie coś wyjątkowego, ale to chyba jak każdy, bo każdy jest inny. Są jednak ludzie pokręceni pozytywnie i negatywnie, on zaliczał się niestety do tej drugiej grupy. Bowiem nikt mu nie wmówi, że to, co on wyprawia jest normalne i fajne! Trochę traci życia przez to, że nie wskakuje po pijaku do wody, czy też zwyczajnie się w niej nie kąpie, kiedy wszyscy siedzą na plaży. Oczywiście mowa o otwartych akwenach wodnych, a nie prysznicach czy wannach. Aczkolwiek nie rozbierał się przed nikim w żadnych warunkach. Zazwyczaj tłumacząc właśnie, że po prostu nie ma ochoty na takie głupoty. Część w to wierzyła, część wietrzyła podstęp, ale to nieistotne. Nie był tak znaczącą personą, aby się nim interesowali. No i dobrze, jeden problem z głowy. Mógłby pewnie drastycznie zmienić swoje życie, ale nie był aż tak radykalny. Co innego robić coś szalonego, a co innego zmieniać swoje poglądy, przyzwyczajenia i wybory. Świadome, warto zaznaczyć. To czasem bywało zbyt dużym obciążeniem. - Skoro tak twierdzisz - odparł, próbując zatuszować chęć roześmiania się. W tym celu sięgnął po szklankę i przytknął ją do ust, racząc się alkoholem. Potem zaś wznieśli toast za biednego Petera, a potem w ogóle nie myślał o tym, czy Richelieu nie blefuje przypadkiem. Chyba nie, Lazari to dorosły człowiek, wie co robi! A wokół mnóstwo życzliwych ludzi, gotowych przyjść z odsieczą. Tak będzie sobie tłumaczył to Quayle, kiedy przyjdzie co do czego, aby nie obciążać zbytnio swego sumienia. Chociaż kolejnej śmierci wśród bliskich by chyba nie zniósł. - No nie wiem, czy ci wybaczę. Najpierw grożenie śmiercią, potem to... powinnaś iść do kąta i przemyśleć swoje zachowanie, młoda damo - odpowiedział, chcąc brzmieć naturalnie. - Musisz podołać - zawyrokował następnie w tym samym tonie, a potem się uśmiechnął. - Bo nie puszczę już na ten temat pary z ust - dokończył, aby stała się jasność i ponownie sięgnął po whisky. - Zapewne już słyszałaś o tej lekcji magii sztuki, gdzie dziewczyny chciały się rozbierać. To ta, byłem tam. Ozdabialiśmy sukienkę, a moja partnerka rzucała zaklęciami w ten sposób, że lądowałem na dekoracjach świątecznych. Sama frajda! - opowiedział w skrócie, znów poprawiając włosy. - Ale lepiej opowiedz mi coś ciekawego z twojego życia - zarzucił jakże fenomenalnym pomysłem i rozsiadł się wygodniej, dzierżąc szklankę w ręku i co jakiś czas z niej sącząc ognistą.
Pewnie z wersją erotyczną i próbami obrócenia wszystkiego w żart wyszłoby wszystko suuuuuper niezręcznie, a umówmy się, że ich relacje już chyba i tak do najprostszych nie należą, więc lepiej, że żadne z nich nie wpadło na taki dziwny pomysł i już nic się bardziej nie pokomplikuje. No okej, Joven po prostu był zbyt menskim menszczysnom, żeby myśleć o czymś w kategoriach „uroczy” czy „rozkoszny”! Z początku Madison nic nie mówiła, tylko starała się wyglądać groźnie, co było trudne, gdy Joven robił takie przerażone miny, ale kiedy dodatkowo zaczął się jąkać, wybuchła niepohamowanym śmiechem. Trzeba przyznać, talentu aktorskiego mu odmówić nie można! A skoro już jesteśmy przy temacie, to Richelieu nie była w stanie sobie wyobrazić żadnego z braci Quayle z krótkimi włosami, to byłby chyba koneic świata, gdyby je ścięli! - Dobrze, znaj mą litość! – odpowiedziała w końcu wspaniałomyślnie, unosząc przy tym rękę, jak jakiś wszechmocny lord w czasach średniowiecza. Szkoda, że Jovena nachodziły takie negatywne myśli. Znaczy jasne, wszystko się kiedyś kończy, ale może się uda tak, że wyjdą z pubu w dobrych humorach i te humory towarzyszyć im będą jeszcze przynajmniej przez jakiś czas? Przynajmniej Jovenowi, o Madison, dumną posiadaczkę leczniczych brwi, się nie martwię! E tam, pewnie po prostu był zbyt skromny, by spojrzeć na siebie obiektywnie. Nie będę się tu rozpisywać o tym, jakie niesamowite swoje cechy by dostrzegł, gdyby mógł na siebie spojrzeć na siebie oczami na przykład takiej Richelieu, ale naprawdę polemizowałabym odnośnie tego, że jest pokręcony negatywnie, może faktycznie w pewnym momencie zszedł na złą drogę, że się tak dramatycznie wyrażę, jednak nie był żadnym psycholem ani nic takiego. Większość ludzi na takich imprezach chyba jednak była zbyt pijana, by pamiętać później kto wchodził do wody, a kto nie i jak się tłumaczył, więc raczej ci podejrzewający byli w znacznej mniejszości, o ile w ogóle istnieli. Kiwnęła jeszcze potwierdzająco głową, oczywiście doskonale świadoma faktu, że Joven prawie że się z niej podśmiewuje. Oby więc Peterowi nic się nie stało, inaczej super teoria Richelieu odnośnie tego, że zawsze jest nieomylna, zostanie w okrutny sposób zburzona! Ale nawet jeśli, to dokładnie, zawsze może liczyć na przyjaznych tubylców. W końcu Madison przed centaurami uratował nieznany jej uczeń z Hogwartu, znaczy hehe jasne, Richelieu była tak piękna, że głupi byłby ten, który nie chciałby jej ratować, ale ich znajomy chyba też może liczyć na pomoc, przecież rowy w Hogsmeade nie budzą aż takiej grozy! - Dobrze, po powrocie do dormitorium odpokutuję swoje grzechy – oświadczyła smutno, robiąc przy tym minę pełną skruchy. – Czyli jednak będę żyła w niepewności, o okrutny losie! – zawołała pełnym przejęcia i dramatyzmu głosem. Jak ona to zniesie? Gdy Joven kontynuował wypowiedź, przypomniała jej się właśnie owa strona Obserwatora i aż zrobiła duże oczy ze zdziwienia. – Na Merlina, to musiała być niesamowicie ciekawa lekcja! – zaśmiała się, próbując sobie wyobrazić takie zajęcia. Szczerze powiedziawszy, gdy o nich czytała, myślała, że reporter miał przypływ weny, w Riverside takie coś by chyba nie przeszło, a nauczyciel miałby problemy! – Co do mnie, na razie jeszcze nie dotarłam do żadnego nauczyciela, ale za to byłam na wyścigach w Zakazanym Lesie! – pochwaliła się chyba swoim największym dokonaniem od czasu przyjazdu. – Co prawda zaatakowały mnie centaury, miałam bliższe spotkanie z drzewem, przed innymi mieszkańcami Lasu ratował mnie jakiś Francuz i przy okazji zwiedziłam Skrzydło Szpitalne, ale ta część już nie jest zbyt ciekawa – dodała po krótkiej chwili, dopijając zawartość swojej szklanki i nalewając od razu następną kolejkę, w końcu nie można zwalniać tempa!
Nie, on raczej nie wpadłby na tak szalony pomysł, więc spoko. Chociaż? Kto go tam wie. Bądźmy jednak dobrej myśli, że nie chciałoby mu się jeszcze bardziej komplikować spraw między nimi. Nie był zwolennikiem utrudniania sobie życia, choć teoretycznie to robił, ale who cares. Teraz zaś było inaczej, bo po prostu niektóre towarzystwo mu służyło. W sumie to nie był zbyt dobrym aktorem, ale parę rzeczy, przez krótką chwilę potrafił ogarnąć i zachować się profesjonalnie! Gdyby mu jednak przyszło grać jakieś większe i dłuższe role, zdecydowanie nie umiałby wydobyć z siebie odpowiednią ilość ekspresji. Nie wiadomo, czym to było spowodowane, może jego niektórymi zahamowaniami, ale nieważne, nikogo to nie interesuje. - Och, dziękuję ci, o pani! - zawołał dwornie, kłaniając się tyle o ile, bo przecież siedział za stolikiem, więc taki manewr nie mógłby mu wyjść za dobrze. Chyba, że walnąłby łbem w blat, aczkolwiek to w sumie i tak nie dałoby zamierzonego efektu, smutek. - Będę więc pani dłużny - dodał naprędce, już normalnym tonem, ale uśmiechając się z rozbawieniem. Tak, być może dobry humor im szybko nie minie. A przynajmniej tego chciałby Joven, nie tylko dla Madison, ale także dla siebie. W końcu kto chciałby w samotności rozmyślać na naprawdę dziwaczne tematy, prawdopodobnie depresjonując się nimi? No więc właśnie. Może towarzystwo Richelieu plus alkohol sprawią, że rewelacyjny nastrój nie opuści go przez naprawdę długi czas. Trzymajmy kciuki! Och, zapewne byłoby mu miło, gdyby to usłyszał, o ile by oczywiście uwierzył! Nie mniej jednak miał o sobie takie mniemanie jakie miał. Niby zazwyczaj zachowywał się dosyć normalnie (pomijając sowę na ramieniu, pozdrawiamy fanów!), ale jednak tkwiło w nim coś, co budziło lekki niepokój. Zresztą, teraz nikt nie lubi osób nieco zamkniętych w sobie - liczą się imprezy, wspólne picie, zakazane lub niemoralne rzeczy... on się trochę temu przeciwstawia, chociaż niekiedy sam robi identycznie. Zdarza mu się upić, obojętnie czy to na imprezie czy nie, w ciuchach czasem ląduje w wodzie, pali papierosy okręcając się na miotle... i masę innych dzikich rzeczy, które są poniekąd teraz cenione. Ale to i tak jedynie kropla w morzu tego, jak zachowuje się na co dzień, zazwyczaj - cicho i powściągliwie. - Niestety, takie prawo dżungli - odparł na jej lamenty, niby niczym niewzruszony pracodawca. Wcale nie nawiązywał specjalnie do jej nowej ksywki Jane i do bycia dzikusem i barbarzyńcą, skądże znowu! Jednak i w tym momencie nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i wypicia kolejnej porcji whisky, która się skończyła w jego szklance. Nie był jednak pewien, czy poczekać, aż Mads dopełni swych niepisanych obowiązków i mu poleje (choć chyba tak, bo miał polecieć drugi toast!) czy po męsku samemu wziąć butelkę. Ostatecznie jednak odłożył gdzieś niedbale naczynie, układając ręce ponownie na blacie, nad którym się nachylił. Aby się pośmiać z tej cudownej lekcji, a potem wysłuchać tego, co ma do powiedzenia a propos jej ciekawego życia w Hogwarcie do tej pory. - Wyścigi? Zakazany Las? Czemu nikt mi nie powiedział? - spytał obruszony, robiąc odpowiednio niezadowoloną minkę. No skandal, SKANDAL. Dobra, może krążyła opinia o nim jako o sztywniaku, ale to tylko nic nieznaczące bzdury przecież są... ECH. - Francuz powiadasz? No, no, no, widzę tu kwitnącą miłość, gdzie warował przy twoim łóżku, a potem odlecieliście na miotłach w stronę zachodzącego słońca - zaśmiał się po raz kolejny, bo w gruncie rzeczy jego wymyślona na poczekaniu wizja była bzdurna. Nie, żeby to jej nie groziło, ale po prostu wydawało mu się to być zbyt przesłodzone. - Cieszę się jednak, że nic ci się poważniejszego nie stało, uważaj na siebie - zakończył, tym razem poważnie, uśmiechając się delikatnie. No i znów musiał poprawić te cholerne włosy, ech, co za życie!
- Widzisz jakie mam dobre serduszko – pokiwała powoli głową, przymykając przy tym lekko oczy, niczym wyjątkowo wiekowy mędrzec, który wie i rozumie wszystko, kiedy tak pięknie się pokłonił. Nawet pomyślała o tym, co by było, gdyby tak w przypływie emocji wyrżnął głową o stół. Znaczy nie żeby mu tego życzyła, po prostu musiałoby to być niesamowicie śmieszne! – DOBRZE! Będę cię trzymać za słowo i kiedy wymyślę sobie jakąś formę rewanżu, będziesz pierwszy, który się o tym dowie. – oświadczyła rozemocjonowana, z uciechy aż klaszcząc w ręce. Pewnie w normalnych warunkach zareagowałaby w troszeczkę bardziej opanowany sposób, jednak teraz, kiedy czuła już przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele, dopisywał jej już wyjątkowo świetny humor. Można więc założyć, że jak tak dalej pójdzie, to faktycznie wyjdą (lub się wytoczą) w doskonałych nastrojach, które ustąpią dopiero bezlitosnemu kacowi o poranku. Tak przynajmniej będzie u Madison, nie wiem jak to wygląda w przypadku Indian, może należeli do tej grupy szczęśliwców, która nie musiała odpokutowywać dobrej zabawy następnego dnia. Może to kwestia jakiejś jego dziwnej samooceny, że wątpiłby, gdyby ktoś mu tak powiedział, ale panience Richelieu akurat powinien uwierzyć na słowo, w końcu kto jak kto, ale ona, wyznająca prawie bez wyjątków zasadę szczerości przede wszystkim, raczej nie skłamałaby komuś tylko po to, by zrobiło mu się miło. I może faktycznie chodzenie wszędzie z trochę groźnie wyglądającą sową na ramieniu mogło wydawać się niektórym niepokojące, nadejdzie jeszcze kiedyś ten dzień, kiedy sowiarnie staną się passe i wtedy nawet Anglicy wspomną Jovena-hipstera, który dodatkowo okaże się być prawdziwym wizjonerem trendów! - Ale to okrutne prawo, dżungla mnie zmiażdży, nie jestem aż tak świetnie przystosowana jak ty! – zaczęła rozpaczać jeszcze bardziej, kiedy jej poprzednie zawodzenie nie odniosło zbyt spektakularnych efektów. Oczywiście nawet jej nie przemknęło przez myśl to, że mógłby się odnosić do którejś z tych rzeczy, spokojna głowa! Quayle nie musiał się również martwić o ognistą, ponieważ Mads wyjątkowo uważnie obczajała zmiany poziomu bursztynowego napoju w obu szklankach, żeby uzupełniać w porę. Hihi znaczy kochane dziecko już miało troszeczkę spowolnione reakcje, ponieważ chyba mimo wszystko działanie alkoholu dochodziło u niej do głosu trochę szybciej niż u chłopaka, jednak gdy już rzuciło jej się w oczy świecące pustkami naczynie, chwyciła dziarsko butelkę i polała znowu, przecież nie wypada przerywać, nie ma to tamto. - To wszystko stało się strasznie szybko, w jednej chwili byliśmy w Wielkiej Sali, a w następnej już ktoś zaczął się przepychać, a potem jeszcze drzeć mordę, że jak jesteśmy tacy hop do przodu, to rozwiążmy wszystko na wyścigach. – streściła, żeby po części wyjaśnić to, dlaczego Joven nie został poinformowany, w końcu w tym całym zamieszaniu nikt nie miał czasu na wysyłanie sowy z informacjami o ustawce. – Wiesz co, jestem pewna, że to była prowokacja! – dodała po chwili błyskotliwie, wpadając już na jakąś cudowną teorię spiskową. - No a potem Percy gdzieś się zgubił po drodze i zostałam w ostatniej chwili wypchnięta na jego zastępstwo, nie żeby mi to przeszkadzało. Ale to trochę dziwne, że później nic nie słyszałeś, River nic ci nie powiedział? - zapytała skonsternowana i już chciała wysnuć następną super teorię, jednak w tym momencie Joven zażartował sobie z jej ratunku. – Przecież wiesz, że twarda ze mnie sztuka! Poczekałam, aż naprawią mi rękę i od razu wyszłam, nie wytrzymałabym nawet pięciu minut dłużej pośród tych jęczących non stop połamanych i chorych, więc niestety nie było mowy o żadnym warowaniu przy łóżku, ani romantycznym locie. Chyba właśnie zabiłam miłość swojego życia. – rzekła ze smutną minką, mimo wszystko stwierdzając, że to naprawdę milutko, że Jov choć trochę zmartwił się jej wypadkiem. Pewnie na trzeźwo gdyby zaczęła dużo myśleć stwierdziłaby, że mówi tak z czystej litości, bo przecież toleruje ją tylko dla dobra drużyny, no ale przecież jej stan trochę odbiegał od trzeźwości, a jej nie dręczyły takie podejrzenia, więc oj tam oj tam. – Będę na siebie uważać, tato. – dodała po chwili, hamując śmiech. Wprost nie mogła się powstrzymać, kiedy użył dość poważnego, prawie że protekcjonalnego tonu. No ale rzeczywiście powinna uważać, przecież głupio by było zrobić sobie coś poważnego w głupi sposób jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnych rozgrywek, nawet jeśli była tylko rezerwową.
- Nie da się ukryć - odparł, odnośnie dobrego serduszka Madison. I nawet wcale nie w formie gry aktorskiej! Aczkolwiek wiadomo, że nikt nie jest do końca dobry, albo do końca zły (no, może poza Elenką hihi), ale doskonale wiedział, że ta tutaj jego towarzyszka na pewno jest w zdecydowanie większym procencie dobra! A na pewno nie w całości, bo w ogóle się nad tym wszystkim zastanawiała, a biedny Jovenek był niepewny o swe życie, tak właśnie było! Prawie się popłakał, no. Dobra, z tym trochę przesadziłam, nie mniej jednak było mu bardzo, ale to bardzo, a nawet najbardziej, przykro na jego wielkim serduszku. Taaa, mhm. - Ojej, chyba zaczynam się bać, choć jeszcze jej nie wymyśliłaś - odparł, uśmiechając się zgoła niewinnie. Nie miał pojęcia, dlaczego jest mu tak dobrze i miło, ale zapewne po prostu z Richelieu nie da się nie dogadywać. Czasem są tacy ludzie, którzy swoją osobowością zjednują niemalże wszystkich, zatem i on nie mógł pozostać bierny na jej urok osobisty, heheh. Dobrze jednak, że sprawa tyczyła się jedynie miłego spędzania czasu w formie czysto przyjacielskiej, a nie jakichś głupich dwuznaczności. Tak, zdecydowanie. Zaśmiał się z jej ekscytacji, przekręcając w dłoni szklankę która wtedy jeszcze zawierała swój płyn. Quayle raczej dobrze znosił skutki nadmiaru alkoholu, sam nie wiedział, z czego to wynika. Niekoniecznie z uwarunkowań genetycznych, bowiem jego rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i tak dalej, nie pijali go w ogóle, zatem nie miał pojęcia, po kim mógłby tę dziwną cechę odziedziczyć. Być może drzemie w nim potencjał, o który się nie podejrzewał! Co prawda trochę kiepsko, że tyczy się on napojów procentowych, ale to zawsze coś. Sam zaś powoli również odczuwał skutki ognistej, rzeczywiście robiąc się coraz weselszy, o mniej skrępowanych, a bardziej swobodnych ruchach. O tak, zapewne tak będzie! Chociaż z niego żaden wizjoner trendów, wcale też nie chciał zrewolucjonizować systemu pocztowego wśród czarodziejów! Po prostu traktował swoją sowę jako zwierzątko domowe, a nie stricte dostarczyciela listów, choć oczywiście i taką rolę spełniała. Po prostu jedni chodzą z kugucharami, inni z myszami, jeszcze inni z wężami i ci osobnicy są jak najbardziej normalni. Czemu więc nie sowy? Ktoś może się odezwać, że nie chodzą ze swymi pupilkami non stop, ale nasz Kanadyjczyk również nie chodzi z nią nieustannie. Na przykład teraz jego ramiona były całkowicie puste i nieobciążone Moragg! Ale, że łaził z nią PRAWIE zawsze, to już inna bajka... czasem chyba mu to po prostu dobrze robiło, bo jasne, nie gadał do niej, ale czuł, że ma kogoś w zasięgu ręki i tak naprawdę nie jest sam. A to dobre uczucie. - To cię nauczę. Albo River. Z takim przeszkoleniem nauczysz się nawet odgryzać szczurom głowy w locie! - zapewnił ją entuzjastycznie, co mogło być trochę dziwne, ale to nic. Szczególnie zważywszy na treść komunikatu. Nie mniej jednak to bardzo potrzebna umiejętność, dzięki której Mads stanie się niczym nasza wspaniała użytkowniczka Annie Everdeen. Ach, ci celebryci! Wypił ponownie trochę swego alkoholu, kiedy już dziewczyna mu polała i uśmiechnął się do niej w podzięce. Choć chyba mieli wznosić ten drugi toast... a może już go wznieśli? Joven był już tak rozluźniony, że z trudem wszystko analizował, zapamiętywał i zwyczajnie zwracał uwagę. Wolał się wciągnąć w dyskusję o nielegalnych wyścigach na miotle, tak, właśnie tak. Dlatego słuchał wszystkiego uważnie, kiwając z rozbawieniem głową i co rusz poprawiając spadające na twarz kosmyki włosów. - Ach tak - odparł spokojnie. - No i jak to się skończyło? - dopytał, bo chyba przeoczył tak ważną informację ze słowotoku Richelieu! River nic mu nie mówił, a on nie dopytywał, co u niego, choć chyba powinien się zainteresować. W końcu to jego MŁODSZY brat, zatem powinien trzymać nad nim pieczę, tak jak Deven opiekuje się teraz Trevorem tam w Riverside. Przynajmniej taką nadzieję miał najstarszy Quayle, choć sądząc po charakterze piętnastolatka, mógł mieć spore obawy. Będzie musiał więc i do nich napisać. Się nabazgra chłop! - Peter, Percy, coś za dużo nas znika ostatnio! - zauważył, jednak nie będąc z tego powodu zbytnio zadowolonym. - Oczywiście, ale i tak lepiej na siebie uważaj! Chociaż, może następnym razem miłość twego życia znów przyjdzie cię wybawić, odstawiając do skrzydła szpitalnego? Nie wiem, ale chyba i tak nie warto, znajdziesz jeszcze księcia na białym rumaku - osądził z uśmiechem i ponownie napił się nieco ognistej. - Dobrze, córko. W nagrodę odstąpię od tego szlabanu, który miałem ci nałożyć na koniec - dodał naprędce, odpowiednio ojcowskim tonem i ułożył się wygodniej na oparciu, śmiejąc się pod nosem. Do Madison, oczywiście!
A zatem Trzy Miotły. Holly lubiła ten pub. Kojarzył jej się z sympatycznie spędzonym czasem, wygranymi meczami Gryfonów i mnóstwem śmiechu. Nie raz zrobiła tutaj z siebie idiotkę. Zresztą, kto by się tym przejmował? Na pewno nie ona! Młodość rządzi się swoimi prawami, a szaleństwo jest jej nieodzowną częścią. Imprezy, zabawa, zwariowane akcje i przygody. Bez tego życie byłoby nudne. Dziewczyna weszła do pomieszczenia, od razu zajmując swój ulubiony stolik. Umiejscowiony był nieopodal baru, a jednocześnie odrobinę w kącie, co stanowiło idealne połączenie. Zwykle w pubie było tłoczno, jednak dziś zdecydowanie ludzie nie garnęli się do przesiadywania w Trzech Miotłach. Wade zauważyła tylko dwie znajome twarze z Hogwartu. Rozejrzała się jeszcze, po czym rozsiadła wygodniej, kładąc torebkę na wolnym krześle ze swojej prawej strony. Postanowiła zaczekać z jakimś zamówieniem na Ce. Ah, CeCe. Jak ona dawno się z nią nie widziała! Śmieszne, biorąc pod uwagę, że przydzielone były do tego samego domu. No cóż, widywać się przelotnie a posiedzieć i pogadać to dwie zupełnie różne sprawy, prawda? Każda z nich była zabiegana. Miały swoje sprawy, obowiązki, jeszcze innych znajomych.. Ale to się teraz nie liczyło. Ważne, że znalazły czas dla siebie i dzisiaj w końcu spędzą go razem. Holly przekręciła pierścionek na palcu. Miała ochotę na papierosa. Oooj miała! I gdyby nie to, że obiecała sobie tygodniowy spokój od tego trującego nałogu, pewnie wyciągnęłaby paczkę i w podskokach wyszła na dwór, odpalając jednego i delektując się dymem nikotynowym. Cholera, nie myśl o tym, skarciła się w duchu. Zerknęła na zegarek. Okej, jak za pięć minut Ce nie będzie, wyjdzie i zapali. Zwali winę na nią, a co! W końcu sumienie można troszkę oszukać.
No nareszcie! Dzisiejszy dzień pełen był natłoku sowiej poczty, zaległych prac, gadania nauczycieli, wpadania na innych w zamku i wszystkiego czego CeCe nienawidziła. Po załatwieniu gmatwaniny spraw, wybiegła z zamku pełna ulgi. Miała cholerną ochotę się dzisiaj skopcić, ale wolała z decyzją zaczekać aż dotrze na spotkanie z koleżanką. Żadną nowością nie było też to, że zapewne jak zwykle przyjdzie spóźniona grubo ponad piętnaście minut. Zdarzało jej się i nawet spóźnić po półtorej godziny, ale osoby którym to zrobiła w większej mierze nie odzywają się do niej do dziś. Nie muszę mówić, że ćwierć-wila była nieźle roztrzepana, a jej żywiołowość wcale jej w tym nie pomagała. Potrafiła robić milion rzeczy na raz, ale zazwyczaj trzy czwarte z nich zostawało niedokończonych. Mimo spóźnienia nie chciała biec, no bo jak to taka zdyszana miała wbiec do ludzi? Rudy i czerwony nie idą w parze, tego była wręcz pewna. Otworzyła głośno drzwi do pubu i rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Długo nie musiała się rozglądać, Holly wybrała akurat to miejsce w którym najczęściej przesiadywała. CeCe miała niezwykły sentyment do Trzech Mioteł. Uwielbiała tu przychodzić, a każda impreza z jej udziałem tutaj kończyła się dzikimi tańcami i urwanym filmem. Podeszła w podskokach do stolika, przy którym siedziała brunetka, a na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. - Siems, siems moja suczo! - przywitała się, może nieco zbyt donośnie jak na opustoszały pub, ale kto tam będzie się nad tym teraz zastanawiał. - Długo czekałaś? - zapytała z udawaną troską, bo tak naprawdę paliło ją poczucie winy, że tak długo się grzebała z wyjściem. Miała też cudowną wiadomość dla koleżanki o jej pomyśle upalenia się, ale uznała że lepiej nie przeginać struny, póki nie usłyszy z ust Gryfonki, że wszystko jest cudownie, a CeCe wcale nie ma się o co martwić.
CeCe z typową dla siebie energią wparowała do baru, a na twarzy Holly od razu pojawił się uśmiech. Właśnie miała wyjść na fajkę, ta to ma wyczucie! Wade zaśmiała się melodyjnie, słysząc powitanie koleżanki. - No hej piękna. – wstała i przyciągnęła Ce do siebie, by dać jej buziaka w policzek. W sumie dopiero teraz zdała sobie sprawę, że naprawdę stęskniła się za tym rudzielcem. - Nie aż tak. Sama też się troszkę spóźniłam. – odparła neutralnie, wzruszając ramionami. Znając Meyers, śmiało mogła stwierdzić, że dziewczyna była dziś wyjątkowo sprawna. Nierzadko trzeba było czekać na nią z pół godziny. Albo więcej. - To co robimy? – Ah, to magiczne, niewinne pytanie. Zwykle po nim wysypywała się istna lawina pomysłów, oczywiście tych najgłupszych włącznie. Planowanie nie należało do ulubionych czynności Holly. Jasne, potrafiła coś zorganizować, ale znacznie lepiej bawiła się i odnajdowała w sytuacjach spontanicznych. Improwizacja gwarantowała przygody i zero nudy. - Mogłybyśmy dzisiaj poszaleć. – Gryfonka poruszyła sugestywnie brwiami, wiedząc, że koleżanka na pewno zrozumie, o co jej chodzi. Dawno nie była na porządnej imprezie, a brakowało jej tego klimatu, szumu w głowie i te pe.
Ocena obecnej sytuacji wyszła wyjątkowo pozytywna, więc CeCe nie miała już o co się martwić. Odetchnęła z ulgą, że winy zostały jej odpuszczone, a sama Holly również się chwilkę spóźniła. Nie ma to jak z nami kobietami, ha. Meyers też okropnie stęskniła się za koleżanką . Nie widziała jej naprawdę długo, a takie mijanie się w salonie nie starczało nawet na chwilę pogawędki. Dawno już nie zrobiły niczego głupiego, szalonego, z czego mogłyby następnego dnia się śmiać, a muszę przypomnieć że obydwie Gryfonki kiedy zebrały się razem do kupy, stanowiły wyjątkowo wybuchowy duet. Dlaczego nie mogłyby porozrabiać właśnie teraz? - W sumie to przyniosłam coś. Wiem, że nie palisz, ale może miałabyć ochotę zapalić coś innego? - pomachała dziewczynie przed twarzą zawiniątkiem, które trzymała w ręku. Najlepsze plany wychodzą na spontanie, zwłaszcza kiedy uda Ci się dobrze odstresować i wyciszyć myśli, nie? Chociaż w przypadku CeCe zapanowanie nad natłokiem myśli mogłoby być ciężkie, szczególnie po minionych wydarzeniach, z którymi jeszcze się nie oswoiła. - Wieje nudą - stwierdziła, rozglądając się dookoła siebie. Wśród kilku osób na sali, większość siedziała modląc się nad piwem albo śpiąc obok pustego kufla. Nie zapowiadało to wcale żadnej imprezy. - Aleeeee kto powiedział, że my nie możemy podkręcić trochę atmosfery? - uśmiechnęła się przebiegle. Przecież jeżeli tutaj nic nie wyjdzie nie musiały tu spędzać wieczności. Równie dobrze mogły się teraz troszkę wstawić albo i nawet troszkę bardziej, a potem zrobić nieziemski melanż w Wielkiej Sali. Albo we dwójkę. To już chyba zależy od tego jak potoczą się losy dzisiejszego wieczoru. Ćwierć wila natomiast miała teraz ochotę na coś więcej niż ćwiartka. Ostatnio była nieco wstrzemięźliwa jeżeli chodzi o imprezy, a to zakrawało pod objawy jakiejś nieznanej u niej choroby. Chociaż pewnie w dużej mierze dlatego, że w Hogwarcie ostatnio nie działo się nic wartego uwagi. Może czas to zmienić?
To dopiero był uzupełniający się duet! Jedna sugeruje szaleństwo, a druga od tak wyciąga cudowne zawiniątko, które owe szaleństwo może zapewnić. Holly błysnęła białym uśmiechem. Iskierki w jej czekoladowych oczach mówiły same za siebie. Od razu zgodziła się na ten pomysł i niemo zagwarantowała swój udział w nim. W stu procentach. Lubiła eksperymentować, odkrywać, doznawać i analizować. A obserwowanie własnych reakcji po zażyciu czegoś niecodziennego, czy bardziej lub mniej niezwykłego, było zabawne. Przynajmniej w opinii Wade. Choć ten rodzaj używki praktykowała nie raz, niemal zawsze coś ją zaskakiwało. Ciemnowłosa udała chwilę, że się zastanawia, po czym skinęła głową. - Przestań, doskonale wiesz, jak biorę sobie do serca własne postanowienia. – spojrzała wymownie w górę. W takich chwilach zdawała sobie sprawę ze swego wewnętrznego pogmatwania i skomplikowania. Z jednej strony niby potrafiła się zawziąć na coś i wykazać ogrom upartości tym względem, a z drugiej nie umiała dotrzymać malutkich, złożonych samej sobie obietnic. Zawiało lekką hipokryzją, oui. Przejmie się tym głębiej jutro. Albo lepiej – nigdy. Ta opcja zdecydowanie wygrała. - Przydałoby się więcej znajomych. – stwierdziła z westchnieniem. – W ogóle przydałaby się jakaś impreza, co? Kiedy ostatnio działo się coś naprawdę fajnego? Poprawiła ułożenie lekko falowanych włosów na ramionach, a te podskoczyły wdzięcznie, by później opaść na gdzieniegdzie wyćwiekowaną katanę dziewczyny. - Dobra, Cycuś. Zostajemy tu, czy gdzieś idziemy? Wiesz, mamy misję do wykonania. – uniosła brew w swoim firmowym, awanturniczym uśmiechu, podbródkiem wskazując na zawiniątko w dłoni Meyers. Chciała już poczuć lekkie zawirowania, oj chciała.
Jak ta dziewczyna potrafiła jej dobrze czytać w myślach! Chociaż nieraz nie trzeba było być jasnowidzem żeby znać te malutkie potrzeby, które tak łatwo zaspakajały potrzeby rozrywki i rudowłosej wili. Czasem faktycznie było trochę ciężej, ale to jest jak z pierwszym głodem. Kiedy zaspokoisz go, łatwiej Ci wytrzymać już z tym drugim, większym, prawda? Sama nie paliła jakoś często, ale zapalić czasem skręcika na dzień dobry działa na nią jak zbawienie. Zwłaszcza po stresującym dniu albo przed stresującym dniem, czyli biorąc pod uwagę minione dni to dosyć często. Jej reakcje potem zazwyczaj były pełne śmiechu. Do wszystkiego podchodziła na większym luzie niż dotychczas, a i całkiem dobrze wychodziło jej wymyślanie przeróżnych, ciekawych pomysłów na spędzenie dnia, więc czemu nie! - Wiem - pokiwała głową z udawanym smutkiem. - Dlatego tak mi ciężko na serduszku się robi kiedy namawiam Cię do złego - uśmiechnęła się do niej szeroko i pokazała swój różowiutki język. Niech Holly się nie martwi. Ona też bywała hipokrytką! Może to dlatego tak dobrze się dogadywały. Jedna drugiej nigdy tego nie wypominała, w przeciwieństwie do niektórych osób, które umoralnianiem chyba podnosiły sobie ego. CeCe nie lubiła takich osób i często wchodziła z nimi w potyczki słowne, a jeśli doszło już do poważniejszej sprzeczki potrafiła na długie miesiące zapamiętać taką twarz. Niby to przypadkiem nagle na jej drodze zaczynały stawiać przeróżne przeciwieństwa. Zielone włosy z rana, brak ubrań i takie tam inne niewinne żarciki, ale jakie irytujące! - Przydałoby się - powtórzyła za koleżanką i trochę zmarkotniała. Rzeczywiście ostatnio nic się nie działo i zdawała sobie z tego sprawę. Nawet ona sama niewiele robiła w tym kierunku, więc chyba najwyższa pora żeby to zmienić. - Tak dawno temu coś się działo, że już nawet nie pamiętam - pokręciła głową. - Myślę, że nie ma żadnych przeszkód żebyśmy same coś zaplanowały - uśmiechnęła się z entuzjazmem na samą myśl o tym, że w końcu w ich życie wpłynie odrobina rozrywki. - Wiesz co, w sumie od dłuższego czasu mieszkają u nas laski z Red Rocks, więc czemu nie miałybyśmy urządzić jakiejś dzikiej imprezy w Pokoju Wspólnym? Pozbyłybyśmy się kłopotu z natychmiastowym ściągnięciem ludzi - była dumna ze swojego pomysłu. To rzeczywiście mogło się udać, dlatego czemu by nie spróbować, co? CyCuś pod łóżkiem trzymał całkiem pokaźny arsenał alkoholu, czekający właśnie na tą chwilę i była wręcz pewna, że nie jest jedyną taką osobą hehe.
Holly zaśmiała się dźwięcznie. Akurat nigdy specjalnie nie trzeba było jej namawiać do złego. Wystarczył sam ciekawy pomysł, a już łapała przynętę, będąc łasą na przygody i ryzyko. Porywczość wraz z energią Wade z pewnością zawdzięczała irlandzkim genom. Dzięki, tatku. Gdy tylko Ce wspomniała o imprezie w Pokoju Wspólnym, ciemnowłosą nagle olśniło. No przecież! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? To był doskonały pretekst i okazja do poznania nowych ludzi. Holly poczuła się, jakby właśnie ciemna kurtyna spadła tuż przed nią, okazując, co kryło się za nią. A była tam głośna muzyka, Ognista, masa pozytywnych ludzi i wspomagacze dobrego nastroju. No normalne raj! - To jest dobry trop! Ba, genialny. Ce, musimy to ogarnąć. – postanowiła z gorącym zapałem, w głowie już planując mnóstwo rzeczy. Była przygotowana na okoliczność melanżu, zawsze i wszędzie. W końcu uczeń Hogwartu bez własnych zapasów alkoholu i innych niezbędników to jak czarodziej bez różdżki, czy jakoś tak. -W takim razie trzeba dać znać ludziom, pójdzie plotka i praktycznie gotowe. – wzruszyła ramionami. Tak, to naprawdę było takie proste. Wystarczył zamysł i szybko rozprzestrzeniająca się informacja, a dalej toczyło się z górki, jak lawina. Imprezowa maszyna Gryffindor’u była dobrze naoliwiona i sprawna.. Rany, co za głupie myśli błąkały się po jej umyśle. Imprezowa maszyna, poważnie? Chyba za dużo czasu spędziła nad książkami. - A w międzyczasie zadbajmy o nasz nastrój. – zaproponowała niewinnie, wyciągając z kieszeni zapalniczkę.
Oczywiście CeCe nigdy nie chciała nikogo namawiać do niczego złego. To samo tak wychodziło, a jak już przychodziło co do czego to wszyscy sami i tak wybierali to co złe. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne dziewczynki dostają się wszędzie i Ce była dokładnie tego samego zdania. Do nieba jak będzie chciała dostanie się na miotle, a póki co bardziej interesuje ją dostać się wszędzie. Przecież co to za frajda w byciu grzecznym kiedy jeszcze tyle niegrzecznych rzeczy jest do zrobienia! Nie mówiąc o zabawie wartej grzechu i cudownych wspomnieniach! Albo ich braku co chyba będzie bardziej prawdopodobne. Że też Meyersówna wcześniej nie wpadła na pomysł rozkręcenia vixy! Ostatnio tak się nudziła i obijała, korepetycji udzielała, w lesie siedziała, ognistej trochę tam na polanie pochlała, ale o żadnej imprezie nie myślała. Widzicie jaki to dobry skład? Nakręcą się i do myślenia, i do działania. Pełna profeska! - Myślę, że może puścimy famę na Obserwatorze albo ogólnie na Wizie, bo wysyłanie sów będzie ciężkie na prędkości, chyba że Ty masz jakiś inny pomysł? - przekręciła lekko główkę. Wymyślanie planu działania na poczekaniu szło jej całkiem nieźle, więc może faktycznie z tej mąki będzie chleb. Dumna Gryfonka zagwizdała z zadowolenia. - No pewnie, że tak - wyszczerzyła się radośnie. Nic tak dobrze na nią nie działało jak to małe zawiniątko, do tego w doborowym towarzystwie. Gdyby sięgnąć myślami trochę wstecz, to chyba ostatnio nie zrobiła niczego co by było zgodne z zasadami szkolnymi albo moralnymi. Do odważnych świat należy! - Zamawiamy po piwie, czy od razu lecimy do Pokoju Wspólnego? - jej było tak naprawdę wszystko jedno, ale czy był sens żeby tu dłużej siedziały? Vixavixavixa teraz chodziła po głowie rudowłosej, więc nie jej to oceniać.
- Niee, zrobimy to, co mówisz. Tak będzie sprawniej. – przyznała, kiwając głową. Zaiste, cne panienki. Wizbook stał się idealnym miejscem na rozsiewanie plotek-ploteczek i ważnych informacji także. Szybkość przechodzenia różnych wieści z osoby na osobę była porażająca. Przypominało to trochę epidemię. Jeden człowiek zarażał drugiego, choć tym, co rozsiewano nie były bakterie i choróbska, a słowa. Słysząc pytanie koleżanki, Wade uśmiechnęła się promiennie. Nie musiała zastanawiać się na odpowiedzią. Spłynęła ona z gracją prosto z jej malinowych ust. - Lecimy do Pokoju Wspólnego! Chwyciła torbę i przewiesiła ją przez ramię. - A co tutaj po nas? Nic się nie dzieje, pełna nuda, a my mamy imprezę do zrobienia, kochana. – Ton Gryfonki mówił sam za siebie. Absolutnie podekscytowała się na myśl o czekającej ich zabawie, więc wszystko inne miała teraz delikatnie mówiąc gdzieś. Zdawała sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej skończy się szlabanem albo czymś w tym guście, ale who cares? Należała im się odrobina przyjemności. W końcu Hogwart to nie tylko nauka, prawda? Jest też milion innych zajęć, znacznie rozkoszniejszych i milszych w wykonywaniu. Takich jak typowo gryfońska balanga. - W drogę. - Holly trąciła delikatnie Ce w bok.
Coraz bardziej Kayle podobało się w Hogwarcie. Tyle nowych osób poznała, ciekawych miejsc i innych zabawnych obyczajów, nie żałuje, że wybrała się tutaj wraz z drużyną. Jak dobrze, że w ogóle nie zrezygnowała, bo gdyby zaszła taka sytuacja to nie tylko by żałowała, ale i także nie poznałaby tego wszystkiego! Dave wydawał się bardzo fajną osobą. Sympatyczny, uprzejmy, na pewno miło spędzi z nim czas. Kiedy obydwoje wkroczyli do trzech mioteł dziewczyna, aż z wrażenia potknęła się o swoje nogi. Miejsce było niesamowite! Ta atmosfera, tłum ludzi, no po prostu pięknie! Dziewczyna z wypiekami na twarzy wpatrywała się w wielki żyrandol, który robił naprawdę ogromne wrażenie. Po kilku minutach zachwycania się pomieszczeniem zajęli stolik nieopodal okna. Dziewczyna wygodnie się rozsiadła i przez chwilę milczała. To dziwnie, zwykle to ona tutaj najwięcej gada. No cóż, najwyżej potem rozrusza się. Tym czasem podeszła do nic jakaś miła kelnerka, która prosiła o zamówienie. Kanadyjka bez żadnych problemów zamówiła sobie szklankę soku dyniowego. - Bardzo fajnie tu, serio! Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego miejsca! - zachwycona wpatrywała się tym razem w jakiegoś ucznia. - Będę tu częściej przychodzić o ile będę miała czas, no wiesz, treningi i te inne sprawy - no, poważna sprawa, nie można olewać treningów, a tym bardziej drużyny.
Czy mieli czas na to by pójść do Trzech Mioteł? Według obliczeń Garella tak. W sumie pasowało mu to, bo żadna chwila spędzona w miłym towarzystwie nie jest przecież chwilą straconą, jednakże myśl o głównym celu wyprawy nie dawała mu spokoju. Próbował zapomnieć o sprawie na jakiś czas, ale był strasznie niecierpliwy i podekscytowany. Zdawał się tego po sobie nie pokazywać - do perfekcji opanował teatralne sztuczki i w razie potrzeby je wykorzystywał. Tak więc przed Kayleigh stał wyluzowany gość, który nigdzie się nie spieszył i miał mnóstwo czasu tylko dla niej. Parę minut spaceru główną ulicą Hogsmeade i już byli w pubie. Przy wejściu krukon podtrzymał dziewczynę ratując ją przed upadkiem na kamienną i zaiste twardą podłogę lokalu, po czym oboje skierowali się do stolika przy oknie. Dave jak to Dave, wieczny obserwator, jego uwadze nie umknęło nic z zachowań panny Walsh. Spodobało jej się tutaj. On sam również lubił to miejsce, chociaż nigdy nie zamawiał tu mocniejszych napoi niż sok dyniowy. Zwyczajnie czuł wstręt do alkoholu i do ludzi, którzy toczyli pijackie życie po wszystkich knajpach w okolicy. Trzy Miotły prezentowały się całkiem przyzwoicie, gdyby tak nie było, młody Garell za nic by tu nie wstąpił. Usiadł naprzeciw Kayle, położył torbę obok siebie i oparł łokcie na stole. Młodej kelnerce która przyszła ich obsłużyć rzucił parę komplementów (na które rzeczywiście zasługiwała) oraz zamówienie, a wziął to samo co jego towarzyszka. Czekając na sok, kontynuował konwersację z Kanadyjką. - Fajnie że Ci się tu podoba - uśmiechnął się do niej - Wiele jest u nas pięknych miejsc! Treningi... właśnie! Ty przecież jesteś reprezentantką jednej z przyjezdnych drużyn Quidditcha, co nie? Zaraz zaraz... Kanada czy Australia? Na jakiej pozycji grasz? - zapytał, przypatrując jej się z ciekawością. Jej akcent nie brzmiał na australijski, ale kto wie, chłopak był zawsze przygotowany na zaskoczenia. Poza tym, ta czarodziejska gra niesamowicie go pasjonowała i sam chętnie grywał.
Trzy miotły to idealny wybór na spędzenie tego jakże miłego czasu z nowo poznanym kolegą, który naprawdę wydaje się być miły i taki uprzejmy w stosunku do Kayle. Kurczę, będzie miała co opowiadać dziewczynom z Riverside, że widziała Trzy Miotły - najlepszy lokal w całym magicznym świecie. Ma także nadzieję, że Dave ma coś innego do zaoferowania. Może jakiś szybki spacerek po Hogsie, albo kolejna wizyta w jakimś fajnym sklepie? Podobno w Miodowym Królestwie jest bardzo fajnie! Oj Kayle, spokojnie, spokojnie! Jeszcze dziewczyna zdąży to wszystko ogarnąć, przecież jutro nie wyjeżdża, więc pozostanie w pubie jest lepszą opcją, będzie mogła zbadać każdy zakamarek tego miejsca. -Reemy z Riverside, jestem z Kanady. Ścigająca - odpowiedziała na pytanie kolegi z dumą w głosie. Nawet się trochę wyprostowała, coby bardziej pokazać swoją dumę, jaka ona skromna! - A ty? Grasz w Quidditcha? Interesuje Cię to w ogóle? - zadała pytanie, po czym upiła łyk soku i powróciła do dalszego dopytywania się, a raczej żmudnego tłumaczenia - Wiesz, inni w ogóle nie lubą tej gry, cały czas by tylko krytykowali, że to tylko bieganina za trzeba przedmiotami. Trochę mi smutno jak coś takiego słyszę, ale rozumiem, że nie każdego ta gra kręci. Chociaż komentarze mogliby darować sobie, gdzieś indziej krytykować, no rozumiesz mnie no nie? - bardzo się martwiła, może aż za bardzo? Nie powinna, bo jeszcze załapie ją czkawka, a nie chce przecież źle wypaść przy chłopaku. - A właśnie! Z jakiego ty domu jesteś? Wy tutaj w Hogwarcie macie takie śmieszne te nazwy - no dziwna ta Kayle.
Kelnerka postawiła przed nimi szklanki z sokiem, więc Dave od razu sięgnął po jedną z nich i upił spory łyk, zanim wciągnął się w dalszą rozmowę. Gdy przysłuchiwał się temu co mówi dziewczyna, oczy mu normalnie błyszczały, z tak wielkim zapałem opowiadała o Quidditchu! Niesamowite. Chłopak miał najczęściej dobre relacje z graczami, ponieważ zwyczajnie się rozumieli i świetnie się dogadywali. Czuł, że tu nie będzie inaczej. Kayleigh była ścigającą, zaimponowała tym Garellowi. Przyjrzał się jej sylwetce, była szczupła, ale niewykluczone że miała cenne zdolności. Drużyna z Kanady... ciekawe. - Quidditch? Nawet nie wiesz jak kocham samo to słowo, a co dopiero grę - rozpromienił się chłopak - Jasne że gram, jestem pałkarzem. Całkiem amatorsko, gram dla przyjemności. Szalona rywalizacja czy sportowa zaciętość nigdy mnie szczególnie nie pociągały, ale latanie na miotle to jest coś! - napił się soku, nawiasem mówiąc, strasznie lubił ten dyniowy smak. Chwycił swoją torbę i wskazał na godło Ravenclawu, które widniało na materiale - Przed Tobą siedzi najprawdziwszy Krukon, wychowanek Ravenclawu, nieoficjalnie najlepszego domu w Hogwarcie! Do usług - puścił do niej oczko i uśmiechnął się lekko. Kochał swój dom, pasował do niego w każdym calu i nigdzie nie byłoby mu lepiej.
Deidree ostatnimi czasy nie miała nawet czasu na swoich najlepszych przyjaciół. Zaszyła się gdzieś w otchłani swojej sypialni i tam spędzała wszystkie dni. Jedynie wychodziła, aby się pouczyć, a wtedy siedziała kompletnie sama, bądź też na lekcje, no to wtedy zdarzyło jej się zamienić kilka słów ze znajomymi. Postanowiła to wszystko nadrobić. Na pewnej lekcji umówiła się z Ursulą w Hogsmeade. Miały iść na piwo kremowe, jednak Ursula powiedziała, że sama dojdzie, bo miała cos jeszcze do załatwienia. Deidree nie miała z tym żadnego problemu najważniejsze, że w ogóle wyrwala się ze swojej sypialni, bo te ściany zaczynały sie do niej coraz to bardziej przybliżać i miała wrażenie, że jeszcze kilka dni i by ją zgniotły. Bo to nie była ta sama Deidree jaką znają inni. Wszyscy ją znają jako dziewczynę, której wszędzie jej pełno, a teraz właśnie tak nie było. Trochę się ogarnęła po swoich ostatnich wydarzeniach i postanowiła trochę zaszaleć, a dlaczego wybrala Ursulę? Przyjaźniły się. Laoise gdzieś wywiało i nie mogła jej znaleźć, a z Ursulą już dawno nigdzie same nie były, chciała jeszcze wziąć Adę, ale tej również nie mogła nigdzie znaleźć, jeszcze kiedyś to nadrobią, byla tego pewna. Pub podTrzemaMiotłami, to miejsce wymieniła na jednej z lekcji, dlatego też w tamtą stronę się wybrała. Stanęła pod sklepem czekając na Ursulę, miała nadzieję, że chociaż dzisiaj będzie w miarę punktualna.
Szał nauki i poprawiania ocen, widowiskowym łukiem ominął Ursulę Litwin. Dziewczyna należała do tych osób, które siedząc nad książką są rozpraszane przez tysiące czynników z otoczenia, przez co przeczytanie w godzinę większej liczby tekstu niż linijka – jest właściwie niemożliwe. Swoją przyszłość opierała na swoim jasnowidzeniu i nadziei, że uda jej się przez to przewidzieć pytania, a może nawet odpowiedzi... A jeśli nie? W sumie skoro Hogwart jest przepełniony takimi kochanymi istotkami, to co złego jest w zostaniu w nim rok dłużej niż większość rówieśników? Z takim więc beztroskim poglądem, Puchonka zaliczała egzaminy bez większych trudności. Pewnie nawet sobie nie wyobrażała innego podejścia, niż jej własne. Wypad do Trzech Mioteł brzmiał bardzo obiecująco, więc Deidree mogła zobaczyć od razu uciechę na buzi zapytanej Puchonki. Możliwe, że panna Randall nie musiałaby teraz sterczeć samotnie pod Pubem, gdyby nie to, że akurat tego dnia z rana, Ulkę nadeszła chęć by wyjąć spod łóżka ledwo rozpakowany prezent świąteczny od rodziny i skorzystać ze słońca padającego na dziedziniec i błonia. Zajęcie było tak trudne i zajmujące, że musiała posłać kogoś by uprzedził Deidree, żeby nie czekała w szkole, tylko już na miejscu. Tak więc Dei czekała, a Ula pędziła. A oto proszę państwa szybko przemieszczające się Puchoniątko wymachujące rękami dla pozornego zachowania równowagi, wyłoniło się z tłumu, dobrze sobie radząc z przekrzykiwaniem go. - Dei! – pisnęła, widząc jak oczy Randallówny wędrują po jej nogach i zatrzymując się na stopach, ubranych w mugolskie, kolorowe wrotki, zdecydowanie dla mugolaczki znane. Tak, oto i szatański wymysł mugoli, który pewnie przyczyni się do utraty Ulkowych zębów, co jej wcale nie martwiło. Ciężko radząc sobie z koordynacją, Litwinówna skierowała się w stronę swojej przyjaciółki, która posłużyła Żółtej do zahamowania, przez przyciśnięcie jej swoim chudym ciałkiem do ściany Pubu. Przepraszam – westchnęła, powoli się wycofując. – To trudniejsze niż myślałam – zachichotała, łapiąc się ścian i powoli wjeżdżając do środka. Prawdziwie odetchnąć mogła (jak i zresztą goście Pubu) dopiero, gdy opadła na krzesło. - A co u ciebie? – spytała z czarującym uśmiechem, gdy i Gryfonka znalazła się przy stole.
I o to właśnie pojawiła się osóbka, która wiele razy pomagala jej na sprawdzianach, byla jej za to bardzo wdzięczna, owszem dziewczyna się uczyła, ale nie kiedy nie miała na to czasu, a to, że puchonka potrafiła jasnowidzić to na prawdę jej bardzo pomagało i pewnie wiele osób prosi ją o jakąkolwiek pomoc. Jednak żebyście nie pomyśleli, że Deidree przyjaźni się z nią tylko dla sprawdzianów, bo wcale tak nie było. One już od pierwszej klasy się dobrze dogadywały, ale dopiero od jakiegoś czasu stały się sobie bardzo bliskie. Chyba szybciej się zaprzyjaźniła z jej siostrą, ale Ulka również później dołączyła do tego grona. Lubiła ją i to bardzo. Jej uśmiech na twarzy powodował, że i na ryjku Deidree pojawiał się uśmeich i oby dwie się potrafiły pośmiać nie wiadomo z czego. Też pewnie dlatego, że miała wiele nauki spowodowało to, że nie mogła się spotykać ze znajomymi, ale to na szczęście jest już przeszłość. Dziewczyna miala już wszystko z głowy i mogła sie nimi zająć już na dobre. Tym bardziej, że jest przecież koniec roku i niebawem będą musieli się rozstać, a dwa miesiące rozłąki to jest na prawdę dla niej kosmos. Chociaż bardzo stęskniła sie za swoimi rodzicami, w ogóle za swoją rodziną która już pewnie ją oczekuje. Jej matka nie tolerowała jej nagminnych opowieści o szkole, bo sama nie była tym faktem zadowolona, ale Deidree wydawało się, że powoli jej już to przechodzi. Na cale szczęście, bo dłużej by tego już nie mogła wytrzymać, to było bardzo denerwujące. O tak, Deidree doskonale znała tego typu zabawki. Rolki były czymś czym dziewczyna się zajmowała jak tylko wracała do domu, uwielbiała na nich jeździć i może też dlatego miala dobry z nią kontakt, że oby dwie były mugolaczkami i potrafiły siebie nawzajem zrozumieć, bo nie z każdymi uczniami się tak rozmawiało. Nie którze mieli ją głęboko, bo była mugolskiej krwi, a co ma piernik do wiatraka? Nie rozumiała ich, ale takie osoby znajdowały się u nich w szkole. Niestety. - Uważaj... - ostrzegła, ale bardziej do siebie niż do niej, po chwili znajdowały się już w środku. - Skąd masz to cudeńko? - zapytała uśmiechając się do niej. Pewnie będzie ją błagać, aby ta jej się dala przejechać. Oczywiście Deidree potrafiła jeździć, nie należała do osób, którzy skakają po górach na tym sprzęcie, ale poruszać się do przodu potrafiła. - Co u mnie... Nic szczególnego. - co miała powiedzieć? Nic się u niej tak na prawdę nie działo i to ją szczerze powiedziawszy najbardziej bolało.
Deidree mogła właśnie zobaczyć, co się dzieje, gdy ktoś taki jak Ulka dostaje w swoje łapki coś takiego jak wrotki. Co z tego, że nigdy wcześniej nie stanęła na tego typu czterokołowcach? Od razu musiała porywać się na wycieczkę z dormitorium do Hogsmeade. Bo w końcu czemu nie? To takie zabawne! I to cud, że nikogo po drodze nie zabiła. Na ale cóż, to powód do radości i właśnie to ciągle dało się wyczytać z promiennego uśmiechu goszczącego na rumianej, od nadmiaru przeżyć, buzi Puchonki. - Dostałam na święta od rodzinki, ale właściwie dopiero dziś przypomniałam sobie, że już jest na nie dobra pora. Ech, jazda tutaj jest dużo bardziej emocjonująca, niż byłaby w nudnym Bibury. Znów będę tęsknić przez całe wakacje - zakończyła swój wywód ze smutkiem, kładąc głowę na stole. Widziała teraz Dei bokiem, hohoho. Nie, to nie śmieszyło teraz Żółtej. Zebrał się jej melancholijny nastrój. Pełna powaga i skrzypce w tle. Ale nic dziwnego. Tacy jak ona nie zniosą dnia, bez zatruwania wszystkich wokół swoim do bólu słodkim świergotem i uściskaniem wbrew woli ofiar. A co dopiero całe wakacje? Owszem, w rodzinnej wsi też jest mnóstwo ludzi to ewentualnego tulania i głaskania, ale co to za dzień bez męczenia Dahlii, Laika, czy Elliotta, i tych wszystkich, wszystkich łącznie z Dei, z którą miała teraz okazję spędzić trochę czasu, przed powrotem do swojej kochanej mugolskiej wioseczki. Pokiwała smutno głową, że faktycznie przykro, skoro u panny Randall tak spokojnie. Chociaż z drugiej strony to też i dobrze. Komu nieszczęście potrzebne? No nie licząc samej Ulkowej, bo ona w tarapaty się pcha zawsze pierwsza. - O właśnie, masz jakieś plany na wakacje? - spytała z ożywieniem, podnosząc głowę i podpierając ją na rękach. - Jedziesz gdzieś może?
Ulka mogłaby dostać nawet kawałek pergaminu, a ona zrobiłaby z niego jakieś cudeńko. Ta dziewczyna chyba nigdy się nie nudziła, dlatego uwielbiała spędzać z nią czas, bo już miała pomysł, gdy nie będą miały co robić. Pożyczy jej rolek i będzie sobie mogla trochę pojeździć. Ciekawe jaka bylaby mina tych wszystkich uczniów, którzy zobaczyliby ją jeżdżącą po szkole. Pewnie wiele patrzyłoby na nią jak na dziwoląga, a drudzy za wszelką cenę chcieliby również się na tym przejechać, bo dla mugola pierwszy raz zobaczenie rolek jest fascynujące, a co dopiero dla czarodzieja, który nigdy nie miał z tym styczności. Deidree właśnie w tej chwili zaprzątała sobie głowę, czy ona przyjechała tutaj ze szkoły, czy z innego miejsca. Ale widząc jej niestosowną jazdę musiala je dopiero tutaj założyć, przecież nie dojechałaby chyba, że to Ulka, a ona jest do wszystkiego zdolna. - Ja chyba też sobie muszę je zabrać z domu... - przerwała jej w trakcie mówienia. Właśnie dlaczego Deidree nie wzięła ich z domu? Teraz się nad tym zaczynala zastanawiać. Pewnie musiała dopiero zobaczyć jak ktoś jeździ i samej naszła ochota. Chociaż znają młodą gryfonkę po paru jazdach i tak rzuci je w kąt i będą leżały, aż znowu jej sie nie zachce jeździć. - Również będę tęskniła. - oznajmiła i spojrzała na nią smutno. Gdyby tylko można było zostać w Hogwarcie na wakacje... Jednak gdyby była taka możliwość nie wiadomo czy Deidree by z niej skorzystała. Stęskniła się jednak za swoją rodziną i już ich chciała zobaczyć, a tutaj jeszcze parę tygodni. - Nie... Wracam do domu. A co? - zapytała z nadzieją w głosie. Moglaby przecież wrócić do domu na ten pierwszy miesiąc, a później gdzieś wybyć. Nie wiedziala czy rodzice by się na to zgodzili, bo w końcu nie ma jej cały rok szkolny z wyjątkami świąt, chociaż i w tym roku została tutaj. Nie chciała wracać do domu, a zresztą rodzice gdzieś pojechali do jej ciotki, a z nią widzieć się nie chciała, dlatego została w Hogwarcie i wcale nad tym nie ubolewała.
W międzyczasie do Trzech Mioteł weszły dwie dziewczyny. Dave od razu zwrócił głowę w ich stronę, zrobił to jednak na tyle dyskretnie i z klasą, iż nie było to nachalnym gapieniem się na uczennice. Kayle popijała dyniowy sok a on skupiony był na obserwacji wspomnianych wcześniej dziewczyn. Był w pubie z Kanadyjką już jakiś czas, zdążył więc mniej więcej obczaić siedzących tu klientów, a każdemu nowemu wchodzącemu poświęcał trochę uwagi. W jednej z dziewczyn od razu rozpoznał Deidree - swoją dobrą znajomą, z którą łączyły go prawdziwe koleżeńskie stosunki. Uśmiechnął się sam do siebie, jednak nie planował podejść czy zagadać do gryfonki, bo zarówno on jak i ona mieli ze sobą "partnerów". Zanim jego wzrok wrócił ku Kayleigh, chłopak zdążył się przyjrzeć Ursuli. Znał ją jedynie z widzenia, ale nie wiedział co to za jedna. Pociągnął ostatni łyk soku ze swojej szklanki, po czym odchylił się do tyłu na krześle.