Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Niby ten sam model smoka, ale smoczek nauczycielki okazał się być nieco lepszym ognioplujem. Kwestia wychowania? W sumie możliwe, bo Brandon miała swój temperament. Mógł tylko obserwować jak jego figurka smoka obrywa płomieniami i potem zgarnia coś ze stołu i wpierdala ze smakiem. Stało się to tak szybko że Drake nie był nawet pewien co ten postanowił zeżreć, ale wyglądało jak niedopałek po fajce. No szkoda tylko że ten nie wydawał się być zbyt dobry, bo Gburek zaczął kaszleć i nawet rzygnął ogniem. No normalnie pech... Może jeszcze się odbiją, ale póki co nieźle dostają w tyłek. Oczywiście wspierał mentalnie tego malucha, ale raczej powstrzymywał się od kibicowania na głos.
Kość Wydarzenia:3 <- wszystkie kostki tutaj Kość Ataku: 6 Kość Obrony: 5 (na turę rywala) Wynik tury:Gburek: -? PŻ, Książe: -? PŻ (Drejk uzupełni, jak będzie wiadomo jaka była obrona Gburka) Gburek: 8/10 PŻ Książe: 10/10 PŻ
Czekała z niecierpliwością nadalszy przebieg starcia między ognistymi gadami, a dopóki te zionęły w swoją stronę płomieniami, nie mogła zobaczyć który z pustynnych smoków radzi sobie lepiej. Prawda była taka, że zarówno nauczycielka miotlarstwa jak i student nie mieli zbyt wielkiej kontoli nad stworzeniami, które walczyły po swojemu i tak naprawdę było to dla tej dwójki czarodziejów bardziej widowisko do oglądania. Podobnie kiedy Książe zainteresował się pozostawionym na podłodze starym kloszem od lampy i zaczął go... lizać! Nie wierzyła własnym oczom i pewna, że ogniste stworzenie zaraz dostanie przez to wciry od przeciwnika szybko zaczęła nawoływać stworzenie do podjęcia walki, zanim będzie za późno. Potem przeniosła wzrok na Gryfona. - Jaki jest sens naszej obecności tutaj, skoro one i tak w większości przypadków nas nie słuchają? - podjęła z lekkim zrezygnowaniem kręcąc delikatnie głową, dopóki za chwilę nie rozpoczęła się kolejna walka ognia.
Trzeba było przyznać że przyjemnie się patrzyło jak figurki się między sobą naparzały. Chociaż smoki zdecydowanie bardziej interesowało jedzenie niż faktyczne bicie się między sobą. Przeniósł wzrok na nauczycielkę przy okazji odpowiadając na jej pytanie. - Myślę żeby niczego przez przypadek nie podpaliły i nie narobiły większych zniszczeń... - Ewidentnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale potężny strumień ognia Księcia strzelił Gburkiem jak z procy ładując go wprost w ścianę. Widocznie nie spodobało się to za bardzo Gburkowi który aktywował tryb gbura wściekle się rzucając na Księcia. Nawet nie ogarnął kiedy pojedynek na płomienie zmienił się w smoczy wrestling, ale nawet przyjemnie się na to patrzyło.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie wiadomo, czy gdyby magiczne miniaturki nie miały kontroli, zostałoby cokolwiek z tego pomieszczenia. Gryfon miał rację, przynajmniej w pewnym stopniu pilnują ich, aby nie posunęły się za daleko ze swoim instynktem. Skinęła głową z uznaniem, a w następnej chwili jej figurka oberwała widowiskowo, spadając w jakichś dwóch metrów, po ciężkiem walce w powietrzu. Nie minęła jednak minuta, kiedy Gburek znów dopadł Księcia i tym razem rozpoczęli walkę na pazury, usilnie próbując zadać przeciwnikowi jak najwięcej obrażeń. Jednak z tego co zaobserwowała Patricia, obydwa smoki były tak samo poturbowane.
@Drake Lilac (aut.: wybacz za słabego posta, ale pisałam go z trzydziestodziewięciostopniową gorączką -,-)
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Pojedynek małych gadzich psychopatów stawał się powoli coraz bardziej zażarty, a Gburek wydawał się być coraz bardziej zacięty w starciu. Czy to możliwe że to dlatego że na samym początku dostał nieco w dupę i potem został dosłownie wystrzelony w ścianę? Taak... To mogłoby wkurwić każdego. Zwłaszcza że imię Gburka nie wzięło się z nikąd i wcale nie dlatego że jego siostra jego wyraz twarzy porównała do jednego z krasnoludków o którym przeczytała w mugolskiej książce jaką dostała od babci. Obecnie jego gadzina rzuciła się na księcia i zaczęła wściekle gryźć, przez co przeszedł go lekki dreszcz. Skojarzyło mu się to z czymś dosyć nieprzyjemnym co kiedyś widział.
Kość Wydarzenia: 1 Kość Ataku: 6 (na bieżącą turę) Kość Obrony: 5 (na turę rywala) -> wszystkie powyższe kości tutaj Wynik tury:Gburek: -2 PŻ, Książe: 0 PŻ Gburek: 2/10 PŻ Książe: 3/10 PŻ
Ciekawym było, że obie miniaturki raz po raz zadawały sobie ciosy, jednak wyraźnie przeciwnik, który był na danym moment przegranym, w trymiga potrafił odeprzeć atak, tak aby nie pozostać dłużny drugiemu za powstałe obrażenia. I jak nie walka na płomienie czy pazury, to rzucanie się sobie do gardeł. I aby tradycji stało się za dość, po tym jak Gburek wbił kły w smoka Patricii, kilka chwil później to jego oprawca był powalony przez niego na ziemię i gryziony. W samej Brandon ten widok wzbudzał sprzeczne emocje, bo jednocześnie mając chęć rywalizacji we krwi, dopingowała swojej figurce, ale z drugiej strony obraz ten był na tyle brutalny, że musiałaby być kompletnie nieczuła, aby nie skrzywić się na obrażenia, jakie zadawały sobie stworzenia. Ale jednak, to był ich żywioł.
Kość wydarzenia: 2 Kość ataku: 3 Wynik tury Gburek: -3pż, Książe: -0pż Książę wygrywa!
Chciał wygrać ale najwięcej zależało od smoka, który już powoli opadał z sił i nie miał sił na dalsze zmasowane ataki. Dało to jego przeciwnikowi sporą szansę żeby jeszcze bardziej dojechać Gburka kiedy ten przymierzył się do nie udolnego ataku. To już był koniec, bo pomimo tego że jego smocza figurka próbowała wstać, to zdecydowanie nie miała na to siły. Westchnął i przyjął porażkę z godnością. Cóż... Zdarza się. Nie zawsze da się wygrywać. -Dziękuję za grę. Mam nadzieję że Pani Profesor wygra turniej - Inaczej jego porażka pójdzie na marne, a tego by nie chciał. Wziął swoją małą gadzinę i ruszył do wyjścia z pomieszczenia żeby opatrzyć jej rany.
Walka pomiędzy figurkami była od początku tak bardzo wyrównana, że darmo było przewidywać wynikt tego starcia. Tak naprawdę smoki tej samej rasy, które teraz przed nimi rzucały się sobie do gardeł, może właśnie dlatego miały wyrównane szanse na wygraną. Były tak samo zwinne, zajadłe i żądne krwi. Prawdopodobnie dlatego nie było widać między nimi większej różnicy w sprawności. Jednak ostatecznie to Gburek nie miał sił podnieść się po ostatnim ataku i tym samym zwycieżcą został jej Książe (z czego była niebywale zadowolona). -Dziękuje, panie Lilac. Za wyrównaną walkę naszych smoków, ale także za towarzystwo i rozrywkę. - odparła na słowa chłopaka, posyłając mu jeszcze delikatny uśmiech na pożegnanie, zanim to sama, zaraz za nim opuściła pokój, wraz ze swoim, niepokonanym Księciem.
|zt|
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Po wyczerpujących zajęciach z transmutacji w pierwszej chwili miała ochotę iść do gryfońskiej twierdzy, a tam rzucić się na łóżko, zanurzyć głowę w poduszkę i nie wychylać nosa z pościeli przez najbliższe kilka godzin. Jednak zagadnienie, poruszane na lekcji, nie potrafiło opuścić jej myśli, dlatego pomknęła do zachodniego skrzydła, gdzie udała się do pokoju rozrywek, który o tej porze powinien świecić pustkami. Ostrożnie zajrzała do środka, a kiedy upewniła się, że nikogo nie ma wewnątrz, odetchnęła z ulgą. Rzuciła się na wysłużoną kanapę, ale nie miała zamiaru odpoczywać. Gdyby ktoś jej powiedział, że przyjdzie do tego pomieszczenia się uczyć, popukałaby się w czoło - bo gdzie ona, naczelna leserka, tak bardzo splugawiłaby to miejsce nauką? Wyciągnęła wygodnie nogi i otworzyła podręcznik, czytając jeszcze raz specyfikę zaklęcia Crura. Zawsze wydawało jej się, że naruszanie ludzkiego organizmu i poddawanie go przeróżnym transformacjom, jest na tyle ryzykowne, że nie warto w ogóle zaprzątać tym sobie głowy. Jednak odkąd myślała poważnie o animagii, a także prowadziła ożywione dyskusje z Murphym na temat możliwości posiadania skrzydeł, przyłapywała się na dość bezczelnej wierze, że to się może udać. Czar ten sprawiał wrażenie idealnej alternatywy, gdyby faktycznie ich zwierzęcym opiekunem okazała się ryba albo stworzenie pozbawione umiejętności latania. Przecież wystarczyło transmutować ręce tego drugiego w skrzydła, a pragnienie uniesienia się w powietrze byłoby na wyciągnięcie... skrzydeł. Uśmiechnęła się do siebie na samo wyobrażenie tej wzniosłej chwili, znalazła odpowiedni rozdział w książce i uważnie wczytała się w szczegóły. Opis wyraźnie mówił o tym, że można transmutować część ciała bądź odnóża stworzenia lub człowieka w inną część ciała, która nie musi pochodzić od przemienianej istoty. Werdykt był oczywisty - mogła sprawić, że jej chłopak, który od dziecka marzył o podniebnych podbojach, w końcu to osiągnie. Musiała jedynie to przećwiczyć i to na sobie. Przez moment walczyła z ogromną gulą w gardle, starając się wyprzeć obrazy, na których kończyła z przedramieniem pokrytym piórami, czego nie potrafiła odwrócić nawet najwspanialsza pielęgniarka, jaką widziała ta szkoła - Perpetua. Potarła powieki, chcąc odgonić zmęczenie. Uda mi się, powiedziała cicho, aby pozbyć się tej nieznośnej niepewności, po czym wyciągnęła różdżkę z kieszeni szkolnej szaty i po raz kolejny przeczytała wymowę i wymagany chwyt. Powtórzyła na sucho ruch nadgarstka, a kiedy doszła do wniosku, że bardziej gotowa nie będzie, wzięła głęboki wdech. Odczekała parę sekund, poczekała aż jej serce się uspokoi i wycelowała magiczny patyk w lewą rękę, wyraźnie mówiąc Crura. Zamknęła oczy, aby nie obserwować przemiany - i jakby to jakkolwiek miało pomóc w odniesieniu sukcesu. Czuła nieprzyjemne drżenie przedramienia i dziwną ciężkość, ale dopiero po chwili odważyła się ostrożnie uchylić powiekę. Ukazał jej się widok mało imponujący, ale na pewno satysfakcjonujący. Zamiast ręki, miała skrzydło - niekompatybilne z rozmiarem jej ciała, jednak zwiastujące potwierdzenie hipotezy. Latanie było możliwe, bo przecież skoro umiała aż tak zaawansowaną transmutację, to bez problemu była w stanie ogarnąć resztę korpusu aby był był bardziej opływowy i lżejszy. Z przyzwyczajenia chciała klasnąć w dłonie; świst skrzydła przypomniał jej czego właśnie dokonała. Prędko doczytała jak odwrócić działanie zaklęcia, co od razu uczyniła i pobiegła do Murpha obwieścić mu radosną nowinę - kiedyś poleci. Nieważne czy jako animag czy dzięki małej pomocy z jej strony.
/zt
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jako że już jakiś czas miała odznakę na piersi i przeprowadzała wiele patroli na korytarzach, dobrze poznała niektóre zakamarki zamku i w tym roku miała zamiar nieco mocniej z nich skorzystać. Póki miała jeszcze trochę wolnego czasu, postanowiła korzystać z relaksu szczególnie, że po wakacjach w Avalonie ten był jej naprawdę potrzebny. W dodatku jej braciszek miał uczyć ją magicznego gotowania, a na to naprawdę musiała się nastawić, żeby przypadkiem ich interakcja nie sprawiła, że zamek wyleci w powietrze nim jeszcze zdążą na dobre rozpocząć edukację. Pojawiła się więc w pokoju rozrywek, ubrana jak zwykle nienagannie w szkolny mundurek, a jej pierś zdobiła odznaka prefekta naczelnego. Rude loki swobodnie opadały dziewczynie na ramiona, gdy dość niepewnie rozglądała się wokół. Na magiczne gry nie miała co liczyć, skoro nie miała pary, więc postanowiła dać szansę czemuś mugolskiemu. Jej uwagę przykuł wielki stół z sześcioma dziurami i kolorowymi piłkami. O stół oparte były kije, więc Irv uznała, że to musi mieć ze sobą coś wspólnego. Wzięła więc jeden z nich do ręki i dość niepewnie zaczęła chodzić wokół, przyglądać się kulom i myśleć, na czym ta cała zabawa polega, bo raczej nie sądziła, by ilość dziur w stole miała być bez znaczenia.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Jesús O. del Espiño Reyes
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Dołeczki w policzkach, żywa gestykulacja (+ chwilami język migowy), mocny akcent, podwójny tatuaż armband na prawym przedramieniu; szpila prawdy jako wisior
Zaczynał przechadzać się po Hogwarcie coraz swobodniej - a przede wszystkim tak, by nie pokazywać po sobie żadnego skrępowania. Nie był fanem jakiegoś samotnego snucia się po korytarzach, ale wcześniej w rozmowie wpadła przybliżona lokalizacja jakiegoś pokoju, który był doskonały na drobne imprezy i trochę przyjacielskich gier. Wystarczyła Jesusowi chwila wolnego by zdecydował, że warto się tam przejść i sprawdzić na kogo wpadnie, a także jakie rozrywki oferuje to stare zamczysko. W Pokoju Rozrywek nie było szczególnie dużo osób, ale w gruncie rzeczy nie było co się dziwić - rok szkolny ledwo się rozpoczął, większość osób pewnie martwiła się bałaganem w szybko zmienianych planach zajęć, a nie zabawami. Espiño Reyes absolutnie nie przejmował się tym, że w jego kalendarzu nieustannie następowały jakieś zmiany, bo zakładał, że jakoś się odnajdzie, a jeśli nie... trudno? - Hola- wypalił z szerokim uśmiechem, gdy tylko wyłapał spojrzeniem rudowłosą piękność przy stole bilardowym, która zdawała się nie mieć żadnego towarzystwa. Uśmiech poszerzył mu się dodatkowo, gdy przypomniał sobie rozmowę z Renjim o tym, że Azjatki nie były szczególnie łatwe - może należało sprawdzić jak to wyglądało w przypadku brytyjskich panienek? - Myślę, że w bilard bardziej przyjemniej grać z kimś - stwierdził z mocnym hiszpańskim akcentem, ale też determinacją, by się tym nie przejmować. - Jesús Ottavio del Espiño Reyes - przedstawił się melodyjnie, wyciągając do dziewczyny rękę, gdy spojrzeniem zsunął się niżej od zielonych oczu - na szczęście prędko odnajdując dla siebie jakąś wymówkę. - Prefektka naczelna...?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Szczerze nie miała bladego pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. Odrzuciła nawet na bok pelerynę, zostając w samej koszuli i spódnicy, bo jakoś jej to przeszkadzało przy tym długim kiju, jaki niby był potrzebny do gry, ale nic to nie pomogło. Już miała rzucić to w cholerę i znaleźć sobie nową rozrywkę, gdy nagle usłyszała obcy głos, ze zdecydowanie obcym acentem. Jak na Irv przystało, odwróciła się do chłopaka, darząc go ogromnym uśmiechem, choć szmaragdowe tęczówki pozostawały nieugięte jak zawsze. -Irvette de Guise. Miło mi. - Już na wstępie podobały jej się jego maniery, nie mówiąc już o przystojnej twarzy, której nie mogła chłopakowi odmówić. Nawet miała się wkurwić na ten opadający wzrok, ale musiała przyznać, że wybrnął z tego naprawdę w dobrym stylu. -Dokładnie tak, więc radzę Ci nie wchodzić mi w drogę, bo możesz źle skończyć. - Pogroziła mu szczerze, a jednak wyraz twarzy ślizgonki wskazywał jasno, że jest to tylko żartobliwie rzucona uwaga. Cóż, już od Jesusa zależało, czy sprawdzi prawdziwość tych słów, czy też nie. -Więc mówisz, że to się nazywa bilard? Wiesz jak w to się gra? - Skinęła głową na stół pokryty zielonym materiałem, po czym odłożyła na chwilę kij i ułożyła swoje włosy w nieco roztrzepanego koka, którego przytrzymała swoją różdżką, tak żeby w razie czego było jej wygodniej. Kilka kosmyków wciąż jednak luźno opadało jej na twarz, czego bez odpowiednich kosmetyków pod ręką nie była w stanie powstrzymać. Chwyciła ponownie kij i wręczyła go Jesusowi, jakby nie dając mu możliwości odmowy. Skoro już sam się wygadał, że co nieco o tej dziwnej grze wie, to niech ją teraz nakieruje na odpowiednie zasady. W końcu nie było niczego, co ta dziewczyna kochała mocniej. No, może poza zielasrtwem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Zadanie Koła Magicznych Wyzwań Kości:77 - przerzut: 62
Zbliżały się egzaminy, wszyscy pogrążeni byli w pracy, ale niestety w zamku nie panowała zbyt przyjemna temperatura. Dopiero teraz okazało się, że ataki smoków z sylwestra przyniosły ze sobą dodatkowe problemy, tym razem w postaci kiepskiej wentylacji pomieszczeń, co prowadziło do ogólnego zmęczenia, narastającej irytacji i problemów ze skupieniem. Szukając miejsc, które wymagały największych napraw i poprawek, trafiła w końcu do pokoju rozrywek, gdzie panował nieznośny zaduch i postanowiła ściągnąć tutaj Harmony. Umówiły się wcześniej, że wspólnie zajmą się sprawą, odpowiadając na wezwanie profesor obrony przed czarną magią. Nie mogły w końcu siedzieć w miejscu i zasypiać gruszek w popiele, to do niczego nie prowadziło. Przy okazji takie szukanie rozwiązania, żeby magiczna wentylacja znowu odpowiednio działała, było o tyle ciekawe, że pozwalało im na znalezienie kreatywnych rozwiązań, tuż przed egzaminem. To zaś na pewno utrwalało ich wiedzę, dodatkowo je rozwijając i powodując, że mogły się czymś pochwalić. A przynajmniej dokładnie z takiego założenia wychodziła Victoria, która, jak to ona, musiała jakoś działać, musiała coś robić, nie mogła w końcu bezczynnie siedzieć w miejscu i czekać na zbawienie. Uśmiechnęła się lekko do Harmony, kiedy ta dołączyła do niej i otarła pot z czoła, mając wrażenie, że przebywanie w tym pomieszczeniu przypominało siedzenie w saunie, a nie jakieś odpoczywanie i znajdowanie sobie rozrywki. Rozejrzała się jeszcze dookoła, jakby zastanawiała się, czy przypadkiem jakiś żartowniś nie postanowił podnieść tutaj temperatury, a następnie pokręciła lekko głową, zerkając ponownie na młodszą dziewczynę. - Jak tak dalej pójdzie, to się ugotujemy - stwierdziła krytycznie, stukając różdżką o udo. - Jakieś pomysły na wykorzystanie zaklęć? Mam nadzieję, że uda się to naprawić w czasie wakacji.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
W zamku spędzała czas tylko na już ostatnich, coraz mniej licznych zajęciach i żeby spać. Nie miała dużo czasu, zajęta nauką, korepetycjami, treningami i przygotowywaniem wyjazdu kółkowego, po prostu siedzenie na tyłku nie było dla niej dostępną opcją. Już dawno nie miała tak, by więcej czasu spędzać w Hogsmade niż w Hogwarcie. Nie narzekała, lubiła robić rzeczy, nuda nie była dla niej, gapienie się w ścianę i odpoczywanie było dla niej bardziej męczące, niż bycie zalataną. Im więcej miała do zrobienia, tym więcej energii do robienia nowych i ekscytujących rzeczy miała, co prawda tego samego nie mógł powiedzieć jej organizm, który powoli stawał się wybitnie przeciążony. Ale pod naporem pracy nawet tego nie zauważała, a jak wiadomo – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zresztą serducho waliło jej w taki sposób pod ilością pitej kawy, że i tak miejsca na smutki by nie miało. Można by pomyśleć, że przy tym wszystkim już naprawdę nie powinna mieć ani czasu, ani sil przerobowych na dodatkowe zajęcia i była to prawda… Tylko nikt jej tej prawdy nie przekazał. Więc gdy tylko Victoria zaproponowała jej wspólne wykonanie zadania na kółko, zgodziła się bez większego zastanowienia i z całym możliwym entuzjazmem. Może i nie była największą fanką zaklęć i na pewno daleko było jej do nazwania jej ich mistrzem, ale z Krukonką zawsze miło nad nimi spędzała czas. I cieszyło ją za każdym niezmiernie, wręcz po dziecięcemu, gdy Victoria proponowała takie spotkania. Tanecznym, wesołym krokiem i ze swoim firmowym uśmiechem poszła na miejsce spotkania. Trochę żałowała, że nie miała, kiedy usiąść i się przygotować przed czasem z możliwych zaklęć jak przy poprzednim zadaniu, ale postanowiła się tym nie przejmować ani głupio nie tłumaczyć, zamiast tego poświęcając energię na faktyczne zastanowienie się nad pytaniem dziewczyny. Głupie wyjaśnienia i usprawiedliwianie się nie rozwiązałoby problemu, próba przywołania wiedzy podręcznikowej i trochę skupienia już tak. - Nawet nie zauważyłam, że w zamku zrobiło się tak gorąco – przyznała, podpierając brodę w zamyśleniu. – Ostatnio to chyba najdłużej tu byłam na rekonstrukcji – zaśmiała się, przypominając sobie i zabawy na dziedzińcu i główną atrakcję. – Brałaś w niej udział? – zapytała ze szczerą ciekawością, Victoria walcząca w takiej bitwie to musiało być coś! – A co do zaklęcia… Hmmm… – przyłożyła dłoń do policzka, marszcząc brwi. – Aeris fluxus tworzy wentylację, prawda? Ale ono może pozbyć się dymu… Myślisz, że z poprawkami mogłoby też działać chłodząco?
- Prawdę mówiąc, ja też nie. Za bardzo koncentruję się na egzaminach – przyznała, przeczesując włosy palcami, wiedząc, że jako prefekt z całą pewnością powinna nieco bardziej skupiać się na tym, co się dookoła niej działo. Odnosiła jednak wrażenie, że życie w zamku w głównej mierze podlegało teraz korepetycjom i koncentrowało się w bibliotece, gdzie wszyscy chcieli nadrobić swoje braki w dawnych lukach i zaszłościach. Sama również się do nich zaliczała, przynajmniej w części, bo nie uważała, żeby była taka niesamowita, żeby ze wszystkim sobie bez problemu poradzić. Ostatecznie bowiem ona również miała swoje potknięcia, problemy i niewiadome, na których nie mogła skupiać się na każdym kroku. - Byłam. Ja kontra dwóch czarnoksiężników, stado centaurów, bombardy i akromantule, które biegały po całych błoniach – przyznała, a głos nieco jej stwardniał na wspomnienie tamtych wydarzeń i świadomość, że potrafiła być naprawdę groźna, kiedy tylko tego chciała, kiedy tylko ktoś uruchomił w jej głowie odpowiedni protokół i pokazał jej, że pojedynek nie ma być przyjemnym głaskaniem, ale czymś zdecydowanie więcej. – Jak ci się podobał taki pojedynek? – zapytała z zaciekawieniem, kręcąc się po pomieszczeniu, starając się znaleźć źródło największego problemu, jakim było ciepło, by zaraz zaklaskać cicho. - To całkiem dobry pomysł. Rozważałam połączenie podobnych zaklęć z tymi odpowiedzialnymi za lód i ochłodzenie. Oczywiście, tafla musiałaby być właściwie zabezpieczona, ale to jest również wykonalne, dzięki magii utrwalającej – stwierdziła, stukając różdżką we własne udo, starając się mimo wszystko podejść kreatywnie do postawionego przed nimi zagadnienia.
Zasady rozgrywek znajdują się tutaj, zasady gry z kolei tutaj. Przypominam, że na odpis jest 48h. Jeśli dojdzie do remisu – edytujcie swoje posty i dopiszcie kostki z dogrywki. Możecie mi dać cynk, że runda została zakończona. Potem możecie dalej ze sobą pisać w wątku, jeśli zechcecie. Zaczyna dowolna osoba. Z pytaniami proszę do @Blaithin 'Fire' A. Dear.
Helena dostała się do finałów i, cóż, jeśli ktoś miał zostać Królową Durni to Eastwood jak najbardziej się należał taki tytuł. W ostatnim pojedynku musiała pokonać dwie osoby naraz. Udało się i to nie tylko dzięki szczęściu, ale też umiejętnościom młodej dziewczyny. Kate zagrała fatalnie, to Solberg stanowił jakieś wyzwanie i trzeba przyznać, że Gryfonka dobrze się z nim bawiła. Liczyła na to, że trafi na równie ciekawego i wyluzowanego przeciwnika (może znowu założy się o postawienie piwka?), kiedy Hex wyczytała, że jej przeciwniczką jest Elizabeth Brandon. Nie przepadała za dziewczynami z tego rodu, a to do tego była prefektką, więc podwójny minus i wcale nie dawał plusa. I co z tego, że Brytyjka również dostała odznakę? Nie do końca to przyjęła do wiadomości. Ale zawsze to lepiej niż trafić na Annę lub Victorię, przy nich Hex miałaby ochotę wydrapać sobie oczy. Elizabeth nie znała az tak dobrze, a wręcz wcale. Wydawała się jednak mniej sztywna. Ciemnowłosa pojawiła się pierwsza w pokoju rozrywek i od razu zaczęła węszyć w poszukiwaniu piwa kremowego. Gdzieś tutaj było, słyszała o tym od jednego ze studentów... w końcu wyciągnęła butelkę z uśmiechem. - Hej - przywitała się z Puchonką, pociągnąwszy łyka z gwinta. Usiadła przy stoliku do gry w Durnia. - Zaczynamy? Po uzyskaniu potwierdzenia rzuciła kośćmi.
Ostatnio zmieniony przez Helen 'Hex' O. Eastwood dnia Nie 4 Lut - 13:38, w całości zmieniany 1 raz
W życiu by się nie spodziewała, że uda jej się dotrzeć do finału, ale bardzo się z tego cieszyła. Oczywiście miała dużo szczęścia i los się do niej uśmiechnął, z czego zresztą nie omieszkała skorzystać. Chciała wygrać, jasne, że tak. Skoro już dotarło się do takiego etapu, to każdy chyba miałby chrapkę na zwycięstwo i było to coś zupełnie naturalnego. Miała jedynie nadzieję, że karty w tym pojedynku będą ciut bardziej łaskawe, o ile to w ogóle było możliwe. Ostatnio mocno się zaniepokoiła, kiedy po zakończeniu gry nie mogła dobudzić Jenny, która przez jakiś efekt zasnęła jakby snem wiecznym. Straszne rzeczy. - Cześć - odpowiedziała na przywitanie, wchodząc do pokoju i zasiadając na wolnym miejscu przy stoliku. Z jakiegoś powodu jej część uważała, że te całe finały powinny być bardziej uroczyste, a nie takie chowane po kątach, ale to nie był problem tak wielki, aby niepotrzebnie nad nim rozmyślać. - Tak, pewnie - rzuciła jeszcze na pytanie, czy zaczynają i kości zostały rzucone. Już pierwsza runda była dość emocjonująca i zdawała się nie mieć końca, co od razu przypomniało jej o pierwszym spotkaniu z Cleopatrą. Karty w końcu rozstrzygnęły bój, a ona z niemałą ulgą przyjęła, że ten punkt należał do niej.
Teraz niby mierzyła się z tylko jednym przeciwnikiem, więc w teorii mogło pójść nieco łatwiej, ale ciężko odgadywać, co się wydarzy w Durniu. Hex była pewna, że Solberg kompletnie nie spodziewał się, że przegra, a jednak. Elizabeth nie wydawała się trudniejszym przeciwnikiem, ale jakoś dotarła do tej części rozgrywek i właśnie siedziała naprzeciwko. Cicha woda brzegi rwie. Po dłuższej potyczce okazało się, że Eastwood przegrała. Karta Kochanków na pewno stanowiła nieprzyjemną niespodziankę dla jednego osobnika... Ale kto by podejrzewał piętnastolatkę o to, że już z kimś spała? Gryfonka starała się zachowywać kamienny wyraz twarzy. Grunt, że jej się nic nie stało. Dość miała widzenia własnych boginów czy spadających znikąd piorunów, jakie nieraz trafiały się w tej grze. Upiła kolejny łyk kremowego piwa, po czym drugą ręką sięgnęła po kartę oraz kostkę. Musiała się skupić, taki finał to już nie przelewki. No i wypadło praktyczne idealne zagranie, więc uśmiechnęła się zaczepnie z uniesioną lekko broń w geście wyzwania.
Do tej pory nie brała jeszcze udziału w żadnych takich poważniejszych rozgrywkach nie tylko Eksplodującego Durnia, ale również innych gier. Szkolne klub zdawały się od jakiegoś czasu wymarłe, dlatego tym bardziej się cieszyła, że najwyraźniej wracały do żywych. Organizacja takich wydarzeń zwykle cieszyła się sporym powodzeniem, bo każdy miał chrapkę na zwycięstwo i miano Króla czy Królowej danych rozgrywek. Może i nie dawało to żadnych profitów, ale na pewno mile łechtało ego. Dlatego mimo wszystko też chciała się postarać o wygraną, skoro już dotarła do tego etapu. Pierwsza runda była dla niej, na co delikatnie się uśmiechnęła, ale w drugiej nie poszło jej już tak dobrze. Tym razem starcie było krótkie, a jej karta poniosła klęskę. Nie trzeba było czekać długo na konsekwencje - nie wiadomo skąd w pokoju pojawiły się żądlibąki, które zdecydowanie skierowały się w jej stronę. Ból, jaki poczuła, był chyba najgorszą rzeczą w całych tych rozgrywkach, w ogóle nie pamiętała, kiedy ostatni raz coś podobnego czuła. Dokończenie gry w takim stanie miało być wyzwaniem, tym bardziej że dodatkowo zaczęła lewitować nad stołem i samo ogarnięcie nowej, w miarę stabilnej pozycji przysporzyło jej niemało problemów.
Hex obserwowała kątem oka uśmiech na twarzy Elizabeth. Obie nie były rozmowne, ale czasami to nie było nic złego. Jak na finał ta rozgrywka przebiegała bardzo spokojnie oraz łagodnie. Przynajmniej coś się zadziało, gdy rundę drugą przegrała Puchonka. Ciemnowłosa odłożyła butelkę z piwem na stolik, a potem wstała, żeby wyciągnąć do Brandon rękę. - Dawaj, przytrzymam Cię, bo ciężko rzucać spod sufitu. - wykrzywiła się w trochę zadziornym uśmiechu. Jeśli dziewczyna złapała dłoń Heleny to faktycznie pomogła jej zniżyć lewitację. Następny rzut wyszedł Eastwood tak mocno średnio, ale zawsze mogła liczyć na łut szczęścia.
Z nieskrywaną ulgą przyjęła pomoc od dziewczyny, która zaoferowała, że przytrzyma ją, aby mogła rzucić kośćmi. Było to naprawdę miłe i nie spodziewała się takiego gestu z jej strony, ale oczywiście skorzystała z pomocy, bo rzeczywiście granie spod sufitu mogło być nieco problematyczne. - Dzięki - odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem i wykonała swój rzut, po czym przytrzymała się jedną ręką blatu stołu. Może nie była to pełna swoboda ruchów, ale przynajmniej mogła sięgnąć do kart i w miarę normalnie kontynuować, przynajmniej na razie. - Jesteś jeszcze uczennicą, prawda? Młodo wyglądasz - zauważyła, przyglądając się jej chwilę dłużej. Śmieszył ją trochę fakt, że to im udało się dotrzeć do finału, im, całkiem młodym dziewczynom, które pewnie po drodze musiały wyeliminować osoby starsze od nich. Szczęście sprzyja lepszym. I nie mogła też nie przyznać przed samą sobą, że nie ucieszyła się, gdy wygrała kolejną rundę. Gra powoli zmierzała do końca, a kolejne minuty miały okazać się decydujące.
Po rozszczekanej Helen nikt się nie spodziewał jakichś ludzkich odruchów, ale w gruncie rzeczy wcale nie była podła, bo tak. Dopóki nie miała powodów, aby Elizabeth nie pomagać, to nie zamierzała się jakoś wzbraniać przed wyciągnięciem do niej ręki. Delikatnie ujęła jej palce w swoje. - Piąta klasa - odpowiedziała. Miała lekki kompleks na punkcie swojego wieku, przez co bardzo doceniała, że natura obdarzyła ją takim wysokim wzrostem, bo często ludzie myśleli, że ma więcej niż piętnaście lat. Odpowiedziała dość butnie na spojrzenie Brandon. - Ty już na studiach? Po co Ci właściwie studia? Nie wiem czy sama się zapiszę. - przyznała otwarcie. Przebywała w Hogwarcie, bo ją zmuszono, bo inaczej zadziałyby się różne, złe konsekwencje. Przegrała, ale efektem było tylko zniknięcie reszty piwa kremowego. Ech. Szkoda, bo lubiła coś pić. Z kolejnego rzutu... ciężko było coś przewidzieć. Teraz to na dwoje babka wróżyła, Elizabeth mogła mieć gorszego pecha i wtedy Helen prześlizgnie się do kolejnej rundki z jednym życiem albo to już będzie po prostu koniec. Napięcie w dziewczynie nieco wzrosło, gdy w skupieniu patrzyła, co wypadnie Puchonce. Nawet na moment odrobinę mocniej zacisnęła swoją dłoń na jej.
Po co jej były studia? Zamrugała zaskoczona na to pytanie, z początku nie wiedząc, jak powinna w ogóle je odebrać. Nie sądziła, żeby dziewczyna miała złe zamiary czy coś podobnego, ale mogło to zabrzmieć trochę ofensywnie. - Nooo... nie wiem - powiedziała, przeciągając w nieskończoność to pierwsze słowo, aby dwa kolejne wyrzucić szybko i lekko się przygarbić. Nigdy się tak nad tym nie zastanawiała - w jej rodzinie praktycznie wszyscy kontynuowali naukę po ukończeniu szkoły podstawowej, więc dla niej ten etap był naturalny, choć oczywiście wiedziała, że nie jest to obowiązkowe. - Lubię się uczyć, a poza tym w niektórych miejscach pracy wymagają ukończenia wyższej szkoły magicznej. Głównie jednak studiuję, bo po prostu to lubię - przyznała po krótkim zastanowieniu się. Czy była to wystarczająca odpowiedź? Ciężko stwierdzić, ale nie czuła potrzeby rozwijania tematu. Wykonała swój następny rzut, a jej uwadze nie umknął nieco silniejszy uścisk dłoni dziewczyny. Nie dziwiła się - sama była nieco zestresowana, bo co jak co, ale to był finał i nieubłaganie zbliżały się do końca. Mogło stać się jeszcze wszystko, mogła wyciągnąć kartę, która mogła jej dać natychmiastową przegraną mimo dwóch pozostałych żyć. A jednak szczęście się do niej uśmiechnęło. Ponownie sprawiedliwość i ponownie to ona dała jej zwycięstwo nie tylko w rundzie, ale w całych rozgrywkach. Uczucie, jakie ją wypełniło, było ciężkie do opisania. Ulga? Szczęście? Duma? Właściwie wszystkiego po trochu. Przeniosła roziskrzony wzrok na swoją kompankę, chcąc jej pogratulować, ale z szokiem dostrzegła, że jej już nie było w pokoju. No tak, podobnie jak Jenna zasnęła jej na koniec gry jakimś zimowym snem, tak teraz dziewczyna pewnie została przeniesiona w inne miejsce. Czasami efekty towarzyszące tym kartom były naprawdę irytujące.
Brandonowi byli jednak dziwni. Tak po prostu lubiła się uczyć i dlatego przeciągnęła swoją edukację o kolejne trzy lata... Może nazywała Hogwart swoim domem. Rzekomo istnieli tacy ludzie. - Weirdo - skwitowała Hex, ale z przekornym błyskiem w oku. Miała wrażenie, że urodzona w zupełnie innych okolicznościach mogłaby być do Elizabeth bardzo podobna, również pełna pasji do nauki i kształcenia się, bo przecież naprawdę w głębi duszy uwielbiała dużo wiedzieć, a inteligencji jej nie brakowało. Mimo to nabawiła się potężnej awersji chociażby do książek, jako że do 11 roku życia nie potrafiła czytać. I w Hogwarcie od razu to zauważono. A na potwierdzenie swojego talentu miała fakt, że w ciągu czterech czy pięciu lat nie dość, że dogoniła rówieśników mających sto razy lepszy start w życiu, ale także niektórych prześcignęła umiejętnościami. Tutaj jednak te umiejętności nie miały większego znaczenia. Ot, szczęście stanęło wyraźnie po stronie Puchonki. Należał jej się tytuł Królowej Durni. Eastwood zamierzała już ją spokojnie odstawić na podłogę po zakończeniu efektu lewitacji, ale wtedy spotkała się z mglistym pegazem z własnej karty. To dopiero było efektowne wyjście. Hex została przerzucona na plecy widma, złapała się tylko mocno, aby nie spaść i już szybowali w lodowatym powietrzu. Porzucona na wieży dziewczyna była wdzięczna za to, że miała przy sobie różdżkę, bo bez niej... mogłaby zamarznąć.
/zt
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Każdy potrzebuje rozrywki – nie jest to tylko hipoteza, ale fakt, który Wacek stawiał przed sobą, jak niepodważalną życiową prawdę. Gdyby było inaczej, czy dyrekcja zamku zainwestowałaby w specjalny pokój przeznaczony wyłącznie do zabawy? Sam Wacuś uważał jednak, że to miejsce było mekką dla pozorantów i ludzi z brakiem ambicji. Dwa stoły bilardowe w jednym zamku? Przecież to absurd. Lepiej pójść pograć w kulki gdzieś w mieście, w miejscu z klimatem – gdzie barmanka z uśmiechem polewa ci piwo, a muzyka zagłusza wszystkie niedoskonałości rozmów. Tak, ten pokój był dla przegrywów. Ale może właśnie dlatego Wacek, lubił się tu kręcić i obserwować towarzystwo kątem oka. Może by przypadkiem kogoś zaczepić, rzucić ironicznym cześć i iść dalej. Dziś robił te swoje kocie, powolne podchody do pokoju, odwracając wzrok od znajomych twarzy. Kiedy jednak jego spojrzenie padło na nią, Gryfonkę, której obecność od kilku imprez działała mu na nerwy. Zatrzymał się na chwilę. Ta ironia losu: ona, zamiast jak każdy normalny student korzystać z okazji do zabawy, siedziała pochylona nad książką i wyglądała, jakby nauka była dla niej jedyną rozrywką. Na ten widok Wacek przewrócił oczami, jakby patrzył na coś naprawdę odpychającego. Stanął w miejscu i, niby mimowolnie, tupnął nogą o podłogę. Przecież mógłby przejść obok, udając, że jej nie widzi. A jednak coś go podkusiło, żeby ją zaczepić – może ze zwykłej przekory, może po to, by wytrącić ją z równowagi. Przecież ona by mu tego nie odpuściła, była Gryfonką, stworzeniem pełnym dumy i prowokacji, a jednocześnie zawsze gotowym do rywalizacji. Od kiedy to Wacek ma problem z Gryfonami? No cóż, kiedyś może rzeczywiście patrzył na nich przychylniej, ale od czasu rozstania z Drejkiem nie potrafił traktować ich inaczej niż jako bandy zuchwałych idiotów. Ta Gryfonka przypominała mu tamtego aż za bardzo – te same spojrzenie pełne wyzwań, ten sam upór. Może dlatego właśnie teraz, stojąc w progu tego absurdalnego pokoju do zabawy, czuł taką mieszankę irytacji i niechęci, której nie potrafił do końca wytłumaczyć. - Nadrabiasz zaległości z przedszkola? - Zapytał zgryźliwie, wpatrując się w pergamin, który czytała. Były na nim same obrazki. Totalne przedszkole.