Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
On mrukliwy i szorstki? No dobrze, ostatnimi czasy faktycznie taki był. Ale to głównie przez chorobę i ogólne rozdrażnienie. Z resztą w stosunku do niej zwykle starał się zachowywać grzecznie i całkiem miło. Dla całej reszty, cóż, różnie to bywało. Taki był już jego urok i bycie Krukonem nie miało to nic do rzeczy. Tak na dobrą sprawę, równie dobrze czułby się w towarzystwie węży. Miał z nimi całkiem sporo wspólnego i to chyba tylko ten głód wiedzy ostatecznie przechylił szalę w kierunku wieży a nie lochów. Oczywiście, że nie spał. Nie pozwoliłby sobie na aż takie odprężenie i to do tego w takim miejscu. Dobre sobie. On po prostu dawał odpocząć oczom przy okazji na szybko regenerując swoje ciało. Przy okazji nie miał ochoty patrzeć na to miejsce. Nie miał co prawda nic do jakiś mugolskich rozrywek, w bilard chętnie by nawet zagrał. Po prostu drażniła go ta żywa atmosfera, śmiechy i robienie z siebie idiotów przez innych użytkowników tego pomieszczenia. No ale cóż, mimo wszystko ten pokój miał swoje plus. Mógł się tu spotkać z Sonią na neutralnym gruncie, zrelaksować się i może nieco ocieplić swój wizerunek. -Nie musisz klaskać, nie śpię – uśmiechnął się lekko do niej uchylając powieki. Nie podobało mu się to klaśnięcie, ale doszedł do wniosku, że odpuści sobie złośliwości. –Nic takiego, wciąż walczę z tym paskudnym chłodem – odpowiedział miękko, zaraz obejmując ją w pasie, przysunął ją do siebie i pocałował delikatnie w ramach przywitania. –Jeżeli chcesz. Dzisiaj ty tu rządzisz, chce ci jakoś wynagrodzić ostatnie dni – wymruczał przesuwając nosem po jej szyi. No cóż, nikt nie powiedział, że będzie siedział grzecznie trzymając ręce przy sobie. Miał ochotę się do niej przytulić i chociaż w ten sposób pokazać jej, że jest wyjątkowa.- Da się zrobić. W końcu po to jest ten kudeł. Ale najpierw… odwróć się, mam coś dla ciebie- poprosił z tajemniczym uśmiechem. Gdy tylko to zrobiła sięgnął po swoją torbę grzebiąc w niej przez chwilę. No jest. Ethan wyjął małe pudełeczko, Sonia mogła usłyszę charakterystyczne kliknięcie i zaraz jego dłonie sprawnym ruchem założyły jej na szyję łańcuszek z białego złota z przywieszką w kształcie pióra zwieńczonego małym szafirem –Spóźniony prezent walentynkowy. Mam nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się czarująco dając jej jeszcze buziaka w policzek. Cóż, może na Syberii pokpił sprawę, ale chyba taka rekompensata powinna się jej spodobać.
Och, Ethan. Nie możesz zaprzeczyć, że bywasz czasem szorstki i mrukliwy. Stałeś się taki jeszcze bardziej od czasu zakończenia ferii. Nie były to jednak jego dominujące cechy i Sonia potrafiła je zaakceptować. Nie miała do niego żalu. Była za to odrobinkę zdziwiona, że wybrał to miejsce na spotkanie. Było tu głośno i wesoło, nie pasowało to do niego. Ślizgonka nie miała problemów z przyjmowaniem czyś wad. W końcu każdy je ma. Już przyjęła, że nie istnieje nikt idealny, albo ktoś kogo by wszyscy lubili. Takie rzeczy się nie zdarzają w przyrodzie. Sama też nie uważała się za idealną. Zwykła, przeciętna, może odrobinę zbyt krzykliwa i hałaśliwa ponad normę, a poza tym nic wyjątkowego. Mówią, że charakter kształtuje się w dużej mierze przez rodzinę. W jej wypadku możliwe, że to była prawda. Gdyby nie jej kochana rodzinka, pewnie byłaby mniej buntownicza, zadziorna, agresywna i miałaby odrobinkę wyższą samoocenę. - Tylko sprawdzam – zapewniła go. Nie miała zamiaru być złośliwa. Klaśnięcie nie służyło tylko do próby sprawdzenia czy śpi, ale też do zwrócenia na siebie uwagi. Oznajmienia, że przybyła na miejsce. – Niedobrze. To przez tą Syberie? Cholerne pustkowie. Nikomu nie przyniosło nic dobrego – skwitowała i delikatnie odwzajemniła pocałunek. Odwróciła się jak prosił, zastanawiając się co takiego chce zrobić Krukon. Usłyszała chrzęst jakby czegoś szukał w torbie, potem kliknięcie i coś ciężkiego na swojej szyi. Wzięła to i podniosła na wysokość oczu. Łańcuszek był na tyle krótki, że musiała lekko zezować, żeby mu się przyjrzeć, jednak od razu zrozumiała co to. Wydała z siebie okrzyk zachwytu. - Żartujesz sobie? Jest cudowny – krzyknęła i przeszczęśliwa rzuciła mu się na szyje. Nie było w tym nic sztucznego, czy naciąganego, była szczerze zachwycona prezentem. Jakakolwiek złość czy rozczarowanie związane z nieudanymi walentynkami na Syberii błyskawicznie z niej odpłynęło. Naszyjnik był cudowny. Białe złoto i ten szafir. Piękne. Odczepiła się od niego i szeroko uśmiechnęła. Alkohol był tu bardzo wskazany. Ethanowi nie byłoby tak zimno i mogliby uczcić ten piękny prezent. Oczywiście była świadoma, że na terenie szkoły obowiązuje zakaz spożywania alkoholu, ale w końcu kto by się tym przejmował. Usiadła na klęczkach przodem do oparcia i przewiesiła się przez nie, starając się dosięgnąć do kosza z napojami, postawionego za kanapą. Miała nadzieje, że znajdzie tam jakiś alkohol, może jakiś inny uczeń zostawił go na dnie. Wyciągnęła pierwszą, lepszą butelkę i przyjrzała się jej. - Sok dyniowy – oceniła i sięgnęła po kolejną. – Sok dyniowy… sok dyniowy… – mruczała pod nosem wyciągając kolejne butelki wypełnione pomarańczowym płynem. Na chwilę zrobiła sztucznie zaskoczoną minę i sięgnęła do kosza. – O niespodziewane, zobacz… sok dyniowy. - Zrezygnowana podała Krukonowi jedną butelkę, drugą wzięła sobie, a resztę wrzuciła z powrotem do kosza i usiadła na kanapie. O ile Ethan nic nie przyniósł, Sonia może zapomnieć o czymś mocniejszym, poza tym. Wracając do gier. Ślizgonka miała szczerą ochotę zrobić coś ciekawszego niż siedzenie na kanapie. Czasami nie potrafiła usiedzieć w miejscu, dokładnie jak teraz. Uznała, że skoro już została załatwiona kwestia picia, mogą się zająć rozrywką. Rozejrzała się po sali, szukając czegoś ciekawego. Prócz nich było tu też parę innych osób i trudno było znaleźć wolne miejsce. W końcu znalazła coś idealnego. Płynnym ruchem otworzyła sok, wstała z kanapy i podeszła do starej, grającej szafy. Stuknęła w nią różyczką, a ta zaczęły wygrywać jakąś powolną piosenkę. Wróciła do chłopaka i podała mu rękę. - Zatańczysz ze mną? – zapytała i nie czekając na odpowiedź chwyciła go za rękę i podniosła z kanapy.
Najważniejszym jest by znać swoje wady i potrafić wykorzystać je na swoją korzyść. Jego mrukliwość była szczególnie przydatna, gdy chciał być zostawiony w spokoju, a naturalna wyniosłość dawała mu zdecydowaną przewagę nad irytująca gawiedzią. Cóż to miejsce zostało też wybrane z pewnego powodu. Jeśli chciał jej udowodnić, ze się zmienił, porzucił stare nawyki to był jeden z lepszych sposobów. Przecież doskonale wiedziała, jak często tracił zainteresowanie drugą osobą porzucając ja z bliżej nieokreślonego powodu. Z Sonią miało być inaczej, była mu potrzebna i póki ten stan rzeczy trwał musiał ją utrzymywać w tym przekonaniu. Pokój rozrywek miał stanowić sygnał, że to dla niej sie zmienia. Podejrzewał, że Ślizgonka powinna się tutaj dobrze czuć, wśród tych hałasów, gwarów rozmów i licznych gier dających rozrywkę. On to jakoś przeboleje i odreaguje w nocy zakopując się w taktyki bitewne XVII wieku i ich odniesienie do rzeczywistości. Tak idealna lektura by znowu poczuć, że wszystko jest na swoim miejscu. W ogóle to zastanawiające jak to się stało, że się zeszli pomimo bycia swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Ona hałaśliwa, on spokojny, ona przeważnie radosna i towarzyska, on mrukliwy ceniący sobie samotność. A mimo to udało im się dogadać i stworzyć całkiem niezły związek nie oparty jedynie na seksie. To nowość. -Tak, jakieś paskudztwo mnie dopadło i nie chce odpuścić. Ten wyjazd w ogóle był jedną wielką pomyłką. Zero magii, chłód i jeszcze ten wypadek. Po prostu cudowny sposób spędzenia ferii. -syknął nie kryjąc sarkazmu w głosie. No dobrze, były i w jego trakcie przyjemne fragmenty, dużo dowiedział sie na swój temat, ale gdyby miał sposobność wykorzystałby ten czas w zdecydowanie lepszy sposób. Najlepiej w swoim domu z pewną osobą. -Ciesze się, że ci się podoba. Długo szukałem czegoś takiego - uśmiechnął się do niej ciepło, a jego oczy zmrużyły się w kształt półksiężyców nadając jego twarzy zdecydowanie łagodniejszy wygląd. Zdecydowanie nie obchodził i nie uznawał takiego święta jak walentynki, ale widząc jak bardzo hmm zranił ją brak prezentu i w ogóle zero planów na ten dzień, musiał przemóc swoją niechęć i dać jej coś w prezencie. Zwłaszcza, że ona dała mu ten szalik, który swoją drogą strasznie mu się przydał w ciągu ostatnich dni. Mógł zabawnie wyglądać przemierzając szkolne korytarze opatulony w wełniany szal ale grunt, że spełnił on swoją funkcję. -Aż tak masz ochotę na coś mocniejszego? - zapytał rozbawiony widząc jej starania by znaleźć wśród soku dyniowego choćby jedna butelkę Ognistej czy czegokolwiek z procentami. Doprawdy, a gdzie się podziały te damy, które sączą jednego drinka przez całą imprezę gdyż bycie pijanymi im nie przystoi? Pokręcił jedynie głową i wyjął z torby dwie butelki ciemnego piwa. Zdecydowanie wolałby jakieś dobre wino czy inny trunek, ale cóż kieliszków pod ręką nie było a picie tak wybitnego trunku z butelki było niczym jak profanacja. Piwo musi wystarczyć. Obserwował ją, gdy wstała i ruszyła do maszyny grającej. Czy ona... Oh cudownie. Uśmiechnął się w sposób który niekoniecznie obejmował jego oczy, gdy poprosiła go do tańca. Znaczy nie miał nic do tańca ale na parkiecie, w trakcie bankietu, nie w pokoju zabaw. Cudnie - Oczywiście - odpowiedział miękko wstając z kanapy. Ujął jej jedną dłoń, drugą położył na jej talii i spokojnie zaczęli tańczyć w rytm spokojnej melodii. W sumie czemu nie... -Sonia, jesteś niesamowita. Sprawiasz, że robię rzeczy na które przy nikim innym bym się nie zdobył - Zaczął na tyle cicho, by tylko ona była w stanie usłyszeć jego głos tuz przy swoim uchu. -Naprawdę jesteś niezwykła, nie spodziewałem się, że zaczniesz tyle dla mnie znaczyć - bullshit -Sprawiasz, że chcę się zmienić. Porzucić moje dawne przyzwyczajenia - duble bullshit- Mam wrażenie, że przy tobie w końcu otworzę się na ludzi. Naprawdę zależy mi na tobie i przepraszam cię, że nie poświęcam ci tyle czasu ile byś chciała. Że jestem często nieprzyjemny i zimny. Inaczej nie potrafię, ale chciałbym by nam wyszło naprawdę - bullshit jackpot. Drodzy państwo kubełki na wymiociny po zbyt dużej dawce cukru znajdują się pod ścianą. Prosimy o spokój. Cóż Ethan naprawdę się starał by brzmiało to prawdziwie, by nie miała żadnych wątpliwości w prawdziwość jego słów. A czemu wyznawał jej coś takiego? A czemu nie?
Pod jedynym względem Sonia musiała się zgodzić z Ethanem. Trzeba znać swoje wady, a tak się składa, że Ślizgonka znała swoje doskonale. Co, jak można zaobserwować u innych wychowanków Slytherinu, jest wysoko nie ślizgońskie. Uważała siebie za trochę za wredną, sarkastyczną i z decydowanie zbyt agresywną. Jednaka nigdy nie miała z tym żadnego problemu i nie próbowała tego zmienić. Przecież w tym okropnym świecie, który w żadnym razie nikogo nie głaszcze po główce, trzeba sobie jakoś radzić. Sonia już za dużo przeżyła, żeby wierzyć, że świat jest kolorowy i wesoły. Jak czasem patrzyła na różne rozpieszczone dzieciaki, które mają wszystko podawane na złotej tacy i jeszcze marudzą - jak na przykład jej siostra bliźniaczka - to aż się jej na wymioty zbierało. Jej agresywność była w pewnym sensie odruchem obronnym między tym wszystkim. Nie była jednak, wbrew pozorom do końca zgorzkniałą zołzą i bywała, jak to ładnie zauważył Ethan, wesoła, towarzyska i wręcz uwielbiała się bawić. - Już nie przesadzaj. Nie było tak całkowicie zero magii, ona po prostu trochę… – zawiesiła na chwilę głos szukając odpowiedniego słowa – zwariowała. Spacerowałam sobie wzdłuż jakiejś dziwnej rzeki i nagle wpadłam na Delie. Przewróciłyśmy się, a jej aparat poszybował gdzieś do przerębla, więc próbowałam go przywołać zaklęciem, ale zamiast tego woda w rzece… taka jakby… wybuchła. Wzburzyła się i husz do góry! O mało nas nie oblała – powiedziała i pokiwała głową na zakończenie swojej historii. Była chyba zbyt dużą optymistką. Jakby porównać ilość dobrych wydarzeń z ilością złych. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Choć ona akurat nie zachorowała na żadną dziwną chorobę, ale była to chyba jedyna rzecz jakiej sobie nie zrobiła. W końcu w ciągu tego wyjazdu udało jej się stracić przytomność, skręcić kostkę, naciągnąć mięsień i poobijać w paru innych miejscach. Oczywiście nie zapomnijmy o brawurowej kłótni na środku lodowiska, kiedy jakaś dziewczyna próbowała przebić jej gardło różdżką, za co obie dostały po minusowych punktach i wizycie u opiekunki domu. - Jest naprawdę piękny – zapewniła go jeszcze raz z uśmiechem. W walentynki faktycznie nie była zbyt zadowolona z tego, że jej chłopak nic nie przygotował, ba… nawet się nie przejął. Zwłaszcza, że ona sama coś kupiła i choć nie było to nic wielkiego, to jednak zawsze coś. Oczywiście wiedziała, że Ethan jest ponad jakieś dziecinne święta, nie mniej było to trochę przykre. Jednak widząc naszyjnik ze złota, humor natychmiast jej się polepszył. - Napiła… - zaczęła, lecz urwała w połowie słowa widząc, że sięga po torbę. Z nadzieją spojrzała przyglądała się jogo poczynaniom. Ucieszyła się gdy zobaczyła butelkę piwa. Nie było to co prawda nic wielkiego, ani mocnego, ale powinno wystarczyć. Naprawdę nie była wybredna i taki napój, zupełnie jej wystarczał, choć oczywiście nie sprzeciwiłaby się, gdyby ktoś zaproponowałby jej wino lub Ognistą. Z pewnością też nie należała do grzecznych dziewczynek, które nigdy nie piją, bo im nie przystoi. Nie miała oporów przed tym, żeby zakończyć weekend w środę. – Już myślałam, że będziemy musieli pić jakiś sok – powiedziała, wrzucając go z powrotem do kubła. Sięgnęła po piwo i sprawnym ruchem otworzyła butelkę. Łyknęła dość spory haust napoju, czując przyjemne pieczenie w gardle. Objęła Ethana w pasie i zaczęli się delikatnie się bujać. Wysłuchała jego wyznania z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewała się tego, choć trzeba było przyznać, że było to poniekąd miłe. Jeszcze nikt jej nie powiedział, że dzięki niej może się zmienić na dobre. Bardziej słyszała, że zajmuje się demoralizacją młodzieży i raczej sprawiała tylko kłopoty wszystkim dookoła. Rodzicom, nauczycielom… dokładnie wszystkim. Spojrzała na niego z pobłażaniem, jakby powiedziała jakiś bardzo głupi żart. – Weź bo się jeszcze popłacze, od nadmiaru tkliwości.
W ogóle chwilami zastanawiał się, co Sonia robi w Slytherinie. Znaczy z szerszej perspektywy, to był jedyny dom, do którego mogła zostać przydzielona, ale nie była też taką stu procentową gadziną. Owszem, nie twierdził, że nie bywała wredna, nieprzyjemna i chamska. Widział ją taką nie raz, ale z drugiej strony nie była taka sama z siebie, tylko dostała o kilka razy za mocno. Przynajmniej takie było jego zdanie. Z resztą, sam nie był do końca Krukonem, więc nie powinien się tego czepiać. Był zbyt przebiegły, mściwy i okrutny, by móc robić za kujona o kryształowym sercu. Dobre sobie. Ale dobrze, zostawmy to już, gdyż jest to temat, który może się ciągnąć i ciągnąć w nieskończoność. -Właśnie o tym mówię. Skoro magia nie działa tak jak powinna, dla własnego bezpieczeństwa lepiej było jej nie używać. A nie po to jestem czarodziejem, by nie korzystać z tego. Może kiedyś znowu tam pojadę, lecz już na swoich warunkach, zajmując się tym czym chce. Tamta pierwotna i dzika magia coś w sobie miała, niosła tajemnice, ale co z tego, że zakłócała naszą? Nie lubię być ograniczonym w ten sposób - akurat w tej kwestii zdania nie zmieni. Ten wyjazd był kompletną porażką. Jedyne co mógł uznać niejako za plus, to chwile w domu na drzewie. Chociaż świadomość tego, jak łatwo przyszłoby mu zaduszenie kogoś w chwili złości była nieco niepokojąca. Cóż, wątpił jednak, by ktoś tak łatwo posunąłby się aż tak daleko naciskając na te wewnętrzne granice Dowesona. Z resztą mało kto wiedział, że wspomnienie jego prababki może doprowadzić do tragedii. W ogóle, chyba jest naprawdę okropnym chłopakiem, skoro o połowie tych jej wypadków nawet nie słyszał. Nie wiedział, że Sonia skręciła kostkę, czy skakała sobie do gardeł na lodowisku. Cóż, taka ignorancja chyba też już była dla niego normą. -To dobrze. Po prostu chciałem byś miała coś, co może ci przypominać o mnie. Krucze pióro chyba się dostatecznie do tego nadaje – kolejny ciepły uśmiech. To prawda, był ponad takie dziecinne święta, które nic nie wnoszą. W ogóle mało co uznawał. No może urodziny, ale to też nie wszystkich osób, zwyczajnie nie zawracając sobie głowy czymś takim jak data przyjścia na świat. Gdy był młodszy uwielbiał Boże Narodzenie, teraz było ono dla niego nieco problematyczne. I to ze względu na prezenty i nieco sztuczne uśmiechy przy rodzinnym stole. -Spokojnie, nie pozwoliłbym na to – zapewnił ją. Doprawdy, jak można chcieć imprezować w taki sposób, by weekend zakończyć dopiero w połowie tygodnia śmierdząc jak gorzelnia i nie pamiętając połowy rzeczy jakie się robiło. To uwłaczające i człowiek tylko się ośmiesza. Poza tym, gdy jesteś w stanie upojenia alkoholowego możesz robić naprawdę głupie rzeczy. Ok, sam lubił wypić, ale nigdy nie do tego stopnia, by być albo nieprzytomnym, albo nie wiedzieć co robi. To żałosne. Naprawdę Sonia byłaby zdolna do czegoś takiego? Gdyby wiedział, zdecydowanie straciłaby w jego oczach. Nie jest przecież kimś z marginesu by doprowadzać się do takiego stanu. I tak, teraz przemawia przez niego jego arystokratyczna natura i dobre wychowanie w poszanowaniu niektórych norm społecznych. Nie takiej reakcji oczekiwał. Zdecydowanie liczył na zaskoczenie i niedowierzanie, ale i też radość i akceptacje. Zamiast tego dostał negacje i tylko pobłażanie. O nie, skoro mu nie wierzy już on się postara, by spijała każde słowo z jego ust zauroczona romantyczną twarzą Krukona. Kiedy chciał potrafił być czarujący, jak każdy manipulant w sumie. -Czemu mi nie wierzysz? Znasz swoją wartość i wiesz, że mężczyzna może się zmienić dla kogoś takiego jak ty. Już sprawiłaś, że nie rozglądam się za innymi i wiernie trwam u twego boku. Wiem, że nie jest idealnie, ale staram się dla ciebie zmienić, pomagasz mi w tym. Co mam zrobić byś mi uwierzyła? – zapytał poważnie patrząc jej w oczy. Czułym gestem przesunął dłonią po jej policzku zaraz uśmiechając się do niej w ten ciepły sposób. Przysunął ją bliżej siebie jednocześnie przerywając ich taniec. Czołem oparł się o jej głowę przymykając oczy. – Wiem, że tego nie okazuje, ale mi naprawdę na tobie zależy – szepnął muskając wargami czubek jej głowy.
Dzień był jak co dzień, a Avixiam potrzebował troszkę się rozluźnić między zajęciami. Pokój rozrywek wydawał się do tego najlepszym miejscem - prawie zawsze ktoś w nim był, co bardzo mu pasowało, gdyż nie gardził luźnymi pogawędkami, a nawet jeśli okazałoby się, że nikogo tam nie ma - no cóż. Zdarza się. Zawsze mógł poćwiczyć swoje umiejętności w bilardzie albo też porzucać rzutkami, czemu nie. O dziwo, w życie musiał wejść jego plan awaryjny. Dosłownie nikogo nie było w pokoju, tak jakby wszyscy uganiali się za sprawami związanymi ze swoim życiem prywatnym. A może po prostu krukonowi coś umknęło... Mieli się stawić na jakiejś uczcie czy coś? Nie, nie przypominał sobie... A walić to, na pewno ktoś zaraz przyjdzie pomyślał, po czym usiadł na sofie i zaczął grzebać w koszu z napojami. Soki dyniowe, soki dyniowe, wszędzie soki dyniowe... W końcu udało mu się wygrzebać spod tych wszystkich bezalkoholowych napoi pojedynczą butelkę piwa kremowego. Z uśmiechem na twarzy Avixiam otworzył butelkę i pociągnął łyka tego trunku. Lubił sobie czasami popić między zajęciami, ale oczywiście nie za wiele - butelka czy dwie w zupełności mu starczał, no, chyba że mówimy o piwie kremowym. Nie działało ono na niego prawie wcale i musiałby wypić jakieś dziesięć butelek, żeby poczuć, że jest chociaż troszkę podchmielony. Po opróżnieniu zawartości butelki krukon odłożył butelkę, wstał i ruszył w kierunku stołu bilardowego. Ustawił sobie kule w tradycyjne ustawienie do bilarda i rozbił je szybkim uderzeniem w białą bilę. W ten sposób zaczął samotną rozgrywkę, w oczekiwaniu na innych studentów, którzy z czasem powinni się pojawić.l
Co może być gorszego niż okropny kac, który daje o sobie znać, na każdym możliwym kroku? Dokładnie, nic. Przynajmniej dla Woodsa. Nie dość, że rzygał dalej niż widział, to w dodatku jego głowa zachowywała się tak, jakby chciała wybuchnąć. A właśnie wtedy, kiedy spokojnie zdychał w łóżku, napisała do niego Kath z propozycją wyjścia i picia alkoholu, o mało co nie zwymiotował na kartkę, na samą myśl o wódce. Dlatego grzecznie odmówił, przyłożył obolałą główkę do poduszki i… No cholera, jak zwykle jego mózg się zbuntował, nie pozwalając mu zasnąć, a jedynie szeptał: Co się będziesz kisić w zamku? Wyjdź gdzieś! Cóż nie był z tego jakoś wybitnie zadowolony, ale stwierdził, że mogło mu to dobrze zrobić, w dodatku świeże powietrze. Kiedy już zebrał leniwą dupę i ruszył podbijać świat, co oznaczało przechadzkę po lesie, prawie umarł! Ledwo co wystawił głowę na zewnątrz i poczuł się jak jakiś wampir, słońce chciało go zabić! No dobra, może to przez kaca, traktował światło, jak największe zło całego świata, ale nie miał zamiaru się męczyć, dlatego szybciutko wrócił do zamku. Nie mógł marnować już całego dnia, w końcu się ubrał i zwlekł z łóżka. Bez zastanowienia ruszył prosto w stronę pokoju rozrywek, lubił tam przesiadywać. Duża kanapa i zimne napoje robiły swoje. Trochę zajęło mu dotarcie do tego miejsca, w końcu w takim stanie, jakakolwiek aktywność fizyczna była złem. Popchnął drzwi wtaczając się do środka, oczywiście dysząc, jak głupi. Wyglądał niczym śmierć! Podkowy pod oczami, mina w stylu: Zabij mnie. Oraz caluteńkie czarne ubranie. Popędził w stronę kanapy i padł na nią niczym trup, przy tym zbyt mocno uderzając nosem, szybko podniósł głowę i zmarszczył brwi, próbując rozetrzeć ból. W końcu był zbyt leniwy, żeby pomóc sobie ręką. Kiedy już przestał zachowywać się niczym idiota, co było dość trudne, dostrzegł chłopak, który stał przy stole bilardowym. -Siemka- powiedział zachrypniętym głosem, lekko się uśmiechając. Kojarzył go, jednak na pewno nie był z domu węża- Nie chciałbyś wymasować mi pleców?- zapytał śmiertelnie poważnym tonem, cóż jego poczucie humoru na kacu, było jeszcze dziwniejsze niż dotychczas. Ale oddałby życie za dobry masaż, tak to jest, jak zasypia się w dziwnych miejsca, a w dodatku powyginanym w każdą stronę. Pozazdrościć rozumu Woods.
Taki piękny, słoneczny dzień, a Justine jak zwykle znajdowała się w zamku, otulona spokojnym chłodem jego murów, z daleka od zgiełku Wielkiej Sali i świergotu ptaków gdzieś na błoniach. Nie lubiła wychodzić gdziekolwiek, ale z drugiej strony nie można całego życia spędzić gdzieś między dormitorium a biblioteką! Standardowo nieomal dzierżyła w dłoni jakąś książkę. Jej gabaryt wskazywał jednak na to, że Justine jednak czytała w celach rekreacyjnych, a nie naukowych. Cóż za niewątpliwa odmiana. Może jeszcze będzie dla niej nadzieja... Ojciec jej powtarzał przy każdym spotkaniu, by poszukała przyjaciół, ale zdecydowanie nie miał na myśli książek, za którymi miała zwyczaj się chować przed całym potencjalnym złem tego świata. I choć niejednokrotnie czytała o przygodach zgranych przyjaciół, to jednak wciąż mogła na palcach jednej ręki policzyć osoby, z którymi zamieniła więcej niż kilka zdań. Może jednak przyszedł czas na odmianę? Justine wydoroślała i miała bardziej poukładane w głowie. Brak przyjaciół zaczął jej wyraźnie doskwierać. Ruszyła zatem do pokoju rozrywek. Celowo niewiele przy tym myślała, żeby żaden złośliwy chochlik w jej głowie jej od tego zamiaru nie odwrócił. Ledwie przekroczyła próg wspólnego pokoju, a już usłyszała intrygujący tekst pochodzący z ust ślizgona. Przystanęła w drzwiach komnaty i nieco speszona rozejrzała się za jego dziewczyną, czy dziewczyną jakąkolwiek. Zarumieniła się, gdy pojęła, że jest jedyną tutaj i zważywszy na to, że dopiero weszła, chłopak nie mógł mieć jej na myśli. - Czy ja Wam aby nie przeszkadzam?- zapytała głosem pewniejszym niż sama się czuła. Nie wiedziała, czy parsknąć śmiechem, czy uciec w popłochu więc stała tam, gdzie ją wmurowało.
Krukon przymierzył się do wbicia kolejnej bili, po czym rzucił do ślizgona, który położył się na sofie: - Sorry stary, ale jestem trochę zajęty. - Uderzenie okazało się być celne, ale cóż, niestety przez przypadek biała bila wbiła także jakimś trafem czarną... Przeklął pod nosem, rzucił kij na zielony materiał, którym stół do bilarda był pokryty, po czym podniósł ręce nad głowe i spojrzał w sufit, jakby chciał się spytać jakiejś nadrzędnej istoty, która wszystko nadzoruje - "Czemu, do jasnej cholery, ja?!". Avixiam wiedział jednak, że nie ma sensu się denerwować i opuścił ręce w bezradności i odwrócił się w stronę studenta który przed chwilą poprosił go o... pomasowanie pleców? Szczerze powiedziawszy dopiero teraz pojął o co został spytany i patrzył zdziwionym i zmieszanym wzrokiem na ślizgona, który leżał bezwładnie na sofie. Widać było, że jegomość w czarnym sobie troszkę pobalował - wyglądał jakby po nim auto przejechało i dodatkowo koń stratował, ale jakimś cudem trzymał się jeszcze na nogach. - Co, kac zabójca? - zagadał Avix, przy czym uśmiechnął się i dosiadł do niego. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć do pokoju weszła puchonka, widocznie zmieszana i zawstydzona. - Nie, nie, luz, rozgość się - odpowiedział na jej pytanie, zapraszając ją jakby to był jego własny dom. Cholera jasna Avix, przecież to Hogwart nie twoja chata! pomyślał, mając przy tym ochotę na uderzenie się w czoło. Postanowił jednak zaoszczędzić tego widoku innym - wystarczająco często robił z siebie idiotę. - Wracając... gdzie ty tak balowałeś, stary! - Avixiam z powrotem odezwał się do ślizgona leżącego obok niego. Coś tam w jego głowie zaczęło kojarzyć, że chyba on ma na nazwisko Woods... Ale kurde, tyle to on już znajomych nie miał, że tak na prawde trudno było mu się połapać kto jest kim.
Woods na kacu robił się strasznie marudny i najchętniej wszystkich by wymordował, jednak brak siły w tym stanie mu nie pomagał. Powinien mieć jakiegoś lokaja, który wszędzie by za nim chodził, masował plecy i oczywiście nosił jedzenie. Ale owego osobnika nie posiadał, więc musiał się męczyć sam. Spojrzał na Krukona z nieogarem wymalowanym na twarzy, nigdy nie rozumiał bilarda, uderzać kijem w kulki żeby wpadały do dołków. Chyba musiał przedyskutować to z Marcyś, która bardziej rozumiała mugolskie rzeczy. Nattie zrobił smutną minę, kiedy chłopak odmówił wymasowania mu pleców, ale w tym momencie do pomieszczenia weszła jakaś dziewczyna. -Hej trafiłaś na męską orgię, chcesz wymasować mi plecy?- zapytał próbując się uśmiechnąć, choć wyglądał jakby pił i nie kąpał się przez tydzień, ale cicho. Niby zarost, który jego bracia śmieją nazywać koprem, choć ten wygląda dość męsko, włosy w nieładzie i wymięte ciuchy, tak, teraz Woods może wyrywać dziewczyny. W dodatku na pewno się uda! Kiedy usłyszał pytanie padające z ust chłopaka, pokiwał głową z wymalowanym bólem na twarzy. -Chciałbym pamiętać- powiedział z powagą w głosie, no cóż, nie był do końca świadom co się działo. Wiedział tylko, że był na jakiś urodzinach… Chyba? Położył głowę na kanapie, teraz wyglądał jak ziemniak, którym ktoś rzucił o ścianę. -Nathaniel Woods, bo chyba się nie przedstawiłem. Możecie mówić Nath, albo kretyn, jak kto woli- powiedział podnosząc kciuka do góry. Tego dnia zdecydowanie mogli nazywać go kretynem, ale zawsze jakiś postęp, tym razem obiecał sobie nie tknąć alkoholu… Co pewnie skończy się imprezą, za następnie kilka dni. Ale jakieś postanowienie zawsze jest! Sięgnął ręką po sok dyniowy, który znajdował się niedaleko, jednak zrezygnował, bo okazał się być za daleko. A przecież podniesienie leniwej dupy, było zbyt trudne dla pana Woodsa.
Avix roześmiał się cieple widząc bezskuteczne próby sięgnięcia butelki z sokiem dyniowym przez Natha, przy czym wstał i podał mu jedną. - Masz tu, kretynie - powiedział, po czym wrócił na swoje miejsce. - Avixiam Ackernyth. Mówi mi Avix. - rzekł do ślizgona, siadając. A więcd pan Woods powiadał że balował u kogoś na urodzinkach... - Hmm... nie pamiętam cię, żebyś był na urodzinach Piątka... A z resztą, kiedy to było! - pomyślał głośno krukon. Może i było to już jakiś czas temu ale kurde, wspomnienia były! Chlało się i tańczyło, i balowało, i paliło... Ach, ten Piątek... W pewnym momencie poczuł ochotę żeby się poruszać, żeby coś porobić! Zerwał się ze swojego miejsca, nagle ożywiony, i popatrzył na Woodsa, wciąż leżącego na sofie. - Nie wiem jak ty Woods, ale mi się nie chce siedzieć i pograłbym w bilarda czy coś... Ruszysz dupsko czy ja mam je ruszyć za ciebie? - Powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Z niewiadomego powodu rozpierała go energia i po prostu nie mógł ustać w miejscu, więc nerwowo dreptał przez chwilę w miejscu. Wtem przypomniał sobie, że przecież tutaj też była ta dziewczyna, która przed chwilą przyszła. Popatrzył na nią, po czym porównał jej stan do tego u ślizgona i stwierdził, że prędzej ona by z nim chciała w coś pograć niż on... - A może ty? Masz na coś ochotę? - spytał się.
Louise weszła dziarskim krokiem do pomieszczenia kierując się w stronę beczki z napojami, wyjęła swój ulubiony napój - sok dyniowy. Oparła się na stole bilardowym prawie na nim siadając i rozejrzała się po pomieszczeniu. W sali znajdował się Avixiam, którego kojarzyła z imprezy u piątka oraz zajęć teatralnych oraz przystojny zmarniały chłopak oraz dziewczyna. Było od razu widać kto nie miał zbyt dobrego dnia. Louise dobrze znała ten stan to był kac. Długo nie myślała nad tym co powinna zrobić w sytuacji, w której jej nikt nie zauważył, wypiła kolejny łyk soku i chwyciła w dłoń dwa kijki bilardowe. Jeden podała znanemu jej chłopakowi, a drugi zatrzymała dla siebie. -Kto przegra kupuje wygranemu whisky - powiedziała przygotowując stół do gry. Louisa czuła się dość nieswojo, znowu brakowało jej tego kogoś, jednak nie dała po sobie tego poznać. Od dawna miała dziurę w sersu którą w kółko wypełniała litrami alkoholu. W tym była podobna do mamy, niestety. Szybko przegoniła myśli o swojej rodzicielce i skupiła się na obecnej sytuacji. -Miło mi was wszystkich poznać. Jestem Louisa Kabocha. W końcu ktoś miał wspaniałą okazje zobaczyć jej piękny hollywoodzki uśmiech. Jeszcze przez chwile przewinęła jej się myśl, że i tak nikt nie zwróci na nią uwagi. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła swoje ulubione delikatne czekoladowe papierosy Wizz-Wizz i gestem poczęstowania towarzystwa spytała się czy ktoś może chce. Odpaliła jednego i relaksowała się przez moment smakiem, po chwil jednak zabrała się do grania.
Zanim ktokolwiek z zapytanych przez Avixiama miał czas aby odpowiedzieć, krukon usłyszał znajomy głos. Odwrócił się i zauważył Louisę, która jakimś cudem niezauważona weszła do pokoju. Przez chwilę patrzył to na wejście, to na gryfonkę, jakby nie mógł przetrawić faktu, że nikt jej nie zauważył, gdy wchodziła. Jednak gdy wręczyła mu kijek do bilarda i zaproponowała w miarę niezłą ofertę, stwierdził, że nie ma co nad tym tak długo rozmyślać i także podszedł w kierunku stołu bilardowego. - No no Louise, widzę, że pewna siebie jak zwykle, hm? - Avix zagadał. Odmówił zapalenia papierosa - nie był zbytnim fanem Wizz-Wizzów - i pomógł jej w rozstawianiu bil, które sam wcześniej powbijał do uzd. Nie znał Louisy zbyt długo - tak na prawdę pierwszy raz zwrócił na nią jakąkolwiek uwagę na urodzinach Piątka - lecz już wtedy udało mu się zauważyć, pomimo ilości alkoholu jaką w siebie wlał, że jest ona bardzo dziarską i niezależną kobietą. Przy okazji dowiedział się, że potrafi wypić więcej niż nie jeden zaprawiony imprezowicz, którego znał, przy czym zachowując czystość umysłu - po prostu cud dziewczyna! Nie żeby Avixiam chciał zarywać czy coś... nawet gdyby chciał to wiedział, że nie ma u niej szans. - Pozwól, że rozbiję... - rzekł do gryfonki, porzucając jakiekolwiek dżentelmeństwo na bok i przymierzając się do uderzenia. Rozbicie było całkiem niezłe - już razem z nim udało mu się wbić jedną pasiastą bilę do uzdy. - Czyli ja pasy, co... - powiedział sam do siebie, po czym przymierzył się do kolejnego uderzenia.
Uśmiechnął się lekko, kiedy pan Krukon był tak miły i podał mu butelkę, sam pewnie by tego nie zrobił. Powoli się podniósł i oparł wygodnie o kanapę, naciągnął rękawy na dłonie, ponieważ zrobiło mu się chłodno i otworzył butelkę. Przez kolejny tydzień będzie pił jedynie soczki i nic więcej. -W takim razie witaj Avix- powiedział unoszą butelkę ku górze i upił z niej łyk- Piątka? Tego Piątka?- zapytał zaciekawiony. Głupie pytanie, jasne że tego! Nie przepadał za nim, choć właściwie go nie znał. Ale przecież zranił jego przyjaciółkę, więc hey. Słuchał chłopaka z bólem wymalowanym na twarzy, on zdecydowanie nie miał ochoty się ruszać. -Czuję się jakbym umierał. Ale może pani ładna chce zagrać?- zapytał z uśmiechem na twarzy Puhonkę, która stała niedaleko. Zanim zdążył ponownie otworzyć usta, do pokoju wpadła kolejna pani. Jak zwykle chciał pobyć sam, marzenia. Jednak nie przeszkadzało mu towarzystwo tamtych, wszyscy wydawali się w porządku. -Widzisz druga pani ładna z Tobą zagra- powiedział i odetchnął z ulgą, przecież nawet by tego kija nie utrzymał w ręce. Kiedy tamta dwójka ruszyła się do bilarda, Woods odczekał chwilę i wstał. Tak, wstał. Całkiem dobrze mu to poszło, a poza tym utrzymał się nawet na nogach! Rozłożył ręce po bokach próbując złapać równowagę i potoczył się pod stół. -A mi kupisz whisky, za ładne oczy?- zapytał Gryfonki podchodząc do niej, następnie przystanął zaraz obok i obrócił głowę, przyjaźnie się uśmiechają. Gdyby kupowali mu alkohol za każdy uśmiech, to chyba nie pomieściłby go w domu. Ale czy on właśnie był na kacu i miał dość alkoholu? Najwyraźniej o tym zapomniał, ale chyba nie na długo.
Samotne życie w Anglii ani troche nie okazało się być ciekawym doświadczeniem. I uwierzcie mi, lub nie, świadomość, że po zamku chodzi twoja druga, młodsza połówka i nieco nienormalny kuzyn, w niczym nie pomagały Laurze dobrze bawić się w Hogwarcie. W zasadzie nie rozmawiała z nikim poza Salemczykami, wśród których miała nawet takich wiecie...bliższych. Wow, to mi dopiero sukces, Laura ma z kim rozmawiać i w gruncie rzeczy nie chodzi cały czas obrażona! Tak, dobrze słyszycie. Czasem nawet się uśmiechnie, chociaż zdecydowaną większość stanowi słynna obojętna na otaczający ją świat mina numer 5, która swoją drogą również w tym momencie widniała na pięknej twarzyczce naszej bohaterki. W sumie nawet nie wie z jakiej racji tu przyszła. Potrzebowała chyba chwili spokoju, ale nie wiedzieć czemu nogi same zaprowadziły ją pod drzwi pokoju rozrywek. Mając nadzieję, że nie zastanie tu żadnego zabłąkanego Salemczyka, weszła do środka i z ulgą stwierdziła, że nikogo tu nie ma. No, a przynajmniej ona nikogo nie widzi. Kto wie, może jakiś kretyn siedzi pod swoją peleryną niewidką i obserwuje każdego człowieka, który tu przyszedł... Oby nie...Chociaż w tym świecie chyba wszystko jest możliwe, a ona dla samej pewności zatrzymała się w pół kroku i nie ruszała nawet o milimetr przez dobrą minute, jak nie więcej. Nie śmiejcie się jednak, w tej chwili naprawdę chciała pobyć sama. Przynajmniej przez pierwsze 5 minut.
Hogwart był dziwnym miejsce. Może nawet nie tyle dziwnym, co po prostu innym. Ogólnie Leifowi podobało się na Wyspach, ale dalej nie mógł się otrząsnąć po ostatniej stracie. To wszystko było mu potrzebne, żeby zmienić życie. Po to, żeby mógł zacząć od nowa i odciąć się od demonów przyszłości. Chciał zmienić swoje życie. Niekoniecznie na lepsze. Od początku założył sobie, że zacznie korzystać z życia pełnymi garściami. Będzie robił to, na co ma ochotę. Nie zamierza się jakkolwiek męczyć i użerać z innymi. Nie po to uciekł od szwedzkiej codzienności. Zamek był dla niego nowością. Właściwie jego struktura. Z każdym dniem odkrywał coraz to nowe miejsca w których mieściły się ciekawe pomieszczenie. Dzisiaj dotarł do Pokoju rozrywek, który.. własciwie go nie zainteresował. Jednak po przekroczeniu progu i rozejrzeniu się dostrzegł znajomą postać. Właściwie ledwo znajomą, ale zawsze. Cóż, jak nie teraz to kiedy pozna nowych ludzi? - Wyglądasz jakbyś czekała na księcia. - zaśmiał się idąc w jej kierunku. Popatrzył dookoła, ale nie zauważył niczego co by go zainteresowało. Po raz kolejny. No, może poza Laurą. - W sumie się doczekałaś, haha.
Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos. Zmarszczyła brwi, nieco niezadowolona, że ktoś przerwał jej utęsknioną chwilę ciszy i próbując zidentyfikować stojącego nad nią człowieka, podniosła do góry głowę. Z ulgą stwierdziła, że nie jest to żaden Salemczyk i tylko cicho westchnęła, robiąc miejsce na kanapie. -Może czekam. -Odpowiedziała i wciąż patrząc się na chłopaka, zarzuciła jedną nogę na drugą. Kojarzyła go i to całkiem dobrze. Był przecież jedną z tych nielicznych osób z nowej szkoły, które od czasu do czasu zamieniły z Laurą jedno zdanie. -Co ty taki pewny siebie Leif? -Spytała i machinalnie uniosła brew, czekając na odpowiedz. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na znajomego i całym ciężarem oparła się o starą kanapę. Spojrzała na nią niepewnie, jakby zaraz miała się rozwalić, po czym zamknęła oczy, a głowę odchyliła do tyłu. Była naprawdę zmęczona, a odbywające się chwilę temu przesłuchanie u dyrektora naprawdę nie poprawiało sytuacji. I mimo, że nie dostała szlabanu, wie, że musi poważnie porozmawiać z niektórymi znajomymi. I rodziną. -Czemu tu przyszedłeś? -Spytała po dłuższej chwili, nadal z zamkniętymi oczami. Chciało jej się spać, a najchętniej zahibernowałaby się na całą zbliżającą się wielkimi krokami zimę.
Mimo tego, że w Hogwarcie był od niedawna i sam mógł określić się mianem obcego w tym miejscu, to była grupa osób, która w dużo większym stopniu odstawała od reszty. Mowa tu oczywiście o Salemczykach, uczniach ze Stanów Zjednoczonych, którzy pojawili się w Anglii po spłonięciu ich szkoły. Właściwie to było bardzo, bardzo podejrzane ale Leif nie zwracał na to większej uwagi. Po co miał się przejmować problemami, które w ogóle go nie dotyczyły? Apropos Salemczyków. Właśnie spotkał jedną dziewczynę pochodzącą ze Stanów. W sumie nie była taka brzydka, ani niemiła. Nie rozumiał tej krytyki wobec przyjezdnych. Przecież to, że byli inni niż reszta nie stawiało ich na gorszej pozycji. - A tak jakoś, uznałem, że bardziej będziesz na mnie lecieć jak od początku będe pewny siebie. - powiedział do niej przechodząc obok i dotykając lekko jednym palcem jej ramienia. Po chwili odwrócił się i spokojnym krokiem ruszył w drugą stronę. - Nie wolisz od razu stawiać sprawy jasno i bezpośrednio? - zapytał nie odwracając głowy. No cóż, czasem zgrywanie niezainteresowanego popłaca. Czy tym razem wyjdzie? Cóż, nie musi. Ważne, żeby się dobrze bawić. - Po co tu przyszedłem? Nie wiem, zwiedzam. Też nie uczę się tu długo. A Ty? Poza czekaniem na księcia.
Parsknęła śmiechem, gdy usłyszała odpowiedź chłopaka, która w tej chwili wydała się jej nad wyraz zabawna. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i lekko pokręciła głową. -A może kręcą mnie nieśmiali? -Uniosła machinalnie brwi i lekko drgnęła, gdy Leif ją dotknął. Odprowadziła go wzrokiem, nie ruszając się jednak z kanapy i utkwiła w nim uważne spojrzenie zielonych oczu. -Skąd pomysł, że będę na Ciebie lecieć? -Wygięła usta w lekko zadziornym uśmiechu i czekała na odpowiedź chłopaka. Prawdę mówiąc w Hogwarcie czuła się samotnie. Mimo tego, że spędziła tu już trochę czasu, wciąż nie potrafiła się się zaaklimatyzować, a tym bardziej przekonać do Anglików. Irytował ją ich akcent, pomimo tego, że jest naprawdę przepiękny. Owszem, lubiła ich słuchać i często podsłuchiwała, gdy rozmawiali między sobą, ale na dłuższą metę nie potrafiłaby tego słuchać. Do tego dochodził fakt, że niektórzy mieszkańcy wysp zachowywali się naprawdę paskudnie w stosunku do ludzi z Ameryki. Szczególnie Ci, którzy na mundurku mieli węża, Ślizgoni, czy jak im tam było. Większość uczniów z tego domu zachowuje się jakby byli nie wiadomo kim. Przecież Laura też pochodzi z wpływowej rodziny, a aż tak bardzo się tym nie chwali. Odwróciła wzrok, gdy chłopak zadał jej pytanie. Zmarszczyła brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała i wlepiła wzrok w kłębiące się za oknem chmury. -O co Ci chodzi? -Zapytała, nadal nie odwracając wzroku od ciemnego nieba. Nagle poczuła się bardzo mała, słaba i niepewna siebie. Chyba zmęczenie i chęć powrotu do domu robią swoje. -Ja... -Zaczęła, po czym przygryzła wargę i ciężko westchnęła. -Szukałam spokojnego miejsca. Hogwart, mimo wszystko, jest bardzo męczącym miejscem.
Rozmawianie z kobietą nigdy nie należało do łatwych. Wystarczył jeden moment, jeden głupi neuron w mózgu i nagle pojawiało się tysiące problemów. Dlaczego masz inne skarpetki? Dlaczego sznurówek nie zawiązałeś? Czemu koszulka Ci wystaje spod bluzy? Czemu nie uczesałeś włosów? I tak dalej, i tak dalej. W takich momentach lepiej nie drażnić płci pięknej i po prostu przytakiwać i przepraszać. Choćbyście nie wiadomo jak bardzo mieli rację w tym co mówicie. - Na mnie każdy leci! - zaśmiał się Leif zaczynając otrzepywać kurz z ramion. - No, może poza heteroseksualną częścią mężczyzn, ale chyba im to wybaczymy, co? Taki właśnie był Leif. Zbyt pewny siebie, zbyt bezpośredni. Nie bawił się w półśrodki. Nie miał praktycznie już nic do stracenia, bo wszystko co miało jakąkolwiek wartość przeminęło jak wczorajsza pogoda. Ale czy można za to winić Szweda? Po prostu szukał nowego siebie i chciał się rozluźnić zaczynając nowy etap w życiu. A to, że przy okazji bawił się kosztem innych.. Cóż, wszystko miało jakieś wady. - To po co się tu przeniosłaś? - zapytał chłopak nie do końca wiedząc na czym polegała ta cała wymiana z Salem. To znaczy.. Słyszał, że spłonęła im szkoła, i że część studentów po prostu się tu przeniosła, ale mogła przecież zostać w Stanach. - Wiesz, w mojej ciepłej pościeli można się bardzo zrelaksować, a ewentualne zmęczenie połączone będzie z dobrą zabawą!
Lubiła ludzi takich jak Leif. Bezpośrednich, szczerych do bólu i nie obawiających się konsekwencji. Dlatego obserwowała go z niemałym zainteresowaniem, jednocześnie śmiejąc się z tak wielkiej pewności siebie, która od niego biła. -Na mnie też, ale wiesz co? -Wstała z kanapy i podeszła do stojącego do niej (nadal) tyłem chłopaka. Stanęła obok niego na palcach, tak, że w tej chwili nie była aż tak od niego niższa (hehs) i przystawiła usta do jego ucha. -Ja się tak tym nie chwalę. -Dokończyła, po czym nadal uważnie na niego patrząc, stanęła już na całych stopach. Musiała nieco unieść głowę, żeby patrzeć mu na twarz, bo matka natura poskąpiła jej paru dodatkowych centymetrów, przez co Laura była prawie od wszystkich niższa. No cóż, ktoś musi, prawda? Na kolejne pytanie Ślizgona nie odpowiedziała od razu. Z początku jedynie wzruszyła ramionami, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że w zasadzie ona sama nie wie czemu tu przyjechała. Po chwili jednak zaczęła się nad tym zastanawiać, przypominając sobie zdarzenia z Salem. -Chyba po prostu nie chciałam tam zostawać. Za dużo bólu. -Nagle zamilkła, zdając sobie sprawę, że być może powiedziała więcej niż chciała powiedzieć. Nie miała w zwyczaju opowiadać nowo poznanym ludziom o jej stracie, dlatego postanowiła szybko zamknąć temat. -Chce skończyć studia, a Hogwart obecnie jest jedną z lepszych szkół. -Dokończyła i podeszła do okna, bawiąc się rękawem swetra. Nie chciała w tej chwili patrzeć na twarz znajomego, w obawie przed tym, że zorientuje się iż coś jest nie tak. Po chwili jednak odwróciła się, opierając plecami o zimny parapet i znów spojrzała na chłopaka. -Co za wyrafinowane zaproszenie do łóżka, no nie wierzę.
Szczerość i bezpośredniość były bardzo ważnymi cechami w życiu. Może nie niezbędnymi, każdy mógł znaleźć jakiś substytut, ale bardzo ważnymi. Dlaczego? W znacznym stopniu ułatwiały życie. W końcu kto nie lubił załatwiać sprawy od razu, od ręki? Bez żadnych skrupułów i nieśmiałości kroczyć przez życie? No właśnie, większość. Oczywiście trzeba było zostawić margines błędu na zbłąkane owieczki, które z natury stroniły od kontaktu z ludźmi. Leif stojąc w pokoju rozrywek nie spodziewał się jednak, że Laura też lubi sobie czasem pograć twardą sztukę, która nie boi się podrywu. Tym bardziej zaskoczył się, kiedy zaczęła mu szeptać do ucha. Jego ciała zauważalnie wzdrygło się i pokryło gęsią skórką. Przez chwilę poczuł się niepewnie, ale licząc w myślach do czterech szybko wrócił do siebie. Odwrócił się na pięcie, żeby zobaczyć gdzie udała się dziewczyna. Nie myśląc za wiele zrobił kilka powolnych kroków w jej stronę. - Nie zdzieliłaś mnie jeszcze po twarzy, mam to rozumieć jako zgodę? - zapytał ujmując jej brodę prawą ręką. Spojrzał głęboko w jej oczy i się uśmiechnął. Musiała za chwile utracić tą pewność siebie. Płeć piękna miała to do siebie, że zazwyczaj nie potrafiła długo zgrywać pewności siebie, bo traciła grunt pod nogami kilkoma prostymi sztuczkami. Brakowało dziś tylko komplementów. Ale po co zagadywać kobietę dennymi i płytkimi tekstami, które tak naprawdę nic nie znaczą i są tak szczere jak mózg trolla. Nagle chwycił jej biodro lewą ręką i zgrabnym ruchem całego ciała podmienił się z nią miejscami tak, żeby to on zaczął opierać się o parapet, a ona znajdowała się przed nim w jego ramionach. - To co, wolisz przyjść do mnie, czy nie wytrzymasz i rzucisz się na mnie w tym momencie? - po raz kolejny szepnął do dziewczyny, która teraz znajdowała się bardzo blisko. Niby przypadkiem na koniec musnął nosem płatek lewego ucha i cicho się zaśmiał.
Kątem oka zauważyła gęsią skórkę, która pojawiła się na rękach chłopaka i pogratulowała sobie w myślach. Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że nie tylko stojący przed nią Ślizgon działa tak, a nie inaczej na płeć przeciwną. Ona też cieszy się dużym powodzeniem zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet, dlatego jej pewność siebie była uzasadniona. Zresztą...nigdy nie była nieśmiała, a tacy ludzie naprawdę ją śmieszyli. Pewność siebie pomaga w życiu i nie można temu zaprzeczyć. -Czemu miałabym to robić? Jesteś bezczelny, ale już się przyzwyczaiłam. -Przekrzywiła głowę, patrząc mu prosto w oczy, gdy ten ujął ją za brodę. Odwzajemniła uśmiech, wiedząc o co mu chodzi i powoli położyła swoją dłoń na jego. Splotła swoje palce z jego i już miała wykonać jakiś ruch, którego jeszcze nawet nie zaplanowała, gdy stojący przed nią osobnik okazał się być szybszy. Nagle znalazła się przed chłopakiem, ale nie opierała się już o parapet. Zamiast tego stała w ramionach Leif'a nieco zdezorientowana i zmieszana. Zmarszczyła brwi, gdy Ślizgon po raz kolejny się do niej odezwał i mocno zacisnęła dłonie na jego torsie, wciąż uważnie mu się przyglądając. I mimo, że wcześniej widziała go nie raz i nie dwa, dopiero teraz dostała szanse, żeby przyjrzeć mu się uważniej niż kiedykolwiek wcześniej. Spodobał jej się i w tym momencie tylko to się liczyło. -Chyba nie wytrzymam. -Szepnęła po chwili i uniosła brew, czekając na rozwój wydarzeń. Gra właśnie się zaczęła.
Pewność siebie rzadko kiedy bywała wrodzona. W większym stopniu wpływało na nią doświadczenie i umiejętność wychodzenia z niezręcznych sytuacji. No i nie było z nią tak, że juz zawsze będziemy chodzić z dumnie podniesioną głową. Bycie pewnym siebie trzeba było cały czas doskonalić, bo w każdym momencie mogliśmy przestać wierzyć w siebie i wrócić do punktu wyjścia. Leif starał się na bieżąco zwalczać nieśmiałość, która w głębi jego duszy tkwiła. Może były to minimalne pokłady, ale czasami dawały o sobie znać. Oczywiście, że nie było tego widać. Ale kto nie doświadczył uczucia przełamywania swoich słabości raczej tego nie zrozumie. - Bezczelny? Ja jestem po prostu bezpośredni, nie chce mi się udawać słodkiego i kochającego, żeby zaliczyć. Możesz nazywać to jak chcesz, ale ja po prostu jestem szczery. - mruknął od niechcenia przypominając sobie dziesiątki wspomnień w których faceci stawiali drinki kobietom i zalewali je dennymi komplementami, żeby je tylko zaciągnąć do łóżka, a później uciec jak najszybciej. Stojąc z Laurą w ramionach zdał sobie sprawę, że nie spodziewał się tego, iż dziewczyna tak chętnie zacznie z nim flirtować. Zazwyczaj trafiał na opór, który po jakimś czasie topniał. Tym razem jednak nie wszystko przebiegło po jego myśli. Musiał się jednak z tym zmierzyć i pokazać, że jednak to on jest górą. - To co, może zobaczymy kto szybciej wymięknie? - szepnął jej do ucha muskając czubkiem nosa jej policzek. Po chwili położył swoją dłoń na jej żebrach i powoli zaczął ją przesuwać w kierunku brzucha.
Czas w Hogwarcie mijał nie ubłaganie. Zajęcia zajęciami, ale jednak zbyt wiele wolnego miała, a jednocześnie nie opłacało jej się wracać do Londynu na dwa dni by potem wrócić tutaj na tydzień. Chociaż jej celem tutaj jest nauka, to czasem ma te gorsze dni i wszystko olewa, ma dość i trudno u niej o ten uśmiech, którym tak bardzo uwielbia obdarzać ludzi. Nadchodził ten okres gdy powinna się bać o swój stan? Na razie ni jest źle, jeszcze nikogo nie zabiła w myślach gołymi rękoma bo tylko takie wyobrażenia miała. Nie za pomocą różdżki i bez wysiłku użyć zaklęć, ale przepełnione kontaktem fizycznym i wręcz wyżywaniem się cielesnym czy psychicznym na drugiej osobie. Nie upatrzyła sobie żadnego takiego celu, ale musiała przyznać, że ostatnio zdarzało jej się coś wygiąć lub złamać w dłoni całkiem nieświadomie tego czynu. Odwiedzenie pokoju rozrywek to chyba dobry wybór w takiej sytuacji. Nie wzbudzając niczyich podejrzeń może sobie pograć w rzutki z myślą czyje oko mogłoby być celem. 10 punktów na białko, 15 za tęczówkę i 20 za źrenicę. To powinno podejść pod leczenie, ale naprawdę nieliczni wiedzą o stanach psychicznych Azalii nie licząc jej rodziny, w której jest to właściwie normalne. Jak zawsze ktoś obecny tu był, studenci rzadko kiedy wpadają tutaj młodsi. Chyba, że chcą zasmakować czegoś więcej niż piwo kremowe i licząc na to, że jakaś dziewczyna wpadnie w oko studentowi Slytherinu. Gdy tutaj przybyła od razu została przydzielona do domu, nie czuła się z tym dobrze bo wiązało się to z podziałami, których nie było w Norwegii. Tarcza do rzutek była wolna, tak jak sobie wcześniej zażyczyła. Jest powód by jednak ten dzień był lepszy. Wzięła do ręki kilka rzutek, stanęła w odpowiedniej odległości od tarczy i zaczęła celować. Niestety potrzebuje w tym wprawy by zdobyć te 20 punktów, które sama sobie ustaliła. Oczywiście by grać pozory celowała oczywiście w sam środek.
Gryffonka krążyła po korytarzach wielce znudzona. Nikt nie miał albo czasu, albo ochoty spędzić z nią dzisiejszego popołudnia, co było dla niej dosyć męczące. Nie, że musiała z kimś zawsze siedzieć i narzucać się komuś, ale akurat dzisiaj czuła się odrobinę samotna, właśnie dlatego szukała towarzystwa gdziekolwiek z kimkolwiek. W pewnym momencie dziewczyna zatrzymała się i z wielką zadumą wlepiła swoje spojrzenie w spadający bez przerwy śnieg. Z dnia na dzień robiło się go coraz więcej i nawet taka osoba jak Lilith, która uwielbiała śnieg sprawiało to trudność. Z biegiem czasu zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem za niedługo nie będzie musiała latać z miejsca na miejsce, bo wchodząc w zaspę zakryje ją całą i umrze w samotności i z zimna pod pięknym puchem… chociaż alternatywa latania z miejsca na miejsce przerażała ją w tym samym stopniu. Dziewczyna w końcu ruszyła się z miejsca i pełna powagi zastanawiała się jaką wolałaby alternatywę. Zginąć zapomniana i utopiona w śniegu, czy spróbować lotu na miotle, który był dla niej tak samo przerażający. Z tych jakże twórczych i ambitnych myśli wybił ją fakt, że… no cóż nie do końca wiedziała gdzie się podziała. Tak właśnie kończy się jak zamiast skupić się na drodze myślisz o pierdułkach… Lil w zastanowieniu ruszyła przed siebie i szukała jakiegoś charakterystycznego miejsca, które pomogłoby się jej odnaleźć. Uczyła się w tej szkole pięć lat i nadal nie znała większości miejsc w tej szkole. Przez co gubiła się i to był główny powód spóźniania się na zajęcia… ale nie ważne. W końcu dostrzegła drzwi, które bez zastanowienia otworzyła. Jej oczom ukazał się pokój rozrywek, który kojarzyła z opowieści znajomych. Dopiero teraz zorientowała się, gdzie dokładnie się znajduje i z szerokim uśmiechem weszła do pomieszczenia. Skoro już tu jestem… Rozglądając się po pomieszczeniu dostrzegła pewną osobę, która ją zaciekawiła. Bardzo dobrze znała tą osobę, a jednak nie była pewna czy wypadało podejść i zagadać. Panna Aristow wyglądała na skupioną, a znając zdolności Lilith od razu wybiłaby dziewczynę z transu… Tak więc z szerokim uśmiechem i po cichutku podkradła się do dziewczyny i zatrzymała się za jej plecami. Stała przez chwilę w ciszy, aż w końcu nie wytrzymała. - Hey! – powiedziała trochę głośniej niż powinna – Mogę się przyłączyć? - och gdyby tylko wiedziała, że te rzuty miały być nie do tarczy, a do czyjejś gałki ocznej, to trzymałaby się z daleka… albo z samej ciekawości z jeszcze większą chęcią by się przyłączyła. No cóż jak to miała w zwyczaju, nie czekając na następne pytanie klapnęła na kanapie i z uwagą przyglądała się jak wyjdzie Azalii rzut.