W domku letniskowym oczywiście nie może zabraknąć także sporej jadalni, która pomieściłaby wszystkich gości. Owe miejsce znajduje się tuż przy kuchni, która odgradza je zaledwie do połowy ścianą. Wnętrze jest utrzymane w barwach ciemnego brązu i beżu. Znajduje się tam parę większych stolików. Największy mieści około czternastu osób, pozostałe się około sześcioosobowe. Pomieszczenie to posiada bardzo dużo okien, przez co jest idealnie oświetlone. Wieczorem natomiast zostają zapalone świece, które nadają bardziej tajemniczy nastrój.
- Serio - odparła serio-serio i pokiwała głową, trzymając w łapkach wielkiego tosta. Rany. Sama by go teraz chętnie zjadła. Ale wtedy straciłaby kartę przetargową. Chociaż i tak nie zdawała się na wiele, gdyż Szkot był wyjątkowo upartą jednostką, która nawet kosztem śmierci nie chciała przystać na jej warunki. W sumie to jej to nawet na rękę. Jak już zemdleje tudzież umrze z głodu, ona ściągnie mu bezceremonialnie kilt i ucieknie. Z kiltem i kanapką. Uśmiechnęła się tryumfalnie na samą myśl o tym spektakularnym zwycięstwie. - To nie - rzekła, wzruszając ramionami, zawiedziona, iż nie zakończą tego w filmowy sposób, a ofiara nie pozna nawet tożsamości oprawcy. Chociaż to nigdy nie kończyło się dobrze. Kat wyjawiał swoje dane, miejsce zamieszkania, pesel, cały misterny plan, po czym uciekał, zostawiając bohatera w absurdalnie łatwej do pokonania pułapce, by ostatecznie dać pokonać się samemu. LSD zmarszczyła brwi, rozważając to. Wpatrywała się z zaciekawieniem w jakiś punkt na suficie. Najwyraźniej kokaina przestała buzować, a Lunarie stawała się coraz bardziej spokojna i nastawiona na filozoficzne rozkminy. Spojrzała więc najpierw na lodówkę, którą to wcześniej otwierała i zamykała, a potem na swego umierającego rozmówcę. - Dlaczego w lodówce jest światło, a w zamrażarce już nie ma? - zapytała, totalnie rozgoryczona i przejęta tym faktem.
- No dobra... - mruknął nie unosząc nawet łba, zaraz jednak to zmienił, ze zwątpieniem wbijając spojrzenie w dziewczynę. - Chcę poznać imię sadystki, chociaż pasuje mi sadystka. - stwierdził kiwając łepetyną. Od początku chciał poznać jej miano, nie oszukujmy się. Kiedy ona wgapiała się w sufit rozważając różne, przedziwne rzeczy, on wstał powoli, tak wolno by nie robić hałasu i małymi kroczkami ruszył w jej kierunku. Jego plan wydawał się doskonały. Dziewczyna rozkminia co tam rozminia, a chłopak porywa tosta i ucieka nie zostawiając po sobie śladu, perfekcja! Już mu nawet uśmiech na ryj wskoczył, kiedy zadała przedziwne pytanie. Phil zatrzymał się tuż obok niej, wyprostował i spojrzał na lodówkę, zapomniał nawet o swym głodzie, tak zaaferowało go wypowiedziane przez kobietę zdanie. I myślał nad tym chwilę marszcząc brwi, po czym prychnął machając przy tym ręką. - To proste. Światło daje jako takie ciepło, więc w lodówce może być, bo lodówka nie musi być aż tak chłodna jak zamrażarka. Umieszczanie światełka w zamrażalce byłoby błędem, bo nie mroziłaby już tak świetnie. - stwierdził wielce z siebie zadowolony i pokiwał głową wbijając spojrzenie w swą nieznajomą towarzyszkę.
Och, już chciał ją przechytrzyć, skubany cwaniaczek. Jednak Lunarie nie dała się podejść tak łatwo! A właściwie sam nie dał sobie podejść na tyle blisko, by ziścić swój plan. Gdy udzielił jej odpowiedzi, wyjaśniając lodówkowe sprawy, zmarszczyła znów nos i spojrzała na niego, mrugając kilkakrotnie. - No nie wiem - odważyła się podważyć jego śmiałą tezę, wzmacniając swój argument jednym, malutkim gryzem kanapki. - RANY - zawołała wtedy z entuzjazmem, zakołysała się, jakby spłynęła na nią nagła, ekstatyczna błogość. - JAKIE TO SMACZNE - dodała z przejęciem, kręcąc głową. Bo niemożliwe było, by człowiek stworzył coś tak bajecznie smacznego! Pokręciła głową z niedowierzaniem jeszcze kilka razy, ale nie ugryzła znów. Trzeba dawkować tortury w małych ilościach. Ale kanapka naprawdę była cholernie smaczna. Usiadła po turecku na tym swoim stołku. Niesamowicie giętka dziewczyna. Właściwie wydawałoby się, że potrafiłaby wpełznąć nawet w niewielki karton, zwinąć się jak wąż, kot, czy inny jeleń i byłoby jej absolutnie wygodnie. - Penelope - przedstawiła się, uśmiechając się do niego subtelnie. Fałszywym imieniem, rzecz jasna. Bez mrugnięcia okiem. Akurat nie trzeba było być łatwowiernym, by dać się na to złapać. W końcu nie tak często ludzie bez powodu łżą o własnym imieniu. - Penelope Moor. Robiła to często. Wyjątkowo. I nie wiedziała wciąż, czy ma do czynienia z mugolem, czy nie. Jego lodówkowa wiedza sugerowała raczej to pierwsze. Szkocki akcent - to drugie. Ale nie widziała go nigdy w szkole... chociaż ciężko, żeby widziała kogokolwiek, większość czasu chodząc naćpaną. Ale co tam. Najwyżej jak kiedyś spotkają się w Hogwarcie to będzie się wykręcać. Teraz już tworzyła zmyślny życiorys swojej Penelope w głowie.
- Sądzisz, że to nie tak? - zapytał zbliżając się do lodówki, powoli, jakby co najmniej chciał się na nią zaczaić. Gdy był już bliżej dopadł do niej szybkim, zdecydowanym ruchem otwierając drzwiczki. Zajrzał do środka kilkukrotnie poruszając odrzwiami, po czym zamknął lodówkę i powrócił do dziewczyny. - No to może dlatego, żeby oszczędzać prąd? Doprawdy przecież dużo łatwiej żyje się bez takich zmartwień. - ponownie machnął ręką, a kiedy ugryzła tosta stwierdzając, że jest jakby wyszedł spod dłoni Michała Anioła, jego brzuch znowu dał o sobie znać długim, głośnym burczeniem. I wtedy szkot nie wytrzymał. - No dobra, wygrałaś! - rzucił zdejmując kilt. Robił to z wielkim smutkiem, tak wielkim, że prawie płakał, ale w końcu wcisnął go jej w rękę. - Jutro widzę go z powrotem. To rodzinna pamiątka, możesz trochę pochodzić, tylko nie zniszcz. - kiwnął głową przy okazji wyciągając łapę po kanapkę. I tak oto został w tęczowych gatkach ala gej... - Penelope? - uniósł jedną brew, po czym oparł się o stół obok dziewczyny i wbił w nią spojrzenie. - Philemon. - przedstawił się raz jeszcze wyciągając rękę po pokarm. - Kanapka, Peny. - i odezwało się to cholerne skracanie imion, a niech go szlag trafi...
Prąd? Do diabła, czym był prąd? Kojarzyła coś, mugolscy znajomi próbowali jej kiedyś wyłożyć, na czym to wszystko polega, ale nie mogła sobie za cholerę przypomnieć. Ale to nie było w tej chwili istotne, bo właśnie w tym pięknym, cudnym momencie, LSD wygrała. Z ust wyrwał jej się cichy pisk zachwytu, gdy zrzucił kilt. Bynajmniej nie z powodu nagości samego chłopaka, ale bezpańskiego w obecnej chwili kiltu. Wręczyła mu więc kanapkę, pierwszy raz od dawna grając faktycznie fair. Bo w normalnych okolicznościach wpakowałaby kanapkę do ust, chwyciła kilt i uciekła. - Trzymaj, Philly! I teraz podreptała radośnie do zlewu, odkręciła kurek, umyła łapki, by nie pobrudzić kiltu serowym tłuszczykiem. Hej, przecież obiecała, że będzie o niego dbać. Natychmiast też włożyła kilt na siebie, zapewne raniąc dogłębnie jego poczucie estetyki i tradycji. Obróciła się kilkakrotnie. Cóż, no, nie ukrywajmy, że wyglądała w nim znacznie lepiej niż chłopak. On nie miał takich długich, szczupłych nóżek jak ona, ha! Wtedy dopiero znaczący wzrok padł na jego tęczowe gatki. - Szanuję wszelką odmienność, żeby nie było - rzekła poważnie, uśmiechnęła się diabolicznie i usiadła na poprzednim miejscu.
Momentalnie zjadł całą kanapkę i nawet wylizał palce. Była wyśmienita, cudowna, boska wręcz!... Kiedy skończył oczywiście przeniósł wzrok na dziewczynę i skrzywił się, gdy założyła kilt, bo przecież był typowo męski! Do tego mogli go nosić członkowie tylko i wyłącznie dumnego rodu Harris, męscy członkowie, a tu proszę... O Wszyscy Święci! Gdyby zobaczył to jego ojczulek, dziad, czy chociażby brat, chyba urwałby mu głowę. Chociaż musiał przyznać, że wyglądała całkiem nieźle. Postanowił więc nic nie mówić, bo nie chciał wkopać się w jakąś niezręczną sytuację. Słysząc jej kolejne słowa uniósł obie brwi. - Ale o jaką odmienność Ci chodzi? - zapytał. Nie czekał jednak na odpowiedź, jej spojrzenie mówiło wszystko. Zaśmiał się więc i machnął obiema łapami. - Gacie? Gacie też są dla mnie bardzo ważne. Moje pierwsze, męskie gaciory, takiego czegoś się nie zapomina... - i tu przyszła pora na retrospekcję, jednak lepiej ją sobie darować. Phil wlepił na chwilę wzrok w ścianę przed sobą, uśmiechnął się i zerknął w dół na dziewczynę. Sam wsunął zad na stół i zamachał nogami sprawiając, że jeden z jego klapków spadł. Chwilę się na niego gapił. - No to... co tu robisz, Penny? - zapytał w końcu raz jeszcze wlepiając gały w sadystkę.
No, wiadomka, że była, wszak wyszła spod rąk wyśmienitej, cudownej i boskiej wręcz Lunarie! Chociaż nie, nie wyszła, ona tylko ją podpiekła, czyniąc z podrzędnego obrazu dzieło sztuki. Czy jakkolwiek to porównamy. Zresztą, nieistotne. Konwenanse, tradycje, zasady. To wszystkie słowa były dokładnym zaprzeczeniem dziewczyny. Każdą z nich obalała, gdy tylko mogła, niszczyła fundamenty cudzej moralności, nie mówiąc już o własnej. Własnej już od dawna nie miała. Uśmiechnęła się znacząco, gdy zapytał o jaką odmienność chodzi. Przekręciła główkę, gdy roześmiał się i nagle urwał. Kosmyk włosów zsunął się z pleców po jej ramieniu, zahaczył o obojczyk i sprężyście odbił się od skóry, by zaraz dosięgnęły go palce dziewczyny, na których zaczęła to owijać sobie pukiel włosów. - Och, no wiesz - zaczęła niby od niechcenia, również śledząc wzrokiem upadek klapka chłopaka, a potem martwe zwłoki samego klapka, leżącego bezwładnie na chłodnej posadzce. - Siedzę, torturuję ludzi, gadam o męskich gaciorach, umieram czasami. Hej. Właściwie w końcu powiedziała całkowicie prawdziwe zdanie! - A ty, Philly?
Gapił się na nią i gapił, kiedy okręcała sobie włosy dookoła palca. Nie wiedzieć czemu, strasznie to lubił. Z zamyślenia wyrwały go słowa dziewczyny, uniósł wiec spojrzenie na jej twarz i przekrzywił łeb na bok. - Umierasz? - zapytał, to go zainteresowało. No bo powiedzmy szczerze, kto puściłby coś takiego mimo uszu? Na pewno nie Philemon! - Ja? Ja jestem tu ze szkolną wycieczką. No wiesz... żeby bliżej poznać tych, z którymi w przyszłym roku będę dzielił szkolne ławy. - kiwnął łbem uśmiechając się delikatnie. - Ale głównie to śpię... - wzruszył lekko ramionami, po czym przeciągnął się i ziewnął. - Bo wiesz, po posiłku trzeba odleżeć swoje, tak mówią... - i tu przygryzł nieco dolną wargę, a jego brwi wygięły się w łuki zwracając zaokrąglone części ku oczom. Kłamał! I długo nie mógł wytrzymać, bo zaraz odezwał się ponownie. - No dobra, nikt tak nie mówi, wymyśliłem to przed chwilą...
Och, nie. Wkopała się. Zrozumiała to po drugiej wypowiedzi. Już zapaliła się do tego, by ze szczegółami opisać mu swoją własną śmierć i nietypową relację przeprowadzoną przez szalonego szamana u podnóża wzgórza. Weberłeberpa...coś tam. Nie pamiętała imienia swego wybawcy, ale szczegóły o elektrycznych węgorzach, oczach żuków i łodygach wbijanych w jej klatkę piersiową były naprawdę pasjonujące! Ale wtedy mógłby powtórzyć komuś tę historię, mówiąc o Penelope Moor, a wyprowadzono by go wtedy z błędu, mówiąc "och, tak, znam tę historię, ale to była LSD< nie żadna Penelope", co szybko doprowadziłoby go do niej w szkole, a wtedy... No właśnie, co wtedy? W sumie nie wiedziała, ale postanowiła dalej brnąć w fikcyjną Penny. - Umieram - powtórzyła więc z cichym westchnieniem. - Z miłości. Ale nic więcej nie mogę powiedzieć... wiesz, jak to jest. Do diabła, to najgłupsze co mogła rzec. Ale zabrzmiało wyjątkowo przekonująco. Bo spuściła jednocześnie wzrok, zagryzła na moment dolną wargę. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. Chwilę siedziała tak, najwyraźniej kompletnie załamana, ale potem podniosła powoli nieobecny wzrok. Zamrugała kilkakrotnie, obraz jakby się wyostrzył. - Ze szkolną wycieczką? - powtórzyła, niby zaciekawiona. Ach, LSD, powinnaś iść na Magię Artystyczną. Zebrałabyś Nikolasa za grę. Czy co tam się zdobywało w magicznym świecie. - To bajecznie. Ja przyjechałam z moją siostrą i moim synkiem. Tak, cała ona. Wśród setek kolorowych pereł kłamstw, jakie rzucała, znalazła się czasem jedna biała jak śnieg. Przecież miała syna. Co z tego, że nie widziała go na oczy już od kilku lat. Zaśmiała się cicho, obserwując zmiany w jego mimice. - W porządku, wybaczam ci to perfidne kłamstwo - rzekła hipokrytka stulecia i mrugnęła do niego przyjaźnie. - Co oznacza twój tatuaż? - zapytała nagle, wstając i podchodząc do niego. Bez pytania dotknęła skóry na jego ramieniu, przysuwając się bliżej i oglądając owy rysunek na ciele z bliska.
Słuchał jej uważnie, a kiedy stwierdziła, że umiera z miłości skrzywił się i westchnął kręcąc lekko głową. - Z miłości? No cóż,,, więc zostaje mi jedynie współczuć, tak? - ponownie pomachał nogami. Doprawdy wolałby historię o węgorzach i szamanach, ale... zostawił więc ten temat w spokoju stwierdzając, że nie należy w niego brnąć, szczególnie, jeśli nie ma się doświadczenia ani w miłości ani ty bardziej w umieraniu. - Synkiem? Masz synka? - kolejna sprawa, która go zainteresowała. W końcu dziewczyna wydawała mu się taka młoda, a tu proszę! Zaśmiał się słysząc jej kolejne słowa. - Jej, dzięki... - kiwnął jeno głową, o doprawdy to dziwne, że tak mówiła. Gdyby on dowiedział się o tych wszystkich kłamstwach, które mu wcisnęła... upierałby się, że to prawda, bo przecież ktoś taki jak Penny nie może kłamać, a kiedy wreszcie ktoś kopnąłby go na tyle mocno, by sprowadzić go na ziemię, wyszczerzyłby zęby i rzucił "a jednak kłamstwo ma krótkie nogi... czy co tam innego!" Kiedy dotknęła jego tatuażu przeniósł wzrok najpierw na dziewczynę, a następnie na swoją rękę unosząc ją nieco w górę. - Podoba Ci się? Ryba... ryba jest w naszym herbie, więc wydała mi się odpowiednia na pierwszy tatuaż. A reszta? Reszta to raczej zwykłe glony i inne morskie rośliny, nic specjalnego.
- Nie, dlaczego? - zapytała w pierwszej chwili. Tak, dość szybko zapominała o własnych kłamstwach. Nie sypała okruchów na drogę. Ach, nie, sypała. Ale pożerały je ptaki. Wtedy trafiała do chatki z piernika i pożerała ją Baba Jaga. Wyrwała się znów z zamyślenia w dość nietypowy sposób - potrząsnęła głową, jakby z końcówek włosów chciała strząsnąć natrętne myśli i dziwne obrazy. - To nie powód do współczucia - wyjaśniła więc, brnąc uparcie w to bagno. - To potrafi być naprawdę budujące. To całe zniszczenie. Ok, LSD, zaczynasz pierdolić. Nie, wróć. Pierdolisz od dawna. Ale teraz osiągasz poziom krytyczny. Głos rozsądku, który w jej przypadku rozbrzmiewał w jej pustej główce wyjątkowo rzadko, nieco zadziwił Lunarie swoją obecnością. Ale postanowiła poddać się chwili, w tym szczególnym przypadku wysłuchać go i urwać temat. - Tak, wiesz, jak to jest. Błędy młodości. Wiesz. Wiesz? W następnej chwili nieco mniej interesowało ją, czy wiedział, o czym mówi, mając na myśli błędy młodości i czy sam takowe popełnił, bo mogła obejrzeć tatuaż w całej okazałości. Nie oderwała palców od jego skóry, przesuwając po niej opuszkami, badając jej fakturę, jakby oczekiwała, że będzie odmienna na każdym kawałku z wsączonym podskórnie atramentem. - Cudny - rzekła, naprawdę szczerze. Lazurowe, szklane oczy lustrowały dokładnie każdy detal philemonowego tatuażu. Stała tak kilka jeszcze kilka chwil, milcząc, a potem puściła go i odeszła o krok. Spojrzenie przestało być dziwnie hipnotyzujące, a ona usiadła obok na stole, bo też chciała mieć możliwość machania stopami nad ziemią.
Na początku zrobił wyjątkowo głupią minę, ale zaraz tak jak i ona potrząsnął łepetyną i się zamknął. Jeśli o ten temat chodzi. Błędy młodości... no cóż, dużo błędów miał jeszcze przed sobą, więc jeno czerepem ponownie pokręcił. - Nie. To znaczy, nie aż tak. - wzruszył lekko ramionami, a kiedy zachwyciła się tatuażem jego ryj wykrzywił bardzo szeroki uśmiech, tak szeroki, że ukazał nawet zębiska. Ona usiadła, a on zeskoczył ze stołu i wsadził stopę w klapek. Przeciągnął się stając na palcach i wyciągając obie ręce ostatecznie krzyżując je za głową, a mu coś w krzyżu strzeliło od tego wyciągania, więc skrzywił się lekko, a zaraz grymas zastąpił uśmiech. - Trzeba trochę poleżakować... zresztą siedzenie w jadalni w samych gaciach chyba nie będzie zbyt dobre odebrane, w dodatku z kimś, kto ma syna. - mrugnął do niej. Schował ręce za sobą i jeszcze chwilę stał obok zataczając jedną stopą nieduże półkole, po czym odezwał się ostatni raz. - Mieszkam w pokoju 67. Czekam jutro na kilt, bo jest jedynym ubraniem jakie wziąłem. A mówili, żeby zabrał walizkę... - tu zastanowił się na moment patrząc gdzieś ponad ramieniem dziewczyny i opierając palec wskazujący oraz kciuk na brodzie. Machnął jednak łapami obijając je o swoje biodra, westchnął i pożegnał dziewczynę machając do niej jedną dłonią. - To cześć. - rzucił kierując się do drzwi, zniknął za nimi i można było usłyszeć jeszcze tylko wesołe gwizdanie idącego po korytarzu Philemona.
Tak to jest. Wystarczy, że Lunarie S. Deceiver pojawi się w jakimkolwiek pomieszczeniu, to w kilkanaście chwil później z tego samego pomieszczenia wychodzić będą mężczyźni, niemal całkowicie pozbawieni wszelkiego odzienia. Cóż mogła zrobić, taki jej czar! A nawet nie użyła do tego hipnozy, chociaż teraz pożałowała. Mogła mu przecież wmówić, że chciał jej dać kilt na zawsze. Chociaż i tak nie miała zamiaru go oddawać, na razie. Pochodziła jeszcze więc po kuchni, bawiąc się w tajnego szpiega, pootwierała jeszcze kilka razy lodówkę i obserwowała światło, próbując przypomnieć sobie, czym był ten "prąd". Podłoga wydawała się jej taka miękka, chłodna i przyjazna, od ścian obijała się jak od puszystych poduch (a jutro znajdzie na ciele mnóstwo siniaków, i kolejnej osobie wmówi, że TuWstawImięNazwiskoKogośKtoOstatnioJejPodpadł ją pobił). Było cudnie. Ale zaschło jej w gardle. Gdy wypiła więc cały dostępny w jadalni sok kaktusowy, postanowiła opuścić jadalnię, okręcając się w zgrabnych - jej zdaniem - piruetach i chaotycznym krokiem wyszła z pomieszczenia, wciąż w męskim, szkockim kilcie.