W domku letniskowym oczywiście nie może zabraknąć także sporej jadalni, która pomieściłaby wszystkich gości. Owe miejsce znajduje się tuż przy kuchni, która odgradza je zaledwie do połowy ścianą. Wnętrze jest utrzymane w barwach ciemnego brązu i beżu. Znajduje się tam parę większych stolików. Największy mieści około czternastu osób, pozostałe się około sześcioosobowe. Pomieszczenie to posiada bardzo dużo okien, przez co jest idealnie oświetlone. Wieczorem natomiast zostają zapalone świece, które nadają bardziej tajemniczy nastrój.
- Może i to rzeczywiście nie będzie trudne. Potrzebne mi czekoladki i eliksir miłości. Pomożesz mi załatwić i jedno i drugie? Jak bombonierkę kupie sama, to do domu cała już nie dojdzie - Zaśmiała się. Uwielbiała czekoladę w prawie każdej postaci. Może nawet była czekoladoholiczką? Możliwe. Z Eveline powinna założyć taki klub. A o do eliksiru to była pewna, że chłopak jest wstanie zrobić bardzo mocny. Kiedy weszli do jadalni rozejrzała się zachwycona, a w jej oczach pojawiły się iskierki radości. Było tutaj całkiem dużo miejsca, nic dziwnego skoro pokoi było chyba z sześćdziesiąt, czyli jakiś sto dwadzieścia osób. Na dodatek barwy tego pomieszczenia idealnie ze sobą kontrastowały tworząc taki staroświecki nastrój, przynajmniej jej zdaniem. - Ładnie, prawda? - Zagadnęła spoglądając na jej towarzysza. Było tu w miarę cicho jak na miejsce, w którym się je. Widząc uśmiech na twarzy Aleksa po jej ostatniej wypowiedzi potwierdziła sobie, że jednak owy chłopak umie się uśmiechać. - Podziwiam cię za to. Ja nigdy nie miałam zapału do nauki - Powiedziała to, o czym już kilka razy wspominała sobie w głowie rozmawiając z nim o tak wielu rzeczach, zainteresowaniach.
- No i to się nazywa duch prawdziwej czarownicy, zaurocz zrób użytek z swojej wiedzy-usiadł przy stoliku- jeśli chcesz ożenić się dla pieniędzy, rozwiedź się i zainkasuj połowę majątku, nikt Ci tego współcześnie nie może zabronić. Ale nie namawiam cię do tego tylko pokazuje że nie należy się poddawać, tylko myśleć i korzystać z głowy, a tak na marginesie czekoladki stać Cię na coś lepszego. Co do mojej pomocy, zaimponuj mi planem i jeśli nie dojrzę w nim luk to kto wie. I nie schlebiaj mi miałem dobrych i wyjątkowych preceptorów to wszystko-Sięgnął po menu i wezwał kelnera- poproszę śniadanie angielskie tylko bez black puddingu jeśli można
- Może nie powinnam mieć oporów przed tym, żeby kogoś za pomocą eliksirów w to wrabiać... Ale to mimo wszystko to nie jest uczciwe - Szepnęła sama się zastanawiając dlaczego właściwie ma takie podświadome przeciwwskazania. Przez całe życie wykorzystywała ludzi, a kiedy w końcu może coś mądrego z tym zrobić, to nie chce przez jakiś głupi zalążek uczciwości w sercu. - Dobrze, jak wymyślę jakiś przebiegły plan to natychmiast przybiegnę z nim do ciebie - Dodała z uśmiechem. Chociaż jak by już coś zapewne wymyśliła, to była by tak zafascynowana, że nie słuchałaby dobrych rad co do tego. - Preceptorów.... Prawie jak w XIX wieku - Szepnęła przypominając sobie książki historyczne, gdzie wiele razy pojawiały się preceptorzy i guwernantki. Chyba tylko dzięki temu zrozumiała, co do niej powiedział. Zbawienny skutek romansów. - Um... A ja proszę... Jajecznice? - Szepnęła patrząc na chłopaka jak na kosmitę. Kiwnęła dziękując do kelnera.
-Nie patrze tak na mnie po porannym joggingu jestem głodny a za kaszanką nigdy nie przepadałem, więc odpuść sobie- Spojrzał na nią wymownie gdy chłopak się oddalił- Co do twego planu wątpię byś mnie zaskoczyła czymś innowacyjnym, bo jeśli sądzisz że podanie komuś miłosnych ingrediencji, tak by się nie zorientował, a jego afekt w twą stroną wydawał się wszystkim wokół naturalny, to uprzedzam że musisz się nauczyć myśleć innymi kategoriami by mieć w tej kwestii jakieś sukcesy. Dodatkowo uprzedzam wszelkie próby na mnie odpadają, choć i tak wątpię byś próbowała
- Biegałeś rano? - Spytała zaskoczona. Co ją jeszcze ominęło, kiedy spała? I co ją jeszcze może ominąć? Zapewne następnym razem śniadanie. Będzie musiała sobie nastawić budzik, chociaż wszystko zależy z jakim dźwiękiem. Zwykłe pikanie czy podobne temu odgłosy nie ruszą jej z twardego snu. Więc jutro ustawi sobie telefon komórkowy z dzwonkiem metalowym, albo rockowym. Mugolski Korn czy Linkin Park bez problemu doprowadzał, że wstała i to nawet nie wystraszona. - Nigdy nie byłam mistrzynią intrygii. Bardziej nikt mnie nie przebije w obrażaniu ludzi i atakowaniu ich, kiedy nie są zdolni do obrony - Westchnęła głęboko. Kara boska i tak ją w końcu za takie życie dosięgnie, ale na razie nie ma się co przejmować. Co ma być to będzie. Spoglądała na kelnera zaciekawiona lekko, nim zniknął jej z oczu. - Cóż, na pewno planowałam to rzucić na ciebie - Powiedziała słysząc jego ostrzeżenie i wytknęła lekko język w jego stronę. A tym nawet przez chwilę nie pomyślała. Ale jak już jej wspomniał... To kto wie? Może spróbuje mimo iż bezskutecznie?
Przewrócił oczami, gdzie jeszcze robią jednostki bez rozumu i instynktu samozachowawczego -Ab alio exspectes, alteri quod feceris moja droga-Uśmiechnął się posyłając jej spojrzenie najedzonego, rozłożonego na słońcu węża- Tak biegałem, równie dobrze mogłem poświęcić ten czas na inne rzeczy, ale wschody słońca są piękne w nowych miejscach, a trzeba lepiej zapoznać się z okolicą, by planować wypoczynek. -Sięgnął i nalał sobie wody do szklanki z stojącego na stole dzbanka
Eee co? Postanowiła, że powinna udać, że zrozumiała co powiedział, albo zignorować to trochę. Coś zauważyła, że chłopak zmienił stosunek do niej, ale postanowiła, że się tym też nie będzie przejmować. - Może raz wcześniej wstanę i również obejrzę wschód, chociażby z okna - Szepnęła bardziej do siebie niż do niego. Po chwili jednak się tylko zaśmiała. Żadna siła nie zmusi jej do pobudki przed ósmą. Chyba oczywiście, że ujadanie głodnego Karmelka. Ale gdyby na noc nasypała mu sporo jedzenia, to rano by jej nie przeszkadzał. A wtedy to już w ogóle nie będzie musiała wstawać. - Mi zdecydowanie wystarczy obszar domku i ogrodu - Powiedziała równie cicho jak przedtem. Jej twarz była trochę taka pusta. Może dla tego, że się nie wyspała. Spoglądała w stół. Postanowiła, że zaraz jak zje, to pójdzie poszukać Eveline.
-Siedziałem w zamkniętej przestrzeni dośc w trakcie studiów, teraz mam nadzieje przebywać jak najdalej od nauki, zamkniętych przestrzeni-uśmiechnął się nie tracąc czujności, spojrzał za nią jak zbliżało się ich śniadanie, w powietrzu unosił się zapach smażonych jajek, kiełbasek pieczonej fasoli, i świerzutkich tostów, do tego szklanka lodowatego soku pomarańczowego, i herbaty kelner położył przed nim ta ucztę, na mojej twarzy ukazała się satysfakcja -Tego mi było trzeba na początek dnia.
- Cóż, mi by się trochę nauki przydało. Może w tym roku będę miała mniej trolli niż w zeszły - Powiedziała z uśmiechem. Nawet nie wiedziała ile czasu poświęciła w całym życiu na naukę. Jakieś... 20 minut? Może odrobinę więcej. Ale zdecydowanie mało. Nie licząc oczywiście wypracowanej do perfekcji czarnej magii. Przed nią natomiast postawiono najzwyczajniejszą jajecznicę z szynką. Wcześniej poprosiła też o lemoniadę, która teraz również stała przed nią. - Smacznego - Mruknęła do swojego współlokatora po czym zabrała się powoli za jedzenie. Mało jadła zazwyczaj, więc teraz się zdziwiła, że jej talerz prawie całkiem opustoszał. Następnie powoli wypiła lemoniadę. Wstała. - Opuszczę cię na jakiś czas. Do zobaczenia potem - Uśmiechnęła się do niego i podała swoje naczynia kelnerowi po czym opuściła jadalnie jeszcze przy wejściu machając Aleksowi. Udała się w nieznanym celu.
/Wybacz, ale kompletnie mnie opuściła wena do Connie. Jak mi się poprawi to pewnie napisze nią w pokoju/
/Nie winie Cię, baw się dobrze. Let's the force be with you/ -Dziękuję i nawzajem- odpowiedział, po czym przystąpił do metodycznego wsuwania zawartości swojego talerza, uzupełniając pierwszy głód dzisiejszego ranka, rześkie powietrze i przebieżka narobiły mu apetytu, a możliwość jego zaspokojenia w tak swojski sposób cieszyło go jeszcze bardziej. -No to miłego dnia, baw się dobrze- odmachał jej trzymając w drugiej ręce szklankę z sokiem, wypił ją i skończył śniadanie. Teraz został sam w jadalni z filiżanką czarnej śniadaniowej herbaty, która zamierzał się napawać przez jakieś kilkanaście najbliższych minut, podziwiając widoki zza okna. Opuścił jadalnie po półgodzinie znikając z ośrodka ruszając na spacer.
Ha! On w przeciwieństwie do niektórych bardzo cieszył się na ten wyjazd mając nadzieję, że już tutaj pozna kilka osób, z którymi nie straci kontaktu już drugiego dnia. Ale czyż nadzieja nie jest nazywana matką głupich? Dziwna sprawa... Nie zmienia to jednak faktu, że Phil był praktycznie nowy i jedyną osobą, którą znał był jego brat, który swoją drogą zaszył się gdzieś zanim jego "lepsza połówka", jak Philemon zwykł o sobie mawiać, się rozpakowała. Aktualnie młody Harris nieco jeszcze zaspany i trochę już zmęczony tym, że musiał przebyć taki kawał by coś zjeść, przekraczał prób jadalni. Wyglądałby jak każdy normalny młodzieniec z ciemnymi włosami i szarymi oczami, o styranej twarzy i napuchniętych powiekach, gdyby nie jeden mały szczegół. Miał na sobie kilt, najprawdziwszy, szkocki kilt w kratę. Sięgał mu on kolan, długie, białe skarpety okrywały łydki chłopaka, a ciche "plask, plask", które pojawiało się z każdym jego krokiem wydawały gumowe klapki. Młodzieniec poprawił jeszcze koszulkę wycierając w nią przy okazji brudną rękę i rozejrzał się dookoła wypatrując miejsca. Owszem, znalazł takie przy największym stoliku, więc tam też zasiadł zaraz biorą się za rozwijanie folii, za którą kryła się jego kanapka. Ziewnął przy tym, pociągnął nosem, a na koniec zajrzał w bułkę sprawdzając z czym to owa "potrawa" jest.
Zadziwiające jest to, jak wiele zmienił już ten wyjazd. Pierwszy raz od dawna była z kimś w związku trwającym dłużej niż tydzień, ograniczając swoją nimfomanię do niezbędnego minimum, które zużywała na jedną, jedyną osobę, czuła się dobrze, bezpiecznie, szczęśliwie, cudownie. A potem umarła. Tak, śmierć kliniczna spowodowana przedawkowaniem narkotyków kilka tygodni wcześniej powinna być chyba nauczką życia. Ale Lunarie ani myślała zwalniać tempa. Minęły ledwie dwa tygodnie, a tu, proszę, studentka weszła tanecznym krokiem do jadalni, lazurowe tęczówki niknęły pod rozszerzonymi źrenicami, bose stopy miękko pokonywały dystans dzielący ją od lodówki, kokaina krążyła radośnie w żyłach. LSD otworzyła lodówkę, zafascynowana niepierwszy raz mugolskim urządzeniem chłodzącym. Stała tak kilka chwil, otwierając i zamykając jej drzwiczki, by ostatecznie przestać napawać się chłodem i światełkiem zapalającym się w środku, uznać, że nie ma nic do jedzenia i zakręcić swe ciało w jednym, zgrabnym piruecie, zakończonym opadnięciem na krzesło naprzeciw nieznanego jej chłopaka. Usiadła zatem i wbiła w niego spojrzenie. Okręciła kosmyk czarnych włosów wokół palca i po prostu, patrzyła na niego wyjątkowo intensywnie, wnikliwie i lustrująco. Potem dopiero opuściła wzrok na kanapkę, którą rozwinął właśnie z folii. - Oddaj - rzekła tonem drapieżcy. Uśmiech zaigrał na pełnych, malinowych wargach. Będzie walczyć.
Oczywiście, że zwrócił uwagę na dziewczynę jak tylko pojawiła się w jadalni, no bo któż by nie wbijał w nią wzroku? Chyba tylko ślepiec. Kiedy usiadła obok i on wbił w nią spojrzenie na moment zatrzymując je na oczach kobiety, dziwne mu się wydały to i musiał popatrzeć dłużej. Zmarszczył nawet brwi nagle zapominając o swym żołądku, który domagał się jakiegokolwiek pokarmu i pewno jeszcze długo by g nie dostał, gdyby niewiasta się nie odezwała. Philemon aż podskoczył na swym krześle i pokręcił lekko głową, po czym odchrząknął przyciskając do ust dłoń zaciśniętą w pięść, poprawił się na swym siedzisku, wsparł łapy na stoliku przy okazji zasłaniając nieco pożywienie i przekrzywił łeb na bok. - Co? Dlaczego? - zapytał unosząc obie brwi. Zaraz przygryzł lekko dolną wargę zastanawiając się nad tym. Jego sumienie już szeptało "dziewczyna jest w potrzebie, wytrzymasz..." To cholerne zdanie odbijające się w głowie chłopaka sprawiło, że już zacisnął palce na bułce, już miał wyciągać ją w stronę kobiety, ale tedy głośno zaburczało mu w brzuchu, wiec wsparł na nim drugą dłoń patrząc w dół i odłożył kanapkę na poprzednie miejsce.
Rozważała kilka sekund, czy zna jego twarz, czy zna jego mimikę, sposób wypowiadania słów, barwę głosu, fakturę skóry. Obserwowała go zatem jeszcze chwilę, by uznać ostatecznie, że nie. Chyba mignął jej gdzieś tu, na wakacjach. Może w tej krótkiej chwili, gdy cieszyła się nowozelandzkim słońcem, beztrosko pozwalała innym dojrzeć kilka piegów niezasłonionych grubą warstwą pudru... może wtedy. W tamtym życiu. Ale nie roztrząsała tego długo. Teraz zajęła się sprawą kanapki. Nie była wcale głodna. Na kokainie nigdy nie była głodna. Ale zobaczyła ową kanapkę i zapragnęła ją mieć. Ot. Tak. Po prostu. - Umieram z głodu - rzekła zatem miękko. Wydęła usta w podkówkę i westchnęła. Ale w lazurze migotały złośliwe iskry, a uśmiech odczytać można było zdecydowanie jako chytry. Obserwowała wszystkie jego czynności. Powiodła spojrzeniem za dłonią, którą złożył na burczącym brzuchu. Położyła smukłe dłonie o długich palcach na stole, po obu bokach kanapki. Zniżyła nieco głowę, wciąż wpatrując się w chłopaka. - Walczmy o nią. Załóżmy się. Tylko zwycięzca może dostać kanapkę. Kanapki to towar deficytowy. Nie mrugała chyba już od dwóch minut, a oczy wciąż nie zaszkliły się łzami. - Możesz wybrać broń. Jako broń, rzecz jasna, rozumiała istotę zakładu.
Kiedy ponownie się odezwała, on ponownie wbił w nią spojrzenie. Jego usta wygiął uśmiech, w przeciwieństwie do wyrazu twarzy kobiety, jego był jak najbardziej szczery, naiwny i wręcz dziecięcy. - Proponujesz wyzwania? - zapytał unosząc jedną brew, zabrał dłoń z kanapki i rozejrzał się myśląc nad zadaniem dla kobiety. Jakoś nic nie przychodziło mu do głowy, więc postanowił zacząć od czegoś lekkiego, co prawdopodobnie da mu zwycięstwo bez pakowania się w kolejne wyzwania. Zatrzymał więc spojrzenie na swoich stopach, a na jego twarz wpełzł jeszcze większy uśmiech. Poruszał delikatnie palcami i wyciągnął jedną stopę z klapka. - Założę się, że nie poliżesz mojej stopy. - wypalił zerkając na kobietę, po czym zarzucił nogę na stół i wyszczerzył się jeszcze szerzej ukazując dwa rzędy zębów. Ha! Był wręcz pewny, że już wygrał, więc złapał ze swą skarpetę i powoli zaczął ściągać ją ze stopy obserwując przy tym dziewczynę.
Rany boskie, że też trafiła na takiego szaleńca! Z samego rana. Wieczora. Popołudnia. Właściwie jaka to była pora dnia? Nie miała zielonego pojęcia. Właściwie to było jej tak naprawdę wszystko jedno. Nawet nie fatygowała się spojrzeniem za okno, kokaina i tak zlewała w jedność wieczór i poranek. Roześmiała się srebrzyście, gdy zaczął ściągać skarpetę. Uśmiechnęła się szeroko i gdy zajmował się tymże kawałkiem odzienia, skorzystała z okazji i zwinęła kanapkę ze stolika niczym rasowa złodziejka kanapek. Na bosych stopach przebiegła kawałek jadalni i wdrapała się na stolik obok. Usiadła na nim po turecku i polizała wierzch kanapki. - Moje. Ma już moje zarazki - zadecydowała ta mała oszustka, uśmiechnęła się beztrosko i wgryzła się w kanapkę. Jednak ten jeden kęs wystarczył, żeby odechciało się jej jedzenia. Przeżuwanie wydało się jej nagle tak strasznie nudne. A miała w tej chwili naprawdę mnóstwo energii, którą mogłaby spożytkować lepiej. Zsunęła się więc ze stolika i podreptała do chłopaka. Usiadła znów naprzeciw, dzierżąc w dłoniach ukradzioną kanapkę. - Okej. Oddam ci. Ale sam musisz polizać swoją stopę.
-Hej! - jeno tyle zdążył krzyknąć, zanim ukradła mu jedzenie. Czym prędzej zdjął nogę ze stołu i rzucił się w pogoń, a jako, że jego długa skarpeta była już do połowy ściągnięta zaplątał się w nią, potknął wylądował na podłodze. Jęknął cicho, po czym podniósł się i rozmasował łokcie. Poprawił kilt wytrzepując go z paprochów, tych widzialnych i tych niewidzialnych. Widząc jak liże jego bułkę skrzywił się tylko i już miał się odezwać, kiedy bezczelnie wgryzła się w kanapkę zaprzepaszczając jego szanse na posiłek. Westchnął więc jeno powracając na swoje poprzednie miejsce, wszak nic innego mu nie pozostało. Naciągnął skarpetę wsuwając nogę w klapek i wbił wzrok w swoje dłonie, które splecione ze sobą palcami opierał na blacie stolika. Tedy jednak dziewczyna znowu się pojawiła, więc uniósł na nią spojrzenie. - Czemu mam lizać swoją stopę? Ty nie wywiązałaś się z zadania a i tak jesz. To by było nie w porządku wobec mnie... i wobec wszystkich innych oszukiwanych i okradanych osób na terenie tego państwa. - pokiwał z powagą głową wbijając wzrok w kobietę. Doprawdy jego twardy, szkocki akcent mógł brzmieć nieco zabawnie przy dłuższych wypowiedziach. - W ostateczności możesz rzucić mi inne wyzwanie, ale najpierw kanapka. - kiwnął łbem wyciągając jedną dłoń w kierunku kobiety, łokcie opierał na stole.
- Hej! - powtórzyła złośliwie, przedrzeźniając go, a potem wybuchnęła śmiechem, gdy dostrzegła jego spektakularny upadek. Zaraz jednak skończyła się śmiać, gdyż absolutnie zauroczył ją kilt nieznanego chłopaka. - Oranyyy! - rzekła zatem w zachwycie. Była koneserką wszelkich dziwacznych ubrań. Może o tym świadczyć jej ogromny, mieniący się hipnotycznymi barwami pióropusz. Obecnie, co prawda, nie posiadała go przy sobie. Teraz miała na sobie jedynie wielką, męską koszulę, prawdopodobnie wyciągniętą z kufra Borysa bez pytania, krótkie szare szorty i bose stopy. Długie, lekko skręcone włosy opadały jej swobodnie na plecy, a oczy wyjątkowo nie były podkreślone cholernie ciężkim makijażem. A może i nie wyjątkowo. W sumie odkąd byli w Nowej Zelandii, preferowała naturalność. Przecież nawet nie starała się zatuszować tych kilku urokliwych piegów. - Bo życie to dziwka - uznała, wzruszając ramionami. - Tak to jest, że ci wszyscy posiadacze kanapek zmuszają biednych, głodnych ludzi do lizania im stóp. Albo swoich stóp. No proszę, wyszła całkiem nieświadoma metafora obecnego społeczeństwa. Zastanowiłaby się chwilę nad tą refleksją, ale chwilowo jej wzrok przyciągnął wielki insekt, który ospale zaczął przemieszczać się po stole. Nie straciła jednakowoż czujności, nie mogła dać się złapać tak, jak zrobił to on, prawda? - Pf - prychnęła z rozbawieniem, gdy zaproponował, że najpierw odda mu kanapkę, a dopiero potem wykona zadanie. - Hola, hola, krnąbrny Szkocie, najpierw cierpienie, potem łakocie - zadeklamowała, wznosząc palec do góry. Poruszyła zabawnie nosem, niczym gryzoń, marszcząc go lekko przy zastanawianiu się. Zapewne wymyślała jakąś torturę dla niewinnego człowieka. Swoją drogą, jej amerykański akcent też zdecydowanie różnił się od standardowego, brytyjskiego bełkotu. LSD znieczuliła się już jednak na te wszystkie różnice, wszak od kilku miesięcy Hogwart był istną mieszanką kulturową. - Musisz mi oddać swój kilt - rzekła zatem z uciechą. Tak, to byłoby z pożytkiem dla wszystkich! Win-win. Prawda?
I on by się pewno zastanowił nad jej słowami, a nawet to zrobił wbijając spojrzenie w sufit, nieświadomi pogładził się palcem wskazującym i kciukiem jednej dłoni po brodzie, po czym zamrugał kilka razy wyrywając się ze świata refleksji i powracając do normalności... chociaż czy to właśnie była normalność? Jej kolejne słowa sprawiły, że westchnął ze zwątpieniem opuszczając głowę, a kiedy ponownie zaburczało mu w brzuchu zerknął na kobietę, jakby samo jego spojrzenie miało ją pogonić. - No chyba sobie żartujesz! - wybuchł, gdy rzuciła wyzwanie. - To prawdziwy, szkocki kilt, typowo męski swoją drogą, a jego wzór ściśle wiąże się z rodem Harris, nie mogę go tak po prostu oddać, to byłoby karygodne z mojej strony! - pociągnął dalej, wsparł nawet obie dłonie na stoliku i powstał, po czym lekko pochylił się nad dziewczyną mówiąc już nieco ciszej. - Zresztą nie mam nic pod nim, a paradowanie z gołą dupą nie byłoby raczej zbyt dobrze odebrane. - wzruszył delikatnie ramionami. Oczywiście, że kłamał, co było po nim widać, to dziwne, że są ludzie, z których można czytać jak z otwartej książki i ci, kłamiący lepiej niż ktokolwiek inny. Philemon z pewnością należał do tej pierwszej grupy, wszak jego mimika zdradzała wszelkie emocje, które mu towarzyszyły. I to była wielka wada...
LSD nie miała w tej chwili ochoty na jakiekolwiek filozoficzne rozkminy. Jeszcze nie ten etap. Póki co, psychoaktywna faza roztętniła się w niej chęcią do działania, nieopanowanym ADHD, które wyrażało się chociażby w podrzucaniu kanapki i przerzucaniu jej z jednej dłoni do drugiej. Ustawicznym zmienianiu położenia, wstawaniu, obejściu stolika dookoła. Czający się drapieżnik albo ofiara klucząca, by nie dać się złapać. Kto? Ene, due, like... Uśmiechnęła się przelotnie, gdy chłopak się zdenerwował. Kiwała z przejęciem głową, gdy mówił, jakby każde słowo naprawdę głęboko do niej przemawiało i napełniona była tak wielką empatią, że rozumiała go doskonale. Oczy błysnęły łobuzersko, gdy dodał, że nie ma nic pod spodem. Nie dała się na to nabrać, rzecz jasna. Sama kłamała akurat dość dobrze. Ślicznie wręcz. Lata ćpuńskiej praktyki. - Och, to tym lepiej się składa - rzekła uroczo, przekrzywiając głowę i patrząc na niego z rozbawieniem. - Okej, to pożycz. Na czas nieokreślony. Będę się nim opiekować i głaskać przed snem.
- Nie mogę pożyczać kiltu, kilt to prywatna, osobista sprawa. Nim nie da się wymieniać tak ot. Ten na przykład jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, z dziada i pradziada. Wielka radość mnie rozpiera, że ja go otrzymałem. - rzekł z powagą prostując się i krzyżując ręce na piersi. Zmarszczył nawet brwi i uniósł wysoko podbródek patrząc na dziewczynę. I wtedy znowu zaburczało mu w brzuchu i całe wrażenie pewnego siebie, poważnego i zdecydowanego faceta minęła jak w mordę trzasł. No cóż, trudno. - Zresztą nie jestem już głodny... - zapewnił machając lekko ręką i znowu skłamał. Jak zwykle było to po nim widać. By jednak jakoś ukryć się w tej dziwacznej sytuacji postawił kilka kroków przed siebie ruszając do jakiegoś innego stolika, co jakiś czas oglądał się za kobietą. Tym samym pięknie zaprezentował jej swój kilt, zrobił nawet kilka obrotów, coby mogła obejrzeć go z każdej strony.
Przewróciła oczami, gdy pocisnął patetyczną przemowę i poruszała wargami, bezdźwięcznie powtarzając jego słowa jedno po drugim, by na koniec uczynić coś w stylu niemego "bla bla bla". Uśmiechnęła się ponownie dopiero, gdy przepotężne burczenie wybiło go z rytmu i pozbawiło wszelkiego animuszu. Spojrzała za nim, gdy wstał i zaczął odchodzić. Na dodatek perfidnie kusił ją tym swym kiltem, który w tej chwili stał się absolutnym numerem jeden na liście rzeczy niezbędnych do przeżycia Lunki w tym okrutnym świecie. Zatem ona również postanowiła zagrać nieczysto! (Niepierwszy raz, ale co tam!) Wyciągnęła z kieszeni szortów różdżkę i nie zważając na fakt, że to mugolski ośrodek, rzuciła kontrolowane Incendio na kanapkę, czyniąc z niej natychmiast wielkiego tosta. Po jadalni rozniósł się tak apetyczny zapach gorącej, pieczonej kanapki, roztapiającego się sera, chrupkiego chleba... aż sama zrobiła się głodna od tegoż zapachu. Nie chciała więc nawet wiedzieć, jakie katusze musi przechodzić w tej chwili nieznajomy. Właściwie to dopiero teraz uznała, że nie musiał być przecież uczniem ani studentem. Mógł być mugolem, który również zamieszkuje obecnie ośrodek. A ona właśnie zrobiła z kanapki tosta za pomocą patyka. No ale, co tam. Kokaina skutecznie eliminowała wszelkie poczucie winy albo przerażenie związane z ewentualną słusznością jej przewidywań. Spojrzała wyzywająco na Szkota, marszcząc brwi. Może i wygrał bitwę, ale wojna wciąż trwa!
Akurat był odwrócony plecami, kiedy rzucała zaklęcie, więc nawet nie nie zauważył... dopóki do jego nozdrzy nie doszedł zapach tosta. Wciągnął go mocno w nos szybko odwracając się i rozmarzonym spojrzeniem powodził za "zapachem", który był tak intensywny, że prawie materialny, przez co natrafił wzrokiem na kanapkę i jeno westchnął, a jego brzuch wydał z siebie dziwaczne odgłosy burczenia, zasysania i innych rzeczy, których mógł się jedynie powstydzić. objął obiema rękami swe ciało pochylając się nieco w przód. Powoli doszedł do najbliższego stolika opierając się o niego jedną ręką, drugą wciąż do siebie przyciskał. - O matko... chyba umieram, do tego w jaki okropny sposób. Umrzeć z głodu tuż obok pysznego tosta, pachnącego i w ogóle... to najgorsza śmierć na świecie. W dodatku będąc zamęczonym przez nieznajomą sadystkę... - westchnął ciężko wspierając na stoliku i drugą łapę. Zerknął w kierunku kobiety i już miał przystać na układ, kiedy... - Zaraz, skąd tu się wziął tost? - zapytał i momentalnie zaniechał wykonywanie dalszych działań, które ewidentnie działały na jego niekorzyść.
Była okrutna, to fakt. Żadna istota ludzka nie powinna czynić drugiej istocie tak wielkiej krzywdy, nie powinna poddawać nikogo torturom tak wymyślnym i finezyjnym, a przy tym wyniszczającym psychicznie i tłamszącym resztkę człowieczeństwa w obu stronach, zarówno oprawcy, jak i ofierze. Nikt, oprócz Lunarie! Patrzyła bowiem na niego beznamiętnie, udając, że wcale nie rusza jej agonia chłopaka. Wzniosła nawet podbródek do góry, sugerując, że nawet nie patrzy na jego męki, bo sufit jest obecnie znacznie bardziej interesujący. Zanuciła coś nawet cicho pod nosem. Ale powróciła do niego spojrzeniem, gdy jednostajny jęk umierającego zmienił tonację i nagle usłyszała rzeczowe pytanie. Zamrugała gwałtownie, otwierając na chwilę usta. Zamknęła je w chwilę później. I otworzyła znów. - Widzisz, diabeł tkwi w szczególe - rzekła w końcu enigmatycznie. - A gdy ty zajmujesz się umieraniem, demony harcują, podpalają kanapki, takie tam. Okej, właściwie to było super wytłumaczenie. Jak dla LSD. Jak dla LSD na kokainie. To naprawdę miało bajeczny sens. - A co do tragicznego umierania z rąk nieznajomych sadystek, możemy zmienić jeden aspekt tej sytuacji. I wcale nie mówię o tragizmie, umieraniu i sadyzmie - dodała, a kąciki warg uniosły się nieznacznie do góry.
Philemon był odpowiednią osobą, jeśli chodziło o oszukiwanie. Spokojnie można było wcisnąć mu każdą, nawet największą pierdołę, tak więc i kłamstwo z demonami, wyjątkowo głupie i niemożliwe, podziałało. Chłopak rozejrzał się dookoła na moment przestając umierać. - Serio? - zapytał tylko. Z kolejnymi słowami dziewczyny jego wzrok zatrzymał si na niej. Podrapał się po potylicy chwilę nad tym myśląc, po czym wzruszył jeno ramionami. - Nie wiem czy opłaca mi się coś zmieniać, skoro i tak zaraz umrę... - westchnął ciężko opuszczając głowę i znowu wsparł się na stoliku, tym razem odsuwając sobie krzesło i zasiadając na nim. Wsparł splecione ze sobą palcami dłonie na blacie, oparł na nich czoło.