Osoby: Bridget Hudson, @Lotta Hudson Miejsce rozgrywki: mieszkanie Lotty, Tojadowa, Londyn Rok rozgrywki: 07.2024 Okoliczności: Bridget odwiedza Lottę, by nadrobić jej nowości z życia. XO
Ich cykliczne spotkania były tradycją w zasadzie od czasu, gdy całkowicie pogrzebały topór wojenny i pogodziły się na dobre tych kilka lat temu, co zbiegło się w czasie z ustatkowaniem się Lotty u boku Caluma (co dla Bridget początkowo było niezrozumiałe, ale po czasie nawet zaczęło mieć sens). Dawne zwady i problemy przestały mieć znaczenie w obliczu nowo zawiązanej siostrzanej komitywy, a gdy na świecie pojawiła się Tilly, cokolwiek złego działo się między nimi, poszło w niepamięć. Była oczarowana siostrzenicą i uwielbiała doglądać jej rozwoju, często służąc przy niej pomocą i opiekując się nią pod nieobecność rodziców, niejednokrotnie przynosiła jej też małe upominki i prezenty, jak na najlepszą możliwą matkę chrzestną przystało. I choć Tilly była częstym powodem ich wspólnych spotkań, tym razem wystosowała siostrze informację, że potrzebuje się zobaczyć, by ogłosić jej pewną radosną nowinę. Słowa wzniośle brzmiące, tak naprawdę odnosiły się do faktu, że blisko trzy tygodnie temu postanowili zacieśnić więzy swojej relacji z Walterem Shercliffem. Kiedyś przy okazji jednej z posiadówek wspomniała jej na pewno, że natknęła się na niego w Dolinie Godryka i zaproponował jej wspólne badania, ale późniejszy rollercoaster życiowy wybił ją z torów, wobec czego Lotta nie miała pojęcia o niczym, co działo się w międzyczasie. Ani o Williamie, ani o tych wszystkich spotkaniach z Wallym, ani nawet o tej nieszczęsnej łodzi, na którą wywaliła większość swoich oszczędności. Z wielu jej decyzji siostra na pewno nie będzie ani dumna, ani zadowolona, ale ją samą przepełniało obecnie tak duże szczęście, że nie zaprzątała sobie głowy takimi kwestiami. - A kto to przyszedł? - zapytała wysokim głosem, przekraczając próg mieszkania i widząc tuptającą w jej stronę, roześmianą Tilly. - Widzę, że próbujecie wiązać jej tę czuprynę? - rzuciła ze śmiechem w kierunku Lotty, spoglądając wymownie na sterczące spomiędzy warstw gumki pojedyncze, lekko rudawe kosmyki. Przykucnęła, by wyściskać siostrzenicę, która jednak była zbyt zajęta oglądaniem książeczki o smokach, więc prędko odbiegła od ciotki, by wrócić do swoich spraw. - Mam Ci tyyyyyyle do opowiedzenia - powiedziała na wstępie, ściągając przez ramię torebkę i kładąc ją na blacie w kuchni. - U was wszystko w porządku? - zapytała jednak najpierw, nie chcąc od razu zabierać całej przestrzeni swoimi rewelacjami.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie dało się ukryć – cieszyłam się, że nasze dawne konflikty, szczególnie te związane z moim zniknięciem stały się zapomnianą przeszłością, a ja i Bridget żyłyśmy nie tylko jako dwie siostry, ale i jako serdeczne i wspierające przyjaciółki, które bez wątpienia gotowe byłyby wskoczyć za sobą w ogień. Ponowne zostanie mamą sprawiło, że moje grono znajomych znacznie się zawęziło, gdyż większość moich koleżanek była na zupełnie innym etapie, ale na wsparcie, pomoc, ale ponad wszystko towarzystwo siostry zawsze mogłam liczyć. I szczerze powiedziawszy – nie mogłam się doczekać rewelacji, które zamierzała mi dostarczyć. Moje życie nie nudne i dostarczało mi wiele satysfakcji, ale mimo wszystko brakowało mi czasem ploteczek i zwierzeń, tak charakterystycznych dla naszych dawnych czasów. Gdy tylko usłyszałam dzwonek do drzwi, natychmiast pomknęłam w ich stronę, otwierając je na oścież. Nie zdążyłam nawet przywitać się z siostrą, bo szybka jak strzała Tilly popędziła w stronę ulubionej cioci, wyciągając w górę pulchne rączki, gotowe na przytulasa. - „Próbujemy” to słowo klucz – odparłam, bo choć gumka faktycznie znajdowała się na głowie małej Tilly, to wystarczyła chwila niesfornej zabawy, by nieokiełznane włoski mojej małej córeczki rozwiały się w absolutnym nieładzie. Życie z tą małą księżniczką było opowieścią pełną niespodzianek. Mathilda wróciła do ulubionej książeczki, a ja rzuciłam do Bridget, zupełnie tak jakby nie czuła się u nas jak u siebie – Rozgość się, Bri. Przeszłyśmy z przedsionka do kuchnio-salonu, gdzie na moją siostrę czekało trochę pysznych przekąsek. Nie byłam szczególnie zaciętą kucharką, ale odkąd Tilly przyszła na świat, ja starałam się nabrać odrobinę drygu do zajęć domowych, więc gdy ktoś mnie odwiedzał, starałam się być na to przygotowana. Często prowadziło to do różnych śmiesznych sytuacji, a także małych katastrof, ale to temat na zupełnie inną historię. - Napijesz się czegoś? – zaczęłam, krzątając się po kuchni – U nas super, poza tym, że Tilly prawie rozbiła dziecięca miotełką wszystkie szklanki w tym domu. Ale biorąc pod uwagę, ile rogogonów przywieźli mi ostatnio, to bycie matką małej czarodziejki nie wydaje się aż taki dużym wyzwaniem. Nie mogę się doczekać co masz mi do opowiedzenia… W gruncie rzeczy, to właśnie rogogony (i inne smoki), a także bardzo udana relacja z Calumem sprawiały, że w przypadku młodszej córki nie popełniłam błędów, które miały miejsce w pierwszym roku życia EJ’a. Oczywiście, mój syn już nie pamiętał tamtych zdarzeń, wciąż jednak zdarzały się momenty, gdy czułam się winna – zarówno wobec niego, jak i wobec Williama, któremu złamałam serce. Praca ze smokami była dla mnie odskocznią, która mimo wszystkich zagrożeń, pozwalała mi na bycie lepszą matką dla małej Tilly.
Ciężko byłoby stwierdzić, że życie Lotty było nudne, bo choć może osiągnęła względny poziom stabilizacji jeśli chodzi o stałość obecnego związku i na nowo powzięte macierzyństwo, praca przy smokach na pewno dostarczała jej ogromu atrakcji. Bridget po dziś dzień zastanawiała się, jakim cudem siostrze udawało się godzić wszystkie te rzeczy (przede wszystkim wychodzić do pracy z myślą, że do południa miała zająć się stadem rogogonów węgierskich, a popołudniu wrócić do Tilly i nakarmić ją makaronem z sosem pomidorowym na obiad), ale jedno było pewne - podziwiała jej zapał i oddanie. Nie ulegało wątpliwościom, że smoki były jej pasją i dziewczyna bardzo cieszyła się z faktu, że było jej dane rozwijać się w tym temacie. Kto wie, może niedługo będzie najmłodszą w historii szefową biura wyszukiwania i oswajania smoków? Zawtórowała jej śmiechem, obserwując odbiegającą Tilly i dyndającą na jej głowie zawiniętą gumkę do włosów, która prawdopodobnie spadnie z jej kosmyków jak tylko dziecko klapnie na ziemi. Gdy podniosła się z kucek, nie omieszkała się należycie rozgościć. Tak prędko, jak jej torebka wylądowała na blacie, jej buty zostały zrzucone daleko hen w przedpokoju, ona sama oparła się łokciami obok porzuconego bagażu. - Może kawy? Z mlekiem - rzuciła, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby sprawdzając, czy od jej ostatniej wizyty coś się w nim zmieniło. Nowy obraz, nowy mebel, nowa rysa na ścianie? Może dwulatka postanowiła namalować gdzieś kolejnego motylka przy pomocy magicznych kredek? - Teraz musisz wprowadzić mnie w szczegóły - wleciała na miotełce w półkę ze szklankami, czy używała jej jak pałki? - zapytała półgłosem, chichocząc. Uwielbiała słuchać o wybrykach małej Matildy, osiągała wtedy silne uczucie nostalgii, bo przypominała sobie dzieciństwo, gdy Clara rozbrajała absolutnie wszystkie domowe zabezpieczenia. Informacje, które nosiła w środku, bardzo pragnęły ujścia i widać było, że aż świerzbiło ją do wyznań, więc gdy tylko zaopatrzyły się w kawę i przekąski, wspólnymi siłami przeniosły rzeczy z części salonowej w część kuchenną, Bridget zajęła miejsce na kanapie. Podkasała pod siebie jedną nogę, drugą zgięła w kolanie, obejmując je kurczowo, jakby siła tego objęcia miała powstrzymać chcący się wylać z jej ust potok słów. - No więc... - zaczęła, cedząc słowa, nagle niepewna od czego w ogóle miałaby zacząć. Wrócić do pierwszego spotkania z Wally'm, czy może wspomnieć o imprezie u Atlasa? A może przejść od razu do najważniejszej rzeczy? - Pamiętasz, jak Ci wspominałam jakiś czas temu, że spotkałam w Dolinie tego pisarza, Waltera Shercliffe'a? - Jego imię i nazwisko nagle dziwnie leżało jej w ustach, bo od kilku tygodni był dla niej "misiem" i "kochaniem". - Tak jakby... Jesteśmy razem - wyznała w końcu, wybierając ostatnią z opcji, czyli przejście prosto do meritum. Ukryła na moment twarz w dłoniach, nie umiejąc powstrzymać cisnącego się na usta szerokiego uśmiechu. Patrzyła na Lottę z niecierpliwym wyczekiwaniem jej reakcji.
Zgodnie z życzeniem siostry, zaparzyłam kawę dla niej i dla siebie, kątem oka obserwując małą Tilly. Mając na pokładzie takiego łobuza, musiałam mieć oczy dookoła głowy. Ale szczerze powiedziawszy – nie wyobrażałam sobie innego życia i w żaden sposób nie żałowałam żadnej z moich dwóch „wpadek”. Choć w gruncie rzeczy miałam nadzieję, że moje dzieci będą ode mnie trochę mądrzejsze. - Hmm… powiedzmy, że Twoje pomysły są dość konwencjonalne – odparłam, zanosząc kubki z kawą do stolika i z trudem dusząc śmiech na myśl o wybryku Mathildy, który pierwotnie wydawał się raczej straszny niż śmieszny – Myłam szklanki z kurzu i postawiłam je na stole. Podczas lotu Tilly zaczepiła witkami o kant obrusu i pociągnęła cały za sobą. Korzystając z tego, że przeszłyśmy już do salonu, a moja córeczka kręciła się to tu, to tam, chwyciłam ją w ramiona i połaskotałam. Dziewczynka zaniosła się radosnym śmiechem, kręcąc przy tym tak aktywnie, że zgodnie z oczekiwaniami moimi i Bridget, gumka spadła z jej włosów. Wzruszyłam ramionami i podjęłam syzyfową pracę zawiązania włosów ponownie, jednocześnie gotowa na ploteczki od Bridget. A może wyznania? Wieści, które miała mi przekazać siostra były co najmniej zaskakujące. Faktycznie, raz na jakiś czas pojawiał się w jej życiu jakiś mężczyzna, więc informacja o nowym związku była czymś absolutnie normalnym. Mimo wszystko znany pisarz (którego również czytywałam!), podziwiany przez Bridget, nie był pierwszą osobą, której bym się spodziewała. – Wow – odparła zadziwiona, bo szczęka faktycznie mi opadła, lecz po chwili na mojej twarzy zakwitł radosny, a przy tym naprawdę zaciekawiony uśmiech – Gratulacje. Ale co to znaczy „tak jakby”? Nie powstrzymuj się, muszę wiedzieć wszystko! Nie miałam jeszcze wyrobionego zdania na temat tego związku. Nie wiedziałam ile Shercliffe ma lat, jaki jest, znałam głównie tworzoną przez niego literaturę dotyczącą magicznych stworzeń. Zaniepokoiło mnie też to „tak jakby”. Mimo wszystko okazałam radość i entuzjazm, bo cieszyłam się szczęściem młodszej siostry i nie zamierzałam psuć jej tej chwili. Wszelkie niepokoje odpychałam na dalszy plan, wiedząc, że negatywne nastawienie w niczym nie pomoże. Miałam czas by na spokojnie się temu przyjrzeć i ocenić, czy wszystko gra. To nie tak, że po moim własnych wybrykach miałam prawo kogokolwiek oceniać - jedynie chciałam sprawdzić, czy ten cały Walter jest uczciwym gościem.
Hasło "nie powstrzymuj się" było dokładnie tym, czego potrzebowała, żeby rozwinąć skrzydła. To przyzwolenie, którego tak naprawdę nie potrzebowała od siostry, było kluczem do tego, by z jej ust wypadły same najgorętsze z kąsków, którymi mogła się z nią podzielić. - No, wow! - powtórzyła po niej, uderzając lekko dłonią w kolano. Miała ochotę przebierać nogami w miejscu, ciesząc się jak nastolatka, którą wszak tych kilka lat temu jeszcze była, ale zamiast tego podkuliła nogi pod siebie, przysiadając na piętach i moszcząc się wygodniej na siedzeniu. - Wszystko zaczęło się od tego, że spotkałam go w Dolinie - to chyba Ci opowiedziałam, co nie? - dopytała, a uzyskawszy twierdzącą odpowiedź, płynęła dalej ze swoją opowieścią. - Zaproponował mi wtedy wspólne badania, a jako że wybuchły te wszystkie problemy z wróżkowym pyłem, zabraliśmy się za stworzenia wodne, wiadomo. No i... Czułam, że coś między nami iskrzy, ale on nie wykonywał żadnych kroków. No i był William - dodała, wywracając na moment oczami, bo wspomnienie tej pomyłki wciąż jątrzyło jedną ranę w jej wnętrzu. - Mniejsza z nim. Nie pamiętam w zasadzie dlaczego zaprosiłam go na imprezę u Atlasa, mojego mentora w szkole, na jego ranczo w Dolinie, ale zgodził się i byliśmy tam razem... - opowiadała dalej, celowo pomijając szczegóły dotyczące tego, jak przypadkiem rozbiła mu nos w tańcu. - Napięcie między nami było... Nie do zniesienia. I potem widziałam się z Williamem - wiem, wiem co chcesz powiedzieć! - Wyciągnęła przed siebie dłoń w geście mającym powstrzymać Lottę od komentarzy w tym temacie. - Co tu dużo mówić, w czerwcu... Nie byłam do końca sobą. W każdym razie to nie wypaliło, a ja bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że wolałabym zwiedzać Paryż z kimś innym niż z Carterem - kontynuowała. Już wtedy, podczas ich wspólnego weekendu, zorientowała się, jak duży błąd popełniała i jak bardzo mogła tym wybrykiem urazić Waltera. Mimo że mężczyzna w żaden sposób nie zadeklarował jej wtedy chęci bycia jej partnerem, Bridget miała swoją intuicję, dość wyczuloną w tej kwestii. - Okropnie się wystraszyłam, że wyjedzie z kraju, więc musiałam wymyślić sposób, żeby go zatrzymać. Long story short, kupiłam statek - zakończyła tę pierwszą część historii, klaszcząc w dłonie i na moment przerywając, by zwilżyć nieco gardło i dać siostrze czas na przetrawienie ogromu informacji, jakim ją zalała.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
- Tak, tak – odparłam, mając w pamięci pierwsze spotkanie Bridget z Shercliffem. Wsłuchiwałam się w dalszy ciąg historii, starając się odnaleźć w jej meandrach. Chyba się trochę zestarzałam, bo tak duży entuzjazm siostry, nie sprawiał, że piszczałam z podniecenia, tylko podchodziłam do tematu z dużą dozą ostrożności. Brałam jednak na poważnie gesty siostry, by jej nie przerywać, dzięki czemu zyskiwałam trochę czasu na przetrawienie wszystkich (jakże licznych) informacji i chaosu, który zaistniał w tej wypowiedzi. Początkowo nie połączyłam imienia „William” z postacią Cartera, a gdy do tego doszło, wybałuszyłam oczy z zaskoczenia. Moja psychika nie była w stanie przetworzyć tego, że moja siostra w tak krótkim czasie obracała znanego aktora i pisarza, który nie był największym idolem naszej matki tylko ze względu na istnienie Edgara Fairwyna. Byłam już praktycznie przekonana, że moja mała siostrzyczka nie jest w stanie bardziej mnie zaskoczyć, gdy nagle wyskoczyła mi z tym statkiem. I naprawdę, starałam się nie oceniać, wspierać i przede wszystkim wysłuchać, niemniej już abstrahując od podejrzliwości wobec samego Waltera, to skala tej historii przerosła mój całkiem bystry łeb. Gdyby nie fakt, że Tilly właśnie postanowiła wdrapać mi się na kolana, to doszłabym do wniosku, że to wszystko jakiś sen. - Jak to kupiłaś statek? – powiedziałam, spoglądając na nią ze zdziwieniem, mając po cichu nadzieję, że Walter był kolekcjonerem miniatur, a Bridget w ramach zatrzymania go, podarowała mu figurkę statku umieszczoną w butelce – I chcesz mi powiedzieć, że chodziłaś z TYM Williamem Carterem? Przebierałaś między turbo znanym aktorem, a turbo znanym pisarzem? Oczywiście, moja siostra była piękna, mądra i na pewno mogła wzbudzać zainteresowanie wśród takich person. Po prostu dwóch na raz i do tego ten cały statek to było sporo za dużo dla mojej głowy.
Bridget chyba dopiero podczas faktycznego opowiadania historii, mając możliwość usłyszenia własnych, wybrzmiewających w pomieszczeniu słów, zdała sobie sprawę, jak absurdalna i pokręcona była jej droga wiodąca w ramiona Shercliffe'a. Wiedziała, że przyznawała się do rzeczy, których jej siostra mogła nie pochwalać, bo zarówno równoczesne spotykanie się z Carterem i Walterem nie należało do godnych podziwu i pochwały zagrywek, jak i lekkomyślny zakup żaglowca wykraczał poza szeroko pojęte ramy rzeczy właściwych. Gdy jej punkt widzenia zderzył się z pełną szoku reakcji siostry, zmarszczyła lekko brwi, zupełnie jakby właśnie teraz dotarło do niej, jak z gruntu źle postępowała do tej pory. To z kolei popchnęło ją w spiralę rozpaczliwego szukania wymówek. - Przebierałaś to może trochę za mocne słowo - powiedziała w pierwszej chwili, chcąc na wstępie załagodzić, przynajmniej pozornie, swoje własne występki. - No ale... Tak, z tym Williamem Carterem. Brał mnie do drogich restauracji, zabrał mnie do Paryża - wymieniła po kolei wszystkie swoje doświadczenia z mężczyzną, który był od niej niemal dwukrotnie starszy. - Był naprawdę szarmancki, do tego... No wiesz, jak wygląda. Mega przystojny koleś! - Musiała dorzucić te trzy grosze, chyba tylko po to, by jakoś szerzej wyjaśnić swoje zainteresowanie jego personą. - W łóżku też był świetny, nie powiem, ale to nie on zakołysał moim światem - dodała, nieszczególnie subtelnie przeskakując teraz do faktu, że nie tylko "przebierała" między znanym aktorem, a znanym pisarzem, ale z obojgiem poszła do łóżka. - Właściwie zaraz po tym Paryżu zorientowałam się, że to nie jest... To, czego szukałam. Było świetnie, nie zrozum mnie źle, apartament, jacuzzi, francuskie jedzenie, wino i klimatyczny widok wieży Eiffela za oknem - ponownie wyliczyła wszystkie luksusy, których zaznała u boku Cartera. - Ale łapałam się na myślach, że zastanawiam się, co robił Walter. Gdzie był, jak się miał. Więc zaryzykowałam - stąd statek! - I choć w jej głowie wyjaśnienie miało sens, w oczach Lotty wciąż mogło być co najmniej niewystarczające.
W gruncie rzeczy nie miałam prawa nikogo oceniać – w końcu kilka lat wcześniej użyłam amortencji na swoim ówczesnym chłopaku, by potem zajść z nim w ciążę, zostawić go z dzieckiem i wyruszyć do smoków w Rumunii, a na końcu zeskłotować mieszkanie Caluma, uwieść go i ponownie wpaść – tym razem jednak w wieku na tyle sensownym, że mogliśmy udawać, że Tilly nie była owocem namiętnych nocy i wielkiej pały Deara (która mimo upływu lat, niezmiennie dostarczała mi niezapomnianych orgazmów), a naszego poważnego podejścia do życia. Obecnie byłam kochającą, spełnioną i przede wszystkim (w miarę) stabilną partnerką oraz mamą, ale to nie sprawiało, że błędy przeszłości magicznie znikały. Czy to jednak powstrzymało mnie przed oceną opowieści Bridget? Bynajmniej. Choć bardzo się starałam nie traktować występków siostry zbyt surowo, to jej lekkomyślność zdecydowanie zasługiwała na lekki szok. - To co mówisz, to dosłownie definicja słowa „przebierałaś” – podsumowałam całą historię o Carterze, który wedle historii rozpieszczał Bridget niczym księżniczkę, a mimo to został wymieniony na lepszy model. Rezygnacja z całego blichtru nie była bynajmniej czymś, co mnie dziwiło, bo przecież sama zamieniłam wielki dom popularnego przystojniaka na spokojne życie u boku dawnego przyjaciela. Nasza miłość nie była niebezpiecznym i szybko wypalającym się pożarem, a miłym, spokojnym ogniem tlącym się w kominku – i w życiu nie zamieniłabym Caluma na najpiękniejszego aktora, bo nie miałam wątpliwości, że William Carter nie dorastał mu do pięt. - Ale nie czuj, że ci to wypominam – dodałam szybko, nie chcąc wprowadzać siostry w zakłopotanie, bo w gruncie rzeczy okazjonalne ruchanie gwiazdy teatru w Paryżu brzmiało jak świetna przygoda i było zdecydowanie mniej niepokojące niż kupienie łódki dla jakiegoś chłopa, który nie zdawał się szczególnie stabilny – Mało która dziewczyna odmówiłaby sobie takiej przygody. Ale… nie uważasz, że wydawanie większości swoich oszczędności na łódkę, to nie jest najlepszy początek związku? Pytałam delikatnie, nie chcąc obrazić siostry. Cały ten Shercliffe wydawał mi się śliskim typem, biorąc pod uwagę, że bałamucił młodą dziewczynę tak, że już wkładała w związek ogromne kwoty pieniędzy. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogę tego insynuować, bo zakochana siostra mogła się obrazić o taką sugestię.