To miejsce o bardzo mrocznej i smutnej aurze; miejscowi niechętnie się o nim wypowiadają i ich zdania są podzielone - dla niektórych to lokalizacja, której za wszelką cenę należy unikać, bo przebywanie tam nie wróży nic dobrego, a dla niektórych niczym niewyróżniający się obszar lasu, którego sława jest podyktowana niepodpartymi niczym legendami. Jedno jest pewne - mało kto się tu zapuszcza, więc lepiej zachować czujność.
Kostki:
Rzuć kością k6, by dowiedzieć się co może cię tutaj spotkać.
1. Gdy tylko docierasz na miejsce, czujesz ogromny niepokój i lęk przed nieznanym. Krążysz niepewnie wokół drzewa i czujesz, że nie powinno cię tu być, że czym prędzej powinieneś opuścić tę lokalizację. Czy robisz to od razu czy jeszcze zwiedzasz okolicę - przez najbliższe 3 noce nawiedzają cię okrutne koszmary, a zmęczenie mocno daje ci się we znaki.
2. Ledwo zbliżasz się do drzewa, a już słyszysz ciche zawodzenie. Nie do końca wiesz skąd dobiegają te odgłosy i przede wszystkim kto jest ich autorem, ale długo jeszcze nie zapomnisz tych jęków, które opowiadają straszne historie mające niegdyś miejsce w tych okolicach. Zgłoś się po +1 pkt z historii magii, bo dzięki tym opowiastkom zyskujesz niesamowitą wiedzę dotyczącą wydarzeń sprzed wieków.
3. Drzewo jak drzewo, nic specjalnego. Niczym kozak idziesz zbadać o co tu w ogóle chodzi i nieważne czy chcesz udowodnić coś sobie czy komuś - odważnie stawiasz kroki i w tym wszystkim zapominasz, że czasem warto patrzeć pod nogi. Wywracasz się jak ostatnia oferma, boleśnie ocierasz sobie kolano o wystający korzeń i padasz jak długi. Twoja rana nie wymaga specjalistycznej opieki, ale zdecydowanie musisz rzucić parę zaklęć uzdrawiających, w przeciwnym wypadku będziesz kuśtykał cały następny wątek.
4. Podchodzisz do drzewa przerażony, bo oto zwisa z niego kawałek sznura z charakterystyczną pętelką. Na sam widok jesteś cały spięty, bo doskonale zdajesz sobie sprawę, że niegdyś przysłużył on komuś w nieszczególnie miłym celu. Coś jednak nakazuje ci zdjąć sznur z drzewa i tym oto sposobem jesteś posiadaczem sznura wisielca (+2 CM). Nie zapomnij zgłosić się po przedmiot w odpowiednim temacie.
5. Widok drzewa robi na tobie niewyobrażalne wrażenie. Ogarnia cię smutek, bo szczerze wierzysz, że legendy tubylców są prawdziwe i odebrało tu sobie życie wiele osób. Zaczynasz zastanawiać się czemu, jakie były ich motywy, a to wszystko potęguje obecna tu mgła i niepokojąca aura, która nie opuszcza cię jeszcze przez kolejny wątek - jesteś przygaszony, mało co cię cieszy i myślisz tylko o ulotności życia.
6. Ledwo wkraczasz na ten teren, a w twojej głowie pojawiają się szepty dobiegające.. z wnętrza drzewa? Są ledwo słyszalne, ale na tyle intrygujące, że postanawiasz je zbadać. Docierasz do części kory pokrytą dziwnymi znaczkami. Dorzuć k6: parzysta - masz na tyle dużo czasu, że jesteś w stanie w spokoju je odczytać, zyskujesz +1 pkt do starożytnych run; nieparzysta - pochylasz się nad rycinami w korze, ale zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi, atakuje cię demon - bies wolny, z którym musisz poradzić sobie, zgodnie z mechaniką opisaną tutaj.
______________________
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Chłopak nie mógł usiedzieć w pokoju, więc postanowił wybrać się na mały spacer po okolicy. Jako, że w końcu był na wakacjach, zwiedzanie było oczywistą rzeczą. Zwłaszcza, że był fanem natury i zwierząt. Poznanie więc tego co oferował mu nieznany kraj miało sens, prawda? Przeciągając się mijał kolejne ścieżki i drzewa. Fakt, mógł się martwić tym, że się zgubi jednak ostatecznie i tak znajdzie drogę, jak nie on sam to znajdą go inni a nuż widelec spotka go coś ciekawego? Spacerując trafił na bardzo dziwne miejsce, takie na widok którego przeszły go ciarki po plecach. Dziwne drzewo, w dodatku z grubej, dziwnie wygiętej gałęzi zwisał sznur. Chłopak jedynie mógł się domyślać co tutaj się stało. Wcale też ten fakt mu się nie podobał. Wiedziony tym dziwnym i nieprzyjemnym uczuciem szarpnął za sznur zrywając go z drzewa. Stał cały spięty przyglądając się temu kawałkowi materiału z charakterystyczną pentlą. Westchnął ciężko sam do siebie. Gdy y tak ktoś niechcący się na niego napatoczył mógłby sobie pomyśleć, że ten chce się powiesić czy coś. Nie takie jednak miał intencje, wcale. Stał i gapił się na drzewo to na sznur jak jakiś zaczarowany czy coś. Czuł te dziwne emocje smutek i spięcie. Jakby coś ostrzegało. Wzdrygnął się. Przez jego androgeniczną budowę, od tyłu można pomyśleć, że jest dziewczyną, zwłaszcza iż włosy mu przez ostatni czas urosły, nawet w zasadzie nie używał na nich magii czy eliksirów. Jedyne co nie pasowało to jego wzrost. Nie był typowy dla kobiet, fakt zdarzały się też wysokie ale to chyba raczej nieczęsta sytuacja.
E - Ragany Pierwsze, co zwraca twoją uwagę, to wrzask podobny do beczenia cierpiącej katusze kozy. Drugie to kształt przypominający nieco kota, choć o ptasich cechach, który lata ponad okolicznymi drzewami. Bies, który zwraca twoją uwagę, to opiekun tych potężnych roślin, pilnujący tego, by wszystko było z nimi w porządku. Jeśli opiszesz na przynajmniej 1 000 znaków, jak pomagasz mu zająć się drzewami, możesz zgłosić się po 1 punkt z zielarstwa.
Pierwsze dni spędzone w stodole działały na Santo deprymująco, ponieważ kompletnie się nie wysypiał. Jego mięśnie tęskniły za miękkimi, drogimi materacami, do jakich zdążył się przyzwyczaić. Podczas podróży zatrzymywał się w najlepszych hotelach, więc aktualne warunki bytowania po prostu przepełniały go rozczarowaniem. Dodatkowo, budziły jeszcze pewne wspomnienia, jakich Włoch bardzo nie chciał do siebie dopuszczać. Cały wolny czas spędzał na zwiedzaniu okolicy. Teraz zwabił go jakiś przeraźliwy wrzask niosący się pośród lasu echem. Ujął różdżkę w dłoń i spostrzegł coś niedużego szybującego ponad koronami. Pomimo wydania z siebie tego dziwnego krzyku stworzenie nie wydawało się wrogo nastawione. Czyżby to kolejny z biesów, jakie krążyły po okolicach? Zdążył już poznać jednego, całkiem miłego. Może ten też nie ma złych zamiarów. Podszedł do zjawy i zrozumiał, że oczekuje od niego pomocy przy zielarstwie. Santo nie był w tej dziedzinie specem, ponadto jego elegancki wygląd wcale nie pasował do grzebania w ziemi lub innego rodzaju brudzenia się przy uprawie roślin. Mimo to zakasał długie rękawy brązowej koszulki, po czym wziął się do oględzin drzew. Tak naprawdę niewiele potrafił dostrzec, nawet gdy zaglądał z uwagą pod liście w poszukiwaniu znamion chorób lub dotykał dłonią kory, badając jej twardość. Może z nimi było po prostu wszystko w porządku? Dlaczego jednak bies krzyczałby w ten sposób, wręcz przywołując do siebie kogokolwiek skłonnego pomóc? Po kluczeniu pomiędzy sosnami, dębami oraz olchami Santo natknął się na parę wysuszonych sadzonek mniejszych drzew, których nie umiał zidentyfikować. Upały faktycznie dawały się we znaki, chociaż trzydzieści pięć stopni to dla Włocha było naprawdę niewiele. Urodził się pośród słońca i właśnie tę porę roku uwielbiał najbardziej. Drzewa potrzebowały jednak sporo wody, dlatego poświęcił sporo czasu, aby je odpowiednio nawodnić Aquamenti. Przykucnął, ściągnąwszy z palców prawej ręki rękawiczkę, aby wybadać wilgoć ziemi po całym procederze. Wyglądało na to, że bies został usatysfakcjonowany. Czarodziej poszedłby dalej, gdyby nie fakt, że dokładnie w tamtym momencie dostrzegł jakąś całkiem wysoką sylwetkę przy drzewie. Widział dłuższe, białe włosy prawdopodobnie dziewczyny, która... trzymała sznur z pętlą. Santo potrafił dodać dwa do dwóch. Nie był tylko pewien, czy to nie jest przypadkiem kolejna ze zjaw. Zaczął jednak stawiać kroki w stronę nieznajomej. — Jeśli wydaje się, że jakiś problem jest nie do rozwiązania to znaczy, że chodzi o pieniądze. - powiedział beznamiętnie, być może trochę bagatelizując ewentualne problemy, jakie mogły popchnąć człowieka do rozważenia podobnego działania. Santo nie mógł za wiele więcej zrobić, bo nagle jeden z korzeni wielkiego drzewa wisielców postanowił pojawić mu się tuż przy stopie. Przez drobne potknięcie Włoch nagle upadł naprzód, poczuł wyraźny ból w kolanie i wylądował wsparty na łokciach niemalże przed osobą, do której postanowił się odezwać.
Chłopak nie należał do tych, którzy łatwo się bali czy coś. W tym momencie jednak naprawdę ogarniała go wręcz lekka panika. Myślał, że jest tutaj sam, zwłaszcza iż do tej pory nikogo nie zauważył. Dlatego też zaskoczeniem dla niego było gdy usłyszał męski głos. Sprawiło to, że aż cały się napiął i lekko podskoczył z zaskoczenia. W końcu nie tego się spodziewał a dodatkowo chłopak jakby na życzenie drzewa wywalił się tuż przed jego nogami. Co jeszcze bardziej zrobiło mętlik z mózgu Maxa, który starał się to wszystko sensownie ogarnąć. Wzrokiem powędrował na Santo i jego sylwetkę. Lekko przełykając ślinę. Ten mógł zobaczyć twarz Addamasa o Azjatyckich cechach jednak policzki i nos pokryte były licznymi piegami, dodatkowo jego mleczna skóra w lekkim półmroku nadawała nieco dziwnego uroku. Więc faktycznie, można było go pomylić ze zjawą i dziewczyną. Teraz jednak Włoch mógł być pewien, nie miał do czynienia z dziewczyną lecz chłopakiem. Co prawda można go było wziąć za dziewczynę ale nią nie był. Ubrany też nie był raczej typowo, jego cechy miały w sobie smaczki mugolskiego świata. W końcu Addams był mugolakiem i to było dla niego normalne. - Powinieneś trochę bardziej uważać, wiesz? - Chłopak odezwał się tym swoim nietypowym i niskim głosem, który nie pozostawiał wątpliwości co do jego płci, zbyt męski by ten mógł być dziewczyną. Wyciągnął dłoń w kierunku chłopaka, by pomóc mu wstać. Sznur schował gdzieś do kieszeni, sam nie wiedział na co mu to będzie, zajmie się tą kwestią potem.. Może jakoś nastraszy Aoife? Może.. W sumie to byłby dobry pomysł znaleźć sposób aby ją wystraszyć. Jego spojrzenie cały czas utkwione było w chłopaku, czekał na jego decyzję. Chwyci jego rękę czy jednak będzie się bał? No cóż, może być.. Interesująco.
F - Świetle Ten dobry duch, kiedy już raz ci się objawi, będzie starał ci się pomagać. Mówią, że jest w stanie wskazać drogę zagubionym, że jest w stanie wyprowadzić cię z manowców, a jeśli trzeba, może nawet odpalić fajkę. Dzięki spotkaniu z nim masz możliwość przerzucenia jednej, dowolnej kostki, w czasie całego wyjazdu.
Co może kierować krokami Hudson, że postanawia znaleźć się w takim ponurym miejscu, przy drzewie wisielców, miejscowi się tu nie zapuszczają, może to krukońska ciekawość? Marcella po prostu idzie przed siebie i kiedy tylko zatrzymuje się przy drzewie wisielców, nachodzą ją jakieś takie smutne myśli, że tyle ludzi odebrało sobie życie na tym drzewie. Nie trwa to jednak długo, bo pojawia się bies — Świetle. Małe świetliste meduzy, dobre duszki, które chcą uchronić krukonke od takich przykrych i niepotrzebnych myśli i tą aurą przygnębiającego miejsca. - Och. - Wzdycha z jakąś taką ulgą, mogąc już przełknąć "przaśny chlebek", który zabrała na tę wyprawę, w ramach przekąski. Podpłomykówka ze smalcem i ogórkiem kiszonym. Smakuje cudownie, kiedy się tak zajada marcellinowa buzia, niespodziewanie jednak dziewczyna nie zauważa wystającego korzenia i upada jak długa pod drzewem wisielców, przez moment nie ruszając się, bo z bólu ją zamroczyło. Nie jest jednak sama, kiedy podnosi się, z miną gotową do płaczu i widzi, że nie tylko ona jest tu i cierpi. Szybko zwraca uwagę na białe włosy, dziwnie zagubionej dziewczyny. - Też się przewróciłaś? - Wstaje, lekko kulejąc, ocierając delikatnie mokre oczy, bo boli i chce jej się płakać. Zaraz pomyśli o uzdrawianiu, zaraz coś zrobi; teraz jednak przygląda się Aoife, która wygląda gorzej niż ona sama.
Może Polska po prostu nie lubiła Santo. Był na to miejsce zdecydowanie zbyt dobrze ubrany, pachniał ładnymi perfumami, prezentował się bardzo czysto, jak na przebywanie na wsi i spadnie każdej nocy w stodole. Nic dziwnego, jeśli wszystkie te mieszkające tu biesy, szeptuchy i inne dziwne zjawy po prostu denerwowała inność. Mogły ją pomylić z arogancją lub pychą, ale Notte nie epatował tym specjalnie. Z jakiegoś powodu teraz leżał na ziemi z rozbitym kolanem. Przez nogę chłopaka przechodziły wyraźne impulsy bólu, a ze zdartej skóry ciekła niewielkim strumieniem krew. W związku z tym na zazwyczaj kamiennej twarzy Włocha co jakiś czas malował się dyskomfort, wyrażany drgnięciem w dół wargi, przymknięciem oczu lub cichym syknięciem. Nie podnosił się od razu, reagując na ten swego rodzaju popis niezdarności ze spokojem. Opanowania nie zmąciłby nawet pełen pogardy śmiech osoby, która została świadkiem tego wydarzenia. — Mądra rada. Czuję się... oświecony. - bez wątpienia wplótł w słowa sarkazm, ale nieugięta mimika oraz beznamiętny ton głosu sugerowały, że może jednak mówić poważnie. Ciężko to było rozgryźć. Santo z niechęcią spojrzał na wyciągniętą ku sobie dłoń nieznajomego, którą następnie odtrącił od siebie krótkim ruchem własnej. Kontakt fizyczny zdecydowanie nie poprawiłby sytuacji w jego oczach. Zresztą, z taką kontuzją to wolał tak szybko nie stawać na nogi. Zamiast tego przysiadł na grubym korzeniu drzewa i wyprostował ostrożnie zranioną nogę. Podwinął nogawkę eleganckich, czarnych spodni i mogli już zobaczyć, jak dużo czerwieni zdążyło zabarwić skórę chłopaka. — Sądziłem, że jesteś dziewczyną - przyznał, chociaż Santo nie wyglądał w ogóle na zaskoczonego, kiedy Azjata przemówił zdecydowanie męskim głosem. Jaka to dla niego różnica, kto ma jaką płeć? Żadna.
Blondyn nie był typowym przedstawicielem swojego gatunku. to trzeba było przyznać. Nie wpisywał się w kanon czarodzieja ale też nie typowego mugola. Raczej osobę, która tkwiła w tych obu światach. I ile Notte był porządnie ubrany do tego pachniał perfumami na kilometr tak Max.. Chłopak był aż nad to ubrany po mugolsku, raczej w ciuchy, które nie wyróżniały. Tak samo jak nie był aż tak mocno wyperfumowany, raczej delikatnie, by zachować świeżość. Już dawno przestał się przejmować tym, co inni o nim pomyślą. Już sama krew wykluczała do tego, by postrzegali go na równi z innymi czarodziejami. Jako, że było ciemno początkowo nie zauważył zdartego kolana Santo. Dopiero po chwili gdy ten op odmówił, wręcz z niechęcią odrzucił jego rękę. Ten tylko zmarszczył brwi. W zasadzie jak teraz pomyślał, to może jego śmiech został źle odebrany? Niczym ciekawskie szczenię przechylił głowę. - Tak się składa, że mam coś co by Ci pomogło. - Kucnął by spojrzeniem odnaleźć oczy Santo. Nie robił tego jakoś przesadnie. Po prostu czuł, jak większość odrzuci jego ofertę pomocy. Zasunął blond włosy za ucho. Światło padło na jego pokryte piegami policzki, eksponując je jeszcze bardziej w tym świetle. - Z dziewczynę? Naprawdę? - Zapytał lekko zdziwiony. Fakt, miał dziewczęcą urodę i w ogóle. Jednak chyba ciuchami kobiety nie przypominał. Chociaż, nie siedział w głowach innych, nie znał ich pojmowania świata. Zrzucił torbę z ramienia i zaczął w niej grzebać przez chwilę. Znalazł jakiegoś zapomnianego lizaka. Ten wylądował od razu w jego buzi. Dopiero potem zaczął grzebać dalej. Wyciągnął poczciwą wodę utlenioną oraz żel na otarcia i zranienia. Trzymając w dłoni wysunął ją w kierunku chłopaka. - To nie wyleczy.. ale uśmierzy dyskomfort.. - Wyjaśnił na spokojnie. Chociaż czy czarodziej zaufa mugolskim sposobom? Raczej wątpliwe, czemu jednak nie spróbować ? Najwyżej, po raz kolejny chłopak odrzuci jego ofertę, nie będzie to nic nowego dla Addamsa.
Santo nie traktował bólu jako coś jednoznacznie złego - w jego przypadku sprawa pozostawała bardzo skomplikowana. Wystarczająco wiele cierpienia zaznał w życiu, aby się po pierwsze przyzwyczaić i oswoić, a po drugie z czasem nauczyć przekuwać ból w przyjemność. Jeśli okoliczności bywały korzystne, oczywiście. Bo siedzenie pod drzewem wisielców z nieznajomym chłopakiem niekoniecznie napawały Włocha optymizmem. — Papierosa? - dopytał z cieniem nadziei, bo właśnie teraz przypomniał sobie od jak dawna nie wpuszczał do swoich płuc odrobiny nikotyny. Nie był nałogowym palaczem, ale kiedy nachodziła go ochota to wcale sobie nie odmawiał kilku papierosów. Może gdzieś w swoich bagażach wcisnął kilka paczek przy pakowaniu się na wyjazd? Jakoś tak to kucnięcie przyciągnęło uwagę Santo, początkowo wzbudzając lekką nieufność, bo teraz byli bliżej. Przestał spoglądać na krwawiącą nogę. Niebieskie oczy Notte prześlizgnęły się po obsypanej piegami twarzy Azjaty, dostrzegając, że jest naprawdę młody i zapewne jeszcze nie ukończył siedemnastu lat. — Przypominasz dziewczynę. Albo raczej dziewczynkę. - sprostował ze względu na wiek. Bez speszenia potwierdził swoją pomyłkę, a wręcz powiedział to z czystej złośliwości po tym, jak młodzieniec wpakował sobie lizaka prosto w usta. A więc to taki typ. Nie papierosy, tylko lizaki. Przez myśli Włocha przemknęło pytanie o to, czy on ma do czynienia z czarodziejem, czy z mugolem, ale nie wyraził swoich wątpliwości głośno. Prawdopodobnie to ból nogi tak na Włocha działał, że miał większą ochotę być uszczypliwym. Lekko się ruszył i już znowu czuł mocny dyskomfort. Co ciekawe, Santo sam był mugolakiem i miliony razy używał tego, co proponował chłopak o azjatyckich rysach. Mimo to pokręcił głową, zamiast wody utlenionej oraz żelu biorąc w dłoń swoją grabową różdżkę pomalowaną na czarno. Użył kilku najprostszych zaklęć, a dwie minuty później kolano zaczął spowijać czysty, biały bandaż. Krwi nadal było sporo, zdążyła wsiąknąć w materiał ubrań Notte. — Co tu w ogóle robisz? - zapytał konkretnie, dalej siedząc. Na początku to wyglądało dosyć jednoznacznie, z tym sznurem zawiązanym w pętlę i powieszonym na gałęzi. Miał wrażenie, że nie tylko z płcią swojego rozmówcy się pomylił, ale ogólnie źle odczytał też jego intencje i tu wcale nie chodziło o targnięcie się na własne życie.
Wątek po bandurkach 2/2, noc po festynie otwierającym Kostka: 4
Nie wiedziała ile czasu przyszło jej błąkać się po lesie. Od kiedy Max ją porzucił w ramach jakiegoś chorego, zupełnie niepodobnego do niego dowcipu, Aoife krążyła bez celu i bez sensu, czując się jeszcze gorzej niż na początku tego spaceru. Zbierało się jej na łzy bezsilności. Może pamięć płatała jej figle? Była na festynie z większym od siebie chłopakiem, a potem znalazła się w lesie, posiniaczona i z kacem, nie wiedząc jak do tego doszło. Ta niewiedza była najgorsza. Gdyby miała pełną świadomość, co zaszło, mogłaby wydrapać chłopakowi oczy, a tak? Nie wiedziała czy był czemukolwiek winny. Tak bardzo marzyła o legilimencji, która umożliwiłaby wydarcie gryfonowi wspomnień! Nie miała pojęcia jak trafiła akurat pod to drzewo, ale drżąc z przerażenia wbiła wzrok prosto w sznur wisielca. Czy las chciał jej coś powiedzieć? Czy chciał ją pchnąć do ostatecznych rozwiązań? Aoife nigdy nie miała takich myśli, ale przytłaczająca aura tego miejsca wydzierała z jej umysłu wszystko co najgorsze. A potem usłyszała głos i zobaczyła leśną nimfę otoczoną stadkiem świetlistych duszków. Nikt nigdy nie wydawał jej się tak piękny, jak eterycznie wyglądająca, otoczona magicznym blaskiem dziewczyna, która wydarła ją z mrocznych myśli. - Och! - krzyknęła i przypadła do Marceli, obejmując ją z całych sił. Nie była sobą. Była przerażonym dzieckiem, skrzywdzonym i zagubionym w lesie. Ależ wstydziłaby się za nią jej rodzina, gdyby ją teraz widziała. Ale w tym momencie Aoife nie obchodziło nic. - Powiedz, że jesteś prawdziwa! Proszę, bądź prawdziwa! Widziała łzy w oczach nieznajomej. Jak ktoś tak nieziemsko piękny mógł być tak smutny?!
Świetliste duszki krążą wokół niej, z daleka muszą wyglądać magicznie, jak coś dobrego w mrokach gęstego lasu, jak ostatnia nadzieja przy drzewie wisielców. Nieziemska siła każe wierzyć Marcelli, że mimo bólu w nodze i miejsca, w którym się znalazła, Świetle jej pomoże, bo w końcu ona musi pomóc tej zagubionej dziewczynie, wyglądającej jak wila. Hudson sobie tak pomyślała w pierwszej chwili, ale przyglądając się ubraniom dziewczyny i jej posiniaczonym ciele, czy też zagubieniu, malującemu się na jej twarzy, doszła do wniosku, że jest bardzo ludzka. Zresztą wile lubiły być blisko natury, pewnie nawet w taki dzikim i mrocznym miejscu nie czuły się źle; a jasnowłosa widocznie nie chciała tu być. Nie mogła się spodziewać, że jej widok aż tak ucieszy nieznajomą, a jednak nie odtrąca dziewczyny, jeśli chodzi o przytulanie, Marcella odmawia ostatnia. W ramionach tuli ślicznotkę, jakby były siostrami, które odnalazły się po wielu latach rozłąki. Taka bliskość budzi w krukonce potrzebę, aby nie wypuszczać ze swych ramion cudownej istoty. Ma ochotę ją tulić do końca świata i jeszcze dalej. Myśli, które wirują jej w głowie, każą pocałować nieznajomą. Czy to ten przaśny chlebek miesza tak w głowie? - Jestem prawdziwa. - Jej głos słodki, ale też i łagodny dziwnie nie pasuje do tego miejsca, a może jednak wkomponuje się w drzewo wisielców niczym nuty przeciwieństw, w jakiś enigmatyczny sposób pasujących do siebie melodii. - Ktoś Cię skrzywdził? - Chociaż krukonka nie może oderwać się od ślizgonki, na chwile wzrokiem sięga za dziewczynę, chcąc się upewnić czy oprawcy Aoife nie ma w pobliżu. Tak są bezpieczne, patrzy na swoją rękę, w której trzyma podpłomykówke ze smalcem i ogórkiem kiszonym, po czym gryzie kolejny kęs. - Jesteś głodna? Musisz spróbować. - Niemal podsuwa jej pod buzie przaśny chlebek. - Nie ubrudził się. - Zapewnia, bo nawet jeśli się wywaliła, to jedzenie z Podlasia trzymała tak mocno, jakby od tego zależało jej życie, tak więc chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym nie ucierpiał!
Aoife momentalnie poczuła się lepiej, przynajmniej na tyle, na ile się dało w jej stanie. Było jej źle, ale przynajmniej nie była sama, miała towarzystwo leśnej nimfy, która ofiarowała jej... Chleb ze smalcem? - N-nie wiem - powiedziała zgodnie z prawdą, bo nie miała pojęcia. - Takie małe biesy na festynie... A potem byłam już w lesie i... Nie wiem. Zrobiło jej się zimno, ale nie od temperatury. Była królową lodu, norweskim dzieckiem fiordów. Było jej zimno, bo wciąż wisiał nad nimi sznur wisielca, który wywoływał w niej wcześniej złowieszcze myśli. - Okropnie boli mnie głowa, jakbym wypiła coś - wyznała. Zagubienie, strach, to nie była Aoife. W tej chwili marzyła o tym, żeby być z dala od tego lasu, żeby wrócić do najbardziej cywilizowanego pokoju, w którym zawsze mieszkała na wyspie Skaye. Poczęstowana podpłomykiem pokiwała głową i chętnie przyjęła posiłek, bo głód jej doskwierał już na równi z chłodem w duszy. Im wiecej jadła, tym mniejszą miała ochotę, żeby się odsunąć od nieznajomej, która... No właśnie, kim ona była? I co robiła pod drzewem wisielców w środku nocy? - Czemu tu jesteś o tej porze? - spytała Dearówna szeptem, zbyt zlękniona tego, co może usłyszeć. Czy ta piękna istota była tak naprawdę potworem, marą nocną, która miała dokończyć dzieła, które zaczęło się, gdy Ifa znalazła się pod wisielczą pętlą?
Nadal w ustach ma posmak smalcu i ogórka kiszonego, danie to wpływa na nią, jak odrobina amortencji, może nie tak intensywnie, a jednak jest to pragnienie, które ciężko powstrzymać. Marcella lubi poddać się chwili, nawet jeśli brak tu romantyzmu, bo przecież sznur wisielca zamiast jemioły wisi nad nimi. Przynosi on myśli raczej samobójcze niż miłosne, a jednak Hudson nie w głowie śmierci i rozkłady, trupy i pogrzeby. Świetle dobrze się tym zajął, tylko ta nieszczęsna noga ją nadal pobolewała, wręcz nawet mocniej. To ją otrzeźwia jeszcze na chwile. Przygląda się dziewczynie stojącej przed nią, słuchając tego, co mówi. Nie zna jej czy jest z Hogwartu? Nie jest ani urojeniem, ani potworem tylko widać w niej to zagubienie, które nie tylko dostrzega w jej oczach, ale też w dźwięku wypowiadanych przez niej słów, chaotycznie, ale nadal z sensem. - Biesy? Och to z pewnością jakieś niegrzeczne. Mój Świetle to istny dżentelmen. - Wskazuje na światełka, które wydają się robić ukłon w stronę Aoife, prezentując swoje nienaganne zachowanie. - Może coś na to zaradzimy. - Wyjmuje różdżkę, dając tym samym znać, że nie jest żadną nimfą, ani potworem tylko czarownicą. Rzuca niewerbalne levatur dolor, na uśmierzenie bólu głowy nieznajomej, kto wie, może zadziała, albo trzeba po prostu to przeczekać. Potem ponawia zaklęcie na kolano i szepczę vulnus alere, aby uleczyć niewielkie otarcie, którego się dorobiła niedawno, wywracają się jak długo pod drzewem wisielców. Wzdycha niemal z ulgą, a następnie przenosi wzrok na jedzącą podpłomykówkę jasnowłosą dziewczynę, która mimo tego, że wygląda, jakby ktoś wyrządził jej okropną krzywdę, to ma w sobie coś takiego, co powoduje w Marcelli znowu to upojne uczucie. Ból już nie przeszkadza, stoją naprzeciwko siebie całkiem blisko. - Jestem tu, żeby... zabrać Cię do domu. - Świetliste biesy oświetlają twarze dziewczyn i na słowa krukonki jakby kiwają się w rytmicznym tak. - I... pocałować. - Nagle dystans między nimi błyskawicznie się skraca, a Hudson rzuca różdżkę na ziemie, jakby faktycznie jakiś demon ja opętał i chwyta w ramiona nordycką dziewczynę, całując ją w usta, nie bacząc na resztki chleba ze smalcem, będącym w kącikach jej ust.
Wydarzenie:5 Bies:H (3, G - kościca, ale nie ma na mnie wpływu)
Nie wiedział, co właściwie ma myśleć o tym wyjeździe, chociaż jednocześnie gdzieś wewnątrz czuł, że to było ciekawe i spokojne miejsce. Takie, w którym dało się czytać wiele książek, które pozwalało na siedzenie w miejscu, przed stodołą, gdzieś w cieniu, i obserwowanie wszystkiego, co działo się dookoła. Nie było tutaj wielkomiejskiego zgiełku, nie było jakiejś dzikiej pogoni nie wiadomo, za czym i z tego względu Ian się cieszył, wiedząc, że nie musi za nikim nadążać. Nie musiał próbować udowodnić innym, że doskonale się bawił, nie musiał również odmawiać wybrania się w to, czy inne miejsce, bo zwyczajnie nie było tutaj nic aż tak niesamowitego, żeby za tym pędzić. A jednocześnie było tutaj dokładnie tak, jak być powinno. Wszystko wyglądało, jakby pochodziło wprost z książki i chociaż powinien już przywyknąć do czegoś podobnego, biorąc pod uwagę, że sam żył w bajce, to i tak był zadziwiony, że miejsca takie w ogóle na świecie jeszcze ocalały. Zakładał, że kiedy dorośnie, będzie mógł wybrać się w parę innych podobnych lokacji, ale na razie rozkoszował się tym, co miał tutaj. Głównie zaś ciszą i świadomością, że jego rówieśnicy mieli tutaj innych do zabawy, więc nie musiał nieustannie próbować udawać, że czuje się doskonale pośród tłumów. Jego socjalne baterie wykańczały się bowiem prędko i o ile w czasie nauki jakoś to znosił, o tyle kiedy opuszczał mury szkoły zamieniał się w prawdziwego gnoma, który nie miał ochoty na żadne wielkie rozmowy i inne cuda tego typu. Poza wybranymi elementami, jakie sprawiały mu przyjemność, a elementem takim był Terry, którego najzwyczajniej w świecie zaprosił na spacer po lesie, uznając, że wędrówka dobrze im zrobi, bo ciągłe siedzenie w miejscu nie było aż tak zabawne. Chociaż pewnie dla większości osób wędrowanie po lesie również zabawne nie było, ale jemu akurat sprawiało przyjemność, nawet jeśli człowiek się gubił. - Zrobiło się jakoś zimno - rzucił, kiedy skręcili ze ścieżki, szukając przejścia dalej, a temperatura dookoła nich faktycznie jakby się obniżyła. Wiedział, oczywiście, że las miał takie właściwości, inaczej trzymał słońce, inaczej się chłodził, ale prawda była taka, że zrobiło się po prostu lodowato i to spowodowało, że Ian poczuł, jak przez jego żołądek przetoczyło się ukłucie niepewności.
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Cała ta sytuacja ich obojga nie napawała optymizmem. Sam blondyn miał wrażenie jakby fakt, że jednak nie jest piękną dziewką rozczarował Santo. No co jednak mógł zrobić. Było co jest i raczej nie da się tego zmienić. Sam Addams raczej nie planował zmiany płci. Chociaż chyba nie musiał skoro i tak był w stanie kogoś zainteresować, nawet jeśli tylko na złudną zabawną chwilę. - Nie dzięki, nie palę. - Wymamrotał krzywiąc się lekko. W zasadzie nie lubił zapachu papierosów, dla niego to było coś zbędnego. Mimo wszystko dalej kucał. ciekaw tego co zrobi Santo. Zauważył też jak jego wzrok prześlizgnął się po twarzy. Sam Addams miał raczej ciemne oczy. W tej ciemnicy ciężko było powiedzieć, że miały one brązowo-zielony kolor. -Skończ waść.. #Wstydu oszczędź - Mruknął niepocieszony tym jak został oceniony. Dziewczynką? to nie było coś co chłopak chciałby usłyszeć.. Zwłaszcza od drugiego chłopaka. W końcu nie wiedział czy to komplement czy może wręcz przeciwnie, miało prześmiewczy wyraz. Tym razem, jakoś podświadomie stawiał na to drugie. Z zaciekawieniem spoglądał jak ten zajmuje się swoją noga. Jakoś tak też milczał nie bardzo wiedząc co więcej powiedzieć w takim momencie. Cała zaistniałą sytuacja byłą co najmniej dziwna i lekko nieprzyjemna? Jednak po chwili z głębszym westchnięciem uniósł się do pionku. Skoro Notte i tak zignorował a raczej odrzucił jego dobre chęci. -Nic? Zwyczajnie chciałem pozwiedzać.. szedłem sobie i zobaczyłem ten.. Sznur..Wiszący z gałęzi. - Wyjaśnił w jakże prosty i lakoniczny sposób. Jednak taka prawda. Nie było tutaj żadnego drugiego dna czy podtekstu... Max nie próbował skrócić swojego, jakże marnego żywota, kochał je za bardzo. Więc Włoch pomylił się z oceną kolejny raz. Robi się ich coraz więcej, do ilu dobijemy ostatecznie? Tylko przyszłość pokaże. - A Ty? Raczej nie wyglądasz na osobę szukającą takich miejsc czy dziewczyn.. W potrzebie.. - Tutaj jego brew uniosła się lekko sugestywnie a usta wygięły w lekkim uśmieszku.
Choć urodził i wychował się w jednym z największych szkockich miast, Terry nie nazwałby siebie mieszczuchem. To prawda, kochał Edynburg i z całego serca wierzył, że było to jego miejsce na świecie, ale miał stosunek dość ambiwalentny do pozostałych wielkomiejskich metropolii. Nie żeby zwiedził ich jakoś szczególnie wiele - poza Londynem nie był tak naprawdę w żadnym naprawdę dużym mieście, ale sama idea ogromnego konglomeratu, gdzie wszystkim się gdzieś śpieszy i nikt tak naprawdę nikogo nie zna wydawała mu się niczym wyjęta z dystopijnego horroru. Nie, Terry uwielbiał Edynburg za jego unikatową atmosferę, która bardziej kojarzyła mu się z niewielkim miasteczkiem gdzieś pośrodku niczego, niż betonową dżunglą, lecz jednocześnie dawała te same możliwości, co kilkumilionowe metropolie. Stare kamienne budynki, brukowane uliczki i otaczające miasto wzgórza przemawiały do chłopaka bardziej niż oszklone biurowce, drapacze chmur i niewielkie parki wciśnięte na siłę między drogi szybkiego ruchu. Może dlatego tak bardzo podobało mu się na Podlasiu. Otaczająca ich zewsząd natura miała w sobie coś dzikiego, niemal pierwotnego, przez co Terry wyobrażał sobie, że życie na tych terenach dzisiaj wcale nie różniło się tak bardzo od tego sprzed kilkudziesięciu a może i kilkuset lat temu. I choć na dłuższą metę zapewne nie chciałby tu zamieszkać, to wizja spędzenia kilku tygodni pośród zapierającej dech w piersiach przyrody, która zdawała się niemal emanować jakąś dawno zapomnianą magią napawała Puchona prawdziwą ekscytacją. Nie oponował więc, kiedy Ian zaproponował mu wspólną przechadzkę po lesie – i tak zamierzał odkryć wszystko, co Podlasie miało do zaoferowania, a nie od dziś wiadomo, że wszelkie przygody najlepiej przeżywa się wspólnie. Zapakował więc do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy i wysmarowany aż po czubek piegowatego nosa kremem z filtrem ruszył za przyjacielem w głąb puszczy. Nie przeszkadzało mu ani to, że nie mieli przed sobą żadnego konkretnego celu, ani to że Krukon nie należał do osób najbardziej gadatliwych – szesnastolatek czerpał przyjemność z samego tylko wspólnie spędzonego czasu, a gadać potrafił tyle, że starczyło za ich dwójkę, toteż spacer upłynął mu w beztroskiej, przyjemnej atmosferze. ¬- Co ty byś beze mnie zrobił, co? – zaśmiał się, wyciągając z plecaka bluzę i rzucając ją w stronę kolegi – Niech no jeszcze kiedyś usłyszę, jak biadolisz, że jest ze mnie zmarzluch. – posłał chłopakowi rozbawione spojrzenie, choć sam miał już na sobie grubą flanelową koszulę. Korzystając z krótkiej przerwy, Terry rozejrzał się dookoła po wyjątkowo ciemnym jak na tę porę dnia zagajniku. - Słuchaj stary, nie żebym wątpił w Twoją orientację w terenie, ale tutaj nawet światło słoneczne nie dociera.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Bandurki nie obeszły się z nim łagodnie, by nie powiedzieć, że naprawdę zrobiły mu krzywdę. Szarpały go, ciągnęły i biły, bo to wyraźnie sprawiało im przyjemność, zachowywały się tak źle, jak tylko było to możliwe, prowadząc go przez las, znajdując w tym prawdziwą, niekłamaną przyjemność. Trudno było powiedzieć, czy coś mogło je zatrzymać, czy istniał sposób na to, żeby nad nimi jakoś zapanować, ale prawdę mówiąc, Chris go nie widział. Zaklęcia, prośby, groźby, czy próby teleportacji nie miały szans w starciu z biesami, które zawsze, za każdym razem, były w stanie go dosięgnąć. Nie wiedział, co mógłby jeszcze zrobić, żeby im się sprzeciwić, a kiedy odkrył, że gdy pozostawał bierny, były dla niego nieco łagodniejsze, dał się im wlec przez leśne runo, aż w końcu wylądował w korzeniach jakiegoś drzewa, by wkrótce zdać sobie sprawę z tego, że biesy go opuściły. Z zadowoleniem, z przyjemnością, ogólnie sprawiając wrażenie, jakby w końcu otrzymały to, czego chciały, jakby były pewne, że mają to, co mieć powinny. Christopher poruszył się niepewnie, mając nieprzyjemne wrażenie, że bolał go dosłownie każdy kawałek ciała, a potem klęknął, orientując się, że wyglądał zapewne, jak siedem nieszczęść. Nie czuł się najlepiej, nie miał również pojęcia, jak daleko w las wyciągnęły go biesy, ale rozejrzał się uważnie, starając się ustalić jakoś swoje położenie. Miał wrażenie, że wciąż kręciło mu się w głowie, że ledwo był w stanie utrzymać pion i zdecydowanie nie miał ochoty na ponowne spotkanie z tymi akurat demonami. Nie sprawiało mu to najmniejszej przyjemności i podejrzewał, że ktokolwiek, kto by miał z nimi nieprzyjemność, uznałby to samo. Zielarz poruszył się lekko, szukając jakiejś wygodniejszej pozycji, czując, że to nie było najlepsze miejsce, choć jeszcze nie miał pełnej świadomości dlaczego. Na razie czuł, że bolą go świeże siniaki, a w uszach mu dzwoniło, przez co w pierwszej chwili nie usłyszał rumoru, jaki najwyraźniej robił ktoś, kto się tutaj również zbliżał.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
To, że Terry mógł mówić, a Ian mógł słuchać, było dla nich jak zbawienie, chociaż w obecności Puchona, Krukon nie zachowywał się już tak skończenie głupio i wiedział, jak wyrażać słowa, które składały się w zdania. Nie musiał również zachowywać się, jakby był wiatrakiem, wymachując rękami, próbując w ten sposób obronić się przed tym, co się działo, przed ludźmi, którzy chcieli go poznać. Mógł również, dokładnie tak jak teraz, po prostu iść przed siebie, rozglądając się i podziwiając piękno przyrody, zapadać się w ten las, który pewnie miał całe mnóstwo tajemnic. Właściwie musiał przyznać, że w tej chwili czuł się nieco, jak jego przodkowie, którzy przemierzali kiedyś Szkocję, wędrując pośród lasów i biorąc udział w niejednej walce. Ian, ponieważ wychował się z dala od czarodziejskiego świata, marzył kiedyś, by być takim wojownikiem z dawnych czasów, żeby mieć ciężki miecz i w odpowiednio założonym kilcie kryć się po lasach i zamkach, zdobywając chwałę dla swojego klanu. Brzmiało szaleńczo albo jakby prosto z książki, ale prawda była taka, że jego obecne życie też było dokładnie takie, jak z bajki, tylko zupełnie innej. Czasami nadal zastawiał się, jak to było możliwe, że został obdarzony magią, skąd się wzięła i co miał z nią zrobić i zawsze wspominał wtedy Terry'emu, że to dokładnie jak z książki tej, tamtej albo owamtej, jaką przeczytał. Był po prostu bohaterem powieści i to było na swój sposób niesamowite. - Dostał kataru i wylądował u szeptuchy? Albo padł tutaj na leśne runo, gdzie znalazłaby mnie jakaś rusałka i zabrałaby mnie do swojego królestwa, gdzie musiałbym odkryć tajemnicę i wtedy dopiero zostałbym bohaterem - stwierdził, nawiązując nieco do książek, które faktycznie czytywał, ale podziękował za ubranie, bo faktycznie robiło się tutaj jakoś mroźnie, a do tego Terry miał rację, twierdząc, że trafili w jakieś dziwne miejsce. I Ian rozejrzał się uważnie, starając się dostrzec niebo albo mech na pniach, tylko nic takiego nie było, a przynajmniej on tego nie dostrzegał. - Możemy się cofnąć, chociaż powiem ci, że ta okolica wygląda jakoś, no, dziwnie tak samo? Może to ten cały gaj, o którym tyle opowiadają? Słyszałeś, nie? Jakieś święte miejsce, do którego nie można wejść tak sobie - odpowiedział, nie mając pojęcia, że w ich stronę zmierzał jeden z okolicznych biesów, a zimno i mróz jedynie zwiastowały jego powolne nadejście.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Już nad mostem stracił do nich cierpliwość. Szarpały go i popychały, jakby był jakimś przedmiotem, a nie rosłym, grubym chłopem. Odgrażał się im, a jakże, przez cały czas trwania tej napaści, aż zapadła cisza, a jego ogarnął bezruch, bo biesy wepchnęły go w krzaczory i znikły. - Co do kurwyyy... - wyjęczał boleśnie, leżąc chwilę w wysokiej trawie, chaszczach i pajęczynach, rozważając, czy może by tak sobie tu nie zostać jednak na dłużej. Cisza, spokój, nikt nie bije. Leżąc tak, spojrzał w niebo, którego pomiędzy gęstą koroną drzew i tak nie było widać, za to było widać coś innego. Kołyszącego się delikatnie na wietrze w sposób złowieszczy, ale jakże obojętny. Locke wiedział, co to jest. Skłamałby sam przed sobą, gdyby nie myślał o tym przynajmniej kilka razy w ciągu ostatniego pół roku. Ze spojrzeniem praktycznie przyklejonym do pętli wyczołgał się z krzaków, czując, jak łomocze mu serce. Podlasie było magicznym miejscem, ziemia miała swoją moc. Czy to sugestia, by ...to zrobił? Stał pod drzewem jak debil przez długą chwilę, walcząc sam ze sobą. Nie chciał, ale powinien, nie mógł, ale musiał. Ostatecznie rzucił zaklęcie odplątujące i zwinął wisielczą pętlę, by ukryć ją w plecaku i ukucnął, chowając twarz w dłoniach na kilka długich oddechów. Uciekaj, Lockie, uciekaj. Zaczął się przedzierać przez krzaki, gubiąc w ogóle kierunek ze trzy razy i chyba dwa razy zawracając, bo gęstwiny były nie do przebycia, aż nie zobaczył człowieka, którego widok przyniósł mu niemałą ulgę. - Profesorze Walsh! - zawołał niemal z radością - O na Merlina jak dobrze, że tu nie jestem sam. - przyznał. Jakoś przyznawanie sie do strachów pedagogom przychodziło mu łatwiej, niż rówieśnikom, przed którymi czuł obowiązek kretyna zgrywać chojraka.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wbrew pozorom to właśnie tę cichą, spokojną wersję krukona Terry cenił najbardziej, bynajmniej nie dlatego, że miał coś przeciwko Ianowi - wręcz przeciwnie, chłopak imponował mu wiedzą i umiejętnością odnalezienia się niemal w każdej sytuacji… lub przynajmniej talentem, by sprawiać takie wrażenie. Puchon nadstawiał ucha, ilekroć Ian zasypywał go ciekawostkami na najróżniejsze tematy lub opowiadał o czymś, o czym Terry nie miał zielonego pojęcia, a kiedy krukonowi zdarzało się wpadać w stan gorączkowego paplania nierzadko okraszonego żywą gestykulacją, Anderson bez zastanowienia doń dołączał, nawet jeśli koniec końców wychodził przy tym na ostatniego debila. Zdawał sobie jednak sprawę, że chłopak ma mimo wszystko naturę raczej spokojniejszą, toteż najbardziej cieszyły go właśnie te chwile, które spędzali w ciszy lub kiedy to on przejmował prym w rozmowie, a Ian słuchał, wtrącając się wtedy, kiedy chciał, a nie dlatego, że tak wypadało. Puchon odczuwał pewnego rodzaju satysfakcję na myśl, że przyjaciel czuł się w jego towarzystwie na tyle swobodnie, że nie miał potrzeby na siłę udawać przebojowego. - Mhm, rusałka. - na piegowatej twarzy pojawiło się rozbawienie - Na pewno są łatwiejsze sposoby, żeby wpaść w oko leśnym duchom. Takie bez uszczerbku na zdrowiu na przykład. Powstrzymał się od bardziej sugestywnego komentarza, który choć jemu samemu wydawał się niezwykle zabawny, to mimo wszystko obawiał się, że Ian mógłby być innego zdania, a nie chciał przecież wprawić kolegi w zakłopotanie. Rany, chyba za dużo czasu spędzał w towarzystwie Lockie’go… - E tam! - machnął ręką, kierując się głębiej w las - Cofnąć można się zawsze, a kto wie, czy trafilibyśmy tu drugi raz. Najwyżej zawołasz na pomoc te twoje rusałki. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale w jego głosie nie było ani śladu drwiny. - Coś tam słyszałem, ale sam nie wiem… Nie tak sobie wyobrażałem ten cały gaj. - za każdym razem, kiedy udało mu się podsłuchać, jak ktoś opowiadał o tutejszej świętej puszczy, Terry odnosił wrażenie, że było to miejsce gęste od magii, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Tu, gdzie się teraz znajdowali, chłopak nie czuł nic niezwykłego - ot nieco ciemniejszy fragment lasu, z dala od głównej ścieżki. - Chodź idziemy dalej, raz kozie śmierć. - przeszedł kawałek naprzód, wyprzedzając Iana, nim odwrócił się ponownie w jego stronę - W sumie gdybyś miał zgadywać… - na piegowatej twarzy zamajaczył łobuzerski uśmiech, a kolejnych kilka kroków Puchon pokonał tyłem, nie spuszczając wzroku z kolegi - Jaka jest najgorsza rzecz, którą moglibyśmy spotkać. Najgorszy możliwy scenariusz. - w błękitnych oczach na moment zatańczyły psotne ogniki, nim wtem coś otarło się o jego ramię, sprawiając, że chłopak niemal wyzionął ducha - Co do…?!
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris był wciąż oszołomiony tym, co się wydarzyło, wciąż nie wiedział, co powinien zrobić, czym powinien się zająć, jak powinien się zachować i do czego powinien zmierzać. Właściwie jedyne, czego był pewien, to to, że był obolały, że miał naprawdę dość tej przygody z bandurkami i z chęcią pokazałby im mimo wszystko, gdzie raki zimują. Musiał przyznać, że syczuchy były już uprzejmiejsze i przyjemniejsze, były zdecydowanie milsze, niż biesy, jakie najwyraźniej nie zamierzały dać mu spokoju i chciały, ze wszystkich sił, oczywiście, napsuć mu krwi. Nie miał pojęcia, co takiego im zrobił, jak je rozgniewał i co do tego doprowadziło, ale nie wiedział, czy poszukiwania cokolwiek dadzą albo cokolwiek zmienią. Tym bardziej że znajdował się teraz w miejscu, w jakim znajdować się nie chciał, a poczucie, że nie powinno go tutaj być, było niezwykle wręcz dojmujące, by nie powiedzieć, że skrajnie oszałamiające. Czuł lęk, coś, co pełzało pod jego skórą, coś, co kazało mu stąd uciekać, choć nie wiedział, dlaczego było to dla niego aż tak istotne. Musiał jednak zniknąć, musiał biec, musiał zapomnieć, o ile, oczywiście, dałby radę się podnieść. - Panie Swansea - odparł, gdy został zaskoczony przez jego okrzyk i spojrzał na niego, zastanawiając się, jak Lockie tutaj trafił. Drzewo, pod którym siedział, było bowiem niezbyt przyjemne, biła od niego potworna aura, a gdy przyjrzał mu się nieco uważniej, dostrzegł również resztę liny, coś, co nie było ani trochę przyjazne, co nie miało w sobie niczego miłego. Chris zaczął się zastanawiać, czy jakimś cudem trafili do tego okrytego złą sławą drzewa wisielców, o jakim słyszał, ale wydawało mu się to z jakiegoś powodu niezbyt prawdopodobne. Po co bandurki miałyby go tutaj wyciągnąć? - Niezbyt przyjemne okoliczności na spotkanie. Wygląda na to, że zgubił się pan gdzieś na trakcie? Czy może pana również porwały biesy o bardzo mało miłym usposobieniu? - dodał, podnosząc się powoli, bo jednak jego ciało naprawdę było obolałe po biciu, jakiego doświadczyło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Ian bardzo doceniał to, że miał przy sobie człowieka, przy którym mógł być sobą i nie musiał robić z siebie błazna, żeby cokolwiek osiągnąć, pokazać albo udowodnić. Lubił to, że Terry tolerował go takiego, jakim był, że nie wymuszał na nim bycia przebojowym, że nie wymuszał na nim nadmiernej dojrzałości albo czegokolwiek innego, zwyczajnie przyjmując to, co się działo i uważając, że tak było dobrze. Dzięki temu nie musiał paplać bezsensownie, zwyczajnie dzieląc się swoimi myślami wtedy, kiedy miał na to ochotę, chociaż czasami naprawdę zdawał się zapalać, brzmiąc wtedy jak silnik startującego odrzutowca, który po prostu wyrzucał z siebie dosłownie wszystko, chcąc osiągnąć wszystko i nie zamierzając zatrzymywać się nawet na moment. To jednak nie było aż tak częste, bo Ian zwyczajnie nie miał w zwyczaju narzucać innym swojej obecności, chyba że akurat przeżywał jeden z tych kryzysów, kiedy nie chciał być jedynie cieniem i próbował być bardzo zabawny. - Och, wiesz, tam... od razu wpadać w oko! - burknął, śmiejąc się, ale jego policzki gwałtownie pokryły się rumieńcem, zdradzając, że Ian nie bardzo miał doświadczenie w jakichś romantycznych uniesieniach i prawdę powiedziawszy, dziewczyny podziwiał z pewnej odległości, czasami jednak zazdroszcząc swoim znajomym, którzy mieli za sobą pierwsze związki, trzymanie się za ręce, pocałunki i całą resztę. Sam czuł, że jeszcze wcale do tego nie dorósł, chociaż oczywiście, gdzieś tam podświadomie go to fascynowało i pociągało. - Prędzej pewnie udałoby mi się zawołać te biesy, podobno kręcą się dosłownie wszędzie i wciskają się, gdzie chcą - stwierdził nieco markotnie, ciągle zarumieniony, ale zaraz rozejrzał się uważnie, żeby ocenić sytuację, czując jednocześnie, że robiło mu się coraz zimniej, a to było już absolutnie dziwne i wcale mu się nie podobało. Okolica jednak nie wyglądała aż tak strasznie, nie była również, przynajmniej jego zdaniem, żadnym prastarym borem. - Może jesteśmy na obrzeżach gaju, co? Sam nie wiem, nie znam się aż tak na takich rzeczach, ale podobno te całe gaje były zawsze jakoś, no, odgrodzone od reszty lasu - dodał. A później Terry postanowił być bohaterskim Puchonem i ruszył przed nim w gęstniejący las, w tę ciemność, jaka powoli zaczęła ich otaczać, sięgając oczywiście po pytania, po których człowiekowi jeżyły się włosy. Ian był prawie pewien, że dostał gęsiej skórki, był również pewien, że było tutaj tak zimno, jakby zaraz miała nadejść zima i trzaskający mróz, toteż pytanie Terry'ego wydawało mu się co najmniej, cóż, na miejscu. Bo odpowiadało klimatowi, w jakim się znaleźli. - Najgorszy możliwy scenariusz to biesy groźne jak czarnoksiężnicy - zawyrokował w końcu, mniej więcej w chwili, w której jego przyjaciel uderzył w sznur. Bo to był sznur, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości i aż przełknął ślinę, gdy zorientował się, co to oznaczało. Ale zanim się odezwał, sznur i drzewo zaczęło pokrywać się szronem, a on dostrzegł za plecami Terry'ego biesa i aż wrzasnął, wyrzucając z siebie wszystkie te informacje na raz, chociaż pewnie nie miały przez to ani ładu, ani składu.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się dziwnie przepraszająco, jakby to była jakaś jego wina, że tu wylądował i również się rozejrzał, chociaż wcale nie chciał się rozglądać, wcale nie chciał patrzeć na nic w okolicy. - No faktycznie. - przyznał, naciągając krawędzie bluzy na dłonie i pocierając sobie kark palcami - Takie małe gówna zaczęły mną szarpać, potem niby przestały, a potem wylądowałem tu. - wyjaśnił całkiem bez sensu, ale tez nie potrafił tego lepiej ubrać w słowa- Co gorsza, wszystko mnie boli, jakby mnie kto bił kijami. A nie bił. Pamiętałbym. - uniósł sceptycznie brwi, bo i przy każdym ruchu czuł specyficzne boleści mięśni, jak przy uderzeniu się w coś, tylko że tym razem jakby czuł to wszędzie. Spojrzał na drzewo, pod którym stali i zamilkł na chwilę, obserwując jego łukowato wygięte konary. Wziął głębszy wdech, myśląc o tym, że nie wierzy w żadne omeny, że to żadna wróżba, że te ziemie, choć magiczne, wcale nie musiały popychać go ku czemukolwiek. Że sam przypisał zbyt wiele temu miejscu, temu Podlasiu całemu. Potrząsnął głową. - Profesorze. Mówi się, że rośliny lepiej rosną, jak im się puszcza muzykę klasyczną, nie? - spojrzał na niego - Czy to znaczy, że pamiętają? Że... naciągają tym, co się wokół nich dzieje? - krążył wokół tematu drzewa wisielców, ale wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by się domyśleć, do czego zmierzał, zerkając raz po raz na ponure drzewo. Cała ta okolica objęta była dziwnym chłodem. Zagadkową ciemnością, mimo że nie było ciemno, to jednak w duszy jakby czarniej, na sercu ciężej. Wzdrygnął się ponownie i rozejrzał. - Zgaduje, że Pan też nie zdążył zorientować się, dokąd Pana ciągną i obaj nie wiemy, którędy do wyjścia?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie uważał, żeby to była wina Lockiego i ze zrozumieniem pokiwał głową, kiedy ten wspomniał o biesach, dodając, że owszem, jego również właśnie coś podobnego tutaj przyciągnęło. To zaś oznaczało, że obaj byli tutaj wbrew własnej woli i nie mieli najmniejszej ochoty na to, by przebywać w okolicy drzewa, jakie nie prezentowało się najlepiej. Prawdę mówiąc, nic nie prezentowało się tutaj dobrze, wręcz przeciwnie, znajdowali się w miejscu, jakie odstraszało i zielarz czuł całym sobą, że chciał stąd jak najszybciej zniknąć. Problem jednak polegał na tym, jak bardzo był poturbowany. - Prawda? Mam wrażenie, że coś mi połamały, chociaż to wręcz niemożliwe. Ale ciało aż krzyczy, że chciałoby się po prostu położyć i odpocząć - zgodził się, ciężko wzdychając, bo doskonale wiedział, że tego zrobić nie mógł. To byłoby, mimo wszystko, jedno z najgorszych możliwych rozwiązań i chciał uniknąć go z całych sił. Nie chciał również, zdecydowanie, żeby zatrzymali się tutaj na nazbyt długo, bo jedynie Merlin raczył wiedzieć, co dokładnie by ich wtedy spotkało. A niebezpieczeństwa lepiej było unikać, więc Chris powoli się podniósł, starając się nie poddać zwątpieniu. - Cóż, rośliny są zależne od tego, co je otacza, ale jeśli pytasz mnie, czy czują, czy zapamiętują, to jestem zdania, że jak najbardziej tak. Ostatecznie choćby brzytwotrawa rośnie tam, gdzie przelano krew. Chcesz zapytać mnie o drzewo, które jest za moimi plecami, prawda? Przeraża mnie, ma w sobie coś obcego i nie jest już... drzewem - odpowiedział w formie wyjaśnienia, a jego głos nawet lekko zadrżał, jasno pokazując, że cała ta sprawa ani trochę mu się nie podobała. Nie chciał być w nią wciągany, nie chciał tutaj być, zupełnie, jakby to, co tutaj było, wkradało się powoli do jego umysłu i osadzało się tam, jak jakiś pył. - Nie, niestety nie. Możemy jednak po prostu iść przed siebie, szukając wskazówek, które nam pomogą. Im szybciej, tym zdecydowanie lepiej - dodał, nie oglądając się, chociaż miał wrażenie, że ciemność tego miejsca i tak była w stanie opleść go ciasno ramionami.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Bycie sobą - z tym chłopak zdecydowanie miał problem, na samą bowiem myśl, że mógłby w Hogwarcie zachowywać się tak, jak to miało miejsce poza szkołą, Terry’ego oblewały zimne poty. Wolał sobie nawet nie wyobrażać, z iloma kpiącymi uśmieszkami i spojrzeniami pełnymi politowania miałby do czynienia, gdyby pozwolił sobie na w pełni swobodne zachowanie wśród osób, które całe życie wychowywały się w otoczeniu magii, a do osób niemagicznych mieli często stosunek w najlepszym wypadku protekcjonalny. Żarty, których nikt by nie zrozumiał czy fascynacja rzeczami, które dla ludzi obcujących z czarami na co dzień mogły wydawać się absurdalne lub zwyczajnie głupie… Nie lepiej nie kusić losu. Puchon prędko nauczył się trzymać w ryzach swoją nadpobudliwość i gadulstwo, starając się zachowywać z mniejszą pochopnością, zamiast tego ostrożnie rozważając, co przyniesie mu najmniej problemów. Z energicznego chłopca stał się wycofany i nieśmiały, odżywając dopiero w towarzystwie kilku naprawdę bliskich przyjaciół. I choć mieli z Ianem charaktery dość odmienne, a także wychowywali się w zupełnie różnych środowiskach, to jednak nieoczekiwana zmiana środowiska sprawiła, że łatwiej było im nawiązać nić porozumienia, która z czasem przerodziła się w nieoczekiwaną przyjaźń. Terry czasem żartował sobie, że gdyby poznali się poza Hogwartem, prawdopodobnie nigdy by się nie polubili, w końcu całe najbliższe otoczenie Puchona podchodziło z rezerwą do osób z wyższej warstwy społecznej – „ważniaków” jak ich złośliwie nazywali. Nie wspominając nawet o tym, że Ian pochodził z niezbyt lubianego w stolicy Glasgow. Tak się jednak złożyło, że mimo początkowego onieśmielenia, udało im się znaleźć wspólny język, który zapoczątkował ów niepospolitą relację. - No co? Na pewno znasz jakąś historię o leśnej wróżce która zakochała się w zabłąkanym wędrowcu… - naigrywał się dalej, choć oboje dobrze wiedzieli, że sam Puchon też nie mógł się pochwalić ani jedną romantyczną relacją, a już na pewno nie z jakąkolwiek dziewczyną. Taki z niego był spec od związków damsko-męskich. - Tak, widziałem kilka, ale póki co żaden mnie nie zaczepił. – pokiwał głową, nie zwracając większej uwagi na zmianę tematu. Prawdę mówiąc, kiedy już się rozgadał, szesnastolatek mógł rozmawiać o wszystkim, nawet jeśli wychodził przy tym na skończonego debila. – Ciekawe czym właściwie są. Duchami? Czy może bardziej stworzeniami jak centaury czy trytony? W każdym razie wyglądają przerażająco. – widział biesy tylko z daleka, ale mimo wszystko wydawały mu się w jakiś pokrętny sposób pasować do miejsca, w którym spędzali wakacje. Podlasie może i sprawiało wrażenie sielskiego, ale miało w sobie także pewien pierwotny czar, związany z dziką, nieujarzmioną naturą i zakamarkami nadal nieodkrytymi przez człowieka. Prastare stwory chroniące tutejszą puszcze wpisywały się więc idealnie w to wyobrażenie. - Na mnie nie licz, ja się w ogóle nie znam na zaczarowanych enklawach. – przyznał bez bicia i wzruszył ramionami. Gdyby towarzyszył mu ktoś inny, Terry zapewne starałby się utrzymać pozory człowieka obytego w magicznym świecie i jego zwyczajach, ale przed krukonem nie musiał udawać mądrzejszego niż był w rzeczywistości. Nie mogło być wątpliwości, który z nich lepiej odnajdywał się w czarodziejskiej społeczności… ani który z nich był bardziej nierozsądny. Puchon ruszył przed siebie jak gdyby nigdy nic wymijając kolegę i wchodząc głębiej w las, teraz już zupełnie zbaczając z wydeptanej ścieżki. Taki już był, działał zanim zdążył się zastanowić nad konsekwencjami, traktując wszystko jako potencjalną przygodę i za nic mając jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Do tej pory udawało mu się zresztą wychodzić z wszelkich tarapatów obronną ręką, chłopak nie miał więc powodów, by kwestionować swoje podejście do życia. - Uuuu, tajemniczo. – zawyrokował, nadal szczerząc się jak głupi do sera, odwrócony plecami do kierunku wędrówki - Ale musisz dać mi więcej szczegółów. Najgorsza rzecz, którą ten bies mógłby nam zrobić to… ? - pochłonięty rozmową, nawet nie zauważył, że wyszli na nieco mniej zarośniętą polanę, na której głównym punktem orientacyjnym było posępnie wyglądające drzewo, z gałęzi którego zwieszało się kilka budzących grozę sznurów. To właśnie jeden z nich musnął chłopaka w ramię, jednak zanim Terry zdążył się choćby odwrócić, zobaczył wymalowane na twarzy towarzysza przerażenie, a chwilę później w powietrzu rozległ się przeszywający wnętrzności wrzask, który na dobre starł uśmieszek z piegowatej twarzy Andersona. Chłopak w jednej chwili odwrócił się na pięcie i wyciągnął przed siebie różdżkę gotów w każdej chwili wyczarować tarczę między nimi a potencjalnym zagrożeniem. Od razu dostrzegł, co tak wystraszyło Krukona, szczególnie biorąc pod uwagę ich niedawne przekomarzanki. Kilka kroków przed nimi stał najprawdziwszy bies, wyraźnie odznaczając się na tle pokrytych szronem konarów i krzewów. Trudno powiedzieć, czego szesnastolatek się spodziewał, ale na pewno nie było to spotkanie z Podlaską królową śniegu. - No już, zjeżdżaj stąd! – krzyknął, podnosząc różdżkę nieco wyżej i celując w pierś napastnika, ten jednak nawet nie drgnął i gdyby powietrze wokół nich nie zrobiło się jeszcze chłodniejsze, Terry miałby wątpliwości, czy bies w ogóle go usłyszał. Nic nie wskazywało także na to, by stworzenie zamierzało na nich zaszarżować lub w inny sposób przejść do ataku, chociaż kto je tam wie – bies po prostu stał i roztaczał wokół lodowatą aurę. Czując silny opór przed rzuceniem jakiegokolwiek agresywnego zaklęcia, Terry zdecydował się wreszcie na przyzwanie nieszkodliwej błyskawicy, która poza oślepiającym światłem i głośnym hukiem nie mogła zrobić nikomu krzywdy. Liczył, że w ten sposób odstraszy biesa, nie prowokując go jednocześnie do agresji. Trudno powiedzieć, czy Puchon miał więcej szczęścia czy rozumu, ale stworzenie faktycznie rozpłynęło się w powietrzu, pozostawiając jednak za sobą nieprzyjemny chłód. - Ja pierdole, tego się nie spodziewałem. – wypuścił wstrzymywany w płucach oddech, który objawił się w postaci obłoku pary, zupełnie jakby zamiast sierpnia mieli środek zimy. – Nic ci nie jest?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zrobił dziwnie błogą minę, na moment, bo ponura atmosfera miejsca szybko zmieniła jego nastawienie. Niemniej myśl o tym, by położyć się i poleżeć wydawała się wybitna. Ostatnio przymierzał się, żeby jednak zanurzyć się w wodzie gdzieś, na chwilę, dla ostudzenia ciała i klątw, a teraz? Czuł, że kąpiel w zimnej rzece mogłaby tylko pomóc na tę obolałość, na siniaki, które niemal czuł, jak mu się pojawiają na całym ciele. Przygryzł wnętrze policzka, bo i jego nie napawała optymizmem wizja relaksu w tym miejscu, a kiedy profesor zaczął temat roślin, jego spojrzenie mimowolnie odbiegło w stronę szarego pnia za jego plecami. - Nie jest... drzewem? - przebiegł go jakiś dreszcz. Wiedział, że emocje to pewien rodzaj niepisanej magii, domyślał się, że ich wpływ na wszystko i wszystkich jest niebagatelny. Czy to, czym stało się to drzewo, było dziełem czarów, czy ludzi, którzy wybrali je na koniec swojego żywota?- Wole te pola pełne maków i złote łany zbóż. - przyznał słabym tonem, obserwując drzewo, jakby miało się ono zaraz odwrócić i spojrzeć na niego wzrokiem bazyliszka. Zaraz pokiwał głową i rozejrzał się, w poszukiwaniu jakiegoś przerzedzenia w tych gęstwinach. Przed chwilą tędy szedł, próbując uciec od drzewa, ale ostatecznie wrócił pod jego ponurą kolumnę. Może z zielarzem łatwiej będzie odkryć zróżnicowanie okolicznej flory i wydostanie się stąd, bo podzielał pośpiech. - Coś... profesor już zwiedzał? - zagaił słabym tonem, chcąc odciągnąć myśli i uwagę od drzewa wisielców.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Odpoczywać i to błogo leżąc, mogli w innym, zdecydowanie bardziej sprzyjającym miejscu, w którym naprawdę mogliby odpocząć, gdzie mogliby patrzeć w niebo i o niczym nie myśleć. Chris sądził, że taki powrót do przyczepy właśnie mu się przyda, że zwyczajnie będzie mógł na chwilę zapomnieć, zatracić się, zniknąć. Wydawało mu się to najlepszym rozwiązaniem, tym bardziej że przebywanie w pobliżu tego drzewa na pewno nie wpływało na niego korzystnie. Jak sądził i jak widział, na Lockiego również nie, co oznaczało, że powinni jak najszybciej się stąd zbierać. Zanim to drzewo i jego okolica ich pochłoną, a tego się obawiał. - Rośliny i zwierzęta chłoną to, co je otacza. W końcu z czegoś powstała brzytwotrawa i nie ma sensu udawać, że było inaczej, prawda? A istnieje. Ale nie martw się, ja też wolę zdecydowanie pola pełne maków i chabrów, więc może zwyczajnie ich poszukajmy? Są tutaj też ozdobne ziemniaki, nie wiem, czy słyszałeś - powiedział pomimo bólu i nasilającego się strachu. Był jednak Gryfonem, który spędził wiele czasu w Zakazanym Lesie, więc nie zamierzał dać się omotać tej prastarej magii, jaka z jakiegoś powodu działała na nich tutaj o wiele mocniej. Dlatego też zaczął rozglądać się za jakimiś charakterystycznymi krzewami albo przesmykami, czymś, co mogłoby mu wskazać, gdzie dokładnie byli, a potem skinął na Lockiego, by skierowali się ku czemuś, co z daleka wyglądało jak młode brzozy. Pewności nie miał, ale pośród tego, co ich otaczało, wydawało mu się to najlepszym miejscem, w które mogliby się skierować i którym mogliby przemknąć się gdzieś dalej, nie tracąc na tym, cóż, resztek godności. - Dopiero co przechodziłem przez most syczuch. A wcześniej trafiłem w lesie na całkiem nielegalne zawody kwaczuch, tego się nie spodziewałem! A jezioro nocą jest przepiękne - odpowiedział, zaraz też dopytując Lockiego, co on już widział i gdzie mu się najbardziej podobało, wychodząc z założenia, że ta rozmowa może im pomóc, tym bardziej że nie szli jakoś niesamowicie szybko z powodu bólu i niepewności, czy dobrze się kierują.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you