C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Na końcu sadu, tam gdzie już nikt zdaje się nie zaglądać, gdzie pojawiają się pierwsze zdziczałe drzewa, jakich postanowiono nie wycinać, ustawiono kilka drewnianych leżaków. To wspaniałe miejsce na wypoczynek po długiej i żmudnej pracy albo spacerze. Panuje tutaj cisza, poza tym, że w wysokiej trawie cykają z upodobaniem świerszcze. Idealne miejsce na popas dla każdego, kto chce uciec od zgiełku, jaki panuje w grodzie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie czuł się ani lepiej, ani gorzej, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Choć, z drugiej strony, kiedy znaleźli się z dala od mieszkania, kiedy sąsiadka obiecała im, że wszystkim się zajmie, a oni powinni zająć się sobą - zupełnie, jakby wiedziała, że nie układało im się najlepiej - Max poczuł się wolny. Być może jednak tego właśnie potrzebowali, innej przestrzeni, braku pracy i pogoni za wymaganiami, jakie były przed nimi stawiane, świadomości, że za chwilę ktoś nie zapyta ich o to, jak się czuli. Max miał również dość spojrzeń współpracowników, ich dopytywania, czy aby na pewno wszystko było dobrze, czy wszystko skończyło się, jak skończyć się powinno. Tutaj, chociaż zapewniał opiekę medyczną, nie musiał kłopotać się takimi zasranymi gównami i z tego powodu czuł się wolny, chociaż wciąż nie do końca wiedział, jak powinien się zachowywać. Gniewał się, irytował, martwił i rozumiał, że sam również musi się starać, a nie tylko oczekiwać. Z drugiej jednak strony nie wiedział, czy w ogóle będzie w stanie wyrazić to, co tak naprawdę miał na myśli, nie wywołując przy okazji kolejnej kłótni, bo wydawało mu się to niemalże niemożliwe. Ostatnio wszystko było w chuj trudne, w chuj ciężkie i naprawdę nie chciał, że wszystko się wzięło i popierdoliło. Zerknął na Weia, któremu nie pomagał, mając wrażenie, że wtedy cierpiałaby nie tylko jego duma, ale również ich relacja. Szedł jednak dostatecznie powoli, żeby Huang był w stanie za nim nadążyć i nie nadwyrężał nóg. Miał nad nimi pracować, obaj zdawali sobie z tego sprawę, ale też nie mógł zwyczajnie przesadzać, żeby przypadkiem nie musieć znowu skończyć u uzdrowicieli. Rany goiły się, wszystko zdawało się wracać na swoje miejsca, ale Max wiedział, że to nie było wszystko. Nic nie działo się i nie zmieniało tak po prostu, toteż miał świadomość, że nad niektórymi kwestiami musieli pracować razem, choć jednocześnie wciąż nie wiedział, co miał mówić. Nie był sobą, nie umiał do końca być sobą, bo istniały rzeczy, jakich nie umiał zmienić, jakich nie chciał zmienić i wiedział, że podobnie będzie z Weiem, chociaż jednocześnie bardzo chciał mu pewne kwestie uświadomić. Nie dla siebie, nie dla własnych korzyści, ale po to właśnie, żeby ten w końcu zauważył, że jego życie odbiło w bardzo złym kierunku, a teraz przyszła pora na to, żeby zacząć być stanowczym. Uzdrowiciel to przerobił, przeszedł przez to, więc miał świadomość, jak do tego podchodzić, ostatecznie stawiając na swoim w wielu kwestiach, odkrywając, że życie po swojemu miało właściwie tylko plusy. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, rozglądając się po okolicy, milcząc, odnosząc wrażenie, że naprawdę nie potrafili ze sobą rozmawiać, ale nie umiał tego zmienić. Nie miał tak naprawdę nic, co mógłby powiedzieć, dlatego po prostu trwał obok Weia, pozwalając mu zbierać siły, ale nie wiedział, co miał zrobić dalej. Zbyt wiele się spieprzyło i był tego w pełni świadom, wiedział również, że jeśli ten nie zmieni swojego nastawienia do pracy, nigdy nie dojdą do porozumienia. Nie dojdą do niego również, jeśli Huang nadal będzie bawił się w zbawcę całego świata i zdaje się, że to właśnie Maxa irytowało najbardziej na świecie. Odkrywanie takich rzeczy po czasie nie było ani trochę przyjemne, a z drugiej strony uzdrowiciel cały czas miał wrażenie, że Huang w końcu pierdolnął z całej siły w ścianę i zauważył, że jego dotychczasowe życie było co najmniej dziwne.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei widział, że wciąż nic nie było nawet odrobinę tak, jak powinno. Widział, że Max ciągle zdaje się gryźć od środka, jakby stałe powstrzymywał cisnące się na usta słowa, których mógłby żałować. Próbował to ignorować, wiedząc, że ostatnia kłótnia zepchnęła ich mocno z właściwego toru, że niemal doprowadziła do rozpadu wszystkiego i nie było możliwości, aby w tak krótkim czasie wszystko się naprawiło. Ale nadzieja miała to do siebie, że pojawiała się niespodziewanie, często niechcianie i równie uparcie trwała. Huang, choć wiedział, że nie mógł oczekiwać jakichś zmian w tak krótkim czasie. To zwyczajnie nie było możliwe, a tym bardziej przy takich charakterach, jakie oni mieli. A jednak nie podobała mu się cisza, która trwała między nimi od kłótni w mieszkaniu. Zwykłe rozmowy wydawały się niemal wymuszone i choć Huang cieszył się, że Max nie wycofał się, nie przekreślił wszystkiego, nie wiedział, co miał robić dalej. Ostatecznie wspólne trwanie w milczeniu, przepełnionym gorzkimi myślami, było prostą drogą do upadku. Szedł za Maxem, podpierając się na lasce, starając się nie wydawać z siebie żadnego dźwięku, który zdradził to, że od jakiegoś czasu miał już dość spaceru. Nogi bolały go z każdym krokiem bardziej, ale chciał przekraczać limity, aby szybciej móc pozbyć się również laski. Owszem, wiedział, że nie mógł przesadzać z podobnym zachowaniem, dlatego rozglądał się za miejscem, gdzie mogliby usiąść, aby rzeczywiście odpocząć i być może porozmawiać. Prawdę mówiąc właśnie tego Huang się obawiał. Widział, że nie potrafili o ważnych dla nich kwestiach rozmawiać na spokojnie. Zawsze dochodziło do kłótni, do oskarżeń, złości i późniejszego poczucia winy. Opiekun smoków nie chciał kolejny raz szarpać się o rzeczy, które nie miały złotego środka, na które spoglądali odmiennie i żaden z nich nie chciał zmienić swojego spojrzenia. Obawiał się, że przy kolejnej kłótni, nić, jaka ich łączyła, ostatecznie pęknie, zamiast coraz ciaśniej splatać razem. Ciekawe, czy gdyby ktoś widział czerwone nici przeznaczenia, mógłby powiedzieć, że ich są połączone, czy było wręcz przeciwnie? - Usiądźmy tam na chwilę - odezwał się, gdy dostrzegł drewniane leżaki ustawione pod jabłoniami, których gałęzie uginały się od owoców. Wydawały się idealnym miejscem na odpoczynek, żeby wyprostował nogi, kładąc je przed sobą, a obecność jabłek była jedynie miłym dodatkiem, choć ze słodko-gorzkimi wspomnieniami. - Aż dziwne, że żaden z biesów nas nie zaczepia, choć jednocześnie cieszy mnie to - powiedział spokojnie, kiedy zbliżali się do leżaków i w końcu usiadł na jednym z nich. Wyraz ulgi przemknął po jego twarzy, nim znów zastąpiła go powaga z cieniem smutku i tęsknoty. Brakowało mu dni, gdy po prostu cieszyli się swoją obecnością. Dni, gdy jeszcze Max wzbraniał się przed spróbowaniem bycia razem, a on sam nie był w pełni świadom, jak może to wyglądać. Wydawało mu się wtedy, że tak naprawdę nic się nie zmieni, a tymczasem od ferii wszystko się chwiało i szukał sposobu, aby to uratować. Jednym z nich z pewnością była szczera rozmowa i właśnie z nią miał wrażenie, że mieli problem. Tak jak teraz, gdy chciał powiedzieć, że spotkał jednego biesa, przed którym uratował Gwen, a później musieli mierzyć się z utopcami, gdyż podeszli zbyt blisko wody. Nie chciał tego zatajać, mając świadomość, że Max z pewnością dowiedziałby się o tym w najmniej odpowiednim momencie. Chciał również pomówić o świętym gaju, który chciał znaleźć, jak tylko poczuje się pewniej na swoich nogach. Dlatego zerwał jedno z jabłek, aby zajmując ręce, by przy pomocy różdżki dzielić je na cząstki, poruszyć niewygodne tematy. Tak należało zrobić. - Byłem ostatnio na spacerze i widziałem Gwen, tą profesor gotowania. Nie potrafiła wyrwać się z uścisku baby jagodowej, ani sięgnąć po różdżkę. Pomogłem jej, ale przez to podszedłem za blisko wody, której obecnie unikam, a przez to zaatakowały nas utopce. Poza przewróceniem się, nic się nie wydarzyło, bo oboje poradziliśmy sobie z nimi i nie ma po tym spotkaniu, śladu w postaci zadrapań czy siniaków… Ale chciałem ci powiedzieć - mówił spokojnie, cicho, odkrawajac z pomocą różdżki kawałek jabłka, który po chwili wyciągnął w stronę Maxa, częstując go. Nie tworzył z tych niego żadnego króliczka, jak próbował w trakcie ferii, jakby to miało zapewnić spokojną rozmowę.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Było dziwnie i obaj zdawali sobie z tego sprawę, ale z różnych względów trudno było wrócić do tego, co do tej pory uznawali z normalne. Nie dało się nad tym tak po prostu przeskoczyć, tym bardziej że niektórych rzeczy nie dało się zmienić, a rozmowy zdawały się nie wchodzić w grę. I chociaż Max powtarzał sobie, że to jest konieczne, że przecież dadzą radę, nie umiał tego do końca zmienić. Czuł również irytację wywołaną tym, że Wei nie mógł się spokojnie poruszać, a jednocześnie zdawał się naginać zasady, jakie nałożył na niego rehabilitant. Z tym jednak nie mógł dyskutować, a przynajmniej nie otwarcie, bo nie znał się akurat na tej dziedzinie medycyny i jedynie widząc, że Wei nie ma siły, protestował, wiedząc, że nadwyrężenie najczęściej prowadzi do skutków odwrotnych niż zamierzone. To zaś oznaczało, że musiał znowu znaleźć jakiś złoty środek, ale ten właściwie nie istniał i trwali w takim zawieszeniu. Nie był idealny i miał tego świadomość, ale to samo odnosiło się do Weia, który w tym wszystkim czuł się najbardziej poszkodowany i miał dużą rację, ale jednocześnie Max nie mógł powiedzieć, że tak naprawdę nie był bez winy, że to, co zrobił opiekun smoków, było słuszne. Problem polegał na tym, że nie wiedział, jak miał to wyrazić i w ten sposób znajdowali się, gdzie się znajdowali, więc ze spokojem przyjął to, że usiedli w cieniu jabłoni, podciągając nogi na leżak, by usiąść po turecku, przyglądając się Weiowi, odruchowo sięgając po różdżkę, by rzucić zaklęcie uśmierzające ból. Wiedział, co mówiono, że ból rzekomo był dobry, ale większość znanych mu uzdrowicieli się z tym nie zgadzała i on również, bo ból prowadził do dalszych komplikacji. - Nie zawsze za mną chodzą, właściwie w ogóle się to nie zdarza i bardzo dobrze, bo Olę zdążyły pobić i porwać do lasu – powiedział na to cicho, przyglądając się temu, co robił Wei, pamiętając, jak ten w Himalajach również kroił jabłka i poczuł nieprzyjemny skręt żołądka. Zaraz też zamknął oczy, starając się nie poddać irracjonalnej fali wspomnień, bo te nigdy nie prowadziły go we właściwe miejsca. Nie chciał się irytować, a jednocześnie czuł, jak emocje w nim wzbierają, jak mocno marszczy brwi na każde kolejne słowo Weia i chociaż wiedział, że to nie była jego wina, czuł, że złościła go cała ta sprawa. Zupełnie, jak matkę, która miała ochotę zapytać dziecko, czy jeśli koledzy skoczą z mostu, ono też to zrobi. - Długo próbowałem zrozumieć, co tak bardzo mnie wkurwia, że nie umiem z tobą o tym porozmawiać i chyba w końcu zrozumiałem, że po prostu jesteś za dobry. Jesteś jak człowiek, który daje palec, a później pozwala zabrać rękę, zapominając o tym, że jemu też się coś należy od życia, że być może nie powinien rozmieniać się na knuty, a zostać galeonem. Większość ludzi nie może znieść tego, że ktoś jest egoistą, ale czasami sobie myślę, że chyba wolałbym to, bo z tym łatwiej jest pracować. A z tym? Pozornie nie robisz nic złego, w końcu jesteś dobrym człowiekiem, miłym dla innych, uczynnym, skłonnym do pomocy, ale właśnie to zawsze kończy się tak, że to ty obrywasz – powiedział, patrząc na Weia spod przymkniętych powiek. – Nie wiedziałeś, czego chciał Hariel i Zoe, nie wierzyłeś mi, kiedy próbowałem ci to wyjaśnić i wierzyłeś w ich czyste intencje, nie widząc, że czegoś od ciebie chcą. Zakładasz, że wszyscy twoi współpracownicy są równie dobrzy, co ty, ale tego tak naprawdę nigdy nie możesz być pewien. Mam wrażenie, że w każdym człowieku szukasz czegoś dobrego, nawet jeśli jest zły, jeśli tylko czegoś od ciebie chce. Zmiany wiele cię kosztują, ale jednocześnie nie chcesz mi znowu wierzyć, kiedy mówię ci, że twoje motta to piękne idee, ale nie możesz wierzyć w nie bezgranicznie, bez słowa krytyki, czy namysłu – dodał, z zadziwiającym spokojem, mając wrażenie, że w końcu, kiedy pozwolił, żeby te słowa wypłynęły, poczuł się lepiej. Pewnie dlatego odetchnął głęboko, a potem zacisnął powieki. – Tak, pobiegłem za Olą, żeby jej pomóc, ale to była Ola. Nie wiem, czy pomógłbym komukolwiek innemu, gdybym widział, że coś się dzieje. Próbowałem, sparzyłem się, zrozumiałem, że moje życie jest ważniejsze i nie pomogę, jeśli ktoś tego nie chce. I że jeśli nie jestem samym Merlinem, to nie zmienię czegoś, czego nie mogę zmienić. Ale ty chyba patrzysz na to zupełnie inaczej.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się z cieniem wdzięczności, gdy tylko Max rzucił zaklęcie uśmierzające ból. To była prawdziwa ulga dla niego, choć starał się nie pokazywać tego za często, czując się z tym dziwnie źle. Domyślał się jednak, że przemawiała przez niego duma, więc starał się to ignorować. Nie czując bólu mógł się za to skupić w pełni na drżeniu mięśni, świadczącym o chwilowym wyczerpaniu, wiedząc ile potrzebował odpoczywać. Zawsze mógł teleportować ich do przyczepy, ale nie lubił momentu lądowania, który zawsze wywoływał ból. - Które to były? - dopytał jeszcze Maxa o biesy, które zaatakowały Olę, po czym spojrzał na jabłko. - Warto skosztować, skoro przy nich siedzimy. To tylko jabłko - dodał w ramach zachęty, żeby Max również poczęstował się owocem, choć w jego spojrzeniu było widać, że doskonale wie, jakie wspomnienia przywodziło. Wspomnienia, które chciał częściowo zatrzeć, aby jedzenie nie wpływało na ich nastrój. Nie w taki sposób. Zaraz jednak zaczął mówić, samemu jedząc owoc, aby zająć dłonie i odzyskać nieco sił po wysiłku, jakim było dojście do tego miejsca. Nie wiedział, jakiej reakcji Maxa powinien się spodziewać i podświadomie oczekiwał kłótni, choć jednocześnie liczył na spokojną rozmowę. Była to jednak tak cicha nadzieja, że i tak poczuł cień zaskoczenia, gdy uzdrowiciel ze spokojem tłumaczył, co wywołuje w nim taką złość. I o dziwo, nie było to nic, co Huang mógł podejrzewać. Wpatrywał się w niego, pozostając nieruchomo, zapominając zupełnie, że używał zaklęcia, aby pokroić jabłko, kiedy opuścił różdżkę na uda. Szczęśliwie zaklęcie przestało działać wraz z utratą koncentracji przez opiekuna smoków, który próbował w pełni zrozumieć to, co mówił Max. W pełni zrozumieć, jak jego bycie dobrym, mogło doprowadzić go do furii. Zaraz jednak dostał odpowiedź, gdy Max kontynuował wyciągając zdarzenia z przeszłości. Co prawda Huang potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, kim był Hariel, ale sprawę z Zoe pamiętał aż za dobrze. Na wzmiankę o współpracownikach Wei odwrócił spojrzenie myśląc nie tylko o tych, z którymi trafił do Munga, ale również o pozostałych, którzy starali się utrzymać uratowane smoki przy życiu. O wszystkich, których aurorzy zamierzali przesłuchać. Choć nie chciał tego przyznawać, widział, że Max miał rację w wielu kwestiach, na które on przymykał oczy, zawsze znajdując wyjaśnienia. Dawał zbyt wiele wiary w ludzkie słowa, nie rozumiejąc częściowo ich zachowań, przez co doprowadzał do różnych sytuacji i o ile z Harielem, czy Zoe nie było niczego złego, tak jeśli mylił się w kwestii współpracowników, konsekwencje mogły być poważne. Odetchnął ciężko, czując jak nieznacznie drży jego pierś, ale nie czuł już takiej paniki, jak przy wcześniejszych kłótniach. Teraz… Rozmawiali. O trudnym temacie, ale ważnym, skoro stał się kością niezgody między nimi, skoro nie potrafili do tej pory wszystkiego jasno wyrazić. - Masz rację, inaczej na to patrzę – zgodził się z nim, w końcu na nowo patrząc na Maxa, uśmiechając się lekko, choć nieco gorzko. – Pomoc innym, gdy widzę, że jej potrzebują, a jestem zdania, że mogę im jej udzielić, jest dla mnie czymś naturalnym. Owszem, mógłbym zakryć się tutaj wychowaniem i licznymi mottami, ale nie myślę wtedy o nich. Gdybym sam był w potrzebie, chciałbym, aby ktoś wyciągnął do mnie rękę, więc staram się być tym kimś dla innych. Z pewnością byłyby sytuacje skrajne, kiedy nie ruszyłbym, kiedy nie byłbym w stanie pomóc, ale jak chociażby teraz z Gwen, wystarczyło jedno zaklęcie, aby uwolnić ją od baby jagodowej. Gdybym nie podszedł do niej bliżej, nie byłbym celem dla utopców, ale to już całkowicie mój błąd, choć nic się nie stało – mówił spokojnie, próbując wyjaśnić swoje spojrzenie na pomoc innym, na to, że Hariela wyciągał z wody, że ruszył w stronę stażysty, że pomógł Gwen, ale też na to, że próbował pomóc Maxowi od początku, jak się poznali, jak wtedy, gdy ruszył po niego do płonącego domu w Avalonie. Zawsze starał się pomóc, gdy był przekonany, że sobie poradzi. - W kwestii pomocy innym nie stawiam warunków, że ktoś musi być moim przyjacielem, bliską osobą, rodziną, a jedynie próbuję ocenić sytuację. Ale… – urwał, czując, że jednak duma była czymś, czego jeszcze nie potrafił pokonać, a która przeszkadzała mu w przyznawaniu się do błędów, jakie powielał latami. –[b] Ale masz rację, że wcześniej nie liczyłem się zupełnie z tym, czy coś mi się stanie. Uznawałem to za niewielki koszt, jeśli mogę komuś pomóc. Teraz… Teraz widzę, że ten koszt nie płacę już sam. Trudno mi jednak wybierać między zachowaniem już odruchowym, a dbaniem w pełni o siebie, szczególnie w sytuacjach, gdy nie ma czasu na podobne rozważania. Rozumiem też, co chcesz powiedzieć o mojej łatwowierności… Widzę w innych dobro, bo nie chcę zakładać niczego złego, dopóki nic mi nie zrobią, jednak często wtedy jest za późno na właściwą reakcję[b] – dokończył odwracając spojrzenie od Maxa na nowo na jabłko, które obracał między palcami, nie mając nagle ochoty jeść.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie mógł pozwolić na to, żeby Wei cierpiał, nie mógł również patrzeć na to, jak się nadwyrężał i chociaż był na niego zły, chociaż wciąż był zirytowany tym, do jakiego stanu się doprowadził, nie był w stanie tego odpuścić. Zastanawiał się nawet, czy zawsze to robił, czy za każdym razem próbował do ostatniej chwili, czy naprawdę nie umiał się poddać, czy naprawdę nie mógł się zatrzymać, kiedy już próbował. Max miał świadomość, że mimo wszystko szukał nie tylko akceptacji, szukał miłości, szukał tego, czego nie miał i chociaż jego życie pozornie się ustabilizowało, było wciąż niesamowicie wiele rzeczy, nad jakimi nie panował, wiele rzeczy, których nie był w stanie zatrzymać i to go naprawdę mierziło. Mógł, oczywiście, że mógł się zatrzymać i dalej nie próbować, ale to nie brzmiało jak coś, co byłby tak na serio skłonny zrobić. Jeszcze nie. Nie po tym, jak Wei mimo wszystko uparł się, że będą próbowali. I właśnie dlatego odebrał od niego kawałek jabłka, nie chcąc robić z niego symbolu, nad jakim nie byłby w stanie zapanować, co byłoby po prostu żałośnie śmieszne. - Bandurki, podobno tak się nazywają. Małe, liczne, paskudne, za nic mają to, co się dookoła nich dzieje i może właśnie przez nie spadłem prosto w syczuchy. Gęsi mają naprawdę ostre zęby – powiedział, choć nie miał już żadnych śladów tamtego spotkania, mając wrażenie, że było nie tylko komiczne, ale również niebezpieczne. Gdyby nie to, że Ola była atakowana, że syczuchy krzyczały, a za nim wędrował gumiennik, o którym również wspomniał, pewnie wszystko skończyłoby się inaczej, aczkolwiek, być może, zdecydowanie mniej efektownie. Nie był przekonany, czy chciał czegoś niesamowicie efektownego, bo prawdę powiedziawszy, bycie na świeczniku chyba mu nie służyło, a wszystko wskazywało na to, że właśnie na nim wylądował. Widział, że w Mungu niektórzy dziwnie na niego patrzyli, podobnie, jak obrazy, i zaczął się zastanawiać, ile portrety z domu Whitelightów zdołały wypaplać. Zastanawiał się również, czy ojciec Nakira przypadkiem nie pozwolił sobie na kilka uwag w jednym z pokoi lekarzy, kiedy odpoczywał w czasie dyżuru. Wszystko było możliwe i Max zdawał sobie sprawę z tego, że przez to był bardziej Mitzraelem niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz jednak miał przed sobą coś jeszcze, o czym musiał powiedzieć, o czym musieli pomówić. - Więc kiedy byś nie zareagował, kiedy uznałbyś, że jednak twoje życie ma tak wysoki koszt, że nie jest mniej ważne, od kogoś innego? Przyznajesz, że byłeś w stanie ponieść ten koszt i obaj doskonale widzimy, do czego to doprowadziło. Do kalectwa. Nie tylko twojego, ale i innych ludzi, którzy albo ci ufali, albo myślą podobnie do ciebie, wierząc w to, że istnieje wyższe dobro, że istnieje coś poza nimi, co muszą ocalić, co jest ważniejsze, niż ich własne szczęście. Jeden z nich doznał krwotoku wewnętrznego, który tamowałem z zaciśniętymi zębami, podczas gdy drugi przeżywał wstrząs, a trzeci cierpiał na swój sposób. Widziałem na własne oczy, że wasze poświęcenie doprowadziło niemalże do śmierci pięciu osób. Czy to jest mniejsze dobro, niż wasze życie? – odpowiedział pytaniem i chociaż w jego głosie wciąż było słuchać zmęczenie, chociaż kryło się w nim to, co i w czasie ich rozmowy w domu, to jednak pobrzmiewała tam inna nuta, która choć nie była złością, miała w sobie wyraźną pasję, jakiej nie dało się tak naprawdę ukryć. Ta sama iskra pojawiła się również w jego oczach, ujawniając, że cokolwiek Wei by myślał o Maxie, ten jeszcze się nie poddał, jeszcze nie spisał wszystkiego na straty i na swój sposób próbował walczyć o to, co miał przed nosem, choć to wcale nie było takie proste, choć było w tym jakieś szaleństwo, jakiego nie potrafił nawet opisać. - Właśnie. Dasz się zniszczyć, bo wierzysz w to, że inni są dobrzy. Pójdziesz z kimś na spotkanie, bo nie widzisz, że chce zaciągnąć cię do łóżka, uwierzysz każdemu, gdy coś powie, bo chcesz widzieć jedynie to, jak dobry jest – dodał cicho, nie odrywając od niego spojrzenia, nie zamierzając w tej chwili przerywać, chociaż to mogło boleć. – Może ja jestem uprzedzony do ludzi, ale skrzywdzili mnie tyle razy, że nie wierzę w ich piękne słowa. Nie wierzę w ich czyste serca i dobro, nie wierzę w to, że nie kryje się w nich ciemność, zazdrość i gniew. I w tobie one też są, chociaż robisz wszystko, żeby nie pozwolić im dojrzeć. To nie zrobi z ciebie złego człowieka, tylko człowieka. Tak jak moja furia nie była dobra, tak niedobre jest twoje nieskończone dobro. Gdybyś w imię tego dobra nie wrócił do domu, bo uznałbyś, że to jest dla mnie lepsze, wiesz, co by to oznaczało. A jednak uznałeś, że tego nie chcesz. Egoistycznie. Obrzydliwie egoistycznie i teraz siedzimy tutaj, i nie wydaje mi się, żeby to było złe. Więc może przestań patrzeć na świat, jakby składał się tylko z samych cudów i zacznij dostrzegać, że ludzie cię wykorzystają, oplują, że będą o ciebie grać, by dostać to, czego pragną – stwierdził i choć jego słowa brzmiały gorzko, nie mówił ich, by zranić Weia, ale żeby coś mu uświadomić.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang uśmiechnął się z większą swobodą, kiedy Max ostatecznie odebrał od niego jabłko, kiedy poczęstował się nim sprawiając, że owoc pozostał tylko owocem, nie nabrał większego znaczenia. Słuchał o bandurkach, kiwając lekko głową, pamiętając nazwę z licznych przestróg mieszkańców, ale sam nie miał jeszcze okazji żeby się z nimi spotkać. Być może miał więcej szczęścia, niż mogło się wydawać i dlatego nie trafiał na biesy tak często, jak niektórzy, a może wyczerpał cały pech na ostatniej akcji. Jednak spokojny nastrój minął wraz z dalszymi słowami, rozmową, która toczyła się w niezbyt przyjemne strony, ale toczyła się. Powoli, bez szczególnych filtrów, całkowicie szczera i choć pociągała ich coraz dalej, nie zmieniała swojego tempa, nie nabierała ostrości, gwałtowności. Pierwszy raz od dawna, Wei czuł się spokojniej w trakcie rozmowy, czuł się prawdziwie wysłuchany i starał się dać to samo od siebie. Starał się zrozumieć Maxa oraz jego punkt widzenia, choć nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Jednak nie odrzucał jego słów, nie uznawał, że na pewno nie miał racji. Otuchy dodawał mu błysk w jego spojrzeniu. Błysk, który przebijał się przez zmęczenie i rezygnację, jakie były obecne ciągle w zachowaniu uzdrowiciela, a przez które Puchon zaczynał wątpić w rację własnego zachowania. Bywały chwile, gdy zastanawiał się, czy nie zmuszał partnera do dalszego trwania w czymś, co być może umarło w szpitalu, co być może zaczęło umierać jeszcze w Himalajach. Były to momenty, gdy Wei milczał, poddając w wątpliwość wszystko, co do tej pory sądził, w co wierzył, próbował znaleźć inne rozwiązania. Jednak teraz spojrzenie Gryfona mówiło, że on też chce zawalczyć o szczęście, jakiego zdążyli posmakować i tylko tego w tej chwili brakowało Huangowi, aby trwać dalej w swoim postanowieniu, że nie pozwoli, aby wszystko, co mieli, spłonęło. - Na pewno więcej nie osłonię kogoś swoim ciałem – powiedział prosto, patrząc stanowczo w oczy Maxa. – Wiem, jak bezcelowe to jest, a jeśli uważam, że mogę pomóc, to mogę to zrobić z pewnością z oddali. Nawet jeśli miałaby to być wspólna teleportacja, nie stanę tak, aby kogoś zasłonić, odsłaniając samego siebie… Mniejszy koszt… Dla mnie było to każde obrażenie, które było do wyleczenia. Jeśli miałaby zostać blizna, nie ma problemu. Blizna a czyjeś życie… Wybór był prosty. Teraz… Teraz widzę, że nie jest to coś, czym powinienem się kierować z wielu powodów – mówił dalej całkowicie szczerze, choć było widać, że słowa nie przychodziły mu z łatwością. Trudno było przyznać się do własnych błędów, do zaślepienia, w jakim żyło się przez lata i choć był tego teraz świadom, nie miał pewności, czy będzie w stanie zastosować wszystko w praktyce. A jednak tym razem słowa były ważne, wiedział o tym. Tym razem miały znaczenie tak jak podejmowane w przyszłości decyzje. Zaraz jednak uśmiechnął się gorzko, na moment odwracając spojrzenie. Zazdrość… Znał jej smak i czuł ją nawet teraz, choć wiedział jak absurdalna była. Zazdrość o przyjaciółkę, która nie minęła od dnia, gdy jeszcze przed wyjazdem do Venetii rozmawiali o tym, co się działo między nimi. Gniew, który pozwalał sobie czuć coraz częściej, nie był wcale lepszy, szczególnie gdy wynikał z zazdrości. Jednak nigdy nie chciał być egoistą, a tymczasem właśnie tak się zachował, kiedy wracał do domu. Uznał, że nie zamierza pozwolić Maxowi po prostu odejść i że dalej będą razem mieszkać. Sam zdecydował o tym, że będą próbowali wszystko naprawić i nie wiedział, czy to było dobrze. Wątpił, aby jakakolwiek decyzja, podjęcia z egoistycznych pobudek była dobra, ale rzeczywiście nie mógł powiedzieć, aby na dobre nie wyszło. Wszystko to było zbyt skomplikowane, a chaos w głowie opiekuna smoków jedynie przybierał na sile, aż Max powiedział coś, co sprawiło, że Wei podniósł na niego badawcze spojrzenie. Będą o ciebie grać. - Zazdrość nie jest czymś, czemu chciałbym pozwolić się rozwinąć. Dość, że nie mogę się jej pozbyć od blisko roku, mimo najracjonalniejszych wyjaśnień… I nigdy nie chciałem być egoistą, nie chciałem czuć, że zmuszam cię do zrobienia czegoś, ponieważ ja tak chcę. Ale nie chciałem też cię puścić bez walki, skoro walczy się o to, co najważniejsze – powiedział prosto, nim odwrócił się przodem do niego, spuszczając nogi z leżaka. – Co się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca? – zapytał, wyraźnie nie zamierzając odpuścić odpowiedzi. Czuł się źle, że nie był w pełni przy Gryfonie, gdy być może wydarzyło się coś, co wymagało jego obecności, wsparcia. Nie był modelowym partnerem i pewnie nigdy nie będzie, ale chciał zawsze wspierać go w trudnych chwilach, a póki co wyglądało na to, że jest powodem niektórych z nich.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max przekręcał jabłko w palcach, zastanawiając się nad tym, o czym rozmawiali, zastanawiając się nad tym wszystkim, co się wydarzyło, odnosząc wrażenie, że gdzieś po drodze wszystko zostało zgubione. Nie wiedział, jak do tego doszło i nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek to zrozumie. Wszystko, co się działo, było skrajnie chujowe i gówniane, nie prowadziło do niczego sensownego, pokazując mu jedynie, jak bardzo się od siebie różnili, pokazując mu, że Wei mimo wszystko nie umiał dostrzec niektórych spraw, że nie był w stanie się przełamać. Musiał również przyznać, że nieco mierziły go te zapewnienia ze strony opiekuna smoków, gdy zdawał sobie sprawę z tego, jaki był, jak łatwo dawał się innym pociągać, jak łatwo pozwalał na to, żeby dobrostan innych osób był dla niego istotniejszy od niego samego. - To tylko jedna rzecz, Wei, mały wycinek życia i rzeczywistości, kawałeczek, który może nie będzie się często powtarzał. Ale to nie tylko o to chodzi, bo ty te koszty przekładasz na wszystko, całkowicie zapominając, że ty masz jakieś zdanie, że ty masz jakieś potrzeby i że powinieneś je realizować, mając wysrane na to, że ktoś bardzo potrzebuje twojego raportu albo nie poradzi sobie bez ciebie z czymś, z czym powinien sobie poradzić, bo to jego praca. Chcesz pomóc każdemu, tylko to jest dawanie całej łapy, kiedy powinieneś co najwyżej dać kawałek palca. W ogóle tego nie widzisz? Że wypełniasz obowiązki i nic z tego nie masz? Że wszyscy cię uwielbiają, bo przecież jesteś dla nich taki dobry? Tak szczerze, ktoś zainteresował się tobą po wypadku? - rzucił bardzo brutalnie, zjadając w końcu jabłko do końca, nie chcąc odpuścić tego tematu, chcąc, żeby Wei zaczął dostrzegać rzeczy, jakich najwyraźniej nie dostrzegał, jakie z jakiegoś powodu były dla niego całkowicie obce, chociaż nie wiedział, skąd się to brało. Zapewne z tego, że zawsze był posłusznym chłopcem wypełniającym wolę ojca, który nigdy się nie sprzeciwiał, nie marudził, nie narzekał, ani się nie poddawał, bo tak wypadało. I efekt był taki, że znajdowali się, gdzie się znajdowali i wiele z tego nie wynikało, bo Huang w dużej mierze przegapiał własne życie, z czego chyba nie do końca zdawał sobie w ogóle sprawę. - No i co w tym złego? To najnormalniejsze na świecie emocje - odpowiedział Max, wzruszając ramionami, robiąc taką minę, jakby chciał mu powiedzieć, że chyba się mocno pierdolnął w łeb. - Masz być egoistyczny, masz być zazdrosny, masz czuć, że żyjesz, że to, co cię otacza, ma dla ciebie znaczenie, a nie udawać i mówić, że wszystko jest w porządku. Nie jesteś jakimś jebanym obrazkiem, czy kukiełką, która nie ma własnego zdania. Przestań w końcu myśleć, że jak zaczniesz krzyczeć, to się zawali świat, że jak nie będziesz lubił jednego z moich kolegów z pracy, bo się jakoś na mnie dziwnie patrzy, to cię Merlin ukarze. Nie bądź śmieszny, Wei, każdy z nas czuje to samo, czuje taką samą złość, taką samą irytację, zniecierpliwienie, niechęć, nadzieję, wszystkie dobre i złe emocje, i ty też je czujesz, tylko z jakiegoś pojebanego powodu uważasz, że nie możesz, bo nie wiem, co - zakończył, odchylając się lekko w tył, wzdychając ciężko, bo męczyła go ta sprawa, co było również widać w sposobie, w jaki mówił, uciekając się znowu do przekleństw i wyzywania, co nie było w ostatnim czasie aż tak normalne. Zaraz też parsknął z cieniem irytacji i przeczesał włosy palcami, po czym wzruszył znowu ramionami. - Pewien chłopiec dorósł, stał się mężczyzną, całkiem zdolnym uzdrowicielem, który prędko zaczął robić karierę, na dokładkę obdarzonym darem jasnowidzenia, jakiego przestał się bać. Stał się całkiem łakomym kąskiem, choć pozornie jest robaczywym jabłkiem, krzyżówką, jaka nie powinna istnieć, bo hańbi to, co szlachetne. Ale ma wiele, bardzo wiele, wszystkiego, czego można pragnąć - powiedział, spoglądając w niebo. - I okazało się, że najstarsi w rodzinie doskonale wiedzieli o jego istnieniu, a teraz przestali się z tym ukrywać, wygłaszając sądy w obecności bardzo gadatliwych obrazów.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
To nie było tak proste do zrozumienia, jak mogło się wydawać, a jednocześnie teraz Wei miał większą świadomość źródła nieporozumień i często złości Maxa. Już teraz wiedział, że pokonanie tego, przełamanie dawnych więzów nie będzie proste, ale przecież miał dostatecznie wiele determinacji, aby tego dokonać. Dostatecznie mocno zależało mu na uratowaniu związku, na pozwoleniu mu, aby się rozwinął, żeby zaczął poddawać w wątpliwość swoje dotychczasowe decyzje, szukając nowych rozwiązań. Zależało mu tak mocno, że zaczął zmieniać samego siebie, małymi kroczkami, decydując się na większe otwarcie wobec bliskich, na wyrażanie tego, co czuł, o czym myślał, a teraz nadchodził kolejny duży krok - wyrażanie tego, czego pragnął i podążanie za tym. To nie było proste i przełamanie dawnego sposobu myślenia graniczyło z cudem, ale i tak Huang zamierzał spróbować, tym bardziej, gdy widział wciąż zmęczenie po stronie Maxa. Wciąż pamiętał wyraz rezygnacji w jego spojrzeniu, niemal kpinę, kiedy spojrzał na niego pierwszy raz w mieszkaniu po powrocie ze szpitala i te wspomnienia wciąż paliły żywym ogniem. Były czymś, co opiekun smoków zamierzał zatrzeć swoim uporem i dalszymi zmianami. Na to jednak nie było słów. Trudno było powtórzyć, że druga strona ma rację, kiedy do tej pory nie chciało się z nią zgadzać w żadnym temacie. Trudno powiedzieć, że od tej chwili będzie inaczej, kiedy wciąż czuje się spięcie na myśl o zmianach. Jednak to nie były wystarczające powody, aby Wei zrezygnował, gdy już raz się uparł. Powiedział, że nie podda się bez walki i bez względu, czy były to rozmowy, czy zachowanie w najbliższych miesiącach, zamierzał słowa dotrzymać. Dlatego mógł jedynie spuścić głowę, aby po chwili unieść ją na moment w stronę nieba, składając niemo obietnicę zmiany. - A jednak nie chcę być zazdrosny o osoby dla ciebie ważne, Max - powiedział cicho, uśmiechając się jedynie kącikiem ust, czując się zażenowany sobą. - Mówisz, że mam być egoistyczny i po części chcę. Zdecydowałem, że w kwestii nas będę egoistyczny, ale stąd niewielka droga do zmuszania drugiej strony do czegoś… Nie chcę tego. Bo w końcu związek to dążenie do tego samego i spotykanie się w połowie drogi ze swoimi pragnieniami. Chcę więc spróbować być egoistą, ale nie chcę zmuszać cię do niczego… Spróbuję też bardziej egoistycznie spoglądać na pozostałe aspekty… W pracy i ogólnie. Chyba… Chyba rozumiem, o co ci chodzi - dodał jeszcze, ale wyraźnie nie chciał dłużej ciągnąć tego tematu. W końcu wszystko, a przynajmniej taką miał nadzieję, zostało między nimi powiedziane, wyrażone w najbardziej jasny i prosty sposób, więc teraz pozostawała już tylko praca nad tym, co jeszcze ich łączyło. Wspólne splatanie nici przeznaczenia, aby zmieniła się w grubą linę. A jednak wyrzuty sumienia pojawiły się natychmiast, gdy tylko zorientował się, że jego partner przechodził przez problemy całkowicie sam. Nie wspierał go, a jedynie dokładał problemów do i tak skomplikowanego życia. W pewnym sensie spodziewał się, że Max ucieknie, że nie będzie chciał odpowiadać teraz na jego pytanie. Nawet nie zmuszałby go do mówienia, domyślając się, że do niektórych rzeczy będą musieli powoli wracać, jak rozmów o wszystkim i dzieleniu się problemami, a jednak uzdrowiciel zaczął mówić… Ciągnął opowieść, którą już kiedyś zaczął snuć i Huang był pewien, że nie ma tam niczego miłego. Ten pewien chłopiec miał ciężkie życie i potrzebował ramienia do wsparcia się o nie, nie zaś takiego, które będzie dodatkowo przygniatać do ziemi. Słuchał z uwagą każdego słowa, domyślając się, że w rezydencji Whitelightów w tej chwili było gorąco, skoro dowiedzieli się, że mają krewnego z mugolską krwią. Domyślał się, że to właśnie oni widzieli coś, co mogliby zdobyć w darze jasnowidzenia i mógł jedynie wyobrażać sobie, jak bardzo wszystko teraz wokół Maxa wrze. Jednocześnie wspomnienie o plotkujących obrazach przypomniało Weiowi widok ojca na korytarzu, gdy wyglądał, jakby chciał iść do niego, jakby chciał o czymś porozmawiać, ale ostatecznie do tego nie doszło, gdyż starszy mężczyzna zawrócił, jakby się rozmyślając. Istniała szansa, że usłyszał plotki i połączył je z uzdrowicielem, który miał odwagę wygarnąć mu, jakim jest złym ojcem, gdy był w szpitalu. Wszystko się komplikowało… - A czy ten chłopiec, a teraz już mężczyzna, zamierza dać się tak przeciągać? Chce sprawdzić, czy pasuje do pozostałych jabłek? - zapytał, przekrzywiając nieco w bok głowę, nie odrywając spojrzenia od Maxa, próbując wyczytać z niego, jak czuł się w tej chwili z nowymi informacjami, jakie miał na temat swojego pochodzenia.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał nieustannie wrażenie, że bujał się pomiędzy zrezygnowaniem a determinacją. Nie umiał tak po prostu odpuścić, nie umiał zmienić niektórych rzeczy, ale teraz widział wyraźnie, że chociaż coś się waliło, reakcje Wei nie przystawały ani trochę do tego, co robił Finn. Huang był zdeterminowany, ale poważny w tym co robił, był uparty, słuchał i nie zachowywał się, jakby nie potrafił przyjąć krytyki, jakby nie umiał dostrzec tego, że coś było nie w porządku. Słuchał, analizował i Max starał się wierzyć, że coś z tego wyjdzie, że uda im się wydobyć z tego miejsca, ale przede wszystkim, że siedzącym przed nim opiekun smoków zrozumie, że nie jest chłopcem do bicia. To było niesamowicie irytujące, gdy miało się przed sobą człowieka mądrego, skłonnego do pomocy innym, nie byle jakiego idiotę, o czym Max wspomniał, zanim powstrzymał te słowa przed wypłynięciem z ust. Zwyczajnie uważał go za kogoś, kto rozumiał swoją pracę, aczkolwiek przekładał na nią nazbyt wiele emocji, gubiąc się w niej i być może, co również zauważył, tam przelewając wszystkie uczucia, chcąc pozbyć się ich z relacji z ludźmi. To była jedynie jego obserwacja, jedynie jego zdanie w tym temacie i nie zamierzał go forsować, czy upierać się, że tak właśnie było. Miał świadomość, że Wei nie mógł wszystkiego zmienić od razu i chociaż złość płonęła na dnie jego żołądka, przypominając, że słowa były tylko słowami, wiedział, że teraz potrzeba jedynie czasu. Możliwości, bo bez nich drugi mężczyzna i tak nic nie będzie w stanie zrobić i tak nie zobaczy, że to, czy tamto nie było do końca takie, jak być powinno, że to, czy tamto było zwyczajnie chujowe. Wei sam musiał do tego dojrzeć, musiał zrozumieć, że był w miejscu, w którym równie dobrze może pierdolnąć głową w mur, jeśli nie zamierza walczyć o siebie, o to, co chce osiągnąć, o to, kim jest. Bo nie był nikim, miał w sobie bardzo wiele cech, bardzo wiele uczuć, tylko nie pozwalał im nigdy dojść do głosu i to była pora na tę zmianę, na zrzucenie klapek z oczu i powiedzenie sobie, że dość już się nacierpiał. Coś podobnego dotyczyło również Maxa, który właściwie nie do końca wiedział, czego chciał, chociaż podświadomie czuł, że nie mógł uciekać od tego, kim był. Bo w końcu był kimś, a nie tym zagubionym jabłkiem, samotnym, bez rodziny, bez czegokolwiek, co powiedziałoby mu, kim właściwie miałby się stać. I chociaż wiele osiągnął sam, chociaż przez długi czas po prostu dryfował po powierzchni wody, nie przejmując się falami, czuł je i wiedział, że w końcu będzie musiał zmierzyć się z prawdą, z rzeczywistością, będzie musiał zrozumieć, kim był i chciał być. Bo nie dało się zapomnieć o własnym pochodzeniu, tym bardziej kiedy własna babka najwyraźniej wiedziała, że prędzej czy później, jej wnuk powróci na łono rodziny. Ślady nie zostałyby w rejestrach, gdyby ktoś nie brał tego pod uwagę, był o tym przekonany, a jednak teraz wzruszył jedynie ramionami. - Nie mogą się mnie wyrzec. Wiem, co jest w moich papierach, wiem, że Eleleth była siostrą Gabriela i Chamuela, a obrazy najwyraźniej uznały, że to najważniejsza plotka, jaką mogą roznieść w okolicy. Ojciec Nakira pracuje w szpitalu, więc ciekaw jestem, czego się dowiem, kiedy wrócę do Munga. Nie zatrzymają tego koła, skoro już ruszyło, a ja chyba nie miałbym nic przeciwko poczuciu pewnej przynależności. Camael mnie ostrzegał i wiem doskonale, jacy są, ale przynajmniej wiem w końcu w pełni, kim jestem. Nie ma już tajemnicy w tym, skąd wziął się mój dar jasnowidzenia - wyjaśnił cicho, mówiąc o wiele wolniej, niż zazwyczaj, jakby starał się dobrze ubrać myśli w słowa, bo to wcale nie było takie proste. I przestał używać przenośni, bo chociaż to była pewna opowieść, to ta opowieść znalazła w końcu w nim miejsce, w nim samym, w jego osobie, w jego istnieniu i tego nie mógł się po prostu wyprzeć.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zdecydowanie potrzebowali czasu, aby wszystko, co sobie wyjaśnili uspokoiło burzę, jaka trwała między nimi. Jednocześnie Huang ze zdumieniem odkrył, jak łatwo było mu przyjąć, że w oczach Maxa stał się po prostu kolejnym idiotą, gdy poczuł zaskoczenie na jego słowa. Wpatrywał się w niego uważnie, próbując zrozumieć, które z jego zachowań było tym całkowicie szczerym, kiedy mówił to, co naprawdę myślał. Nie uważał, aby w złości wszystkie słowa były prawdą, ale wiedział również, że szczerość potrafi ranić. W końcu jednak uśmiechnął się lekko, przyjmując do siebie słowa uzdrowiciela, mając wrażenie, że mimo wszystko malował za dobry obraz jego samego. Jednocześnie nie był w stanie zaprzeczyć obserwacjom, jakoby przekładał emocje na relację ze smokami, aby wykluczyć je z relacji z ludźmi. Być może tak właśnie było, a jego odczucia, że Max był jak jeden ze smoków, z którymi miał do czynienia, nie było tutaj bez znaczenia. Jednak to nie było coś, o czym Wei chciał teraz myśleć. Nie chciał skupiać się na tym, bojąc się, że jedynie wszystko bardziej się posypie, a już teraz miał wrażenie, że próbowali z całych sił wzmocnić zamek z piasku przy trwającym wokół sztormie. Nie potrzebował skupiać się na przeszłości i analizowaniu jej, a powinien myśleć o teraźniejszości, poprawiając to, co nie było właściwe. A niewłaściwe było ignorowanie problemów partnera i odsuwanie się od niego w chwilach, w których najbardziej go potrzebował. Tego Wei nie był w stanie sobie wybaczyć, choć złość na samego siebie zdołał odłożyć na bok, skupiając się w pełni na opowieści Maxa, na tym, aby ją zrozumieć. Musiał przyznać, że zaskoczeniem było usłyszenie, że portrety postanowiły plotkować, a zaraz po szoku przyszedł cień niepokoju. Skoro portrety plotkowały, mogły przemieszczać się między każdym kawałkiem Londynu, jeśli tylko miały tam swoje kopie. Oznaczało to, że nie tylko w Mungu mogło zawrzeć, ale również w Ministerstwie, a myśl o tym wywoływała na jego plecach dreszcz niepokoju. Jednak Huang odetchnął głębiej, próbując odsunąć to od siebie, w tej chwili wiedząc doskonale, że to Max był najważniejszy i to na nim powinien się skupić. Później przyjdzie rozmyślanie, czy jakkolwiek odbije się to w Ministerstwie i czy sam będzie świadkiem plotek, skoro nie krył się z tym, kto jest jego partnerem. Ciekaw był, czy informacja o tym dotrze do jego ojca i jak mężczyzna na to zareaguje… - Nie sądzę, żeby było coś złego w poczuciu przynależności, a skoro są dość… trudną rodziną, to myślę, że masz nad nimi przewagę. Ostatecznie nie z takimi miałeś do czynienia, z tego co pamiętam z historii pewnego chłopca - powiedział spokojnie, uśmiechając się lekko kącikiem ust. - Podejrzewam też, że jest to w pewnym sensie także ulga, skoro znasz już odpowiedzi na większość wątpliwości. Teraz pozostaje pytanie, co z tym zrobisz. Co chcesz z tym zrobić. Masz prawo zmienić nazwisko, a nie sądzę, żeby chcieli w tym przeszkadzać. Są dość zadufanym rodem, a w takich ceni się każdy wyjątkowy dar, szczególnie gdy idzie w parze z wyjątkowym talentem, wybitnym zawodem, a ty zdecydowanie jesteś wyjątkowym uzdrowicielem - dodał jeszcze, przymykając po chwili oczy. Miał nadzieję, że nie będą próbowali w żaden sposób wciągnąć Maxa w swoje wojny między kolejnymi gałęziami rodu, jak to zwykle bywało, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, że już musiało do tego dojść, skoro Gryfon wspomniał o graniu o niego. - Zakładam, że życzenie, aby pozostawili cię w spokoju, skoro jesteś wnukiem kobiety, której się wyrzekli, jest teraz zupełnie pozbawione nadziei? Ale mogę mieć nadzieję, że nie będziesz mieć przez to problemów w pracy - powiedział jeszcze, sięgając nieco niepewnie dłonią do jego przedramienia, aby zacisnąć na nim palce, wpatrując się w niego badawczo. Nie był pewien, czy to co widział w Maxie to było zmęczenie wszystkim, czy jednak kryła się tam tęsknota za cóż, tęsknota za rodziną. Pamiętał jego opowieść, historię o ojcu, o byłym, wiedział dobrze, że Gryfon po prostu chciał mieć swoje miejsce. Wyglądało jednak na to, że los miał dla niego inne plany i zawsze dawał mu coś, co było istnym chaosem, aby sam go uporządkował.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Trudno było powiedzieć, co miało nadejść, ale do Maxa coraz wyraźniej docierało, że słowami wiele nie dało się zmienić. To faktycznie czyny mogły coś udowodnić, chociaż jednocześnie niesamowicie chciał, żeby pewne sprawy rozwiązały się teraz, natychmiast, w tej chwili, bez żadnego oczekiwania, czy napięcia. To jednak było całkowicie niemożliwe i jedyne, co mu pozostawało, to pozwolić, żeby czas płynął, tak samo, jak życie, żeby to wszystko ruszyło naprzód, a później przekonają się, jak dokładnie mogą poskładać w całość to, co mieli. Znajdowali się w dziwnym miejscu, w dziwnym momencie życia, jakimś obcym, nie do końca takim, jakie znał i to go myliło. Chciał wierzyć, że Wei doskonale wie, co mówi, że zrozumiał, co chciał mu przekazać, ale też nie zamierzał ufać tak całkowicie w ciemno, bo to również nie prowadziło do niczego dobrego i mogło jedynie bardziej ich zaplątać. Ale nieustanne dyskutowanie o tym samym też nic nie zmieniało, powodując ostatecznie, że kręcili się w kółko, dookoła tego samego, bez większego pomyślunku, bez głębszego zastanowienia. Dlatego też po prostu pozwolił, żeby to w końcu minęło, odpłynęło, żeby przeszli przez wszystko, co istniało, mierząc się z tym na poważnie, a nie dalszymi dyskusjami. Pozostawała jeszcze kwestia jego pochodzenia, która już taka prosta i miła nie była, z czego zdawał sobie boleśnie sprawę, mając wrażenie, że nieco w tym błądził, że nie do końca wiedział, jak miał sobie z tym poradzić, a uwagi opiekuna smoków powodowały, że faktycznie zdawał sobie sprawę z tego, przed jakimi stał nadal ograniczeniami. Było ich sporo, tak samo, jak pytań, i nie był w stanie na nie odpowiedzieć, nie był w stanie zmusić się, żeby coś z tym zrobić, jednocześnie wiedząc, co było chyba zabawne, że tak naprawdę to nie od niego to zależało. Mógł czegoś chcieć, ale to nie on tutaj decydował, tylko głowa rodu. I Camael miał nieco racji mówiąc, żeby w tym nie grzebał, bo zwyczajnie nie wie, co odkryje i do czego to doprowadzi. Nie wiedział, co się stanie teraz kiedy mleko zostało rozlane i ogólnie znajdowali się w czarnej dupie, bo pewnie niewiele brakowało, a plotki faktycznie potoczą się dalej. - Nie mam ochoty się z nimi szarpać i dowodzić, że skoro jestem skurwysynem i wnukiem dziwki, to mam jakieś prawa. To fakt, że w papierach figurują inne dane, że ich nie usunęli, więc liczyli się z tym, że w końcu do nich dotrę, ale to oni mają ostateczny głos. A ja… chyba chcę popatrzeć, poczekać i popatrzeć, jak wzajemnie się oskarżają. Wygląda na to, że dziadek Nakira i ojciec Camaela mają do całej sprawy odmienne podejścia, więc kto wie, czy za chwilę nie wybuchnie jakiś skandal z moim udziałem. Nie zdziwiłbym się, gdybym nagle okazał się cudownie odnalezionym wnukiem ukochanej siostry, która zbłądziła, ale wyraźnie ostatecznie weszła na dobrą drogę. Brzmi dostatecznie pięknie, prawda? – zauważył, śmiejąc się z tego cicho, bo z jakiegoś powodu naprawdę bawiła go ta myśl. A może zwyczajnie bawiła go myśl, że będąc tak brudnym, otrzymał dar, jaki pewnie był dla Whitelightów, przynajmniej dla niektórych z nich, niesamowicie ważny? Albo bawiło go to, że Nakir wybrał rolę aurora, podczas gdy on nie mając o niczym pojęcia, podążył śladem trzeciej gałęzi rodu, zachowując się zapewne tak, jakby tego oczekiwano od jego kuzyna. Przynajmniej w kwestii kariery. - Nie chcę, żeby dali mi spokój, tak myślę. Bo też jestem jednym z nich i chcę przekonać się, jak poradzą sobie z czymś, czego się wyrzekli, ale nie zatarli śladów – stwierdził, a potem wzruszył lekko ramionami. – Kto wie? Mój wujek jest uzdrowicielem, więc może postanowi mnie pokochać? Nie wiem, Wei, ale to mnie jakoś nie martwi – przyznał, a potem uśmiechnął się krzywo, samym kącikiem ust, pokazując, że akurat na tę bitwę był jak najbardziej gotowy. Tu, teraz i w każdej chwili. – Ale teraz wolałbym się jeszcze przejść albo wrócić do przyczepy. Wystarczy nam tego gadania.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wiedział, że z niektórymi życzeniami należało obchodzić się ostrożnie. Nie chciał, aby Whitelightowie nagle wyrzekli się Maxa, skoro ostatecznie byli jego rodziną, ale jednocześnie nie chciał, żeby wciągali go w swoje afery. Wychodził z założenia, że uzdrowiciel dość przeszedł i naprawdę zasługiwał na spokój. Na to, żeby mieć swoje miejsce, w którym nikt nie będzie się go czepiał za rzeczy, na które nie miał wpływu. Jednocześnie Huang czuł coś na kształt dumy, zadowolenia, widząc, że jego partner nie zamierzał chować głowy w piasek, że sięgnął po odpowiedzi, jakich szukał i zamierzał iść z tym dalej, bez oglądania się na innych. Zdecydowanie była to postawa godna naśladowania, jakiej sam powinien się nauczyć. - Tak, brzmi jak bajka... Choć też jak coś, co wielkie rody mogłyby próbować wmówić innym, albo tobie, ale z tego co mówisz, przyjęcia nie miałeś ciepłego - powiedział spokojnie, kręcąc po chwili głową. Był pewien, że nawet jego ojciec próbowałby podobnej zagrywki, choć w mniej teatralny sposób, gdyby się okazało, że został nagle kandydatem na Ministra Magii, albo okazał się wybitnym legilimentą. Coś w rzadkich darach było takiego, że czystokrwiste rody chciały posiadać je na wyłączność. Zaraz też zacisnął mocniej zęby, gdy usłyszał, że już zaczęli się szarpać o niego. Nie był pewien gałęzi rodu, kto był starszy, kto młodszy, ale podejrzewał, że chodziło o przewodzenie całemu rodowi, a teraz o zachowanie się w obliczu takiej możliwej hańby i skandalu, jakim było pojawienie się Whitelighta z częściowo mugolskim pochodzeniem. Nie chciał się zastanawiać nad tym, jakie słowa mogły padać, wiedząc wiele ze słów, jakich używał uzdrowiciel. - W takim razie mam nadzieję, że ich wojny nie odbiją się na tobie i że w końcu spojrzą na ciebie widząc tylko ciebie, a nie cień twojej babki, przez który zdają się oceniać twoją wartość - powiedział w końcu, kręcąc lekko głową, nim uśmiechnął się, czując odrobinę spokojniej, gdy dostrzegł uśmiech na ustach Maxa. Był gotów do walki, jaka być może go czekała i było to widać, a skoro tak, opiekun smoków mógł być spokojny. Wiedział dobrze, że Gryfon był uparty i dążył do celu, a skoro tak, to nic nie mogło go powstrzymać. Sądził również, że Whitelightowie szybko odkryją wartość Maxa, ale pytaniem pozostawało, czy nie będzie to dla nich za późno na zachowanie odpowiedniej relacji. - To przejdźmy się w stronę przyczepy. Zdecydowanie taki kawałek będzie wystarczający dla mnie - zadecydował podnosząc się z lekkim uśmiechem i sięgnął po laskę, chwilę obracając ją między palcami, nim zdecydował się spróbować iść bez jej pomocy. Zaraz też w milczeniu, ale bez uczucia ciężkości ruszyli dalej, pewni, że niektóre sprawy zostały wyjaśnione, ale na rozwiązania i efekty musieli czekać, nawet jeśli brakowało im cierpliwości.