C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wyszli z pokoju gdy tylko grillowane kiełbaski na dobre osiadły w ich żołądkach. Mina Trevora mówiła sama do siebie - był tak błogo nasycony, że i krok miał leniwy. - Ten duch już mi nie smakuje. - wykrzywił się i oddał Benjaminowi do połowy opróżnioną butelkę. Jak wcześniej celebrował smak polskiego alkoholu i podziwiał intensywność procentową, tak gdy tylko zjadł grillowane kiełbaski stracił ochotę na popijanie Duchem. Zdecydowanie wolał delektować się resztkami posmaku polskiej przekąski. Co prawda trochę wypił więc o ile szedł równo, tak świat nabrał wyrazistości w kolorach, jego zazwyczaj blade policzki pokryła lekka czerwień, za to oczy były pokryte cieniutką mgiełką. Przegapił część trasy bujając w obłokach i dopiero po czasie zorientował się, że wyszli z grodu i chodzą nieopodal lasu. - Ciekawe jakie mają tu magiczne zwierzęta, których nie ma w Dolinie Godryka. Kury widziałem, krowy też, choć tym lepiej z oczu patrzy jak są na talerzu, świnie są okropne, aż mnie wzdryga jak przy nich jestem... a tak to same biesy. - gapił się na ścianę drzew, wzdłuż których sobie spacerowali. Pod pachą trzymał radyjko, z którego nieustannie płynęła polska muzyka. - Czyli mówisz, że gdybyś mógł zaszaleć to napiłbyś się Euforii. A dlaczego nie możesz tego zrobić? Nie jesteśmy w Hogwarcie. Jesteśmy pełnoletni a ty jesteś zajebisty w tych całych eliksirach i kociołkach. - zachęcał go do zrobienia tego, czego chciał. Dlaczego Benjamin miałby się powstrzymywać? Co złego mogłoby się stać gdyby po prostu się bawili pod wpływem magicznego eliksiru? - Z góry zakładasz, że coś się może pokićkać jak zrobisz to, co chcesz ale jeśli będziesz tak cały czas myślał to kiedy zrobisz to, czego tak naprawdę chcesz? - widząc ławkę przysiadł sobie na niej, wywalił nogi przed siebie i dopiero wtedy spostrzegł, że szedł boso. Parsknął na ten widok śmiechem i poruszał palcami u nóg. Ups, zapomniał założyć butów. Temperatura była jednak na tyle wysoka, że mu to nie przeszkadzało - bo to aby raz przechodził przez las na boso! - W Hogwarcie trzeba się pilnować ale poza nim... można się bawić. - czyżby stawał się "złym głosikiem" w głowie i namawiał do porzucania wewnętrznych oporów przed zabawą? Być może. Oparł się barkami o ławkę i westchnął z utęsknienia za grillowanymi kiełbaskami. Nic mu już nie smakowało, ani alkohol, ani słodycze. - Ej, to dziwne, ale polskie jedzenie nas jeszcze nie zaczarowało. Czy zaczarowało? - zerknął na Benjamina i obserwował go, jakby zaraz miały mu wyrosnąć kopyta czy skrzydła. Doświadczenie mówiło jasno, że po każdym posiłku coś się dzieje, a oni wszak najedli się kiełbaskami. Co więc ma się stać?
Trzymał w ręku butelkę, którą nie tak dawno Trevor mu wręczył. Szedł obok niego chwiejnym krokiem, ale na tyle prosto by nie wpadać na znajomego co rusz. Widział, że opuszczają gród, jednak nie przeszkadzało mu to. Ta śmierdząca łajnem wiocha mogłaby spłonąć, a on wiwatowałby do wtóru wrzeszczących w ogniu ofiar. Przynajmniej tak teraz sądził, bo z każdym kolejnym krokiem nabierał bardziej bojowego do świata nastawienia. Ptaki głupio ćwierkały, drzewa beznadziejnie szumiały, a dzieciaki ze szkoły darły ryjce bardziej niż zawsze. Musztarda dodana do kiełbasek robiła swoje, więc opuszczenie zbiorowiska potencjalnych ofiar Benjamina należało do ich nieświadomych sukcesów. Znaleźli się przy kolejnej drewnianej, zgrzybiałej ławeczce, których tutaj pełno. Na około nic tak bardzo nie ma, że nawet one uchodziły za swego rodzaju punkt orientacyjny. Benjamin słuchał Trevora paplaniny o kurach, krowach i innych zwierzętach, jakby wiedza czy u nas lata coś innego niż u nich była komukolwiek potrzebna.- Ja podejrzewam, że nie. Nasze zwierzęta mają u nas za dobrze. Od tutejszej wody i strawy dostałyby jakiegoś parcha i wyginęły. - nie był to już ten sam zabawny ton wypowiedzi co przed wyjściem z pokoju. - Weź, tu wszystko jest okropne. Widziałeś jak my żyjemy? W dodatku ganiają nas utopce, biesy i cholera wie co jeszcze. Jakbym chciał takie rozrywki poszedłbym w nocy do zakazanego lasu, a nie marnował wakacje. - marudził, choć nastrój w nim robił się coraz bardziej bojowy. Szczęście sprawiło, że nie miał różdżki, nie mógł więc zrobić nic głupiego i nieodwracalnego. Spojrzał na Trevora, który najwyraźniej nie zamierzał Benjaminowi odpuścić rozkminy. - Stary to był przykłady, ty wiesz w ogolę co to jest? - Zaczął, ale połechtane ego komplementem o eliksirach na chwilę spuściło z tonu.- No tak, tak. Taki zajebisty, że siedzę tutaj z tobą bez różdżki, zastanawiając się kto by doniósł na mnie gdy tylko zrobiłbym coś z poza regulaminu. - Chętnych na pewno nie brakowało, dostali by za to jedną tysięczną punktu domu, to dla uczniów było coś. Z rozmowy o życiu tałatajstwa do rozmów o życiu Benjamina, najwyraźniej nie było aż tak daleko. Gdy zaczynali te rozmowę Benji był w lepszym humorze, wtedy pewnie wytłumaczyłby spokojnie Trevorowi, że pod swoją nieobecność przekonał się jak gorzkie skutki potrafi mieć podążanie za marzeniami, chęć zaspokojenia ciekawości czy po prostu zwykła zabawa. Teraz jednak irytowała go ta rozmowa. Czuł w niej zaczepkę, jakby Trevor chciał takim mówieniem napluć mu w twarz by udowodnić, że w tej rozmowie to on ma racje i trzeba robić to co się chce. - Codziennie robię, jak każdy, nikt nie zmusza by rano wstać i zacząć dzień. - zaczął nieco bardziej nerwowo niż by chciał. - W konsekwencji jednak jestem cieniem człowieka, bo właśnie tak nic się nie "kićka", że nawet przy normalnych rzeczach potrafię sobie wszystko spierdolić. - mówił, coraz bardziej się nakręcając. - Kurewsko więc nie dziwi, że jeśli wiem, że coś może się spierdolić to nie zakładam scenariusza dla farciarzy. Spróbował wziąć głęboki oddech, zastanowić się nad tym co robi, bo podskórnie czuł, że to do niego niepodobne. Wspomnienie o jedzeniu i jego działaniu przyniosło mu pewną myśl. - Jedzenie nie działa? Czuje w sobie takie pokłady awanturniczej energii, że najchętniej zamieniłbym tą dziurę w wióry. - Nie musiał dodawać, że to pewnie jego zasługa. Usiadł na ziemi obok, nie dając swojej głowie dodatkowego powodu na irytowanie się. To jednak nie wystarczyło. Ziemia była twarda, trawa wyglądała jak włosy po rozjaśnianiu jego starej, a wszystko naokoło śmierdziało Polską, czyli starym drewnem i łajnem. Zamknął oczy by nie skomentować tego gównianego miejsca. Miał nadzieje, że ten stan niebawem mu przejdzie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Może i pobyt na Podlasiu nie należał do przyjemności ale za to klimat tutejszej magii był wyczuwalny na niemalże każdym kroku. - Cśś, bo jeszcze jakiś bies cię usłyszy. - powiedział pół żartem pół serio wszak w okolicy nie znajdował się nikt poza nimi. Musiał się połowicznie zgodzić z Benajminem - cokolwiek się tu napatoczy to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że będzie chciało cię zabić. - Niby tak ale za to jedzenie mają zajebiste. Jeśli za rozrywkę uważasz włażenie pod żuwaczki akromantuli to Zakazany Las jest wymarzonym miejscem. - niby się uśmiechał na te słowa ale nie do końca wszak był stałym bywalcem Zakazanego Lasu i to tylko w bardzo starannie dobranych obszarach. Nie musiał być nie wiadomo jak poinformowany aby wyczuć, że Las ma w sobie mieszkańców równie miłych i krwiożerczych co tutejsze utopce i biesy razem wzięte. Same przyjemniaczki. Nie bardzo rozumiał tych napiętych nut w głosie chłopaka. Zmarszczył brwi i próbował to ogarnąć ale nie widział w swoim zachowaniu niczego, co mogłoby go prowokować. Ba, sam poczuł się urażony. "Nie jestem zajebisty bo siedzę z tobą zamiast warzyć eliksiry". Nosz kuźwa, ten minus będzie się tutaj ciągnąć dłuższy czas... nie krył urazy ale nie komentował tego... póki co. - No to idź kup w końcu tę różdżkę i zamiast szukać wszędzie donosicieli, uwarz coś sobie dla rozrywki. Smęcisz jak Wojmiłka. - westchnął bo na jego miejscu na liście priorytetów byłoby nabycie różdżki. Nie potrafiłby się bez niej obchodzić tak długo jak dawał radę Ben. Bez niej czułby się jak bez ręki. Teoretycznie zachęcał Benjamina do zabawy poprzez nagięcie zasad regulaminu jednak w jego wyobrażeniu miało to być niegroźne i wesołe, niekoniecznie pozbawione logicznego myślenia. Sądząc po tych latach dzielenia dormitorium Ben nie należał do osób lekkomyślnych. Popatrzył na niego z brakiem zrozumienia. Nie wiedział o co mu chodzi z całym tym przeczuciem, że tu i teraz zaraz coś się spierdoli to profilaktycznie lepiej być pesymistą, wmawiając sobie, że to realizm. - Weź ty zamów sobie świstoklika u Zbyszka i wróć do domu. Ta Polska ci nie służy. Brzmisz jak Kazimierz spod Pola Kukurydzy, który widzi wszędzie langustniki, ponuraki i południce. Albo lepiej, napij ty się tego Ducha. - skinął brodą na trzymaną przez niego butelkę i ze źle skrywanym rozbawieniem zaobserwował, że ten zamiast prawilnej drewnianej ławeczki wybrał kłujące w tyłek trawiaste nieskoszone krzaki. - No widzę właśnie, że cię nosi jakbyś chciał komuś przypierdzielić. Przydałby ci się worek treningowy, który oczywiście, że zostawiłem w domu, bo nie sądziłem, że mi się przyda przy tylko jednej pełni. - a mógł spakować... gdyby tylko wyszło mu skuteczne pomniejszenie go i zmniejszenie jego wagi. Niestety, zaklęcia mu nie wyszły więc nie tachał za sobą worka.
To, że Trevor nie wyczuwał napięcia w tym co mówił Bejamin nie sprawiało, że czuł do mniej. Wręcz przeciwnie, słowa przyjaciela mogły go podkręcać do dalszej eskalacji awanturniczych zachować. Urosło w nim to do tego stopnia, że pomimo licznych problemów zdrowotnych w ostatnim czasie, stwierdził - To niech przychodzą te mordy zaropiałe, nie wiedzą do kogo startują. - Na szczęście byli sami i wątpił by ktokolwiek wyskoczył na nich jak filip z konopii. W dodatku Trevor najwyraźniej nie rozumiał jakim okropnym zadupiem jest to całe Podlasie. Jedzenie i zabawa to jedno, ale czy na prawdę nie mogli tego robić w Hotelu Plaza? Do Hogwartu chodzili wszyscy czarodzieje z Wielkiej Brytanii, a i jacyś z poza wariaci co rusz zapisywali się do niej. Stać ich więc było na odrobinę luksusu, nie? - Stary, to jest zadupie. Widziałeś gdzieś tutaj sklep z różdżkami? Albo chociaż taki w którym sprzedawaliby coś innego niż pamiątki i alkohol? Użyj czasem tych swoich oczu do czegoś innego niż oglądanie się za dziewczynkami. - zaczął poważnie szarżować w stronę Trevora. Spodziewał się, że to będzie punkt zapalny ich rozmowy, taki był jego zamiar. Jeśli kolega połknie haczyk to bez obitych facjat się dzisiaj nie skończy. Możliwość powrotu do domu była kusząca, ta dziura już poważnie zalazła mu za skórę. Skoro jednak Trevor tak dobrze się tu odnajdował wśród tych cudownych pól niczego to czemu wyjeżdżał? W trakcie pełni tu i tak nie zastałby żywej duszy poza grodem, mógł latać gdzie popadnie, a może by i jakiegoś dzika upolował. Znając kucharki jeszcze by mu order z ziemniaka wręczyły za zasługi dla narodu.- Siedzi najebany pod czarożabką od kilku dni, nie jestem głupi, próbowałem. - stwierdził, zapewne myląc tutejszych jegomościów. Wszyscy byli dla niego tak samo brudni i parszywi. Normalnie w takich momentach nawet ślizgonom się nie dziwił, że czują pewien wstręt do innych ludzi. Odrobina zrozumienia ze strony Trevora na chwile rozładowała w nim napięcie, ale ani troche nie dała miejsca na rozum.- Żebyś wiedział, że komuś bym teraz wyrównał jedynki, jak nigdy.- Choć w głowie widział bardziej sceny wybijania ich niż nastawiania. Ogólnie leżąc na ziemi miał sporo destrukcyjnych myśli o wdawaniu się w bójki, pisaniu sprejami HWDP po płotach czy zwyczajnych awanturach o źle zaparkowany samochód. Nigdy nie korzystał z takich "dobrodziejstw" życia społecznego, więc nie mógł wspominać, jednak zatopienie się w myślach sprawiło, że choć przez chwile nie startował do Trevora. Gdy już te myśli przetoczyły mu się przez głowę, doszło do niego, że muszą działać. - Stary, weź ty mnie zwiąż czy zaknebluj, bo jak tu jakiś małolat przyleci czy choćby robak, to nie ręczę za siebie. - Stwierdził nerwowo, a jednocześnie poważnie. Musieli obrać jakieś środki ostrożności zanim ta magia Podlasia z niego nie zejdzie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Benjamin nakręcał się w swoim buncie, gniewie i awanturnictwie więc skłonny był uwierzyć, że polskie jedzenie absolutnie mu nie służy. Nie dość, że los regularnie próbuje Benjamina sponiewierać, odbiera mu różdżkę, więzi na Podlasiu to jeszcze utrudnia życie jadłem, które wszak ma sycić, poprawiać humor. Spoglądał na niego z ukosa. Ta jego mina w ogóle nie pasowała to skocznej melodii płynącej z radyjka, o którego istnieniu zapomniał a wszak niósł go z pokoju przez całą drogę. Zastanawiał się jak mógłby mu pomóc? Związanie nie wchodziło w grę choć dobrze, że Benjamin zdawał sobie sprawę z problemu. Uspokajanie go też chyba nie miało sensu… zupełnie jakby Benjamina męczyła gorąca krew. Coś na ten temat wiedział! Skrzyżował ręce na ramionach i stukał palcami o dolną wargę, zmuszając krukoński mózg to znalezienia rozwiązania. Pielęgniarka odpadała - nie będzie chodzić do niej z każdą pierdołą a już tym bardziej nie kolejny raz z Benjaminem, bo jeszcze to jego obwini za dziwne stany kolegi. Przez parę chwil bezczelnie ignorował słowa Bena bo podświadomie wiedział co trzeba zrobić. Nie ma opcji aby pozwolił mu wrócić w takim wkurwieniem do grodu ani tym bardziej doskakiwać z pięściami do młodszych. Mimo wszystko miał w sobie syndrom bohaterskiego aurora, który jednak miał być tarczą przed niepotrzebną pomocą. Leniwie zdjął zegarek z nadgarstka i położył go obok grającego radia, który to podgłośnił. - Cienias jesteś, wiesz?- skoro tak, to weźmie to na siebie. W chwili obecnej był przekonany, że to najlepszy pomysł. Ileż czasu będzie go trzymać kiepska magia jedzenia? Z pół godziny? Poza tym hej, Trevor należał do części osób silnych, trenujących, wytrzymałych więc nie zrobi mu różnicy przyjęcie kilku ciosów… choć planował zamęczyć Bena blokowaniem. Wstał z ławki i wyprostował ramiona nad głową. - Jęczysz jak stara baba. Podskakujesz do mnie a gówno mnie znasz. Taki chojrak jesteś? Weź lepiej idź się rozpłakać jakiejś szkaradzie a nie tu skiełczysz jaki jesteś biedny. Bądź facet. Masz ty w ogóle jaja?- prowokował go i to bezlitośnie. Chciał go zmusić do rzucenia się z pięściami aby przyspieszyć “spalanie aktywnej w jedzeniu magii”. Wnioskował, że powinna przeminąć po paru ciosach. Jeśli tylko by się to udało to gotów był do blokowania wszelkich możliwych uderzeń. Używał do tego siły ale… nie wyprowadzał żadnego ciosu w jego stronę. Blokował przedramionami, łokciami, barkiem, przegubami rąk, ograniczał pole manewru, przeszkadzał, cofał się, robił krok w lewo, potem w prawo, nie stał w miejscu i nie robił za nudny worek treningowy. Męczył go. - No dawaj, dawaj, ruchy. Już się zmęczyłeś?- oj nie było opcji aby miał siedzieć cicho, nawet jeśli oberwał.
Wcześniejsza rozmowa stała się jednostronna, co tylko podsyciło w Benjaminie wolę walki. Trevor wpierw ignorował go jak jakiegoś gówniarza najgorszego, a jak już się go niego odezwał to zachowywał się jak totalny pajac. W dodatku myślał, że jak jest lepiej umięśniony, wysportowany i ma ten swój wilczy gen to ujdzie mu to na suche. W głowie Benjamina rozbłysła myśl "TAKIEGO WAŁA JAK POLSKA CAŁA!, po czym wstał z ziemi. W tym momencie nawet tak obsrana przez ptaki ławeczka i wyliniały trawnik nie irytowały go aż tak bardzo jak głupia gęba Trevora. Benjamin nie był urodzonym sportowcem, można wręcz powiedzieć, że on i siłownia nigdy nie byli sobie po drodze. To teraz jednak nie miało znaczenia. Staną na lekko ugiętych nibynóżkach i swoimi nibyrączkami wyprowadził kilka ciosów w stronę Trevora. Nic specjalnie wyszukanego, ale starał się jak potrafił. Przeciwnik jednak niewiele sobie z tego robił. Fakt, że tylko on podchodził poważnie do tej walki dodatkowo nakręcał Bazorego. Próbował wymierzać coraz lepsze ciosy, oczywiście rękami, bo na nogi to nie honorowo. Trevor najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać, ale Benjamin zauważył, że poza mocną gębą i unikami, nic więcej nie robi. Postanowił nie zostawiać tego bez komentarza. - Odezwał się ten co to tylko unika, zamiast stanąć do walki jak facet z facetem. - Benjamin nie był muskularny, ale walczył, jak prawdziwy facet. Jeśli dostanie wpierdol to z dumą będzie nosił swoje rany bitewne. Czuł jak magia z niego uchodzi, a ta myśląca część jego mózgu wiedziała, że jest to swego rodzaju pomoc. Miał nadzieje, że niedługo nie będzie już takim bejzerem gniewu. Zwłaszcza, ze jego niedawno połamane żebra już dawały się we znaki, a ostatnią rzeczą jakiej im brakowało to ponowna wizyta w skrzydle szpitalnym. Nie zamierzał zakładać tam karty stałego klienta. Po jakiś piętnastu minutach jednostronnej walki z Trevorem czuł się już nieco lepiej. Z jego psychiki nieco zeszły emocje, a mięśnie, do tej pory nieużywane, nie chciały dalej kontynuować tej szopki. Opadł na ławkę, która w tym momencie nie wydawała już się taka parszywa. - Dobra, skończmy już te błazenadę. - Stwierdził, mając świadomość jak to dla przeciętnego przechodnia mogło wyglądać.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Po pierwsze, to nie są uniki. To bloki. - wyjaśnił zupełnie innym tonem głosu gdy pięści Benjamina okładały go po przedramionach i próbowały dostać się chociażby do szczęki. W ramach solidarności męskiego ego nie mówił, że nie wkładał siły w te ciosy bo nawet nie poczuł większego impulsu bólu. - Po drugie, ja z tobą nie walczę. - cofnął się i przyjął kolejny cios. Spostrzegł, że każdy kolejny fizyczny atak chłopaka słabł, jakby faktycznie dało radę przyspieszyć spalanie się czaru skroplonego w zjedzonych przez niego kiełbaskach. - Po trzecie, lepiej żebyś mnie tu okładał niż skakał do gardła czy to opiekunów czy dzieciaków. Sam widzisz, że już ci przechodzi. - w ostatnim ciosie chwycił jego nadgarstki i tymczasowo unieruchomił. Kolejny raz w ciągu dwóch dni przyjrzał się badawczo jego twarzy aby sprawdzić czy musi go dalej prowokować czy faktycznie plan Trevora powiódł się. Dostrzegłszy w nim mieszankę uczuć puścił go i wyłączył radyjko, które obecnie denerwowało aniżeli wzbogacało spacerek. Sięgnął po zegarek. - A może użarł cię langustnik ladaco? To jest to, co zsyła pecha. Doświadczyłem tego i paskudnie się to dla mnie skończyło. - wskazał brodą na swoją prawą łydkę na której widniała kilkuletnia lecz cały czas dobrze widoczna szrama po wilkołaczym ugryzieniu. - To nienormalne, aby polskie jedzenie przypadkowo się tak nad tobą pastwiło. - oparł przednią część buta o ławkę, łokieć oparł o swoje udo i użerał się z zapięciem zegarka, co wyjątkowo mu nie wychodziło. Taktownie nie wracał do momentu tej "bitki", której nie dało rady bitką nawet nazwać. Nie żałował, przynajmniej zrobił ten mikroskopijnie miły gest w jego stronę i miał nadzieję, że ten to kiedyś doceni. - Chłopie, nie wiem jak ty to znosisz. Na twoim miejscu już bym zbzikował i nie brał do ust nic, co jest polskie. Dobrze, że przeszło ci tak szybko. Wolałbym nie musieć cię unieszkodliwiać, w końcu jesteś moim kumplem. - wzruszył ramionami i przytrzymał pasek zegarka zębami, próbując wcisnąć plastikowe zapięcie do odpowiedniej dziurki.
Benjaminowi też było lepiej, że magiczne jedzenie przestawało na niego działać. Trochę jeszcze irytowało go radyjko, które ponownie włączył Trevor, ale nie zamierzał go zamienić w kupkę złomu. Na dworze był upał, on był zlany potem po niezgrabnej aktywności fizycznej, a mieli jeszcze pół butelki alkoholu do wypicia. Spojrzał w jej stronę z żalem. Chciałby być teraz Jezusem, ale takim na opak, by móc zamieniać alkohol w wodę. Nie zamierzał jednak dzielić się tymi przemyśleniami z Trevorem, w ostatnich dnia już wystarczająco dziwnie się zachowywał. - Zobaczyłbyś jak byłbym w formie co by się działo. - zażartował, bo oboje wiedzieli, że choć był wysoki to ręce miał jak gałązki wierzbowe.- Ławka poleciałaby w wióry, a opiekun domu musiałby mnie od ciebie odciągać. - kontynuował by mogli te całą niezręczną sytuacje nieco rozładować. Spojrzał w dół na bliznę, którą wskazał chłopak. Wyglądała nieprzyjemnie, sam nie chciałby takiej posiadać. Wiedział jednak, że cokolwiek go użarło i sprowadziło na niego pecha to na pewno nie było to nic namacalnego.- Szybciej jakieś rozchichotane dzieciaki obłożyły mnie klątwą.- Nie sądził by to był najbardziej prawdopodobny scenariusz, po chwili namysłu poprawił się.- Albo te przeklęte duszki z cmentarza mogły maczać w tym palce. Wiatr, który przyszedł z północy trochę ochłodził jego zmęczone ciało i choć Trevor mówił mu o rzeczach, o których doskonale wiedział, to nie zamierzał tego roztrząsać. W końcu były wakacje, a on chciał po prostu przeżyć je, już nawet nie z godnością, tę pogodził się, że stracił. Poprawił włosy, które po tych wszystkich zdarzeniach były bardziej chaotyczne niż zawsze, po czym ponownie zwrócił się w stronę Collinsa. Jego humor obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i po prostu chciał zakończyć rozmowę o nim. - Dzięki, doceniam. - Stwierdził spokojnym, może nawet nieco smutnym tonem. Na chwilę zapadła cisza, każdy z nich zajął się sobą, Benjamin starał się doprowadzić się do ładu. Wiedział, że wszystko co spotkało go podczas wakacji będzie wspominał źle. Nie zamierzał o to nikogo winić, szczęście najwyraźniej nie zamierzało mu tu sprzyjać. Spojrzał w głąb siebie i gdy ponownie odezwał się do Trevora był całkowicie pewien swojej decyzji. - Wynoszę się stąd, nie jestem tu mile widziany. Poinformuje o tym odpowiednich nauczycieli, a potem pierwszym świstoklikiem wrócę do Londynu. To musi się skończyć. - Małej ilości rzeczy był tak pewien jak tych słów, które wypowiedział. Wypowiedzenie ich na głos przyniosło mu ulgę, której nie oczekiwał. - Jak już załatwisz swoje sprawy, odezwij się. Nie sądził by po zdarzeniach ostatnich dwóch dni Trevor miał ochotę dalej uznawać go za kumpla. Trevor uważał go za pesymistę, którym na swój sposób był, bo nie wierzył by ktoś mając lepsze możliwości, postanowił z nim rozmawiać. Nie po tym wszystkim
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Roześmiał się w głos na jego słowa. Podziałało, Benjamin skutecznie rozładował atmosferę i te czające się pod skórą odrętwienie powoli rozpływało się w nicości. - Drugie spotkanie, gdzie trzeba ciebie ode mnie odciągać. Na brodę Merlina, ta Polska nam nie służy. - bo obwiniał o to działanie jedzenia. Następnym razem - o ile w ogóle odważą się tutaj coś zjeść - to cwanie zamieni im talerze, aby sprawdzić czy to faktycznie wina przypadku czy jednak pecha, że dopadają go same psikusy. Ewidentnie psuło to chłopakowi humor. - Ano, stawiam na duszki. Kilka dni temu w lesie dosiadł się do mnie ptakokot, który beczał. Gdybym nie widział tego na własne oczy to uznałbym, że byłem czymś naćpany. - wspomniał biesa, który nakazał Holly, i przy okazji Trevorowi jako winowajcy - posprzątanie leśnego bałaganu. Na samą myśl o tym stworze przechodził go zimny dreszcz. Dziwne pokraki mają w tych polskich lasach. Po paru minutach w końcu udało mu się zapiąć ten przeklęty zegarek. Przeznaczył ten czas, aby ziewnąć potężnie, przeciągnąć się i sięgnąć po Ducha Puszczy, aby upić łyk i sprawdzić czy może na nowo delektować się alkoholem. Tak, mógł, więc przytknął szyjkę do ust i upił dodatkowy łyk. Gorąc rozlał się po jego gardle i twarzy, gdy odetchnął i skierował butelkę w stronę Benjamina. - Spoko, pewnie to będzie dopiero dwudziesty drugi sierpnia. Wtedy będę już przytomny i ogarnięty. Może zgarnę Ceda? Miałbyś coś przeciwko? - zaproponował zwiększenie grona bo dlaczego mieliby się ograniczać? - Możemy iść do jakiegoś baru, pograć w Durnia, o ile nie jesteś zrażony do magicznych efektów, ale już naszych, londyńskich. - tutaj się uśmiechnął i usiadł z powrotem obok niego na ławce.
Wiedział, że z ich dwójki nie służyła wyłącznie jemu, nie zamierzał jednak tego Trevorowi mówić. Radio nieładnie grało, słońce świeciło, a Trevor próbował jakoś nawiązać rozmowę. Benjamin to doceniał na swój sposób. - Następnym razem przyniosę własne jedzenie i zobaczymy, czy to ja przyciągam te wszelkie kłopoty. - Stwierdził, przypominając sobie, że jak na razie na ich spotkania przynosił wyłącznie alkohol. Oczywiście nie będzie go przygotowywać, kupi. Tego jeszcze by brakowało by się struli. Wspólne okupowanie toalety byłoby na pewno niezapomnianym przeżyciem, nie byłaby to jednak wina magii jedzenia. Słuchał opowieści o biesie, którego nie miał okazji spotkać. Przynajmniej te poczwary się nim nie interesowało. - Ptakoco? - Zapytał, bardziej po to by Trevor doprecyzował jak to w ogóle mogło wyglądać. Widział co prawda w szkole wiele magicznych zwierząt, sporo z nich było mieszankami jednego zwierzęcia z drugim, ale on nie był artystą, nie potrafił na tej podstawie wyobrazić sobie potencjalnie nowego monstrum. Gdy już razem siedli i zaczęli na nowo wspólnie popijać alkohol, postanowił odpowiedzieć kumplowi na pytanie.- Zgarnij, odświeżenie znajomości przed pójściem na studia dobrze mi zrobi. - Nie był tego tak do końca pewien, dalej trzymały się go pochmurne myśli. Benjamin był miłośnikiem gier zespołowych, był to najprostszy sposób by spędzić z kimś czas nie musząc dzielić się swoimi myślami. - Jasne, albo wpadnijcie z Cedem do mnie. Chyba jeszcze u mnie nie byłeś? - Zapytał, bo całkowicie nie pamiętał. Nigdy nie był jakoś specjalnie otwarty na przyjmowanie gości, więc nie zdziwiłby się gdyby to było pierwsze takie wydarzenie w jego domu. Zaczynały się studia, to był chyba najlepszy czas by to zmienić.- przy Tojadowej na pewno znajdzie się sklep w którym kupimy co trzeba, a potem możemy grać i do rana. Rozsiadł się wygodniej na ławce, nogi rozprostował przed sobą i a łokcie założył za oparcie ławki. Myślał o tym, że każde ich spotkanie mogłoby wyglądać tak jak teraz, a jednak nie do końca w to wierzył. Wzrok wpił w oddalone od nich drzewa, których korony teraz tańczyły na wietrze. To wszystko wydawało się zbyt spokojne by mogło być prawdziwe.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Zajebiście, mnie to odpowiada. - uśmiech rozjaśnił jego twarz gdy wyobraził sobie spotkanie we trzech, góra jedzenia, trochę alkoholu - ale bez przesady i te ich ulubione gry zespołowe. Nie był ich szczególnym fanem, pozwalał Cedowi namawiać go raz na jakiś czas bo zazwyczaj przegrywał albo obrywał szczególnie kapryśną magią. Z drugiej strony można było nieźle się uśmiać, a ostatnie gargulki wspominał z rozbawieniem mimo oczywistej przegranej. - Latający kot z ptasimi pazurami, oczami kozy i futrem na łbie zamiast piór. Do tego beczy i opiekuje się lasem. Nie szukaj tu logiki. - wybuchnął śmiechem, zachęcany do wesołości rosnącym we krwi poziomem alkoholu. Myślał, że brytyjskie zwierzęta potrafiły zadziwiać (sklątka tylnowybuchowa?!) jednak biesy biły wszystko na głowę. Nie próbował objąć tego rozumem, po prostu unikał demonicznych duchów bo na ich widok zbierało mu się na wymioty. - Nawet nie wiem gdzie ty mieszkasz. - zaśmiał się i wyłączył radio raz a porządnie bo już zaczęło go denerwować. - Ale jestem za, Ced ma gargulki, załatwimy skądś Eksplodującego Durnia. Chcę choć raz wygrać jakąkolwiek grę. - oznajmił i choć efekty niektórych kart czy kul były upierdliwe, tak gotów był ryzykować i bawić się po pełni, przed studiami. Celowo podał taką datę a nie inną bowiem wcześniejszy termin był ryzykowny w jego opanowaniu i samopoczuciu. Wolał nie ujawniać Benowi siebie w tym mniej przyjemnym stanie, mimo że Bena widział już w trzech różnych odmianach. - No uszy do góry. Mamy zajebisty plan. - szturchnął go przyjaźnie w ramię i przeciągnął się kolejny raz na tej ławce, przez moment zajmując dosyć dużo miejsca. - Dobra, wracamy? Mógłbym sobie tu siedzieć godzinami ale nie nauczyłem jeszcze walizki składania i pożerania ubrań. - zapytał bo choć Duch Puszczy kusił, tak czuł, że za parę łyków dozna zaćmienia mózgu, a Benjaminowi wrażeń było raczej dość.
Słuchał opisu cholera wie czego. Trevor próbował mu to wyjaśnić, jednak o ile ptaka i kota jeszcze rozumiał, to skąd tam się wzięła ta koza? Niektóre narodowości lubiły kozy i wciskali je wszędzie gdzie się dało, ale Benjamin nie przypominał sobie by Polska należała do jednej z nich. - Spokojnie, w tym zapchlonym miejscu szukanie logiki to ostatnie co mi teraz w głowie. - Stwierdził tez trochę pocieszony alkoholem i tym, że przynajmniej czegoś takiego sam nie spotkał. Jeden problem go ominął, już widział jak sołtys mu daje z tego powodu złoty medal. Podejrzenia Benjamina się sprawdziły i znajomy najwyraźniej nie znał do niego adresu. - Namiary wyśle ci na wizzegerze, przy okazji Cedowi również. - Wiedział, że jedna wspólna konwersacja będzie o wiele szybsza niż wysyłanie niekoniecznie lubianej przez Trevora sowy z informacjami. Zastanawiał się chwilę gdzie najbliżej niego mogą być do wyhaczenia jakieś gry i szybko znalazł w sobie odpowiedź. - przy Tojadowej jest biblioteka, nie bywam tam za często, ale na pewno mają jakieś gry do wypożyczenia. - Po czym zaśmiał się gdy Trevor zaznaczył, że chciałby w końcu wygrać jakąś grę. - Próbuj, próbuj, ale forów ci nie dam. - Przynajmniej w tym przypadku nie liczyła się siła innego mięśnia niż mózgowego. Benjamin również uważał, że plan jest dobry. Spojrzał na butelkę. Płyn już praktycznie się w niej kończył. - Jasne, już wstaje. - Stwierdził odważnie, ale podnosząc się już nie był pewien, czy to będzie takie proste i naturalne. - Dopijemy po drodze, a potem idę do siebie. Muszę odespać.- Było co, ten dzień na pewno zapamiętają oboje. Otrzepał się, chwycił butelkę i ruszył przed siebie. Trevor ruszył razem z nim. Nie zamierzał w tym stanie się nigdzie teleportować, tego mu tylko brakowało, by wylądował w jakimś polu bez nogi.