C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pośród wysokich, strzelistych drzew, pośród powalonych pni, wysokich traw i gęstych paproci, kryje się rzeka. Jej cichy szum tonie gdzieś pośród treli i nawoływania ptaków, pośród trzeszczących gałązek, szmeru wiatru, pośród życia lasu, które zdaje się tutaj niewyobrażalnie wręcz spotęgowane. Zupełnie, jakby każdy zakamarek prastarego boru miał w sobie coś, czego nie sposób znaleźć gdzieś indziej. Nawet brzęczenie owadów wydaje się tutaj głośniejsze i intensywniejsze, jakby potęgowało się wśród tej zieleni. Rzeka nie jest nazbyt głęboka, ani nazbyt rwąca. Jej wody zdają się toczyć całkiem spokojnie po urwistym brzegu, po kamieniach, które piętrzą się to tu, to tam. Jej szum jest jednostajny, a chłód panujący dookoła osiada niczym delikatny całun na wszystkich roślinach, wyciągających się ku życiodajnym wodom. Nad rzeką nie jest przewieszony żaden most, ani kładka, a powalone drzewa nie pozwalają na dostanie się na jej drugi brzeg. Musisz więc wędrować jej brzegiem, tak długo, aż nie natkniesz się na niewielki kamienny krąg, w którym znajdują się różne przedmioty. Zostały ułożone na drewnianych tacach i nie sprawiają wrażenia, jakby imał się ich czas. Każdy z nich jest w idealnym stanie, zupełnie, jakby zostały tutaj zostawione ledwie chwilę wcześniej. Kto wie, być może to faktycznie dzieło wyszymor - duchów opiekuńczych lasu - które obserwują cię uważnie od chwili, w której postawiłeś stopę za ogrodzeniem Zielonego Gaju.
Ofiary Przed tobą znajduje się sześć różnych ofiar, z których możesz wybrać tylko jedną. Decyzja należy do ciebie, nie musisz dokonywać żadnego rzutu kością. Informację o tym, co się wydarzyło, uzyskasz dopiero po napisaniu pierwszego posta w tym temacie - wyjaśnienia są bowiem ukryte. Ofiary, jak łatwo możesz się domyślić, należy złożyć rzece, która dopiero wtedy pozwoli ci przejść dalej.
1. Zboże
2. Monety
3. Mięso
4. Ceramika
5. Ludzki włos
6. Drewniany krzyż
Posty w tym temacie muszą zostać opatrzone poniższym kodem. Podkreślamy, że efekt złożonej ofiary poznasz dopiero po napisaniu pierwszego postu, co oznacza, że w tej lokacji musisz napisać przynajmniej dwa posty.
Kod:
<zgss>Poprzednia lokacja:</zgss> podlinkuj <zgss>Ofiara:</zgss> wpisz, jakiego wyboru dokonałeś <zgss>Efekt:</zgss> podaj w kolejnym poście <zgss>Zdobycze i straty:</zgss> podaj wszystkie, ze wszystkich lokacji Zielonego Gaju</zgss>
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: Monety Efekt: Urażona rzeka Zdobycze i straty: Nic
Wzburzona rzeka zdawała mu się nie być zadowoloną z wyboru, którego dokonał. Nie mógł już podjąć kolejnej decyzji, nie mógł również się cofnąć, postanowił więc powoli i ostrożnie przejść przez rzekę. Nie zdjął obuwia, wolał iść w przemoczonych butach trekkingowych niż narazić się na skaleczenia i urazy. Ze zdziwieniem zauważył jednak, że rzeka nie utrudnia mu przejścia na drugą stronę. Ulga ogarnęła jego zmartwione myśli, a nogi zrobiły kilka dłuższych kroków by sprawniej pokonać rzekę. Spojrzał jeszcze raz przez ramie na miejsce, które zaraz przyjdzie mu opuścić. Dalej wydawało się pełne życia, trel ptaków mimowolnie rozgościł się w czterech ścianach jego jaźni. Odetchnął ciężko, pożegnał się z urokliwym miejscem, po czym poszedł dalej. Miał nadzieje, że kolejne miejsce będzie równie urokliwe i ciekawe co to.
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: ceramika Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: zniknięte przedmioty
Obserwował Huxa z nieukrywaną sympatią i jakąś czułością w spojrzeniu. Czuł pewien żal, że ten tak się boryka z ukropem, lejącym się z nieba. Mimo to nie przeoczył ciekawości w oczach uzdrowiciela, Williams mógł udawać, że wcale nie, ale przecież przyszedł tu wiedziony ciekawością, a ludzka ciekawość była tak szalenie pociągającą motywacją. Dla Rosy ciekawość była wspaniałą wymówką, pretekstem, doskonałym powodem do wszystkiego. Uśmiechnął się dom bruneta wesoło i wskazał zachęcającym gestem, by tak jak i pół roku wcześniej, tak i teraz poszedł przodem. Z jakiegoś, jakże nieznanego powodu, Atlas lubił mieć go w zasięgu wzroku, a mając go przed sobą mógł mu się przyglądać do woli i nie musieć się z tego tłumaczyć. - Przynajmniej wciąż możemy rozmawiać. - pamiętał, jak trudne jest milczenie dla Williamsa i zaśmiał się cicho na widok jego zaskoczenia znikającymi pierścionkami. Z kieszeni Atlasa zniknęła jedynie różdżka, bo i jedynie różdżka była czymś, co ze sobą po tych podlaskich polach nosił. Rozłożył bezradnie ręce, widząc pytające spojrzenie Huxa: - Abra kadabra. - spojrzał gdzieś w dal. Zapewne to magia tego miejsca, rozpoczęli swoją własną próbę w towarzystwie natury i tylko to, co naturą było, oni sami versus zielony gaj, było im tu dozwolone.
- Słyszysz? - zapytał, kiedy dotarło do jego uszu szmer wody, a chwilę potem, pomiędzy gęstwiną krzewów i drzew zaczęła wyłaniać się szeroka rzeka o przejrzystej wodzie, pędząca nieubłaganie w dół koryta. Zatrzymał się na chwilę na jej brzegu, uśmiechając do siebie i zerkając w głębinę, gdzie pomiędzy słonecznymi błyskami, odbijającymi się od jej ruchomej tafli, widać było małe, szare rybki i kolorowe kamyki, toczące się po jej dnie.- Mamy ją przepłynąć? - zapytał uzdrowiciela z uśmiechem, dopiero później zauważając, że ten znalazł drewniane tace z darami, jakby ich zadaniem było wybrać, który z przedmiotów był odpowiednim cłem za przeprawę. Rosa podszedł bliżej i minął Huxa, muskając dłonią jego ramię, ze spojrzeniem skupionym na przedmiotach. Zboże, złote kłosy, garść monet, surowe, czerwone mięso, świeże, jakby je tu ktoś zostawił chwilę temu, malowana miseczka, pukiel włosów i drewniany krzyż. Ukucnął przed darami, oglądając każdy z nich, aż w końcu wziął w ręce ceramiczną miseczkę. - Wydaje mi się, że to nie może być zbyt oczywista odpowiedź. - przyznał, obserwując malunek na ceramice - Dawanie rzece tego, co mogła i tak mieć. A ceramika? Ludowe rękodzieło. To jakby prezent specjalny. Jak sądzisz? - zerknął na Huxa.
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: stracona różdżka i amulet myrtle snow
- Chcesz się przekonać? – zapytała całkiem swobodnie, kiedy rozmawiali o drzewie wisielców, jakby nie widziała w tym niczego złego albo dziwnego. Ostatecznie ona była ciekawa tego, o co chodziło z tym miejscem, była ciekawa tego, czy było straszne, czy wręcz przeciwnie, czy kryło się w nim coś innego. Zakładała, że był to jakiś przeklęty pień, coś, po co nie powinna nigdy sięgać, ale nie dla niej były zakazy. Nie sparzyła się raz, nie sparzyła się dwa, a o wiele więcej, więc równie dobrze mogła po prostu sprawdzić, czy tym razem na jej dłoni nie zostaną ślady. Spodziewała się również, że jej towarzysz będzie tak samo nierozważny, jak i ona i zwyczajnie za nią tam podąży. Zachowywał się nieco, jak ćma, która mknęła za nią, jak za światłem i w pewnym sensie jej to schlebiało. O tyle mocniej, że nie miała w sobie krwi wili, że nie miała innych zdolności, jakie zmuszałyby ludzi do tego, by za nią podążali, by dali się wciągać w to, co robiła. Dokładnie tak, jak teraz kiedy wkroczyła we mgłę, kiedy pozwoliła na to, by ją owiała, by oblepiła ją ciasno, jak wąski, pajęczy całun. Było w niej jednak coś przyjemnego, coś wyzwalającego, nawet jeśli ostatecznie okazała się czymś w rodzaju oszustki, jaka zabrała ich różdżki, i jak po chwili Carly się zorientowała, również inne, ważne rzeczy. Na próżno było jej szukać amuletu, jaki zawsze ze sobą nosiła, co powodowało, że czuła się niemalże naga, ale nie zamierzała protestować. To była kolejna przygoda, kolejna niewiadoma, o wiele słodsza, bo podkreślona również słowami, jakie wywołały u niej uśmiech, podkreślona tym przelotnym pocałunkiem, który powodował, że potrzebowała więcej, ale wiedziała, że sięganie po kolejne kroki teraz, tutaj, nie miało sensu. To miało być czymś więcej. - Teraz czeka nas wiele wyzwań, ale wszystkie są tajemnicą – odpowiedziała, tak pewnie, jakby faktycznie wiedziała, dokąd szli, co się tutaj działo i dlaczego las nie chciał ich wypuścić, powodując, że mgła gnała ich gdzieś naprzód. Nie czuła się tutaj źle i było to widać, gdy bez problemu ruszyła między drzewa, rozglądając się dookoła, starając się zrozumieć, dokąd mieli iść. Odnosiła jednak wrażenie, że ten prastary las ich prowadził, jakby ich wzywał, jakby miał w sobie coś, czego nie mogła objąć i pojąć. Może Jamie czułby to o wiele lepiej, o wiele lepiej rozumiał, ale też nie zamierzała przeceniać krwi swojego brata. - Oto pierwsza przeszkoda – powiedziała, gdy znaleźli się nad rzeką, a ona dla sprawdzenia postawiła stopę w wodzie, nie przejmując się ani trochę tym, że jej trampki w pełni przemakały od takich działań. Rzeka zabulgotała, wydała z siebie bliżej nieokreślony odgłos i Carly już wiedziała, że nie tędy droga, ale zachowywała się zupełnie, jakby robiła to wszystko, by pokazać coś mężczyźnie. Zrobiła zaraz tajemniczą minę i ruszyła przed siebie brzegiem, rozglądając się, by dostrzec wkrótce coś, co wyglądało jak stół ofiarny, z którego porwała bez większego zastanowienia ziarna, uznając, że jeśli mieli coś rzucić rzece, to brzmiało najbardziej prawdopodobnie. – Chyba wiesz, że bez myta nie da się przejść przez rzekę?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: różdżka i biżuteria
- Daj spokój, gdybym znów nie mógł gadać to bym zawrócił... O ile da się to tutaj zrobić... - mówię najpierw pewny siebie, a potem nagle zastanawiam się czy w tej mgle jest w ogóle opcja powrotu. Nie jestem pewny czy mogliśmy wtedy wyjść z kościoła, a co dopiero teraz w takim kompletnym lesie. Czuję się od razu bardziej niespokojny kiedy nie jestem obwieszony moją biżuterią. Nie jest to kwestia tego, że większość z nich pomagała mi od czasu do czasu w czarach - to raczej kiedy wychodzisz bez zegarka, a zawsze masz go na ręku. Od razu czujesz się gorzej.
- Hm? - odpowiadam mruknięciem na pytanie i dopiero po chwili orientuje się o co pyta Atlas i kiwam tylko głową. Rozglądam się dookoła i niepewnie wzruszam ramionami na jego słowa. Czy mamy to faktycznie przepłynąć? Wolałbym nie, bo nagle od tego strumyka zaczyna bić przesadny chłód, jakbym z gorącej patelni wszedł do lodówki. Póki co było to zdecydowanie odświeżające, ale za jakiś czas będę marzył o różdżkę, którą przywołałbym sobie sweterek. - Chodź przejdziemy się wzdłuż, nie na moje plecy taka wspinaczka po konarach - stwierdzam i macham na Atlasa, byśmy poszli odrobinę dalej. Po drodze zauważam z westchnieniem jak jest coraz zimniej. - Dobrze, że nie zabrano nam całych ubrań! To byłoby niezręczne - zagaduję sobie jeszcze beztrosko, ponownie bardzo zadowolony że nie odebrano nam możliwości pogawędek. W końcu dochodzimy najwyraźniej do miejsca do którego powinniśmy i kucam obok tych wszystkich pierdół obok Rosy. - A co jest oczywiste? - pytam, bo nie wiem co on uważa za coś takiego. - Czy dla każdego to nie będzie coś innego? Fuj czy to ludzkie włosy? Ciekawe czyje... No mięso tez nie wygląda zbyt elegancko... Zboże jest oczywiste? Dam je, bo pasuje do miseczki. Ceramika brzmi nieźle - komentuję jego wybór i dokładam do jego ofiary swoją.
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: ceramika Efekt: - Zdobycze i straty: zniknięte przedmioty, wosk
Towarzystwo uzdrowiciela było odświeżające. Przez ostatnie miesiące miał taki natłok pracy przy organizowaniu egzaminów i ratowaniu rancza po dramatach związanych z efektami, jakie pozostawił po sobie wróżkowy pył, że niemal zapomniał, jak przyjemnie jest się z nim widzieć w okolicznościach innych niż szkolne mury. Nawet jeśli strzykało mu w plecach od spacerów po lesie i drżał od bijącego od rzeki zimna. - Myślę, że zboże. Albo mięso? To takie rzeczy, które kojarzą się z naturą, których... smak rzeka może znać. - wyjaśnił swój skomplikowany tok myślenia przy wyborze ceramiki - A miseczka? Dzieło ludzkich rąk. Na dodatek taka... ładna. - uśmiechnął się do Williamsa pięknie, po czym obaj wrzucili swoje dar w rwącą toń.
Zdawało mu się, że usłyszał, jak miska pęka, choć po chwili na powierzchnię wynurzyła się zupełnie inna, acz równie piękna miseczka. Spojrzał zdziwiony na Huxa, nie będąc pewnym, czy ma sobie tę miskę teraz wziąć? Czy zostawić ją w wodzie? Powoli podwinął rękawy luźnej, lnianej koszuli i sięgnął, kucając przy brzegu, by naczynie wyłowić. - To jakiś prezent za prezent? - zaśmiał się cicho, rozbawiony, odwracając się do uzdrowiciela. Jego zdziwienie było jeszcze większe, kiedy z rzeki przez Huxem zaczęły wyłaniać się grabie? Na ten widok już parsknął wesoło i pokręcił głową. - No z pewnością nie jest to klasztor. - przytrzymał bruneta, by ten się przypadkiem ze swoimi kruchymi plecami nie wyjebał do wody, jak po te grabki będzie sięgać.
Poprzednia lokacja:pierwsza Ofiara: mięso Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: stracona różdżka, wiggenowe korale i perła miłości
Zgodził się na wyprawę do drzewa wisielców, ale coś mu mówiło, że będzie musiał jeszcze na nią poczekać. Gdziekolwiek prowadziła go blondynka, nie sądził, aby było to właśnie w tamtym kierunku. Z drugiej strony, nie wiedział, w jaką stronę powinni się udać, aby do drzewa wisielców dojść, więc wszystko było możliwe. Z tego też powodu Nakir po prostu szedł za swoją towarzyszką, pozwalając jej przewodzić, jako nimfie, której domem był las. Czy prowadziła go na zgubę, czy wręcz przeciwnie, tego nie mógł wiedzieć, ale nie sądził, aby chciała w taki sposób kończyć ich przygodę. Pewność tego nie zachwiała się nawet, gdy wkroczyli w mgłę, przez którą stracili swoje przedmioty, przede wszystkim różdżki. Czuł się nieco bezbronny, ale jednocześnie spokojny, jakby nie miał o co się martwić i mógł iść przed siebie. Szczególnie że miał do tego idealne towarzystwo. - Będziesz brać również udział w tych próbach, czy jako królowa zamierzasz patrzeć, jak się wygłupiam? - zapytał, kiedy ruszyli dalej przed siebie ścieżką, jaka zdawała się sama przed nimi otwierać. Nie był pewien, czy rzeczywiście tak było, ale szedł nią pewnie, rozglądając się wokół po lesie, który w swej dzikości był zwyczajnie piękny. Przesuwał spojrzeniem po strzelistych drzewach, których gatunków nawet nie rozpoznawał, po gęstych paprociach, zastanawiając się, czy w Dolinie rezerwat był równie gęsty. Jego uwagę zwrócił szum, który zdecydowanie nie był dziełem wiatru i nim zdążył zorientować się, co się dzieje, dziewczyna znów się odezwała, a on w tej samej chwili dostrzegł rzekę. - Wydaje się dość łatwa do pokonania - powiedział z cieniem zwątpienia, nim blondynka włożyła do rzeki nogę. Słysząc jak woda bulgocze, złapał ją za rękę zamierzając odsunąć od wody, ale ta już odchodziła, zmierzając jej brzegiem. Nakir przez chwilę stał wpatrując się w jej plecy, a uśmiech rozciągał się szeroko na jego ustach. Nie znała lęku, przecież już to wiedział, a teraz miał dowód. Nim zdążyłaby za nim zawołać, podbiegł do niej, zbliżają się do czegoś, co przypominało ołtarz z różnymi przedmiotami na nim. - Myta? Niech pomyślę - powtórzył po niej, po czym spojrzał na resztę przedmiotów na stole i sięgnął po mięso. - Kobiety wypiekały chleb, a mężczyźni polowali, dobrze pamiętam? - powiedział, przekrzywiając nieco głowę z zaczepnym błyskiem w spojrzeniu, nim przeniósł wzrok na rzekę, ciekaw co też się wydarzy.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: zdobywam grabie Zdobycze i straty: stracona różdżka i amulet myrtle snow, zdobyte grabie
Uśmiechnęła się przelotnie, kiedy zgodził się na tę wyprawę, a w jej oczach pojawiła się psotna iskra, która zdawała się sugerować, że wpakował się właśnie w prawdziwe bagno. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co ich czekało, nie wiedziała, czy drzewo, o którym wspominała było groźne, czy jedynie owiane złą sławą, ale to nie miało dla niej znaczenia. Tym bardziej teraz kiedy zmierzali w zupełnie inną stronę, zapadając się coraz bardziej w prastary bór, jakiego nie byli w stanie nawet opisać. Miał w sobie magię, taką, jaka istniała tylko w powieściach, magię, jaka zdawała się nie mieć końca, jaka zdawała się istnieć jedynie gdzieś w przestrzeni, jakiej nie dostrzegali. Miejsce to pasowało do jej wyobrażeń o czymś tajemniczym, ale również, nieco przekornie, pasowało do niej samej, do tego, jaka była i o czym zawsze mówiła, co próbowała grać, bawiąc się myślą, że faktycznie była niczym nimfa. - A co byłoby przyjemnego w samym patrzeniu? Chociaż, nie przeczę, niektóre rzeczy byłoby miło pooglądać - powiedziała, spoglądając na niego spod przymkniętych powiek, doskonale wiedząc, że mężczyzna zrozumie, co miała na myśli. Była pewna, że jej rozmówca pamiętał, co wydarzyło się po wyprawie na dwory wróżek, bo w jej wspomnieniach wszystko to wciąż było niesamowicie wręcz żywe. Teraz jednak wolała skupić się na czymś innym i psocić, bawiąc się z rzeką, choć jednocześnie nie chciała przypadkiem wpędzić się w żadne kłopoty. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, sama do siebie, gdy wyciągnął do niej rękę, ale nie skomentowała tego w żaden sposób, by ostatecznie sięgnąć po to nieszczęsne zboże, które złożyła w ofierze rzece, nie wiedząc, czego się spodziewać. A już na pewno nie spodziewała się, że woda wypluje na nią nieco staroświeckie grabie, które złapała z pewnym zdziwieniem i wybuchnęła śmiechem. - Nie jestem pewna, czy tak powinno wyglądać berło, ale skoro rzeka tak uważa? To nagroda za uwagi dotyczące roli kobiet w społeczeństwie - dodała, wspierając się na rzeczonych grabiach, choć sprawiała wrażenie, jakby chciała nimi przyłożyć swojemu towarzyszowi, zaraz jednak wzruszyła lekko ramionami i ponownie spróbowała wejść do rzeki, tym razem bez żadnych rewelacji przechodząc swobodnie na drugi brzeg, skąd musieli zdecydowanie wybrać się dalej, aczkolwiek nie miała pojęcia, dokąd, ani co mogło ich tam spotkać. Grała jednak rolę człowieka obytego w świecie, bawiąc się tym, że w tej chwili była panią na włościach.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Zrozumiał doskonale, co miała na myśli, w jednej chwili rumieniąc się jak podlotek. Nie był w stanie nad tym zapanować, ani nie widział powodu, żeby ukrywać własne chwilowe zawstydzenie, które zdecydowanie kłóciło się z błyskiem w jego spojrzeniu. Tak, na niektóre widoki byłoby miło sobie popatrzeć, jednak to nie było miejsce na podobne aktywności. Nawet Nakir wyczuwał, że ta część lasu była inna, odmienna od tej, w którą początkowo weszli, choć przecież przestrzegano, że kryje się tu wiele biesów. Nie potrafił powiedzieć, na czym ta odmienność miałaby polegać, ale zdecydowanie drzewa, między którymi kroczyli, czy rzeka nie były zwyczajne, a ołtarz jedynie potwierdził teorię. Jednak to w niczym nie przeszkadzało, a już na pewno nie w cieszeniu się towarzystwem blondynki i ich małą przygodą. Rzeka była dość ciekawym elementem krajobrazu, skoro nie chciała ich przepuścić, domagając się ofiary. Kiedy dziewczyna sięgnęła po zboże, właściwym wyborem wydawało się mięso, które wspólnie ze zbożem mogło stanowić posiłek, a przecież mieszkańcy Podlasia dzielili się ze swoimi bóstwami jedzeniem. Obserwował, jak rzeka przyjmuje zboże, a po chili wypluwa grabie i nie zdołał zapanować nad parsknięciem śmiechem. - Obiecuję więcej nie wypowiadać się w tej kwestii, choć jak mnie pamięć nie myli z historii wszelakiej, to chyba tak się to kiedyś odbywało… A obecnie zdecydowanie wolałbym bić się z jakimś jeleniem, czy innym hipogryfem, niż gotować, kiedy mylę przyprawy i najczęściej wszystko spalam - powiedział, kłaniając się jej w geście przeprosin, po czym wrzucił mięso do rzeki. Przez chwilę woda zabarwiła się na czerwono, sprawiając, że Nakir spiął się w oczekiwaniu walki, na którą nie był gotów, stojąc bez różdżki. Jednak nic złego się nie wydarzyło. Rzeka ponownie zabulgotała, po czym wypluła w jego stronę wór z dość ciężką zawartością. - Po twoich grabiach… Możemy spodziewać się nawozu? - próbował zgadnąć, rozsuwając materiał, aby po chwili patrzeć na żołędzie, których zapach sugerował, że przed momentem spadły z drzewa. - No, może nie mylę się co do konieczności sadzenia roślin, ale nie spodziewałem się tego. Czy żołędzie są dla nas jadalne? - zapytał, pokazując dziewczynie, co sam otrzymał od rzeki, po czym na nowo związał wór i przerzucił go sobie przez ramię na plecy. Wyglądało na to, że mogli ruszać dalej, więc podążył za nią na drugi brzeg, nie przejmując się mokrymi butami, tak jak tym, że właśnie wkraczali coraz głębiej w nieznane. Ostatecznie, za chwilę mogły okazać się nic nieznaczącą błahostką, skoro nie wiedzieli, co czeka na nich w głębi. - Myślę, że po tej wyprawie także przyda nam się jedzenie… Kolacja gdzieś na łące? - zaproponował, spoglądając ukradkiem na dziewczynę, mając znów ochotę stworzyć wianek i nałożyć jej na głowę, tylko po to, żeby dodać jej jeszcze bardziej tajemniczego wyglądu. Żeby zdecydowanie przypominała nimfę, która wodziła go za nos.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprzednia lokacja:przejście Ofiara: zboże Efekt: w kolejnym poście Zdobycze i straty: w kolejnym poście
Szła przez gaj, czując się bardzo nieswojo, a jednocześnie ciesząc oczy otaczającą ją naturą. Otoczenie wydawało się być nienaturalnie spokojne, ale magia, jaka to miejsce otaczała sprawiała, że Irv nie potrafiła tak po prostu się zrelaksować. Była niezwykle czujna i z każdym krokiem rozglądała się za swoimi przedmiotami. Przecież gaj nie mógł odebrać jej różdżki. Przez myśl przemknęła jej przerażająca myśl, więc dziewczyna zatrzymała się na chwilę, koncentrując na hipnozie. A co jeśli nie straciła tylko różdżki, a i całą magię? Ta wizja była dla niej przerażająca, więc musiała upewnić się, że stan rzeczy nie jest aż tak tragiczny. Poczuła, jak magia wypełnia ją, a powietrze wokół niej kreuje dobrze znaną dziewczynie aurę. De Guise odetchnęła z ulgą. Wciąż była czarownicą. Wciąż mogła się bronić i prowadzić życie, jakie znała. Musiała tylko zadbać o nową różdżkę, a na pewno tutaj takowe sprzedawali. Przynajmniej miała taką nadzieję i zamierzała sprawdzić te przypuszczenia, jak tylko przekona się, że jej własna nie leży gdzieś pod krzakiem. Poszukiwania doprowadziły ją nad brzeg rzeki, nad którą Irv przysiadła na chwilę. Woda uspokajała dziewczynę, a chłodna woda łączyła ją z rzeczywistością. Czarownica zanurzyła lekko palce, przekonując się tym samym, że prąd jest dość łagodny, ale niestety droga na drugi brzeg była niemożliwa w tym miejscu, a to właśnie tam widziała dalszy ciąg ścieżki. Musiała więc znaleźć przejście. Wstała więc z kamienia, na którym przysiadła, otrzepała ubranie i ruszyła dalej, rozglądając się za czymkolwiek, co przypominałoby jakąś kładkę. Niestety, ani mostu, ani jej własności nigdzie nie było widać. Po kilkunastu minutach natknęła się jednak na coś, co tutaj mocno jej nie pasowało. Kamienny krąg zawierał kilka przedmiotów, które zdecydowanie nie zostały położone tutaj przypadkowo. Zaczęła się im przyglądać. Krzyż, zboże, ceramika, włos, mięso.... Nie potrafiła znaleźć czynnika wspólnego, może poza prostotą wykonania i naturalną naturą tych rzeczy. Czy powinna była coś z tym zrobić? Nie była pewna. Dotknęła więc tacy ze zbożem, a gdy jej palce spotkały się z przedmiotem, miała wrażenie, że magia sama kieruje ją do wykonania działania. Idąc za instynktem wrzuciła więc zboże do płynącej wody i obserwowała, co się wydarzy. Czy cokolwiek w ogóle się wydarzy...
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprzednia lokacja:przejście Ofiara: zboże Efekt: rzeka zrywa się i szumi, wyrzucając mi grabie Zdobycze i straty: stracone: różdżka i narzędzia zielarskie, zyskane: grabie
Nie musiała długo czekać na odpowiedzi na swoje pytania. Gdy tylko zboże dotknęła wody w rzece, ta zaszumiała i wezbrała się gwałtownie. Irvette odruchowo odsunęła się od brzegu, dbając o własne bezpieczeństwo. Chciała wyczarować barierę, ale nie znalazła w swojej ręce różdżki, co tylko wzmożyło jej reakcję. Można było powiedzieć, że zareagowała właściwie, bo w miejscu gdzie przed chwilą stała, rzeka wyrzuciła na brzeg grabie. Czarownica niepewnie podeszła do przedmiotu, przyglądając mu się dokładnie. Nie czuła od niego magii, ale zauważyła, jak proste było to narzędzie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tak stary przedmiot zielarski. Uznała jednak, że skoro rzeka jej go ofiarowała, zabierze grabie ze sobą. Nie tylko pod względem pracy, ale widziała w tym potencjał do ewentualnej obrony, gdyby przyszło jej zmierzyć się z czymś niebezpiecznym. Zauważyła też, że rzeka zmieniła się na tyle, że była w stanie przez nią przejść. Ostrożnie postawiła więc stopę w wodzie i zaczęła iść przed siebie uważnie obserwując otoczenie. Po kilku krokach bez problemu stała już po drugiej stronie zła, że nie może się osuszyć, ale jednocześnie szczęśliwa, że jak dotąd jest w miarę bezpieczna. Ściskając grabie w dłoni ruszyła dalej ścieżką, czując się o wiele pewniej.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poprzednia lokacja:Klik Ofiara: monety Efekt: w kolejnym poście Zdobycze i straty:
Musiał przyznać, że na ten moment las wyglądał jak las. Max widział takich wiele i pewnie jeszcze kilka miał w życiu zobaczyć. Szedł sobie na spokojnie, zastanawiając się, z czego lokalsi robili takie halo. Drzewa ładne, mech jak mech, grzybów nie było... On by tego do przewodnika raczej specjalnie nie wpisywał, ale co się znał. Planował zapytać Oli, czy nie wiedziała przypadkiem o co w tym chodzi, jak już wróci do wioski. Na razie jednak wciąż spacerował, rozmyślając nad swoimi sprawami, aż doszedł do jakiejś rzeki. Woda zachęcała chłopaka do kąpieli, ale coś mu podpowiadało, że to może nie być najlepszy pomysł. Powalone tu i ówdzie drzewa wyglądały, jakby chciały zabić każdego z podobnie durną ideą w głowie, a on nie chciał głupio umierać. Kontynuował więc podróż wzdłuż koryta rzeki, zastanawiając się, czy cokolwiek tutaj się w ogóle wydarzy, czy to po prostu stare plotki wioskowych bab, które pomieszały dawne historie i może wzięły na warsztat nie ten gaj, czy coś. W końcu jednak chłopak dojrzał coś, przez co odzyskał nieco wiary w przygodę. Kamienny krąg zdecydowanie nie wyglądał na naturalną konstrukcję szczególnie, że w środku znajdowały się przedmioty, jakich natura nie była w stanie wytworzyć. Max zastanawiał się, co ma z tym zrobić, bo raczej nie sądził, by były to dary dla niego, czekające tylko aż pojawi się w tych okolicach. Zaczął więc główkować nad tym, co powinien uczynić. Czy w ogóle coś powinien zrobić, bo równie dobrze mógł przecież przejść obojętnie obok kręgu wypierając go z pamięci za następnym zakrętem. A mimo to czuł, że został postawiony przed zagadką, którą chciał rozwiązać. W końcu spojrzał na rzekę, jakby ta miała mu potwierdzić, czy dobrze myśli. Woda jednak wciąż płynęła tym samym tempem, więc Max wciąż był zdany tylko na siebie. Postanowił jednak złożyć żywiołowi ofiarę. Kierując się starymi mitami o przejściach "na drugą stronę", wybrał monety i rzucił je w nurt.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poprzednia lokacja:Klik Ofiara: monety Efekt: woda się wzburza Zdobycze i straty: -
Nie spodziewał się niczego, jeśli miał być szczery, to też zdziwił się ogromnie, gdy woda w rzece wzburzyła się nagle, jakby żywioł wkurwił się na chłopaka z jakiegoś powodu. Monety przepadły bez śladu, a Max został praktycznie w tym samym miejscu, w którym był przed chwilą. Nie ogarniał, co tu się właśnie wydarzyło i dlaczego. Czy rzeka go odrzuciła? Przyjęła ofiarę? Chuj wiedział. Solberg postanowił więc dalej brnąć w empiryczne zrozumienie obecnego stanu rzeczy i spróbować przejść przez rzekę pomimo faktu, że nadal kładki żadnej nigdzie nie było. Taki już był i później ciężko płacił za własne impulsy. Tym razem okazało się jednak, że nie stanie na skraju śmierci, a przynajmniej nie z tego powodu. Udało mu się przejść w miarę bezpiecznie, choć woda sprawiała wrażenie, jakby chciała trzymać go w niepewności, czy za chwilę nie będzie chciała go pochować na dnie rzeki. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsca i Max ruszył dalej w las, zastanawiając się, co właśnie miało miejsce i czy podjął słuszną decyzję, a jeśli nie, jaka była ta dobra. Nie wiedział nawet, czemu tak właściwie składał ofiarę.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: kolejny post Zdobycze i straty: utrata różdżki
Nie odpisała, bo musiała to przemyśleć. Jasne, on na jej miejscu też pewnie chciałby to przemyśleć, bo prawdę mówiąc, dał jej sporo do myślenia. Jego zachowanie, tak irracjonalne i odklejone od jakiejkolwiek logiki przyprawiłoby niejedną osobą o zawrót głowy. Gdyby świat był sprawiedliwy, a Ben uczciwy, z pewnością skontastowałby, że powinien się od niej odpierdolić. Ale nie chciał. Droga, z której nie da się zawrócić brzmiała trochę śmieszne. Bo czy i oni nie byli na takiej ścieżce, że teraz mogli przeć tylko przed siebie? Auster westchnął i odruchowo wyjął swoją papierośnicę. Potem rozejrzał się wokoło i pomyślał sobie, że to może głupi pomysł palić w takim miejscu. - A więc chodźmy - powiedział, próbując delikatnie złapać ją za rękę. I znowu, wiedział na świadomym poziomie, że może nie powinien, ale nie zamierzał słuchać głosu rozsądku. Niewątpliwie coś do niej czuł i upajał się tym uczuciem za każdym razem, gdy byli blisko siebie. Nieważne, czy pogrążeni w kolejnej kłótni czy przejęci pocałunkiem - bo każda chwila była wartościowa. Każda mogła być przecież ostatnia.
Szli w milczeniu, bo nie było chyba słów, które mogą wyrazić, co tak właściwie się tu działo. Czuł się nieswojo z wielu powodów, nie tylko dlatego, że utracił różdżkę - to był chyba w tej chwili najmniejszy problem. Zerkał na nią raz po raz, próbując dodać jej otuchy albo i odgadnąć, co tak właściwie czuję. Nie wiedząc kompletnie, co samemu myśleć o swoim wnętrzu. - Chyba zbliżamy się do jakiejś rzeki - zauważył bardzo mądrze, jako że z daleka dało się słyszeć szmer. I faktycznie, doszli do brzegu strumyka na tyle dużego, że nie dało się przejść na drugą stronę suchą stopą. Musieli więc iść dalej, wzdłuż płynącej wody, która przyjemnie szemrała, przerywając napiętą i dość dziwną ciszę pomiędzy nimi. Zanim jednak doszli do miejsca składania ofiar, Ben nie wytrzymał i zapytał. - Jak się czujesz? Klątwa… czy cokolwiek to było, już minęła? Bo mi tak. Chyba. - Próbował zagaić nie wiadomo po co, po prostu, żeby wiedzieć co u niej. Choć mówiąc zupełnie serio na wspomnienie ich pocałunku dalej się rumienił, teraz już bez udziału wróżkowej magii. W końcu doszli jednak do tego dziwnego ołtarza i Auster spojrzał na rozłożone w jego okolicy przedmioty. Pierwszym instynktem było poświęcenie rzece pieniędzy, bo czy to nie liczyło się dla niego najbardziej? Sława, bogactwo i piękno w każdej formie. Spojrzał jednak na Isoldę, na jej piękne oczy i pomyślał sobie, że jeśli okaże się teraz próżny i głupi, ona nigdy nie spojrzy na niego tak jak by chciał. Jak na kogoś, kogo szanuje. Wybrał więc najlogiczniejszą według siebie rzecz do złożenia w ofierze, czyli plony ziemi bo to wiąże się na pewno z magią tego dzikiego miejsca, biesami i takimi tam różnymi rzeczami, w które szczerze mówiąc średnio wierzył. A potem po prostu patrzył, bardzo, ale to bardzo ciekawy, co wybierze ona. Choć w sumie powinien raczej patrzeć na rzekę, czyż nie?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: ceramika Efekt: podam w kolejnym poście Zdobycze i straty: utrata różdżki
Isolde była spięta, walcząc ze chęcią ucieczki (niewykonalne), nakrzyczenia na Benjamina (histeryczne i żałosne) i pocałowania go (skrajnie nieodpowiedzialne). Powinna twardo mu wyłożyć, że nie mogą być razem, że nigdy nie będą razem, że romans jej nie interesuje, a do związku on się nie nadaje. A jednak milczała, przytłoczona emocjami, które w niej wywoływał, sprawiając, że czuła się całkowicie bezradna. Teraz tym bardziej że nie miała swojej wiernej różdżki. - Nie radzę - powiedziała, widząc, że wyciąga papierośnicę, również wyczuwając, że jest to święte miejsce i należy to uszanować. Pozwoliła mu na chwilę ująć swoją dłoń, co wywołało w niej dziwny dreszcz i sprawiło, że jej kolana jakby nieco zmiękły, ale zaraz ostrożnie, bez ostentacji, wysunęła dłoń z jego uścisku. Już sam fakt, że znajdował się tak blisko, był niebezpieczny. A ona przecież była na niego zła za wszystko, co do tej pory wydarzyło się między nimi. I ani trafiony prezent, ani sama pamięć o jej urodzinach nie mogły tego zmienić... prawda?
Ich spojrzenia spotkały się kilka razy, ale Isolde też nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Urządzanie mu tu sceny wydawało się potwornie niestosowne, a tak naprawdę była to jedyna rozsądna rzecz, jaką mogła zrobić. Więc nie robiła nic, nie mówiła nic, pozwalając, by duch tego lasu decydowały za nich. - Rzeczywiście... - przytaknęła równie elokwentnie. Jednak gdy znaleźli się już nad wodą, wyraźnie się odprężyła. Woda zawsze miała na nią zbawienny wpływ, koiła nerwy i wyciszała emocje - może dlatego że rodzinny dom Isolde znajdował się nad oceanem? Szli wzdłuż rzeki, wsłuchując się w jej łagodny szmer... dopóki Benjamin nie przerwał ciszy. Odchrząknęła i spojrzała na niego. - Tak, na szczęście. Wybuchowość to bardzo niepożądana cecha u aurora. Podobnie jak nieśmiałość u dziennikarza - zauważyła ostrożnie, trochę sztywno, bojąc się, dokąd ta rozmowa może ich zaprowadzić. - A poza tym u ciebie wszystko okej? - dodała po chwili równie drętwo, starając się nie myśleć o tamtym fatalnym (choć słodkim) błędzie, jakim był ich pocałunek. Kiedy doszli do kręgu, Isolde zagryzła wargi, przyglądając się wszystkim ofiarom. Zerknęła przelotnie na Bena, który wybrał zboże - wydawało się, że to niezły pomysł, ale jej wzrok wciąż powracał do ceramiki i uznała, że warto zaufać swojej intuicji. Sięgnęła po glinianą miskę i spojrzała Austerowi pytająco w oczy. - Wrzucamy? - zagadnęła, obracając miskę w dłoniach, czując jej przyjemny ciężar i kształt. Nie sądziła, że Ben wybrał zboże po to, by przedstawić siebie samego w lepszym świetle. Być może mimo trzydziestki na karku nadal była naiwna. A może po prostu nie wierzyła, że naprawdę mu na niej zależy. Chwilę później ich ofiary porwał nurt rzeki.
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: - Zdobycze i straty:straty: różdżka, pierścień Sidhe;
Skoro więc nie pozostało jej nic innego, jak iść dalej, podążała w głąb lasu, co jakiś czas zerkając za siebie, jakby czekała na to, aż ta mgła nieco opadnie. Nie miała zielonego pojęcia, ile tak szła, czas bowiem dłużył jej się niemiłosiernie i nie mogła go sobie w żaden sposób umilić. Pluła sobie w brodę, że postanowiła wybrać się na taką wycieczkę sama, bo w razie gdyby coś się stało, mogłaby chociaż na kogoś liczyć. A tak nie dość, że była zdana sama na siebie, to jeszcze została pozbawiona różdżki przy wejściu do Gaju i "oczyszczeniu". Towarzyszyła jej jedynie cisza... do czasu. W pewnej chwili do jej uszu dotarł szum i odgłosy ptaków, co było miłą odmianą po tym, jak wcześniej niemal dźwięczało jej w uszach od braku tych naturalnych odgłosów lasu. Podążała dalej za swoim słuchem, chcąc dojść do rzeki i potem kierować się z jej biegiem. Uznała to za dość bezpieczną opcję, bo przynajmniej miałaby jakiś punkt odniesienia, a nie jedynie drzewa, które przecież wyglądały tak samo. Miała jednak problemy, żeby spośród ptasich śpiewów, bzyczenia owadów i jeszcze innych dźwięków wydobyć szum wody, który niknął wśród tych wszystkich odgłosów. Musiała się naprawdę skupić na zadaniu i niemal czuła, jak zaczyna jej od tego pulsować w skroniach, ale wreszcie się udało. Dotarła do rzeki. Tylko co dalej? Z tym pytaniem zatrzymała się przy jej brzegu, uważnie go lustrując. Żeby przejść na drugą stronę, musiałaby przeskoczyć po kamieniach, ryzykując skręcenie kostki i zostanie w lesie po wsze czasy, co zupełnie jej się nie uśmiechało. Innego sposobu natomiast póki co nie widziała. Postanowiła więc zrobić to, co planowała początkowo - po prostu podążyć z biegiem rzeki dalej i zobaczyć, czy gdzieś ją to doprowadzi. A doprowadziło ją do kamiennego kręgu. Przyjrzała się dokładniej przedmiotom, które zostały w nim rozłożone, i które, ku jej zdziwieniu, były w idealnym stanie. Przez chwilę tylko stała i na nie patrzyła, zastanawiając się, co właściwie powinna zrobić, ale w końcu to do niej dotarło. Żyła przecież w magicznym świecie już 22 lata, a niektóre sytuacje były powtarzalne. Sięgnęła po ziarno zboża i wrzuciła je do rzeki, mając nadzieję, że nie przypłaci tego swoim zdrowiem.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: rzeka daje mi grabie, yay Zdobycze i straty:stracone: różdżka, pierścień Sidhe; zdobycze: grabie
Nie miała problemu z dokonaniem wyboru, jaką ofiarę powinna złożyć rzece. Drewniany krzyż odrzuciła od razu, co pewnie wiązało się z różnymi zabobonami, które przemknęły jej przez myśl, jak przystało na Polkę. Nie wyobrażała sobie, żeby wrzucenie go do wody mogło przynieść cokolwiek dobrego, a wręcz przeciwnie - oczami wyobraźni widziała, jak przed nią wyłania się diabeł i gania ją po tym lesie, dopóki nie straci sił. Ludzki włos też nie wchodził w grę, podobnie jak mięso, bo było to tak ohydne, że nawet nie byłaby w stanie dotknąć ani jednego, ani drugiego. Monety kojarzyły jej się z chciwością, a to również nie mogło oznaczać nic dobrego. Ceramika wydawała się zbyt losowa, a zboże... zboże dawało pożywienie i życie. Może i te jej skojarzenia były głupie, może cokolwiek by wrzuciła, efekt byłby identyczny, ale mimo wszystko postanowiła podążać za swoją intuicją i ostatecznie na dobre jej to wyszło. Wstrzymała oddech, gdy woda zaczęła szemrać i się burzyć. Nie była w końcu pewna, czy ofiara została przyjęta, ale Zielony Gaj nie kazał jej długo czekać. Ku jej zdziwieniu, do jej stóp przypłynęły grabie, tak stare, że chyba sam Merlin był młodszy. Wzięła je, uznając to za prezent, tym bardziej że wcześniej została pozbawiona swojego ekwipunku, a nie uśmiechało jej się iść przez Gaj z pustymi rękoma. Tak przynajmniej miała się czym obronić w razie czego. Z tą myślą zaczęła iść dalej, czmychając na drugi brzeg jak sarenka, bo obawiała się, że jeśli ciut dłużej zostanie w miejscu, rzeka wróci do swego dawnego biegu, a ona wróci do punktu wyjścia.
|zt
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: dostaję grabie Zdobycze i straty: - różdżka; + grabie
A więc wrzucili ofiary do wody i przez chwilę słychać było tylko plusk. A potem znowu - nic oprócz szmeru strumyka. Spojrzał przelotnie na Isoldę, starając się powstrzymać to, co czuł na jej widok. Skąd w nim taka dziwna nadzieja? Skąd w nim taki przemożny ciężar swoich decyzji? Westchnął i zwrócił spojrzenie swoich oczu na rzekę. Nie bardzo rozumiał, co takiego zrobił, ale nagle jej nurt się wzburzył i wypłynęły z niej bardzo przyzwoicie wyglądające… grabie. Magia jest dziwna, powinien się już przyzwyczaić, ale nie potrafił. Podniósł narzędzie, spoglądając na Is i jej nowy nabytek. A potem uśmiechnął się i podjął przerwany wątek. - U mnie wszystko… bez zmian. - Nie był w stanie określić czy dobrze, czy też może nie. Powiedział prawdę, choć może nie powinien. Bo czy nie obiecał jej, że uporządkuje sprawy przed ich następnym spotkaniem? Z Issym było jeszcze intensywniej niż przedtem, z Julią - chodził chyba na randki, a Carly spotkał zaledwie kilka dni wcześniej. Dalej był tym samym niezdecydowanym i zbolałym chujem. Zakochanym w idei kochania jej, ale czy to coś zmieniało? Stał w miejscu, ewidentnie bijąc się w myślach, zupełnie jakby chciał powiedzieć coś zgoła innego. - Może już chodźmy dalej. Nie chcemy przecież, żeby zastał nas tu zmrok. - Przeczesał swoje włosy jedną ręką, w drugiej zaś trzymał grabie. Posłał jej smutny uśmiech, który oznaczał ni mniej, ni więcej, że w sumie to nie to chciał powiedzieć. Chciał zapytać o pocałunek, ale nie miał odwagi. Poza tym, pragnął więcej. Może dobrze byłoby im się zgubić. Kto wie, może to jedyny sposób, aby spędzili ze sobą chociaż jedną noc. - Co tam masz? Ten gaj jest całkiem tajemniczy, nie sądzisz? Myślisz, że czeka nas tu coś niebezpiecznego?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: ceramika Efekt: dostaję naczynie z woskiem Zdobycze i straty:utrata różdżki, zyskuję wosk
Starała się nie zwracać na niego uwagi, ale czuła jego obecność wyraźniej, niż gdyby jej dotykał. Chemia między nimi doprowadzała ją do szału, bo doskonale sobie zdawała sprawę z narcyzmu Bena, z toksyczności ich relacji i z prostego faktu, że popchnięcie tego dalej, sprowadzi na nią nieszczęście. Nie mogła sobie na to pozwolić i nie zamierzała, ale nie oznaczało to wcale, że nie odczuwała pokusy. Tamten pocałunek powracał do niej regularnie - jako wyrzut sumienia i coś elektryzującego, ekscytującego, coś, co przypominało jej, że ma ciało i że jest kobietą, która potrafi pragnąć dotyku mężczyzny, nawet wtedy kiedy nie powinna. - Ach tak - powiedziała po prostu, domyślając się, że skoro nie chwali się swoim nowym, cnotliwym życiem, to tylko dlatego że mimo swoich deklaracji nie potrafił się zmienić - a może po prostu nie chciał. Niemniej doceniła jego pośrednią szczerość, fakt, że nie próbował jej zwodzić. Był to jakiś pierwszy, chwiejny krok w stronę uczciwości, choć nigdy nie sądziła, że to słowo będzie miało zastosowanie w przypadku Austera. - Słusznie. Nie mamy różdżek ani nie znamy okolicy - zgodziła się trzeźwo Isolde, ale jej twarz również wyrażała lekkie zakłopotanie. Czy mieli sobie coś do powiedzenia? Nie powinni byli się tu znaleźć, nie powinni byli się całować w jej mieszkaniu, nie powinni w ogóle się do siebie zbliżać, bo to nie miało sensu i mogło nieść tylko cierpienie. Uniosła brwi, widząc, że rzeka ofiarowała Benowi grabie, ale zaraz sama również otrzymała podarek - było nim naczynie i w pierwszej chwili sądziła, że jej ofiara nie została przyjęta, ale kiedy przyjrzała się uważniej, zrozumiała, że naczynie, które zostało wyrzucone na brzeg, było znacznie piękniejsze, kunsztownie ozdobione i wykonane z dużą starannością. - Wosk - odparła, gdy zajrzała do środka naczynia, unosząc pokrywkę. - Nie wiem, co to oznacza, ale wygląda na to, że może się nam przydać w drodze... Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się mierzyć z utopcami ani niczym innym, zwłaszcza że nie mamy różdżek - mruknęła Isolde, rozglądając się czujnie. - Ale nie. Sądzę, że to droga... mistyczna. Nie heroiczna - dodała cicho, jakby do siebie, mimo że spojrzała Benowi w oczy. A potem ruszyli dalej, trzymając się blisko - ale nie tak blisko, by ich dłonie miały szansę się spleść, nawet jeśli odczuwali wielką pokusę.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: utracone: różdżka
Fakt, że Max szedł z nim, znaczył naprawdę wiele dla Huanga, który wiedział, że powinien o tym powiedzieć, choć jednocześnie nie wiedział, w jaki sposób. Nie chciał na nowo wywoływać burzy wracając do tego, co wciąż tkwiło między nimi niczym kość niezgody. Czas niestety w takich chwilach płynął nieznośnie wolno, nie ułatwiając w powrocie do zwyczajności relacji. Jednak Wei wierzył, że wszystko się ułoży tak, jak tego chcieli od początku, jeśli właśnie pozwolą, aby czas robił swoje, a oni będą iść dalej. Zatrzymując się, rozpamiętując, mogliby jedynie sobie zaszkodzić. Z tego powodu zmienił temat swoich rozmyślań, nawiązując do tego, co miał okazję słuchać, z czego nieznacznie śmiał się ukradkiem, gdy był pewien, że Max nie może go słyszeć. - To zawsze napawa dumą, gdy pozornie obcokrajowiec, próbuje posługiwać się danym językiem. No i całkowicie rozumiem chęć dokarmiania – odpowiedział, uśmiechając się lekko, spoglądając z ukosa na partnera. Miał wrażenie, że choć nie był ostatnio sobą, wyjazd działał na niego lepiej, niż początkowo sądził, że będzie. Być może chodziło też o to, że nie musiał się już o niego martwić, odkąd zaczął chodzić bez laski. Jednak wakacje dobiegały końca i Huang martwił się, co będzie, kiedy powrócą do Anglii. Zaraz też uśmiechnął się nieznacznie, gdy wchodząc we mgłę, poczuł, że Max łapie go za dłoń. Zacisnął od razu palce na jego dłoni, nie mając ochoty odsuwać się, ani też przypadkiem zostać rozdzielonym. - Rozumiem – odpowiedział, gdy tylko usłyszał o powodzie, dla którego Max nie zastanawiał się nad zamieszkaniem w Polsce i naprawdę nie były to puste słowa. Wei doskonale rozumiał niechęć do zamieszkania w kraju, który nawet jeśli w jakimś stopniu był ojczyzną. Sam miał kiedyś myśli, że może zamieszkanie na stałe w Chinach nie byłoby złe, gdyby nie późniejsze kłótnie z ojcem, jego oczekiwania i wymagania, którym Huang nie chciał sprostać. Ostatecznie został w Anglii, gdzie wszystko ułożyło się tak, jak tego pragnął, zanim zdążył się zorientować. Teraz nie zmieniłby niczego i cieszył się z podjętych w przeszłości decyzji. Jednak po chwili wszystkie te myśli uleciały z niego, zostawiając go spokojnego, wręcz lekkiego. Rozglądał się przez mgłę, a później po lesie, gdy tylko zorientował się, że weszli gdzieś, gdzie może nie powinno ich być. Zupełnie, jakby trafili do świętego gaju… Chciał sięgnął po różdżkę, ale zorientował się, że jej nie ma, że Max również zdaje się szukać różdżki i przez chwilę opiekun smoków przyglądał mu się uważnie, nieco niepewnie, nim zaśmiał się cicho. - Więc jednak przyjdzie nam żywić się głównie sałatkami, bo w świętym borze lepiej nie polować, prawda? – odpowiedział, spoglądając z uśmiechem na partnera, mając wrażenie, że dawno nie widział go tak rozluźnionego. Sam dawno tak się nie czuł, jak w tym momencie. – Co prawda zastanawiałem się, czy nie zaproponować zmiany mieszkania na większe, żeby sprowadzić skrzata domowego do pomocy ze zwierzętami, ale skoro mamy zamieszkać tutaj, to chyba nie ma problemu. Myślisz, że nasza kochana sąsiadka spróbuje tutaj przyjechać, żeby przywieźć nam naszą gromadkę? – dodał spoglądając na niego z niby powagą na twarzy, nim zaśmiał się cicho i ostatecznie ruszył przed siebie, trzymając Maxa mocno za rękę, nie chcąc się w tej chwili rozdzielać. Ostatecznie musieli iść gdzieś przed siebie i pozostawało pytanie, co czeka ich dalej. Liczył na to, że nie wplączą się w nic naprawdę niebezpiecznego, ale z pewnością nie powinien oczekiwać spokojnego spaceru. Choć kiedy tylko usłyszał szum rzeki, którą niewiele później mogli zobaczyć, był gotów uwierzyć, że znaleźli miejsce na odpoczynek od wszystkiego, co złe. - Zobacz, nawet wodę będziemy mieć - powiedział, trzymając się teorii, że mogli zamieszkać w tym lesie. Zbliżył się powoli do wody, ale widząc jak zaczęła bulgotać, gdy tylko próbował do niej wejść szybko się wycofał, nieznacznie marszcząc brwi, nim zaproponował, żeby przeszli się brzegiem rzeki. Miał wrażenie, że są obserwowani. Nie było to do końca nieprzyjemne uczucie, ale nie mógł powiedzieć, aby w pełni mu odpowiadało. Pamiętał z tego, co czytał o tutejszych wierzeniach i miejscach, że lasy zamieszkują różne duchy i powoli nabierał przekonania, że właśnie jedne z nich ich obserwowały. Kiedy w końcu dostrzegł kamienny krąg, a w nim ułożone najróżniejsze przedmioty, spojrzał ponownie na rzekę i zaraz uśmiechnął się lekko. - Wiesz, że składają tutaj ofiary różnym bogom, prawda? Może rzeka jest jednym z nich? - spytał na głos, spoglądając na Maxa ciekaw jego zdania. Kiedy dostrzegł leżące zboże, zdecydował się sięgnąć po nie, pamiętając, że ofiarą najczęściej było jedzenie i napoje, a że zboża można było zrobić niemal wszystko, więc wybór powinien być dobry.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Poprzednia lokacja: Mgliste Przejście Ofiara: ceramika Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: stracone: różdżka
Nieustanne rozdrapywanie ran nie prowadziło do niczego dobrego, jedynie pogłębiając problemy i chociaż Max wciąż nie czuł się w pełni komfortowo, chociaż wciąż gdzieś się gubił, nie narzekał. Starał się iść dalej przed siebie, starał się zapomnieć o tym, co się wydarzyło, czy raczej, starał się z tym oswoić, wiedząc, że powoli, krok za krokiem, musieli ułożyć swoje życie. Nie pozostawało im nic innego, skoro obaj chcieli tego spróbować, skoro nie zamierzali się poddawać i widzieli dla siebie wspólną przyszłość. To nie oznaczało, oczywiście, że tak miało być zawsze i był tego boleśnie świadom, ale również nie zamierzał tak po prostu o tym zapominać, nie zamierzał machać na to ręką albo w pełni się na tym koncentrować. Bo skupianie się na podobnych rzeczach nie prowadziło do niczego dobrego i Max doskonale o tym wiedział. - Rozumiesz chęć dokarmiania? - zapytał, unosząc lekko brew, nie do końca wiedząc, co to miało oznaczać i o co w tym chodziło, a później jedynie skinął głową, ciesząc się, że Wei mimo wszystko nie chciał kontynuować kwestii związanej z chęcią zamieszkania w Polsce, czy jego rodziną. To nie były łatwe tematy i chociaż oczywiście wiedział, że musieli je poruszać, to akurat ten moment byłby na to w chuj nieodpowiedni i nie prowadziłby do niczego sensownego. Tym bardziej że nagle okazało się, że jakimś cudem nie mają przy sobie swoich różdżek i wszystko wskazywało na to, że ten szalony las zamierzał zeżreć ich w całości i zamienić w chuj wie co. Max nie był do końca przekonany, czy to było takie bezpieczne, ale z drugiej strony tubylcy twierdzili, że podróż przez ten zapomniany kawałek świata była czymś, co faktycznie wszystkim pomagało i nagle, z każdym kolejnym krokiem, zaczął sobie z tego coraz lepiej zdawać sprawę. Chęć załagodzenia sporów, ale również poczucie, że jest wolny, jakiś taki lekki, chociaż za chuja nie wiedział, z czego to wynikało, sprawiła, że bez większego problemu ruszył przed siebie, upewniając się tylko, czy Wei na pewno poradzi sobie pośród tej roślinności, bo mimo wszystko wciąż jeszcze musiał na siebie uważać. To, że nie musiał już pomagać sobie w czasie chodzenia, nie oznaczało, że nagle, magicznie, stał się całkowicie niepodatny na to, co spotkało go wcześniej. To tak, zwyczajnie, nie działało. - Coś mi się widzi, że jak tutaj utkniemy, to nie tylko będziemy żywić się sałatkami, ale będziesz musiał odkryć, jak z niczego zrobić coś, a ja nauczę się, jak budować domy. A później zwali nam się tutaj na głowę połowa Ministerstwa, bo zaginęliśmy w niewyjaśnionych okolicznościach i jedyne, co nam zostanie, to spróbować budować tutaj nową osadę, pełną biesów i innych szaleństw - stwierdził, brzmiąc zdecydowanie bardziej jak dawniej, jednocześnie rozglądając się, bo miał świadomość, że nie byli tutaj sami. Dostrzegł również wkrótce ruch między drzewami, domyślając się, że były tutaj różnego rodzaju duchy, o jakich być może nawet jeszcze nie słyszeli. Prawie wszedł przez to do rzeki, której szum słyszeli i na którą zwrócił uwagę Wei, ale woda faktycznie dziwnie się burzyła, więc ruszyli dalej brzegiem. - Albo broni do niego dostępu, wiesz, do jakiegoś bóstwa, które ma nam tutaj zapewnić dobrobyt albo inną z rzeczy, jakie się tutaj wyznaje - zauważył, zerkając na rzekę, potem na przedmioty możliwe do ofiarowania, przekrzywił lekko głowę i ostatecznie sięgnął po ceramikę, bo to właśnie kojarzyło mu się z ofiarami, jakie składano, chociaż to mógł być równie dobrze całkowicie błędny trop, czego nie mógł i nie zamierzał wykluczyć. Uniósł brwi, spoglądając na Weia, jakby chciał go zapytać, czy naprawdę chcieli się w to pchać i lekko się do niego uśmiechnął, mając świadomość, że to było szaleństwo i ostatnio właśnie z tego powodu się darł. Różnica jednak polegała na tym, że teraz byli tutaj razem i razem zamierzali wpakować się w kolejne problemy, tak, jak kiedyś, na Avalonie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: zdobywam grabie Zdobycze i straty: zdobyte: grabie, utracone: różdżka
- Tak, a ty nie? - zapytał szczerze zdziwiony, zaraz uśmiechając się lekko. - Chodzi o okazanie sympatii… Nie potrafię tego chyba wyjaśnić. Kiedy kogoś gościmy, zawsze upewniamy się, że goście wyjdą odpowiednio najedzeni. Myślę, że mieszkańcy tutejszej wioski podobnie podchodzą, a kiedy mówisz po polsku, jesteś w ich oczach jak zagubiony syn, który w końcu wrócił? Moja babcia też zawsze mocno nas dokarmia, kiedy ją odwiedzamy - odpowiedział, na ułamek sekundy czując cień żalu na wspomnienie babki, nim aura świętej ziemi znowu przejęła nad nim kontrolę, wyciszając, pomagając skupić się na tu i teraz, które było ważniejsze od wszystkiego poza tym. Nie liczyło się w tej chwili nic, poza stopniowym naprawianiem relacji z Maxem, łataniem tego, co zostało nadszarpnięte przez ostatni wypadek i rozmowy po nim. Jednocześnie każdy krąk w głąb lasu napawał go spokojem i przekonaniem, że teraz tak naprawdę wszystko się ułoży, że byli na odpowiedniej drodze. Stawiał ostrożnie każdy kolejny krok, patrząc pod nogi, podtrzymując się drzew, gdy nie był pewien, a czasem po prostu chwytał się Maxa. Czuł się nieznacznie, jak wtedy, gdy ruszyli kraść pięciotrzcinę, a jednocześnie wszystko było inne. Nie potrafił opisać tego uczucia, ale napełniało go całego, nie pozwalając do końca skupić się na duchach, jakie ich obserwowały, na tym, że nie byli całkiem sami, choć zdawał sobie z tego sprawę. - Brzmi jak całkiem ciekawy plan, który może być nawet przyjemny, o ile dość szybko postawimy sobie szałas i otoczymy go odpowiednimi zaklęciami ochronnymi - powiedział z lekkim uśmiechem, a w jego spojrzeniu widać było zaczepne błyski. Wiedział, że nic z tego nie było tak naprawdę możliwe, choć nie wiedział jednocześnie, jak mieli wyjść z lasu. Był jedynie pewien, że muszą iść przed siebie, aż dotarli do rzeki, którą… Wyraźnie należało przekupić, złożyć jej ofiarę. - Nie dowiemy się, póki tego nie sprawdzimy, ale na wszelki wypadek, wybierzmy mądrze ofiarę - powiedział, nim sięgnął po zboże. Nie wrzucał go jeszcze do wody, czekał na ruch Maxa, a gdy ten wybrał ceramikę, odpowiedział mu uśmiechem. Z jednej strony chciał zapytać, czym różniło się to ryzykowanie, od wcześniejszych, ale wiedział. Doskonale wiedział, że chodziło po prostu o to, że teraz byli w tym razem. Tak jak chciał, żeby było już zawsze. Nie do końca myśląc o tym co robi, złapał Maxa za przód koszulki i pocałował krótko, pchany emocjami, nie wiedząc, jak miałby je wyrazić. Kiedy odsunął się od niego, uszy miał czerwone, paliły go, ale na ustach błąkał się lekki uśmiech. W końcu wrzucił ziarna do wody, która ponownie zabulgotała, ale w odpowiedzi wypluła pod jego stopy grabie, które podniósł ostrożnie, zastanawiając się jednocześnie do czego miały mu służyć. - Jeśli zostaniemy tutaj, aby założyć osadę, mamy pierwsze pomocnicze narzędzie - powiedział cicho, spoglądając na Maxa.
______________________
I won't let it go down in flames
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Poprzednia lokacja:Mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: różdżka i biżuteria/mam grabie?
- O jak filozoficznie do tego podchodzisz - zauważam, że to nie jest jakieś tam wybieranie rzeczy dla niego. Ja zwyczajnie wybrałem to co kojarzyło mi się z całym tutejszym klimatem, zaś Atlas próbował wymyślić czego jeszcze nie zna rzeka. Jednak stwierdzam, że mój pomysł też jest w porządku, szczególnie że na pewno wyglądało przednio obok miseczki. - Dziwnie byłoby wrzucać do wody mięso - stwierdzam, podchodząc najwyraźniej do tego odrobinę estetycznie. Czekam aż coś się wydarzy i patrzę jak miseczka znika, a potem wyłania się całkiem nowa. Wymieniam spojrzenia z Rosą, bo obydwoje nie mamy pojęcia co tu się dzieje. Wzruszam ramionami ale w jego niemym pytaniu wskazuję głową na nową miskę, stwierdzając że raczej powinien ją wziąć. - No chyba to był dobry wybór... bynajmniej nic się nie stało... - zauważam i czekam chwilę czy dla mnie też coś się pojawi i faktycznie... dostaję grabie... Z niedowierzaniem wyciągam je z wody i pewnie z głupim wyrazem twarzy pokazuję je Atlasowi, teraz ja wysyłam mu pytające spojrzenie. Łapię się pomagającego mi towarzysza wcześniej, by sprawniej wyciągnąć ten s u p e r prezent od rzeki. - Nic nie rozumiem. Gdzie teraz idziemy? - pytam odrobinę pałętając się w miejscu zanim nie zorientowałem się gdzie powinniśmy iść.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Poprzednia lokacja: Mgliste Przejście Ofiara: ceramika Efekt: zdobywam wosk Zdobycze i straty: zyskane: wosk, stracone: różdżka
Max zmarszczył lekko brwi na tę uwagę, zastanawiając się, czy to naprawdę działało w ten sposób. Nie wiedział, czy można było to uznać za objaw sympatii, nie wiedział, czy mógł w ten sposób patrzeć na to, co się działo, ale też nie miał powodu, żeby uważać inaczej. Odnosił jednak wrażenie, że to w dużej mierze był drażliwy temat, nie tylko z powodu jego osoby, ale również dla Weia, który być może dostrzegał w tym coś, czego nie chciał widzieć. Dlatego też ostatecznie skinął głową na znak, że rozumiał, co chciał mu powiedzieć, ostatecznie uznając, że może to w ten sposób przyjąć, że może uznać, że faktycznie ktoś z jakiegoś powodu chce okazać mu cień sympatii, że chce pokazać mu, że nie jest taki całkiem sam. Nie wiedział, czy to miało sens, ale być może miało - czasami zwyczajnie gubił się w tych międzyludzkich sprawach, nie pojmując ich tak, jak powinien, czując je inaczej, mając wrażenie, że lata życia z ojcem całkowicie zniszczyły jego spoglądanie na rzeczywistość, zmuszając go do podejrzewania wszystkich o niechęć, o toksyczność i chęć poddawania się na każdym kroku. - Chyba musisz pomyśleć o bardziej tradycyjnych zabezpieczeniach, jak płoty i modlitwy do okolicznych bóstw, bo nie mamy różdżek. No, chyba że umiesz jednak rzucać zaklęcia bez niej i cały ten czas jedynie udawałeś - odpowiedział, unosząc lekko brwi, ale nie brzmiał, jakby go o coś oskarżał, raczej, jakby próbował go zaczepiać, jak dawniej, jakby nie było między nimi sporu, jakby nie pokłócili się tak bardzo, że nie do końca wiedzieli, dokąd teraz zmierzali. Próbował sięgnąć po coś normalnego, próbował wrócić na znane im tory, wiedząc, że dalsze dyskusje nic nie zmienią, że nie spowodują, że będą patrzeć na życie jakoś inaczej i to było o tyle ważne, że wiedział, że nie musi dalej walczyć sam ze sobą, że nie musi się jakoś szczególnie mocno ograniczać. - Jakbyś chciał za nimi trafić, to pewnie musiałbyś tam sam wejść, uznając, że jesteś najlepszą na świecie ofiarą - stwierdził na uwagę Weia, a potem poszedł za nim w stronę rzeki, by ostatecznie wrzucić w jej odmęty zebrane ceramiczne naczynia. Rzeka postanowiła zabulgotać, co w chuj mu się nie podobało, ale wiedział już, że nie mogli zawrócić, to miejsce zwyczajnie im na to nie pozwalało. Uniósł brwi, kiedy najpierw spod wody wypłynęły grabie, a później kolejne ceramiczne pudełko, szczelnie zamknięte, choć wyglądające inaczej niż to, co wrzucił do wody. Sięgnął po nie, by je otworzyć i przez chwilę próbował zorientować się, na co patrzył. - Możemy też zrobić trochę świec, żeby nie było tak strasznie ciemno - stwierdził, gdy zdał sobie sprawę z tego, że z jakiegoś powodu patrzył na wosk i wzruszył ramionami, wchodząc do rzeki, zdając sobie sprawę z tego, że teraz mogli przejść dalej, więc pociągnął za sobą Weia, pilnując, by ten szedł ostrożnie po kamieniach. Ostatecznie nie był wciąż w idealnym stanie, więc zwyczajnie musiał bardziej na niego uważać. - Myślisz, że za tą skarpą jest wioska? Albo jakiś kolejny krąg ofiarny? - zapytał, gdy dotarli na drugi brzeg, szukając sposobu na to, by wspiąć się na górę.
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: mięso Efekt: - Zdobycze i straty: -
Marsz był długi i męczący, ale nawykła do wysiłku fizycznego Yekaterina zepchnęła te nieistotne myśli poza krawędź swojego umysłu. Takie rozmyślanie niczego nie wnosiło, a sprawiało problemy, które zupełnie nie było jej potrzebne. Pięła się w górę rzeki, aż wreszcie stanęła w martwym punkcie. Co dalej? Ofiary, które miała do wyboru, nie przekonały jej. Ona wybrałaby krew, jednak takowej tutaj nie było. Ze wszystkich ofiar najbardziej absurdalny wydawał jej się krzyż, z którym niczego nie dało się zrobić. Nie pasował tu. A do krwi najbardziej zbliżony był kawał mięsa, który w przypływie dobrej woli można było uznać za krwisty. Chwyciła wybraną ofiarę i cisnęła ją w wodę, daleko od brzegu, a potem opłukała ręce w krystalicznej wodzie. Teraz pozostawało jej czekać na to, co miało się wydarzyć.
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: mięso Efekt: ofiara przyjęta Zdobycze i straty: worek żołędzi
Efekt, który uzyskała, był fascynujący. Woda zabarwiła się na czerwono, a ona sama została obdarowana jakimś wielkim worem. Nie wyglądał zachęcająco, bo z wielkości sądząc równie dobrze mógł być to trup. A trupów w świętym gaju Korolevskaya nie zamierzała uświadczyć. Po coś tu jednak przylazła i nie mogła zignorować ewidentnego znaku od Gaju. Sięgnęła po worek i ze zdumieniem skonstatowała, że została obdarowana worem świeżych żołędzi, które pachniały wyjątkowo mocno i jak mogła się jedynie domyślać - również smakowicie, o ile lubiło się takie przysmaki. Ona nie lubiła, dlatego dar nie wydawał się jej szczególnie atrakcyjny. Mimo wszystko jednak tylko głupi by nie wziął prezentowanego przez nadprzyrodzone moce daru, dlatego zgarnęła worek i ruszyła w dalszą drogę.
zt
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Poprzednia lokacja:mgliste przejście Ofiara: zboże Efekt: - Zdobycze i straty: -
Spacer trwał naprawdę długo. Aneczka z racji na swoją kondycję zdrowotną musiała robić rozliczne przerwy, przysiadać, odpoczywać i czekać aż serduszko uspokoi się do zdrowego dla niej tempa. Kiedy doszła do miejsca, w którym trzeba było złożyć ofiarę, wybrała to, co według niej było najlogiczniejsze - zboże. Nie widziała powodu, dla którego rzeka mogłaby chcieć ludzkich włosów lub ceramicznych naczyń, a już tym bardziej mugolskich symboli kultu. Mięsa z kolei nie zamierzała tykać, dlatego decyzja była prosta. Chwyciła złocisty kłos i cisnęła go do wody, obserwując, co teraz się wydarzy.