Osoby: Scarlett Norwood i @Nakir Whitelight Miejsce rozgrywki: Dolina Godryka, dom dziadków Carly Rok rozgrywki: poranek 1 czerwca 2024, zaraz po powrocie z wyprawy na dwory wróżek Okoliczności: O tym, co wydarzyło się, kiedy świat wywrócił się do góry nogami, rzekomo wracając do normalności.
Była wciąż oszołomiona tym, co się stało. Nie mówiąc o tym, że wciąż kleiła się od tego szampana, mając wrażenie, że kąpiel w alkoholu wcale nie była taka przyjemna, jak do tej pory jej się wydawało. Jej żołądek protestował, niemalże krzyczał, że jest całkowicie pusty, że wszystkiego mu brakuje, że skoro zwymiotowała, mogłaby jednak jakoś się nim zająć. Dzwoniło jej w uszach, wciąż nie do końca rozumiała to, co zrobił Kingfisher - chociaż miała coraz bardziej jasne przeczucie, że najnormalniej w świecie się zabił - nie wiedziała, jak postąpi teraz Ministerstwo i czy przypadkiem nie będą mieć problemów z powodu tego, że nie przyprowadzili ze sobą jednego członka wyprawy. Księgi były jednak zamknięte, pył nieoczekiwanie zaczął znikać, zupełnie, jakby wcześniej go nie było, a ona odnosiła wrażenie, że podszepty również odeszły w dal. Zupełnie, jakby wróżki rozmyły się na wietrze w ten wiosenny poranek, pełen wilgotnego, nieco dusznego chłodu. Wszystko było tak samo, a jednocześnie było zupełnie innego i nie wiedziała, jak miała to wyjaśnić. Ledwie dzień wcześniej opuściła dom dziadków, którego miała pilnować w czasie ich nieobecności, a czuła się, jakby wędrowała w nieskończoność, jakby wszystko, co ją spotkało, było opowieścią rozpisaną na lata. Zmęczenie najwyraźniej dawało jej się we znaki, wpełzało do jej umysłu, powodując, że drżała nieznacznie, gdy znalazła się na ulicy w pobliżu zamkniętej o tej porze kawiarni. I nie była, dzięki Merlinowi, sama. Jak doszło do tego, że znaleźli się tutaj w dwójkę, nie była w stanie powiedzieć, ale wszystko, co ich spotkało w czasie wyprawy, zdawało się nieco rozmyte, jakby było jedynie snem. Szalonym snem, skończonego szaleńca, jakim się obecnie czuła, nie do końca rozumiejąc, jak w ogóle mogło dojść do tego, do czego doszło. To była niewątpliwie przygoda i Carly była pewna, że będzie pamiętała ją jeszcze bardzo, ale to bardzo długo, a jednak z jakiegoś powodu po jej policzkach płynęły łzy. Uniosła rękę, żeby ich dotknąć, zupełnie nie rozumiejąc, co się z nią działo, ale wszystko to wywoływało w niej jakieś głębokie emocje, których nawet nie umiała nazwać. Bo, najpewniej, nie było słów, jakie byłyby w stanie opisać to, co się z nią działo. - Masz Merlinie placek - mruknęła, śmiejąc się cicho z tego, co się działo, a później odgarnęła włosy z czoła, zdając sobie sprawę z tego, że wciąż cała się kleiła, a to, że nie było jej w domu przez cały dzień, od świtu do świtu, na pewno nie wpływało korzystnie na jej ogólny stan, samopoczucie i siły życiowe. Musiała coś zjeść, ale przede wszystkim musiała pozbyć się tych klejących się ubrań, od których miała wciąż delikatne dreszcze. - Teraz zdecydowanie zasługujemy na to, żeby coś zjeść - zwróciła się do towarzyszącego jej mężczyzny, mrugając, żeby pozbyć się łez, jakie brały się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Czuła się nieco zażenowana własną osobą, więc zaśmiała się cicho, ocierając je rękawem przemoczonego swetra, tylko po to, by zdać sobie sprawę z tego, że cały pachniał szampanem. Nic zatem dziwnego, że chwyciła towarzysza za rękę, a później pociągnęła go w stronę kawiarni, by przejść przez bramkę obok budynku i dostać się na jego tyły, gdzie wspięła się po schodach na piętro i weszła do domu dziadków. Panowała tutaj cisza i lekki bałagan, dokładnie taki, jaki zostawiła tutaj poprzedniego dnia. Nic się nie zmieniło i była pewna, że na stole w kuchni wciąż leżały kruche ciastka, jakie upiekła, zbierając w sobie siły na tę wyprawę, do której postanowiła dołączyć. Coś znowu ścisnęło ją za gardło, a ona uświadomiła sobie, że nie chciałaby teraz być tutaj sama, więc zacisnęła mocniej dłoń na dłoni mężczyzny i pociągnęła go za sobą. - Chodź, zanim się do czegoś przykleimy.
Zakończenie wyprawy było inne, niż się spodziewał i wciąż jeszcze nie potrafił w nie w pełni uwierzyć. Wiedział, że ostatecznie powinni się cieszyć, ponieważ udało im się pozbyć wpływu wróżek na czarodziejską społeczność, pył znikał, jakby nigdy nie istniał, ale czuł gorycz. Zostawili jednego człowieka za sobą, pozwolili mu na poświęcenie się, choć przecież wszyscy mieli wrócić. Był pewien, że gdy wróci do kwatery, tak samo jak Isolde, będzie musiał zdać dokładny raport na temat tego, co działo się na Jasnym i Ciemnym Dworze. To, co zdołano opisać, gdy wezwano aurorów na polanę, po tym, jak przeniosło ich z mrocznej krainy, z pewnością nie było wystarczające. Jednak to wszystko musiało poczekać. Nakir widział, że wszyscy w jakimś stopniu przeżywali to, co się wydarzyło, a ponieważ w trakcie przygody blondynka, jaka stawała się jego nieodłączną partnerką przygód wszelakich, wyraźnie miała trudności, chciał upewnić się, że wszystko z nią było w porządku. Z tego powodu podążał za nią i nie był pewien, czy teleportowali się wspólnie, czy jednak pieszo dotarli pod kawiarnię w Dolinie Godryka, w której czasem bywał. W trakcie drogi myśli aurora zajęte były wciąż wydarzeniami z krainy wróżek, wciąż widział przed oczami smutny uśmiech Kingfishera i słyszał jego ostatnie słowa, gdy życzył im szczęśliwego życia. Był kolejną osobą, którą tracił w trakcie pracy i z pewnością nie ostatnią, ale za każdym razem coś podobnego zostawiało pustkę. Spojrzał na blondynkę, a dostrzegając jej łzy, zacisnął zęby, unosząc dłoń, aby otrzeć wierzchem jej policzek. Nie przejmował się tym, że oboje wciąż kleili się od szampana, że spędzili cały dzień poza domem, a jego ubrania wyglądały naprawdę tragicznie. Teraz chciał pomóc jej, gdy widział, że wyraźnie była przejęta tym, co się wydarzyło, że wpłynęło to na nią bardziej, niż z pewnością chciała przyznać. Uśmiechnął się niepewnie, kiedy zaśmiała się i zaczęła sama ocierać swoje łzy, powstrzymując się jeszcze przed przytuleniem jej do siebie. Miał wrażenie, że mimo wszystko nie chciała tego, nie kiedy mogli być zobaczeni. - Masz rację, potrzebujemy zjeść - powiedział łagodnie, po chwili otwierając oczy ze zdumienia, gdy po prostu pociągnęła go na tyły domu i dalej, po schodach na górę. Nie spodziewał się, że zabierze go do domu, ale też ten dzień był inny od wszystkich. Przepełniony ulgą i goryczą, radością i smutkiem. Być może teraz po prostu oboje potrzebowali być razem, aby nie pozostać sami po wszystkim, co przeżyli. - Najpierw przyklejmy się do siebie - powiedział cicho, przyciągając ją na moment do siebie, otaczając mocno ramionami. - Jak się czujesz? - zapytał cicho, wsuwając nos w jej włosy, mając wrażenie, że zapach szampana niemal całkowicie zakrył ten, który zawsze od niej czuł.
Nie umiała powstrzymać tych łez. Czuła się dziwnie, jakby się w czymś pogubiła, jakby pogubiła się we wszystkim, co się tutaj działo, ale może chodziło po prostu o zmęczenie, o to, że naprawdę była głodna, o świadomość, że nie wszystko poszło tak, jak powinno. Może chodziło o te słowa Kingfishera, jakie skierował do nich na sam koniec? Może o to, że Carly mimo wszystko znała coś podobnego i nie umiała tego ze sobą jakoś podświadomie nie połączyć. Cokolwiek to było, nie chciała się w tym jakoś szczególnie zapadać, a już na pewno nie w jego obecności. Ostatecznie bowiem, właściwie nigdy nie pokazywała innym, jak się naprawdę czuła, co się z nią działo, co ją martwiło. Potrafiła doskonale ukryć to za dobrym humorem, za śmiechem, za kilkoma uwagami, które być może nie miały większego sensu, ale ona się tym jakoś szczególnie mocno nie przejmowała. Cieszyła się życiem, naprawdę się nim cieszyła, nawet w tej chwili, mając wrażenie, że powinna obecnie być z niego wręcz zachwycona. Nie myślała o tym, że mogłaby nie wrócić, ale to, co zrobił Kingfisher, uświadomiło jej, jak niewiele brakowało, żeby wszyscy zostali w mrocznej krainie, zmuszeni do nieustannego błaznowania. - Tym razem ty możesz uciec przed śniadaniem - zauważyła beztrosko, kiedy otarł łzy z jej policzków, czując, jak uwaga ta niespodziewanie ścisnęła ją za gardło, choć przecież nie było w niej niczego, co mogłoby na nią jakoś wpłynąć. Była zdecydowanie zmęczona i dawało to o sobie wyraźnie znać, innego wyjaśnienia tego, co się z nią działo, nie znajdowała, nie była w stanie o tym inaczej myśleć, a jednocześnie czuła się dziwnie. Tak krucho i delikatnie, jak właściwie nigdy do tej pory, zupełnie, jakby ta wyprawa, coś w niej zmieniła. Nie sądziła, by wiązało się to z tym przekleństwem, nie chciało jej się nawet wierzyć w to, że król Ciemnego Dworu byłby w stanie obłożyć ich klątwą, ale po tym, jak unosiły ją setki owadów, być może powinna zacząć traktować podobne rzeczy o wiele poważniej. Rozchyliła usta, zdziwiona jego ruchem, znajdując w nim jednak wiele przyjemności. Rozluźniła się, zamykając oczy i oparła się lekko o mężczyznę, odnosząc wrażenie, że była zadziwiająco słaba. Powinna zdecydowanie zabrać ich do kuchni, w której zapewne mogliby teraz podziwiać zachwycający wschód słońca. Jego promienie pełzające po starym babcinym stole, na którym uczyła się gotować, drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, tykający zegar w rogu… To wszystko było takie ciepłe i dobrze jej znane, a jednocześnie kryło się w tym coś, co powodowało, że jej serce biło zdecydowanie mocniej, niż do tej pory, niż powinno. Oszołomienie, jakie na nią spływało, było naprawdę niemożliwe, a kiedy usłyszała kolejne pytanie, parsknęła przez łzy, co było wyraźnie słychać. Zupełnie, jakby zamierzała się tutaj na dobre rozszlochać. - Słaba, beznadziejna i płaczliwa? - odpowiedziała, śmiejąc się cicho. - Może wróżki jednak nie lubią, kiedy najpierw rzyga się im pod stołem, a później się po nim biega, to chyba nie jest w dobrym guście - dodała, starając się brzmieć lekko, ale sama doskonale wiedziała, że tak nie było i oszukiwała samą siebie. - Ale jestem pewna, że miały przynajmniej na co patrzeć - dodała, pijąc do tego, jak musiał biegać bez ubrania, uznając, że ona również powinna dostąpić tego zaszczytu, chociaż brzmiało to absurdalnie. I zamiast ruszyć się w stronę łazienki, całkiem poważnie zapytała go, jak on się czuje, chociaż przecież nie powinna.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Poczuł się dziwnie, gdy wspomniała o ucieczce przed śniadaniem. Owszem, do tej pory za każdym razem, gdy wspólnie spędzali noc, ona uciekała nad ranem, częściej bez pożegnania, ale teraz myśl o czymś podobnym była dziwnie nieprzyjemna. Nie miał ochoty uciekać jak intruz, choć z pewnością można byłoby uznać go za takiego, skoro właśnie byli w jej mieszkaniu, a nie hotelowym pokoju. - Jakoś nie mam ochoty na coś podobnego, chyba że to sugestia, że mam znikać jak najszybciej - powiedział prosto, wpatrując się w nią uważnie. Jeśli chciała, aby uciekł podobnie do niej, mógł to zrobić, choć wolałby zostać tak długo, jak było to możliwe. Szczególnie gdy widział ją w tak słabym stanie. Nawet kiedy udawała damę w opałach nie byłą tak krucha, jak wyglądała w tej chwili, sprawiając, że chciał się nią zaopiekować. Nie zastanawiał się nad tymi pragnieniami, zrzucając wszystko na karb zmęczenia po wyprawie, przeładowania różnymi emocjami. Wciąż czuł na sobie dotyk wróżek, którego najchętniej pozbyłby się pod prysznicem, ale wszystko to musiało poczekać. Teraz ważna była ona - jego prywatna przygoda, w której zatracał się z każdym spotkaniem coraz bardziej, odkrywając nowe odsłony, jak teraz. Przesunął dłonią w górę jej pleców, aby delikatnie zacząć masować jej kark, gdy tylko zdradziła jak się czuje i nie brzmiało to jak jej typowe samopoczucie. Zdecydowanie wydarzenia z krainy wróżek odcisnęły na niej swoje piętno i Nakir nawet nie chciał zgadywać, jak roztrzęsiona mogła tak właściwie być. Chciał jej pomóc, pokazać, że nie była w tej chwili sama, choć przecież to nie powinno mieć wielkiego znaczenia. Zaraz też poczuł, jak rumienił się coraz mocniej, gdy tylko wspomniała o jego bieganiu w bieliźnie. Był pewien, że za wszystkim stała tamta wróżka-świntuszka, która chciała usłyszeć od niego pikantne historie, a on jej tego nie dostarczył. Jednak teraz żadna z wróżek nie miała już znaczenia. Chciał coś powiedzieć, ale zapytała o to, jak on się czuł i cóż, nie wiedział jak odpowiedzieć. Ostatecznie nie był to pierwszy raz, kiedy stracił kogoś z grupy, z którą ruszył do akcji, ale nie było to coś, do czego mógł się przyzwyczaić. Chciał wypowiedzieć te słowa na głos, jednak nie był w stanie. Zamiast tego wsunął nos w jej włosy, ciesząc się jej obecnością, zastanawiając się, co powinien powiedzieć. - Klejący - stwierdził krótko z cichym śmiechem, nim westchnął lekko. - Zmęczony, przygnębiony i zdecydowanie rzucany między poczuciem ulgi, a goryczy… Jednak na nic już teraz nie wpłyniemy i za parę godzin wszystko będzie tak, jakby nic się nie wydarzyło - rozwinął swoją odpowiedź, odsuwając się nieznacznie od dziewczyny, ujmując ją na moment pod brodę, przesuwając kciukiem po jej wargach, nim pochylił się i pocałował ją lekko, delikatnie. Zaraz po tym wziął ją na ręce, nie tylko nie mając ochoty przerywać przytulenia, ale też potrzebował upewnić się, że niektóre rzeczy się nie zmieniły. Czuł się dziwnie, lecz nie potrafił powiedzieć, z czym wiązała się słabość, której był świadom. Jednak trzymając blondynkę na rękach miał pewność, że nie miała nic wspólnego z jego fizycznymi możliwościami, a magii na tę chwilę miał dosyć. - Powiedz, gdzie jest łazienka i pozbędziemy się problemu z resztkami szampana - poprosił cicho, zaraz uśmiechając się, w pełni zarumieniony, odzywając się raz jeszcze szeptem - Dopilnuję, żebyś nie cierpiała na brak widoków w porównaniu z wróżkami.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Nie - powiedziała od razu, czując, jak coś mocno ściska ją za gardło. Nie chciała zostawać sama, nie chciała również, żeby mężczyzna znikał, bo czuła się w jego obecności bardzo dobrze, a to, że miała zostać bez jego oparcia, wydawało jej się w tej chwili co najmniej niewłaściwe. Chciała, żeby został, żeby położył się obok niej, żeby zapomnieli o tym, co wydarzyło się w minionych godzinach. Szalona droga w nieznane, szalony bal, na którym czuła dojmujące obrzydzenie, ten niepoprawny występ, który nie wiadomo do czego miał prowadzić, nie mówiąc o tym, że zwyczajnie nie wiedziała, jakim cudem udało jej się rozproszyć króla, jakim cudem ten był tak zaangażowany w ten chory spektakl, że aż zapomniał o tym, co się dookoła niego działo, oddając im nieszczęsną księgę. - Nie. Tym razem naprawdę zamierzam coś ugotować - dodała, uśmiechając się do niego i chociaż starała się zachowywać, jak zawsze, coś było nie tak. Czuła się, jakby była jakąś popękaną maską, jakby nie była sobą, ale nie umiała powiedzieć, skąd się to brało. Coraz bardziej podejrzewała, że król wróżek miał jednak zdolność do przeklinania ludzi, że umiał robić podobne rzeczy i to wcale jej się nie podobało. Nie wiedziała, jak miała żyć w takim stanie, zupełnie jakby zakładała, że już zawsze tak będzie, że nic się nie zmieni, nic jej nie odczaruje, nic nie spowoduje, że poczuje się znowu sobą. Zapewne nie była to prawda, ale w tej chwili była naprawdę żałośnie słaba i to gdzieś tam na dnie serca, potwornie ją irytowało. Ale nie przebijało się do jej świadomości. Parsknęła rozbawiona na jego uwagę, a potem zamknęła oczy, czując, jak znowu zbiera się jej na płacz, gdy usłyszała kolejne jego słowa, bo dobrze oddawały to, co się z nią działo. Jej jednak trafiła się również nuta melancholii, jakiej nie umiała się pozbyć, z jaką musiała się mierzyć, odnosząc wrażenie, że rozlała się na nią całą. Nawet ten delikatny pocałunek smakował jakoś smutno, chociaż słodko i Carly miała wrażenie, że coś poważnie miesza się w jej głowie, co było niesamowicie idiotycznym uczuciem. I chciała się tego naprawdę pozbyć, ale zamiast tego po prostu przytuliła się mocno do mężczyzny, kiedy ją podniósł, odnosząc wrażenie, że wreszcie znalazła chwilę bezpieczeństwa. Jego cień, choć niewielki, ale niesamowicie przyjemny. - Na końcu korytarza - odpowiedziała i tym razem przeciągnęła po swojemu słowa, choć brzmiała zdecydowanie bardziej miękko, niż do tej pory. Oparła się o niego mocniej, przytulając, jakby bez niego faktycznie nie istniała i akurat w tym nie było żadnej gry. Była zmęczona, jej emocje szalały, jakby było z nimi coś nie w porządku, żołądek był pusty, a całe ciało było jakieś ciężkie, zupełnie, jakby oblepiający je szampan spowodował, że zmieniła się w kogoś, kim nie była. Nie wiedziała, czy to było możliwe, ale chciała się go pozbyć, a później naprawdę zjeść śniadanie i zwyczajnie się położyć, zwyczajnie nie zostawać teraz samej, bo nie wiedziałaby, co miałaby zrobić. A nie chciała również pokazywać się na oczy tacie, czy bratu, odnosząc wrażenie, że mimo wszystko nie zrozumieliby, co czuła. - Dopilnuję, żebyś nie musiał o nich dłużej myśleć - parsknęła na to, a później odchyliła się lekko, żeby pomóc mu z drzwiami prowadzącymi do łazienki, gdzie odetchnęła nieco głębiej, mając dziwne wrażenie, że nawet tutaj gra światła, wpadającego przez witrażowe okienka, w jakimś sensie ją rozczulała. Zsunęła się ostrożnie z jego ramion, by zdjąć przez głowę lepką koszulę i rzucić ją po prostu na podłogę, od razu dostając gęsiej skórki.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Wiedział, że jej obecny stan nie był normalny i nie powinien przywiązywać do niego większej wagi, ale z jakiegoś powodu zrobiło mu się jeszcze milej, kiedy od razu zaprzeczyła. Nie chciał odchodzić od niej za szybko, a skoro pragnienie bycia razem jeszcze przez jakiś czas było podzielane również przez nią, nie widział powodu, dla którego miałby uciekać. Uśmiechnął się do niej ciepło, z cieniem czułości, jakiej nie był w pełni świadom. Jednak prawdą było, że jej obecny stan rozczulał go, poruszał te struny, które nakazywały zaopiekować się nią i nie był w stanie z tym walczyć. Nawet nie chciał tego robić. - Więc tym bardziej zostanę tak długo, jak będę mógł - zapewnił cicho, niemal szeptem, wpatrując się w jej oczy, dostrzegając w nich tak wiele emocji. Wydarzenia na Ciemnym Dworze zdecydowanie odbiły się na ich obojgu, pewnie też na pozostałych członkach wyprawy i potrzebowali teraz odpoczynku. Potrzebowali towarzystwa i być może ciepła drugiej osoby. Z tego powodu przyciągnął ją do siebie i nie zamierzał jej puszczać, aż sama nie będzie chciała uwolnić się z jego objęć, a na to, póki co się nie zapowiadało. Poprawił ręce tak, żeby jedną podtrzymywać ją od dołu, a drugą mocno objął jej plecy, przytrzymując przy sobie, gdy tylko wyczuł, że wtuliła się w niego bardziej. Potrzebowała oparcia, a on także potrzebował czuć, że nie wszystko stracili, a poświęcenie Kingfishera nie poszło na marne. Potrzebował upewnić się, że coś zdołali zmienić, coś uratować, ale do tego musiał odpocząć, a o dziwo, w jej towarzystwie potrafił się rozluźnić. Skierował się w stronę łazienki, mimowolnie rozglądając się po domu. Jego wystrój był specyficzny, kojarzył mu się nieco z jego dziadkami, choć o wiele skromniejszy. Nie miał jednak ochoty pytać, czy sama urządzała mieszkanie. W końcu mogła się tu wprowadzić po kimś i nie mieć czasu na zmiany, a może miała taki gust. Najważniejsza teraz była łazienka i zmycie z siebie śladów pobytu na Ciemnym Dworze. Zmycie z siebie smutków, wątpliwości, żalu, poczucia jakiejś straty, które nie chciało minąć. - Ach tak? A jak zamierzasz to zrobić? - zapytał, próbując sprowadzić rozmowę na tory, jakimi zwykli się poruszać, wierząc, że to pomoże im obojgu odrobinę odetchnąć. Kiedy weszli do łazienki, pilnował, aby bezpiecznie wysunęła się z jego ramion, po czym zdjął z siebie koszulkę, a później na moment objął ją ramieniem w pasie, wtulając się w jej plecy. Złożył krótki pocałunek na jej ramieniu, dostrzegając na nim gęsią skórkę. Było jej zimno, choć on sam miał wrażenie, że w domu było dostatecznie ciepło. Nadmiar emocji dawał o sobie znać nawet w taki sposób? Spojrzał na wannę, po czym uśmiechnął się lekko, opierając policzkiem o jej głowę. Czy była opcja, żeby zmieścili się w niej razem?
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly znowu poczuła, jak coś ścisnęło ją za gardło, chociaż nie była w stanie powiedzieć, dlaczego tak się stało. Była z jakiegoś powodu wzruszona, rozczulona tym, że nie chciał jej zostawiać, a jednocześnie czuła się z tym dziwnie. Miała jakiś wewnętrzny konflikt, którego nie umiała pojąć i coraz bardziej była przekonana, że faktycznie cała ta wyprawa się na niej mściła. Odnosiła również wrażenie, że mężczyzna także zachowywał się inaczej, nie jakoś szczególnie daleko od tego, co robił zawsze, ale jednak wydawało jej się, że ta przygoda powędrowała za daleko, doprowadzając do czegoś, czego nie byli w stanie pojąć. Szukali więc wsparcia, czegoś, co pozwoliłoby im się wzajemnie na sobie oprzeć i to było na swój sposób szalone, skoro nie znaczyli dla siebie zbyt wiele. Byli jedynie kolejną przygodą, kolejną ekscytacją, kolejnym zrządzeniem losu, na jakie udało im się natknąć, a teraz Carly tak swobodnie dawała nosić się na rękach po domu dziadków, nie przejmując się tym, że zabrała tutaj kogoś, kogo imienia nawet nie znała. Zupełnie, jakby tak miało być i dla niej było to po prostu oczywiste. Życie miało i musiało toczyć się tym torem. Skuliła się lekko, kiedy się do niej przysunął, czując jeszcze bardziej że nie chciała zostawać sama, a później przytuliła się do niego, na ile była w stanie w pozycji, w jakiej się znajdowali. To dziwne wzruszenie nie chciało jej za nic w świecie opuścić, nie chciało nawet na chwilę zniknąć, a ona nie wiedziała, jak miałaby z tym walczyć. I prawdę mówiąc, nie przychodziły jej do głowy żadne słowa, których użyłaby normalnie. Żadne. Zupełnie, jakby wyparowały jej z głowy, jakby rozmyły się na mgle, jakby została całkiem sama, jakaś pusta w środku. To uczucie również było okropne i Carly z trudem przełknęła ślinę. Uniosła rękę, żeby zacisnąć palce na amulecie i niewielkim wisiorku, który znajdował się pod nim. Nosiła prezent od mężczyzny, bo uważała go za coś ładnego, a teraz z jakiegoś powodu miał po prostu dla niej jeszcze większe znaczenie. - Zostanę z tobą - odpowiedziała w końcu cicho, jakby to miało być o wiele lepsze, niż całe stado wróżek, jakby to miało być lepsze od wszystkiego, co do tej pory znał, co miał, czego doświadczał. I może, ale jedynie może, w jakimś sensie tak właśnie było. Nie wiedziała, czy taka była prawda, bo właściwie nic już nie wiedziała i jedynie stwierdziła zachrypniętym głosem, że zdecydowanie musieli zmyć z siebie tego szampana, zanim będą mogli zrobić cokolwiek innego. Śniadanie? A może sen, zwyczajny sen, blisko siebie, z daleka od wszystkiego innego. A może wszystko, co krążyło gdzieś po jej głowie, kiedy przesunęła drugą rękę tak, by przyciągnąć mężczyznę bliżej siebie, by czuć ciepło jego ciała przy swoim. By po prostu mieć świadomość, że tutaj był, że nie była sama.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Widział, jak zaciska palce na wisiorku, który od niego otrzymała i sam nie wiedział, co miał o tym myśleć. Czuł się zadowolony, jeśli nie powiedzieć, że częściowo szczęśliwy, że naprawdę nosiła tę ozdobę, ale z drugiej strony zaczynał nabierać przekonania, że ów drewniany wianek był ważniejszy. Stawał się ważniejszy, choć nie do końca o to chodziło. W końcu to wszystko była przygoda i tak miało zostać - miało być po prostu przyjemnością w ciągu szarych dni. Ucieczką od problemów służbowych i samotności, która czasem uwierała. Czy coś podobnego mogło być w jakimś stopniu ważniejsze? Nie chciał odpowiadać na to pytanie i jedynie objął ją mocniej ramionami, kiedy przyciągnęła go do siebie. Nie wykonywał żadnych gestów, które sugerowałyby, że chciał teraz czegoś więcej, a po prostu przytulał ją do siebie, czy może siebie do jej pleców, opierając się policzkiem o jej głowę. Tak było dobrze - spokojnie, wyciszająco. W końcu odetchnął głębiej, pocałował jej skroń, nie mogąc powstrzymać się przed tak czułymi gestami i odsunął się od niej, aby podejść do wanny i zacząć nalewać do niej wody. Zachowywał się być może, jakby byli u niego w domu, ale wiedział, że im szybciej zmyją z siebie szampan i resztki pyłu, tym szybciej poczują się lepiej. Jej słowa, że zostanie z nim, wciąż kołatały się w jego głowie, gdy próbował udawać, że nic w związku z nimi nie czuł. Nie mógł poddawać się emocjom po podobnych wydarzeniach, gdyż wówczas można było popełnić najwięcej błędów. Można było powiedzieć coś, czego później żałowałoby się, a tego zdecydowanie nie chciał. Jednak uśmiechał się cały czas delikatnie, ciesząc się z tego, co się działo. Spokojnie zdjął z siebie resztę ubrań i choć jego policzki pokryły się głębokim rumieńcem, spojrzał na blondynkę, kładąc dłonie na biodrach. - Służę widokami - powiedział cicho, a jego pewny głos nie współgrał z rumieńcem i ogólnym speszeniem, choć jednocześnie miał ochotę śmiać się z tego, co się działo. Śmiech był lepszy od łez i tego żalu, jaki wciąż w nim tkwił. Zastanawiał się, czy nie porozmawiać o tym z jego towarzyszką, ale zrezygnował. Musiałby wprost przyznać, że był aurorem, a na to było za wcześnie, kiedy nie miał pewności, czy to jej nie odstraszy. Nie chciał też wyciągać pracy w takiej chwili, gdy stali w łazience, przymierzając się do wspólnej kąpieli, kiedy oboje byli jeszcze rozbici po powrocie. - Zmieścimy się we dwójkę? - zapytał, wskazując na wannę, a później lustrując siebie i ją, zastanawiając się, czy naprawdę mogli wejść wspólnie. Jednak nie brał pod uwagę innego wyjścia.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
To, co się działo, zdecydowanie nie było normalne. Przynajmniej dla nich, bo ich historia nie należała do tych pięknych opowieści prosto z baśni, a przynajmniej tak uważała Carly. Widać jednak to, co się wydarzyło, przygniotło ich na tyle, że nie umieli sobie do końca poradzić z tym, co się działo. Zakładała, że kiedy tylko odpoczną, zdołają jakoś wrócić do siebie, zrzucą z siebie to, co ich blokowało i ograniczało, co powodowało, że zachowywali się, jakby nie umieli znaleźć sobie miejsca, jakby byli dla siebie wzajemnie ostatnimi deskami ratunku. I może, ale jedynie może, dokładnie tak było. W jej głowie kotłowało się zdecydowanie zbyt wiele myśli, zbyt wiele emocji, więc chociaż uśmiechnęła się znacząco na jego gest, nie zareagowała na niego zapewne tak jak powinna, a przynajmniej nie w pełni. Na jego kolejne pytanie zwyczajnie podeszła bliżej, żeby ostrożnie go popchnąć, tym samym skłaniając, żeby faktycznie wszedł do wody, po czym zrzuciła resztę własnych, klejących się ubrań, jakimi musiała później się zająć. Była pewna, że wciąż znajdowały się tam zabrane przez nią przedmioty, ale właściwie w ogóle się tym nie kłopotała, wiedząc, że prędzej czy później jakoś się nimi zajmie. Kiedyś. Może następnego dnia. Dziadkowie mieli wrócić dopiero z końcem kolejnego tygodnia, więc tak naprawdę mogła o tym wszystkim pomyśleć jutro, co ułatwiało niesamowicie wiele spraw. Wsunęła się do wody, przygniatając tym samym mężczyznę, a później zamknęła na chwilę oczy, mając wrażenie, że była potwornie zmęczona. Zbyt zmęczona, by myśleć, by mówić, więc po prostu leżeli tak, gdy para unosiła się w górę, dryfując razem z nią. Leżeli przytuleni i to również w ogóle jej nie przeszkadzało, nawet stopniowo uspokajało, więc kiedy w końcu nieco się ocknęła, odzyskała część swojego dawnego animuszu. Aczkolwiek nadal czuła, że była dość wrażliwa, bo z jakiegoś powodu rozczulała ją piana na włosach, która spadała na ziemię, ta woda, która wylewała się z wanny, kiedy zapamiętale nią chlapała, doskonale się przy tej okazji bawiąc. Rozczulały ją nawet olbrzymie ręczniki, bardzo miękki, których używała jej babcia. Śmiała się cicho, kiedy próbowali jakoś wyczyścić ubrania, aż w końcu przyniosła po prostu coś z szafy swojego dziadka, dochodząc do wniosku, że tak będzie lepiej, samej wciągając na siebie jedną z sukienek, jakie tutaj miała. Śmiała się również, kiedy kręcili się po kuchni, starając się znaleźć coś, co nadawałoby się do jedzenia i nie wymagałoby od niej spędzenia całej wieczności na przygotowywaniu. - Skoro ustaliliśmy wcześniej, że oboje lubimy jeść, to chyba nie powinnam się ograniczać. Tym bardziej że przez te wstrętne robale straciłam całe wczorajsze śniadanie - zakomunikowała, czując znowu skręt żołądka, na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się w czasie wyprawy. Lęk? Nie wiedziała, czym dokładnie było to uczucie, ale przez krótką chwilę przetaczało się przez nią, nim machnąwszy różdżką, przerzuciła smażące się grzanki, a później postawiła jedną stopę na drugiej, czując, jak zaczynają marznąć od chłodnej podłogi. Mokre włosy nieznacznie się jej skręciły, zostawiając wilgotne plamy na ubraniu, ale nie zwracała na nie zbyt wielkiej uwagi, wciąż dryfując gdzieś w tej bańce, jakiej do końca nie rozumiała.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Wspólne leżenie w wannie było przyjemne i Nakir nie widział problemu w objęciu jej ramionami i po prostu leżeniu w ten sposób przez dłuższy czas. Tak jak z zadowoleniem pomógł jej zmyć szampana z jej włosów, zachowując się, jakby to było coś naturalnego. Kto wie, może rzeczywiście tak było, skoro nie sprawiało mu problemu, że nic o niej nie wiedział i zachowywał się, jakby była jego ostoją. Jakby była dla niego najważniejsza i dlatego starał się być dla niej oparciem. W końcu napięcie powoli znikało, wypierane przez przyjemne zmęczenie i nieznaczne rozleniwienie. Miał ochotę po prostu znaleźć łóżko i położyć się z blondynka, przyciągając ją do siebie i trzymając blisko, upewniając się, że była cała i zdrowa, że jedyną poświęconą osobą był Kingfisher. Chciał tego, ale miał również świadomość, że powinni coś zjeść, powinni zadbać o siebie po całym dniu bez jedzenia i w ciągłym napięciu. Dlatego w końcu przyjął podane mu ubrania, nie pytając nawet czyje były, choć jednocześnie pojawiła się w nim iskra zazdrości, jakiej nie chciał czuć. Widział po rodzaju ubrań, że mogły należeć chociażby do jej ojca, co było dość absurdalną i niespodziewaną konkluzją. Jednak widok blondynki w sukience wszystko wynagradzał i nieśmiały uśmiech co chwilę rozjaśniał twarz aurora, szczególnie gdy kręcili się po kuchni, gdzie bardziej przeszkadzał, niż pomagał, nagle wtulając się w jej plecy i spoglądając ponad jej ramieniem na to, co robiła. - Nie musisz się ograniczać, ale nie wiem ile damy rady zjeść, skoro raczej mamy skurczone żołądki – powiedział, kolejny raz po prostu obejmując ją ramionami, gdy widział, że coś było nie w porządku. Pamiętał jej reakcję na żuka, a później jak wymiotowała pod stołem i zastanawiał się, czy nie chodziło o jakąś fobię, ale nie zamierzał o to w tej chwili pytać. Przymknął jedynie oczy, uśmiechając się pod nosem, gdy obserwował, jak szykowała kolejne porcje śniadania, które w końcu mogli zacząć bezpiecznie jeść. Nakir zachwycał się jedzeniem całkowicie szczerze, komentując znów jego smak, dopytując o przyprawy, a także o drobne szczegóły, które nie miały może wielkiego znaczenia, ale jego ciekawiły. Kiedy w końcu zjedli, był gotów pomóc z czyszczeniem naczyń. Próbował rzucić zaklęcie niewerbalnie, jak zwykle, ale nic się nie wydarzyło, różdżka w żaden sposób nie zareagowała. Spróbował raz jeszcze, dyskretnie, chcąc chociaż przenieść naczynia do zlewu, ale i to nie zadziałało. Dopiero kiedy wypowiedział inkantację, te uniosły się i posłusznie skierowały we wskazane miejsce, gdzie szczotki i woda samoistnie ruszyły do pracy. Już raz przeżywał problemy z magią i teraz był pewien, że dzieje się coś podobnego, coś związanego wyraźnie z tym, jak osłabiony się czuł. Pomyślał, że później spróbuje na osobności raz jeszcze rzucić kilka zaklęć, aby uzyskać pewność, a teraz podobnie skupił się na blondynce. - Psotna Królowa… Nie jesteś królową wróżek? Może niekoniecznie tych, które spotkaliśmy, ale jednak? – zapytał w pewnej chwili z łagodnym uśmiechem, sięgając po jej dłoń, którą uniósł do swoich ust. – A więc… Pora na należyty odpoczynek i złapanie oddechu po wszystkim? – zapytał cicho, a w jego spojrzenie wkradł się smutek, jakiego nie potrafił się do końca pozbyć.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie umiała do końca opanować drżenia serca, kiedy niespodziewanie się do niej przytulał, kiedy był blisko niej, kiedy przeszkadzał jej w tak zwyczajny, ciepły sposób. To było dla niej coś nowego, coś obcego, a jednocześnie tak przyjemnego, że mogła poddać się temu bez problemu, bez gadania, bez jednego słowa sprzeciwu. Czuła się, jakby się w tym zapadała, jakby faktycznie mogła w ten sposób uzyskać zapomnienie, którego tak bardzo potrzebowała, jakby w ten sposób mogła po prostu przespać ten zły czas i zwyczajnie dostać wszystko, czego potrzebowała. Była w tej chwili słaba, miała tego świadomość, słaba w sposób, którego nawet nie umiała do końca opisać, ale też nie do końca sądziła, by zadowolenie z obecności mężczyzny wynikało jedynie z tego faktu. Lubiła spędzać z nim czas, lubiła jego i nie kłamała, gdy wspomniała mu o tym, gdy widzieli się ostatnim razem, nim wyruszyli na tę przygodę życia. Teraz jednak znajdowała w nim oparcie, jakiego się nie spodziewała, robiąc rzeczy tak zwyczajne, tak normalne dla rodziny, że aż nie była w stanie w to uwierzyć, jednocześnie przyjmując to takim, jakie było. - Nimfą. Jeśli chcesz już wiedzieć, to jestem nimfą - powiedziała, wracając do porównania, jakiego dokonała niemalże przed rokiem, kiedy spotkała Benjamina i nadal uważała, że było w tym sporo prawdy. Nie uważała, żeby w tym porównaniu było coś złego, wręcz przeciwnie, była właściwie przekonana, że miała w sobie krew jakiegoś dzikiego stworzenia. Być może przebywanie z Jamiem, wychowywanie się z nim, to wszystko wpłynęło na nią bardziej niż sądziła, być może zakorzeniło w niej zachowania i działania typowe dla osób, które były potomkami wili, sama nie wiedziała. Miała jednak pewność, że jej natura nie była tak prosta i nagle świadomość ta ją przytłoczyła, więc zamrugała, starając się odgonić łzy, jakie nieoczekiwanie znowu napłynęły jej do oczu. - Chodź - powiedziała cicho, łamiącym się głosem, wyciągając do niego rękę ponad stołem, by później, nie zwracając uwagi na to, co działo się w kuchni, przejść do swojego pokoju. Jej dziadkowie mieli miejsce dla niej i Jamiego, i dla ich taty, bo nie chcieli mieć w domu jedynie gościnnych sypialni. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, tak samo, jak i łóżko, na które pociągnęła mężczyznę, układając się u jego boku, przytulając się do niego, kiedy tylko miała do tego okazję. Robiło się coraz cieplej, ale nie był to ukrop, którego się bała, przynajmniej na razie, choć nie wiedziała, że na zewnątrz zbierają się ciemne chmury, że powoli nadchodzi jedna z pierwszych burz tej wiosny. Leżała, kołysząc się na ostatnich tchnieniach świadomości, nie do końca wiedząc, dokąd zmierzali, czerpiąc z tego przyjemność, jakiej nie była w stanie nawet poprawnie nazwać. Czuła się lekka, czuła, jakby miała coś, co mieć powinna i rozczulało ją to o wiele mocniej, niż sądziła. Było ciężko, a jednocześnie tak lekko, że nim się zorientowała, nim naprawdę dotarło do niej, co się dookoła dzieje, zapadła w sen, tracąc ostatecznie świadomość tego, że ich relacja nie powinna tak wyglądać, że wkradł się tutaj cień czułości, jaka wydawała się całkowicie zakazana dla kogoś, kto był tylko i wyłącznie szaloną przygodą.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
To była dziwna wyprawa i dziwny był jej powrót. Minęła ledwie doba, a odnosiło się wrażenie, że wiele rzeczy się zmieniło. Zbyt wiele. Z tego powodu potrzeba było czegoś całkowicie zwyczajnego, ciepłego, w pełni domowego, aby w jakiś sposób opanować drżenie serca, niepewność zalegającą w głębi serca i smutek po tym, czego nie zdołali uratować. Potrzebował jej bliskości i widział, że ona potrzebowała jego, więc nawet nie zastanawiał się nad tym, co robił, kierując się jedynie zachciankami jego serca. Nie myślał, czy coś powinno tak wyglądać, czy nie, dając i biorąc tyle spokoju, ile tylko potrafił. Zaśmiał się cicho, kiedy nazwała się nimfą, choć gdyby wiedział, że jest to po części związane z innym mężczyzną, być może poczułby ukłucie irytacji. Teraz jednak śmiał się, przyznając, że w tym porównaniu było wiele prawdy. Była nieuchwytna i zachwycająca, piękna i mogła być niebezpieczna, prosta, a jednocześnie tajemnicza jak nimfy i wszystko to składało się na to dziwne przyciąganie, jakie czuł w stosunku do jej osoby. Kiedy nie potrafił rzucić żadnego zaklęcia niewerbalnie i w końcu przelewitował naczynia, wciąż jeszcze myślami kręcił się przy tym, co mu się wydarzyło, ale bez zająknięcia podążył za dziewczyną. Trzymał jej dłoń, jakby była jego kotwicą z rzeczywistością, nie pozwalając mu zatracić się w niezbyt przyjemnych myślach i wyrzutach sumienia, że jednak stracili Kingfishera. Położył się na łóżku, zaraz przyciągając do siebie blondynkę, nie przestając obsypywać jej drobnymi pieszczotami, jak pocałunek na czole, czy powolne przesuwanie palcami po jej ramieniu. Widział łzy napływające jej co chwilę do oczu i choć nie wiedział skąd się brały, chciał je przegonić z jej oczu. Leżał tak, pozwalając się kołysać do snu kolejnym grzmotom, jakie przetaczały się nad domem, w którym się znajdowali, a gdy tylko wyczuł, że blondynka zasnęła, pociągnął ją odrobinę na siebie, układając się wygodniej. Dopiero wtedy, mając pewność, że żadne z nich nie spadnie z łóżka, pozwolił sobie zamknąć oczy, pozwalając sobie na sen. Potrzebowali go oboje, aby w pełni móc wrócić do rzeczywistości, gdzie miało już nie być wróżek i gdzie nie powinno być czułości, jaka na dobre rozgościła się między nimi, całkowicie nieproszona. Teraz jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, kiedy po prostu śnili w swoich ramionach.