Na uboczu grodu znajduje się stara, głęboka, kamienna studnia. Krystalicznie czysta, zawsze zimna woda, którą można stąd zaczerpnąć to oligocenka - świetnie smakuje i jest bogata w minerały, idealnie sprawdza się jako baza receptur alchemicznych. O studni krąży wiele legend i mniej lub bardziej prawdziwych historii, ale żadne bajdurzenie o duchach nie przeszkadza miejscowym w przychodzeniu tu na plotki. Niektórzy nawet twierdzą, że studnia ta spełnia życzenia, ale nie wiadomo, ile w tym prawdy.
W tej lokacji obowiązuje rzut k6.
Kostki:
1 Podchodzisz do studni i już z daleka widzisz, że znajdują się przy niej jakieś miejscowe. Głośno ze sobą rozmawiają i żywo gestykulują - niechybnie kogoś obgadują, kto wie, może nawet przyjezdnych z Wielkiej Brytanii? W każdym razie gdy tylko cię zauważają, zwracają się w twoją stronę - jeśli nie znasz polskiego nie rozumiesz ani słowa, ale i bez tego wydaje ci się, że uznały, że je podsłuchujesz. Po chwili odchodzą, a cisza, która nagle zapada w okolicy jest taka przyjemna.
2 Docierasz na miejsce, by zauważyć, że coś przemyka w krzakach nieopodal. Rozglądasz się, przez chwilę wydaje ci się, że to jakieś zwidy, ale nagle z wysokiej trawy wychodzi na ciebie bobo. Patrzy na ciebie ewidentnie zezłoszczony, chyba wstał dzisiaj lewą nogą z sianka. Przez chwilę mierzycie się na spojrzenia, ale potem gnom odchodzi. Dziwne, prawda? Nawet nie poprosił o jedzenie… Po jakimś czasie okazuje się, że bobo był tylko zmyłką, a jego kumpel zwinął ci 20 galeonów. Odnotuj stratę w tym temacie.
3 Skuszony legendą o spełniających się życzeniach, podchodzisz do studni. Akurat nikogo tu nie ma, nikt się nie zbliża, jesteś zupełnie sam. Jeśli chcesz, możesz zamknąć oczy i wyszeptać do rwącej, podziemnej rzeki swoje największe pragnienie. Czy się spełni? Kto wie. Ale jedno jest pewne już teraz - zyskujesz jeden przerzut w szukaniu biesów do wykorzystania podczas tegorocznych wakacji.
4 Zmierzasz w kierunku studni, być może jesteś tu umówiony, wybrałeś się na spacer, masz w ręku wiadro z wodą - nieważne, bo o wszystkim zapominasz. Bo gdy dochodzisz na miejsce, słyszysz gdzieś w leśnej kniei śpiew, w którym jest coś nieludzko pięknego. Jeśli zdecydujesz się pójść w tamtą stronę, następujesz na gałązkę i śpiew ustaje. Znajdujesz natomiast wieniec rusałki i otrzymujesz jeden punkt do ONMS. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 Wiele słyszałeś o tym miejscu, przede wszystkim wiele, o tym co tu rośnie. Te całe… szczawie, mlecze i pokrzywy - przecież to wszystko może się przydać! Gdy docierasz do studni z początku nie widzisz nic niezwykłego, ale po chwili rozglądasz się i ze zdziwieniem stwierdzasz, że nieopodal rośnie dyptam. Jeśli chcesz, możesz go zebrać - w takim wypadku zgłoś się po niego w tym temacie.
6 Zaczerpnąłeś wody ze studni - jest krystaliczna, świeża i zimna. Wprost idealna do warzenia eliksirów, dlatego jeśli zdecydujesz się na przygotowanie mikstury w trakcie trwania wakacji, możesz skrócić post z opisem tego procesu o 500 znaków lub skrócić o tyle samo samonaukę jednopostową z eliksirów (wybierasz tylko jedną z opcji). Podlinkuj wtedy post, w którym wydobywasz wodę ze studni.
- No proszę, więc wiemy, czym się różnimy w pewnym sensie - odpowiedział, czując, że powoli pragnienie całowania kogoś zaczyna przechodzić. Być może skutecznie spychał je na bok, a może po prostu smalec na podpłomyku nie miał na niego tak silnego działania, kiedy już skończył jeść. Miał wrażenie, że jego rozmówczyni podobało się sprawdzanie jego reakcji, jego zachowań, ale nie wiedział, co myślała o tym dalej i cóż - nie do końca tym się przejmował. Póki była członkiem ich stowarzyszenia miłośników przyrody, była kimś, z kim mógł chcieć rozmawiać, sprawdzając przy okazji różne teorie własnej siostry, jak ta, że powinien być milszy, aby swobodnie rozmawiać z innymi. Jednak nie był pewien, czy tak naprawdę chciał z innymi rozmawiać, czy po prostu chodziło o pojedyncze jednostki. Uniósł lekko brwi, kiedy zapytała o życzenie. - Tak, ale wiesz, że gdy je zdradzę, to na pewno się nie spełni, a tak… kto wie? Może studnia działa z opóźnieniem? - odpowiedział jej, jakby rozmawiał z jakimś niemądrym dzieckiem, ale zaraz uśmiechnął się pod nosem, spoglądając raz jeszcze do studni. - W Avalonie jest jedna i działała całkiem ciekawie… Spróbuj sama, może tobie się poszczęści - dodał, odsuwając się od studni. Jednak spokój nie trwał długo, kiedy dostrzegł mało przyjaznego biesa i przyszło mu przed nim uciekać. Nie miał zamiaru biegać, a i bezsensownym wydawało mu się całkowite teleportowanie z miejsca, gdzie była MArcella i dwa biesy. Ostatecznie nie miał pewności, że ten, który chwilowo próbował go dorwać, nie rzuciłby się na nią. Dlatego teleportował się co chwilę z miejsca na miejsce, na tyle, żeby włosień zmęczył się i zrezygnował z pościgu. - Teleportacja jest mniej męcząca niż bieganie - odpowiedział dziewczynie, usmiechając się nieznacznie, a kiedy bies ruszył znów w jego stronę ponownie teleportował się kawałek dalej, ale na tyle, żeby móc swobodnie rozmawiać. - Przyzwyczajenie to jedno, ale nie powiesz mi, że przyzwyczaiłabyś się do prześladowania w szkole przez Irytka. O ile guma we włosach nie wydaje się straszna w porównaniu z wyrwanymi włosami, to wciąż nie jest to coś, z czym chciałoby się żyć każdego dnia przez całe życie, nie uważasz? - zapytał, spoglądając na Marcellę uważnie, ciekaw jej podejścia. Wydawała się roztrzepana, naiwna, dziecinna, ale była Krukonką, więc z pewnością było w niej coś jeszcze, czego nie zdążył poznać.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Różnili się, z pewnością byli z innych światów, czy to dlatego Marcella tak lubiła Jamiego? Zawsze machała z daleka na widok ślizgona, nawet nie na powitanie, a zwrócenie jego uwagi. Lubiła wypowiadać jego imię w ten przesłodzony sposób, od którego chciało się rzygać tym panną na drugim roku studenckim. Testowała go i prowokowała, jakby robiła to nieświadomie lub może specjalnie. Gdyby zapytał ją, czy ich relacja opiera się na tym, że roztacza wokół siebie swój urok półwila, przyznałaby szczerze, że możliwe. Chociaż tak naprawdę poznała go trochę to nie tak, że wiedziała wszystko o Jamiem Norwoodzie, ale z pewnością nie był dla niej zwykłym nieznajomym, był znajomym z kółka pozalekcyjnego, na które uczęszczała. Nie, nie umawiali się specjalnie na spotkania, ale gdy na siebie wpadali, poświęcał jej chwilkę, jakby z grzeczności, a może czuł do niej sympatie? Nie miałaby nic przeciwko, gdyby ją pocałował i chociaż dla Hudson nie byłoby w tym nic dziwnego to z pewnością, te krótkie spotkania zamieniłyby się w unikania, a być może nawet i niezręczne chwile. Na pewno byłoby to przykre dla Marceli, ale też niezrozumiałe. - Możliwe. - Przytakuje mu, bo dobrze wie, że życzeń nie wolno zdradzać. Przygląda się, jak jasnowłosy zagląda do studni, a gdy się od niej odsuwa, sama siada sobie na krawędzi, obserwując, jak zręcznie ucieka biesowi. Na chwile się nie odzywa, jakby wpatrzona w to, co wyprawia teleportujący się Jamie i włosień. Myśli o studni w Avalonie, nigdy tam nie była, może faktycznie powinna spróbować. W końcu wypróbowanie studni życzeń w świecie czarodziejskim musi być ekscytujące, chociaż ta chyba nie działa. - Jeśli sobie zażyczyłeś, żeby ganiał Cię bies, to możemy uznać, że ta studnia działa. - Uśmiecha się, jakby właśnie powiedziała coś zabawnego, z drugiej strony nie może przecież podejrzewać Jamiego o to, że ma skłonności autodestrukcyjne i lubi jak go potwory ścigają z zamiarem zrobienia mu czegoś bardzo niedobrego; trzeba było jednak przyznać, że teleportacje w zakresie ucieczki, na krótkie dystanse miał ogarniętą. - Nie lepiej zatrzymać go jakimś zaklęciem? - Mruży oczy, zastanawiając się, czy na biesy działa magia i czy można przed nimi się właśnie tak obronić. - Hmm... Uważam, że nie chciałabym codziennie budzić się z gumą we włosach. - Przytakuje mu, przypominając sobie, jak kiedyś sama Samantha jej mugolska koleżanka wkleiła jej gumę we włosy, a potem tato musiał wycinać nożyczkami kawałek kędziorka. Na szczęście była czarodziejką i szybko niechciana fryzura wróciła do normy, za to Samantha chodziła długo z uciętym kosmykiem na środku głowy, gdy Marcella postanowiła się zemścić. - Pewnie na niektóre biesy mieszkańcy muszą bardziej uważać. Może oni są przyzwyczajeni tak jak my do Irytka, ale go nie lubimy? - Nie zastanawiała się nad tym, ale słowa Jamiego poruszają w niej krukońską ciekawość. - Aitwar za to jest słodki i przynosi galeony. - Mruga do stworka, tym samym na chwile spuszczając ślizgona z oczu, aby skupić się na swoim latającym kompanie o wyglądzie węża i ptaka zarazem.
- Tak, to prawda – zaśmiała się perliście słysząc od Clementine o swojej skłonności do wpadania w kłopoty – Ale nie ma żadnej dobrej przygody bez odrobiny tarapatów. Oczywiście, spotkania z porońcami na cmentarzu nie należały do najprzyjemniejszych kłopotów, tak jak te wszystkie biesy i utopce, ale w gruncie rzeczy Honeycott nie miała nic przeciwko pewnym trudnościom i problemom na swojej ścieżce życiowej. Była zdania, że życie i kolejne przygody byłyby zdecydowanie mniej ekscytujące, gdyby wszystko w nich szło jak z płatka. - Tym razem zwędziłam – zaśmiała się ciepło, absolutnie nie przejmując się potencjalną problematycznością własnego występku. Może właśnie swoisty luz i aparycja uroczego, niewinnego aniołka sprawiały, że tak łatwo potrafiła wykaraskać się z każdej problematycznej sytuacji – Ja raczej jestem lepsza w angielskich przysmakach, ale następnym razem coś wam przyniosę. Po gorącym przywitaniu z dziewczętami, Adela musiała odrobinę odsapnąć, bo walka z biesem odrobinę ją zmęczyła. Zmęczona, usiadła w towarzystwie koleżanek i sięgnęła po jeden z podpłomyków. Połączenie ich z miodem i serkiem wiejskim wydawało się wyjątkowo udanym połączeniem. Jednak, po schrupaniu tej pysznej przekąski, Adela poczuła, że odrobinę ją nosi – nie uznała tego jednak za skutek uboczny spożycia posiłku, bo przecież nadmiar energii i chęć do żartowania dopadały ją często na co dzień. Jej posiłek i spotkanie z koleżankami zapewne byłoby wielką falą radości i miłego czasu, gdyby nie fakt, że w oddali zobaczyła znajomego biesa. Wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał podchodzić bliżej, ale badawczo ją obserwował, więc Honeycott miała go przez dłuższą chwilę na oku, by uchronić się przed kolejnym atakiem.
Za nim Sierra postanowiła wyrwać Brandonówne na spacer, siedziała na stołówce i zajadała się zupą, nie taką zwykłą, a ogórkową. Musiała przyznać, że kiszone ogórki nie smakowały jej najlepiej, tak więc tym bardziej z rezerwą podchodziła do zupy ogórkowej, dopóki jej nie zasmakowała. Zjadła cały talerz ze smakiem i jeszcze poprosiła panią Basie czy Stasie o dokładkę. Danie nie smakowało jak kiszone ogórki, wręcz przeciwnie miało w sobie coś słodkiego i delikatnego. Może to wina marchewki albo tej śmietany, Swansea nie wiedziała, ale apetyt na zupę ogórkową miała wielki, dopóki ta dziwna fuzja smaków nie przyprawiła ją o kuriozalne tęsknoty i lęki, że omija ją właśnie coś... Coś fajnego! Dlatego, kiedy tylko wstała od pustego talerza, a w zasięgu jej wzroku pojawiła się Victoria, postanowiła do niej zagadać. Tak więc razem spacerowały po grodzie, wędrując aż pod samą studnię życzeń, za nim jednak dotarły mimo swojej emocjonalnej beznadziejności, Sierra zdołała wypatrzeć, jak coś przemyka w krzakach, ale nie poinformowała o tym Brandon, uważając, że to z pewnością jakiś bies, albo kot. To nie było ważne, najważniejsze było to, że była ciekawa co słychać u Victorii przyszłej być może Pani Swansea, w końcu Larkin jeden z jej ulubionych kuzynów buntowników, trochę jej zdradził przy popołudniowej herbacie w pewien wiosenny kwietniowy dzień... Tylko dlaczego to tak długo trwało, byli razem czy nie byli? Czy Sierra miała szykować prezenty ślubne? Zaraz, zaraz a gdzie zaręczynowe? Nie, żeby interesowała się związkami swojego kuzyna, ale jeśli to tak będzie długo trwać, umrze jako stary dziad, mając tylko swoją Casa d'ispirazione. Co nie było na dłuższą metę złe, ale czy nie każdy zasługiwał, aby żyć długo i szczęśliwie w objęciach jakieś urokliwej miłości czy też gorących namiętności? - Co tam słychać u mojego kuzyna? - Zagadała niewinnie, nie chcąc od razu rzucać się na głęboką wodę, chociaż... - Czuje, że ominęło mnie coś interesującego, aż mi się przykro zrobiło. - Być może chodziło tu tylko o zupę ogórkową, a może o coś więcej? Na pewno Swansea nie potrafiła ukrywać tak dobrze swoich emocji, jak LJ.
Victoria nie zaprotestowała, kiedy Sierra zabrała ją na spacer, po prostu wędrując wraz z nią po grodzie, rozmawiając o wszystkim i o niczym, jak zawsze używając do tego swojego mądrego tonu, pełnego perfekcji. Zdawała sobie sprawę z tego, że brzmiała jakby kogoś pouczała, ale to był jej zwyczajny sposób porozumiewania się, więc istniała szansa, że jej towarzyszka nie zwróci na zbyt wielkiej uwagi, skoro znała ją całkiem dobrze. Może nie były jakimiś bliskimi przyjaciółkami, ale i tak nic nie wskazywało na to, żeby za sobą nie przepadały, żeby miały do siebie jakieś większe, zdecydowanie zbyt głębokie uwagi, by móc w ogóle ze sobą rozmawiać. Tak więc szły przed siebie, w stronę studni, która podobno spełniała życzenia, ciesząc się ostatnimi chwilami wakacji, po których trzeba było wrócić do rzeczywistości. Jakakolwiek miałaby ona nie być. Z tego, co Victoria słyszała, Honeycottowie potrzebowali pomocy w swojej fabryce, a ona była skłonna poddać się próbie i zająć się ich zamówieniem. To jednak mogło i musiało poczekać jeszcze dosłownie kilka dni, w czasie których będzie rozkoszowała się upalnym latem na Podlasiu. Dni robiły się co prawda coraz krótsze, a noce coraz chłodniejsze, ale nie przejmowała się tym, czerpiąc przyjemność z tego, co ją otaczało, z tego, co mogła tutaj znaleźć, spotkać i zobaczyć. Było to miłe, nawet bardzo miłe, toteż faktycznie próbowała się na tym skoncentrować w każdy możliwy sposób. - U Larkina? Cóż, rozwija się, szuka nowych pomysłów, ostatnio wspólnie próbowaliśmy zbudować przenośną scenę dla artystów z Londynu i sprawiali wrażenie zadowolonych z naszego prototypu. Podobno zajmował się również renowacją jednej z rzeźb, jakie mają być przekazane do muzeum. Mam na myśli tego budowanego przez Ministerstwo, słyszałam, że zbliżają się do końca prac - powiedziała, nawiązując do informacji otrzymanych z Proroka, ale również od samego Larkina, jak również własnego ojca, który interesował się podobnymi sprawami, chcąc zawsze być na bieżąco z większością spraw.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
- O, ja też mam francuskie korzenie! - podchwyciła Kate, a w jej oczach zalśniły iskierki nagle wzbierającej ekscytacji, którą poczuła na myśl, że łączyło ją z Clementine coś więcej niż dom i typ urody. - Moja babcia Albertine jest Francuzką. Ale niestety nie nauczyła mnie zbyt wiele - dodała, jednocześnie czując potrzebę wyjaśnienia, dlaczego nie włada biegle francuskim językiem. - Zawsze mówiła, że ją uszy bolą, gdy próbuję mówić po francusku i jakoś tak nigdy nie próbowałam tego zmienić - zakończyła swoją z gruntu przykrą jednak historię, bo co jak co, ale jej babka powinna podbijać ambicje lingwistyczne wnuczki, wszak była tłumaczką... Ucieszyła się, że Adela przyjęła uwagę Clementine z uśmiechem i właściwą sobie urokliwą nonszalancją, kompletnie nie przejmując się faktem, że to Kate nagadała o niej takie rzeczy nowej koleżance. Po pierwsze - nie kłamała, czemu Honeycott natychmiast dostarczyła wystarczających dowodów, a po drugie - w jej słowach nie kryła się ani odrobina antypatii względem przyjaciółki. Mimo wcześniejszych zwad, bardzo szybko wróciły na właściwe sobie tory. - Bez Ciebie byłoby po prostu nudno na tym świecie - stwierdziła luźno, zajadając się przyniesionym podpłomykiem, kompletnie nic nie robiąc sobie z faktu, że okazały się być kradzione. - Dobra, bez zbędnego gadania - zaczęła po chwili, strzepując ręce o spodenki, pozbywając się tym samym oblepiających je resztek jedzenia. - Pisałam do was i chciałam się zobaczyć, bo mam propozycję - dodała i powiodła wzrokiem po twarzach jednej i drugiej, spodziewając się tą krótką przerwą wzbudzić ich ciekawość. - Moja propozycja brzmi - jebać Podlasie! - Rozłożyła ręce przed sobą w geście, jakby właśnie zaprezentowała im coś zupełnie innowacyjnego i odkrywczego. - Gadałam z Imogen - chyba jeszcze nie miałaś okazji jej poznać - rzekła, patrząc na Clementine, w spojrzeniu zawierając informację, że niedopatrzenie to szybko zostanie rozwiązane. - Wspomniała mi coś o domku nad jeziorem we Włoszech i szczerze wam powiem, że przemawia to do mnie bardziej niż całe to Podlasie. Co wy na to? Chcecie się gdzieś urwać? Tylko my cztery? Ich odpowiedź mogła jednocześnie albo rozjaśnić resztę jej wakacyjnych perspektyw, albo zupełnie złamać jej serce.
Był umówiony na spotkanie, pierwsze po feralnym incydencie z rozszczepieniem, z tą dziewczynką, która wtedy złożyła go w całość. Przynajmniej tak mu się zdawało, bo szczerze powiedziawszy, niewiele z tamtej sytuacji pamiętał. Nie mógł odmówić, skoro ona pomogła mu wtedy, czuł się zobowiązany do odwdzięczenia się. Od słowa do słowa na wizzengerze i dowiedział się o niej co nieco. Na przykład tego, że miała problem z zaliczeniem eliksirów u O'Malleya. Rozumiał to. Profesor nie był najprzyjemniejszy i Benjamina naprawdę dziwiło to, że dopuszczano go do pracy z inną grupą wiekową niż studenci. Nie zamierzał jednak budować w młodej krukonce nienawiści do niego, a zamiast tego nauczyć ją kilku przydatnych rzeczy, które potem będzie mogła wykorzystać na zajęciach. Przyszedł znacznie przed nią, a na miejscu była cisza i spokój. W zasadzie gdy zaproponowała to miejsce, nie był do końca pewien czemu. Mogli się spotkać w którymś pokoju w stodole lub na stołówce. On wtedy też na pewno czułby się swobodniej. Nie oszukujmy się, dorosły mężczyzna i taka mała dziewczynka w takim miejscu mogli budzić różne niezdrowe myśli. Zajrzał do studni, woda w niej była niesamowicie czysta. Zdziwił się, on sądził, że na Podlasiu absolutnie nikt miejscowy i nic nie mogło takie być. Przezroczystwa tafla odbijała miękko promienie światła, a przez kilka metrów wgłęb nie było absolutnie nic. Bez problemu można było dojrzeć wykamieniowane dno i kilka monet, które pewnie ktoś tam wrzucił na szczęście. Uśmiechnął się - będzie ona idealna jako baza pod eliksiry, które zamierzał tutaj razem z dziewczynką warzyć. Usiadł pod studnią, nogi skrzyżował, a przyniesione z sobą przedmioty do warzenia eliksirów odłożył niedaleko swoich rąk. Przymknął oczy i czekał, ale coś otarło się o jego dłoń. Podniósł jedną powiekę, był to kot. Czarny, mały i wyglądający absolutnie niezdrowo. Kot nie był nachalny, agresywny, ale stał obok niego, od czasu do czasu go zaczepiając. Ben postanowił go ignorować, może w ten sposób zwierzak uzna, że powinien znaleźć sobie innego przyszłego właściciela.
Uśmiechnęła się na wzmiankę o tarapatach. Sama nie miała tendencji do ich wpadania, ale z przyjemnością mogłaby towarzyszyć Adeli i Kate w przygodach, które wepchnęły je na pogranicze ryzyka i ogromu adrenaliny. Nie znała tych emocji. Były tak obce, że chwile szaleństwa zdawała się być największą pokusą. - Jeśli przyciągasz kłopoty, to następnym razem zabierz mnie ze sobą - zaproponowała, nie wiedząc czy powinna ten pomysł tłumaczyć. Dziewczyny wszak nie znały jeszcze całej historii Bardot, której ta się wstydziła, dlatego serce naiwnie ufało, że żadne niewygodne pytanie - nie padnie z ust którejkolwiek. Na wspomnienie francuskiego pochodzenia, rozpogodziła się nagle, porywając jedną z przekąsek, bo i ona czuła, że głód coraz bardziej zaciskał się na jej żołądku. - Ja mogę cię nauczyć! Obiecuję, że moje uszu nie będą puchły... Poza tym - mam mnóstwo cierpliwości - dodała z rozbawieniem, jakby chcąc wesprzeć Milburn w perspektywie nauki. Czasem bywało to trudne, bo nabywanie nowych umiejętności wiązało się z parodią wiecznych niepowodzeń, ale Gryfonka była całkiem dobrej myśli. Wszystkie były zdolne i na tyle bystre, że francuski nie mógł ich pokonać. Gdy jednak Kate tak siarczyście zaklęła, Clementine przyłożyła dłonie do ust. Była zaskoczona, bo sama do tej pory słynęła raczej z dobrych manier, perfekcyjnego wychowania i nienagannej prezencji towarzyskiej. To Anglia miała ją zmienić, co odkryła dość szybko, ale każdego dnia uczyła się czegoś - jak dotąd - niepoznanego i choć było to trudne, to bardzo jej się podobało. Imogen... Chyba nawet ją kojarzę - przebiegło przez umysł szatynki, lecz nie powiedziała nic na głos, dając szansę przyjaciółce podzielić się nagłym pomysłem. - Mamy w sumie kilka dni wolnego zanim zacznie się szkoła, prawda? Wiem, że to może zabrzmieć głupio, ale muszę porozmawiać z babcią, która zapewne kryłaby mnie przed ojcem - dodała ze wstydem, bo nie chciała przyznać się do tego, że przez całe swoje osiemnastoletnie życie - nie zrobiła nic dla siebie.
Kostka lokacji: 2 "Docierasz na miejsce, by zauważyć, że coś przemyka w krzakach nieopodal. Rozglądasz się, przez chwilę wydaje ci się, że to jakieś zwidy, ale nagle z wysokiej trawy wychodzi na ciebie bobo. Patrzy na ciebie ewidentnie zezłoszczony, chyba wstał dzisiaj lewą nogą z sianka. Przez chwilę mierzycie się na spojrzenia, ale potem gnom odchodzi. Dziwne, prawda? Nawet nie poprosił o jedzenie… Po jakimś czasie okazuje się, że bobo był tylko zmyłką, a jego kumpel zwinął ci 20 galeonów. Odnotuj stratę w tym temacie."
Bies: A - Jablon Stworzenie zdaje się być ci przychylne, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, spokojnie zjadając kolejne jabłka. Nie ma w nim niczego przerażającego, chociaż ledwie chwilę wcześniej widziałeś, jak uciekają przed nim okoliczne dzieciaki. Ty jednak czujesz całkiem sporo inspiracji i dzięki temu spotkaniu możesz skrócić o 2 posty albo o 1 000 znaków samonaukę z ONMS albo zielarstwa.
Miejsce przy studni wybrała Jenny. Nie dlatego, żeby miała jakiekolwiek romanse w głowie - póki co tę część jej życia wypełniało sporadyczne wzdychanie do książkowych bohaterów, a przez chwilę również crush w postaci przystojnego pałkarza ze ślizgońskiej drużyny. Ben nie był ani jednym, ani drugim, mógł więc przy Hastings być całkowicie spokojny o swoją cnotę. To, co czuła obecnie Jenn do Bazorego, było czymś o wiele milszym i cieplejszym. Odrobina troski względem pacjenta, zaufanie, które potrzebowała ulokować chociaż w jednej dorosłej osobie i lęk przed tym, że jej nie polubi, odrzuci, albo co gorsza - zapomni o niej, tak jak zapominał ojciec. Poza tym po prostu darzyła go sympatią i podziwiała wiedzę, którą posiadał. To było dużo różnych uczuć, ale niemal wszystkie pozytywne, świadczące o tym, że czuła się przy nim prawie całkowicie bezpiecznie. - Zabrałam ze sobą podręcznik do eliksirów i notatki z ostatniej klasy - powiedziała, z zapałem wyciągając przybory do nauki, a także ołówek, którym zamierzała notować wszystko, co powie Benjamin. Poza tym miała ze sobą również... czwórniak. Miód pitny, który poprawiał humor, a który został jej wciśnięty na rytuale ognia, więc ewidentnie był dozwolony mimo młodego wieku. Ale tym nie chwaliła się za bardzo, nie wiedząc jeszcze jakie podejście ma do tematu Bazory. Zamiast niego wyciągnęła dwie butelki kompotu z Rajskich Jabłuszek i podała jedną starszemu koledze. - Czyli z tej samej, do której idę teraz. Chciałabym, żeby tym razem wszystko szło mi jak trzeba. Uczyłam się dużo, chodzę na labmed, a Maximillian jest wspaniałym przewodniczącym. Tylko że mi i tak nie wychodzi jak trzeba. Ciągle mam problemy z eliksirami, naprawdę, już od pierwszej lekcji. Wiedziała, że nigdy nie zapomni lekcji z profesor Dear, na której okazała się kompletną ofermą eliksirową, i która stała się podwaliną jej braku pewności siebie w tej konkretnej dziedzinie. Miała nadzieję, że Ben jej pomoże się z tym uporać. Spojrzała na niego, ale wtedy zauważyła biesa, który gapił się na nią, zajadając jabłko. Co to właściwie był za stwór?
Czekał niedługo, odpoczywając oparty o studnię. Kot, który wcześniej się do niego przybłąkał, zrezygnował z dalszego zaczepiania go. Zamiast tego zwinął się w kłębek na jego lewej dłoni, tak na wypadek, gdyby Benjamin chciał mu gdziekolwiek uciec. Otworzył oczy, pomyślał o tym, że kot pomimo niezdrowego wyglądu, wydaje się całkiem udomowiony, ale nic z tym więcej nie zdążył zrobić. Zobaczył jak panna Hasting idzie w jego stronę, od razu przechodząc do sedna spotkania. - Podaj. - stwierdził krótko by zobaczyć jak pracowała na lekcjach. W zasadzie sama zawartość merytoryczna zeszytu go nie obchodziła, bo i tak jeśli będzie chciał jej coś przekazać, to zrobi to po swojemu, a nie tak jak nakazywały zawiłe formułki, diagramy czy schematy. Przyglądał się jej charakterowi pisma, odległością między zdaniami czy zajęciami. Chciał się z tego dowiedzieć jaką w rzeczywistości jest uczennicą. Zajęło mu to kilka minut, ale gdy już był pewny co o tym myśleć, odłożył wszystkie te papiery na bok. Wiedział, że skoro miała książkę i zeszyt, a Maksymilian świetnie tłumaczył na zajęciach dodatkowych, to nie tu tkwił szkopuł. Musieli staranniej przyjrzeć się jej umiejętnością praktycznym. Możliwe, że na przestrzeni lat, niepewna siebie, utrwaliła jakieś błędy w sztuce, które obecnie wprowadziły ją w błędne koło. - Nie tłumacz się. - Stwierdził łagodnie by nie odebrała tego jako atak w swoją stronę. On ją widział jako dziewczynkę, która potrzebowała pomocy, a nie rozdrapywania tego gdzie mogła, a nie znalazła odpowiednego wsparcia. - Gdzieś musi tkwić haczyk. Wyjmiemy go, warząc eliksir pieprzowy krok po kroku. Uzdrowicielom często on się przydaje. - zaczął opowiadać jak przewiduje ich naukę, widział jednak, że dziewczyna nie jest do końca skoncentrowana na nim, a patrzy na coś za jego plecami, może nawet za studniom. Sam czasem tak miewał, że pomimo uwagi, oczy uciekały gdzieś w przestrzeń przed nim, więc pozostawił to bez zbędnego komentarza. - Składniki znajdują się już w kociołku, są wyczyszczone, klasycznie zaklęciem. - Stwierdził, po czym kociołek z zawartością delikatnie uniósł w powietrze, tak by znajdował się między nimi i by mogła zobaczyć jego zawartość. Poszarpane delikatnie liście, straciły już na jędrności, ale dalej wyglądały na świeże. - Nabierz do kociołka wodę ze studni. Zastanów się co będzie ci potrzebne poza kociołkiem i składnikami. Jakieś rzeczy znajdują się tam. - wskazał miejsce, gdzie wcześniej leżał kociołek, - Gdy już będziesz miała wszystko przygotowane, daj mi znać. Gdy Jenna zajęła się rzeczami, które dla niej przewidział na ten czas, on spojrzał na butelkę z kompotem, którą dla niego najwyraźniej przyniosła dziewczyna. Miły gest. Złotawy płyn na pewno uprzyjemni im to nieco formalne spotkanie.
Slysząc jej słowa, jak próbowała zgadnąć czego mógł sobie życzyć, wbrew samemu sobie wybuchnął śmiechem. Nie należał do ludzi, którzy chcieliby zadawać sobie ból i cierpienie, więc nigdy nie zażyczyłby sobie spotkania z biesem. W tej jednej chwili był ciekaw, jaką osobą był w myślach marcelli, czy naprawdę uważała, że byłby gotów poprosić studnię życzeń o coś równie absurdalnego. Zaraz jednak teleportował się daleko, aby zaraz pojawić się przy niej, sprawiając, że goniący go włosień, nie wiedział, gdzie miał go szukać. - Można próbować, ale obawiam się, że teleportacja jest szybsza… Zobaczymy co zrobi teraz - powiedział, spoglądając na dziewczynę z uniesiona wyżej brwią. - Naprawdę sądzisz, że mógłbym sobie zażyczyć takie… coś? - zapytał retorycznie, wciąż jeszcze czując rozbawienie na samą myśl o czymś podobnym. Jego zdaniem studnia nie działała, albo nie uznała go za godnego jej dobrodziejstw. Słuchał jej odpowiedzi, zastanawiając się nad nią, gdy tylko wspomniała Irytka. Nie mógł odmówić logiki jej słowom. Być może rzeczywiście biesy, które mogli spotkać w grodzie były traktowane jak poltergeist, ale z drugiej strony… - Wydają się jednak nieco bardziej niebezpieczne. Mam na myśli biesy. W końcu nie każdy z nich jest miły i przynosi prezenty, a niektóre potrafią naprawdę zadać ból… Ale może masz rację i zwyczajnie są tutejszymi Irytkami - powiedział w końcu, siadając na biurku studni, tuż obok niej. Obserwował przez cały czas włosienia, który w końcu odpuścił i zaczął oddalać się od nich. Ucieczka widać dała pożądany efekt, choć Jamie był teraz ciekaw, co stałoby się, gdyby nie dał rady go przechytrzyć. Był pewien, że jak wróci do stodoły, spróbuję znaleźć kogoś, kto opowie mu o tym niezbyt urodziwym biesie. - Możemy zawsze zapytać mieszkańców jak im się z nimi żyje i czy mają na nie jakieś lepsze sposoby niż te, które nam przekazano - dodał jeszcze, wzruszając ramionami, spoglądając z ukosa na Marcelle.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Adela uśmiechnęła się promiennie, słysząc komplement Kate. Absolutnie nie robiła sobie z nic z tego, co przyjaciółka wcześniej mówiła – po pierwsze: wiedziała, ze nie ma w tym złych intencji, a po drugie: nie uważała swojego kompletu cech, jakim były miłość do jedzenia, dzielenia się i psot, za coś negatywnego. No i przede wszystkim miała masę dystansu do siebie. Zresztą, nawet w tym momencie, nogi nosiły ją by zrobić jakieś zamieszanie – nie wiedziała jednak, że tym razem nie jest to kwestia jej charakteru, a spożytej przekąski. - Ale to zazwyczaj wspaniałe i pozytywne kłopoty! – odpowiedziała na słowa Clementine, dając jej przy tym do zrozumienia, że chętnie zabierze ją na jakąś przygodę. Pod warunkiem że była gotowa się ubrudzić, zmęczyć albo coś zaryzykować – w innym wypadku, bez odrobiny adrenaliny, nie miałoby to sensu. Adela nie wtrącała się w ich dyskusję o języku francuskim, bo sama była dokładnym przeciwieństwem poliglotki, na całe szczęście minęła zaledwie chwila nim przeszły do kolejnego tematu, zgoła bardziej jej odpowiadającego. Choć sama Honeycottówna nie miała nic do Podlasia, to gdy tylko usłyszała propozycję przyjaciółki, jej oczy się zaświeciły. Babski wyjazd nad jezioro na południe Europy wydawał się spełnieniem marzeń. - No pewnie, świetny pomysł! – niemal wykrzyczała, z entuzjazmem, który trudno było przeoczyć. Trochę dziwiło ją, że babka musi kryć Clementine przed ojcem, ale nie zamierzała oceniać – nie znała jej na tyle dobrze, by wysnuć sensowne wnioski dotyczące jej sytuacji rodzinnej, więc tym bardziej nie chciała skrzywdzić koleżanki niesprawiedliwą oceną. Tak bardzo zanurzyłą sięw wizji wakacyjnego wyjazdu, że na moment zapomniała o śledzącym ją biesie, który niespodziewanie ponownie doskoczył do jej szyi. Dziewczyna przeraziła się, ale i tym razem poradziła sobie z nim całkiem nieźle, natychmiast zrzucając z szyi, a potem przeganiając zaklęciami.
Kate przyglądała się dwóm dziewczynom z uśmiechem, bo zawsze cieszyła się, jak ludzie wokół niej dogadywali się ze sobą nawzajem, szczególnie tacy, na znajomości z którymi jej zależało. Adela była jak siostra, której nigdy nie miała i spędziły ze sobą już tyle lat, że stanowiły niemal jeden organizm (i ta kwestia niemal cieszyła ją szczególnie wtedy, gdy Honeycott wpadała w tarapaty i nie musiała mieć w nich żadnego udziału). Clementine z kolei była nowa, ale Milburn miała przeczucie, że mogła jej zaufać. Liczyła, że jej wstępne szacunki nie okażą się błędne! Poza tym liczyła, że były do siebie podobne nie tylko na poziomie aparycji, ale także charakterów. - Z tą cierpliwością to jeszcze się przekonamy - zaśmiała się, wstępnie nie mówiąc ani tak, ani nie na jej propozycję. Nie wiedziała, czy będzie miała jeszcze kiedyś ochotę próbować uczyć się francuskiego, więc nie chciała podejmować teraz żadnych decyzji. Jeszcze by się rozmyśliła i stanęła przez dylematem, czy męczyć się, czy sprawić Clementine przykrość. Albo co gorsza, jej by się spodobało, ale koleżance skończyłaby się tak zachwalana cierpliwość? Omawianie wyjazdu było zdecydowanie najciekawszym punktem ich rozmowy i to jemu Kate postanowiła poświęcić najwięcej uwagi. W końcu po to je tu zwołała! Przyniesione przez Adelę smakołyki dodatkowo podkręcały i tak duże podekscytowanie wizją babskich wakacji. Słowa Bardot sprawiły, że Kate na chwilę przestała się tak szeroko uśmiechać i powiodła ku niej badawczym spojrzeniem. - Nie, spoko, nic nie szkodzi. Trzeba mieć plecy, rozumiem - stwierdziła, z automatu usprawiedliwiając koleżankę. - Ja myślę, że nie będę miała problemu ze zniknięciem z domu w ten ostatni tydzień - zawyrokowała, podejmując temat od nowa. - Normalnie matka suszyłaby mi głowę o spędzenie czasu w domu, ale... - zawahała się, bo nie wiedziała, czy powinna już o tym mówić, czy to nieco zbyt wcześnie na zrzucanie takiej bomby, szczególnie na Adelę. - ...Myślę, że to przełknie, bo od września mam podjąć staż w Ministerstwie - wyrzuciła z siebie w końcu. Rzecz była świeża, domknięta na wizzengerze z matką dosłownie kilka dni wcześniej, więc nie miała okazji jeszcze nikomu "pochwalić się". - Ciebie starzy puszczą, co nie? - rzuciła do Honeycott, której podróżujący rodzice musieliby być największymi hipokrytami, by nie pozwolić jej wyrwać się na tydzień nad włoskie jezioro. Siłę jej newsa zdecydowanie przebiło pojawienie się biesa, który zaatakował szyję Adeli. - Japierdole - wypaliła Kate, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, Gryfonka zrzuciła stworka z siebie i odpędziła go kilkoma urokami. Patrzyła, jak bies ucieka, a ręce, wcześniej w gotowości, opadły jej wzdłuż ciała. - Nienawidzę tego miejsca - powiedziała półgłosem i westchnęła ciężko.
Przygody z Adelą brzmiały jak coś, na co Clementine mogła zgodzić się bez większego namysłu. Potrzebowała nieco adrenaliny w życiu i pewnej iskry, która pozwoliłaby się otworzyć na świat, jakiego nie znała. Do tej pory wszak była wycofaną nastolatką, liczącą się z kolejną przeprowadzką na odległy kontynent. Z Hogwartu wolała jednak uczynić miejsce, w którym miała pozostać na najbliższe trzy lata - za zgodą ojca bądź i bez niej. - Jeśli nie zginę, to zgoda - puściła do Honeycott oczko, by już po chwili mogły analizować wszelkie za i przeciw względem spontanicznego pomysłu o wakacjach we Włoszech. Nigdy tam nie była. Nie znała zwyczajów ani tubylców, co oznaczało, że należało przeczytać kilka książek, by nie jechać w tamte rejony bez elementarnej wiedzy. Z drugiej zaś strony znalazła w tym pomyśle pewną nadzieję, żeby zakosztować spontaniczności i zrobienia czegoś po swojemu. Na własnych zasadach. Rozumiała też zdziwienie dziewcząt, jeśli takowe się pojawiło, bo nie potrafiła stwierdzić tu i teraz, że rzuca się razem z nimi na głęboką wodę. Przypominała raczej analityczkę, która w głębi serca rozważała scenariusze zagrażające ich życiu. - Gdyby mój ojciec dowiedział się o tym pomyślę, to nawet nie zaczęłabym roku w Hogwarcie, bo uznałby, że studenci mają na mnie zły wpływ, a placówka edukacyjna nie spełnia standardów szlachty - ironizowała, wywracając przy tym oczami. Iluzja zazdrości ugodziła jednak w serce Clementine, bo sama pragnęła mieć w swoim życiu kogoś, kto będzie przymykał oko na jej wybryki. Tym kim miała okazać się babcia pod postacią ducha, wszak swoje życie już przeżyła i nie musiała wtrącać się w wybory (niesfornej) wnuczki. - Co to za staż? - zapytała z ciekawością, chcąc odbić nieco od własnego tematu. Bardot poderwała się nagle słysząc przekleństwo w ustach Kate. W błękitnych tęczówkach malował się nieznaczny szok, ale nie mogła zaprzeczyć, że nawet tak paskudne słowa brzmiały ładnie, gdy mówił je ktoś atrakcyjny. Do tej pory wcale tak na to nie patrzyła. - Mam nadzieję, że w szkole mają inne pomysły na spędzanie czasu niż użeranie się z tymi wstrętnymi les créatures - stwierdziła bez namysłu, wierząc głęboko we własne wyobrażenia o Hogwarcie.
- Uuuu staż w ministerstwie – rzuciła z podziwem, natychmiast (być może odrobinę zbyt energicznie) ściskając przyjaciółkę. – Gratulacje, kochana! Być może inna dziewczyna byłaby zasmucona, że Kate nie powiedziała jej tego w pierwszej kolejności, tylko że dowiedziała się o tak dużym sukcesie przyjaciółki de facto przypadkiem. Adela z założenia była jednak osobą dość prostolinijną i nieprzypisującą nikomu złych intencji, dlatego szczerze ucieszyła się z tak dużego sukcesu drugiej Gryfonki. Sama nie miała tak dużych ambicji – Milburn była od niej mądrzejsza i dużo pilniej się uczyła, za to Adela lepiej radziła sobie w innych dziedzinach, więc w tej sytuacji nie było cienia zazdrości, a jedynie szczera sympatia i wdzięczność. - No pewnie, że puszczą – powiedziała Adela, w głębi serca ciesząc się, że jej rodzice (nawet surowsza mama) dają jej takie wiele wolności. Choć miała naprawdę głębokie więzi z całą rodziną, a ojciec czasem prosił innych członków rodziny, by mieli na nią oko, to jednak Honeycottowie wychowywali swoje dzieci w duchu wolności. Teraz, gdy dziewczyna była już pełnoletnia, nikt nie narzucał jej żadnych ograniczeń, czy też oczekiwań. Paradoksalnie efekt tych działań był bardzo pozytywny, bo Adela chętnie wracała do domu (nawet w tygodniu z zajęciami) i nie miała wątpliwości, że będzie to robić nawet, gdy ostatecznie się wyprowadzi. Nie była w stanie sobie wyobrazić, że nadejdzie dzień, gdy zabawny i przytulny pokoik w rodzinnej rezydencji Honeycottów przestanie być jej przystanią. Na moment uwagę dziewcząt od tej przyjemnej rozmowy, przerwał duszący Adelę napastnik, z którym jednak dość sprawnie sobie poradziła. Choć na początku przejęła się kolejnym atakiem biesa, to trudno było nie odnieść wrażenia, że w przeciwieństwie do koleżanek dość szybko odpuściła sobie przejmowanie się tym problemem. Być może była to kwestia zjedzonej przekąski, która bardzo poprawiała jej humor i cały czas przyczyniała się do tego, że mocno ją nosiło. W każdym razie – bies już jej nie zaprzątał głowy, chyba że w kontekście potencjalnego pobicia, bo pod wpływem jedzenia miała ochotę coś odjebać.
Kate zaśmiała się na słowa Clementine, po czym sama puściła jej oczko. - Z nami nie zginiesz, o to się nie martw - zapewniła za siebie i za przyjaciółkę, bo co złego, to nie one! Słysząc o "złym wpływie", jaki rzekomo miałyby na nią mieć według jej ojca, wywróciła teatralnie oczami, wtórując jej w tym wymownym geście. - Chyba nie muszę mówić, co sądzę na ten temat? - zapytała retorycznie, bo już wyraz jej twarzy oświadczał wszem i wobec, że panu Bardot brakowało piątej klepki. Oczywiście nie powiedziałaby tego na głos, bo nie były na tyle blisko z nową Gryfonką, by otwarcie i żartobliwie obrażać sobie nawzajem rodziców, ale wydźwięk pozostał. Choć sama go zaczęła, prędko pożałowała poruszenia tematu stażu. - Moja mama jest amnezjatorką w Brytyjskim Ministerstwie Magii - poinformowała Clementine, bo ona jako przyjezdna nie miała prawa wiedzieć jeszcze takich rzeczy z życia osobistego Kate. - Od dawna namawia mnie, żebym zastanowiła się nad spróbowaniem w Ministerstwie. W jej głowie świetnie nadawałabym się na taki stołek, a podejrzewam, że sprawiłoby jej przyjemność, gdybym też została amnezjatorką jak ona - dodała, na moment tracąc nieco swój dobry nastrój. Viviane Milburn nie była najbardziej wymagającym na świecie rodzicem, ale posiadała pewne obiekcje co do dotychczasowych planów swojej córki, jeśli o jej przyszłość chodziło. - W czerwcu po tym całym zamieszaniu pyłkowym - przerwała na chwilę, spoglądając na Bardot z miną mówiącą tyle co "nie chcesz znać szczegółów", nim podjęła ponownie temat. - Byłam jakaś rozstrojona, może w depresji, sama nie wiem, co mi było, ale na pewno było mi wszystko jedno. No i mnie lisica podeszła, zmęczyła rozmową i w końcu się zgodziłam, żeby wpisała mnie na staż do swojego departamentu - opowiedziała resztę historii, która nie była ani chlubna, ani zabawna, jedynie pokazująca jej braki w kwestii asertywności. - Uwiązałam się na dobre pół roku, no ale chociaż tyle jestem jej winna. Kto wie, może mi się nawet spodoba? - zdążyła dodać tylko tyle, nim paskudny bies przeszkodził im w ich wiejskiej sielance. - Podziwiam z jakim spokojem podchodzisz do tego - poinformowała Adelę, unosząc jedną brew ku górze. - Jeszcze chwila i pomyślę, że nabawiłaś się jakiegoś syndromu sztokholmskiego względem tych cholernych biesów - dodała, parskając śmiechem.
Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy ich rozmowa toczyła się równym rytmem. Wydawało się to nawet zabawne, bo Adela przypominała tę bardziej stonowaną i zachowawczą, zaś Kate lubiła mówić, za co Clementine wydawała się być wdzięczna. Nie przypuszczała wszak, że ktokolwiek w Hogwarcie okaże się tak rozmowy, ale to pozwalało Francuzce uwierzyć, że sama nie musiała desperacko podtrzymywać rozmowy, jak to bywało na wszelkich bankietach u arystokracji. Niektórzy wszak nie lubili tej pełnej blichtru otwartości, a Bardot w tej roli była pokracznie sztuczna. - Tak, mój ojciec nie jest normalny - przytaknęła na wymowną reakcję Milburn, po czym spuściła wzrok. Powiedzenie tego na głos kosztowało ją ogrom wyrzeczeń i emocji, a mimo to starała się zachować spokojny wyraz twarzy. Wierzyła, że angielski świat okaże się dla niej przychylny, dlatego starała się być normalną nastolatką - bez cienia przeszłości, w której musiała pozostać utkaną w standardach wyższych sfer czarownicą. Słuchała więc opowieści Milburn o swoich ustaleniach z matką. Dziwiło ją to, bo wspomnienie o jakimkolwiek pyłku, załamaniach, a także braku zaciętości wydawał się gryfonce nieco abstrakcyjny. Zmarszczyła nawet nos w zdziwieniu, nie potrafiąc przejść obojętnie obok tychże wyznań. Musiała wiedzieć. - O czym właściwie mówisz? Nie słyszałam o tym, że przed wakacjami mieliście jakieś problemy z... Magicznym pyłem, tak? - dopytała niepewnie, mając nadzieję, że niczego nie pokręciła. Chwilę potem jednak westchnęła, bo Salem, Beuxbatons czy Stavefjord wyzbyte były z wszelkich problemów, za czym mogła zatęsknić, jeśli Anglia tak bardzo pochłonięta była przez magiczne anomalie. - Pomyśl o tym, że po stażu będziesz mogła zostać tam na dobre lub całkiem zmienić profesję - stwierdziła pokrzepiająco, przenosząc spojrzenie na Honeycott. - A ty... Co zamierzasz? Masz już plany na to, kim zostaniesz jak dorośniesz? - zapytała z nieznacznym chichotem, bo przecież ten pytajnik stawiali wiele razy dorośli, gdy zastanawiali się, co osiągną ich dzieci. Clementine Bardot, mimo jasno określonych celów - nadal nie miała pojęcia, co pragnęła robić w dorosłej egzystencji. Wspomnienie o biesach sprowadziła Francuzkę na ziemię. Zapomniała o tych przeklętych istotach, dlatego myśl, że Adela tak często miała z nimi spotkania, nieco zastanowił ciemnowłosą dziewczynę. Może niektórzy padali ofiarami podlaskiego uroku? - Jak wiele ich poznałaś? - pytanie uleciało w eter kompletnie niekontrolowanie. - To znaczy... Nie zrozum mnie źle, żadnego do tej pory nie spotkałam - wyjaśniła, mając nadzieję, że koleżanka zrozumie jej punkt widzenia.
- Oj, nie zginiesz – powiedziała z nieskrywaną wesołością, bo choć efekt związany ze zjedzeniem przekąski już ustał, Adelę wciąż nosiło. Można było powiedzieć, że był to element jej osobowości – Ale możesz wpaść w tarapaty. Czasem. Choć mówiła to ze śmiechem, to wcale nie kłamała. Zarówno Adela, jak i Kate bezustannie miewały jakieś dziwne przygody, choć trzeba było przyznać, że to Adela częściej decydowała się na nie z własnej woli, zaś Kate wpadała w nie przypadkowo lub w wyniku szalonych działań innych uczniów. Trzymając się z nimi, Clementine mogła przypadkiem dostać rykoszetem. Gdyby Adela usłyszała myśli Bardot o tym, że jest stonowana i zachowawcza zapewne wybuchnęłaby śmiechem. Faktycznie, teraz niewiele mówiła – zbyt zajęta przez biesy i efekty spożycia przekąski, ale nosząca ją energia była nieskończona i nieokiełznana, o czym jej koleżanka miała jeszcze przekonać się w przyszłości. Ta rozmowa dotykała jednak dość delikatnych sfer rodzinnych, a Honeycott ze swoją wrodzoną niestosownością, wolała momentami przymknąć jadaczkę, niż walnąć coś tak idiotycznego, że Bardot nie chciałaby się z nią już kolegować. Rozmowa zeszła jednak na tory, które dotyczyły także Adeli, więc mogła ona znów do woli gadać swoje kocopoły. - Ja? Dorosnę? – zaśmiała się miękko, dając do zrozumienia, że sama ma problem z wyobrażeniem siebie jako dorosłej i stabilnej osoby. – Pewnie będę pichcić, jak prawie każdy w mojej rodzinie. Moje tematy to gary, sztuka i przygody, niezbyt nadaję się do mądrzejszych rzeczy. Słowa Adeli były rozbrajająco szczere, ale w gruncie rzeczy nie do końca prawdziwe – nawet jeśli Gryfonka uważała się za niezbyt rozgarniętą istotkę, to tak naprawdę w jej głowie było całkiem sporo życiowej mądrości, skrytej za powłoczką lekkoducha, nieprzepadającego za szkolną ławą. - Trudno nie podchodzić ze spokojem – wzruszyła ramionami, jak gdyby duszący ją bies był czymś zwyczajnym, choć jeszcze chwilę wcześniej dość ostro panikowała. – W mojej szkolnej karierze przeżyłam już tyle zaburzeń magii, pyłków, halucynacji i innych posranych epizodów, że taki bies to pikuś. Ale tak, spotkałam ich już całkiem sporo. Choć odnosiła się głównie do słów Kate, to nie mogła przecież pozostawić Clementine bez odpowiedzi.
Jakaś część Kate pomyślała smutno, że Clementine, choć nie była zadowolona z postawy rodzica, przynajmniej go miała. Jej własny ojciec zostawił ich, gdy była dzieckiem i po dziś dzień nosiła w sobie zadrę, jakoby była trzynastym powodem dla małżeństwa jej rodziców, po którym się wzięło i skończyło. Zanim jednak zdążyła zwerbalizować jakiekolwiek przemyślenia w tej sprawie, ich rozmowa obrała zupełnie inny tor. - Och, wróżki - machnęła ręką lekceważąco, bo akurat ta z minionych katastrof było najmniej szkodliwa dla ich zdrowia. - Bardzo dziwna akcja. Była jakaś księga, która uwolniła wróżki i jakiś dziwny pył, który wpędzał ludzi i zwierzęta w halucynacje. Czasem Ci ktoś szeptał do ucha, czasem Cię ktoś kopnął, a czasem widziałaś drzewka i strumienie - podsumowała zwięźle, nie chcąc zarzucać Clementine zbyt wieloma informacjami naraz. Nie dość, że dopiero tu przyjechała i potrzebowała poznać ludzi i zaaklimatyzować się porządnie, to jeszcze musiała nadrobić wszystkie wydarzenia poprzednich lat, by w ogóle rozumieć, o czym hogwartczycy mówili. - Nie przejmuj się tym, to już się skończyło - dodała, uśmiechając się ciepło, bo co jak co, ale akurat z wróżkami rozprawili się już w czerwcu. Istniała szansa, że Bardot przybywając na wyspy nie dozna ani jednej nieprzyjemności wynikającej z tej inwazji. Pokiwała ze zrozumieniem głową na słowa Adeli, po czym zawyrokowała. - Okej, czyli jesteście chętne na wyjazd, świetnie! - Klasnęła w dłonie, przypadkiem płosząc ptaszka szukającego pożywienia w pobliskim krzaczku, czym wystraszyła samą siebie. - Dogadamy te kwestie z Imogen pewnie jeszcze dziś przy kolacji - dodała, proponując tym samym, by usiadły wszystkie razem. - Chodźmy już może bliżej ludzi, może w tłumie biesy nie będą tak chętne do atakowania Adeli - rzekła jeszcze, gotowa wrócić do grodu.
Przez kilka chwil w głowie ciemnowłosej Francuzki pojawiła się parszywa myśl, że kompletnie nie pasowała do świata, który tworzyła społeczność czarodziejska w Anglii. Wydawali się zżyci, bliscy sobie, oddani, a ona nie potrafiła zawierać relacji, które byłyby od samego początku otulone feerią szczelnych emocji. Wolała lawirować na pograniczu niedopowiedzeń, niepewności, co skutkować mogło gwałtownym szarpnięciem niechęci i dystansu, bo... Clementine Bardot nie była zbyt otwarta. - W takim razie tarapaty wydają się jedną z niewielu atrakcyjnych rzeczy w moim życiu - stwierdziła ze wzruszeniem ramion. Przekorny uśmiech rozciągnął jej pełne wargi, bo już sobie wyobrażała moment, w którym Oliver miał poznać prawdę o potencjalnych kłopotach, a potem po raz kolejny zdecydować za nią i podjąć się wyborów, które wcale nie odpowiadały jego córce. Nie była jednak zbyt stanowcza - jeszcze nie - z uległością przyjmując wszystko. Potem skupiła się na kolejnych słowach Adeli i Kate, dając im przestrzeń do wypowiedzenia kolejnych słów. Zazdrościła im tego, że miały obraną w pewnym stopniu ścieżkę, nawet jeśli teraz nie wydawała się zbyt atrakcyjna, a może wręcz przeciwnie? Ciemnowłosa gryfonka posiadała obecnie ogromny problem w realnym ocenianiu padających frazesów. Spięła się mimowolnie na wspomnienie tych pokracznych historii o wróżkach, pyłkach i innych absurdach. Nie przypominała sobie, żeby w Salem, Calpiatto czy Beauxbatons działo coś podobnego, dlatego nieznacznie zaczęła rozważać, co ich czeka w tym roku. - Tak, wracajmy... Muszę się chyba psychicznie przygotować na Hogwart i całą Anglię, skoro nie znam jeszcze zasad tu panujących - roześmiała się nieznacznie, mając wrażenie, że prawdopodobnie nigdy nie miała w pełni dopasować się do nowego świata.
To nie tak, ze Adela zamierzała zniechęcić Clementine do Anglii albo ją przestraszyć – nic z tych rzeczy. Dziewczyna chciała sobie po prostu ponarzekać, zapominając o tym, że wśród nich znajduje się osoba niezbyt osadzona w problemach ostatnich lat. Poczuła wyrzuty sumienia spowodowane tym, że nieumyślnie nastraszyła koleżankę. - Noo, nie przejmuj się, poradziliśmy sobie z tymi problemami – przytaknęła na słowa Kate, chcąc trochę odpokutować swoją winę i zapewnić młodą Bardot, że naprawdę nie ma się czego bać. W końcu, mimo wszelkiego rodzaju niedogodności Hogwart i okolice oferowały naprawdę wiele wspaniałych przygód i wspomnień. I cieszyła się, że wkrótce tam wróci. Bardziej cieszyły ją jednak planowane wakacje w towarzystwie przyjaciółek – wycieczka do Włoch zdawała się idealnym zwieńczeniem lata. - Faktycznie, może w grodzie nikt mnie nie będzie chciał zamordować – zaśmiała się swobodnie, jakby żaden z biesów wcale nie rzucał jej się na szyje – Chyba, że trafimy na Patola. Poczekajcie sekundkę, zajrzę jeszcze do tej studni. W oczach Adeli głupio było zignorować istnienie studni, która rzekomo miała spełniać życzenia. Zapewne były to jedynie wiejskie bujdy, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, dlatego dziewczyna podeszła do studia i lekko się nachyliła, przyglądając rwącej wodzie. Chwilę później przymknęła oczy i wyszeptała życzenie, które dotyczyło jej życia miłosnego. Nie miała pojęcia, czy się spełni, ale dlaczego by nie spróbować? Po chwili, gdy jej mocno bijące serce się uspokoiło, otworzyła oczy i jak gdyby nigdy nic ruszyła z pozostałymi Gryfonkami w stronę grodu.
Rozmowa toczyła się spokojnie swoim torem, gdy nagle usłyszeliście dziwne odgłosy. Gdy spojrzeliście w stronę źródła tego dźwięku, zauważyliście bonie, które wyraźnie ze sobą o coś walczyły, a co gorsza, zdawały się zbliżać ślepo w waszym kierunku. Wyglądało na to, że czas na pogaduszki się skończył. Może była to natura, a może legendarne duchy, mieszkające przy studni? Ciężko było powiedzieć i nie miało to większego znaczenia w tym momencie. Walka ptaków zdawała się być coraz bardziej zacięta. Pióra zaczęły lądować na poszyciu, a dzioby klekotały coraz głośniej i głośniej, nie dając się tak po prostu zignorować.
k6:
Rzuć sobie kostką. Wynik nieparzysty oznacza, że niestety za wolno podejmowałeś decyzję i oberwałeś od boni z dzioba.
Kiedy bies w końcu odpuścił sobie gonienie za nim, Jamie przysiadł na moment na murku studni, spoglądając na istotę jaka towarzyszyła Marcelli. Chciał jeszcze dopytać o coś Krukonkę, ale w jednej chwili wszystkie myśli rozwiały się, gdy usłyszał dziwne dźwięki nad ich głowami. Spojrzał odruchowo w górę, sięgając dłonią do różdżki, nie mając pewności, z czym przyjdzie im się spotkać. Zaskoczeniem był jednak widok dwóch boni, które wyraźnie ze sobą walczyły i kierowały się w stronę studni, przy której siedzieli. Jamie zdążył jedynie odskoczyć, gdy ogromne ptaki wylądowały tuż przy nich. Nie był jednak w stanie oderwać od nich spojrzenia, mając wrażenie, jakby go hipnotyzowały. - Zdecydowanie koniec ze spokojem, zbieram się - powiedział jedynie do Marcelli, chowając różdżkę w kieszeń, po czym oddalił się w stronę stodoły, w której spali.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole