Zabudowa z regałów pełnych książek oraz systemu szaf, a także wygodna kanapa, którą w razie potrzeby można rozłożyć, by przenocować potrzebującego gościa.
Kuchnia
Nic nadzwyczajnego. Same potrzebne na co dzień sprzęty oraz stolik z czterema krzesłami, gotów przyjąć gości na posiadówkę.
Łazienka
Gabinet
Miejsce, w którym znajdują się jej akcesoria uzdrowicielskie oraz przybory do sporządzania eliksirów i innych specyfików. Znajduje się tam też przestrzeń na żerdź dla Tara.
Sypialnia
Przytulna i niewielka, mieści łóżko, fotel i lustro, bo w zasadzie niczego więcej nie musi.
Ostatnio zmieniony przez Noreen Finch dnia Sob Paź 26 2024, 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wrócił do kraju po zdecydowanie zbyt długiej i zbyt intensywnej delegacji późnym wieczorem, wyczerpany psychicznie po wszystkich mniej lub bardziej produktywnych dyskusjach i negocjacjach, z żołądkiem skręconym od ciągłych podróży świstoklikami przez całą Europę, cały obolały od siedzenia w miejscu podczas niekończących się obrad, a do tego w wymiętej marynarce i z lokami w nieładzie, bo tyle razy mierzwił je dramatycznym gestem szczerej rozpaczy, gdy problemy które miał rozwiązać pozostawały nierozwiązane, że już nawet Ulizanna przestała sobie radzić. Wyglądał jak kupka nieszczęścia, czuł się chyba jeszcze gorzej, a mimo to po powrocie wcale nie udał się prosto do domu, by zahibernować na kanapie na wieki wieków i zregenerować po tym dzikim maratonie międzynarodowego współpracowania. Teleportował się na Aleję Amortencji, bo tak naprawdę dużo bardziej niż wszystkie inne dolegliwości doskwierało mu jedno: tęsknota za Noreen. Rozstali się w dziwnych okolicznościach, a wspomnienie tej ostatniej rozmowy nie dawało mu spokoju. Z trudem skupiał się na obowiązkach, zdecydowanie zbyt często odpływał myślami w kierunku Norki, zastanawiając się w przypadkowych momentach co u niej słychać, co robi, jak się czuje. Pisał do niej kiedy tylko mógł, ale wcale nie miał wiele czasu, a i jej praca należała do wymagających i czasochłonnych, trudno więc było w ten sposób prowadzić zbyt rozbudowane konwersacje. Poza tym to nie to samo, co spotkanie w cztery oczy. Dlatego tak nie mógł się doczekać aż ją zobaczy, dlatego nawet się nie zaanonsował, tylko zjawił pod drzwiami jej nowego mieszkania, z przytarganym aż z Włoch winem i ogromnym kwiatem doniczkowym, zza którego prawie nie było go widać, bo przecież nie można zjawić się na parapetówce - nawet jeśli spontanicznej i nieplanowanej - bez roślinki dla gospodarza. Dopiero gdy już zapukał, z trudem utrzymując przez chwilę donicę jedną ręką, dotarło do niego, że CO JEŚLI Noreen nie ma. Mogła przecież mieć nocny dyżur, mogła wyjść ze znajomymi na miasto, mogła... mogła mieć randkę. Ta ostatnia opcja aż zmroziła mu krew w żyłach.
Wyczekiwała zakupu tego mieszkania. Planowała go od naprawdę długiego czasu, odkładając kolejne galeony na kupkę w skrytce w banku, snując plany o tym, gdzie będzie wiła swoje własne gniazdko. Pragnęła przystani, do której będzie mogła wracać po trudach dnia codziennego, po wyczerpującej pracy, po męczącym wolontariacie, po zarówno tych milszych i tych trudniejszych spotkaniach. Liczyła, że budując coś od podstaw, będzie miała coś swojego i choć początkowo prosiła o pomoc w tym przedsięwzięciu, ostateczne decyzje i kroki musiała podjąć sama. Zawsze kończyła sama. Ryan, choć wykazywał chęci pomocy, musiał wyjechać w przeciągającą się już naprawdę długi czas delegację, podczas której aportował się w coraz to innych krajach, by uczestniczyć w całej masie obrad, które pochłaniały nie tylko jego czas, ale i jego samego. Nie mieli zbyt dobrego kontaktu, bo ciężko było jakkolwiek sklasyfikować tych kilka wysłanych w różnych odstępach czasu wiadomości. Pytał, co u niej - ale przecież nic się nie działo. Nic nowego. Wakacje na Podlasiu przeleciały jak z bicza strzelił, a nowy rok szkolny pochłonął ją w całości, dając jej naprawdę wiele okazji do osiwienia na wieść o tym, jakich tym razem wybryków dopuszczali się wychowankowie Hogwartu. Mogła pochwalić się, że wyciągnęła studentowi halabardę z ramienia, a poza tym stara bieda. Zresztą mówienie o sobie zawsze przychodziło jej z trudem, szczególnie gdy kłębiło się w niej tak wiele uczuć. Tęskniła za nim. Ale też nie wiedziała, czy było to dla niej dobre. Rozstali się w grobowych nastrojach, z masą niewyjaśnionych spraw, z większą ilością pytań, niż mogli udzielić odpowiedzi i przedłużająca się rozłąka nie ułatwiała niczego. Noreen nie wiedziała, czy Ryan realnie potrzebował być tyle za granicą, czy specjalnie przedłużał wojaże. Nie wiedziała, czy wystraszył się, czy to wyłącznie jej paranoja nieustannie podszeptująca jej, że to było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Akurat miał szczęście, bo była w domu. Sama. Towarzyszył jej jedynie Tar, czujnie spoglądający na drzwi, spodziewający się gościa szybciej, niż ten zdążył się zaanonsować pukaniem. Noreen nie spodziewała się gościa wcale, bo nikogo nie zapraszała. Mieszkanie było nowe i wciąż w fazie lekkiego remontu i dekorowania, ale nawet jeśli byłoby skończone, nie planowała urządzać imprez. Pukanie wybiło ją z rytmu, przez co przypadkiem rozlała wrzątek, którym zalewała liście zielonej czarnej herbaty w kubku. Odstawiła szybko czajnik, odskakując, by spływająca po blacie woda nie dosięgła jej obleczonych szarymi skarpetkami stóp. Wytarła ręce w ścierkę, po czym podeszła do drzwi, by zobaczyć... Wielką roślinę. - Ryan? - zapytała niepewnie z wielkim zaskoczeniem wypisanym na twarzy, gdy po otarciu drzwi zza pęku liści wyłoniła się na moment jego twarz. - Co tu robisz?
Nie otworzyła od razu, co było dosyć oczywiste, bo nikt normalny nie czatował przecież pod drzwiami w oczekiwaniu na nieproszonych gości; ale przez te kilkadziesiąt przeciągających się w nieskończoność sekund w umyśle Ryana zdążyło już powstać czternaście różnych scenariuszy dotyczących tego, co się dzieje. Prym wiodły, naturalnie, opcje tragiczne (randka poza domem), jeszcze tragiczniejsze (randka w domu i jego potencjalne spotkanie twarzą w twarz z hipotetycznym kochankiem, oczywiście wizualizowanym jako największy dżolero na świecie) i najtragiczniejsze (nieoczekiwana śmierć). Pozował na wyluzowanego, ale tak naprawdę przygotowywał się już mentalnie na każdą z możliwości, zdążył przećwiczyć w głowie jak wita się z tamtym absztyfikantem kulturalnie i z klasą, a zanim zdążył dokończyć wyobrażanie sobie tego hipotetycznego scenariusza, drzwi się otworzyły. Wychylił się zza dorodnych liści uradowany, że jednak zastał ją w domu i w ubraniu nie wskazującym na odbywającą się w głębi mieszkania romantycznej kolacji, aż z wrażenia na chwilę zapomniał języka w gębie, co nie zdarzało mu się często, ale jeśli już, to w sytuacjach gdy zależało mu, żeby się dobrze zaprezentować. Na rany Merlina, dlaczego nagle się zestresował? Przecież to była tylko Noreen. A może aż? Prawdę mówiąc, najchętniej od razu pocałowałby ją na powitanie i w ogóle rzucił się w ramiona, ale nie pozwalał mu na to kwiatek i lekkie uczucie niepewności, które zakiełkowało w nim gdy w pierwszej chwili Norka nie wyglądała jakby w ogóle zamierzała go wpuścić do środka. Może nie? Może nie spodobało jej się to, jak zareagował podczas robienia testu, może miała dosyć ciągłych wyjazdów i ograniczonego czasu? Może, może, może najlepiej byłoby to raz na zawsze wyjaśnić. - Wróciłem - oświadczył po przydługiej chwili, odblokowując wreszcie zdolność mowy i logicznego myślenia - Tęskniłem - dodał po prostu, nieudolnie manewrując kwiatkiem by jakoś się zza niego wychylić i móc spojrzeć na Norkę, bo mówił przecież właśnie coś ważnego - I zdecydowanie przesadziłem z nawozem na porost, ten badyl urósł chyba dwukrotnie podczas samej podróży! Proszę, to dla ciebie, ale może postawię go w środku... Mam nadzieję że nie przeszkadzam? - upewnił się na koniec, nie chcąc pakować do środka bez zaproszenia, nawet jeśli bardzo chciałby.
Rzeczywistość była zgoła inna od jego tragicznych przewidywań, bo Noreen nie tylko nie była tego dnia na randce, ale zupełnie szczerze nawet przez myśl jej nie przeszło, by w czasie nieobecności Ryana na jakąkolwiek pójść. Niestety nie dlatego, że wyczekiwała go z zapartym tchem, bo choć tęskniła i chciała, by wrócił, nie miała absolutnie żadnego pojęcia o tym, na czym stali i czym była ta ich przedziwna quasi-relacja, w której tkwili. Prawdziwy powód, dla którego nie szukała wrażeń w innych miejscach był prosty i dość trywialny. W jakimś stopniu czuła się zraniona. Może gdyby grali w otwarte karty i rzeczywiście się sobie zobowiązali, zaufali i postanowili budować wspólnie kolejne dni, czułaby się lepiej z myślą, że wyjechał na tak długo. Finalnie nie miała bladego pojęcia gdzie był i czym się zajmował, a w jej głowie również okazjonalnie przemykały myśli, czy przypadkiem pisząc jej, jak bardzo jest zarobiony, nie planował właśnie kolacji przy świecach trwającej do śniadania wraz z długonogą ambasadorką Merlin jeden wiedział jakiego kraju. Nie wiedziała też, kiedy miała się go spodziewać, a może raczej czy w ogóle mogła się go spodziewać, kiedykolwiek? Najwyraźniej tak. Widok jego uśmiechniętej twarzy sprawił, że jej serce zgubiło na moment rytm, jej usta bezwiednie odwzajemniły gest, rozciągając się nieco unoszącymi się w górę kącikami, a w brzuchu dawno uśpione motyle zaczęły budzić się do życia i łaskotać ją tym silniej, im więcej razy słowo "tęsknię" odbiło się pod sklepieniem jej czaszki. - Wróciłeś - powtórzyła po nim i dopiero widząc jego zmagania z rośliną, która musiała ważyć naprawdę wiele, zorientowała się, że stanęła w sposób zupełnie blokujący mu dostęp do mieszkania. Czy tak właśnie utrudniała mu powrót do jej życia? - Jasne - przytaknęła, przesuwając się, by przepuścić go w progu. Nie pomogła mu w inny sposób, bo jej słabe ręce niewiele by zdziałały w starciu z ogromną donicą, a różdżkę miała za daleko, by sięgnąć po nią tu i teraz, wobec czego machnęła ręką, by odłożył prezent gdziekolwiek za drzwiami, które zaraz zamknęła za nimi i o które oparła się plecami, niepewna tego, co miało się dziać dalej. - Cześć - powiedziała więc, bo przecież nawet się nie przywitali. Merlinie, tak długo czekała na to powitanie...
W głębi duszy Ryan już od dawna czuł, że to jak potoczyło się to wszystko między nimi nie było do końca w porządku, ale dopuścił do siebie tę refleksję w pełni dopiero teraz, dlatego tak intensywnie panikował, czekając pod drzwiami bez gwarancji że zostanie przywitany z otwartymi ramionami; dobrze wiedział, że powinien był się zadeklarować wcześniej, że niepotrzebnie pozwolił jej wyjść z mieszkania po ostatniej rozmowie, że przecież praca mogłaby wtedy poczekać tę chwilę podczas której oni wyjaśniliby sobie, że jego rychły wyjazd jest niezbędny, ale będzie na co czekać i do czego wracać. Niestety - nie zrobili tego, a teraz było już za późno. Nie mógł cofnąć tego, że ją zranił i rozczarował, ale mógł próbować to naprawić i trochę po czasie dowiedzieć się na czym stoją, co właśnie zamierzał uczynić. Zachęcony jej uśmiechem i słowami, wgramolił się do środka z gigantycznym kwiatem, który przy pierwszej sposobności odstawił na podłogę, a trzymane w drugiej ręce ekskluzywne winko porzucił chwilowo na jakiejś komodzie. Teraz nic już nie stało na przeszkodzie, żeby... - No cześć -...się przywitać. Ale czy to było przywitanie adekwatne do tego, jak dawno się nie widzieli i jak bardzo tęsknili? Zdecydowanie nie, dlatego nie wahał się zbyt długo, zanim znalazł się przy opartej o drzwi Norce, żeby ją n a r e s z c i e pocałować. Długo, czule i tak, że gest ten wyrażał więcej niż tysiąc słów, chociaż prawdopodobnie to było i tak za mało, by żadne z nich nie miało już ani krzty wątpliwości; dlatego kiedy się odsunął, by zaczerpnąć tchu, wciąż znajdując bardzo blisko, musiał dorzucić i kilka słów, na których dosyć ciężko było mu się skupić, bo powrót do ust Norki trochę zawrócił mu w głowie: - Przepraszam, że jestem bez zapowiedzi. I że tak długo mnie nie było. I że miałem tak mało czasu. Chciał obiecać, że jakoś jej to wynagrodzi - jeszcze nie wiedział jak, może dla odmiany wspólnym wyjazdem, może urlopem w domu, może zaproszeniem do Dublina i rodzinnym obiadem? - ale wciąż nie miał pewności, czy Noreen w ogóle by chciała, by cokolwiek jej wynagradzał. Czekał więc na odpowiedź jak na werdykt.
Myślała parokrotnie o tym, jak, o ile w ogóle, miało potoczyć się ich pojednanie po tak długiej rozłące i w większości scenariuszy owszem, witała go z szeroko otwartymi ramionami, bo taka już była. Skora do wybaczenia, do zamiecenia niewygodnego pod dywan gdzieś hen daleko i czerpania uciechy z tego, co działo się tu i teraz. W gorsze dni jednak wyobrażała sobie, jak przeprowadzają podobną rozmowę na klatce schodowej, pod kamienicą, w jakimś miejscu publicznym neutralnym dla obojga. W żadnym wypadku nie rozważała zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem ani udawania, że jej nie ma w domu. Może rozstali się w napiętej atmosferze, nie wiedząc nawet, czy rozstanie to klasyfikować jako wciśniętą w ich quasi-związku pauzę, dłuższą przerwę czy absolutny koniec budowanej relacji, ale nie chciała dać mu czegoś, na co nie sądziła, że nie zasługiwał. Wraz z zamknięciem drzwi na moment wszystko oblała cisza, przerywana jedynie świstem wciąganego i wypuszczanego przez nich powietrza i iskrzącym napięciem budującym się na skrzyżowaniu ich spojrzeń. Omiotła wzrokiem jego sylwetkę, a następnie twarz, po której dostrzegła ten nikły, przebiegający przezeń cień zawahania, nim w dwóch susach znalazł się przy niej, gotów wziąć ją w objęcia. Nieznacznie wycofała się w pierwszej chwili, ledwie kilka milimetrów, zaskoczona gwałtownością i niepewna jego zamiarów, lecz kiedy tylko jego ręce oplotły jej ciało, wsuwając się delikatnie na plecy i odrywając je od przylegających doń drzwi, jej własne instynktownie oplotły kark mężczyzny. Oddała się temu długiemu, czułemu, pełnemu oddania pocałunkowi, jakby to była ostatnia rzecz, którą miała zrobić na tej ziemi. Wsunęła palce w jego rozwichrzone loki, opuszkami i paznokciami miło drażniąc skórę potylicy, ruchem ust opowiadając mu w tym geście, jak bardzo jej go brakowało. Dopiero gry odsunął się nieco, otworzyła powieki, by spojrzeć mu głęboko w oczy. - Nie szkodzi - odparła miękko, na razie zbyt zajęta patrzeniem w zieleń jego oczu, by zastanowić się, co tak naprawdę to jego pojawienie się bez zapowiedzi oznaczało. Czy cokolwiek miało znaczyć? - Byłeś w pracy - dodała, naturalnie szukając tej drugiej stronie wymówek, nim trzeźwe myśli ponownie zaczęły krążyć w jej głowie. - To była bardzo długa delegacja - rzekła jeszcze, podczas gdy jej czekoladowe oczy przesuwały się po jego twarzy, szukając odpowiedzi na niezadane pytania.
Noreen chyba nie do końca się spodziewała jego gwałtownego ruchu, ale szybko wpasowała się w sytuację, a na Romana spłynęła ulga z chwilą gdy nie tylko nie został w żaden sposób odtrącony, ale przeciwnie, poczuł jak kobieta odwzajemnia pocałunek, przyciąga go do siebie i niewerbalnie odpowiada mu na to, co on oświadczył na wstępie. Wiedział już, że też za nim tęskniła, że cieszyła się z tej niezapowiedzianej wizyty i że nawet jeśli wcześniej nie była stuprocentowo przekonana, to teraz nie gniewała się za ten wyjazd ani trochę. Kiedy ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, dostrzegł jednak w jej oczach coś na kształt pytania, które nie padło głośno. Czyżby wątpiła, czy to naprawdę była delegacja, a nie ucieczka? - B a r d z o długa. Za długa. I bardzo męcząca. I w ogóle okropna - odparł, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie brzmi to zbyt realistycznie, bo delegacje z zasady kojarzyły się ludziom z dosyć niezobowiązującymi wyjazdami, podczas których bardziej się udaje niż rzeczywiście pracuje, często bywa w hotelowych barach i ewentualnie podrywa atrakcyjne współpracowniczki. W jego przypadku może i kiedyś tak było, ale im wyżej piął się w hierarchii departamentu, tym poważniejsze zadania mu przypadały. A na im więcej obowiązków się godził, tym więcej ich otrzymywał, co nakręcało tylko spiralę tego, że żył żeby pracować, a nie pracował żeby przeżyć. I do tej pory mu to odpowiadało. Do tego ostatniego wyjazdu, podczas którego wypruwał sobie żyły na trwających dzień i noc międzynarodowych obradach, tylko po to żeby po powrocie wrócić do pustego mieszkania i nie mieć komu opowiedzieć o tym jak przy próbie przegłosowania ustawy o standaryzacji średniej masy eksportowanej plumpki doszło do incydentu różdżkowego i delegat z Bułgarii wylądował w szpitalu z kurzym dziobem zamiast nosa. A bardzo, bardzo chciał to opowiedzieć Noreen, tak samo jak wiele innych rzeczy, które przychodziły mu do głowy, gdy nocami nie spał, kręcąc się na niewygodnym, obcym materacu, zbyt zestresowany tym wszystkim z czym musiał się mierzyć i zbyt zmartwiony tym, że zmarnował niepowtarzalną szansę, by wreszcie mieć w swoim życiu coś poza pracą, coś co da mu jeszcze więcej szczęścia. - Kiedyś to uwielbiałem, wiesz? Sam zgłaszałem się na najdalsze, najdłuższe i najbardziej upierdliwe wyjazdy, dlatego teraz ciągle je dostaję, ale... ale chyba jestem już tym zmęczony. Tym, że wyrywają mnie z wakacji, na które pojechaliśmy razem, że wyrywają mnie z domu, kiedy jesteśmy w trakcie ważnej rozmowy, że właściwie więcej mnie nie ma niż jestem - przyznał - A chciałbym być z tobą, bo zależy mi na tobie bardziej niż na... na... ustandaryzowanych plumpkach i pokoju na świecie - dodał śmiertelnie poważnie i szczerze, chociaż trudno było powstrzymać uśmiech wpływający na usta przy tym porównaniu, a potem kontynuował, nie dając jej szansy na odpowiedź, co może nie było zbyt taktowne, ale Maguire'owie mieli tę przypadłość, że czasem, gdy wpadli słowotok pełen emocjonalnych wyznań, to nie potrafili przestać dopóki nie wyrzucili z siebie wszystkiego: - Nie mówię, że już nigdy nigdzie nie wyjadę, bo będę musiał, ale... ale chciałbym wiedzieć, że będę potem wracał do ciebie. I chciałbym, żebyś ty nie musiała się zastanawiać, czy to co jest między nami nie traci ważności jak dotykam świstoklika. Bo nie traci. Przynajmniej nie dla mnie.
Tak naprawdę dopiero mając go blisko, w swoich ramionach, smakując jego usta po tak długiej rozłące, czując ciepło jego oddechu na swojej twarzy i zaciskające się na jej plecach dłonie, poczuła, jak bardzo za nim tęskniła. Uczucie to narastało w niej od chwili, gdy zamknęły się za nią drzwi jego mieszkania tego felernego popołudnia, gdy czuła, jakby cała ich relacja przeciekała jej przez palce i mimo wszelkich starań nie umiała zatrzymać tego paskudnego uczucia straty, które rodziło się gdzieś w środku i któremu nie pozwalała dochodzić do głosu, póki jeszcze miała nadzieję. Nie wiedziała, jak długo jeszcze miała tę nadzieję mieć, bo karmiona była ona wyjątkowo sporadycznie, gdy Ryan znajdował chwilę lub dwie na napisanie jej tych kilku urywków z życia na delegacji, a żadnego z nich nie mieli możliwości rozwinąć, bo najczęściej odzywał się w momentach, w których Noreen już spała, a ona odpowiadała mu o poranku, gdy zapięty był już pod krawatem w kolejnej dusznej sali obrad. To jasne, że miała obawy. Że upatrywała się w nieustannie przedłużającym się wyjeździe próby ucieczki i sztucznie przedłużanego czasu powrotu, który aż do tej chwili nie był im gwarantowany i o który, niestety, nie miała prawa go nawet winić. Może niekoniecznie widziała go upitego przy barze podrywającego ładne współpracownice, ale gdyby naszła go ochota, czy coś rzeczywiście mogłoby go od tego odwieść? Świadomość, jak luźna była ich więź, uderzyła ją dopiero po wspólnie przeżytym lęku o jej nagłe, nieco przymusowe zacieśnienie. Spojrzała na niego, gdy tak narzekał na to, jak długa, okropnie długa i męcząca, ale tak okropnie męcząca była ta delegacja i jedyne, co cisnęło jej się na usta, to jak okropnie długie i męczące było czekanie, aż z niej wróci. Ale nie odzywała się, przygryzając nieco wargi, rozognione po ich pełnym namiętności pocałunku, pozwalając mu mówić, bo ewidentnie przyjechał z klatką ciężką od słów, które chciał jej przekazać. Słuchała więc, poświęcając mu uwagę, a z każdym kolejnym zdaniem jakikolwiek sprzeciw mogący podpłynąć do jej gardła, znikał. Wszelkie argumenty i oskarżenia, które mogła wobec niego wytoczyć, traciły na sile i wypadały jej z rąk. Rozbrajał ją tak skutecznie, że bulgoczący w niej żal rozpuszczał się i podpływał pod powieki, by skrystalizować czystą łzą błyszczącą w kąciku, która jak dobrze opłacony aktor spłynęła w momencie, gdy zadeklarował, że chciałby z nią być. Być z nią, nie gdzieś obok, nie na drugim końcu świata. Potrzebowała tylko tyle i aż tyle, by na tę krótką chwilę kolana się jej ugięły, a ona sama przeniosła dłoń z karku na jego policzek, który pogładziła drżącymi opuszkami. - Chcesz być ze mną? - zapytała, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Jakby tylko powtarzanie tych słów jak mantry w kółko mogło sprawić, że dopuści ją do świadomości.
Łza spłynęła znienacka po policzku Norki, do którego Ryan natychmiast sięgnął, żeby zebrać opuszkiem palca tą zbłąkaną kroplę, świadczącą o... właśnie, o czym? Miał nadzieję, że o wzruszeniu i szczęściu wywołanym jego deklaracjami, a nie na przykład kompletnym załamaniu wywołanym wizją związku z takim pajacem jak on. Uśmiechnął się nieco niepewnie, gdy usłyszał powtarzane przez Noreen swoje własne słowa i pokiwał powoli głową. - Tak. Jeśli... jeśli ty chcesz. I jeśli jesteś gotowa na związek, oczywiście, bo jeśli nie to... To w porządku - zastrzegł od razu, dając jej bardzo prostą możliwość odmowy wznoszenia relacji na kolejny, poważniejszy poziom; doskonale pamiętał ich rozmowę z lodziarni i to, jak Noreen mówiła mu wtedy że ma problem z tym, by zaufać komuś ponownie. Nie wiedział ile czasu może potrzebować, by to zmienić, dlatego nie chciał na nic naciskać ani wymagać od niej konkretnej odpowiedzi, raczej zależało mu na tym, by dać jej znać jak on się czuje względem niej. I jak bardzo mu zależy. - Mogę poczekać - dodał. Anielska cierpliwość nie była czymś, co mógłby sobie wpisać w rubrykę zalety w CV, ale postanowił że jeśli będzie musiał, to poczeka. Tak samo jak ona tyle razy czekała, aż Ryan wróci z jednej, drugiej, trzeciej delegacji, aż uświadomi sobie, że to w Norce jest wszystko czego do tej pory szukał i czego potrzebował, aż zakończy w bolesny sposób wszystkie inne, budzące wątpliwości moralne relacje i stanie tu, w jej mieszkaniu, stuprocentowo szczery i zdeterminowany, by przywitać kolejny dzień i budować każdy kolejny wspólnie z nią.
Instynktownie przesunęła policzek ku jego opuszkom, łaknąc tej bliskości i chciwie zbierając każde jej okruszki, których obecnie nie szczędził jej, odwdzięczając się za cały ten miniony czas, gdy nie było go przy niej. Ta jedna łza nie była wyrazem smutku, bo nie nosiła już w sobie tak dużych pokładów żalu o to, że wyjechał praktycznie bez słowa i zostawił ją z niczym, nie licząc niepewności co do jego powrotu, kiedykolwiek. W jakimś stopniu była przejawem ulgi, która rodziła się w niej i zalewała pomału całe jej ciało, od kolan począwszy - stąd ich nagła słabość i miękkość, przez którą zatapiała się w jego ramionach. Szczere wyznanie mężczyzny wzbudziło w niej całą masę uczuć, która teraz zalewała jej umysł falami, w przypływach podszeptując, jak bardzo cieszyła się z takiego obrotu sprawy i jak ogromnie zależało jej na tym, by został przy niej najdłużej, jak się da; w odpływach zasiewając ziarno niepokoju, bo już została w życiu zraniona przez obietnice bez pokrycia i zawiłe koleje losu. Otwarcie mówiła mu o tym, że nie ufała zbyt łatwo i nie umiała wyzbyć się przeświadczenia o tym, że za jego decyzją stał jeszcze jakiś motyw, niekoniecznie wyłącznie tęsknota za jej osobą. Zmieniły mu się plany, coś innego odeszło w zapomnienie? Nie mogła mieć do niego o nic pretensji, bo grali w grę bez zasad, lawirując pomiędzy tym, co w ich własnym uznaniu było właściwe. Choć całe jej ciało pragnęło, by wykrzyczała "tak", jej umysł wciąż lekko oponował, pielęgnując ten zasiany w głębi strach przed nowym zobowiązaniem. Kiedyś to było dla niej takie proste - kochała, więc ufała. Teraz nawet gorąc uczucia nie dawał gwarancji odpuszczenia wątpliwości. Na co dzień musiała myśleć głową - chłodno i racjonalnie, ważyć czyjeś losy i podejmować znaczące dla pacjentów decyzje. Podczas tych kilku chwil ciszy, w których toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą, pozwoliła dojść do głosu sercu. - Chcę - przyznała w końcu, wyrzucając z siebie brzemię ciążącej jej decyzji. Wraz z wypowiedzeniem tego jednego, istotnego słowa, poczuła się lżejsza. - Nie wiem, czy jestem gotowa. Ale chcę zaryzykować. Z Tobą - dodała, pieczętując wszystko pocałunkiem, po który wspięła się lekko na palce.
Wiedział, że jakakolwiek rekompensata za wszystekie dotychczasowe nieobecności, niedobory, niedopowiedzienia nie była już możliwa, bo co się stało to się nie odstanie (i na odwrót); mógł jedynie się starać, żeby stworzone od tego momentu wspólne wspomnienia wypełniły te luki na tyle skutecznie, by Noreen zapomniała o tych rozczarowaniach, które nieświadomie fundował jej z powodu własnego niezobowiązującego podejścia do relacji i życia. Tak też zamierzał zrobić, chociaż jak dotąd nie musiał się nawet specjalnie na tym skupiać - wszystkie słowa, wszystkie czułe gesty stały się tak naturalne, jakby urodził się tylko po to żeby teraz trzymać Norkę w ramionach i prosić, żeby dała mu szansę. I dała - a z chwilą gdy usłyszał że chociaż nie ma pewności, to jest gotowa podjąć to ryzyko razem z nim, ulga i radość spłynęły na niego ogromną falą. Od dawna nie czuł takiego spełnienia, lekkości i chyba po prostu zwykłego s z c z ę ś c i a. - Będzie warto, zobaczysz - obiecał odważnie, choć przecież nie mieli żadnej gwarancji że to się uda - ale już samo to, że postanowili zacząć budować coś poważnego zwalało go z nóg i dodawało skrzydeł jednocześnie. On i Noreen Finch. RAZEM. Odwzajemnił jej pocałunek, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta rozanielonego uśmiechu i naprawdę mógłby ją tak całować przy tych drzwiach przez całą wieczność, ale szybko zaczęło mu się robić zdecydowanie zbyt gorąco, bo w końcu po wejściu do środka nie zdjął nawet płaszcza, a chyba wypadałoby... - A nie chcesz mnie oprowadzić po mieszkaniu? - zaproponował niewinnie, pozostawiając Noreen decyzję, czy zaczną wycieczkę od wypicia herbatki w salonie czy może zwiedzania sypialni. Skłamałby, mówiąc że nie ma wśród tych opcji swojego faworyta, ale brał w ciemno jakąkolwiek formę spędzenia tego wieczoru, byle z nią. Mieli przecież tyle do nadrobienia.
W gruncie rzeczy nie oczekiwała od niego żadnej rekompensaty, bo sama jego obecność w progach jej mieszkania wynagradzała jej wszystkie te noce, gdy budziła się stęskniona i podświadomie szukała jego ciała w splątanej pościeli. Wiedziała, że nie byli w stanie cofnąć czasu i choć ich przeszłość obfitowała w wiele pytań wciąż pozostających bez odpowiedzi, teraźniejszość, którą Ryan stworzył, mogła realnie wpłynąć na to, jak malować się miała ich przyszłość. W najśmielszych snach nie pomyślałaby, że ten jeden, magicznie sprowokowany wybuch namiętności pchnie ich ku sobie na tyle silnie, by pragnęła budzić się z poczuciem bycia mu zobowiązaną. I choć wchodzenie w nowy związek było przerażające, a jej obawy w kwestii powierzania komuś zaufania wcale nie zmalały na skutek jego powrotu, zacisnęła zęby i przełknęła cisnące się w jej gardło wątpliwości. W życiu należało czasem podejmować odważne decyzje i skoro potrafiła robić to dla swoich pacjentów, powinna również zawalczyć o lepsze jutro dla siebie - z Ryanem u boku. W życiu, jak i w uzdrowicielstwie, nie istniała gwarancja powodzenia, lecz coś w jego oczach, tak intensywnie wpatrujących się w jej własne, kazało jej sądzić, że wart był tego ryzyka. - A chcę - odpowiedziała mu, przekrzywiając lekko głowę i odwzajemniając podobnie rozanielony uśmiech, nim chwyciła go za rękę, splatając ich palce, by pokazać mu wszystko, co zdążyła kupić i zrobić w swoim nowym gniazdku. - Tam się idzie do kuchni, mam stolik na cztery osoby! - powiedziała chełpliwie, chwaląc się, ile gości mogła przyjąć naraz. - Za tymi drzwiami jest łazienka, a tam - wskazała lekko uchylone drzwi. - jest mój gabinet - bo teraz mogła z dumą powiedzieć, że takowy posiada! - Sypialnia jest na końcu - dodała, przeprowadzając go teraz przez salon. - Dużo się tu zmieniło, odkąd pojechałeś - przyznała, bo wszelkie decyzje odnośnie tego lokum, wystroju i reszty spraw musiała podjąć sama. Liczyła jednak, że podoba mu się to, jak się urządziła. Skoro miał tu częściej bywać... Dość zgodnie przeszli mieszkanie, udając, że wcale nie pociągała ich wizja podziwiania wystroju tego ostatniego. Gdy jednak pierwsze emocje opadły, pozostała w nich niezaspokojona tęsknota za wspólną bliskością, więc i do sypialni weszli, by zostać w niej na dłużej.