Magicżabka to ulubiony sklep wszystkich polaków! Możne tu kupić całe jedzenie magiczne ze spisów oraz inne polskie przekąski! Przed żabką siedzi trzech czarodziei, którzy radośni witają każdego wchodzącego hasłem Panie kierowniku! Jeśli decydujesz się tym sympatycznym panom dać 5 galeonów, możesz rzucić kosteczką! Pamiętaj tylko, by uiścić w opłatach ten ważny datek. Panowie po daniu zadatku zapraszają cię do picia, oczywiście Mietek, Stasiek i Janek to poważne chłopy, niepełnoletnich na pewno nie kuszą alkoholem.
Kosteczki dla pełnoletnich:
1 okazuje się, że poszli kupić sobie żołądkową gorzką, podobno najlepszy wynalazek mugolski! Musicie spróbować!! Tak więc robicie i rzucacie k100 na to jak jesteście pijani 1 to wcale, 100 to ledwo chodzicie! 2 słuchacie mnóstwo niesamowitych historyjek o wsi, bo ze Staśka jest niezły czaroglota i znacie już wszystkie najlepsze ploteczki! Teraz nie musicie rzucać kostką na żadną lokację trudnodostępną na Podlasiu! 3 każdy kupił sobie po piwku, pogadaliście, a na koniec dostaliście za darmo butelkę polskiego bimberku. To jest życie! 4 straszna draka, bo Mietek wkurzył się na Staśka, bo podobno pożyczył Jankowi czraktor, którego nie pożyczył Mietkowi!! Doszło do bójki i niestety panowie mają tak nieskoordynowane ruchy, że oberwało się tobie! 5 Od słowa do słowa i zamiast dać im 5 galeonów, dałeś kolejne 10, a na dodatek rzucasz kostkami k100 na to ile się upiłeś (1- wcale, 100 - bardzo). 6 Panowie zaczynają uczyć cię najróżniejszych polskich przyśpiewek! Od kibicowskie, przez hymn, oleoleolesiabadabaamore aż po oczy zielone! W kolejnej jednopostówce z DA, jeśli będzie ona dotyczyć śpiewania, możesz ją skrócić o 600 znaków!
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
— Trochę żenada, że nie dostaliśmy tej samej przyczepy, Wang zebrało się nagle na poprawność — mimo to, te wakacje spełniały wszystkie jej oczekiwania. Magiczne krowy, latające byki, jakieś dziki, które brały się nie wiadomo skąd i masa różnych rzeczy, niekoniecznie legalnych, ale boskich! Dlatego uśmiechnięta od ucha do ucha szła teraz z Fitzem u boku, obejmując go lekko w pasie przez podlaskie rejony, bo musieli przecież posmakować tutejszych specjałów, tych procentowych oczywiście. Tyle się nasłuchała o tym, że nie mogła odpuścić wyprawy do MagicŻabki. — Słyszałam, że można się ścigać na miotłach w starej stodole — powiedziała, choć nie pamiętała już gdzie to podsłuchała. Co prawda podsłuchała nie było najlepszym określeniem, bo wdała się w gorącą dyskusję, przecież zawsze musiała dorzuć swoje trzy knuty! — Ale tylko na tutejszych miotłach, Chmurnikach, może być super, co ty na to? Chyba, że pękasz, że cię pokonam — wyszczerzyła się do Baxtera, chociaż doskonale wiedziała, że długo nie będzie musiała go namawiać. Dotarli to tego wyjątkowego sklepu i już przy wejściu powitało ich trzech dżentelmenów, zwracających się do niej per „Kierowniczko” co od razu chwyciło Ruby za serce. Nie wydawali się niebezpieczni, a Maguire naprawdę wszędzie potrafiła naleźć sobie przyjaciół, więc dała im pięć galeonów, bo wyglądali na czarodziejów w potrzebie. Ci zaraz zaczęli jej proponować małą popijawkę, więc rozbawionym wzrokiem spojrzała na Fitza i oczywiście zaciągnęła go na plastikowe krzesła, które nie wyglądały na najmocniejsze, ale wyboru za bardzo nie mieli. — To będzie prawdziwe doświadczenie tutejszych tradycji — parsknęła do swojego Baxtera i przyjęła proponowanego shota czystej wódki, którego wychyliła jak rodowita Podlasianka, albo po prostu została wyszkolona już przez starszych braci. Nagle Stasiek zaczął opowiadać niestworzone historie, bo okazał się prawdziwym poliglotą i śmigał po angielsku, jakby się urodził w Anglii. Ruby z uznaniem go słuchała. Nie miała pojęcia kim była Krysia i Andrzej, ale niesamowicie się wczuła w ich dramę, którą była zainteresowana cała wieś. — Coś takiego! Ale że z Jarkiem? — zaangażowała się i nagle stwierdziła, że MagicŻabka to jej ulubione miejsce na tych wakacjach.
- Ja wolałbym w ogóle jakąkolwiek przyczepę, zamiast tej zdechłej stodoły... - zauważam od razu, że Ruby postawiła wysoko poprzeczkę co do naszej wycieczki i chciałaby wiele dostać, a końcu ma tak mało. - Z kim jesteś w końcu w pokoju? - pytam, bo nie pamiętam czy już pytałem, albo zapomniałem już przez ten cały upał. - Równie dobrze mogliśmy pojechać do Amazonii - zauważam z westchnieniem, bo gorąc na tym Podlasiu był okrutny. Więc to, że wybrali tańszą wersję wakacji, nie oznaczało że zaraz nie będę spalony jak burak z moją angielską cerą. Nawet moja najmodniejsza żonobijka w print tygrysi i niestosownie krótkie gacie, nie sprawiają, że temperatura jest jakkolwiek znośna. Również obejmuję Rubsona ramieniem, nie przejmując się szczególnie tym, że będziemy zaraz do siebie się kleić jakbyśmy siedzieli na skórzanej kanapie. - Jest taki gorąc, a uznali, że wyścigi w stodole będą dobrą opcją zamiast gdzieś w tych gigantycznych lasach? - pytam z westchnieniem na ten dziwny polski koncept. - Po prostu nie wiem czy chcę widzieć twój widowiskowy blamaż przy porażce ze mną, o którym będzie mowa na całym podlasiu - oznajmiam ze wzruszeniem ramionami, bardzo zadowolony ze swojej świetnej riposty. Witam się grzecznie kiedy również dostaję ksywkę kierownik i ponieważ Ruby daje już hojnie galeony, ja uznaję że nie muszę. A poza tym i tak dosiadam się napić wódeczki z jakimiś typkami, jakby gdyby nigdy nic. - Dosko - stwierdzam z lubością rozkładając się na krześle. Biorę również łyk wódeczki ze skrzywieniem, na szczęście wcześniej kupiłem jakiegoś czarombarka jabłko-mięta, więc użyłem tej świetnej popijki. Jedną rękę też kładę na kolanku Ruby, żeby przypadkiem ci przystojni panowie nie myśleli że mogą tu sobie smalić cholewek do mojej DZIEWCZYNY. W międzyczasie zakładam jej tłumaczki, których zapomniała z pokoju, ale chyba była tak przejęta tym wszystkim, że myślała że Stasiek jest wielkim poliglotą. - Tak to jest, zawsze jest jakiś gorszy brat - komentuję historię o Jarku, Krysi i Andrew, kręcąc głową zniesmaczony.
______________________
flying isn’t dangerous; crashing is
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
— A wiesz co z Kasią i Adelą, jest git, a ty? Wpakowali cię z bratem? — odpowiedziała, pewnie miał rację i chciała za dużo, a przecież byli w tej szkole tyle lat, że się powinna była już przyzwyczaić. No ale przecież nadzieja umierała ostatnia. — Wiesz, słyszałam, że można adoptować tutejsze magiczne krowy… — rzuciła sobie jeszcze, trochę chciała wiedzieć co Fitz o tym myślał. Ruby miała serce na dłoni, przygarnęłaby każdego możliwego zwierzaka na tym świecie, ale próbowała być odpowiedzialna. I chyba dlatego zamiast od razu pobiec do mleczuch, to pytała go o opinię. Serce chciało jednego, ale rozum podpowiadał jej, że może to nie był najlepszy pomysł. Czekał ich przecież ostatni rok studiów, praca dyplomowa do ogarnięcia, no i jeszcze miała dorosłą pracę. Już teraz było jej dość trudno, a taka mleczucha tylko dołożyłaby jej obowiązków. Może sam fakt, że w ogóle tak myślała był już wystarczający, żeby sobie odpuścić? — Lato jest — stwierdziła najoczywistszą oczywistość. Zawsze miała dość wysoką tolerancję na temperatury, toteż upał chyba doskwierał jej trochę mniej niż Fitzowi, choć też było jej gorąco. A może to dlatego, że była taka koścista? W każdym razie dla niej w lato musiało być gorąco i tyle. — Mam krem z flitrem w torbie, żebyś sobie nosa nie spalił — dodała jeszcze i już przeszła do kolejnego tematu — A nie wiem, może jakoś łatwiej to ukryć? Co za różnica — machnęła ręką. Wystarczało jej to, że mogli się trochę pościgać, a rywalizację oboje mieli we krwi, więc nie mogło być dla nich lepszej rozrywki. Może i był jej c h ł o p a k i e m, ale przecież nie da mu forów! Posłała mu długie spojrzenie, jakby wątpiła w jego wygraną, ale zaraz potem zachichotała pod nosem. Koniecznie musieli tam pójść i się przekonać kto miał rację. Usiedli sobie z tymi trzema dżentelmenami jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Najpewniej dlatego, że jej instynktu samozachowawczego można było ze świecą szukać, ale przecież miała Fitza obok, więc co złego mogło się stać? Przysunęła swoje plastikowe krzesło trochę do niego i podziękowała za tłumaczki, bo faktycznie mogły ułatwić im ten boski wieczór. — O to prawda, ja też coś o tym wiem, mój brat myśli, że jest jakimś casanovą i nie chcemy mu zburzyć samooceny, więc go nie uświadamiamy — wzruszyła ramionami, oczywiście musiała wykorzystać okazję, żeby trochę poszkalować swojego brata. Sięgnęła po puszkę z piwerkiem, trochę niewiele myśląc o tym, że później mieli się ścigać. To będzie problem Ruby z przyszłości, teraz bawiła się doskonale.
Bies:F (dodatkowy przerzut) Kość na pijaczków rzucę jak zrobimy zakupy
Wakacje powoli zbliżały się ku końcowi, a Adela nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie wykorzystała ich w pełni. Zbliżający się rok szkolny oznaczał nie tylko powrót na studia, ale również do nowej pracy, więc dziewczyna była pewna, że nie będzie cierpiała na nadmiar czasu wolnego. To w pewnym sensie motywowało ją, by skorzystać z wycieczki w pełni i jak najwięcej czasu spędzić z kolegami i koleżankami na eksplorowaniu podlaskich okolic. Tego dnia umówiła się z @Imogen Skylight - planowały najpierw pójść do sklepu po jakieś przekąski i trunek, a później spędzić miłe, rozrywkowe popołudnie. Oczekujac na drugą Gryfonkę, nieopodal lokalnego sklepiku, Adela dostrzegła, że między drzewami stoi niewielkich rozmiarów postać, która najwyraźniej się jej przygląda. Dość łatwo wywnioskowała, że to jeden z tutejszych biesów, jednak po ostatnim, dość brutalnym spotkaniu z biesami pojawiły się u niej pewne obawy - tamten bies był bardzo agresywny, skąd miała więc wiedzieć, że ten jest jej dobrym duszkiem?
Merlin jej świadkiem, że nie mogła doczekać się powrotu do domu. Miała serdeczni dość Podasia i wszystkiego, co się tutaj działo. Pragnęła powrotu do normalności, nawet powrót do nauki wydawał jej się o wie ciekawszy niż kontynuowanie tych wakacji. Spotkanie z przyjaciółmi było jednym z nielicznych pozytywnych aspektów, choć i tak najbardziej ucieszyła si faktu, że udało jej się zarezerwować świstoklika powrotnego do Wielkiej Brytanii! Nic więc dziwnego, że kiedy zmierzała na spotkanie z Adelką, to była naprawdę szczęśliwa. Nosem węszyła już szybki powrót do domu i koniec mordęgi, jaką tutaj przeżywała. Chciała zapomnieć jak najszybciej o wszystkich wydarzeniach, które miały tutaj miejsce i skupić się na tym, aby naprawdę odpocząć przed zbliżającym się nowym rokiem. Widziała z daleka drugą Gryfonkę, jednak ta była tak zafrasowana przyglądaniem się czemuś innemu, że nie dostrzegła Imogen. Ta postanowiła to wykorzystać dlatego podeszła do niej wolno i dopiero, kiedy stanęła obok, to odezwała się do Adeli. - Kiedyś spotkałam takiego, który próbował mnie udusić cholera wie za co - oznajmiła, również patrząc na biesa i nieco przekrzywiając przy tym głowę. Po chwili przeniosła wzrok na przyjaciółkę i wyszczerzyła się szeroko. Nie czekając na zgodę czy jakąkolwiek reakcję, po prostu uściskała ją cholernie mocno. - Jak dobrze Cię widzieć! Będziesz mi światłem podczas ostatnich godzin w tym zapomnianym przez Merlina miejscu! - plotła trzy po trzy po czym odsunęła dziewczynę na odległość wyciągniętych ramion i przyjrzała się jej uważnie, szukając oznak czegokolwiek niepokojącego a jej twarzy.
Imogen wyłoniła się w miejscu spotkania tak niespodziewanie, że zaskoczyła nawet Adelę. Zdziwienie szybko ustąpiło jednak pola promiennemu uśmiechowi na jej twarzy. - Też go spotkałam, masakra – odparła marszcząc brwi, by po chwili znaleźć się w objęciach przyjaciółki i odwzajemnić serdeczny i jakże komfortowy uścisk – Ale podobno są takie, które spełniają życzenia. Choć moje obserwacje raczej nie wskazują na tak pozytywne doświadczenia. Mam nadzieję, że chociaż ten nie rzuci mi się na szyje. Spoglądała na kręcącego się w okolicach sklepiku biesa z dużym dystansem, jednak on sam zdawał się na nią patrzeć z życzliwością, która w pewnym stopniu dodawała jej otuchy. Miała nadzieję, że to nie jest jedynie wrażenie, ale zdawało jej się, że spojrzenia na tę zjawę mogło uratować ją z niejednej opresji. W tamtym momencie liczyła się jednak jej przyjaciółka i fakt, że radość ze spotkania rozświetliła twarz Imogen. Honeycott żałowała, że druga Gryfonka nie chce zostać tutaj odrobinę dłużej. Z drugiej strony rozumiała, że dla wielu osób Podlasie nie było specjalnie porywające, choć ona sama potrafiłaby znaleźć radość i pole do przygody nawet w brodziku prysznicowym, więc tu bawiła się przednio. - Szkoda, że jedziesz – powiedziała, nie zamierzając jednak wpływać na jej decyzję – W sumie tu potrafi być całkiem fajnie, chociaż szczerze powiedziawszy to spotkanie z porońcem będzie mi się śniło po nocach.
Parsknęła śmiechem, kiedy to Adela wspomniała, że również miała przyjemność spotkać biesa, który to postanowił udusić ją własnymi rękoma. Pokręciła z niedowierzaniem głową, po raz kolejny zastanawiając się nad tym "co jest nie tak z tym miejscem?!", ale dalej nie znajdowała odpowiedzi na to pytanie. Naprawdę niedowierzała, aby to było możliwe, by aż tyle osób miało tak złe odczucia względem Podlasia, a z tego co wiedziała, nie była jedyną, która wiecznie narzekała tutaj na wszystko. - Ja to jednak wolę, aby te skurwysynki trzymały się ode mnie jak najdalej. Żadnemu już nie ufam - powiedziała w końcu, kiedy to uwolniła się z objęć przyjaciółki i kątem oka, niepewnie spojrzała w stronę biesa. Bo naprawdę tak było. Kompletnie nie wiedziała, na co je stać, co mogą zrobić, więc wolała ich unikać. Ot, cała brudna prawda. Zerknęła na Adelkę, kiedy ta wspomniała o porońcu. Pierwszy raz w ogóle słyszała o czymś takim, a co tu dopiero mówić o tym, aby coś takiego spotkać. Nic dziwnego, że Imogen zaintrygowała się tym tematem nieco bardziej. - Błagam, powiedz, że ten cały "poroniec" brzmi gorzej, niż w rzeczywistości jest - wykonała znak cudzysłów w powietrzu w odpowiednim miejscu, dalej patrząc na przyjaciółkę skonsternowana jak cholera. Po chwili znów pokręciła z niedowierzaniem głową. - Dla mnie te wakacje, to jedna wielka porażka. Nie było dnia, abym nie żałowała, że wyszłam z grodu i że w ogóle tutaj przyjechałam. Nie mogę się doczekać powrotu do Cambridge, serio. - Klasnęła w dłonie i potarła nimi, rozglądając się wokół, aż w końcu jej wzrok padł na MagicŻabkę niedaleko nich. - To co, chciałaś tutaj zrobić jakieś zakupy? - wskazała brodą majaczący niedaleko budynek, gotowa udać się w tamtą stronę.
Bies jeszcze chwilę kręcił się po okolicy i choć z pozoru przepełniał Adelę dobrą energią, to mimo wszystko jego zniknięcie sprawiło, że nie musiała już być aż tak czujna, jak dotąd – po duszącym biesie miała oczy dookoła głowy i ograniczone zaufanie do tego typu istot. Mimo to, w przeciwieństwie do Imogen, wciąż lubiła to miejsce i uważała je za niezmiernie ekscytujące i zupełnie inne od tego, co znała. Rzecz jasna, po tak długim czasie, ciągnęło ją już w inne rejony, choćby do fabryki dziadzi, niemniej w finalnym rozrachunku była naprawdę zadowolona z całego wyjazdu. - Szczerze powiedziawszy, to wygląda jeszcze gorzej niż brzmi – wzdrygnęła się na ponowne wspomnienie porońca, który był widokiem nie tylko makabrycznym, ale przede wszystkim niezmiernie smutnym – Ale nie gadajmy o tym, nie warto sobie psuć humoru na sam koniec wyjazdu… Szybko rozmowa dziewcząt przekierowała się w stronę ich pierwotnego celu. Tutejszy sklep aż się prosił o odwiedzenie go, szczególnie, że Adela traciła humor, gdy tylko za długo nie jadła. - Tak, chcę kupić coś do żarcia – odparła z uśmiechem, śliniąc się na myśl o lokalnych specjałach – Nawet jeśli ci się tu nie podoba, to musisz przyznać, że jedzenie majątu pierwszorzędne. Unikając spojrzenia lekko wstawionych mężczyzn, pokierowała się w stronę wejścia, gotowa na napchanie sobie kieszeni i gęby słodyczami oraz innymi lokalnymi przysmakami.
Nic nie mogła na to poradzić, że wizja spotkania z porońcem, pomimo bardzo dramatycznej, stała się bardzo pociągającą dla Imogen. Te wakacje i tak skazała na stratę. Wszystko szło nie po jej myśli i prawdopodobieństwo nagłej odmiany losu było znikome. Czemu by nie zniszczyć ich sobie do końca i spotkać coś tak niespodziewanego jak ten wspomniany poroniec? W Wielkiej Brytanii nigdy nawet o czymś podobnym nie słyszała. - Nie moja wina, że mnie tym zaintrygowałaś - Imogen wzruszyła lekko ramionami w odpowiedzi na propozycję Adelki dotyczącą porzucenia tematu. Niemniej postanowiła, że jeśli tylko znajdzie chwilę, to na pewno przybliży sobie ten temat i poświęci mu nieco więcej czasu. W końcu zawsze warto dowiedzieć się czegoś nowego, prawda? Uniosła jedną brew gdy Honeycottówna wspomniała o jedzeniu, ale nie zamierzała oponować. Ruszyła za nią w stronę wejścia. Kiedy przekroczyły próg, niewielki dzwoneczek umieszczony nad drzwiami obwieścił sprzedawcy ich przybycie. - Szczerze mówiąc, to nieco bałam się tego ichniejszego jedzenia. Kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego do wszystkiego dodają ziemniaki - opowiadała o swoich dotychczasowych doświadczeniach, rozglądając się po półkach. Wzięła do ręki paczkę z jakimiś żelkami, które, według zapewnień producenta, miały być tak kwaśne, że wywrócą jej język na drugą stronę. Imogen skrzywiła się i odłożyła je z powrotem na miejsce, po czym zerknęła na Adele przez ramię. - Za to piwa mają naprawdę dobre. Próbowała wielu tutejszych specyfików i pszeniczne są wręcz kapitalne - na samo wspomnienie tego smaku piwa, ślina naszła jej do ust. Co jak co, ale na wyrobie alkoholi Polacy się znali i to Imogen musiała im przyznać. Może też w ten sposób nie wyszła na całkowitą ignorantkę względem Podlasia i tego, co miało ono im do zaoferowania.
- Rozumiem – skomentowała, bo faktycznie nazwa porońca mogła brzmieć interesująco, dopóki się go nie spotkało – Ale myślę, że nie jesteś tak dużą fanką martwych płodów, żeby poroniec przypadł ci do gustu. Wprawdzie Adela nie zdradziła przyjaciółce całej prawdy o tamtym stworzeniu, niemniej ta rozmowa tak czy siak zboczyła w niebezpieczne i mocno dziwne rewiry, dlatego Gryfonka zdecydowała się w końcu wejść do sklepu i jednak porozmawiać z Imogen o tym co lubiła najbardziej, czyli o żarciu. - Oj tam, jest naprawdę świetne – skomentowała tutejsze przysmaki, czując, jak ślinka jej cieknie podczas patrzenia na sklepowe półki – Chociaż niektóre magiczne efekty bywają niepokojące. Po przejrzeniu oferty, zamiast dobrze znanych, klasycznych słodyczy, wzięła do ręki lokalny wyrób, czyli sękacza. Ciasto było w opakowaniu, podzielone już na kawałki, co znacznie ułatwiało zjedzenie szybkiej przekąski. - To prawda z tymi piwami – przytaknęła z uśmiechem – Właściwie w ogóle z alkoholami, tego moglibyśmy się od nich nauczyć. Te mocne potrafią zwalić z nóg, ale wychodzi bardzo ekonomicznie. Adela była typem łobuza, więc mocny alkohol, dobra szama i możliwość przeżywania różnych głupich przygód, zdawały się jej wyjątkowo ciekawą opcją na spędzenie wakacji. Pewnie, chętnie wykąpałaby się w oceanie albo przeżyła gorący, wakacyjny romans z jakimś przystojniakiem, ale w gruncie rzeczy gonienie lokalnych stworków nie było dla niej tak złe jak dla większości jej koleżanek, a inne podlaskie okoliczności raczej dodawały przygodom smaku. Gdy zrobiły zakupy, powolnym krokiem wyszły ze sklepu, żeby jeszcze przejść się po okolicy. Adela nie mogąc doczekać się jedzenia, odwinęła jeden kawałek sękacza i wsadziła go do buzi. Jakież było jej zdziwienie, gdy po ugryzieniu kawałka, jego pozostała część uniosła się w górę, jak gdyby uciekając. - Co do kurwy… - jęknęła, bo ten incydent (i śmiech lokalnych żuli), odrobinę zmieniły jej perspektywę na ten wyjazd.
Weszły do sklepu i rozglądały się po półkach, a Imogen z zainteresowaniem próbowała odgadnąć, czym są kolejne przysmaki, jakie oferowało to miejsce. Niektóre nazwy przyciągały jej spojrzenie na nieco dłużej i sprawiały, że dziewczyna naprawdę musiała się zastanowić nad tym, co one w ogóle oznaczają. Przekrzywiła głowę na bok, próbując rozszyfrować czym może być "Barszcz z jajkiem na wynos", ale za cholerę nie mogła odgadnąć. W końcu odstawiła plastikowe pudełeczko na swoje miejsce przekonana, że lepiej postawić na klasyczne i znane przysmaki, czyli czekolady, słodycze i piwo. - Raz próbowałam ich bimbru. Powiem Ci, że zmiótł mnie po czterech kieliszkach. Normalna wódka w życiu tak na mnie szybko nie zadziałała, a tutaj? Kompletnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje - uśmiechnęła się szeroko w stronę Adelki po tym wyznaniu. Prawdopodobnie nie było to to, czym powinna się chwalić, jednak skoro już rozmawiały o alkoholach i doświadczeniach z nimi związanymi, to z drugiej strony, czemu nie? W końcu Gryfonka zgarnęła z półki dwa różne piwa, których wcześniej nie spróbowała, a przecież grzechem byłoby stawiać wciąż na te same smaki, kiedy Polska miała tak wiele do zaoferowania dla alkoholików praktykantów. Dodatkowo wzięła czekoladę, która rzekomo miała w sobie mus truskawkowy. Kiedy wyszły ze sklepu, od razu odpakowała czekoladę i wgryzła się w nią. Aż jęknęła zachwycona smakiem i tym, w jaki sposób rozpuszczała się na jej języku. - Merlinie, jakie to dobre. Chcesz spróbować? - podstawiła w stronę Adeli czekoladę akurat w momencie, gdy resztka jedzonego przez nią sękacza zaczęła uciekać. Imogen uniosła brew ku górze tak samo jak i głowę, aby obserwować odlatujące jedzenie. - To co mówiłaś o tych niepokojących efektach magicznych? - zapytała retorycznie, dalej przyglądając się przegryzce, jaką dziewczyna sobie wybrała. W końcu szturchnęła ją łokciem i podsunęła ponownie swoją czekoladę. - Masz, jeszcze nie zaobserwowałam żadnych magicznych właściwości, a jest naprawdę smaczna - uśmiechnęła się do niej w pocieszający sposób. Tracenie jedzenia, szczególnie tak jak teraz, było debilizmem, ale co zrobić, należało podzielić się swoim.
Niezależnie od wszystkich niedogodności przeżytych na wakacjach to musiało być miłe popołudnie – obie dziewczyny wychodziły ze sklepu wyposażone w słodycze, piwo i ponad wszystko: dobre towarzystwo. Czy istniał lepszy pomysł na spędzenie dnia? - Może celowo zabrali nas tutaj na trening alkoholowy, a my nie wykorzystałyśmy okazji – zażartowała Adela, słysząc wspominkę Imogen o zgonie po bimbrze. Choć oczywiście samego bimbru spróbowała, to miała wrażenie, że podczas tych wakacji nie imprezowała zbyt wiele, skupiając się raczej na eksploracji okolicy. Pierwszy kawałek sękacza odleciał w siną dal i choć początkowo zbiło to Adelę z tropu, to już po chwili odzyskała dobry humor, bo w gruncie rzeczy ta sytuacja wydawała jej się co najmniej komiczna. - Nie dzięki – rzuciła, nie mając ochoty obżerać przyjaciółki – W opakowaniu mam kolejne kawałki, muszę teraz jeść ostrożniej. Jak powiedziała, tak też zrobiła. Choć drugi kawałek sękacza bardzo chciał podzielić los pierwszego i delikatnie wyrywał jej się z ręki, to w tym pojedynku Honeycottówna nie zamierzała się poddać. Kurczowo ściskając kawałek ciasta, konsumowała go gryzek po gryzku, tym razem nie dając szansy na ucieczkę.
Powoli zaczynała się zgadzać z tym, co powiedziała Adela; Imogen miała wrażenie, że faktycznie pobyt w Polsce miał być dla ich wątrób swoistą szkołą przetrwania. Może dzięki temu mieli dać sobie radę z czymś, co Hogwart szykował dla nich w nowym roku szkolnym? Na tyle, na ile dziewczyna zdążyła już się zorientować, kadra nauczycielska była zdolna do wszystkiego, więc nie zdziwiłaby się, gdyby naprawdę właśnie o to w tym wszystkim chodziło. - Nie wiem, ale mam dziwne wrażenie, że moja wątroba będzie musiała bardzo silnie odreagować te wakacje - przyznała, nieco się krzywiąc. I faktycznie tak myślała. Odgarnęła blond włosy na plecy i przyglądała się z zaintresowaniem temu, jak Adelkowy sękacz odlatuje od nich w przestworza. Nie przejmowała się śmiechem żuli za plecami, jedynie tym, co właśnie miało miejsce. Nie rozumiała rzucania tego typu czarów na jedzenie ale może faktycznie miało to czemuś służyć? - Ej, a może jak to zjesz, to też mimowolnie zaczniesz się unosić w powietrzu? - podzieliła się z Gryfonką swoją jakże błyskotliwą myślą. Jakby zapomniała o swojej czekoladzie i o jej cudownym smaku. Zapomniała też o piwie, które dyndało wesoło w reklamówce zawieszonej na jej ramieniu. Ot, teraz skupiła się na pannie Honeycott i obserwowaniu, kiedy to dziewczyna zacznie faktycznie lewitować. - No, dalej, jedz. Chcę to zobaczyć! - zachęciła ją jeszcze, szczerze zaintrygowana tym zjawiskiem. Bądź co bądź, aby ktoś zaczął się unosić, należało użyć dość silnych czarów, jednak będąc w Polsce Imogen nauczyła się jednego; nic nie było tutaj niemożliwym. Dlatego nie zdziwiłaby się, gdyby faktycznie to jedzenie miało właśnie takie właściwości magiczne.
- W sumie… - zaczęła zastanawiać się nad słowami Imogen. Spojrzała najpierw na sękacza unoszącego się w powietrzu, potem na resztę znajdujących się w opakowaniu, przetworzyła tę myśl, a następnie niewiele mówiąc, zabrała się za dość łapczywe spożywanie reszty sękacza. W tym chaosie jeszcze dwa kawałki uciekły, ale w żołądku Adeli wylądowało pozostałe sześć. Poszło całkiem szybko, bo dziewczyna ze swoim Honeycottowskim doświadczeniem, mogłaby z powodzeniem startować w zawodach w jedzeniu na czas. Niestety, nawet zjedzenie takiej ilości sękacza nie nauczyło Gryfonki sztuki latania lub przynajmniej lewitacji. - Eh, szkoda… - westchnęła, a następnie skinęła głową w stronę żuli, którzy wyraźnie się z niej naśmiewali – Zmywamy się stąd? Mamy ich dosyć. Spotkanie z przyjaciółką było miłe, ale menele powoli zaczynali ją irytować, a do tego odczuwała silnie rozczarowanie związane z sękaczową porażką i w gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko temu, by zmienić miejsce dalszego spotkania z przyjaciółką.
Imogen z nieskrywanym zainteresowaniem obserwowała, jak Adelka zdecydowała się zacząć pochłaniać sękacza, byle szybciej i byle więcej. Miała szczerą nadzieję, że faktycznie przyniesie to jakiekolwiek rezultaty, dlatego uznała, że musi dokładnie śledzić ten proces. Bo logicznym wydawało jej się, że skoro jedzenie samo z siebie latało i uciekało od właścicielki, to zapewne zacznie też uciekać sama właścicielka, kiedy je zje. Niestety, szybko okazało się, że nadzieje obu Gryfonek były najwyżej płonne i nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek więcej miało się stać. Nie ma co, Imogen czuła pewnego rodzaju rozczarowanie, a to na pewno odmalowało się na jej licu. - Naprawdę jestem rozczarowana. Po cholerę w takim razie to jedzenie latało, skoro kompletnie nic więcej z tego nie wyniknęło - poskarżyła się przyjaciółce, kręcąc z niedowierzaniem głową. No cóż, był to kolejny przykład na to, jak bardzo rozczarowujące okazały się dla niej te wakacje. Nawet w tak prostej przyjemności, jak jedzenie, nie pojawiło się zupełnie nic nadzwyczajnego i po raz kolejny okazało się to wszystko jedną wielką klapą. Imogen zerknęła na żuli, którzy to cały czas zaśmiewali się i patrzyli w stronę dziewczyn. Skrzywiła się wyraźnie, nawet nie kryjąc obrzydzenia, które odmalowało się na jej licu, kiedy na nich spoglądała. - Jasne, chodź, idziemy - to powiedziawszy, wzięła Adele pod ramię i ruszyły w stronę Grodu. - Jak myślisz, Osy mają w tym sezonie jakiekolwiek szanse na puchar quidditcha? - zagaiła ją jeszcze po drodze.