Pastwisko przynależące do domu znajduje się nad niewielkim strumykiem, przez które prowadzą liczne kładki. Teren otoczony jest niskim kamiennym płotem, przy którym znajduje się pozornie niewielka szopa. Trawa zwykle woła o przycięcie, a na środku znajdują się wbite w ziemię trzy pętle wykorzystywane do treningu quidditcha. Można tutaj spootkać dwie mleczuchy, a także kaczki-dziwaczki, które uwielbiają taplać się w strumyku. Równie często pojawiają się tu także dwie syczuchy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sob Lis 02 2024, 13:14, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaprosił Solberga do pomocy z montowaniem pętli na środku pastwiska, które w oczekiwaniu na zwierzęta mogło stać się boiskiem treningowym. Przestrzeń ponad jego terenem była idealna do latania, pozbawiona przeszkadzających drzew i aż grzechem byłoby tego nie wykorzystać, gdy było się pasjonatem miotlarstwa. Josh był również pewien, że nawet gdyby miał jakieś kulingi, czy inne capry hircus, byłby zdolny trenować ponad nimi, starając się ochronić zwierzęta przed tłuczkami. Niemniej, żeby móc ćwiczyć, potrzebował miejsca, a skoro takie miał, zamierzał zadbać, aby treningi były jak najbardziej adekwatne. Tworzenie pełnowymiarowego boiska nie miało sensu, czy nawet jego połowa, ale same pętle były wystarczające, żeby trening nabrał tempa i nie był jedynie bezcelowym odbijaniem tłuczka. Zapowiedział Mędrce, że spodziewają się znów Ślizgona, a widząc, jak skrzatka popędziła do kuchni przygotować odpowiednią herbatę i przekąski, nie krył uśmiechu na twarzy. Sam w tym czasie zaczął szykować przenośny zestaw do quidditcha, a kiedy kołatka przy drzwiach zaczęła wołać imię i nazwisko Ślizgona wraz z informacją, która to była wizyta, nie potrafił powstrzymać śmiechu. - Wiedziałem, że to będzie dobry zakup, kiedy usłyszałem, że informuje głośno o wizycie gości, ale nie podejrzewałem, że aż tak - powiedział, kiedy przywitał się z chłopakiem i zakrzyknął do Mędrki, że kierują się na pastwisko. - Mam tam już gotowe pętle, które trzeba jednak odpowiednio zamontować i choć ufam magii, pomyślałem, że możemy pobawić się tym bez użycia różdżek. Co ty na to? - zapytał jeszcze Maxa, kiedy prowadził go do tylnego wyjścia z domu, przez ogród aż za płot, za którym była jedna z wielu kładek prowadzących na pastwisko, które póki co nie stanowiło domu dla żadnych zwierząt. Pogoda zwiastowała burzę, ale Walsh wierzył, że mieli jeszcze trochę czasu, zanim naprawdę się rozpada.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł odmówić zaproszenia, które wystosował w jego kierunku Josh. Zdecydowanie preferował luźniejsze wizyty w ich domu od tych, naznaczonych problemami i negatywnymi emocjami. Wiedząc, że czeka ich dzisiaj robota, wskoczył w bardziej znoszone ubrania i choć prezentował się trochę jak lump, to niespecjalnie mu to przeszkadzało. W końcu mieli się upocić i pewnie trochę pobrudzić, nie było co marnować na to świeże garderoby. -Koniec z niespodziankami. Albo nie będę pukał. - Skomentował kołatkę, która dla niego wcale nie była tak zajebistym pomysłem. Na łeb by chyba dostał, gdyby ciągle się z czymś takim użerał. -Mugolski krew, pot i łzy? To jest dokładnie to, na co liczyłem. - Jakby na potwierdzenie swoich słów, odrzucił różdżkę gdzieś na murek, nie przejmując się na ten moment tym, gdzie dokładnie wylądowała. Jak nie zapomni, poszuka jej po robocie, a jak zapomni, to trudno. -Tylko jestem trochę słaby, coś ostatnio eliksiry mnie męczą. - Ostrzegł, ale nie miał zamiaru jakkolwiek się przez to ograniczać. Odrzucił też na bok bluzę, ukazując zabliźnioną tkankę na ramionach, gdy został w samej wyciągniętej koszulce. -To od czego zaczynamy? - Zatarł ręce, pokazując gotowość do działania.
Josh uśmiechnął się do niego w sposób, który wskazywał, że mógł próbować nie pukać do drzwi za sprawą kołatki, ale Walsh był pewien, że ta i tak będzie od razu informować o gościu. Miał nadzieję, że tak będzie, bowiem na takim odludziu mimo wszystko dobrze było od razu wiedzieć, kto przyszedł. Stopniowo Josh rozważał nawet sprowadzenie psa, albo innego zwierzęcia, które mogłoby chronić dom, pilnować jego rozległego terenu. Wybierał się również po nowego skrzata domowego, ale chciał wpierw skupić się na pustym pastwisku, jakie miało stać się czasowym boiskiem. - Daj mi się nacieszyć zakupem… Zobaczymy jak często wpadasz do nas w odwiedziny – dodał jedynie, kiedy kierowali się już na tyły ogrodu. Uwielbiał przez niego przechodzić, mając wrażenie, że wkraczał w inny świat, ten bardziej prywatny, niedostępny dla niepożądanych gości. Przeprowadzka była naprawdę najlepszym, co mogło ich spotkać, a teren który teraz wydawał się ogromny, miotlarz był pewien, że zacznie okazywać się mały. - Eliksiry? Coś się wydarzyło z nimi, że teraz masz taką reakcję? – zapytał, przyglądając się uważnie Maxowi, zaraz też kręcąc lekko głową. – Ode mnie dostaniesz jedynie mrożonej herbaty i owoce, które Mędrka z pewnością za chwilę przyniesie. Jeszcze nie wie, że zamierzam iść po drugiego skrzata… Nie wiem jak jej o tym powiedzieć, żeby nie uznała, że wiesz, nie jesteśmy zadowoleni, ale z Chrisem ostatnio rozmawialiśmy i drugi skrzat jest nam jednak potrzebny… Dobra, rozgadałem się – wyznał bez najmniejszego skrępowania dzieląc się z Solbergiem częścią prywatnego życia, zaraz uśmiechając się szeroko, kiedy machnął różdżką i pojawiły się przy nich łopaty. – No, to zaczniemy od wykopania odpowiednio głębokich dziur, więc myślę… Czekaj, my jesteśmy właściwie tego samego wzrostu, to tak, żebyśmy mogli do połowy do dziur wejść. Później wstawimy pętle, zasypiemy, utrwalimy zaklęciami i będzie można testować – powiedział, sięgając po jedną łopatę, drugą podając dzieciakowi. Nie umknęło jego uwadze, że swobodniej zdejmował z siebie ubrania, że pokazywał przy nim blizny, których przecież nie chciał widzieć jeszcze w Venetii, nie chciał ich zaakceptować. Teraz zachowywał się, jakby do nich przywykł, jakby nie zwracał na nie uwagi i Josh chciał o to zapytać, choć jednocześnie nie chciał poruszać drażliwych tematów, gdy mieli mieć spokojne popołudnie. W końcu jedynie mruknął pod nosem coś niezrozumiałego do samego siebie, wbijając łopatę w ziemię i spojrzał na moment na Maxa. - Żeby tradycji stało się zadość… Co u ciebie, Max? Jak się czujesz tuż przed egzaminami, czy wszystko się układa? – zapytał, mrugając do niego zaczepnie, dając znać, że jest gotów pomówić o czymkolwiek poważnym, jak i o wszystkim niepoważnym, o każdej durnocie, jaka tylko mogła przyjść mu do głowy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiech Josha nie napawał nadzieją na brak kołatkowych reakcji, ale zawsze można było spróbować. Dobrze wiedział, że jest to jakaś forma bezpieczeństwa, ale wciąż magiczna, co tylko sprawiało, że chłopak automatycznie pałał do niej niechęcią. Może i szedł do przodu i oswajał się ze swoimi trwałymi problemami, ale ten jeden był dość głęboko w chłopaku zakorzeniony. -No już, już! - Uniósł ręce w obronnym geście. -Mam nadzieję, że na tyle często, by się dogadywać i na tyle rzadko, by wam nie przeszkadzać. - Zadeklarował jeszcze w kwestii odwiedzin. Naprawdę cenił sobie relację, jaką miał z małżeństwem Walshów i nie chciał jej stracić. Nie dlatego, że poniekąd byli jego powiernikami, ale dlatego, że po części stali się dla niego rodziną, a to znaczyło w umyśle Maxa naprawdę wiele. -Od czasu wyprawy na wróżkowy bal, dziwnie na mnie działają. Od samych oparów miałem kilkudniową migrenę, choć jestem pewien, że wszystko uwarzyłem jak trzeba. - Przyznał, krzywiąc się wyraźnie, bo akurat to mocno mu przeszkadzało nie tylko dlatego, że eliksiry były jego największa pasją, ale też przecież musiał je warzyć do pracy. Owszem, mógł zaopatrzyć raz czy dwa "Lux" w gotowce, ale nie lubił tego robić. Zdecydowanie preferował własne wytwory i tego się trzymał, póki mógł. Chciał już powiedzieć, że herbatę to chętnie zawsze przyjmie, gdy jednak inny temat zwrócił jego uwagę. Temat, który poruszył już wcześniej z Christopherem. -Czyli jednak się decydujecie? Uważam, że to dobry krok. Mędrka jest wspaniała, ale teren jest zbyt duży na jednego skrzata. Przyda jej się pomoc. - Ucieszył się na te wieści. Znał skrzatkę i wiedział, że pewnie ciężko będzie jej to przyjąć, ale wiedział, że mimo chęci zajechałaby się próbując samej ogarnąć ten teren. -Ej, miało być bez magii! - Obruszył się żartobliwie, gdy Joshua przywołał łopaty zaklęciem. No na to się nie pisał! Czy coś. -Do połowy? Nie ma sprawy. To prawie jak grób, ogarniemy. - Zażartował sobie jak zwykle mało poważnie, ale jakoś tak mu się skojarzyło. Zaraz jednak skrzywił się, gdy mózg podrzucił mu wspomnienia z Norwegii, kiedy to odkopał kości i w efekcie tego usłyszał glos swojej zmarłej rodzicielki. Wzdrygnął się nieprzyjemnie, odrzucając tę wizję i chwycił łopatę, gotów zabrać się do pracy. To nie tak, że w pełni pogodził się z bliznami. Wciąż chował je w większości przypadków, ale przy Joshu, czy Paco był w stanie pokazać je w pełnej okazałości. Nie miał już też aż takiej awersji w kwestii dotykania ich, jak wtedy, więc życie intymne Maxa też trochę odżyło, ale były momenty, gdy traumatyczne wspomnienia powracały na tyle mocno, że musiał wyznaczać mocne granice. Spojrzał na Josha, gdy ten coś wymruczał, ale nie zdążył zapytać, co miał na myśli, gdy Walsh postanowił zapytać wprost o rzeczy... pozornie ogólne. Pozornie, bo Solberg dobrze wiedział, co mogło się za tym kryć. -Egzaminami się nie przejmuję. Wiesz, eliksiry raczej zdam, a tak na prawdę tylko na tym mi zależy. Zielarstwo pewnie też jakoś pójdzie i transma, jeśli Pattol... znaczy profesor Craine, nie postanowi mnie ujebać za zamienienie go w dojarkę na finale Ligi Pojedynków. - Zaczął od bardziej neutralnego tematu, a gdy wspominał o niefortunnym rykoszecie w stronę nielubianego nauczyciela, uśmiechnął się szeroko dając znak, że ani trochę nie żałował, że miało to miejsce. Zaczął też kopać, by nie tracić niepotrzebnie czasu na same pogaduszki. -A poza tym jest jedna sprawa, z którą się noszę... - Zaczął dość niepewnie, wbijając szpadel po raz kolejny w ziemię. Nie była to łatwa praca, ale zdecydowanie sprawiała mu przyjemność. -Myślę, czy by w końcu nie zdecydować się na zamieszkanie z Paco. - Wyrzucił w końcu z siebie, wraz z ziemią, która powoli zbierała się w kopczyk obok niego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Daj spokój, już mówiłem, że jesteś jak młodszy brat, prawda? Po prostu wpadaj w odwiedziny, gdy chcesz i gdy potrzebujesz. Nawet pokój znalazłby się dla ciebie w razie potrzeby - powiedział całkowicie szczerze, wykonując ręką lekkie machnięcie. Jego zdaniem Solberg nie musiał się przejmować czymś takim, jak przeszkadzanie im. Nie sądził, aby potraktowali tak jego obecność nawet, gdyby z nimi zamieszkał na jakiś czas. Nie w tym domu, gdzie mieli nie tylko wiele miejsca w środku, ale też na zewnątrz. Gdzie mieli wystarczająco wiele przestrzeni dla swoich pasji, dla swoich zwierząt i dla zbłąkanych dzieciaków, czy takich, jacy stali się ich bliskimi z upływem czasu. - Jakoś mnie nie dziwi, że brałeś udział w tej wyprawie. Pewnie połowa członków to byli nasi studenci - stwierdził, kręcąc głową z cieniem rozbawienia. - Możliwe, że to jakiś efekt przebywania między wróżkami? Zostaje czekać i obserwować czy ci minie, ale może spróbuj na jakiś czas odsunąć się od eliksirów - dodał jeszcze, zdejmując z nadgarstków bransoletki i schował je do kieszeni. Nie zdejmował jedynie obrączki i pierścienia Benulusa, ale im nic nie groziło w trakcie kopania w ziemi. - O czekaj, to wy już też o tym rozmawialiście? - zapytał z rozbawieniem w głosie, zaraz przeciągając dłonią po włosach. - Ostatnio poruszył Chris temat skrzata i też myślę, że to dobry pomysł z różnych względów. Mędrka nie będzie sama ze wszystkim na głowie, a kiedy wyjedziemy na wakacje, będzie mieć towarzystwo. Jednak muszę znaleźć odpowiedniego skrzata dla jej kompana, a nie chciałbym zabierać jej tam ze sobą… Jakkolwiek doceniam pomoc skrzatów, tak sklep z nimi… Boję się, że wejdę i wykupię wszystkie, albo zamiast jednego wezmę dwa - przyznał jeszcze i był pewien, że w jego słowach nie było niczego dziwnego. Sam nie wiedział, skąd mu się to brało, ale odkąd między nim a Chrisem wszystko układało się prawidłowo, zaczynał ściągać więcej magicznych stworzeń do domu. Nie tylko dlatego, że w jakiś pokręcony sposób uważał, że to będzie się podobało zielarzowi, ale też sam odnajdywał między nimi wiele spokoju. Zaśmiał się i mrugnął do chłopaka zaczepnie, kiedy ten obruszył się na odrobinę magii, jaką było przywołanie łopat. Cóż, efekt tego, że zapomniał zabrać je od razu ze sobą. Mogli jednak zaczynać pracę i choć Josh widział, jak Max skrzywił się, jak nagle coś go otrzepało, nie pytał. Był świadom, że czasem każdy miał rzeczy, o których nie chciał mówić, czy wspomnienia, do których nie chciał wracać i szanował to. Jednak nie potrafił po prostu nie pytać o to, co u niego, czy chciał o czymś porozmawiać. Za długo się znali i za dużo o sobie wiedzieli, żeby tak się stało. - Spokojnie, tu nie jestem profesorem, a Craine… Nawet ja za nim nie przepadam - powiedział, śmiejąc się pod nosem z historii o dojarce. Wszyscy o tym wiedzieli i trudno było nie śmiać się z profesora transmutacji po kątach, nawet jeśli mogło to grozić dodatkowym ogonem, czy czymś podobnym. Chciał nawet o tym wspomnieć, wbijając łopatę dalej w ziemię, powiększając stopniowo dziurę, kiedy jednak Max odezwał się, wyraźnie wskazując, że był temat, jaki jednak go w jakimś stopniu męczył. - Zamieszkać z Paco? To byłby poważny krok - powiedział prosto po tym, jak zagwizdał pod nosem. - Brzmisz jednak jakbyś się wahał. Rozumiem, że chciałbyś, bo jesteście już od dawna razem i wszystko zaczyna się prostować między wami, czy może nawet całkowicie się wyprostowało, tak? Co jednak sprawia, że nie jesteś pewien? - zapytał, spoglądając wprost na Ślizgona, nim wrócił do kopania w ziemi. Sam nie był pewien, czy to był dobry pomysł, choć jednocześnie był pewien, że ten krok byłby właściwy do rozwiązania wszystkich wątpliwości, jakie nimi targały.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zawsze czuł się ciepło, gdy słyszał te słowa od Walshów, ale nie mógł zaprzeczyć, że było w tym jakieś ziarnko poczucia winy. Ich relacja była dość bliska, ale zbudowana na ogromnym cierpieniu Maxa i wielu nieprzyjemnych rozmowach, które musieli przeprowadzić. Nigdy tego nie chciał, choć nie przeczył, że lubił mieć małżeństwo po swojej stronie. -Wiem, ale potrzebujecie też czasu dla siebie. Jako nauczyciele i terapeuci po godzinach, macie go zdecydowanie za mało. - Powiedział stanowczo. Doceniał wszystko, co dla niego robili, ale nie zamierzał wykorzystywać tego dla własnego widzimisię. -Dużo się nie mylisz. Wszyscy mieli już chyba dość tego pyłkowego zamieszania. A co lepsze, wyprawa miała poniekąd miejsce w Inverness. Nie ma to jak powrót do domu. - Zaśmiał się lekko, bo obydwoje wiedzieli, że to szkockie miasto wcale nie miało najlepszego wpływu na Maxa i nie wiązało się w większości z przyjemnymi dla niego wspomnieniami. Choć pewną radość dało mu to, że mógł wykazać się na tej wyprawie jedną z rozwiniętych w Inverness umiejętności, a to, że chodziło o zdolności kleptomańskie, nie było już wcale ważne. Zaraz też spojrzał na Josha jak na kompletnego idiotę, bo nie było opcji odstawienia eliksirów. Spożywania oczywiście zaprzestał, ale nawet warzenie przyprawiało go o problemy. -Tak, jak przyszedłem podziwiać jego ogród. Naprawdę pięknie się tu urządziliście. - Potwierdził, komplementując przy okazji włości Walshów. -W sumie to ja zapytałem, czy planujecie więcej pomocy. Chris się wtedy jeszcze zastanawiał, ale cieszę się, że podjęliście tę decyzję. - Przyznał zupełnie szczerze. Czuł, że tak będzie lepiej nie tylko dla profesorów, ale i samej Mędrki. Nie mogła dźwigać tylu obowiązków sama. -Czyli to prawda, że jesteś największym przygarniaczem w tym domu. - Rozweselił się na tę wzmiankę, by zaraz poważniej dodać, że dla niego samego kwestia sklepu z takimi istotami jest dość chora. U Solberga zawsze się coś działo i rzadko było to coś pozytywnego. Teraz jednak, poza eliksirowarskimi problemami, nie mógł powiedzieć, że sprawy mają się źle. Owszem, dźwigał na barkach wiele wątpliwości, ale nie były one tak poważne jak przyzwyczaił do tego Joshuę i jego męża. Poza tym, sam nie zauważył jeszcze, jak szybko powrócił do picia ogromnych ilości alkoholu. -Zdradź mi.... - Zaczął tajemniczo, wbijając po raz kolejny łopatę w ziemię. -Czy jest ktoś, kto go lubi? - Spojrzał na Josha z wielkim wyszczerzem. Szczerze wątpił, by usłyszał odpowiedź twierdzącą, ale może jednak jakieś cuda się na tej planecie jeszcze zdarzały. Uśmiech Maxa ocieplił się jednak szybko, gdy wyznał, co siedzi mu w głowie i jako reakcję usłyszał gwizd miotlarza. Po wielu burzach, które przeszli z Paco, miał wrażenie, że są nieco silniejsi i w końcu mogą cieszyć się swoimi uczuciami, choć w wyrażaniu ich wciąż nie byli idealni. -To nie do końca tak. - Zaczął, sprowadzając jednak Josha na ziemię. -Paco już dawno tego chciał i szczerze dość mocno nalegał, wielokrotnie. Nigdy nie byłem gotowy i odbierałem to jako próbę swego rodzaju kupienia mnie. Teraz jednak jest inaczej. Powrót na studia dorzucił mi zbyt wiele obowiązków. Za rzadko się widujemy i zaczyna mi go po prostu brakować, a tak moglibyśmy widywać się codziennie, chociażby wieczorami. Zanim zapytasz, czemu nie możemy zamieszkać obecnie razem w jego hotelu i sprawa wyszłaby na to samo, od razu Ci powiem, że tę opcję skreśliłem. Ten hotel sprawia, że nie czuję się dobrze. - Nakreślił sytuację, starając się jak najlepiej wyjaśnić powody swoich rozmyślań. -Ale przyznam, że już nie skaczemy sobie tak do gardeł jak wcześniej. Po tym, jak zaproponował mi małżeństwo dość mocno zwolniliśmy, w końcu i chyba dzięki temu mogłem na spokojnie sam dojrzeć do tej decyzji. Sam nie jestem pewien, czy w pełni jestem na to gotowy, ale chyba nie widzę już sensu i potrzeby, by dalej zwlekać. - Kopał i mówił, mówił i kopał, a dzięki temu dół dość sprawnie się pogłębiał, choć Max czuł coraz większe zmęczenie. Nie była to w żadnym stopniu łatwa praca, ale zaliczał ją do przyjemnych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Za to odpowiednio potrafimy go spożytkować, więc nie musisz się martwić. Nie zapraszalibyśmy, gdyby nie było to szczere – stwierdził jedynie Josh, wzruszając lekko ramionami na znak, że dla niego temat został zamknięty. Oczywiście, nie zaczęli relacji w sposób właściwy, ale nie było sensu udawać, że nie zbliżyli się do siebie w jakimś stopniu, że nie lubili spędzać ze sobą czasu i rozmawiać nawet o pierdołach. Wciąż z tyłu świadomości pozostawały obawy, czy na pewno wszystko było w porządku. Niewiele później skrzywił się na wzmiankę o rodzinnym mieście Maxa, ale grymas ten nie trwał długo, szczególnie kiedy zobaczył wyraz twarzy Solberga na jego sugestię, żeby trzymał się z dala od eliksirów. Śmiech miotlarza potoczył się po okolicy, zwabiając w ich stronę kaczki dziwaczki, które przydreptały przez mostek i weszły za nimi na pastwisko. - Wiesz, w końcu jest to wymarzony dom, mamy możliwość go odpowiednio przygotować i znaleźliśmy po długich poszukiwaniach odpowiedni teren… A jak wszystko już mamy, to możemy się rozwijać… Kiedyś pokażę ci mój gabinet, gdy nie będziemy babrać się w ziemi – dodał jeszcze, a duma w jego głosie była wręcz namacalna. Zaraz też zgodził się, że sklepy ze skrzatami były nietypowe, ale wiedział, że byłoby trudno inaczej zorganizować coś, co odpowiadałoby istotom oraz czarodziejom. Wiedział, że dla wielu skrzaty były jak pegazy – były stworzeniami użytkowymi, choć były naprawdę inteligentne i komunikatywne. A skoro konie kupowano w menażeriach, to skrzaty… Aż wzdrygnął się na samą myśl, że musi iść do tego miejsca, ale zaraz odsunął myśli o tym na bok. Będzie martwił się później i rozpieszczał nowego skrzata. Wzruszył wymownie ramionami, kiedy Max zapytał o Pattona. Nie zamierzał zdradzać tajemnic kadry, choć w tym przypadku nie wiedział wiele. Byli z pewnością tacy, którzy lubili wicedyrektora, ale nie był pewien, którzy to, więc nie chciał rozsiewać plotek. Tym bardziej, gdy kolejny temat był o wiele ciekawszy i cóż, ważniejszy. Nie był pewien, czy powinien cieszyć się, czy być jednak ostrożnym. Jednak nawet on zauważył, że z Paco poczynili spore postępy i wyglądało na to, że w końcu zaczęło się między nimi odpowiednio układać. - Zmiana perspektywy pomaga w podjęciu podobnych decyzji i powiem ci, że nawet nie proponowałbym mieszkania w hotelu. Z różnych powodów, ale przede wszystkim, czym innym jest wspólne mieszkanie, a mieszkanie wspólnie w miejscu pracy drugiego – zauważył, kręcąc lekko głową, zatrzymując się na moment, żeby napić się, nim wrócił do kopania dołu, zaraz nieruchomiejąc. – On ci się oświadczył? – zapytał z wyraźnym zdziwieniem, zaraz wspierając się o łopatę, kiedy w pełnym szoku wpatrywał się w trawę, myśląc nad tym, co też strzeliło Moralesowi do głowy. Podejrzewał, że mężczyzna chciał pokazać, że zależy mu na Maxie, ale wybrał jeden z gorszych momentów, skoro mieli wcześniej stale emocjonalną kolejkę górską. W końcu Josh prychnął i uśmiechnął się szeroko, ciepło, wracając do kopania. - Bardzo dobrze. Decyzję podjąłeś sam, bez nacisków, a dzięki wspólnemu mieszkaniu z pewnością więcej się o sobie dowiecie i no… Będzie inaczej, ale mam nadzieję, że i dla was to inaczej będzie oznaczać lepiej – powiedział szczerze, odkrywając, że zdecydowanie cieszyła go postawa Maxa do całej sytuacji. - To gdzie i kiedy zaczniecie?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skinął tylko głową, bo nie tylko wiedział, że kłótnie z Walshami nie mają sens i kończą się różnie, ale też cieszył się, że wciąż jest tu mile widziany. Mimo wszystko nie planował zawracać im zbyt często dupy. Przebywając na co dzień z bandą dzieciaków, które ciągle coś od nich chciały, potrzebowali też czasu i przestrzeni dla siebie. Śmiech Josha był zaraźliwy, a Max zaraz rozproszył się na chwilę, witając się z kaczkami dziwaczkami. Te zwierzęta go fascynowały, czego nie mógł powiedzieć o innych magicznych istotach. Kolejny powód, dla którego lubił odwiedzać Josha i jego męża. -Jeśli próbujesz mnie wkręcić w poprawianie wypocin jakiś nieogarniętych drugoklasistów, to zapomnij. Wystarczy, że swoje muszę czasami czytać. - Zadeklarował radośnie, by zaraz jednak potwierdzić, że chętnie zobaczy, jak Josh urządził swój gabinet. Kto jak kto, ale Solberg dobrze wiedział, że odpowiednie miejsce do pracy było naprawdę ważne. Mimo, że pracował w wielu surowych warunkach, tak jedna wygodna laboratorium w piwnicy "Luxa", wiele zmieniała i dodawała radości, której przy eliksirowarstwie dwudziestolatek szukał. Po raz kolejny machnął łopatą, nie zapominając o pracy. Rozmowa kleiła się naprawdę dobrze i chłopak śmiał się więcej, niż to sobie początkowo wyobrażał. Milczenie Josha upewniło go w tym, że znienawidzony profesor transmutacji nie ma też lekko z resztą kadry. Max żałował tylko, że nie usłyszał więcej, ale już jego w tym głowa, żeby jakoś te ploteczki zdobyć. To musiał być dopiero skarb, a nie kamienie, na które raz po raz się natykał, kopiąc dziury pod quidditchowe bramki. -Ja już nie wiem ile perspektyw miałem na tę relację, ale ta wydaje się w końcu najbardziej spokojna. - Nie rezygnował z żartobliwego tonu, by po chwili na sekundę zamrzeć, gdy Josh zdziwiony zapytał o kwestię oświadczyn. No tak, Max nie chwalił się tym na lewo i prawo, bo nie poszły one tak, jak Salazar sobie założył i sprawiły, że chłopak bardzo poważnie zaczął się zastanawiać, czy związek z Paco ma w ogóle sens i kiedykolwiek stanie się na tyle poważny, bo chłopak zgodził się stanąć z nim przed ołtarzem. -Uwierz mi, że spodziewałem się po nim wszystkiego, ale nie tego. - Odpowiedział w końcu, a uśmiech wrócił na twarz Solberga. -Nie martw się, odmówiłem. To nie był dobry pomysł ani dla niego, ani dla mnie, ale mam wrażenie, że dzięki temu jesteśmy tylko silniejsi. Paco wie, że nie odmówiłem, by go zranić i chyba moje argumenty trafiły tam, gdzie powinny. - Wyjaśnił sytuację, żeby przypadkiem Josh nie myślał, że powinien szykować się na wesele. Obydwoje tutaj wiedzieli, że byłaby to bardzo niekorzystna dla ślizgona decyzja. -Też na to liczę. Paco już przegląda rynek i szuka czegoś odpowiedniego. Ja też, ale mam na to zdecydowanie mniej czasu niż on. - Prychnął rozbawiony, po raz ostatni machając łopatą, którą zaraz odrzucił i wyciągnął się z dołu, który kopał. -Myślę, że można posadzać już słupki. - Zawyrokował, po czym zdał sobie sprawę, ile pytań ma do tego przedsięwzięcia. -Ty, w ogóle, skąd je wziąłeś? Jest jakiś sklep do tego, czy siedziałeś po nocach i spawałeś złom? - Przyglądał się Joshowi, jakby ten miał zaraz oznajmić, że w nocy przyszły krasnoludki i po prostu podrzuciły mu tę kupę żelastwa do salonu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh zapewnił Maxa, że nie planował dawać mu do oceniania czy poprawiania żadnych prac domowych. Mimo wszystko, choć nie zawsze były to prace górnych lotów, dobrze się przy nich bawił i tak naprawdę nie oddałby mu niczego takiego. Za dużo miał przy tym zabawy, aby oddawać w ręce kogoś innego, nawet jeśli była to osoba, której właściwie ufał. Wrócili do pracy, nie przerywając rozmowy, będąc umówieni na kolejne zwiedzanie domu. Śmiech niósł się po pustym jeszcze pastwisku, które liczył że wkrótce będzie mieć swoich mieszkańców. W międzyczasie Josh dostrzegł Wrzos, jak przemykała ukradkiem, pewnie polując na coś, albo zwyczajnie patrolując ich teren. Wszystko było zwyczajnie takie, jak powinno być. Być może niektórzy wskazaliby na kilka brakujących elementów ich sielanki, ale nie on. Dla niego było dokładnie tak, jak powinno i liczył na to, że kiedyś także Solberg znajdzie odpowiednie dla siebie miejsce, w którym będzie mógł być właśnie tak spokojny. Josh życzył to każdemu ze swoich wychowanków, ale nie był pewien, na ile może tak naprawdę dopytywać ich o to. Dlatego cieszył się, że Solberg sam do nich przychodził, choć jednocześnie nie spodziewał się takich rewelacji. Zaręczyny. - Cóż, to jest nas dwóch z tych, co się nie spodziewali - odpowiedział szczerze Josh, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust, nie do końca wiedząc, jak powinien do tego podejść. Musiałby skłamać, gdyby miał powiedzieć, że nie martwił się w ogóle o Solberga, ale też wierzył, że Paco oświadczając się, wiedział, co robi. Wiedział, czego chciał i próbował to pokazać, choć… Wyraźnie nie był w tym dobry i wybrał raczej kiepski moment. - Wiesz, jestem z ciebie dumny - powiedział w końcu całkowicie szczerze, kiedy Max wyjaśnił, że odmówił. To była naprawdę dobra decyzja w ich położeniu, choć nie przekreślała niczego. Pokazywała, że Solberg zdołał dojrzeć, zdołał inaczej spoglądać na siebie, na innych i był pewien, czego chciał. Josh uśmiechał się do niego lekko, a jego ciemne spojrzenie ocieplała prawdziwa duma. W końcu jednak przestali kopać odpowiednie dziury pod słupki i mogli chwilę odpocząć, zanim będą musieli przejść do umieszczania słupków w ziemi. - Wciąż mam znajomości w branży - odpowiedział ze śmiechem, samemu także wyciągając się z dołka, aby usiąść na trawie obok i sięgnąć po przyniesione przez Mędrkę napoje. - Słupki są ze starego boiska treningowego Katapult. Robili renowację i udało mi się przekonać ich, że zamiast odświeżać stare słupki zaklęciami, mogliby po prostu kupić sobie nowe, a starymi ja się zajmę. Wmówiłem, że to dla trenowania okolicznych dzieciaków. Gdybyś jednak chciał kupić, to pewnie w miotlarskich udałoby się je zamówić, ale nie wiem, ile musiałbyś za to zapłacić. Mnie wyszło to jedynie datek na rzecz drużyny, a że wciąż czuję się jej członkiem… - wyjaśnił swoją odpowiedź, uśmiechając się przy tym szeroko. Słupki rzeczywiście nie były najnowsze, co można było dostrzec po przyjrzeniu się im uważnie, ale zdecydowanie na warunki domowe jeszcze się nadawały i miotlarz był przekonany, że jeszcze długo będzie mógł z nich korzystać.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Odetchnął z ulgą. Nie potrzebował kolejnych papierów, nad którymi musiałby siedzieć. Nie to, żeby uważał, że Josh serio poprosi go kiedyś do pomocy w swoich obowiązkach nauczyciela. Dla Maxa było jasne, że na dydaktyka nadaje się mniej więcej tak samo jak gówno na obiad. Kwestia odpowiedniego miejsca była dla Solberga bardzo kłopotliwa. Nie wiedział do końca, co to znaczy mieć swoje miejsce na ziemi. Owszem, dostał wiele miłości u Stacey i Nicka, tak samo u rodziny w Hiszpanii czy w domach przyjaciół, nie mówiąc już o tym, co czuł w "Luxie". Jednak żadnego z tych miejsc nie mógł w pełni nazwać domem. Nie był pewien, czy wie co to oznacza, jakie właściwie jest to uczucie. Wszędzie czuł się jak u siebie, jednocześnie mając wrażenie, że nigdzie nie pasuje. Takie już były konsekwencje niektórych wydarzeń z przeszłości i dopóki nie pojawił się Paco i jego obsesja na punkcie wspólnego zamieszkania, chłopak nawet o tym nie myślał. Teraz jednak sprawy przybrały nieco inny obrót i wciąż jeszcze próbował odnaleźć się w tej sytuacji. Podobnie jak odnalazł się w końcu w kwestii zaręczyn. Nie traktował tego kompletnie olewczo, ale za bardzo zależało mu na Moralesie, żeby te zaręczyny zaakceptować. Zrozumiał gest, wiedział dobrze, co za nim szło i nie zamierzał tego ignorować. Po prostu był świadomy, że w tym momencie małżeństwo mogłoby doszczętnie zniszczyć tę relację, która wtedy i tak była mocno niepewna. -Dzięki. - Zakłopotał się nieco, bo nieczęsto słyszał takie słowa w temacie swoich życiowych decyzji. W ogóle nie był przyzwyczajony do podobnych stwierdzeń w swoim kierunku, a często jeśli je słyszał, to nie potrafił ich zaakceptować, nie wierząc w samego siebie. Skupił się więc na historii słupków do quidditcha. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się, skąd ludzie je brali. Dla Maxa wyrastały chyba z trawy razem z boiskiem, czy coś, więc historia Josha naprawdę go zainteresowała. -Czyli trochę pamiątka? - Zauważył powiązanie przedmiotów z historią Walsha. -Cóż, dobre dojścia do czegokolwiek to zawsze plus. Myślę, że dla nich też zawsze będziesz częścią drużyny. - Środowisko sportowe było dość specyficzne, a znał też Josha na tyle, że spodziewał się jednak, że utrzymuje kontakt z byłymi współgraczami. Nawet jak nie ze wszystkimi i codziennie. Max też nawilżył sobie gardło napojem, bo się zdyszał jak lokomotywa przy tym całym kopaniu. -Myślę, że powinieneś pomyśleć o podobnych zajęciach na szlaban dla wyjątkowo upierdliwych. - Uśmiechnął się, nawiązując do wysiłku, jaki trzeba było włożyć w osadzenie słupków w ziemi. Szczególnie bez pomocy magii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh miał świadomość, że jego słowa niekoniecznie trafiały na podatny grunt, ale wiedział, że Max ich potrzebował. Nie mógł po prostu udawać, że nie był z niego dumny, nie mówić o tym, nie próbować przekazać Solbergowi, że naprawdę zaczął podejmować dobre decyzje. Cieszyło to miotlarza, obserwowanie zmian, jakie zachodziły w Maxie na przełomie dwóch lat. Wciąż miał w sobie żal, że nie zainteresował się nim wcześniej, że nie dostrzegł szybciej, że naprawdę potrzebował pomocy, rozmowy z kimś, kto go zrozumie. Josh był pewien, że ten żal tak naprawdę zostanie z nim na zawsze, jako jedna z wielu mniejszych czy większych porażek, na których się uczył. Jednak nie był to dzień, kiedy mieli poruszać sprawy związane z wiarą w siebie i swoje działania, w rozwój wewnętrzny. Tego dnia mieli wyżyć się siłowo i dobrze bawić, więc z zadowoleniem opowiadał historię zdobytych słupków. - Właściwie tak, ale nie mam ochoty zmieniać ich kolorów na barwy Katapult, czy Hufflepuffu. Chyba że będzie to konieczne z uwagi na zwierzęta, jakie chcę, żeby tutaj miały pastwisko - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Zaraz też zaśmiał się cicho, przesuwając dłonią po karku. Nie był pewien, jak miał podchodzić do tego, o czym Max wspomniał - że zawsze będzie częścią drużyny dla Katapult. - Właściwie… Sam nie wiem. Dla reszty, z którymi grałem pewnie tak. Dla byłego trenera, który teraz pomaga im z doskoku też, ale dla reszty… Nie wiem. Tak samo w Australii, choć ich trenowałem, nie wiem na ile będę dla nich częścią drużyny, ale fakt, mam z niektórymi ciągle kontakt i stąd słupki u mnie - odpowiedział, wzruszając w końcu ramionami, po czym dopił herbatę i odstawił szklankę daleko na bok. - Wyjątkowo upierdliwych odsyłam do Chrisa, który daje im wiele wykopek, także spokojnie. Zadbamy o waszą kondycję fizyczną - zapewnił jeszcze, po czym podniósł się z ziemi, aby tym razem sięgnąć po różdżkę i zabezpieczyć słupki, żeby nic się z nimi nie stało, aby nic ich z ziemi nie wyrwało, Wiedział, że mugole mieli na to inne sposoby, ale nie chciał w tej chwili czytać o cemencie, czy betonie i próbować zastosować coś podobnego u siebie. Skoro mógł użyć magii do takich celów, robił to. - Chodź, pokażę ci mój gabinet, który jeszcze nie jest wykończony, ale jestem z niego dumny… No, chyba że wolisz sprawdzić stabilność słupków - dodał jeszcze, kiedy wszystko zostało zakończone, dając chłopakowi możliwość wyboru.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Josh doskonale wiedział, że taki wysiłek trafi do Maxa. Chłopak nie bał się pracy, a szczególnie tej ciężkiej, więc to na niej się skupiał, pogaduszki uważając za miły dodatek. Tak samo, jak przyniesione przez skrzata napoje, czy kręcące się nieopodal zwierzęta. -No nie przesadzajmy. Nie trzeba całe życie chodzić w żółci na cześć swojego starego domu, czy coś. I tak przecież będziesz wiedział, jaką te słupki mają historię. - Zauważył, bo ani trochę nie spodziewał się, że Josh zamieni pół domu w borsuczo-katapultową norę. Wtedy to chyba on pierwszy raz przeprowadziłby jemu jakąś interwencję w obawie, że mężczyzna postradał rozum. Chyba, że Chris by go oczywiście uprzedził, bo gdyby zielarz się na taki remont zgodził, to Max miałby niełatwe zadanie przemówić do łba im obu, a Merlin mu świadkiem, że najlepszy w tym nie był. -Z tego co widzę, sportowe drużyny są o wiele bardziej sentymentalne i zżyte niż to wygląda. Myślę, że Ci, którzy mieli okazję z Tobą pracować, raczej tak prędko się nie odwrócą. Ale to tylko moje przypuszczenia, wiesz że nie byłem nigdy w środku i raczej nie planuję zmieniać nagle kariery. - Mógł się mylić, jak w każdej kwestii, oczywiście. Cieszył się mimo to, że bez względu na prawdę, mogli spędzić razem ten dzień i trochę popracować. To zawsze była miła odmiana od szkolnego otoczenia i względnie formalnych rozmów, które musieli prowadzić na lekcjach. Przynajmniej jak na standardy Maxa były one ograniczające. Tutaj, nie musiał się pilnować pod żadnym względem, a jeśli to robił, to tylko dlatego, że chciał i szanował Walshów. -Na was to zawsze można liczyć. Profesorowie na medal. - Wyszczerzył się, nie bojąc się nutki ironii, bo zarówno Joshua, jak i jego mąż, dobrze wiedzieli, co Max sądził o ich lekcjach i karach. To, że nie były mu zawsze w smak nie znaczyło, że na większość z tych szlabanów w swojej karierze nie zasłużył. -Zróbmy przerwę. Wytrzymałość możemy sprawdzić później. - Zgodził się na wycieczkę po gabinecie, nawilżając jeszcze gardło, po czym chwycił bluzę, podniósł rzuconą gdzieś wcześniej różdżkę i ruszył za Joshuą, zostawiając chwilowo pastwisko za plecami.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Powoli przygotowywał się do lekcji miotlarstwa przed świętami. To zawsze był czas, gdy uczniowie myśleli o powrocie do domu, o prezentach i czasie wolnym od zajęć, więc nie chciał wymyślać czegoś, co próbowałoby przyciągnąć ich skupienie. Chciał coś, co byłoby zabawą, która jednocześnie wyciągnęłaby z nich to, czego potrzebował, aby wzmocnić ciała dzieciaków, zaszczepić radość z ćwiczeń i zwyczajnie, aby mogli się śmiać. Z tego powodu przez cały poranek rozmawiał z Mędrką i Świergotką w kuchni, tłumaczył im, czym był kisiel i jak wiele go potrzebował. Co prawda najwięcej czasu minęło na tłumaczeniu różnicy między puddingiem a kisielem, ale ostatecznie udało się i trzymał w dłoniach miseczkę pełną słodkiego, ciepłego, wiśniowego przysmaku. Kolor tym bardziej mu odpowiadał do tego, co chciał zrobić, więc bez ociągania się, pobiegł jedynie do Chrisa, żeby pocałować go przelotnie i oznajmić, że spędzi kilka kolejnych godzin na pastwisku. Przegonił mleczuchy nieco dalej, za stojące na środku pastwiska pętle do quidditcha, po czym wciąż trzymając w jednej dłoni miskę z kisielem, zaczął przy pomocy zaklęć tworzyć pole do treningu. Zrobił podłogę, wzniósł na półtorametra ścianki, po czym przywołał do siebie ponownie skrzatki. - Potrzebuję, żebyście napełniły ten teren kisielem. Ma być ciepły, ale nie gorący, może być nieco bardziej płynny, niż ten, który mi zrobiłyście wcześniej - prosił, a widząc, że skrzatki patrzą na niego, jak na wariata westchnął. - Ten kisiel ma udawać lawę…Wiecie… Dzieciaki będą się wspinać, a ta niby lawa będzie wybuchać, obryzgując ich, utrudniając wykonywanie ćwiczeń - mówił, podjadając przy okazji kisiel, aż w końcu zaczął tworzyć przeszkody - jako pierwszą tworząc równię pochyłą, na którą należałoby się wspiąć. Tłuamczył przy tym skrzatkom, że kisiel uniemożliwiałby pokonanie tej przeszkody bez większych problemów i na tym mu zależało. Kiedy w końcu zaczęły zapełniać przygotowaną przez Josha przestrzeń kisielem, ten zdjął pospiesznie buty i koszulkę, gotów do testowania swojego pomysłu, zaczerpniętego z mugolskiej zabawy, o której przypomniał mu niedawno Keith.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wiedział, że jego mąż miał szalone pomysły. Wiedział, że Josh, jeśli już sobie coś zaplanował, nie umiał siedzieć w miejscu, szedł wiecznie przed siebie, musiał przynajmniej przekonać się, czy to, co przyszło mu do głowy, miało sens. Dlatego też teraz był pewien, że starszy mężczyzna znowu da się porwać swojemu natchnieniu, to zaś mogło zaprowadzić go nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Co prawda zielarz nie sądził, żeby Josh miał wpakować się w jakieś kłopoty, ale mimo wszystko wolał mieć go na oku, toteż przez pewien czas stał przy oknie ich sypialni, próbując zorientować się, co ten zamierzał, ale ostatecznie wyszedł na dwór, dochodząc do wniosku, że albo ma przewidzenia, albo jego mąż ostatecznie oszalał, co było równie prawdopodobne. Nic nie wskazywało na to, żeby ten robił coś w pełni sensownego, ale biorąc pod uwagę jego brokatowe piłki i inne niestworzone historie, Chris mógł zakładać, że właśnie znajdują się w procesie twórczym czegoś większego, czegoś poważnego, czegoś, o czym nie dało się zupełnie zapomnieć. Po drodze zaparzył jeszcze zioła, nie pytając skrzatek o to, co się działo, chociaż obie sprawiały wrażenie niesamowicie zaaferowanych, a później spokojnie skierował się ku pastwisku, kątem oka obserwując zwierzęta, które przemieszczały się z miejsca w miejsce, zajęte swoimi sprawami. Były wyraźnie zadowolone z życia i to Chrisowi w pełni wystarczyło, jednak nie wiedział, czy mógł coś podobnego powiedzieć o swoim mężu. Wszystko wskazywało na to, że ten zwyczajnie dał się porwać bliżej nieokreślonemu szaleństwu, jakiego nic nie było w stanie powstrzymać i być może należało pomyśleć o wezwaniu uzdrowiciela, nim gorączka, jaka opanowała najwyraźniej Josha, jeszcze się pogłębi. Zielarz zatrzymał się w pewnej odległości od pastwiska, ostatecznie wspierając się o płot, przyglądając się temu, co właściwie się tam działo, próbując zrozumieć, co Josh chciał osiągnąć. Obserwowanie tego z boku, kiedy coś na kształt toru przeszkód nie było w pełni gotowe, było nieco dziwne, bo zielarz zupełnie nie umiał się połapać w tym, co się tutaj działo, nie widział również niczego sensownego w przygotowywanych w kuchni smakołykach, chyba że jego mąż zamierzał grać w qudditcha przy pomocy piniat. To było oczywiście jakieś rozwiązanie i może nie byłoby nawet takie głupie, ale Chris nabierał coraz większego przekonania, że chodzi tutaj o coś zupełnie innego, o coś, czego nie był w stanie uchwycić. Na pewno jednak umiał uchwycić widok, który mu się podobał. Chociaż jednocześnie zachowanie Josha powodowało, że uśmiechał się pod nosem z niedowierzaniem, spokojnie pijąc zioła z kubka, który obejmował obiema dłońmi, zadowolony z tego, że miał na sobie gruby sweter, w którym mógł się cały skryć, ciesząc się tymi ostatnimi promieniami jesiennego słońca, jakie miało wkrótce zniknąć. Cieszył się również tym, co widział, nawet jeśli bardziej go to bawiło, niż w pełni radowało.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh nie od razu zauważył, że mąż dołączył do niego i pojawiających się co jakiś czas skrzatek. Testował w pojedynkę wznoszone kolejne przeszkody czy to równię pochyłą, czy równoważnię, ale wiedział, że to za mało. Potrzebował mioteł, kafli, potrzebował zmienić ten tor w quidditchowy plac zabaw. W końcu zatrzymał się, patrząc na to, co miał, ostatecznie wzywając do siebie zaklęciem swój kieszonkowy zestaw do gry, a także Nimbusa. Dopiero wtedy zorientował się, że nie był sam na pastwisku. - Kit, zechciej mi pomóc - powiedział, zeskakując z ruchomej równoważni i podbiegł do murku, zatrzymując się przed mężem, uśmiechając się do niego zaczepnie. - Mógłbyś powielić dla mnie kafla i z kilku patyków zrobić małe miotły? Nie muszą latać, o to już się postaram, ale wiesz, że z transmutacją mi nie po drodze - poprosił, sięgając po kubek Chrisa, zamierzając podpić mu ziół. Był zgrzany po rozgrzewce, jaką sobie zapewnił w trakcie tworzenia podstaw toru, ale i tak czuł chłód. Nie była to właściwa pora, żeby biegać w samych spodniach po dworze, jednak nie przejmował się tym. Zawsze mógł sięgnąć po eliksiry pieprzowe, a teraz szykował sobie naprawdę ciekawy plac zabaw i choć jeszcze nie wyglądało to odpowiednio, był przekonany, że dzieciaki będą zadowolone. Kiedy Nimbus wraz z niewielkim pudełkiem przyleciały do niego po wezwaniu zaklęciem, wyjął kafla, żeby zademonstrować, co chciał stworzyć. Złapał piłkę w dwie ręce i uniósł nad głowę, patrząc po chwili na Chrisa. - Chcę kilka kafli… powiedzmy, że cztery? Żeby musieli w powietrzu złapać za nie, uwiesić się na nich i przechodzić dalej… A do tego będą mieć utrudnienie w postaci lawy, znaczy kiśłu - tłumaczył, dając po chwili piłkę Chrisowi, zaraz zaklęciem przywołując swoją koszulkę, gdy podmuch wiatru wywołał nieprzyjemny dreszcz. - Słyszałeś o zabawie podłoga to lawa? Podobno mają teraz takie show, gdzie ludzie wchodzą drużynami do pomieszczeń wypełnionych niby lawą, przez którą wszystko jest śliskie i muszą przejść przez przeszkody. Pomyślałem, że zrobię dzieciakom taki tor, a Mędrka i Świergotka przygotowują teraz kisiel… Ale muszę to wpierw przetestować, a skoro ma to być na lekcję, to potrzebuję trochę mioteł, trochę piłek… Pomożesz? - mówił dalej z niekłamanym entuzjazmem, uśmiechając się szeroko.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie próbował zwrócić na siebie jego uwagi, nie starał się przerywać tego, co Josh robił, chociaż musiał przyznać, że jednocześnie był niesamowicie rozbawiony, bo jednak nie spodziewał się takiego bałaganu na podwórku. Było dokładnie tak, jak sądził i jego mąż faktycznie wymyślił sobie nowe zajęcie, wymyślił coś, co najpewniej chciał przenieść na ich uczniów, robiąc przy tej okazji całkiem niezłe zamieszanie. Można było na to wszystko pokręcić głową, można było uznać, że to jakieś skończone szaleństwo i dokładnie Chris to robił, chociaż jednocześnie się nie wtrącał. Zaczął już jakiś czas temu dostrzegać, że w niektórych swoich osądach był niesprawiedliwy, dostrzegł, że nie może być niesamowicie łagodny dla ich studentów, tym bardziej że w życiu mogło spotkać ich o wiele więcej nieprzyjemności, niż to, co czasami musieli robić na lekcjach. Najważniejsze było dla niego to, by wszystkim zapewnić odpowiednie bezpieczeństwo, by strzec ich życia, nawet jeśli sami nie do końca o nie dbali, pchając się Merlin raczy wiedzieć dokąd i właściwie po co. - Złodziej – mruknął zielarz, kiedy Josh odebrał od niego kubek, ale wiedział, że picie mu się przyda, skoro biegał tutaj jak szaleniec, nie wiadomo po co właściwie, rozbierając się, jakby był środek lata. Domyślał się, że za chwilę będzie musiał rzucać na niego zaklęcia lecznicze, żeby postawić go na nogi, bo inaczej sobie nie poradzą z jego narastającym katarem. Starszy mężczyzna mógł dostrzec naganę, jaka czaiła się w spojrzeniu zielarza, ale ten schylił się, żeby zebrać z ziemi kilka patyków, jakie przy pomocy odpowiednich zaklęć zaczął przekształcać zgodnie ze swoją wolą. Wydłużył je, nieznacznie wygładził, dodał im witki, później zaś powielił i zaczął powiększać, by faktycznie miały rozmiar miotły. Nie sprawiało mu to problemów, być może dlatego, że transmutacja była również sztuką, a on ze sztuką był doskonale obeznany, siedząc w niej o wiele głębiej, niż przyznawał. Rozejrzał się zaraz w poszukiwaniu piłek i uchylił się, gdy te do nich przybyły w pudle, razem z miotłą Josha, która z jakiegoś powodu niemalże uderzyła go w głowę, zupełnie, jakby była zazdrosna. - Mają na tych kaflach jeździć jak na taśmie? – zapytał, spełniając prośbę Josha i powielił kafel, spoglądając na niego, jakby miał wrażenie, że patrzy na zbitego psiaka, który naprawdę potrzebował pomocy. Zerknął następnie w stronę kawałków kisielu, jakby to było całkiem normalne, po czym zagryzł wargę, spoglądając ponownie na męża. – Podłoga to lawa? A jak w niej utkną, to, co, mają ją zjeść? Przyniesiesz im też wielkie łyżki do wiosłowania? – zapytał, śmiejąc się cicho, bo nie mógł się przed tym powstrzymać, mając wrażenie, że Josh tak naprawdę sam chciał się dobrze bawić, ale nie było w tym znowu nic dziwnego. On sam również tak planował lekcje, by coś z nich wynosić, a teraz na przykład zanosiło się na to, że razem z Gwen będą z rozbawieniem obserwować zmagania uczniów, którzy będą musieli nauczyć się nieco zasad przetrwania, jeśli chcieli faktycznie osiągnąć jakiś sukces, a nie tylko miotać się pośród książek, jakie, jak łatwo się domyślić, nie wyjaśniały wszystkiego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Kiedy testował tor przeszkód, było mu gorąco, a do tego dochodziła niechęć przed zniszczeniem wszystkiego kisielem. Jednak teraz, stojąc przy Chrisie i rozmawiając o tym, co chciał zrobić, musiał się ubrać. Zachowywał się przy tym, jakby nie imały się go żadne choroby, choć obaj wiedzieli, że skończy pod kocami i kołdrą z eliksirem pieprzowym i gorącą zupą, ale był naprawdę w tej chwili szczęśliwy. Bawił się, jakby był małym chłopcem i liczył na to, że dzieciakom będzie coś podobnego odpowiadało. - Świergotko, mógłbym cię poprosić o kawę w jednym z tych samonagrzewających się kubków? Bo ktoś tu narzeka, że mu zioła kradnę - poprosił skrzatkę, kiedy pojawiła się z kolejną porcją słodkiego kleiku. Skrzatka dygnęła, sprawiając, że Josh miał ochotę powiedzieć jej - kolejny raz - że nie musi tego robić i może nawet kazać mu czekać, jeśli jest zajęta. Widział jednak jej uśmiech i błysk w oczach, które nie pojawiały się u każdego skrzata i starał się wierzyć, że tak właściwie było jej u nich dobrze. W międzyczasie, czekając na swoją kawę i przywołując kolejne potrzebne przedmioty, obserwował, jak Chris tworzy dla niego miotły. Zamierzał zaczarować część, aby latały w kółko po dwie, albo trzy, żeby tworzyły swego rodzaju karuzele. Miał w głowie cały obraz tego, jak miał wyglądać tor przeszkód i teraz potrzebował tylko rekwizytów, które cudownie tworzył jego mąż. - Przepraszam za nią - powiedział, widząc, że Nimbus niemal uderzył go w głowę i spojrzał karcąco na miotłę. Nie wiedział, czy te naprawdę mogły tak się zachowywać, ale, prawdę mówiąc, zawsze był zdania, że są jak konie, wyczuwają emocje, więc dlaczego miałyby nie reagować zazdrością? Choć z drugiej strony, to były tylko przedmioty, prawda? - Nie, nie, nie jak na taśmie - powiedział, po czym zaklęciami zawiesił trzy kafle w pewnym oddaleniu od siebie na wysokości dwóch i pół metra nad ziemią. - Mają skoczyć, łapiąc się pierwszego - zaczął tłumaczyć, wykonując to, co mówił. - A później rozbujać się i rzucić w stronę kolejnego - dodał, przeskakując tak na drugi kafel, a po chwili na trzeci. Uśmiechnął się szeroko do Chrisa, zeskakując na ziemię i podszedł do niego, aby przysiąść bokiem na murku. - Z tych mioteł chcę zrobić niby karuzele. Będą musieli skoczyć, wspiąć się na miotłę, stanąć na niej i złapać kolejnej, która będzie wyżej, żeby przedostać się dalej. A wszystko to przy wybuchającej kiślowej lawie, która będzie bryzgać i ich i część przeszkód, przez co będzie im trudniej pokonać cały tor przeszkód. Dla młodszych i mniej wysportowanych przewiduję oczyszczenie przeszkód i może zmniejszenie odległości, ale chcę, żeby trochę z siebie wykrzesali energii przed objadaniem się pierniczkami, a co do kiślu… - powiedział, na koniec przekrzywiając głowę, nim zlustrował powoli Chrisa. - Na pewno wiem co my możemy zrobić korzystając z niego… Ale co do dzieciaków, to jak wpadną do środka to tracą niby życie, tak jakby wpadli do lawy. Nie przewiduję jedzenia czegoś, w czym wyląduje dziesiątka dzieciaków w spoconych dresach - zaśmiał się lekko, po czym rzucił zaklęcia na miotły, zmuszając dwie do kręcenia się na wysokości dwóch metrów, a dwie kolejne dwa metry nad nimi. Zataczały powoli koło - te niższe kręciły się w prawo, a dwie wyższe w lewo. Niższe kręciły się wolniej, ale nie uważał tego za błąd. Zaraz zszedł z murku i spróbował podciągnąć się na miotłę, aby na niej usiąść i spróbować wstać. - Dobra, to będzie też test dla błędnika. Zdecydowanie zajęcia będą musiały być o poranku, zanim się objedzą - zaśmiał się, próbując wstać na miotle. Nie była typową do quidditcha i wyczuwał to, ale leciała stabilnie, dzięki czemu po chwili stał na niej i wystarczyło tylko wybić się w odpowiednim momencie, aby złapać się miotły wyżej.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Bo ktoś pomyślał o tym, żeby nie marznąć w środku listopada – powiedział spokojnie, spoglądając na Świergotkę, do której się uśmiechnął, jakby chciał jej powiedzieć, że doskonale wiedział, jak niepoważnie zachowywał się w tej chwili Josh, ale niewiele mógł na to po prostu poradzić. – Spodziewam się, że jutro będziesz musiał poinformować Wang, że masz katar do pasa i chyba nic z wykładów na temat historii gier miotlarskich na świecie – dodał, przekrzywiając lekko głowę, sprawiając wrażenie, jakby chciał mu powiedzieć, że on nie zamierzał go leczyć, o ile nie zostanie o to odpowiednio ładnie poproszony. Było to z jego strony oczywiste droczenie się, bo nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości, że gdyby tylko było trzeba, bez wahania zacząłby podawać mężowi wszystkie potrzebne eliksiry i sięgnął po znane zaklęcia, żeby zbić jego gorączkę i zwyczajnie zapanować nad jego stanem. Wiedział, że był do tego zdolny, ostatecznie to, czego się kiedyś uczył, nie zostało przez niego zapomniane, więc zdawał sobie sprawę z tego, jak powinien działać. Wolał po to nie sięgać, a na szczęście obaj byli dość mocno zahartowani, jednak to, co w tej chwili robił Josh, naprawdę było balansowaniem na cienkiej granicy pomiędzy zabawą a głupotą i zapewne sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Chyba mnie nie lubi – stwierdził prosto, spoglądając przelotnie na nimbusa, nie wiedząc, po co był teraz potrzebny, ale nie zamierzał dyskutować z pomysłami męża, po chwili zakładając ręce na piersi, kiedy zobaczył, co ten właściwie wyprawia, przypominając mu ze spokojem, że wśród jego uczniów znajdowały się również jednostki, które nie miały dwóch metrów bez kapelusza i zapewne będzie im zdecydowanie trudno doskoczyć do tych kafli. Śmiał się przy tej okazji cicho, bo obserwowanie Josha, który rzucał się po całej okolicy, jak jakiś rezus, było co najmniej zabawne, choć jednocześnie zastanawiało Chrisa, skąd ten brał aż tyle siły i zapału do działania. Czasami naprawdę przerażał go, kiedy tak bez ostrzeżenia brał się za jakieś działania, potem pakując się w sam środek mrowiska, z czego trudno było go wyciągnąć. - O, tak? Co my możemy z niego zrobić, okłady na twój obity tyłek? – zapytał niewinnie, upijając łyk ziół, doskonale wiedząc, co ten miał na myśli, ale miał nadzieję, że nie musiał mu przypominać o tym, jak większość słodyczy była lepka i dlaczego to nie było doskonałe rozwiązanie. Mogli się tym przepychać, co było zabawne i pociągające, ale sądził, że obaj doskonale wiedzieli, dlaczego lepiej nie było się w to pchać. – Tylko uważaj na żartownisiów pokroju Irytka, bo spodziewam się, że ten twój kisiel magicznie znajdzie się na obiedzie – stwierdził, spoglądając w stronę nieba, jakby zupełnie nie wiedział, skąd mógłby przyjść mu do głowy taki pomysł. Ostatecznie był jednak Gryfonem i lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, do czego ci byli zdolni, jakie szaleństwa chodziły po ich niespokojnych głowach i co mogliby wymyślić, żeby zabłysnąć. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do męża, obserwując to, co ten wyprawiał, kręcąc przy okazji głową, odnosząc wrażenie, że ten postanowił stworzyć jakiś zabójczy tor przeszkód. - Ja już bym umarł. Obawiam się, że zostałem pochowany głęboko w lawie i zostały ci tylko moje spopielone kości – powiedział, nim przekrzywił głowę, wystawiając język, zupełnie, jakby faktycznie oddał ducha, chociaż nie próbował nawet pchać się na pastwisko, odnosząc wrażenie, że to nie było miejsce dla niego. Mógł pływać i biegać, trzymając dobrą kondycję, ale to całe skakanie, wspinanie się i trzymanie na latające w kółko miotle nie wyglądało jak coś, czemu byłby w stanie podołać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh zaśmiał się cicho i mrugnął do skrzatki, która zdawała się rozluźniać po pierwszym szoku, gdy poprosił ją o kawę. Wiedział, że jeszcze trochę czasu potrzebowali, aby naprawdę w pełni się rozluźniła, ale cieszył się, że zdążyła już zrozumieć, jak żyło się z nimi, że mogła czuć się swobodnie. Jak wolny skrzat, choć jednocześnie wiedział, że złamaliby jej serduszko, gdyby ją uwolnili, była im oddana, co widział w ilości robótek, które pojawiały się wszędzie i w każdej formie. Dlatego po prostu uśmiechnął się do niej szeroko i wiedział, że za moment dostanie swoją ulubioną kawę okraszoną uśmiechem istotki. Sam mógł się więc skupić na swoim mężu i jego docinkach. - Nawet nie wiesz, jak chciałbym zostać w łóżku jutro, ale obawiam się, że potrzebowałbym kogoś do opieki, bo przecież i Mędrka i Świergotka mają swoje sprawy, więc nie tylko nie byłoby mojego wykładu, ale też twojego grzebania w doniczkach - zauważył, wzdychając ciężko, jednak marny był z niego aktor w takich chwilach. Dlatego niemal od razu roześmiał się, kręcąc głową, jasno dając do zrozumienia, że nie zamierzał zostawać w domu. - Błyskawica też nie lubiła nikogo… Ale będę składał zamówienie u Brandonów na miotłę. Mimo wszystko ta jest… Za mała na mnie - zauważył, spoglądając krytycznie na Nimbusa. Ciekawe co będzie, gdy przyjdzie z nową miotłą… Czy Nimbus nie będzie chciał z nim latać? A może zacznie latać za Chrisem, oczekując, że on na niego wsiądzie? Nie były to jednak zmartwienia na tę chwilę. Teraz próbował stworzyć coś dla dzieciaków (czyli dla siebie przede wszystkim). - Wiem, że nie ma tylu wysokich, ale nie przetestuję toru, jeśli zrobię dla ich wzrostu… Myślę, że po prostu będę musiał odległości dostosowywać… Rzuci się właściwe zaklęcia i tor będzie się dopasowywał do wzrostu uczestnika. Wtedy i taki Solberg, czy Swansea będą mieć wyzwanie i ta młoda Mitchelson też sobie poradzi. Wiem też, że ich zdolności są różne, więc podzielę zajęcia na część dla słabszych i silniejszych, jak ostatnio - odpowiedział Chrisowi, kontynuując swoją wspinaczkę. Widział już, że miotły musiałyby kręcić się wolniej dla słabszych, a nieco szybciej dla osób bardziej zaawansowanych, wysportowanych. - Kit… A może jednak sprawdzisz, jak chodzi się po równoważni? - powiedział, siadając na jednej z mioteł, na które się wspinał i spojrzał na męża z szerokim uśmiechem. Miał coraz większą ochotę na wciągnięcie go an pastwisko, prosto do przygotowanego toru, który już miał należytą ilość kisielu. Nie było go na tyle, żeby naprawdę ktokolwiek mógł w nim utonąć, ale dość, żeby konieczne było oczyszczanie się z lepkiej mazi, która po rzuceniu właściwych zaklęć wrzała i wybuchała co jakąś chwilę w losowych częściach toru. Domyślał się, że będzie musiał jakoś zabezpieczyć teren, tak przed Irytkiem jak i przed pogodą. Nie chciał, aby coś podobnego dzieciaki musiały robić w deszczu, czy śniegu. Zaraz też uśmiechnął się szeroko i dość szybko zaczął opuszczać się na ziemie, aby w końcu na nowo pojawić się przy Chrisie z szerokim uśmiechem, który nie zwiastował niczego spokojnego. Świergotka pojawiła się obok nich z kawą i swetrem dla niego, za który od razu podziękował i ubrał, po czym zapewnił skrzatkę, że nie potrzebował już więcej kisielu. - Idziemy - zarządził, gdy tylko poprawił granatowy sweter z gwiazdozbiorem Oriona i teleportował się na drugą stronę murku, żeby złapać mocno męża i teleportować się wraz z nim w sam środek toru przeszkód, lądując w środku słodkiej mazi. - Zapraszam do zabawy… odpuszczę miotły i kafle, mamy równoważnię, równię pochyłą i konieczność przeskoczenia z jednej skrzynki na drugą… Możesz też spróbować mnie utopić, ale nie pozwolę ci stąd tak szybko wyjść - zapowiedział, wciąż obejmując mocno Chrisa, po czym pocałował go krótko, zaczepnie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris uniósł lekko brew na uwagę dotyczącą grzebania w doniczkach, jakby chciał powiedzieć Joshowi, żeby uważał, chociaż wiedział doskonale, że sam również zaczepiał go w sprawie jego pracy. Nie chciał jednak, żeby obaj przekroczyli gdzieś granice dobrego smaku, w jakiś sposób umniejszając temu, co robił ten drugi, więc jedynie wzruszył lekko ramionami, stwierdzając, że najwyżej z samego rana nafaszeruje go eliksirami, przykryje kołdrą i wybierze się do zamku, żeby grzebać w doniczkach. Był pewien, że Vicario sama poradziłaby sobie ze szkolnym bałaganem, gdyby tylko nie mógł stawić się na miejscu, ale również wolał tego zwyczajnie nie sprawdzać, nie do końca lubiąc na niej polegać. Wolał właściwie tego nie robić, nie widząc w tym zbyt wielkiego sensu, bardziej koncentrując się na własnej pracy i zadaniach, a nie szukając wsparcia w innych nauczycielach. - Mam nadzieję, że nie zamierzasz ścigać się na niej z dzieciakami po północy, żeby sprawdzić, czy jesteś w stanie za nimi nadążyć - powiedział jedynie, doskonale wiedząc, do czego byli zdolni ich podopieczni, jak również, do czego zdolny był jego mąż, który czasami, jak się zdawało, nie umiał usiedzieć na miejscu. - Jeszcze zgubiliby cię w okolicach Zakazanego Lasu i musiałbym poprosić centaury o pomoc, jaką kiedyś mi obiecały - dodał, kręcąc przy tej okazji głową, domyślając się, że i tak nie powstrzyma go przed podobnymi wybrykami, jakie zapewne zostałyby przez Josha skwitowane śmiechem i zapewnieniem, że tak naprawdę zamierzał pilnować dzieciaków, bo będąc z nimi, mógł w każdej chwili zapanować nad ich szaleństwem, czy innymi pomysłami, jakie ocierały się o myśli samobójcze. Pokiwał spokojnie głową, kiedy Josh zaczął mówić o tym, jak zamierza poprowadzić ten cały tor przeszkód, mając pewność, że większość uczniów i studentów będzie bawiła się całkiem dobrze, choć spodziewał się, że Nora i Noreen będą miały ręce pełne roboty. Upadki z wysokości były bowiem w tym wypadku całkiem możliwe, by nie powiedzieć, że były tak naprawdę wpisane w tę lekcję, zwyczajnie się w niej znajdowały i zwyczajnie nie dało się o nich zapomnieć. Tak samo, jak i o tym, że Josh, jeśli się na coś uparł, to potrafił po to sięgnąć, a teraz najwyraźniej zamarzyły mu się zapasy w słodkiej mazi, jaka wybuchała nieoczekiwanie obok nich. Chris z trudem utrzymał kubek, ale większość ziół zwyczajnie się wylała, zaś on westchnął ciężko, spoglądając na męża spod przymkniętych powiek. - Chyba chcesz, żebym przez najbliższy tydzień nie mógł nawet wstać z łóżka. I zamierzasz doprowadzić do tego tak brutalnie, jak to tylko możliwe - skwitował spokojnie, chociaż można było odnieść wrażenie, że w tonie jego głosu pojawiło się rozczarowanie. Zupełnie, jakby zakładał, że jednak starszy mężczyzna ma lepsze pomysły na to, jak zatrzymać go w sypialni, ciekawsze, niż zmuszanie go do skakania po lewitujących w powietrzu piłkach, czego pewnie byłby w stanie dokonać, ale nie znajdowało się to nawet blisko tego, co z pewnością uznałby za w pełni przyjemne. Wolał, zdecydowanie, obserwować Josha, kiedy ten wspinał się, podciągał i robił wszystko, by nie zastać się na starość. Widoki miał wtedy co najmniej ciekawe.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nigdy nie lekceważył pracy swojego męża i miał świadomość, że nawet coś, co nazwał grzebaniem w doniczkach, było ważne. Wiedział, że bez znajomości zielarstwa, bez umiejętnego dbania o rośliny, nikt nie byłby w stanie wykonać poprawnych eliksirów, a z tym nie byłoby właściwego leczenia. Jednak czasem nie był w stanie powstrzymać się przed podobną odpowiedzią na zaczepki Chrisa. Dlatego widząc jego uniesioną brew, jedynie uśmiechnął się ciepło, chcąc w ten sposób zapewnić go, że nie próbował umniejszać jego pracy. Niewiele później zaśmiał się cicho, kręcąc głową, gdy tylko Chris wyraził swoje obawy co do powodu chęci posiadania nowej miotły. - Nie miałem zamiaru z nikim się ścigać, ale skoro już o tym wspominasz… - odpowiedział, mrugając zaraz do niego zaczepnie, nim spoważniał. - Długo nie chciałem zamawiać miotły, uznając, że skoro nie latam już zawodowo, nie potrzebuję czegoś wygodniejszego. Tyle że wciąż są lekcje, na których potrzebuję skorzystać ze swojej miotły, albo chociażby mecze. No i uznałem, że tak właściwie nie muszę mieć specjalnej okazji, żeby mieć miotłę dostosowaną do mnie i wizualnie, jeśli się uda, no i jakościowo. Odpowiednio długą i stabilną - przyznał, uśmiechając się lekko. Trochę czasu potrzebował, aby przekonać samego siebie, że po prostu mógł sobie zamówić miotłę. Z dużym prawdopodobieństwem chodziło po prostu o to, że wciąż w niektórych sprawach mierzył się ze zwątpieniem, jakie potrafiło pojawić się nagle, zupełnie nieoczekiwanie. Jednak już od dłuższego czasu radził sobie z nim sam, jak teraz i z lekkim uśmiechem witał kolejne wyzwania. Tak jak to, żeby naprawdę wrzucić Chrisa do kisielu, żeby urządzić sobie z nim lekkie zapasy, czy wyścigi przez tor przeszkód. Chciał zabawić się z nim w inny niż zwykle sposób, choć wiedział, że nie mógł robić niczego wbrew mężowi. Dlatego uważnie mimo wszystko obserwował go, gdy wylądowali pomiędzy wybuchającą mazią. - Podoba mi się taka wizja… - powiedział cicho, uśmiechając się zaczepnie. - Pomogę ci się po wszystkim rozciągnąć i rozgrzać - dodał, delikatnie chwytając za kubek z ziołami Chrisa, chcąc wyjąć go z jego dłoni i odstawić na stojącą najbliżej skrzynkę. - Nie daj się namawiać, w zamian pomogę ci przy przygotowaniach do kolejnych zajęć - poprosił cicho, nachylając się do męża, trącając nosem jego nos. W tym momencie wpadł na pomysł, że pociągnie Chrisa za sobą w stronę równoważni, i nawet wykonał taki ruch, ale w tym samym czasie tuż za nim znów kisiel uderzył w górę, sprawiając, że Josh zachwiał się, po czym poleciał w tył ze śmiechem. - Będzie dostatecznie ślisko - zauważył, wspierając się na rękach za plecami, patrząc w górę na Chrisa, wyraźnie zamierzając pociągnąć go do siebie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Tylko pamiętaj, że później będziesz musiał wytłumaczyć się Wang - stwierdził, jakby to miała być najgorsze rzecz na świecie, domyślając się, że gdyby Josh tylko mógł, gdyby został zaproszony do czegoś podobnego, z pewnością by z tego skorzystał. Ostatecznie lubił spędzać czas z dzieciakami i nigdy nie był szczególnie poważny, oczywiście poza chwilami, kiedy naprawdę wszystko musieli złożyć w całość, kiedy nic nie było tak banalnie proste, by mogli to zignorować i zwyczajnie zająć się śmiechem. Teraz jednak ich życie wyglądało inaczej i w większej mierze składało się ze spokoju, z zaczepek, ze spędzania razem czasu, ich finanse były na dostatecznym poziomie, nie mieli najmniejszego problemu z utrzymaniem domu, robili to, co kochali, a na dokładkę ich rodzina zdawała się ostatecznie szczęśliwa i pogodzona. Wiele również wskazywało na to, że te święta spędzą w wielkim gronie właśnie tutaj, w Nieśmiałkowie, zapominając o wszystkich problemach i troskach, dzieląc się tradycjami, prezentami i różnego rodzaju obietnicami. - Wygląda na to, że ukradłeś mi pomysł na prezent świąteczny - stwierdził, robiąc przy okazji nieco smutną minę, ale zaraz uśmiechnął się łagodnie, zadowolony z tego, że Josh najwyraźniej zamierzał w końcu faktycznie zacząć spełniać marzenia, nawet jeśli wydawały się nieco dziwne, a może zwyczajnie dziecinne. Bo taka opcja również istniała, chociaż znowu, zielarz tak ich nie postrzegał. Inna sprawa, że skoro Josha było stać na coś podobnego, to nie należało go w ogóle zatrzymywać, nie należało bronić mu tego, co chciał osiągnąć, bo to nie prowadziło do niczego dobrego. A i miotła nie była szaleństwem, czymś niepoprawnym, czy czymś, na co powinni szczególnie uważać, tym bardziej że uczył miotlarstwa, brał udział we wszystkich meczach, a przynajmniej w większości z nich i zapewne chciał się odpowiednio prezentować. - Podoba ci się wizja zamęczenia mnie na śmierć? - zapytał, patrząc na niego z niedowierzaniem, jakby chciał go zapytać, czy aby na pewno był poważny. Wiedział, że Josh zapewne miał na myśli coś zdecydowanie mało przyzwoitego, ale tym razem rozmawiali o kwestiach związanych z jego szalonym torem przeszkód, a nie czymś innym, przynajmniej jego zdaniem, toteż zabrzmiał, jakby mimo wszystko był nieco urażony takim, a nie innym postawieniem sprawy. - Musiałbyś porządnie zacząć wkuwać różnice między konkretnymi owocami i korzeniami, a później wstać przed świtem, zabrać ze sobą koszyk i inne narzędzia, jakie byłyby bardzo użyteczne w środku ciemnego lasu - wyjaśnił w kontekście kolejnych zajęć, nie zdradzając mu jednak nic więcej, pozwalając na to, by pozostało to w strefie niedopowiedzenia, w strefie ciemności, jaka mimo wszystko była czasami całkiem miła. I zapewne właśnie z tego powodu z uśmiechem obserwował Josha, który w tak spektakularny sposób nie poradził sobie z własnym torem przeszkód. Wiedział, co ten zamierzał zrobić i nie zamierzał mu na to pozwolić, czekając na jego ruch, mając szansę umknąć mu sprzed nosa, zgodnie z własną wolą. Pytaniem pozostawało jedynie, który z nich wtedy jako pierwszy wyląduje w tej słodkiej brei, jaka bez dwóch zdań przyklei się do nich tak ściśle, że będzie trudno ją z siebie zmyć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you