Miód powoli ściekał z dziobka, odcedzając się od wosku plastra miodu. Sully co jakiś czas obserwował, jak słoik napełnia się jedną lepką kroplą. Czekając, robił szczegółowe notatki na temat partii, i w razie potrzeby wymieniał słoik. Starał się wyratować ile mógł z tego, co zostało ze zniszczeń uli w trzech drzewach.
Sully umieścił płaską pokrywkę na miejscu i przykręcił metalową opaskę do słoika, szczelnie go zamykając.
Lubił robić miód.
Było to powolne i metodyczne. To była prawdziwa sztuka. Sztuka dbania o pszczoły. Istnienie w symbiozie ze swoimi pszczołami, a co za tym idzie, z naturą.
I było cicho.
Sully uwielbiał ciszę.
Poza niskim szumem brzęczących owadów, w jego procesie produkcji miodu nie było zbyt wiele hałasu. Nawet podczas zgniatania plastra miodu było to tylko zgrzytanie. A gdy miód kapał do słoika, żaden inny dźwięk nie przeszywał powietrza.
Miód był gęsty. Bogaty, złocistożółty kolor w niczym nie przypominał mu jego poprzedniego życia. Zawsze był pszczelarzem, w głębi, coś mu podpowiadało jego ścieżkę, został pszczelarzem. Innym niż się spodziewano, ale pszczelarzem.
Sully wyrwał się z zamyślenia, gdy spostrzegł postać zbliżającą się do niego krokiem pełnym wigoru. Zatrzymał się w swoim nerwowym drepraniu w tę i we wtę. Zmrużył oczy w jasnym świetle słońca.
Jej sylwetka była jasna w naturalnym oświetleniu, a ona zwolniła kroku, niemal z wahaniem, po chwili zrozumiał, że szukała czegoś w kieszeniach płaszcza, potem ponownie kroczyła pewnie ku furtce, wkrótce potem stała już przed nim. Skinął głową na pytanie.
- Dziękuję za przybycie, - przywitał się Sully, przyjmując jej wyciągniętą dłoń. Uścisk miała równie pewny jak się mu prezentowała. Nawet, jeśli nieco go onieśmielała siłą swej prezencji był szczerze wdzięczny, że w ogóle zdecydowała się poświęcić mu czas na tę jego... niedogodność. Skinął znowu głową, świadom, jak musiało to wygladać. Był nieco zbity z tropu od samego ranka, wydarzenie, choć z pozoru drobnostkowe, dotknęło go dogłębnie. Gdyby nie zasugerowała mu kolejnego kroku z pewnością staliby tam jeszcze przez kilka minut w niekomfortowej ciszy.
Wskazał niewielką linię drzew przed nimi, - W tę stronę, proszę, - powiedział. Zdążył już ochłonąć, ale nie był ostoją spokoju. Czytała z niego zapewne jak z otwartej księgi, ale nie mogła wyczytać z jego postawy wszystkiego.
- Niewielu zdaje sobie z tego sprawę - zaczął, gdy ruszyli w stronę linii drzew -, ale te pszczoły nie są zbyt podobne do tych w świecie mugoli, mają oczywiście kilka cech wspólnych... jednak budują one środowisko, w którym wiele istot może współistnieć. To relacja obopólnych korzyści. Ze względu na to, proces przywrócenia jest znacznie bardziej złożony. Wszystkie istoty w tej koegzystencji płacą dziś cenę za to zniszczenie...
W końcu widok był na wyciągnięcie ręki. Same drzewa były starsze niż on sam. Być może były tu pięćdziesiąt lat temu. Nie znał poprzedniego właściciela.
- Każdego ranka, około 7, przychodzę tutaj, prosta rutyna, którą polubiłem. Naprawdę cicho jest tylko w sezonie zimowym. Cóż, to właśnie znalazłem. Nic więcej.
O tej porze roku na ich gałęziach zaczynały formować się owoce, obciążając je, ale nigdy się nie łamały. Po to właśnie stworzyła je natura. Pszczoły uformowały swoje ule na całym drzewie, aż po same liście, a owoce ich pracy zwisały z gałęzi innych drzew, wszystkich oprócz trzech. Powietrze wypełniał delikatny szum.
Trzy pozostałe obiekty jego troski stały z przodu i na środku, z połamanymi dolnymi gałęziami. To, co wcześniej na nich było, spadło na ziemię. Ziemia wchłonęła słodkie płyny jak gąbka, pozostawiając liście, jabłka, podeptany wosk i i jego cenną zawartość, która wcale nie była miodem. Wokół wciąż unosił się dość nieprzyjemny zapach, jakby potwierdzający stres, jaki przeżyły te owady.
Wydał z siebie westchnienie.
- Ktoś połamał gałęzie. Nie dotykałem niczego z ziemi. Pomyślałem, że może nie powinienem. Drzewom nic się nie stanie. Odbudowa populacji to inna kwestia. Wymaga czasu.
To temat na inną dyskusję. W ulu jest tylko jedna płodna pszczoła, nawet jeśli wiele innych przeżyje, nie ma możliwości, by prosperowały i rozwijały się bez tej jednej... Dziwnym było dowiedzieć się, że to na liścach, spędzają najwięcej czasu. Cóż, teraz są tutaj, gdzieś wśród odłamanych gałęzi.
Odwrócił się od tego widoku, stając teraz twarzą w twarz z Isolde.
- Prawdopodobnie nie ma tu zbyt wiele do pracy, ale czy kiedykolwiek jest? Nie jestem pewien.
Wiedział, że jest spora szansa, że nie będzie w stanie mu pomóc. Wszystko co tu było to zniszczenia. Być może żadnych wskazówek, które mieli nadzieję znaleźć lecz nie było nic złego w spróbowaniu, prawda?