Osoby: Patricia Brandon, @Benjamin Auster Miejsce rozgrywki: redakcja Proroka Codzienniego (Londyn) Rok rozgrywki: czerwiec 2023 Okoliczności: dwójka spotyka się przypadkiem po kilku miesiącach od ich ostatniej, bardzo burzliwej konfrontacji, dotyczącej ich zawiłej relacji
Nie potrafiła już dłużej udawać, jak bardzo brakuje jej gry na boisku, dlatego początkiem czerwca złożyła rezygnację ze stanowiska nauczycielki miotlarstwa, po to aby wrócić do zawodowego sportu. Była w trakcie rozmów odnoście kontraktu z Harpiami z Holyheade i z tego powodu nie posiadała się z radości. Ulepszone formuły eliksirów działały już na tyle dobrze - a wręcz doskonale! - że ryzyko uaktywnienia jej klątwy w czasie meczu czy treningu było bliskie zeru. Panowała nad nią, tak jak zawsze o tym marzyła. Teraz mogła wrócić do tego co kochała całym sercem. To była prawdziwa miłość, która jej nigdy nie zrani. Tamtego ranka zaparkowała swój używany motor pod redakcją magicznej gazety, by po chwili spojrzeć na budynek i ruszyć w kierunku wejścia. Zastrzegła sobie, podczas wywiadu, który przeprowadziła niejaka Roberta Daniels, że dopóki nie zaakceptuje tekstu rozmowy, na temat jej powrotu do sportu, nie pójdzie on do druku. Nie pozwoli, aby powtórzyła się sytuacja sprzed kilku miesięcy, kiedy wyszedł artykuł szkalujący jej imię oraz imię jej rodziny. Chciała mieć kontrolę przynajmniej nad sporą częścią tego co wychodzi w mediach na jej temat. Wspinając się po kolejnych stopniach, przypomniała sobie jak wiele kwestii zostało poruszonych tamtego dnia, w rozmowie z Robertą. Kwestii, które nie powinny obchodzić żadnego fana Quidditcha - jej spraw osobistych. To za wiele dla niej, powinna trzymać rękę na pulsie, aby już nigdy nikt nie mieszał się w jej prywatę. Dlatego właśnie tam była. Stanęła przy recepcji i witając się krótko ze starszą czarownicą za ladą, oznajmiła z kim była umówiona. I dopiero, kiedy ta zaczęła przeglądać magiczny notes prawdopodobnie z umówionymi spotkaniami, Pats podniosła wzrok na jedną ze ścian, gdzie wisiały magiczne fotografie pracowników całej redakcji. Jej wzrok padł na charakterystyczny uśmiech z uroczymi dołeczkami oraz nonszalanckim spojrzeniem, jakim obdarzał ją w tej chwili sam Benjamin Auster. Tego człowieka na szczęście nie widziała już dobre kilka miesięcy. Na szczęście, bo zdążyła zapomnieć jak bardzo nieprzyjemne było ich ostatnie spotkanie, podczas którego stanęło na tym, że najlepiej będzie, kiedy już nigdy się nie zobaczą. Później, tylko przelotnie widziała go, raz może dwa... Ale to nic w porównaniu z tym jej mocnym postanowieniem - nie zbliży się do niego bardziej niż na odległość kilku kroków. Najlepiej, gdyby już nigdy nie mieli okazji do rozmowy. Tym bardziej sam na sam, w cztery oczy. Może to pozwoliłoby jej raz na zawsze odciąć się od niego. Bo tego jej było trzeba, tak było zdrowiej. No i Auster tego chciał. To czemu ciągle miała poczucie, że ta sprawa nie jest do końca zamknięta? Czemu nie mogła do końca dać sobie spokoju i żyć tak jakby Ben nie żył dla niej? Miała tylko nadzieję, że tutaj się na niego nie natknie. Merlinie, proszę. - pomyślała, zaciskając lekko szczękę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Błądził po redakcji z kubkiem kawy w ręku. To nic, że była dziesiąta rano - piersiówka w jego kieszeni była już do połowy pusta. Czy Auster postrzegał świat pesymistycznie? Być może. Rozmyte spojrzenie nie potrafiło patrzeć filozoficznie na szklanki i postrzegać je jako w połowie pełne. Od tych dwóch godzin, które spędził od rana przy biurku udało mu się dokończyć wczorajszy felieton i rozpocząć nowy. Pisanie szło opornie i jak po grudzie, ale to u niego była ostatnio normalka. Im więcej pił, tym więcej umykało mu słów. A on przecież powinien być ich mistrzem, umieć nimi żonglować niczym cyrkuśnik, za którego miał go świat. Obraził się na samego siebie i zszedł na dół z tym cholernym kubkiem kawy, chcąc zapalić przed redakcją, bo patio akurat było w remoncie. Nie spodziewał się, że recepcji natknie się na Pats. Spojrzał na nią jak na ducha, z trudem utrzymując kubek w dłoniach. Nie widzieli się od… świętego Patryka? Może nie, ale gdy się dużo pije to się mało pamięta. Zatrzymał się u stóp schodów - musiał wyglądać bardzo głupio. Z papierosem wetkniętym w usta i naczyniem, z którego gorąca kawa nieomal lała się na jego buty. Nie sposób powiedzieć, co go podkusiło, aby do niej podejść. Powinien ją minąć i wyjść na ulice, by już po kilkunastu sekundach ukoić zszargane nerwy nikotynowym dymem. Ale Auster nigdy nie był zbyt mądry, toteż nie minęło parę chwil, a on już się przy niej znalazł. Odstawił kubek na recepcyjny blat, schował szluga do papierośnicy. Spojrzał na nią z uwagą i rzucił krótkie. - Patricia? Co ty tutaj robisz? - Chyba nie przyszłaś do mnie, po tym co… Ugrzęzło mu gardle, bo był w szoku. W całej swojej bezczelności rzeczywiście spodziewał się, że cel jej wizyty to jego skromna osoba. Nie wiedział jak się zachować, bo ostatnia wymiana ich zmian była… niezwykle burzliwa.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Dlaczego wcześniej nie przyszło jej do głowy to, że pojawiając się w redakcji Proroka, może trafić na Austera? Przecież to oczywiste, prawdopodobnie dalej tu pracował. Jednak Brandonównie przez te kilka tygodni udało się skutecznie zająć się czymś innym i nie myśleć o tym jak została przez niego potraktowana. Pochłonięta swoimi obowiązkami w szkole, tylko czasami czuła lekkie zagubienie, kiedy mijała gdzieś na korytarzu młodziutką nauczycielkę wróżbiarstwa, z którą ostatni raz widziała Bena na święcie Św. Patryka. Ale teraz skupiła się na powrocie do kariery, odbudowaniu swojej twarzy medialnej, dobrego imienia i przede wszystkim powrocie do formy sportowej. To dla niej było najważniejsze i dlatego chyba w tamtej chwili weszła "do jaskini lwa" jak gdyby nigdy nic, nie przejmując się, że go spotka. Ale właśnie tak się stało. Kiedy recepcjonistka zaczęła kierować ją pod odpowiedni gabinet, już chciała odwrócić głowę w tamtym kierunku, kiedy usłyszała za swoim ramieniem znajomy głos. Kurwa mać - zaklęła w duchu niemal machinalnie, widząc zmęczoną przepiciem twarz młodego redaktora. Nie było jeszcze południa, a on wyglądał jakby już zaliczył jakąś dobrą imprezę i miał nadzieję na następną. Próbowała w jakiś sposób zapanować nad mimiką swojej twarzy, jednak nic z tego nie wyszło. Zniesmaczona, myślą, że ktoś taki jak Auster potrafi się jeszcze do niej odezwać po tym wszystkim... Jeszcze w takim stanie - to niemożliwe, że jego współpracownicy tego nie widzą. - Nie powinno Cię to obchodzić. - odbąknęła niedbale, po czym chcąc go szybko wyminąć, zawinęła poły czarnej, skórzanej kurtki i ruszyła w kierunku schodów, by odnaleźć gabinet Daniels. Jednak po zrobieniu kilku kroków, odwróciła się, jakby coś jej się przypomniało. - I cuchniesz wódą, Auster. Ogarnij się, bo Cię czuć na kilometr. - dołożyła mu, nie mogąc się powstrzymać przed tą docinką, specjalnie jeszcze w holu, gdzie zarówno starsza czarownica w recepcji, jak i kilku przechodzących dziennikarzy, mogło bez problemu to usłyszeć. A niech ma. Niech się w końcu zacznie wstydzić za siebie. Albo niech go wezmą na dywanik, może wtedy weźmie się w garść.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Domyślał się, że może go nienawidzić. Doskonale ją w tym rozumiał, bo w pełni podzielał przecież jej uczucia. Ostatnio z trudem patrzył w swoje odbicie w lustrze, prawie nie rozpoznając zmęczonych oczu, które na niego patrzyły. Mimo to, to jak na niego spojrzała całkowicie go zmroziło. W jej tęczówkach widać było czystą, pierwotną nienawiść, a także obrzydzenie. Przynajmniej tak mu się właśnie wydawało. Przełknął nerwowo ślinę, bo nagle w gardle zrobiło mu się tak strasznie sucho. Na jego twarzy nie błąkał się cień uśmiechu, a jedynie zmieszanie. - Ty zawsze będziesz mnie obchodzić - umknęło mu, zanim zdążył się opamiętać. Chrząknął, spoglądając na recepcjonistkę, która chyba po raz pierwszy w życiu była naocznym świadkiem tego, że Benjaminowi Austerowi na kimś jednak może zależeć. Dał się wyminąć, bo wpadł jak śliwka w kompot. Sama jej obecność przywoływała na myśl tyle wspomnień, doznań, zapachów i miejsc. Patrzył jak odchodzi, myśląc mimochodem, że po prostu woli się już poddać. Że to będzie nic nie znaczące spotkanie, które tylko namiesza mu w głowie, że miną się po tej krótkiej wymianie zdań i nic z tego nie wyniknie. Ale nie, postanowiła go zaatakować. Poczuł jak złość odbiera mu rozsądek. Pal licho kawę, zostawił ją na recepcyjnym blacie i pokonał dzielący ich dystans w kilka sekund. Złapał ją brutalnie za ramię, zaciągnął po schodach do góry i wszedł do pierwszego lepszego wolnego pokoju. Dobrze wiedział, że Parks jest teraz na urlopie. Zatrzasnął za sobą drzwi i dopiero wtedy na nią spojrzał. Ewidentnie nie panował nad swoimi emocjami, bo zazwyczaj nie zachowywał się tak gwałtownie. Nie podszedł do niej nawet na krok, ale stanął pomiędzy nią a wyjściem z pomieszczenia, jasno dając znak, że dopóki nie porozmawiają ona nigdzie nie pójdzie. - Kurwa, nie przy ludziach, Pats. Dlaczego ty musisz taka być? - zapytał, ignorując ten cichy głos w głowie, który podpowiadał mu, że każdy przecież wie, że chleje. Ale dopóki pojawiał się w redakcji na czas i oddawał teksty zgodnie z terminem, szef i współpracownicy byli mu w stanie wiele wybaczyć. Jednego jednak mieć u nich nie mógł. Nie był w stanie zapracować sobie na ich szacunek. Westchnął, oparł rękę o klamkę. Patrzył na nią, na jej oczy, zastanawiając się co tak właściwie chce teraz powiedzieć. Przepraszam było słowem, które dominowało w szalonym kalejdoskopie myśli. Ale na to brakowało mu odwagi. - Jak się trzymasz? - zapytał z troską. - Jak szkoła, jak quidditch?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Ty zawsze będziesz mnie obchodzić. Nie rozumiała dlaczego to powiedział. Przecież dobrze pamiętała słowa, które wypowiedział w swoim mieszkaniu, kiedy widzieli się po raz ostatni. Miała zniknąć z jego życia - jasno się wyraził. Nie był wtedy nawalony, był świadomy tego co mówi, a więc powinien brać odpowiedzialność za swoje słowa. Tak. A nie teraz zaczepiać ją i znów mącić jej w głowie. Jedyne czym interesował się Benjamin Auster to on sam i jego zachcianki. Alkohol, seks i zabawa. Trzy wiodące prym w jego życiu przyjemności. Zawsze tak było i od kilkunastu lat nic się nie zmieniło. Nie chciała tego słuchać, nie chciała dłużej na niego patrzeć. Dlatego posyłając mu jedynie spojrzenie pełne politowania, odwróciła się na pięcie, z zamiarem załatwienia swoich spraw. I może gdyby w tamtej chwili nie zdecydowała się z powrotem na niego spojrzeć i wyrzucić mu to co mu wyrzuciła... Może wtedy byłaby szansa na to, że przy kolejnym spotkaniu będą zachowywać się jak obcy wobec siebie. Jednak nie. Nie była w stanie powstrzymać swojej natury i musiała - po prostu musiała - pokazać mu, jak bardzo z nią zadarł. Tak, to był prawdziwy atak z jej strony. Chciała by w końcu prawda została wypowiedziana na głos. Był zwykłym pijaczyną i imprezowiczem. Nie zależnie od tego czy wypełniał swoje obowiązki w pracy czy nie, zawsze istniało ryzyko, że kiedyś da dupy. Przy takim trybie życia i takim wyczerpaniem i wyniszczeniem organizmu, do jakiego się doprowadził, nigdy nie był tak dobrym dziennikarzem, jakim mógłby być, gdyby nie pił. A on zwyczajnie doprowadzał się do ruiny przez każdy kolejny dzień, kiedy pozwalał sobie na kolejną poranną szklankę whisky. Jednak nie spodziewała się, że rozjuszy go aż do tego stopnia. Kiedy chwycił ją mocno za ramie, przeklęła go i zaczęła się szarpać, aby się wyrwać, jednak szybko znaleźli się w jakimś pomieszczeniu i mężczyzna sam uwolnił ją z uścisku. Spojrzała na niego ze wściekłością w oczach, machinalnie robiąc krok w kierunku drzwi. Jednak stał tuż przy nich, dlatego znieruchomiała, jednocześnie słysząc jego słowa. Prychnęła ni to oburzona, ni rozbawiona. Czuła jak w skroniach krew buzuje jej, głośno uderzając o ścianki tętnic. -Musisz TAKA być? TAKA CZYLI JAKA, KURWA?! - zagrzmiała, niemal od razu w myślach analizując to co mógł mieć na myśli. Zaśmiała się histerycznie. - No jaka?! Proszę powiedz mi, bo kurwa jestem tego zajebiście ciekawa! Może wtedy dowiem się czemu moje życie tak właśnie wygląda. - przerwała na moment, by zdać sobie sprawę z tego, że znów niekontrolowanie zaciska palce w pięść, tak aż bolą ją kłykcie. Wzięła głęboki wdech i zaplotła ramiona na piersi, nadal nachalnie wpatrując się w byłego kochanka. - Jaka jestem, Ben? No dawaj. Uświadom mnie, jaki jest powód tego, że każdy facet, z którym jest mi dobrze, chwilę później wypina się na mnie. No co? Nie tak było?! "Wyjdź z mojego życia i nigdy nie wracaj" - to Twoje słowa, Auster. Pozbyłeś się mnie jak zwykłej szmaty. Nie mam racji? - spytała, patrząc na niego wyczekująco, ciskając w niego piorunami. Obwiniała go w tej chwili za całe zło tego świata, ale był w tamtym momencie jedną z tych wielu składowych, które detonowały jej życie. Powinien wiedzieć jak jego postawa wobec niej, odbiła się na jej obecnym stanie psychicznym. I nie dość, że kilka tygodni temu to zapoczątkował, to jeszcze teraz próbuje w jakiś sposób wpłynąć na nią i zamydlić jej oczy, tym że przecież nic takiego między nimi się nie stało. Dla niej to nic to prawdziwy zapalnik ładunku jaki w sobie nosiła. I nie, nie chciała jego głupich przeprosin. Po co jej one? Nie cofną czasu, nie zmienią tego jak ją potraktował. Chciała jedynie świętego spokoju, na Merlina. I nawet po tych kilku chwilach, kiedy wzięła kilka głębszych oddechów, nie była w stanie normalnie z nim rozmawiać. Prychnęła na jego pytanie o tym jak się czuje. - Przecież Ty i tak masz to gdzieś. Gdyby było inaczej i byłbyś ciekawy co u mnie, odezwałbyś się wcześniej. - odparła już nieco spokojniejszym tonem, opierając się plecami o jedną ze ścian. Spuściła wzrok na swoje stopy i westchnęła. - Naprawdę Cię nie rozumiem. Nigdy Cię nie rozumiałam, to fakt. Ale teraz, kiedy staczasz się i to na własne życzenie... Czy to jest tego warte? Przyznaj sam przed sobą, że nie potrafisz przestać pić. Nie dałbyś rady, bo ważniejsza jest flaszka niż szczęście. A ja pamiętam doskonale Benjamina, który był szczęśliwy i nie potrzebował do tego ani drinka ani nawet kasy. - przenosząc na niego wzrok, podczas gdy to mówiła, przywoływała wspomnienia sprzed laty, kiedy jeszcze, owszem byli głupimi nastolatkami, ale naprawdę cieszyli się szczęściem. I wtedy zasługiwali na to co było namiastką miłości i szczęścia tamtych czasów. A więc, co się z nimi teraz stało? Każde z nich, potrafiło zepsuć siebie w taki sposób, że niszczyli wszystko co napotykali na swojej drodze. Ben przez picie, a Patricia przez swoją porywczość i niezrównoważenie. Sami to sobie robili i dziwili się, czemu nadal nie mogą dogonić swojego szczęścia...
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
On również nie rozumiał wielu rzeczy. Pierwszą i najważniejszą z nich było to, że nie potrafił pojąć, z jakiego tak właściwie powodu przyznał się jej tamtego dnia, że ma względem niej jakiekolwiek uczucia. Bo niewątpliwie to był właśnie problem, który do końca rozpieprzył ich relację. Jak zwykle, to on był kłopotem. Jakoś Pats była w stanie oddzielić seks od swoich uczuć i wspomnień, a tymczasem Ben… jemu za bardzo doskwierała samotność. Za bardzo oddawał się rozmyślaniom o przeszłości i ewentualnej przyszłości, którą wtedy z nią przecież jeszcze widział. Szkoda, że tak bardzo bał się tego, co miał przed oczami. Że jak zawsze w przypływie emocji musiał powiedzieć o kilka słów za wiele. Nie zmienił się od tego czasu nawet trochę, a już na pewno nie na lepsze. Bo co zrobił po poznaniu Laeny? Też uciekł, gdy tylko poczuł, że jego zmęczone serce może jeszcze zacząć szybciej bić. Jego dni wciąż były takie same, zmieniał się tylko repertuar w jego butelce oraz w jego posłaniu. Każda powieść, którą zaczynał stała praktycznie w miejscu. Wrócił do zioła, bo czuł, że nawet jeśli zdechnie to nie zrobi to nikomu żadnej różnicy. Był wrakiem człowieka i potrzebował jedynie lekkiego pchnięcia, by postąpić decydujący krok w dół, choć wypierał to ze swojej świadomości. I właśnie wtedy musiał spotkać tę, której obecność działała na niego jak najsilniejszy narkotyk. Ta rozmowa mogła mieć tylko jeden skutek - popchnąć do w kierunku ciemnej przepaści, w którą wpatrywał się od miesięcy albo wyprowadzić w końcu na prostą. Póki co poczucie winy mieszało się w nim z gniewem, więc kiedy ona podniosła na jego głos, on też się nie oszczędzał. Jej furia była bardzo zaraźliwa, bo trzymał rękę na klamce i zaciskał ją coraz mocniej, myśląc tylko sobie, że to wszystko jest kurwa niesprawiedliwe. Jej histeryczny śmiech była jak woda na młyn, co sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej. Wściekły i na siebie i na nią, fuknął ze złością. - Do kurwy nędzy, dobrze przecież rozumiesz, dlaczego wtedy tak powiedziałem. Nie udawaj, że nie rozumiesz tego, że nigdy nie przestanie mi w jakimś stopniu na tobie zależeć. Ale jesteś… jesteś po prostu nieobliczalna. Zbyt. Szczera. I nigdy nie potraktowałbym cię jak szmatę, ale musiałem się wtedy od ciebie odciąć bo byłem, kurwa o krok, żeby się znowu w tobie zakochać. Widzę, że takie uczucie względem mnie jest ci już całkiem obce. - Jego spojrzenie było zimne jak lód, ale rumieńce, które wstąpiły na policzki zdradzały, jak wiele jest w nim emocji. - Twoje życie wygląda tak, a nie inaczej, bo dopuściłaś mnie do siebie zbyt blisko. To się nigdy dobrze nie kończy, Pats. Gdy wypowiedział jej imię, zadrżał mu głos. Spuścił machinalnie wzrok na ziemię, obserwując przed dłuższą chwilę czubki swoich butów. Podniósł zakrwawione, zmęczone spojrzenie swoich zielonych oczu, omiatając spojrzeniem jej sylwetkę. Dopiero po chwili odważył się skierować wzrok na jej tęczówki. Cała Patricia wręcz kipiała od emocji, a Ben? Auster zdawał się być z nich całkowicie wyzuty. Jedyne, co go zdradzało to ręka, która na klamce zaciskała się już tak mocno, że była cała biała. Zaciśnięte zęby. I głos, ten głos, który wręcz drżał. - Jak miałem się odezwać, skoro chciałaś zabić moją sowę i zablokowałaś mnie na wizzie? - zaczął od obrony, ale westchnął, dobrze wiedząc, że już przegrał tę potyczkę. Oczywiście, że miała, kurwa rację. Pił więcej niż powinien, co miało przynieść konsekwencje na wielu płaszczyznach. Cierpiała wątroba, cierpało serce, cierpiał przecież jego mózg. Jedyne wyjście, jakie widział w tej sytuacji to po prostu zachlać się tak, aby już nigdy się nie obudzić. - A co cię to niby obchodzi? - zapytał, wzdychając i uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Chciał usłyszeć od niej coś miłego, coś co jeśli nie przeszkodzi mu w pójściu tuż po pracy do domu i otworzeniu kolejnej butelki, przynajmniej będzie stanowiło niezły wyrzut sumienia, gdy już to zrobi. - Masz rację. Nie potrafię przestać pić. Nie chcę, nie mam dla kogo. Będę cenił każde wspomnienie z twoim udziałem do końca swojego nędznego życia, ale tamtego Bena już nie ma. Pogódź się z tym. Byłem szczęśliwy, bo wydawało mi się, że mam ciebie. Ale nie było nam dane i teraz jestem sam. Tak bardzo skupiony na sobie, na swoich przeżyciach i swoich problemach, prawda, Auster? Jak zwykle. Westchnął po raz kolejny i w końcu puścił klamkę. Nieznacznie odsunął się od drzwi i przysunął do niej, ale nie bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Przegryzł wargę, a w jego oku pojawiła się łza. Otarł ją natychmiast wierzchem dłoni i prychnął gniewnie. Odwrócił się na pięcie i zburzył cały ten trud przełamania dzielącego ich dystansu. Doskoczył do biurka Parksa i zrzucił leżącą na nim stertę papierów, krzyknął, trzasnął pięścią w stół. I naprawdę zaczął w końcu płakać.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Wypadałoby zacząć od tego, że żadne z nich nie było gotowe tamtego pamiętnego dnia na rozmowę o jakichkolwiek uczuciach. Ani Ben nie chciał powiedzieć tego co powiedział, ani Patricia nie chciała tego usłyszeć. I właśnie dlatego wszystko legło w gruzach - bo byli jeszcze zbyt niedojrzali do tego tematu. W przeciwnym wypadku, usiedliby i spokojnie wytłumaczyliby sobie co się zmieniło w ich relacji, czego od siebie oczekują i jak w tej chwili mogą to rozwiązać. Jednak pojawiło się tam tyle emocji, które były zbyt intensywne i nie pozwoliły im racjonalnie myśleć. Jeżeliby szukać winnego w tamtej sytuacji, to oboje nimi byli. A to, że Patricia teraz w tym gabinecie, pozostając z nim sam na sam, wylewała wszystkie żale, zupełnie się nie hamując - świadczyło tylko i wyłącznie o tym, jak bardzo jej samej zależy. Bo przecież, gdyby Ben byłby jej całkowicie obojętny, albo faktycznie chodziło jej tylko i wyłącznie o seks, nie zareagowałaby w tak emocjonalny sposób. To nie było jedynie urażenie jej wrażliwej dumy, ale zwyczajnie poczuła się odstawiona przez Austera i cierpiała przez to, że już nigdy go nie zobaczy. A podobnie jak u niego, i w jej myślach często pojawiały się wspomnienia tak silne, że dosłownie je czuła i przeżywała ponownie. Byli sobie bliscy od zawsze, nawet gdy temu zaprzeczali. Czy chciała, aby po raz kolejny pożarli się jak psy i znowu rozeszli się jak zupełnie obce sobie osoby? Nie. I chociaż znów targały nią emocje i znów złość wylewała się z niej jak z potrąconej czary, nie chciała, aby to szło znowu w tym kierunku. Dobrze wiedziała, że wściekłością nic nie zdziała i krzyki tutaj nic nie pomogą, ale taka po prostu była. A Ben znał ją, aż za dobrze, dlatego nie pozostawał jej dłużny i również dawał się ponieść. Z każdym kolejnym zdaniem, które wypowiadał, jej spojrzenie pełne gniewu powoli gasło, jednak nie mogła sobie pozwolić na całkowite spuszczenie wzroku. Hardo patrzyła na niego, nawet w momencie kiedy mówił, że był o włos ponownego zakochania się w niej. Nie odezwała się, nie skomentowała tego. Widząc jak jego twarz lekko się czerwieni, co zupełnie nie pasowało do jego skamieniałego wyrazu, a głos mu drży niemal ledwo wyczuwalnie, wiedziała, że mówi szczerze. Tylko co to zmienia? I tak wychodziło na to, że to jej pieprzona wina. Znów była "niewystarczająca" albo "zbyt". I zawsze to ją skreślało. Kolejny ten sam schemat. - Ben, do cholery, nie bądź dzieckiem - rzuciła jedynie podirytowana, kiedy wyciągnął argument o tym, że zablokowała go na wizzengerze i zagroziła, że spali jego puchacza. Jakby to były jedyne możliwości do skontaktowania się. A czasami naprawdę tego potrzebowała, bo czuła, że mają niedokończone sprawy, co jej cholernie wadziło w głębi duszy. - I nie chrzań, że nie masz dla kogo przestać. A ta panna ze Św. Patryka? Widziałam jak na nią patrzyłeś, a ona na Ciebie. Aż się rzygać chciało. Kurwa, Auster, ja bym dla Ciebie życie oddała, a Ty tego nie widziałeś, bo wolałeś zaglądać do butelki, więc nie pierdol, że nie masz dla kogo - dodała na moment odwracając wzrok od jego twarzy. Miał durne usprawiedliwienia, które z jej perspektywy, były zupełnie bez sensu. Na siłę szukał sobie powodów, żeby tylko nie odciąć się od picia i imprezowania. Z góry zakładał, że nie da rady. Już na wstępie uznawał, że nie ma dla kogo. To podejście było najgorszym z możliwych. - Po prostu nie daj... - zaczęła spokojniej, jednak w tym momencie pojawił się przy niej i nawet jeśli dzieliła ich jeszcze dość duża przestrzeń, mogła przysiąc, że poczuła ciepło jego ciała. I wtedy też cienka smużka pojawiła się na jego policzku i równie szybko stamtąd zniknęła. A Pats już otwierała usta, aby spróbować dokończyć to co zaczęła mówić, kiedy zobaczyła istny akt jego bezsilności i rozpaczy. O tym ostatnim świadczył cichy szloch, który kobieta usłyszała, będąc tuż za jego plecami. Przymknęła na moment oczy, by po chwili podejść powoli do niego i delikatnie położyć mu rękę na ramieniu. -Wiem, że tamtych nas już nie ma. I wiem też, że to co się między nami zdarzyło było też dla mnie niezmiernie ważne. - wzięła spokojny oddech i kontynuowała - Dlatego nie chcę widzieć Cię nieszczęśliwego. Po prostu nie daj kieliszkowi i swoim demonom kontrolować swojego życia. Bo w ten sposób będzie tylko gorzej. A ja wierzę, że możesz być jeszcze szczęśliwy, Ben. - nie wiedziała czy to co mówiła było skierowane tylko i wyłącznie do niego, bo ją samą również te słowa głęboko dotykały. Też wierzyła, że sama kiedyś będzie szczęśliwa. Dlatego długo się nie zastanawiając objęła go w pasie i wtuliła się w jego plecy, chłonąc to ciepło, które biło od jej pierwszej miłości.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Zdecydowanie miała rację – był niedojrzały i to jak! Na jakimś poziomie zdawał sobie z tego faktu sprawę, ale nie do końca był w stanie to zaakceptować. Brutalna prawda była taka, że jeżeli faktycznie by mocno zależało na tym, żeby się z nią skontaktować to bez problemu by mu się do udało. Ale nie chciał, bo się bał i nie potrafił sobie z ów strachem poradzić. Zresztą, jak z wieloma emocjami, które poczuł w trakcie tej rozmowy. Nie był w stanie opanować wściekłości, która podpowiadała mu głupie rzeczy. Co ciekawe, nie był wcale zły na nią, a na siebie. Nie ogarniał smutku, który zawładnął jego serce. I ten strach, to pieprzone przerażenie. Być może właśnie dlatego odwrócił się od niej w decydującym momencie. A co do Laeny… Głęboko westchnął, dając upust wszystkim tym złym emocjom. Łzy kapały z jego policzków, powoli wchłaniały się w chropowatą powierzchnię drewna. Naprawdę patrzyła się na mnie jakoś inaczej – przebrnęło mu przez myśl, ale szybko to wszystko od siebie odrzucił, czując, że nie zasługuje na kogoś takiego jak ona. Nie mówiąc o tym, że kompletnie nie zasługiwał na to, że ktoś taki jak Patricia chciała za niego oddać życie. Nie wątpił w szczerość jej słów, nie zaprzeczał również faktom – on i jego ciągoty na dno butli zaprzepaściły ich szanse. Zauważył, że jej głos staje się bardziej spokojny. Potem poczuł jej rękę na swoim ramieniu i z wielkim trudem zdusił w sobie chęć, by delikatnie ją od tego pomysłu odwieźć. Dotykanie takich kanalii jak on nigdy nie mogło przynieść nic dobrego. Nie miał odwagi na nią patrzeć, jedyne, co w tej chwili mógł robić to po prostu słuchać. Zresztą zanosił się szlochem, który skutecznie odbierał mu zdolność mówienia i logicznego myślenia. Rozumiał jednak doskonale, co miała na myśli bo on też… jakkolwiek go kiedyś nie raniła (choć bądźmy szczery, to bardziej on ranił ją) chciał ją widzieć przede wszystkim szczęśliwą. Jakaś część jego chciała spróbować jeszcze raz, skorzystać tego, że się do niego przytuliła. Ale tym razem wygrał nie tyle rozsądek, co resztki przyzwoitości, które skapitulowały przyznając, że nie ma prawa znowu zrobić jej krzywdy. Zresztą gdy tylko poczuł, że się do niego przytula, zamarł. Jego ciało się spięło, kompletnie się tego nie spodziewał i zacisnął jeszcze mocniej drżące od płaczu wargi. Gdy tylko poczuł jej zapach, nie woń jej perfum a jej zapach spróbował trochę się uspokoić. Po chwili ciszy, ciszy przerywanej nieśmiałymi odgłosami jego spazmatycznego płaczu, ciszy w której próbował spowolnić i pogłębić płytki oddech, ciszy w której nie potrafił znaleźć właściwych słów na to, co tak właściwie do niej czuje i co tak naprawdę czuł… po prostu obrócił się na pięcie i wtulił w jej ramię. Nie wykorzystał tego, że skróciła dystans, aby ją pocałować. Choć skłamałby mówiąc, że nie przemknęło mu to przez myśl. - Prze-przepraszam – wymamrotał, mocząc jej kurtkę swoimi łzami. - Pats, za wszystko cię przepraszam – dalej płakał, ale nieco już spokojniej. Najwidoczniej jej obecność pozostała dla niego swoistym ukojeniem. – Chciałbym, żebyś ty też była szczęśliwa ale wiem, że ja ci tego nie dam. Nikomu tego nie dam, nawet jej, bo sam nie czuję się ze sobą dobrze. Zawsze będziesz dla mnie ważna, ale swojemu najgorszemu wrogowi nie życzyłbym, żeby wiązał się z kimś takim jak ja. A co dopiero tobie, ale… – Spojrzał na nią, niezgrabnie ocierając wierzchem dłoni przekrwione, zapłakane oczy. Próbował się przy tym od niej delikatnie odsunąć, mając na uwadze to, że wciąż jebało od niego whisky. - Jeśli by mi się udało. Jeśli faktycznie rzuciłbym picie, może… spróbowalibyśmy nie wiem… się przestać nienawidzić? Milczał przez ułamek sekundy, chcąc ujrzeć jej reakcję. Ale dopiero gdy te słowa wybrzmiały w eterze pomyślał sobie, że brzmi to co najmniej dwuznacznie. W tej chwili byli od siebie na odległość ręki, dalej w splocie – bo jeśli ona puściła go, to on w tej chwili i tak kurczowo trzymał się jej talii. Byli tak blisko pocałunku i choć kusiło to Bena, nie odważyłby się w tej chwili na taki świętokradczy gest. Wyglądał na autentycznie skruszonego, czuł się pokonany. Jeszcze nigdy nie pozwolił sobie na tak jawne pokazanie Patrici, jak wielki smutek kryje się w jego sercu.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia