Półwil westchnął ciężko, słysząc "kentyjski". Spędził nad tymi tomami większość dnia i pewnie poświęci im jeszcze niejedno popołudnie. Sytuacja związana z pyłem nie zmierzała ku niczemu dobremu, a jego frustracja wzbierała z każdą chwilą, napędzania gniewem na bezradność i bezsilność brytyjskiego Ministerstwa Magii. - Widzisz, szukam w tej książce rozwiązań na omamy i widziadła spowodowane wóżkowym pyłem. - przyznał - Udało mi się wyszukać kilka dość unikatowych książek o tym temacie, z nadzieją, że może będę skuteczniejszy od Ministerstwa... - powiedział z dziwnym przekąsem, ale nigdy nie ukrywał tego, ze uważał lokalną władzę za okropnie nieporadną- ...przy czym pokonał mnie, najwyraźniej, dialekt kentyjski. - powiedział, zakańczając dość gorzką wypowiedź tonem żartu, dla rozluźnienia atmosfery. Przyjrzał się, jak pisarz wydobył swój notes i pióro i uniósł brwi, bo nie umiał wyobrazić sobie, jak on będzie tę książkę przepisywać w ten mały kajecik. Machnięciem różdżki otworzył szufladę i wydobył z niej kilka kartek, które podesłał Austerowi. - Wiesz, zawsze chętnie posłucham, jak mi czytasz, masz taki radiowy głos. - skomplementował go - Ale też nie chcę Cie zanudzać tematem. Jeśli jesteś w stanie mi pokrótce pomóc ogarnąć kontekst różnicowania między fairies a faes to mi wystarczy. Bo nie wiem, czy zagłębiać się w ten tom dalej. - przyznał szczerze. Miał oczywiście prywatny interes w tym, by poznać wróżki i zmierzyć to, jakie stanowią zagrożenie, ale póki co, swoje motywy trzymał dla siebie. - W tym wydaniu - powiedział, kładąc rękę na gazecie, jakby próbował zasłonić długopalczastą rączką zdjęcie na okładce, przedstawiające mężczyznę, który wilem na pewno nie był, ale miał w sobie coś niezwykle podobnego do Atlasa- pewien wybitny specjalista opowiada o swoim najnowszym odkryciu. - powiedział zgodnie z prawdą, ale tonem takim, jakby ukrywał jakiś chytry sekret.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin skrzywił się nieco, gdy Atlas wspomniał o tym wróżkowym szaleństwie. Miał tego po dziurki w nosie, i w pracy, i w życiu prywatnym problem ten spędzał mu sen z powiek. Być może dlatego uznał, że nie może go zabraknąć na wyprawie w poszukiwaniu Ciemnego Dworu. To był przecież świetny pomysł, bo co się może najgorszego stać? - To bardzo szlachetne z twojej strony – odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Przyjął kawę od Pickelsa, upił łyka i kontynuował. - Jeśli myślisz, że konowałów z Minerstwa to by nie przerosło, to muszę wyprowadzić cię z błędu. Gdyby było inaczej, już dawno poradziliby sobie z tymi sami. Wzruszył ramionami, bo to było dla niego jasne jak słońce. Nie umknęło jednak jego uwadze to w jaki sposób Atlas o tym powiedział, zupełnie jakby uważał się za kogoś lepszego. Cóż, może i miał rację. W końcu Auster nie znał pełni jego możliwości, za to za ojca miał całkiem wprawnego aurora, który z pewnością również nie poradził by sobie z kentyjskim. Co innego taki Niewymowny, choć z takimi to nigdy nic nie wiadomo. Podziękował za kartki, które koniec końców okazały się niepotrzebne. Komplement przyjął z właściwą dla siebie manierą – szelmowskim uśmiechem, aby okazać, że tak trzeba, że lubi, jak się łechta jego ego. - Dobrze, że nie radiową urodę. – Pozwolił sobie na żart, biorąc księgę do ręki. Wysłuchał jego prośby i zmarszczył brwi, czytając ze spokojem wszystko, co odczytać umiał. Zajęło mi to dłuższą chwilę, ale w końcu powiedział. - Każda wróżka jest istotą fae, ale nie każda istota fae jest wróżką. To mogą być również nimfy, zmiennokształtni, gnomy, a nawet boginy czy banshee. Fae to istoty związane z magią i naturą, ale niekoniecznie muszą być dobre. Jak widać na przykładzie ostatnich wydarzeń. – Na koniec krótko prychnął, odłożył księgę na miejsce i spojrzał na Rosę. - Mam nadzieję, że to wystarczy. Jeśli nie, to powiedz. Zwłaszcza, jeśli mój głos jest ci taki miły. – Uśmiechnął się zalotnie, ale ukrył flirt za filiżanką kawy. Może i po trochu zdawał sobie sprawę, że ostatnio się rozbestwił, ale w Atlasie było coś, co przykuwało uwagę. Oprócz wyglądu, był zaczepny, zachowywał się, jakby ukrywał nie wiadomo co. A Ben był stworzeniem ciekawym. - Mhm, rozumiem. I jakie to odkrycie? Czy ów mężczyzna jest w stanie zainteresować takiego laika jak ja?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Westchnął, spoglądając gdzieś w dal w poszukiwaniu dobrych słów. Nie było wyzwaniem obrażać debili, ale czuł w sobie przynajmniej tę garstkę klasy, by spróbować swoje myśli ubrać w choć trochę szlachetniejsze słowa niż te, które cisnęły mu się z marszu na usta. Miał w pamięci płonący rezerwat Shercliffe'ów i dramatyczną nieporadność Ministerstwa, nieumiejętne zorganizowanie wyprawy, które kosztowało ich Fairwyna życie, zerowe poczucie odpowiedzialności za tragedię sylwestrowej imprezy, miał w pamięci wszystkie skołowane stworzenia, dławiące się magicznym pyłem, na co Ministerstwo umiało jedynie podesłać słoik tegoż pyłu "do badań" z których nie wynikało zupełnie nic. Trudno mu było nie czuć goryczy i zawodu, nietrudno jednak było mu poczuć się lepszym, skoro przynajmniej wiedział, że coś robi, coś zmienia, nawet jeśli tylko na małą skalę. W porównaniu z głównym organem władzy angielskiej - był lepszy. Uśmiechnął się na jego żart z wzrokiem, w którym trudno było rozgryźć co właściwie się ukrywało. Rozmawianie z potomkami wil o urodzie wydawało się dość próżne w działaniu. Wysłuchał słów Austera, a jedno po drugim wywoływało na jego twarzy pewien zawód, by w końcu westchnąć i pokręcić głową. - A więc nic odkrywczego. - przyznał, przejmując książkę, zamykając ją i odrzucając na stos tomów już przepracowanych - Mam takie złudne nadzieje, że może w którymś z tych starych wolumenów znajdą się jakieś tajemnice, inne, niż w ogólnodostępnych materiałach. Szukam, póki co bezskutecznie. - pokręcił głową. Zerknął na Oko Hipogryfa i zmrużył oko, po czym zaśmiał się perliście, kręcąc głową. - Musisz przeczytać ten artykuł, żeby się przekonać. - powiedział, podnosząc wydanie - Ale dam Ci podpowiedź. - podniósł je frontem w stronę Benjamina i spojrzał na niego podobnym wzrokiem z podobnym uśmiechem, co mężczyzna zdobiący okładkę. Wprawdzie ten, który był tematem artykułu, miał kasztanowe włosy i zielone oczy, ale budowa kości policzkowych, wysokie czoło, głębokie osadzenie oczu, trudno byłoby nie zauważyć podobieństw - Był w stanie zainteresować takiego laika jak ja i to ładnych parę lat temu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Ben był spostrzegawczy albo przynajmniej za takiego się uważał. Zobaczył z całą pewnością jego westchnienie i próbę odnalezienia w sobie właściwych słów, ale nie sposób powiedzieć, co zostało tak naprawdę przemilczane. Trwał więc w milczeniu, cierpliwie i pokornie, pijąc powolutku gorącą kawę i zastanawiając się, nad czym tak właściwie Atlas tak duma. Według Austera nie było nic złego w nazywaniu rzeczy po imieniu, wszak każdy niemal wiedział, że Ministerstwo Magii to zaufane w sobie, niewykwalifikowane buce. A może to były frazesy, które powtarzał od lat w pracy? Z takim doświadczeniem było już ciężko stwierdzić. Przechodząc do kolejnego wątku rozmowy, również niejako przemilczanego – Ben odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Nie do końca był w stanie zgadnąć, co mogło się za tym kryć – Rosa nigdy nie używał na nim lub w jego obecności swoich szczególnych wdzięków, nie znali się też jakoś szczególnie dobrze, przynajmniej póki co. Nie miał więc pojęcia, że ma do czynienia z takim zdolnym indywiduum, dla którego sprawny podryw to żadna zabawa. W jego rozumieniu albo żart mu się nie udał albo flirt nie wypalił. W każdym razie – trochę przykro, czego nie dał oczywiście po sobie poznać, bo Auster nie był osobą, która wykłada karty na stół. Żałował również, że nie może mu bardziej pomóc. Zerknął przelotnie na książkę, która z trzaskiem wylądowała na stos swoich, być może, również bezużytecznych pobratymców. Benjamin żył w przekonaniu, że jeśli tajemnice wszechświata istnieją, to z pewnością ktoś je kiedyś zapisał. Tylko że znaleźć taki wolumin to nie taka prosta sprawa. - Szukajcie a znajdziecie – mruknął z przekąsem, racząc się kolejnym łykiem. Uśmiechnął się krzywo, przez chwilę milczał, jakby nad czymś się zastanawiał, aż w końcu westchnął. - Nie poddawaj się, coś w końcu znajdziesz. Kto wie, może jesteś o krok od przełomu. A w razie dalszych problemów z kentyjskim masz mnie, choć wiem, słaba to pociecha. Słysząc jego śmiech, Auster trochę się rozpogodził. Może to gorzka kawa, może sceptyczne spojrzenie na życie, ale nie obraziłby się, gdyby częściej ktoś raczył go takim miłym dźwiękiem. Ben, choć szczerze mówiąc średnio interesowały go magiczne zwierzęta, spojrzał mimowolnie na okładkę gazety. A potem na Rosę i znowu na magazyn. Czyżby? - No proszę, proszę. – Z jego ust wydobył się cichy pomruk, wyrażający być może kapkę podziwu. - Chyba nie musisz mnie już dalej przekonywać. To twój krewniak? Ojciec? Wuj? – spytał Ben, nie kryjąc już ciekawości. Jednocześnie poczuł jakieś nieprzyjemne ukłucie gdzieś w serduszku, bo jedyne czym zafascynował go jego własny rodziciel to to, czy pustkę da się wypełnić pełnym kieliszkiem. Nie da, co nie przeszkadza mu próbować do dziś.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Nie łączyła ich jeszcze taka zażyłość na wylewności żadnej ze stron. Tak samo jak Auster swoje prawdziwe wrażenia trzymał blisko serca, tak i Rosa, choć powierzchownie bardzo lekkoduszny i otwarty, grał w więcej niż jedną partię szachów ze znajomymi dopiero co zbudowanych relacji. - To dość frustrujące. - przyznał ze spokojem, pod którym nauczył się wiele lat temu ukrywać gniew- Chciałbym zapewnić bezpieczeństwo i spokój rozwoju przynajmniej swoich zwierząt. Wykorzystuje wszystkie swoje możliwości i znajomości, sprowadzając najbardziej niestworzone tytuły, by może w nich coś znaleźć, nawet jeśli zbieżność z tematem jest bardzo odległa. - zmarszczył brwi - Bardzo trudno jest szukać rozwiązania takiego dylematu, nie mając dostępu do wszystkich możliwych środków, a obawiam się, że nawet dostęp do wszystkich środków najwyraźniej może być niewystarczający. - przywołał sobie lemoniadę i popił nią nieprzyjemne w smaku słowa. Uśmiechnął się z wdzięcznością na propozycje Austera. - Będę pamiętał, w czarnych godzinach nawet słabe pociechy są pociechami, nie umniejszaj sobie. - pokręcił głową. Popozował chwilę, ze wzrokiem uważnym i ciekawym reakcji pisarza, równie zainteresowany wszystkim, co mężczyzna na okładce. Ciekawość świata z pewnością miał po ojcu. - Mój ojciec. - odłożył gazetę na stolik między nimi - Artykuł jest o żukach, tak naprawdę to nie wiem, czy Cie zaciekawi. - przyznał rozbawiony - Ale będzie mi bardzo miło, jeśli w ramach rekompensaty za Twoją nieocenioną pomoc z kantyjskim, pozwolisz kiedyś kupić sobie obiad. - podsumował tę podziękę pięknym uśmiechem półwila nr 4 i puścił mu oko - Stolik dla dwojga, trojga, gdziekolwiek zechcesz. - pomyślał o tym, że rezerwacja wykwintnej kolacji dla Austera i jego romantycznej połówki to dobra i godziwa propozycja.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster wysłuchał w skupieniu jego słów, myśląc sobie, że to wszystko jest bardzo urocze. Dla kogoś, kto przez całe życie szedł jak taran i prawie o nikogo nie dbał, nie do wyobrażenia było to, że Atlas tak bardzo przejmował się swoimi zwierzętami. To nie tak, że Benjamin nie lubił zwierząt. W sumie to marzył o tym, by pewnego dnia mieć uroczego charjuka albo chociaż mugolskiego psa. Ale nie był póki co gotowy na taką odpowiedzialność – na to, żeby czyjeś istnienie zależało do jego decyzji. Dlatego to, jak Rosa przejmował się losem swoich podopiecznych było ujmujące za serce. Jednak w rozumieniu Bena również trochę naiwne, może nawet głupie – z pewnością zbyt pochopnie go teraz oceniał, a w sumie kim był, by ferować wyroki o cudzych pasjach? Jego własnymi było picie oraz pisanie i to by było na tyle. - Rozumiem – odpowiedział, wysłuchawszy słów Atlasa. Nie wiedział przez chwilę co mu poradzić, po prostu patrzył na niego ze współczuciem, bo o ile on mógł mieć wszystko w dupie, o tyle Rosa był inny. - Nic tak nie boli jak frustracja i poczucie bezsilności. Ale spójrz na to tak, ty przynajmniej coś robisz. Upił łyka czarnej kawy, przyjmując uśmiech uśmiechem. Czuł, że temat na chwilę zrobił się poważny, a Ben nieczęsto taki bywał. O wiele lepiej czuł się, gdy mowa była o rzeczach błahych. - Tak mówisz? Zapamiętam sobie, może nawet wytatuuje czy coś – zażartował Auster, odkładając filiżankę na stolik. Gdy Atlas powiedział, że mowa o jego ojcu, uśmiech zastygł na twarzy Bena. O jego rodzicielu też często pisano w gazetach, ale nie był to dla niego powód do radości, bo oznaczał on, że wciąż żyje. Przez chwilę pomyślał, jakby to było mieć takiego tatę, który cię wspiera i zaraża pasją do świata. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. - O żukach? No cóż, w takim razie pewnie nieszczególnie. – Znowu się zaśmiał, zerkając na magazyn. - Mnie będzie bardzo miło przyjąć zaproszenie. Dla dwojga będzie w sam raz – odpowiedział, nie siląc się na wytłumaczenia swojej skomplikowanej sytuacji miłosnej. Zastanowił się przy tym, czy w tym momencie jeszcze bardziej sobie jej nie komplikuje, ale póki co nie miał pojęcia co do intencji Rosy. Porozmawiali jeszcze chwilę, Ben ze stoickim spokojem dopił swoją kawę. A potem zrobiło się już trochę późno, wzywały go obowiązki, toteż grzecznie się pożegnał i dał zaprowadzić Ogórkowi do wyjścia. W końcu musiał kiedyś wrócić do domu, obowiązków, nieprzyjemnej rzeczywistości. Na odchodne pomyślał sobie, że miło było chociaż przez chwilę wcielić się w rolę eksperta. Choć odczuwał w sumie niewielki zawód, że nie przydał mu się jakoś bardziej.
Zt x 2
+
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Jeszcze na początku roku, w okolicach rozstania z Harrisonem, znała tylko trochę trytońskiego, balansując między poziomem podstawowym, a średnim. Masa zleceń związanych z tym językiem, doprowadziła do tego, że bardzo przyłożyła się do jego nauki i w dość krótkim czasie osiągnęła świetne efekty – nie byłoby to rzecz jasne możliwe bez ciężkiej pracy i wielojęzyczności. Przy tym jak wielu języków się w przeszłości nauczyła, każdy kolejny wchodził jej coraz szybciej. Języki były dla Louise pracą, pasją, ale i namiastką dawnego życia. Cieszyła się, że może je zgłębiać, jednocześnie zarabiając przy tym dobre pieniądze – nawet jeśli jej obecna praca była tak daleka od pracy jej marzeń. Choć co do zasady była raczej nienaturalnie skromna, to bardzo lubiła dzielić się swoją wiedzą na temat języków, więc gdy Atlas doszedł do wniosku, że chciałby nauczyć się trochę trytońskiego, to od razu zaoferowała mu pomoc. Była mu zresztą naprawdę wdzięczna za gościnę, więc jeśli tylko mogła wesprzeć go jakąś przysługą, to chętnie to robiła. Na pierwszą, podstawową lekcję zaprosiła go do salonu jego domu – pójście od razu do wody było nie tylko ryzykowne, ale i niezbyt sensowne w przypadku takich podstaw. Nie miała książek, a jedynie kartki i długopis, bo trytoński miał swoją specyfikę, którą trudno było ująć inaczej niż w formie rozmowy. - Gotowy na pierwszą lekcję? – zapytała, uśmiechając się łagodnie.
Nie spodziewał się, że do palety języków, którymi już się posługiwał, będzie kiedykolwiek próbował dodać cokolwiek jeszcze, ale okazywało się, że Anglicy nagminnie próbują nawiązywać kontakty z mieszkańcami wód i coraz trudniej było mu uniknąć tych interakcji. Były one tym bardziej utrudnione, że jego znajomość trytońskiego ogromnie kulała, znał jedynie niewielkie podstawy podłapane na zajęciach dodatkowych w trakcie studiów. Nie przeszkadzało mu to, dopóki nie okazywało się to potrzebne na prawie każdym kroku. Początkowo nawet nie pomyślał o tym, żeby poprosić Louise o pomoc i to wcale nie dlatego, że nie poważał jej jako tłumaczki. Zwyczajnie ich znajomość opierała się na przyjaźni i rzadko myślał o jej zawodzie i obowiązkach zawodowych, po prostu nie skojarzył, że ma taką możliwość. Poczuł się z tym idiotycznie, więc szybko nadrobił pytaniem, czy nie chciałaby może podzielić się z nim swoją wiedzą. Umówionego dnia Pickles przygotował im herbatę, a kiedy Rosa wrócił ze szkoły, zakończywszy swoje obowiązki, zaliczył szybki prysznic, nim nie wślizgnął się do salonu. - Hej. - odpowiedział na jej ciepły uśmiech miękko. W domu mógł sobie pozwolić na trochę mniej oficjalny ubiór i czuł się znacznie swobodniej w towarzystwie Louise niż bandy swoich podopiecznych. Pierwsze miesiące po wakacjach wymagały od niego przywyknięcia na nowo do pewnej powagi i odpowiedzialności związanej z piastowanym stanowiskiem. - Oczywiście, pani profesor. - uśmiechnął się szerzej, ciekaw tej zmiany roli. Dawno nie był uczniem. Usiadł w fotelu i sięgnął po przygotowany przez skrzata napar, zanim zaczną na poważnie.
- Szkoda, że w Hogwarcie nie uczą języków - przewrotnie pociągnęła jego żart, choć w gruncie rzeczy jej umiejętności wykraczały poza ramy językowe: z powodzeniem mogłaby uczyć młodych adeptów magii o runach, historii magii, czy nawet na temat innych dziedzin - gdyby tylko trochę je zgłębiła. Pytanie tylko czy w ogóle nadawałaby się na nauczycielkę? Nie miała nic przeciwko uczeniu znajomych, ale szczerze powiedziawszy w pracy zazwyczaj najlepiej odnajdywała się we własnym towarzystwie. I choć lubiła ludzi, to być może tak odpowiedzialna i kontaktowa praca jak nauczanie byłaby prostą ścieżką do wypalenia Louise. - Zacznijmy od pytania, które jest jednocześnie łatwe, jak i trudne - zaczęła zagadkowo, subtelnym ruchem poprawiając włosy, które wysmyknęły się ze schludnego upięcia. - Czy uczyłeś się czegokolwiek sam? Jeśli tak, to spróbuj mi dać znać jakie są twoje możliwości. Przynajmniej szacunkowo - co już wiesz, o czym nie masz pojęcia? Jako ktoś kto operował językami biegle, ale jednocześnie był osobą bardzo skromną, Finley doskonale zdawała sobie sprawę, jak łatwo źle oszacować swoje umiejętności językowe - zarówno w materii przeceniania, jak i niedoceniania. Niemniej, musieli od czegoś zacząć - a ten krok wydawał jej się całkiem logiczny. Gdy otrzymała stosowną odpowiedź, przeszła do przybliżenia mężczyźnie koWntekstu kulturowego języka. - W teorii najprostsza ścieżka do zrozumienia trytonów to zejście pod wodę, gdzie ich język brzmi bardzo podobnie do angielskiego. Wymaga to jednak odpowiednich zaklęć, a przy tym wcale nie jest mile widziane - zaczęła od banałów, które dla specjalisty od magicznych stworzeń mogły być oczywiste, nie zamierzała jednak pomijać czegoś, co uważała za istotne dla sprawy - Cześć z nich zna angielski, jednak nie przepadają, gdy ktoś coś od nich chce i nie zna ich języka. Wzięła łyka wody, by nie nadwyrężyć gardła, które nie było przyzwyczajone do wykładania, po chwili przeszła jednak do konkretów dotyczących wymowy i zapisu. - Trytoński kojarzy się wielu czarodziejom z krzykiem, ale to nie jest do końca prawda. Jasne, wiele fraz tak brzmi, szczególnie w napięciu emocjonalnym, ale zasadniczo gdy ktoś mówi spokojnie, większość słów przypomina raczej dziwny, gardłowy gulgot lub wysoki pisk - opisywała, przygotowując przyjaciela do trudnej specyfiki zadania, które na siebie wziął - Większym problemem jest zapis - trytony bardzo rzadko nim operują, możliwe, że dużo lepszym rozwiązaniem będą fonetyczne notatki. Nie chciała upupiać Atlasa, jednak czuła, że podanie mu możliwie najdokładniejszych, nawet jeśli odrobinę banalnych, informacji, będzie rozsądne. Była językowym praktykiem, więc jej umiejętności pedagogiczne dopiero się rozwijały i podchodziła do tematu z najwyższą starannością.
Obserwował ją chwilę w zamyśleniu. To nie był głupi pomysł. - Czy gdyby była taka możliwość, byłabyś zainteresowana zorganizowaniem warsztatów z nauki języka trytońskiego w szkole? - zapytał, kiedy pomysł już się uformował w jego głowie i nie wydawał się niepotrzebną fatygą dla Finley.- jestem pewien, że znaleźliby się chętni uczniowie, a niektórym, szczególnie tym zainteresowanym karierą w magizoologii mogłoby się to bardzo przydać. - zastanawiał się, czy odpowiednie podanie do Wang by wystarczyło. Czy przyszłaby jako gość na jego zajęcia, czy byłby to niezależny wykład. Napił się herbaty i spojrzał na nią z uwagą, choć i miłym uśmiechem. - Hmmm. Znam podstawy trytońskiego, ale to naprawdę bazowa wiedza. Mieliśmy dosłownie trzy, może cztery miesiące zajęć na studiach z trytońskiego. - przyznał szczerze - Rozumiem tony i na szczęście słyszę różnicę w wydźwięku między mā, mǎ i má. - dobry słuch muzyczny, przy językach tonalnych, okazywał się ułatwiać wiele. Przysłuchiwał się temu, co Louise opowiada o trytońskim jak i o trytońskiej jako-tako kulturze i kiwał głową. Nie była to typowa forma lekcji czy korepetycji, bardziej dzielenie się wiedzą, rozmowa, pytał o doprecyzowanie tego, o czym mówiła i słuchał, jak opowiadała o swoich doświadczeniach językowych. Absolutnie nie czuł się upupiany, szczególnie że zawsze dawało mu nieprzyzwoitą przyjemność słuchanie mądrych kobiet, a już najbardziej tych, które opowiadały o czymś, co było dla nich może nie pasją, ale co miały opanowane do perfekcji. - Tak. Mamy we francuskim takie znaki alfabetu, które pomagają mi wyobrazić sobie dźwięki. Pójdę tym tropem. - skinął głową.
Zaskoczyło ją, że jej przewrotny żarcik wykwitł w głowie Atlasa na pełnoprawny pomysł. Ta idea nawet przypadłą jej do gustu – nie ze względu na specjalnie rozwinięty warsztat pedagogiczny, a dlatego, że bardzo chciała wrócić w mury Hogwartu. Poza tym promowanie wiedzy na temat stworzeń dorównujących człowiekowi w rozwoju cywilizacji, zdawało się wybitnie szlachetnym celem. - Oczywiście, że tak – odparła bez wahania, z nieskrywanym entuzjazmem. Choć nie wiedziała jeszcze, czy ten pomysł uda się zrealizować, to i tak była wdzięczna za propozycję, która wypłynęła ze strony jej przyjaciela. Na ten moment musiała się jednak skupić na nauczaniu przyjaciela – to było zdecydowanie istotniejsze zadanie i mogło okazać się o tyle trudne, że wiedza Atlasa znacznie przewyższała oczekiwania Louise. Nie było to rzecz jasna wadą, bo wprowadzało możliwość konwersacji. Finley obawiała się raczej tego, że nie podoła oczekiwaniom Rosy, jednak na razie nie zamierzał a się poddawać, zamiast tego zanotowała istotne informacje. - To już naprawdę sporo – skomentowała, gdy mówił o różnicach w tonach – Trytoński to jedyny język tonalny jaki znam, więc mi zajęło to wieki. Jeśli jesteś w stanie poradzić sobie z wymową, to potrzeba ci głównie słownictwa, bo gramatyka u trytonów jest dość banalna i właściwie oparta na jednym czasie i dwóch konstrukcjach wprowadzających przeszłość i przyszłość. Opowiadała o temacie z pasją i zaangażowaniem, bo choć jej prawdziwy sens życia został pozostawiony setki kilometrów stąd, to języki były dla niej swego rodzaju namiastką dalekich wypraw. Przy okazji cieszyła się, że może dokonać z Atlasem swego rodzaju wymiany wiedzy, bo ona sama praktycznie nie znała francuskiego, poza podstawowymi zwrotami.
Uśmiechnął się szerzej, bo jakoś nie spodziewał się innej odpowiedzi z jej strony. Nawet nie dlatego, że zakładał, że lubiła uczyć, ale wiedział, jak ważna jest dla niej koncepcja komunikacji, możliwości porozumienia, lepszego poznania, więc podejrzewał, że ułatwienie tego młodym ludziom będzie w zakresie rzeczy, które mogą ją zaintrygować. - Zapytam Wang, chociaż nic nie mogę obiecać. Dyrektor ostatnimi czasy ma różne rzeczy na głowie i trzymają się jej dziwne pomysły. - przyznał, bo gdzie jak gdzie i z kim jak z kim, ale we własnym domu z przyjaciółką nie musiał patyczkować się w uprzejmości - Zorganizowała szkolne rozgrywki Bludgera. - uniósł brwi - Nie wiedziałem, co to jest. Aż się dowiedziałem. - westchnął. Popił jeszcze naparu i odstawił filiżankę, biorąc w ręce notes. Objęło go przyjemne uczucie nostalgii, z dawnych czasów siedzenia w szkolnej ławce. Jak chyba wszystko, co go dotyczyło, to przecież i jego styl robienia notatek musiał być specjalny. Młody Rosa wypracował nawet własny charakter pisma, taki, by na pewno był różny od innych. Samo to wspomnienie wywołało uśmiech na jego ustach, jednak skupił się na tym, o czym opowiadała mu Lou. Skinął głową: - Chciałbym też, jeśli to możliwe, poza gramatyką i słowami, byś podzieliła się ze mną wiedzą, jak z nimi, cóż... rozmawiać. - uśmiechnął się, unosząc brwi - Niuanse językowo-kulturowe mogą zaskoczyć każdego, w każdym języku. Chcę wiedzieć, czy prędzej zostanie mi wybaczona nieznajomość słowa, czy bardziej oczekiwane jest próbowanie znalezienia zastępczego. Czy ograniczenie słów, ze względu na mały ich zasób, będzie odbierany za brak kultury, czy warto wspomnieć, że się nie jest biegłym w tym języku, kiedy zacznie się rozmowę... - wymienił z czubka głowy kwestie, które ona, jako doświadczona tłumaczka, miała pewnie w małym palcu, a on mógł jedynie strzelać w ciemno. Wysłuchiwał jej wskazówek z nieukrywanym zainteresowaniem. Rosa zawsze przyglądał się swoim rozmówcom jakby trochę za bardzo, przysłuchiwał się zbyt mocno, tym razem jednak, wyraźnie chciał zaczerpnąć jak największej ilości wiedzy, robiąc notatki jak uczniak na studiach.
- Jasne, rozumiem – odparła na informację o podejściu Wang, dając mu do zrozumienia, że choć byłoby miło wrócić w szkolne mury, to nie czuła ku temu jakiejś nieprzyjemnej presji i miała świadomość, że nie jest to tylko jego decyzja. Zresztą, jej uwagę przykuła inna część wypowiedzi Atlasa. - Chyba żartujesz z tym bludgerem – powiedziała nieskrywając szoku. Choć w szkolnych latach sama lubiła zrobić sobie nielegalny wypad na taki mecz, to oficjalne wprowadzanie do szkoły nielegalnego sportu zdawało jej się ostro odklejone. Żaden z dyrektorów, których znała wcześniej nie przystałby na taką abominację – Czytałam w Proroku, że planują zalegalizować wersję ze złagodzonymi zasadami, ale chyba przeprowadzanie testów w szkole to nie jest zbyt rozsądny pomysł. W gruncie rzeczy Louise sama bvła zaskoczona swoją zachowawczością i ostrożnością w materii tematu. Najprawdopodobniej była to zasługa dojrzewania, no i… tego dziwnego, niezgaszonego nigdy bólu. W końcu, gdyby jej pierwsze, utracone dziecko żyło, byłoby właśnie uczniem lub uczennicą drugiej klasy, a co za tym idzie – byłoby narażone na ekscesy Wang. Należało jednak zostawić takie hipotetyczne rozważania hen daleko. Liczyło się tu i teraz, szczególnie, że obiecała Atlasowi wartościową lekcję. Wsłuchała się w prośbę przyjaciela, rozważając każdy szczegół, a następnie napiła się herbaty i odkaszlnęła, gotowa by udzielić mężczyźnie odpowiedzi. - To o czym mówisz jest bardzo ważne… - zaczęła - …choć paradoksalnie dużo prostsze niż ci się wydaje. Trytony są przyzwyczajone, że ludzie nie rozmawiają z nimi po trytońsku. Często sama próba i znajomość ich zwyczajów są odczytywane jako znak szacunku, bo po prostu wyróżniają się z szeregu. Oczywiście, trytony nie są specjalnie rozmowne, ale zdecydowanie łatwiej doprowadzić do jakiejkolwiek rozmowy, gdy jest się w stanie zrobić ukłon w stronę ich kultury. I rzecz jasna traktować ich jako równych, ale tego nie muszę ci tłumaczyć. Uśmiechnęła się ciepło i ponownie napiła. Czerpała przyjemność z tego, że może z kimś się podzielić tą wiedzą.
Dla Atlasa konieczność rozmowyy z przełożonym czy też, w przypadku Hogwartu, przełożoną, nie stanowiła problemu. Miał jednak wrażenie, że jego poglądy i opinie na temat tego, czego się naucza i jak się organizuje życie uczniów w szkole, znacząco odbiegała od tej, którą wyznawała jasnowidzka, więc podświadomie brał poprawkę na to, że Wang się po prostu nie zgodzi na takie zajęcia. Nie bo nie. Bo trytony śmierdzą rybą, albo kwadra księżyca byłaby nie ta co trzeba. Jej decyzje były tak niespójne, że nie umiał nawet zgadnąć z jakiego powodu by mogła odrzucić taką opcję. Pokiwał głową z nieco zaniepokojoną miną, bo była to całkowita prawda. - Ponoć wymieniono tradycyjne tłuczki na takie wypełnione eliksirem neonu, ale wciąż widziałem drużyny, w których łączono na przykład dwóch, dwumetrowych ślizgonów naprzeciw czternastolatce i dziewczynie z niedowagą. - jego mina wyrażała coś pomiędzy dezaprobatą a rozżaleniem. Był zastępczym opiekunem Slytherinu, ale obchodziły go wszystkie dzieciaki w tej szkole i naprawde uważał, że on swojego dziecka do takiej instytucji by nie posłał. Tym bardziej dziwiło go, że żaden rodzic jeszcze nie wyraził swojego zaniepokojenia kadrze szkolnej. Machnął jednak ręką, bo temat Hogwartu nie był dziś priorytetowy, a jedynie pozostawał marginesem zwykłych, przyjacielskich plotek przy herbacie czy winie. Cieszył się, że ich lekcja nie była tradycyjną w swojej formie. Lubił prowadzić rozmowę, a Louise była tak doświadczona w tym co robi i posiadała tak rozległą wiedzę pomimo swojej skromności, że dialog był niezwykle przyjemny poza byciem pouczającym. Pytał ją otwarcie o zagadnienia, które go interesowały i zapisywał to, co mu odpowiadała. Jakich używaać słów w jakim kontekście, jak zaczynać rozmowę w zależności od stopnia starszeństwa w kolonii. - mhmm... - pokiwał głową, dopisując kilka kluczowych słów i uśmiechnął się w odpowiedzi, bo cóż, skłamałby, gdyby nie powiedział, że sam nigdy nie padł ofiarą ostracyzmu ze względu na swoje niepełne człowieczeństwo, ale Leonarda od wielu lat działała aktywnie właśnie w sprawach równouprawnienia tych istot, tych osób, które były gdzieś na krawędzi szeroko pojmowanej ludzkości. - Lubisz współpracę z trytonami? - zapytał w sumie całkiem znienacka.
- Pomysł z tłuczkami wypełnionymi eliksirem nie jest zły – podsumowała na początku, lecz wsłuchując się w kolejne stwierdzenia Atlasa, nie miała specjalnie dobrych wniosków – Ale taki sport wymagałby dużych obostrzeń i sprawdzenia różnych zasad na dorosłych osobach, a nie eksperymentów na dzieciach. Eh… Zapewne poświęciłaby temu więcej uwagi, ale nie spotkali się w końcu, by gadać o Hogwarcie – o swojej codzienności mogli rozmawiać codziennie, skoro i tak mieszkali w jednym domu. Ten czas miał być poświęcony trytonom i Louise wiedziała, że musi trzymać się dyscypliny – w przypadku rozmowy z tak dobrym przyjacielem, bardzo łatwo popłynąć w zupełnie inną stronę i oddać się pogaduszkom. Zresztą, temat trytonów był po ludzku ciekawszy – i to nie tylko dlatego, że leżał w kręgu jej zainteresowania, ale głównie dlatego, że Atlas faktycznie jej słuchał, zadawał wartościowe pytania i wydawał się zainteresowany tym co miała do powiedzenia. Zupełnie inaczej rozmawia się na każdy, a co dopiero tak specyficzny temat, jeśli ma się przed sobą tak dobrego słuchacza. - Lubię – odparła na kolejne pytanie bez cienia wahania – Są zamknięte i trudno do nich dotrzeć, potrafią też być agresywne, gdy się je zdenerwuje, ale przy odpowiednim podejściu, kontakt z nimi jest ciekawym doświadczeniem. Chciałam porównać to pod względem trudności do goblinów, ale nie da się. To zupełnie różne stworzenia, poza tym z goblinami pracuję o wiele, wiele dłużej. Rozmowa o kulturowym aspekcie kontaktu z trytonami była niezwykle ciekawa, ale to nie w niej leżało sedno spotkania. Atlas miał choć trochę poznać język, dlatego Louise zdecydowała się przejść do rzeczy. - Mam dla ciebie zadanie – zaczęła – Chcę, żebyś na podstawie wiedzy ze studiów powiedziałam kilka zdań po trytońsku. Najlepiej o sobie, ale w gruncie rzeczy – wszystko zależy od tego co umiesz. Chciałabym przetestować ile już umiesz, to da mi lepszy pogląd na dalszą naukę.
Uniósł brwi, nim nie westchnął. W jego oczach jawił się inny problem, niz fakt tłuczków wypełnionych eliksirami. Widział dużą część uczniów niepocieszonych takim obrotem spraw. Obawiał się też tego, że zapisać się mógł każdy, od pierwszorocznego, po studenta ostatniego roku. Jakakolwiek jednak gorycz myślenia o miejscu pracy umykała z każdą kolejną chwilą rozmowy z Louise o trytońskim i trytonach. Zawsze fascynowali go ludzie, ale w wyjątkowej szczególności ludzie pełni pasji, niezależnie od tego, co ich pasjonowało. Podobało mu się, jak opowiadała o trytońskiej kulturze, z jakim szacunkiem odnosiła się do elementów ich folkloru, który nawet w obecnych czasach był wiecznie żywy w ich codzienności. Takie rozmowy sprawiały więcej przyjemności, niż wrażenia nauki i to było jednym z elementów, które sprawiały, że Rosa był przekonany do tego, jak dobrym dydaktykiem byłaby Louise. Mało który nauczyciel, nawet w jego miejscu pracy, potrafił o swojej dziedzinie opowiadać jak historię, a nie referować technikalia i fakty jak samoczytający podręcznik. Uśmiechnął się, bo nawet nie mrugnęła okiem, przyznając sympatię do pracy z mieszkańcami wód. - Czy jest różnica kulturowa między trytonami słodko, a słonowodnymi? - zainteresował się - Bo rozumiem, że różnice w naleciałościach dialektowych klanów żyjących w różnych sektorach świata, a jak jest z kulturą? - był szczerze zainteresowany. Kiedy przyszło do zadania, zaśmiał się ciepło, napił herbaty i odchrząknął. - Proszę, od razu mnie popraw, jeśli zamiast mówić o hodowli, będę intonował obrażanie czyjejś matki... - czuł, że w jego ustach i uszach była a duża zbieżność między kilkoma słowami i bardzo łatwo było o wpadkę. Skupił się jednak, przeglądając zrobione przez siebie notatki i powoli, z namysłem, budując zdania, zaczął referować prostymi słowami, czasem jak nie znał słowa to na okrętkę, kim był. Nie było idealnie, ale przynajmniej sprawiał nadzieje ucznia z potencjałem.
- Ciekawe pytanie. Trytony żyją w tak wielu rejonach świata, że trudno uniknąć sytuacji, w której nie rozwijałyby się wśród nich dialekty, czy lokalne zwyczaje. Wynika to z różnych czynników, ale słodka i słona woda mogą mieć na to wpływ – zaczęła odpowiadać powierzchownie, by z każdym kolejnym zdaniem coraz mocniej wgłębiać się w specyfikę pytania zadanego przez Atlasa. Zagadnienie było naprawdę rozległe, ale robiła co mogła, by przybliżyć je choć w kilku zdaniach, szczególnie że w przeszłości miała przyjemność przyglądać się badaniom Waltera, więc miała na ten temat sporo pojęcia – Myślę, że różnice nie wynikają jedynie z poziomu zasolenia wody, co bardziej z różnych specyfik poszczególnych ekosystemów. Trytony zamieszkujące w słodkiej wodzie, są zmuszone żyć w dość zamkniętych społecznościach ze względu na to, że są to zazwyczaj jeziora lub stawy. Inaczej wygląda to, gdy trytony żyją w słonych oceanach czy morzach, gdzie rozległe terytorium wymusza poniekąd kontakt z różnymi grupami. Trytony słodkowodne wykorzystują trzciny czy glony, słonowodne – koralowce lub muszle. To wszystko ma rzecz jasna wpływ także na wierzenia, czy kontakty z ludźmi, ale to temat na encyklopedię, nie na krótki wykład. Po tym elaboracie zrobiła lekka przepraszającą minę, lecz w oczach ewidentnie błyszczała pasja i całkowite pochłonięcie tematem. Czuła radość, że ktoś w ogóle chciał słuchać o jej specjalnych zainteresowaniach, lecz z drugiej strony towarzyszyła jej także obawa, że może kogoś zanudzić na śmierć. Zresztą, to trytońska mowa była kluczowym aspektem ich dzisiejszego spotkania. - Oczywiście, będę cię poprawiać. Jeśli pojawi się taka potrzeba – odparła, po czym z uwagą wsłuchała się w jego słowa, raz po raz poprawiając drobne wpadki dotyczące słownictwa, czy rozłożenia akcentów. Od razu doceniła to, że gdy Atlasowi brakuje słowa to odpowiada na około – uznawała to za przejaw kreatywności językowej. Mimo bycia poligotką, uważała, że język jest przede wszystkim narzędziem, więc ważniejsze od poprawności i wyrafinowanego słownictwa było to, że Atlas mógł przekazać jej założone informacje. - Jest naprawdę w porządku. Dużo lepiej niż myślałam – podsumowała, przechodząc już na trytoński, który w jej ustach nie brzmiał jak krzyk, a raczej jak mieszanka gardłowego gulgotu i melodyjnego wydmuchiwania powietrza pod wodą – Proszę, daj znać czy mnie rozumiesz. Jeśli tak, to będziemy pracować nad kolejnym zadaniami.
Dla Rosy spotkanie w ramach doskonalenia języka trytońskiego było czymś więcej, niż tylko nauką narzędzia komunikacji. Sam był zoologiem nie tylko z urodzenia i zawodu, ale też z zamiłowania. Jak by nie próbować tego ubrać w rasizm, uważał zarówno trytony, jak i przecież ludzi, za część królestwa zwierząt i wszystko to interesowało go równomiernie bardzo. Kiwał głową, słuchając słów Louise, zastanawiał się jednocześnie nad niektórymi aspektami wspomnianych przez nią zależności: - Wydaje mi się, że mam gdzieś książkę o plemionach podróżujących dalekosiężnie, gdzieś na morzu indyjskim. - potarł podbródek, marszcząc brwi w zamyśleniu, a Pickles, jak tresowany, wyskoczył znikąd, tak dobrze już znał Atlasa i wiedział, że ten za chwile będzie się za nim rozglądać.- Och, Ogórku, dobrze, że jesteś. Poszukaj mi proszę takiej zielonej książki z ginkgo i trójzębem na okładce, nie pamiętam nazwiska, ale ma granatowy grzbiet. - poprosił skrzata, który kiwnął głową i zniknął. Rosa wrócił do rozmowy prowadzonej z przyjaciółką. Uśmiechał się, przyjmując od niej korekty i ostatecznie dochodząc do jakichś zalążków powodzenia. Nie czuł się w tym języku pewnie, ale też nie był to pierwszy ani nawet drugi język, jakiego przyszło mu się uczyć, a przecież z czasem jest coraz łatwiej. - Rozumiem. Ale nie wszystko. Musisz mówić prosto. I wolno. - domyślał się, że jego erudycja w trytońskim rozpadała się na kawałki, zresztą w angielskim języku również musiał poświęcić wiele lat, by nauczyć się mówić z kulturą i klasą, której od siebie wymagał. Spędzili popołudnie na szlifowaniu podstawowych sposobów komunikacji, a kiedy już się tym wymęczyli, Pickles pojawił się zarówno z ciekawą książką jak i przyjemnym, smacznym podwieczorkiem.