Główny środek transportu kanałami Venetii, większość z nich magicznie zaklęta, by podążały tam, gdzie przepływający sobie życzą. Niekiedy można jednak trafić na taką z gondolierem, który śpiewa piękne i romantyczne, włoskie ballady, by umilić podróż. Mile widziane napiwki!
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tutaj byli niezwykle podobni. Życie pokopało ich już tyle razy, że mieli wybór albo się poddać albo wstać i skopać mu dupę tak, że następnym razem z kałem w gaciach pytałoby ich o zgodę na oddychanie. Wydawało się, że w miejscu, w którym się znajdowali, obydwoje wybierali teraz opcję numer dwa. -Nie mogę zaprzeczyć. - Ogromnie go cieszyło, że Brewer zdawał się iść w dobrą stronę. Pamiętał, jak niemrawo wyglądał, gdy wspólnie z Olą zażyli Somnium. W tym momencie, zdawał się podchodzić do życia zupełnie inaczej. Solberg nie wiedział, od czego do końca to zależało, może była to kwestia relacji z Weiem, a może samorozwoju, nie miało to znaczenia, dopóki po prostu działało. Chciał, by jego imiennik był szczęśliwy i liczył na to, że tak właśnie się stanie, choć kusiło go pytanie o to, jak miewają się sprawy między nim, a Huangiem. Dziś jednak postanowił nie poruszać tego tematu. -Może poproszę któregoś Walsha. Chris wydaje się spokojniejszym wyborem, Josh prędzej mi przypierdoli, ale raczej też nie pozwoli, żebym kogoś zabił. - Prychnął, zgadzając się poniekąd z tym, że może pod okiem kogoś odpowiedzialnego, Wang byłaby skłonna puścić go na wycieczkę do Munga. Nie chciał jednak niczego obiecywać. Musiał najpierw na nowo zaaklimatyzować się w szkole i udowodnić, że nie do końca jest tym samym Solbergiem, którego kilka lat temu z hukiem wyjebano za drzwi. -Tak i tak! Wszystko zależy od ustawień run, patrz! - Wyjął różdżkę i zaczął przestawiać symbole zgodnie z tym, co tłumaczył Brewerowi. -W ten sposób ustawiasz datę, godzinę i kapsułkę, która ma zostać uwolniona. Jeśli aktywujesz tę runę, możesz ustawić cykliczność tego procesu, ale możesz też podejść do tematu zupełnie inaczej. Aktywując zewnętrzny krąg po prostu wybierasz odpowiednią runę i odblokowujesz kapsułkę, której potrzebujesz tu i teraz. Ból głowy? Cyk, dozujesz sobie migrenowy. Seks po pijaku? Bam, eliksir dzień po na zawołanie! - Wyjaśnił wszystko, pokazując dokładnie, co miał na myśli i jak to wszystko działało w praktyce. -Do każdej będzie dołączona instrukcja, by każdy mógł na spokojnie oswoić się z jej działaniem. - Dodał jeszcze, bo przecież wiedział, że zapamiętanie tego wszystkiego, czy odkrycie samemu jak dane kombinacje działały, wcale nie było takie proste.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Wesołe hasanie z nogi na nogę, podrygiwanie w rytm ulicznej muzyki, obroty do miejskich śpiewaków i lekkie ukłony, gdy na dłużej niż kilka sekund postanowiła jakiemuś muzykowi towarzyszyć w zdobywaniu galeonów swoim tańcem wcale nie zapowiadały tego, gdzie miała zamiar się udać. Ktoś mógłby na nią spojrzeć i stwierdzić, ze to poczciwe, witające się i życzące każdemu na swojej drodze miłego dnia dziewczę nie mogło mieć żadnych sekretów, tajemnic i niewłaściwej destynacji… No i trochę by się przeliczył. Harmony była wesołym promykiem szczęścia, po prostu świecącym na wszystko co było tajemnicą i czekało na odkrycie. I oczywiście, że wyczytała w książce swojego taty o miejscu, które bardzo mogło jej się przydać. Które mogło obdarzyć ją wiedzą i artefaktem. Musiała do niego dotrzeć. Nie ważne były koszty. Liczył się cel. Szkoda tylko, że w pobliżu nie było żadnej wolnej gondoli. Za to jedna była ze znajomą jej osobą! Remy nie miała za dużo skrupułów i dystansu, jeżeli się na coś uparła. A dziś ubzdurała sobie, że idzie do Świątyni Smoka i nie ma opcji, że zrobi cokolwiek innego. Tak więc tanecznym krokiem i z tym swoim firmowym, promiennym uśmiechem podeszła do gondoli, w której dopiero usiadł jej nowy znajomy. - Cześć Tony! – przywitała się wesoło. – Mogłabym się chwilę z tobą przepłynąć i później zgarnąć gondolę? Muszę się gdzieś koniecznie dostać! – nie miała w sobie ani pół wstydu czy zakłopotania. Po prostu te błyszczące na myśl o przygodzie oczy, szeroki uśmiech i jej słoneczny ton, świadczący o tym, ile miała w sobie pasji. No i Dziennik Przygód w dłoni, a jakże!
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Życie naprawdę poważnie im zaszkodziło i może gdyby wszystko wyglądało inaczej, Max wybrałby mniej właściwe drogi. Na razie jednak się trzymał, na razie widział w tym sens, miał cel i nie zamierzał się zatrzymywać. Zmieniał się, szedł naprzód, cofał się, gubił i wracał, ale ostatecznie wiedział, dokąd zmierzał. Miał przed sobą drogę i gdzieś tam, w którymś momencie, zrozumiał w pełni, że musi iść nią sam. Owszem, inni mogli mu towarzyszyć, mógł mieć przy sobie przyjaciół, mógł mieć ich wsparcie, ale jednak niektórych rzeczy nie mogli za niego zrobić, nie mogli podjąć za niego ryzyka i inne takie bzdury. - No, to widzisz, masz już plan. Liczę na to, że wkrótce oznajmisz mi, że wpadasz w odwiedziny z całą bandą przyszłych lekarzy, a ja specjalnie dla was skombinuję jakiegoś idiotę bez skóry - zapowiedział, musząc przyznać, że wybór Josha właściwie był dla niego dość oczywisty. W końcu nie tylko był niezłym opiekunem, ale również miał całkiem niezły dryg do tego, żeby zajmować się innymi. Nawet, jeśli byli tak zjebani, jak któryś z Maxów. Zaraz jednak temat zszedł na coś, co niesamowicie go ciekawiło i prawda była taka, że zaczął się już zastanawiać, czy sam nie mógłby nosić tej bransolety. Nie miał oczywiście pewności, czy faktycznie eliksir, nad którym pracował, okaże się sukcesem, ale umieszczenie go w tym cacku dawało szansę na to, że będzie mógł przyjąć go w każdej, odpowiedniej chwili, jeśli wizja faktycznie okaże się problematyczna. - Myślisz, że będąc w fatalnym stanie byłbym w stanie to odblokować? Półprzytomny i obrzygany? - zapytał. - Bo jestem pewien, że takie coś przydałoby się również takim elementom, jak ja, czy choćby wilkołaki. To byłoby niesamowicie użyteczne i na pewno pomagałoby tym, którzy dopiero zaczynają się z czymś mierzyć. Tylko wiesz, po wizji często jesteś w naprawdę fatalnym stanie, więc chciałbym wiedzieć, na ile odblokowanie tego cacka może być intuicyjne.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Posiadanie celu było niezwykle ważne. Bez tego Solberg się miotał i jeszcze częściej plątał się w sytuacje, które prowadziły do jego krzywdy. Zdawał sobie z tego sprawę, dlatego poniekąd dziękował swoim chorym ambicjom za to, że co chwile pracował nad czymś nowym, tworząc nowe cele na horyzoncie. -Idiota bez skóry? Podoba mi się. - Prychnął, wyobrażając sobie, jak pewnie większość dzieciaków zareagowałaby na podobny widok. Wiele mdłości, omdleń i skarga czy dwie do dyrekcji. Tak, zdecydowanie chciał to zobaczyć i nawet podzielił się tymi myślami z imiennikiem, bo jak to mówili w szkole "trzeba się podzielić tym co Cię bawi, żeby wszyscy mogli się pośmiać razem". Obydwoje widzieli w przedmiocie potencjał dla samych siebie, co Solbergowi już wystarczało, by wziąć tę robotę na poważnie. Wiedział, że gdyby miał tam Dictum, mógłby wiele razy uniknąć hospitalizacji, której nienawidził. Nie mówiąc już o milionie innych eliksirów a ten, nad którym pracował Brewer, wydawał się być idealnym kandydatem. -Bez problemu. Wiesz, trochę egoistycznie myślałem o sobie i sytuacjach imprezowych, gdzie musiałbym szybko doprowadzić się do ładu. Kwestia doraźnego dawkowania jest najłatwiejszą rzeczą, żeby każdy, zawsze i wszędzie, był w stanie udzielić sobie pierwszej pomocy. - Przyznał, nie ukrywając, że inspirował się własnymi słabościami. Naprawdę cieszył się, że podjął ten temat z imiennikiem, bo ten miał wiele trafnych spostrzeżeń, które warto było rozpatrzyć. Widać było, że myślał coraz bardziej jak uzdrowiciel, a nie tylko jak zwykły, potencjalny użytkownik. -Sprawdzisz, czy działa odpowiednio? Po ostatnich testach dodałem powierzchowne znieczulenie, żeby wtłoczenie eliksiru nie rozpraszało od codziennych zajęć. - Jeśli Max się zgodził, Felix założył mu bransoletę na nadgarstek, ustawiając runy na pięć minut, w czasie których roztwór soli fizjologicznej miał dostać się do jego krwioobiegu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Ostatnie co pamiętał, to impreza. Pierwsze, co zobaczył to słońce. Sytuacja wyglądała tak - wracając z kulturalnego, aczkolwiek zakrapianego spotkania, doczłapał się do jakiejś gondoli. Odrobinę mu się przysnęło, a gdy się obudził było już południe. On bez grosza przy duszy, z kacem mordercą co nie ma serca, totalnie rozkojarzony. Próbował akurat wysiąść z feralnej gondoli, ale poczuł, że musi jeszcze chwilę posiedzieć. Może dlatego ta mała, głośna istotka pomyślała, że akurat wsiada do łódki. - Yyyy - jego początkowa reakcja jednoznacznie wskazywała na to, że nie ma pojęcia kim jest złotowłosa. Dopiero po trzech długich sekundach mu się to przypomniało. - Armonía. Harmonía. Harmony - stwierdził i zanim się spostrzegł, ta już mu się wpakowała na łódkę. A ta zaklęta cholera popłynęła w sobie tylko znanym kierunku. - Jasne, nie ma sprawy - zakpił, odsuwając się od niej nieznacznie. Merlin jeden wie, co tak właściwie pił. W sumie to chyba nie był jeszcze nawet trzeźwy. - Gdzie zmierzasz? Jest tam może zimna, pitna woda? - mruknął, przecierając oko. Uśmiechnął się do niej, choć musiał nie wyglądać za dobrze. Ale jakie było inne wyjście z tej idiotycznej sytuacji? Przecież nie wskoczy do tej śmierdzącej wody. - A tak serio. To co to jest? - spytał, wskazując na jej Dziennik Przygód. To chyba inny notes niż ten, co ostatnio. Kim było to dziecko?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Być może nie umieli bez tego żyć. Bez celu, jaki sami sobie wyznaczali, bez jakiegoś szaleństwa, za którym po prostu musieli podążać, bez czegoś, co trzymało ich pewnie na nogach. Jakkolwiek by nie było, Max cieszył się z tego, że znaleźli znowu wspólny język, że pomimo tego, że nie zawsze byli blisko siebie, jakoś to wszystko jednak szło przed siebie i mogli się w efekcie wspierać, mogli sobie pomagać, kiedy tylko okazywało się to potrzebne. Dokładnie tak, jak w tej chwili, bo mimo wszystko uważał, że dyskusja dotycząca przyszłości szkolnego kółka zainteresowań, a przede wszystkim tej niezwykłej bransolety, była niesamowicie wręcz istotna. - Ciekawe, jak spodoba się innym. Ale skoro należą do koła zajmującego się uzdrawianiem, to chyba powinni zobaczyć, z czym będą w przyszłości pracować - zakomunikował, wzruszając lekko ramionami, dochodząc do wniosku, że nie było sensu w tym dalej grzebać. Miał takie, a nie inne podejście do tej sprawy i wątpił, żeby kiedykolwiek miało się tak naprawdę zmienić. Skoro ktoś marzył o tym, żeby być uzdrowicielem, to naprawdę powinien wcześniej zorientować się, z czym się to je, żeby później nie być nagle zdziwionym. Zaraz jednak skończył ten temat, koncentrując się na czymś innym. - Brzmi, jak coś, co przyda się osobie będącej w sytuacji kryzysowej. Myślę, że będzie całkiem użyteczna dla aurorów, opiekunów w rezerwacie i opiekunów smoków - mruknął, kiwając do siebie lekko głową, zastanawiając się jednocześnie, czy Wei byłby skłonny nosić coś podobnego, czy jednak uznałby to za wręcz idiotyczny pomysł. Dla niego samego było to coś, co mogło okazać się co najmniej wspaniałe, gdyby faktycznie miał doświadczyć wizji w najmniej odpowiednim momencie. - Daj, zobaczymy, czy jest coś, co można by jeszcze dopracować - powiedział, bez problemu zgadzając się na te testy, pozwalając, żeby jego imiennik zapiął bransoletę na jego ręce i ustawił wszystko, jak było trzeba. Oglądał ją w tym czasie z każdej strony, starając się zrozumieć jej działanie, przy okazji nieznacznie marszcząc brwi, zadając jeszcze pytania o kwestie związane z dostosowaniem potencjalnych dawek do pacjentów, co miało związek z ich zdrowiem i wiekiem, chcąc mieć pełen przegląd tego, jak z tym czymś się poruszać i postępować. A później uniósł brwi, gdy bransoleta najwyraźniej zadziałała. - I mówisz, że mogę uzyskać natychmiastowy efekt, kiedy tego potrzebuję... Ciekawe, czy dałoby dostosować ją do reakcji ciała i wymusić automatyczne podanie. Wiesz, przyspieszony puls, czy coś podobnego i otrzymujesz eliksir spokoju... - dodał, wyraźnie się nad tym zastanawiając, ale potem wzruszył ramionami i stwierdził, że zapewne za dużo myśli.
+
______________________
Never love
a wild thing
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Brewer dnia Nie Wrz 10 2023, 11:21, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Istotna była na pewno ze względu na to, że zahaczała o to, co Solberga po prostu interesowało. Nie tylko miał cel, ale też babrał się w kwestiach, które nie tylko były dla niego ciekawe, ale przede wszystkim przynosiły chłopakowi czystą radość, a to było w jego życiu niezwykle ważne. -Też mnie to ciekawi. Chociaż dobrze wiem, że nie każdy bierze udział w labmedzie bo interesują go te kwestie. Niektórzy szukają łatwych sposobów podniesienia sobie oceny, czy idą, żeby spędzić czas z kumplami. Aż tak stary nie jesteś, żeby nie pamiętać, jak to było. - Sprzedał mu kuksańca, czego pożałował, bo gondola znowu zaczęła się kołysać. Tak, może i Hogwart był szkołą, ale nie znaczyło to, że Ci którzy tam uczęszczali, byli skupieni tylko na edukacji i obydwoje bardzo dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Solberg nie miał zamiaru oszukiwać siebie i innych, że jest inaczej. -Aurorzy? O nich nie pomyślałem. - Przyznał szczerze, choć może dlatego, że ogólnie raczej nie miał po drodze z tą grupą społeczną. Teraz jednak, gdy Brewer o tym wspomniał, musiał zgodzić się, że oni również mogliby mocno skorzystać z tego przedmiotu. Czyżby Solberg miał w końcu jakoś przyczynić się społeczeństwu? Nie chciał robić sobie nadziei, ale jego serduszko przez chwilę zabiło mocniej a on poczuł coś na kształt dumy. Podał mu bransoletę, nie wspominając o ostatnim wycieku. Był pewien, że całkowicie się pozbył już tego problemu i liczył na to, że jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie już to kwestia kosmetyczna. Cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania, zaznaczając, że w większości jest to kwestia przepisania bransolety przez uzdrowiciela prowadzącego i dostosowania dawek chyba, że faktycznie chodzi o jakieś sporadyczne stosowanie doraźne. Sam Felix oczywiście był w stanie odpowiednio dobrać sobie dawki, bo znał własny organizm i to, jak reagował na różne substancje, ale nie powiedział o tym na głos. Zdawał sobie sprawę, że każdy przedmiot, nawet ten stworzony w najszczerszych, dobrych intencjach, może trafić w ręce kogoś, kto po prostu wykorzysta go w sposób pokrętny. -Mówię. - Zgodził się, po czym przez chwilę myślał o kwestii poruszonej przez Brewera. -Jest to poza moją wiedzą i myślę, że mogłoby być dość niebezpieczne. Wyobraź sobie, że uprawiasz seks i zapominasz jej zdjąć, więc bransoleta automatycznie dawkuje Ci coś na uspokojenie, bo wyczuwa przyspieszone tętno i inne objawy. - Podał pierwszy przykład, który przyszedł mu do głowy. Taka reakcja przedmiotu byłaby idealna, ale niestety, ciało każdego człowieka działało nieco inaczej i z tego co Solberg wiedział, a mógł się przecież srogo mylić, nie dało się znaleźć uniwersalnego schematu, pasującego do każdego przypadku. -Hmmm... Wygląda, że wszystko w porządku. Jak się czujesz? - Zapytał, po czym zdjął bransoletę z nadgarstka kumpla, który następnie dokładnie obejrzał w poszukiwaniu nieprawidłowości. Wszystko jednak zdawało się być w najlepszym porządku. -Kurwa, stary. Chyba mi się udało! - Wywalił z szerokim uśmiechem, dziękując byłemu gryfonowi za pomoc i ekspertyzę. Zdecydowanie miał zamiar wziąć sobie to wszystko do serca i przysiąść jeszcze nad przedmiotem, nim ostatecznie przedstawi go szerszej publice i opatentuje.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaśmiała się lekko na to jego przypominanie sobie imienia, dopiero teraz zauważając, że był trochę… No cóż, jak ona po imprezowaniu w oranżerii, czyli nie do życia. I aż trochę jej się głupio zrobiło, że tak zaczęła od dzikich pisków, kiedy mężczyzna mógł zwyczajnie mieć kaca życia. A jej teorię potwierdził tylko zapach z gondoli, który mógł świadczyć o jednym – szampan wylewał się. - Wiesz… Brat to mi mówi, że na nagłe leczenie kaca nadaje się najbardziej picie dalej, żeby przedłużyć jego uderzenie. Może to rozwiązanie? – zażartowała, śmiejąc się już dużo ciszej. To oczywiście nie tak, że chodziła po Venetii z butelką wina. Ale to też nie tak, że nie miała magicznego szkła Murano, które wszystko zmieniało w wino. – Ach, i Harmonia brzmi bardzo ładnie, podoba mi się! – dodała z entuzjazmem, wciąż pilnując swojego głosu. - Dziękuję! Naprawdę mnie ratujesz! – to nie tak, że kpiny nie wyczuła, była równie aromatyczna co te procenty w powietrzu i tak samo atakująca. Po prostu postanowiła skupić się na słowach samych w sobie, bo gondoli potrzebowała bardziej niż przychylnego spojrzenia Tony’ego. Chociaż jakąś przychylność też chciała sobie zachować, no bo jednak… Polubiła tego gościa od tak, niezobowiązująco jako kogoś niezwykle ciekawego, najpewniej z masą historii. - Jak wolisz wodę, to… Mam napar ziołowy? Chcesz? – zapropowała, wyciągając na raz termos i karafkę ze szkła Murano. – Jedno jest piciem, drugie będzie winem, śmiało, decyduj co wolisz – wyszczerzyła się głupkowato, jakby opowiedziała najlepszy żart świata. A zaraz nachyliła się do Tony’ego konspiracyjnie. - Jak to, gdzie! To bardzo proste – normalnie nie chwaliła się takimi rzeczami, dopóki ich nie zrobiła, bo ktoś mógłby chcieć ją powstrzymać. Ale mężczyzna miał podobne zapały co ona do historii i artefaktów, więc powinien zrozumieć, prawda? – Słyszałeś legendę o Świątyni Smoka i co się tam dzieje? – zapytała z fascynacją lśniącą w oczach razem z tym niebezpiecznym, łobuzerskim blaskiem, jakby właśnie wybierała się na przygodę życia.
Jej śmiech był bardzo ładny. Melodyjny, jak jej imię ale głośny. Za głośny, Tonas jęknął dusząc w sobie przekleństwo. Dlaczego, ach dlaczego on tyle ostatnio pił? Uśmiechnął się niemrawo, łapiąc się na skroń. Szkoda, że było po nim aż tak bardzo widać, że miał kaca. Małolata go nawet rozpracowała. - No to w takim razie masz bardzo mądrego brata. - rzucił i zasłonił drugą rękę oczy od słońca. Był wdzięczny, że drugi chichot, który z siebie wydała był już bardziej subtelny. Zerknął na nią, gdy zadała pytanie. Ale… pytała na serio? - Ach dziękuję - mruknął, nie chcąc jej jeszcze tłumaczyć, że tam nad i była kreseczka i że to inny akcent. Zdusił w sobie śmiech, widząc jak olewa wysyłane przez niego sygnały. Widać musiała być zdeterminowana, skoro wpakowała się do łódki z takim śmierdzielem. - Taka moja zasrana rola - rzucił, wzruszając jedynie ramionami. Mrugnął do niej zawadiacko okiem i rozejrzał się wkoło. W sumie Venetia, gdyby nie ta smrodna woda byłaby piękna równie co Barcelona. Może taka podróż dobrze mu zrobi. Oczy mu się zaświeciły, gdy wyciągnęła i jedno i drugie. Ay carramba, Toni nie znał znaczenia słowa umiar, czy może wszystko, por favor? - Poproszę wodę - odrzekł po chwili dłuższego zastanowienia, bowiem wygrał w nim rozsądek. W sumie skąd ta smarkula ma wino, czy ona ma skończone 17? Nie, Toni. Brzydki Toni. Niedobry Toni, nawet o tym nie myśl. - To znaczy, napar. Dziękuję - powiedział, przyjmując od niej cudownie pachnący napój. Pił łapczywie, czując, że ból powoli ustąpi. Być może, za kilka łyków godzin i gdy zejdą ze słońca. - Yyy… nie. To znaczy, może. Ale jej nie pamiętam. Wiesz, chodziłem do szkoły całkiem niedaleko stąd, ale nie byłem zbytnio przykładnym uczniem. - Oddał do szczupłych rąk na wpół opróżnioną butelkę, bo przecież był cholernym egoistą. Posłał jej przepraszające spojrzenie, jakby świadomy, że zrobił coś niemiłego. - Słucham, jaśnie panienki - zażartował, przechylając głowę na bok. Zerkał też co chwilę na jej Dziennik Przygód, zaintrygowany jego zawartością.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- To prawda – zachichotała, starając się nie wychodzić jak zazwyczaj na zbyt wysokie tony gdy się ekscytowała. – Daje niezastąpione rady – prychnęła wesoło w żarcie. Owszem, Remy była zdeterminowana zawsze i we wszystkim co robiła, jeżeli na coś się uparła, tak się działo. Nie było odwrotu. Dlatego naprawdę doceniła, że, pomijając podprogową próbę wygonienia jej, Tony nie chciał aż tak mocno przepędzić jej z łódki. A może zwyczajnie miał na to zbyt dużego kaca? Cokolwiek by to nie było, w duchu dziękowała za jego wyrozumiałość lub brak umiaru przy wczorajszym piciu. Obie te rzeczy były jej na rękę. - To bardzo dobrze się w niej odnajdujesz, jestem pierwszą zadowoloną klientką – wyszczerzyła się głupkowato. Pokiwała na niego głową z uznaniem, gdy jednak wybrał napar, bo szczerze myślała, że wolałby się ratować procentami, skoro mieli gdzieś popłynąć. Ona sama na pewno by się zdecydowała na ratunek, bo chociaż nie miała dostatecznie w tym temacie doświadczenia, by mieć w pełni doinformowaną opinię, to ostatnio na tyle wystarczająco przeholowała, żeby wiedzieć, że łapałaby się szkła Murano. - Nie przejmuj się, zatrzymaj na później – powiedziała od razu, gdy zobaczyła jego przepraszający wzrok, a zaraz pokazała zawartość plecaka, w którym miała jeszcze dwa termosy. – Nigdzie się bez nich nie ruszam – dodała i sama trochę napiła się z drugiego. – Skąd ja to znam… – pokręciła głową z rozbawieniem. – Można powiedzieć, że też nie jestem pupilkiem nauczycieli, no ale historia i runy! – podekscytowała się tak, że aż lekko na tyłku podskoczyła… Co nie było mądre w wąskiej gondoli. – Przepraszam! – pisnęła cichutko, no bo jednak kac wciąż był kompanem Tony’ego i uśmiechnęła się głupkowato. – W każdym razie spójrz, o tej świątyni mowa – pokazała mu wszystkie swoje notatki, które sporządziła na podstawie książek ojca. Wszystkie podania i legendy. No i zdjęcia, żeby dokładnie znać drogę. – Musimy dopłynąć o… Tutaj! – przekartkowała na stronę z mapą Venetii i opuszczonej. – Stąd jest najszybsza i najbezpieczniejsza droga na Most Zwaśnionych. Na nim trzeba uważać, wredne miejsce. Ale jedyne, żeby przejść do Świątyni Smoka, a w niej za złożenie darów można zdobyć niesamowitą wiedzę – podsumowała, dając mu jeszcze przejrzeć Dziennik Przygód, chociaż miała go uważnie na oku. – Jeżeli jesteś zainteresowany, nie przeszkadza mi wspólnik – wyszczerzyła się łobuzersko, a jej oczy zalśniły. – Szczególnie, jeżeli wiesz, jak uruchomić konkretne efekty w masce – pokazała swój Venecki skarb. – Wtedy do w ogóle dostalibyśmy się tam bez problemów.
To cudowne, że Tony wreszcie znalazł kogoś, kto docenia jego brak umiaru w piciu. Nie spodziewał się co prawda, że prawie obca małolata wyraża w myślach podobną aprobate. Niemniej, była cwana i wykorzystując jego niedobry stan, najpierw wpakowała mu się do gondoli. A potem do głowy, kusząc perspektywą ciekawej przygody. Díaz był jak kameleon, wszędzie potrafił się odnaleźć i wszędzie umiał znaleźć dla siebie miejsce. Przekonany o tym, że nie warto zakładać masek, że po prostu trzeba być sobą nie zawsze zauważał, że robił w sumie wiele, by przypodobać się ludziom. Tu był bohaterem, tam łotrem, tu potulnym tatuśkiem. Balansował na granicy pozerstwa i autentyczności, nawet się nad tym nie zastanawiając. - Dziękuję - powiedział po raz drugi, co jak dla niego było dosyć niespotykane. Ziołowa woda musiała nieźle postawić go na nogi, skoro wypowiedział magiczne słowo po raz wtóry. - Widzę, że jesteś przygotowana. Co ty, urwałaś się ze skautów? - rzucił żartobliwie. Pokiwał głową ze zrozumieniem, słuchając tego, co ma do powiedzenia. No tak, szkoła to nudy na pudy. Od razu widać, że rozsądna dziewczyna. Zanim zdążył powiedzieć coś na temat tego, że edukacja jest bez sensu i że warto jebać system, oczy mu się zaświeciły, gdy wspomniała o artefaktach. Oho, czuję pieniądz. Łódka się zachwiała, a Díaz razem z nią. Przytrzymał się obiema rękoma prawej i lewej burty, balansując ciałem w taki sposób, by się uspokoiła. To nic, mówiły jego niecierpliwe oczy. Di, chica. Spojrzał na notatki, od razu rozpoznając, że nie mówią o byle miejscu. Nie do końca wiedział, czym jest Świątynia Smoka ale rozpoznawał Most Zwaśnionych - kilka razy już tamtędy przechodził. Niesamowita wiedza? To brzmi całkiem przyjemnie. A nóż widelec znajdzie tam też coś wartego jego uwagi. - Byłbym zaszczycony - przyłożył dłoń do piersi, udając wzruszenie. - Perspektywa takiej przygody kusi mnie bardziej niż prysznic. A jak czujesz, jest to trudny wybór. Zażartował, przyglądając się notatkom sporządzonym jej starannym pismem. Nie miał pojęcia, jak uruchomić konkretne efekty w masce i nie do końca wiedział, o jakiej masce mowa. Ale jak to już kiedyś ustaliliśmy, jak się podłubie to się zrobi, co nie? - Pokaż tę maskę. Skąd ty to wszystko tak właściwie wiesz? - Tony wyciągnął do niej rękę, posyłając jej szelmowski uśmiech. Nawina, ufna istoto. Czy nie wiesz, kim ja jestem?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Ze skautów? Nie, ale też na S – rzuciła zaczepnie. Była ufna, dziecinnie wręcz ufna, wierzyła w dobrą wolę innych, ale nie była głupia. Nie zdradziłaby od tak nazwiska komuś, kto ewidentnie artefaktami się interesował, bo na pewno je znał. Była nieletnią jeszcze córką wyjątkowo wysoko w rodzie postawionego Seavera i była z nim sama na łódce. Postawienie się w tej sytuacji było ryzykowne? W ogóle tak na to nie patrzyła, dopóki nie znał jej nazwiska. No i miała swoje artefakty w pogotowiu. Aż uśmiechnęła się pod nosem na pierwsze spotkanie ze swoim korepetytorem, na które zabrała naszyjniszek, w razie, jakby jednak był tylko creepem, próbującym zwabić nastolatkę. Instynkty samozachowawcze mieszały się u niej w dziwny sposób z potrzebą przygody. Była zabezpieczona, po prostu nie czuła zagrożenia. I było to bardzo naiwne. - W takim razie to ja jestem zaszczycona, że chcesz wybrać moje towarzystwo ponad własny węch – wyszczerzyła się wesoło. Chwilę jeszcze przyglądała się, jak przeglądał jej mapy, notatki, mapy myśli, dane i własne wnioski, będąc dumna z tak sporządzonego Dziennika Przygód. Wszak Dzienniki były czymś, co prowadził każdy Seaverowy podróżnik i kiedyś i jej wszystkie zapisy, notatki i odkrycia zostaną umieszczone w rodowej bibliotece wraz z najbardziej znamienitymi nazwiskami. Kto wie, może nawet przy jej ojcu? Ciepło rozlało się po jej sercu na samą myśl. I może właśnie te myśli sprawiły, że stało się to, co się stało? Czy ciepłe wspomnienia przywołały jedno, najbardziej kluczowe ze wszystkich? Chciała pokazać Tony’emu jak to działa. Nie bała się efektów po założeniu maski, znała je wszystkie, nie mogły być niebezpieczne. Nie mogły jej narazić. Nie mogły… Rezydencja. Skarbiec w rezydencji. Wspomnienie, do którego ich przeniosło zaczęło się, gdy ogromne wrota za nimi się zamknęły, a w nieskończonej czerni nagle zapaliły się ogniki. Tysiące ogników w ogromnym skarbcu, przypominającym twierdzę. Budowlę wręcz nierealną. Lewitujące piętra zdawały się ciągnąć nad nimi i pod nimi w nieskończoność, w ciemność, z której przebłyskiwały tylko drobne kulki ognia, aż w końcu i one nikły. Chodzili po powoli materializującym się korytarzu, a z każdej strony były szczelnie zamknięte, magicznie zapieczętowane gabloty. Z artefaktami. Setki, nie, tysiące rzędów i kolumn zawieszonych niby w nicości gablot z najcenniejszymi sekretami przeszłości. Wiele mówiło się o Seaverach i ich kolekcji artefaktów w muzeum rodowym. Krążyły legendy, pogłoski nawet, że głęboko w podziemiach ich posiadłości znajduje się twierdza – prastary skarbiec, stworzony jak te azteckie, mający trzymać w swoich ryzach wszystkie oryginały tego, czego niemagiczne kopie trzymali na wystawach – pradawne artefakty. Artefakty, które Seaverowie, jeszcze znani jako Sǣfaru odkrywali od XV wieku. Gdy jeszcze dzikie ziemie Ameryk były nieskolonizowane. Gdy jeszcze Australia była nikomu nieznana. Wszystkie te rzeczy, te magiczne przedmioty, do których dostęp miały tylko starożytne, magiczne cywilizacje… I oni. Legenda była prawdą. Chroniony wieloma zaklęciami, magicznymi kodami, runicznymi zabezpieczeniami i całą posiadłością obronną w podziemiach, głęboko pod fundamentami znajdowała się ta Arka Noego. Wszystkie odkrycia Seaverów. Serce jej stanęło. Zamarła. Ciężko oddychała i… Nasłuchiwała. Jeżeli usłyszałby dźwięk kodu… Ale nie było go słychać. Tony nie mógł wiedzieć, gdzie byli. Gdzie dokładnie się to znajdowało. Jak się tam dostać ani jakie były kody. Widział za to Laurence’a Seavera, prowadzącego za rękę małą dziewczynkę, zaledwie kilkuletnią. Złotowłosą Harmony Seaver.
Uśmiechnął się pobłażliwie i pokiwał głową. Owszem, trochę mu było niewygodnie z faktem, że pachnie jak pachnie ale nie było to coś, co przeszkadzało akurat jemu. Bardziej martwił się o to, że jej cudowny nosek prędzej czy później nie wytrzyma jego towarzystwa. A to by było bardzo smutne, wszakże obiecała mu przecież przygodę. Zerknął na jej Dziennik, w dalszym ciągu nie wiedząc, na co w ogóle patrzy. Ale wyglądało to bardzo poważnie - drobnym maczkiem napisano tu wiele mądrych słów, a każde z nich mówi ahoj, szalony świecie. No dobra, może trochę przesadzał aczkolwiek nie wyglądało to na byle jaki pamiętnik. Zapuszczając jednego żurawia po drugim nagle poczuł silną magię. Mrugnął, a gdy otworzył oczy był zupełnie gdzieś indziej. Usłyszał jedynie, że zamykają się za nim dosyć masywne, jak przypuszczał, drzwi. Nieprzeniknioną ciemność momentalnie rozświetlił rząd ogników. I nagle znalazł w najpiękniejszym skarbcu, jaki kiedykolwiek widział na oczy. Z nicości, dosłownie z niczego zwisały u góry wypolerowane gabloty z cudownościami. Spinki, broszki, kolie, lupy, lunety, mapy, bransolety, pierścienie, sygnety, naszyjniki. Było tu absolutnie wszystko, co więcej każdy z drogocennych, zdobionych przedmiotów mienił się srebrem i złotem, odbijajac blask niedawno zapalonego światła. Nawet nie zauważył, gdy już za nią szedł, a korytarz zdawał się przed nimi materializować. To było absolutnie niesamowite miejsce. Tylko gdzie on do cholery był i jak tu się tak właściwie znalazł. - Harmonía - spojrzał na nią, tak, wciąż tu była. Uff. - Gdzie my tak właściwie… Zaczął, ale nie skończył bo nagle pośród morza cudowności ujrzał dwie kroczące ku nim postacie. Dorosłego mężczyznę i małą kilkuletnią złotowłosą dziewczynę, która z twarzy przypominała stojącą przed nim kobietę. No es possible. Czy to… czy to jej wspomnienie? Kurwa. Pomyślał od razu, że jest idiotą. No tak, byle jaki mugolak nie miałby takiego zawzięcia do nudnych run i takiej wprawnej ręki do czarodziejskich przedmiotów. Musiała pochodzić z jakiegoś starego i wpływowego rodu. A to musiał być nie wiem co, kościół? Twierdza? W każdym razie jeśli to miejsce naprawdę istniało na tym świecie, oddałby to co ma najcenniejsze aby spędzić w nim resztę życia. Spojrzał na Seaverównę, o czym przecież w dalszym ciągu nie wiedział i zasznurowal usta. Nie miał pojęcia, jak się zachować, ale w wciąż za nią podążał. Ona go tu wprowadziła, ona go wyprowadzi. Szkoda tylko, że nie złapie go za rękę i nie przyjdzie z nim tu naprawdę. Chociaż może kiedyś…
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdyby mogła, wyłączyłaby sobie teraz głowę. Strzeliła się przez nią lub sobie. Była jedna rzecz, jedno jedyne miejsce, które Seaverowie szanowali bardziej niż własne życia i przygody – skarbiec rodowy. Cały czas nasłuchiwała. Uważnie, ostrożnie, by mieć pewność, że Tony nie usłyszy żadnego kodu rozbrajającego pułapki. Żadnego hasła. Żadnej podpowiedzi, gdzie to miejsce na granicy jawy i legend się znajdowało. Pamiętała ten dzień. Pierwszy raz, gdy ojciec wprowadził ją tutaj, wierząc, że Harmony miała serce na właściwym miejscu, że będzie gotowa zobaczyć rodzinne skarby i poprzysiąc je chronić do końca. Po dziś dzień ich nie wydała i wydać nie zamierzała. Jeżeli cokolwiek mogłoby ułatwić komuś obcemu dostanie się tam, była gotowa zaatakować. Usłyszała pytanie mężczyzny, po prostu nie mogła na nie odpowiedzieć. Co miała zrobić? „Słyszał pan legendy o naszym rodowym skarbcu?”, no nie bardzo. Więc rozglądała się. Wszystkie skarby a wyciągnięcie ręki, na całe szczęście dzielone od świata magicznymi gablotami… I, rzecz jasna, całą rezydencją zabezpieczeń, ale tego nie mógł wiedzieć. Amulety, kolie, stroje, sarkofagi, zwoje, dziwne kule, pokręcone urządzenia, wszystko to co się nie śniło i co tylko w snach pojawiać się mogło. Dzieła dawnych, przeszłych, starożytnych i zapomnianych magicznych ludów. Sztylety i kły, lalki i gwizdki, instrumenty i różdżki. Artefakty pod wszystkimi możliwymi postaciami. Działanie każdego opisane na złotych tabliczkach i przydzielonych do gablot zwojach z długimi badaniami na ich temat. - Remy – zaczął jej ojciec, prowadząc ją za rękę. – Wiesz, czemu ci to pokazuję? – zapytał się małej dziewczynki z tym swoim brawurowym uśmiechem, jakby wcale nie byli teraz w ich najwspanialszym sekrecie. - Bo to nasze dzie… Dź… Dziswo? – nie, nie radziła sobie ze słowem dziedzictwo. Laurence tylko się zaśmiał i zmierzwił jej blond czuprynę. - Dokładnie. Kiedyś ty też będziesz tego strzegła i… – wziął ją na ręce z zaskoczenia, podrzucając do góry, aż ta mała kulka szczęścia zaczęła piszczeć i chichrać się radośnie. – POWIĘKSZAŁA! - Bo jestem Seaverem! – wykrzyknęła wesoło, zwycięsko, piszcząc cały czas dziecięcym śmiechem. - I to nie byle jakim! Jestem Harmony Seaver! Największa podróżniczka wszechczasów! – też się śmiał, cały czas to podrzucając ją w górę, to majtając na boki między wszystkimi artefaktami, jakby to było nic takiego, jakby to był normalny dzień. Bo dla Seaverów, to był zwykły dzień. I jej wspaniałe wspomnienie… Gdyby tylko nie… Zerknęła kątem oka na Tony’ego. Nie wiedziała, co teraz miała robić i myśleć. Czuła się, jakby została zapędzona w kozi róg i tylko błagała, żeby niedługo maska odpadła.
I jak on miał z nią rozmawiać? Nie to, żeby jakoś wybitnie chciał, żeby marzył o rozmowie z kimkolwiek w tej chwili, ale doprawdy… Zachowaniem przypominała mu Scarlett, co można było uznać za częściowo przerażające. W końcu dwóch równie rozgadanych, mówiących od rzeczy osób wokół siebie nie zamierzał znosić. Pozostawało jednak wciąż pytanie, czy była tak naiwna, jak się wydawała, czy po prostu bawiła się życiem, próbując zachować dziecięcy optymizm. Wygórowane marzenie? Pieprzona krew wili i reakcje innych na to… - Żyjemy w świecie, gdzie wszędzie jest magia, a za większość zachcianek płacimy większą cenę niż jakiś galeon czy inny knut wrzucony do studni - powiedział, spoglądając ostro na dziewczynę, mając wrażenie, że już znał odpowiedź na swoje wątpliwości. Była naiwna, jak dzieciak, a to czyniło ją słabą. Słabość wiązała się w ten czy inny sposób ze śmiercią, nic więc dziwnego, że przez chwilę wpatrywał się jeszcze ostro w Dolly, nim odwrócił spojrzenie, próbując się uspokoić. Myśli, które odbiegły znów w stronę ojca, zostały jednak gwałtownie przerwane przez kolejne słowa dziewczyny. Nie mówiłem jej o ojcu i nie sądzę, żeby była przyjaciółką Carly… Do tej pory również nauczyciele nie mówili o powodach nieobecności niektórych studentów w trakcie zajęć, więc skąd do cholery ona o tym wie? - I tak nie miałbym nastroju na przebywanie w hałasie i udawanie, że się dobrze bawię. Nie krępuj się, idź śmiało na imprezę, jeśli masz taką ochotę - odpowiedział chłodno, spoglądając w bok. Chociaż lody albo pizzę chętnie bym zjadł, a Aleja Smakoszy… Ktoś o niej właściwie wspominał… Ciekawe czy gondola będzie wiedziała gdzie i jak się zatrzymać…
Harmony zupełnie niepotrzebnie się martwiła, bowiem Tony nie był w stanie skupić się na jakichkolwiek dźwiękach. W tamtym momencie nie usłyszałby nawet trąb jerychońskich, bo całą jego uwagę pochłaniały oczy. Patrzył to na skarby, to na nią a na jego twarzy nie błądził nawet cień uśmiechu. Był skonsternowany, ale musiał się przecież skupić. T a k a okazja trafiała się raz na milion. Magia zdradziła niewinną złotowłosą, ukazując coś co, jak się domyślał, nie było przeznaczone dla jego oczu. A przypomnijmy, że Antonio Díaz do najcenniejszych rzeczy na świecie zaliczał magiczne artefakty. Skup się, idioto. Gdzie to może być. Jakikolwiek wskazówki? Słuchał z uwagą wymiany zdań pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Mimowolnie wszystkie te czułe gesty, których był świadkiem spowodowały u niego odrobinę smutku i melancholii. W jego przypadku czułość w domu polegała na tym, że ojciec akurat się nie spił i go nie bił. Ale to teraz nieważne, prawda Tony? To nie to cię ukształtowało, bo życie spierdoliłeś sobie sam. Gdy usłyszał nazwisko Seaver, zamarł. Z tych? Seaverów? Nie powstrzymał tego odruchu, od razu na nią spojrzał mniej więcej w tym samym czasie, w którym ona zerknęła na niego. Na Merlina, co robić, jak po sobie nie poznać co tak właściwie myślę? Położył jej rękę na ramieniu, o ile w tej mglistej eterycznej formie w ogóle było to możliwe, i posłał jej pokrzepiający uśmiech. Z jednej strony doskonale rozumiał, że to pewnie jest dla niej potwornie trudne. Takie odarcie z prywatności mocno by go ubodło. A z drugiej zaś strony chciał ukryć swoje brudne myśli, wszystko to co podpowiadało mu, że poświęci teraz całe swoje życie tylko i wyłącznie po to, aby odnaleźć rodzinny skarb Seaverów i go obradować. Ba! Mógłby tu nawet umrzeć z głodu zamknięty na wieki w tym raju. To byłaby piękna śmierć. Z ciemności wyłoniła się nagle chmura złotego pyłu, która pokryła wszystko wokół nich. Tony rozejrzał się wokoło, ale nie było tu widać już dwóch sylwetek - Harmony i jej ojca. Złoty pył przez chwilę się mienił i nagłe spadł na ziemię. Mrugnął i gdy otworzył oczy, z powrotem byli na gondoli. - Kurwa. Co to było? - zapytał młodej dziewczyny nie przebierając w słowach.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Bała się. Harmony nie należała do osób najwyższych, na pewno nie do najsilniejszych, jej umiejętności magiczne nie dorównywały wielu jej rówieśnikom, ale przy tym wszystkim miała coś, dzięki czemu nie pozwalała się innym pokonać. Bowiem mała Seaver została od dziecka nauczona, że musi być sprytna. I cholernie dzielna. Obserwowała Tony’ego, pilnując jednocześnie, by nie poczuł zbyt długo na sobie jej wzroku. I myślała. Starała się kombinować, wykorzystując swoją nikłą, ale kluczową w tym momencie przewagę, którą był czas. Mężczyzna widział to miejsce pierwszy raz w życiu i była pewna, że dopiero próbował pojąć co tu się działo. Ona doskonale to wiedziała. Wiedziała, gdzie była, gdzie to miejsce się znajdowało i co w nim było. Co się stało. Miała więc możliwość przemyślenia sobie wszystkiego, od tego jak się zachowa do tego, co powie. Nie wątpiła w to, że od tego zależało jej bezpieczeństwo. I za nic w świecie nie mogła mu pokazać, że tak uważała. Chciała być teraz jak najbardziej… Nieświadoma. Nie miała pojęcia kim był mężczyzna, jakie mógł mieć zamiary, dlaczego tak znał się na artefaktach i czym dyktowany był jego zachwyt i wiedzieć tego nie musiała. Wystarczył fakt, że widział i wiedział. Nie mogła pokazać mu, że robiła z tego coś dużego. Dlatego, gdy położył jej rękę na ramieniu, uśmiechnęła się. Trochę zmieszana, trochę skonsternowana, w większości jednak tak, jak ona się uśmiechała. Jak dobrze, że była z niej dobra aktorka. Nie dała swoim myślom pokazać się ani w jej zachowaniu, ani mimice, choć tych było wiele. A każda skupiona na aspekcie najbardziej niewiadomym „co teraz”. Teraz wiedział, że była Seaverem. Jak mógł zareagować? Czy coś by planował? Czy będzie chciał ją wypytywać? Zainteresuje się tematem i będzie zafascynowany? Albo… Wolała nie iść w kierunku drugiej opcji i na pewno nie zamierzała dawać mu powodów to myślenia, że mogła się bronić. Jeżeli pokazałaby, że czuje się zagrożona, znaczyłoby to tylko tyle, że miała powód, żeby czegoś chronić. Chciała zostać tak samo niewinna, jak jeszcze przed założeniem maski. Więc uśmiechnęła się do niego, gdy pył opadł, wzruszając ramionami, jakby sama nie wiedziała, co miała mu na to odpowiedzieć. Jakby czuła się równie zagubiona co on. W rzeczywistości starała się obliczyć, jak dużo czasu mogły dać jej artefakty, które miała przy sobie i na sobie w razie, jakby musiała ich użyć. Naprawdę liczyła na to, że nie będzie takiej konieczności. - Na pewno nie ten efekt, który chciałam – pokręciła głową, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Niestety, jest tak samo nieprzewidywalna, jak za każdym razem… Oby na moście nam się lepiej poszczęściło.
Przyglądała mu się chwilę, marszcząc ciemne brwi i moszcząc wygodniej między poduszkami. - To nie kwestia Twoich genów. - wyjaśniła w odpowiedzi jego myślom - Masz w sobie krzywdę, której nie rozumiem, ale która świeci mi w oczy jak latarnia. - powiedziała tym samym marzycielskim tonem, którym przed chwilą wspominała o miłości, kotach i magii, będących charakterystycznymi elementami Wenecji. Oparła się o brzeg gondoli i zanurzyła w wodzie opuszki palców, które, objęte jej przyjemnym chłodem, wpłynęły na wygładzenie jej marsowego czoła- Nie widzę problemu w płaceniu za moje marzenia. - przyznała z prostotą- Wszystko to, co przychodzi za darmo, z czasem traci smak, albo okazuje się, że nigdy tak naprawdę do nas nie przyszło, prawda? - rzuciła mu promienny uśmiech przez ramię, przechylając głowę lekko w bok i obserwując jego gniewne spojrzenie. Mówił tonem ostrym jak krawędź brzytwy, a jednak nie kaleczył jej ani odrobinę, jakby się uchylała, gibka akrobatka, przed każdym tym cięciem. A może po prostu skórę miała już tak grubą, że nie docierało do niej brzmienie tych słów? - Nie mówiłeś? - zdziwiła się - Przysięgłabym, że mówiłeś, skąd indziej bym niby wiedziała... - tym razem rzeczywiście się zmieszała, próbując odnaleźć odpowiedź na tę zagadkę. Zaraz jednak westchnęła, wyciągając dłoń z wody i celowo ochlapując blondyna kilkoma kroplami- Co to za przyjemność być samemu. Szczególnie, kiedy coś nas trapi. Lubisz być nieszczęśliwy? - prostota i bezpośredniość jej słów była bardzo naturalna Dolly Fowler, ale jednocześnie dziwna w porównaniu z tym, jak zazwyczaj nastolatki lawirują w półprawdach podczas komunikacji z innymi ludźmi. Naprawdę nie miała nic do ukrycia. - To tam! - wskazała palcem rozwidlenie kanałów, z których jedna odnoga prowadziła rzeczywiście w kierunku Alei Smakoszy- Mają tam pizzę i super lody. I pamiątki! - klasnęła w ręce- Tylko żeby pamiątki miały sens, to trzeba mieć o czym pamiętać. Jakie masz wspomnienia z tego wyjazdu? - strzeliła w niego jednym ze swoich najbardziej radioaktywnych, radosnych uśmiechów.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz nie mógł się powstrzymać, uniósł zdziwiony brwi. Zaskoczyła go jej reakcja, bo spodziewał się, że nie będzie wyglądać jak dziecko we mgle. Dla ich obu było oczywiste, że to ją widzieli w tym wspomnieniu. Ale z względów, które Tony powinien być pojąć, ona oczywiście wolała udawać głupszą niż była w rzeczywistości. Katalończyk mógł jedynie cieszyć się, że to nie on założył tę maskę. Trudno powiedzieć, co takiego zobaczyłaby Harmony - jego paskudne dzieciństwo, grzeszną dorosłość czy parszywą teraźniejszość? Tego już na szczęście nigdy nie dowiemy. W odpowiedzi na jej komentarz, skinął jedynie głową. Dalej był w szoku, potrzebował czasu aby otrząsnąć się z transu. Ile skarbów na wyciągnięcie jego ręki… to niesprawiedliwe, że niektórzy się z tym rodzą, podczas gdy inni muszą na to pracować przez całe swoje życie. Díaz miał wzrok wbity w taflę wody niespokojną jak zszargane nerwami serce. No cóż, gdziekolwiek to miejsce się nie znajdowało było daleko i poza jego zasięgiem. Jedyne co może zrobić to dobrą minę do złej gry. Odwzajemnił więc jej uśmiech, odpowiadając: - Życie bywa nieprzewidywalne, Harmony. Ja będę udawał, że nic nie widziałem. Obiecam, że zachowam to dla siebie - Oczywiście skłamał, bo przy pierwszej lepszej okazji powie o tym swojemu wspólnikowi. Oj, źle się stało, że trafiła akurat na niego. Nie zrozumcie mnie źle, przecież krzywdy jej nie zrobi. Díaz stosuje przemoc wyłącznie wobec tych, którzy sobie na nią zasługują. Póki co zachowanie panienki Seaver nie wskazywało na to, by okazało się to konieczne. W sumie to przez krótką chwilę było mu jej zwyczajnie szkoda. Niecelowe zdradzenie takiej ogromnej tajemnicy to musiał być dla niej cios tym bardziej, że skarby pochodziły z rodzinnego skarbca. A sądząc po tym, co zobaczyć rodzina jest dla niej muy importa. Dalsza droga minęła im już w milczeniu. Mężczyzna pomyślał jednak przelotnie, że gdziekolwiek teraz nie pójdzie, szczęście nie będzie mu sprzyjało bardziej niż przed chwilą.
Znalazł się terapeuta. Krzywda która świeci jak latarnia, ja pierdolę… Ciekawe w jaki kurwa sposób i jaka krzywda. Jakie to jest wkurwiające, gdy ludzie sądzą, że wiedzą wszystko, albo że mogą wszystko powiedzieć, zamiast zachować myśli dla siebie. Spoglądał na mijane przez nich budynki, odsuwając od siebie wspomnienia z dzieciństwa, z utraty kontroli nad harpią. Nie miał już z tym problemów i nie musiał o tym myśleć, a wiedząc, mając już pewność, że Dolly odczytywała jego myśli, tym bardziej chciał odciąć się od niej. Słowa o marzeniach były jedynymi logicznymi słowami, jakie do tej pory opuściły jej usta, sprawiając, że przez ułamek sekundy nie uważał jej za marnujące jego czas towarzystwo. Zabawne, jak bardzo jedna osoba potrafiła zmieniać wrażenie, jakie dawała od pozytywnego do negatywnego, wyczerpując socjalne baterie drugiej osoby. - Stąd, że maski tak działają i moja wyraźnie musi pozwalać ci słyszeć moje myśli - warknął zirytowany brakiem bystrości. Sądził, że byli w Venetii na tyle długo, że stawało się już jasne, że cokolwiek się nie działo dziwnego, w większości przypadków było wywołane maskami. I gdy naprawdę był pewien, że po prostu został skazany na pływanie gondolą z gadułą, która niewiele sensownego mówiła, ta wyskoczyła ze słowami, których nie powinna mówić. Nie powinna zachowywać się, jakby wiedziała o nim wszystko, jakby wiedziała, co lubił, czego nie lubił i jak się czuł. Czytanie w myślach nie dawało jej żadnego prawa do takiego zachowywania się, ale oczywiście, dlaczego miałby oczekiwać, że choć przez chwilę zastanowi się nad tym, że słyszy rzeczy, o jakich nie powiedziałby jej w normalnych okolicznościach. Cóż, może myślenie w takiej chwili było zbyt dużym wysiłkiem. - Kiedy coś mnie trapi tym bardziej wolę być samemu lub z kimś ważniejszym dla mnie niż pierwsza lepsza Krukonka, która nie wie kiedy milczeć - powiedział lodowatym tonem, spoglądając na nią z ukosa, tracąc zaraz całe zainteresowanie jednakowo jej osobą, jak i wspomnieniem o jedzeniu. Owszem, nie był w Alejce Smakoszy, ale w tej chwili miał ochotę po prostu wyjść z gondoli i zostać sam. - Wszelakie - mruknął w odpowiedzi, mimowolnie wspominając część karnawału, a także warsztaty alchemiczne i własne spacerowanie po mieście w poszukiwaniu sam nie wiedział czego, dopóki nie dotarł do Świątyni Trytonów. Nie spędził czasu ze zbyt wieloma znajomymi, ale tak naprawdę zdołał pozbierać się częściowo, choć wciąż martwił się o ojca i to z pewnością nie miało się zmienić. Nagle poczuł, jak maska odczepia się od jego twarzy i nim nawet spróbował unieść rękę, aby ją złapać, maska odpadła całkowicie i wpadła do kanału, którym płynęli. - Koniec czytania w myślach - powiedział jedynie, wyraźnie się rozluźniając.
Dopiero kiedy powiedział jej, że słyszała jego myśli, przyszło jej do głowy, że jest taka możliwość. Przyglądała mu się zupełnie niewzruszona jego groźnymi minami, ani lodowatym głosem. Ludzie bardzo często byli do niej złośliwi, kąśliwi, obrażali ją i patrzyli na nią z góry. Z czasem po prostu przestała na to reagować. I to nie w sensie ignorowania, czy uodpornienia się. Po prostu przyjęła to jako prawdę o ludziach. Tacy są. Opryskliwi, aroganccy, pełni złości. Człowiek pijący tylko czarną kawę przyzwyczaja się do smaku jej goryczy. Nawet zaczyna to lubić. - Rozumiem. - odpowiedziała, przyglądając mu się- To całkiem logiczne. - bardziej niż jego odpowiedź, zainteresowało ją, jak szybko nastroszył kolce, kiedy zapytała, czy lubił być nieszczęśliwy. To przecież znaczyło, że wcale nie. Ona lubiła być nieszczęśliwa, nigdy nie zaprzeczała, gdy ktoś ją o to pytał. Czy to z tego umiłowania cierpienia znów się do niego uśmiechnęła? - To prawda! - zaśmiała się wesoło- Nigdy nie wiem kiedy zamknąć jadaczkę. Milczenie jest złotem, to dlatego jestem taka biedna? - powiedziała rozbawiona, podnosząc się z poduszek. Wyciągnęła rękę, jakby chcąc złapać tę maskę, nim z pluskiem wpadła do kanału, a Fowler przyglądała się, jak jej barwne kolory znikają w mętnej wodzie. Westchnęła cicho i wzruszyła ramionami. - To nawet i lepiej. Było mi dość niezręcznie. - posłała mu niejasne w wyrazie spojrzenie. Trudno było ignorować słyszane słowa, a to nie jej wina, że jak głupi zakładał maskę, wiedząc, że przynosi ona same nieszczęścia. Dolly swoją zostawiła w Koloseum i było jej z tym bardzo dobrze- Masz ponure myśli. Przechodzisz trudne chwile. Samotność jest wygodną ucieczką, ale ani trochę nie pomaga na zmartwienia. - dodała, kiedy gondola powoli zbliżała się do rozwidlenia. Przysiadła na jednej z jej krawędzi i spojrzała na swoje nogi. - Mój ojciec chorował na smoczą ospę, kiedy trwała pandemia. Nie mam braci, tata jest jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek traktował mnie z jakąkolwiek kulturą. - powiedziała cicho - Ludzie przychodzą i odchodzą, mieszają w życiu i nic sobie z tego nie robią. Przywykłam do tego, że kaleczą słowami i czynami, nie martwię się tym, bo i tak nie chcą mnie w swoim życiu. Ale kiedy uzdrowiciel powiedział, że szanse są bardzo małe... - wzięła głęboki wdech i zamilkła na chwilę- Nigdy się tak nie bałam, że kogoś stracę. To najgorsze uczucie na świecie. - przetarła dłonią twarz i spojrzała w niebo, po czym posłała mu jeden ze swoich promieniujących uśmiechów, którymi zawsze i wszystko była w stanie przyćmić. Każdą inną emocję, każdy inny wyraz. - Dzięki, że się ze mną przepłynąłeś. To była bardzo ciekawa przygoda z nieznajomym.
Tak właściwie to odnosił wrażenie, że dziewczyna była tak po prostu głupia. W jednej chwili wydawało się, że mówi coś z sensem, aby po chwili zachowywała się jak słodka idiotka. Nie lubił takich osób, nie czuł się dobrze w ich towarzystwie, gdy stale musiał pilnować się, aby nikogo nie uderzyć, albo jak w tym przypadku - żeby nie wypchnąć jej z gondoli. Słysząc jej odpowiedź dotyczącą milczenia, nie wiedział już, czy za jej słowami stała całkowita ignorancja, siła związana z wiarą w siebie i nieprzejmowaniem się opinią innych, czy zwyczajne lekceważenie pozostałych osób. On sam wiedział, że bywał ostry, że zdarzało się, że inni nie byli zachwyceni jego towarzystwem. Jednak zwykle trzymał język za zębami i nie mówił zbyt wiele, jeśli nie był do tego prowokowany. A ona… Po prostu mówiła, bez zastanowienia. Przewrócił oczami, spoglądając znów gdzieś w bok, naprawdę powstrzymując się przed wypchnięciem jej. Mówiła, że nie potrafi pływać, więc musiałby ją wyławiać, a na to nie miał ochoty. Powinna nauczyć się pływać. - Błędne założenie, że szukam sposobu na poradzenie sobie z problemami. Mam świadomość, że z niektórymi nic nie zrobię i zwyczajnie nie mam ochoty rozmawiać o nich z innymi - odpowiedział dziewczynie, nie patrząc nawet na nią. Tak było łatwiej panować nad swoją niechęcią. Słuchał jej słów o ojcu i, prawdę mówiąc, nie rozumiał po co mu o tym mówi. Nie oczekiwał współczucia, czy zrozumienia, nie oczekiwał żadnej łączącej ich historyjki. Chciał jedynie spokoju, czasu dla własnych myśli, dlatego, żeby mógł w spokoju przejść nad problemami do zwykłej codzienności. Zamiast tego dostawał łzawą historyjkę i jasne, mógł zrozumieć ten strach, o którym mówiła Fowler, ale nie kryło się za tym nic więcej. - Kiedyś i tak zostaniesz sama. Powinnaś skupić się na tym, co możesz robić, żeby w razie takiej sytuacji poradzić sobie, a nie zmieniać się w płaczącego pufka - mruknął bezemocjonalnie. On, choć martwił się o ojca i nie chciał żeby przedwcześnie opuścił jego i Carly, wiedział, że sobie poradzą. Scarlett nie potrzebowała już takiej opieki jak kiedyś, pracowała, więc tak naprawdę mógłby dokończyć naukę i później zająć się własną pracą, zamiast znów wszystko rzucać w połowie. - Nie dałaś mi wyboru, więc nie dziękuj. Naucz się w międzyczasie pływać, bo następnym razem wepchnę cię do wody - odpowiedział dziewczynie, spoglądając na nią z ukosa. Nie kłamał, przy kolejnym podobnym wybryku zamierzał wepchnąć ją do wody, więc lepiej, żeby nauczyła się pływać.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Uśmiechnęła się miękko, przekrzywiając głowę. - Ani razu nie zapytałam Cię, byś mi mówił o swoich problemach. - zauważyła. Chciała jedynie spędzić z nim trochę czasu, całą resztę dopowiedział sobie sam, pozwalając zanurzyć się w swojej goryczy i złości. Pokiwała jednak głową, zaskakująco dobrze rozumiała jego podejście, bo sama również wierzyła w to, że z pewnymi rzeczami nic sie nie da zrobić. Szczególnie, jeśli były to problemy. Wolontariat w Mungu na oddziale dziecięcym nauczył ją pewnej okropnej gruboskórności. Niektórzy pacjenci byli na skraju życia, nie było już nic, co mogłoby im pomóc. A ona? Musiała i umiała znajdować energię i motywacje, by zachęcić małych pacjentów to czerpania z tego krótkiego czasu, który im pozostał. Dzieci jednak nie były spaczone emocjonalnymi traumami w takim stopniu jak Jamie Norwood, krzywiący się tuż przed nią. - Nigdy nie zobaczysz jak płaczę, jamie Norwood! - zaśmiała się, potrząsając głową i burząc czarną chmurę włosów. Bardzo często chciała zmienić się w płaczącego pufka, zakładała wtedy na twarz jeszcze szerszy uśmiech, robiła głupią minę i toczyła się dalej przez życie jak porzucona w lochach, szklana kulka kopnięta przez ślizgona. Gondola w końcu dosięgnęła brzegu, a jej uśmiech poszerzył się tym bardziej, kiedy usłyszała jego całkowicie szczerą i wypowiedzianą otwarcie groźbę. - To znaczy, że będzie następny raz! - klasnęła w ręce i zaśmiała się jeszcze weselej, szybko uskakując z gondoli na brzeg, na wypadek, gdyby tymi słowami jednak rzeczywiście już przegięła pałę i miał ją do kanału wrzucić- Do zobaczenia Jamie! - pomachała mu, po prostu uciekając.
Nie pytała, ale poruszała temat, którego on sam unikał. W jego odczuciu było to równoznaczne z próbą nakłonienia go do rozmowy, czego nie chciał. Nie chciał mówić o problemach i wystarczyłoby udawać, że nie ma ich, że nie ma z niczym problemu poza koniecznością płynięcia gondolą z kimś, kto był nazbyt entuzjastyczny w ten irytujący sposób. - I dobrze. Płacz to słabość, nie bądź taka przy innych - mruknął, jakby to była największa na świecie oczywistość i nie rozumiał dlaczego jej to powtarza. Inna rzecz, że nie chciałby być świadkiem jej łez, a ona z pewnością też nie chciałaby płakac przy nim. Nikt nie chciał płakac przy obcych, a tacy dla siebie byli. Słysząc nagle jej radosny ton i przekonanie, że będzie następny raz, miał ochotę jęknąć w duchu. Nie pisał się na podobne spotkania z tą dziewczyną, nie chciał ich, będąc pewnym, że o wiele lepiej czułaby się w towarzystwie Carly. A jednak optymizm Dolly mówił, że ona sama nie miałaby nic przeciwko. Masochistka? - Jasne, nieważne - burknął, unosząc nieznacznie rękę w pożegnalnym geście, zostając w gondoli, która po chwili odbiła, wioząc go w inne miejsce, ale tym razem Ślizgon wierzył, że się rozluźni i odpocznie.