C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Najstarsza apteka w Venetii, która korzeniami sięga jeszcze czasów starożytnych. Budynek, w którym się znajduje, był wielokrotnie przebudowywany i dostosowywany do panującej akurat mody, rozwijając się i udoskonalając z każdym kolejnym stuleciem. Trzeba jednak przyznać, że Kociołek Eskulapa zachował swój dawny, niepowtarzalny kształt, pełen ciemnych mebli i roślinności, która zdaje się wkradać w to miejsce z każdej możliwej strony. Na dziedzińcu kamienicy, w której znajduje się apteka, wzniesiono również studnię, z której podobno czerpie się wodę do przygotowywanych tutaj eliksirów. Otaczają ją przeróżne rośliny, z których część zasadzona została w obszernych donicach. Pełno tutaj również skrzyń i worków z magiczną zawartością.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Podróż w medyczną przeszłość Wynik kości k6:6 (-20%) Wynik kości tarota: świat Wynik kości literowej: F Powodzenie leczenia: 60-20+10 (psycha) = 50% Zdobyte i zakupione przedmioty: samotnący sekator
Może i sama Carly nie stanowiła aż takiego zagrożenia dla siebie, ale już znajdujący się wokół ludzie faktycznie mogli już coś złego jej zdziałać. Na pewno o wiele lepiej było dmuchać na zimnie niż pozwolić na to, aby coś się dziewczynie stało. Potem naprawdę nie mogłaby powstrzymać wyrzutów sumienia oraz spojrzeć Jamiemu w oczy, bo nie przypilnowała wystarczająco jego siostry. Naprawdę życie bywało czasami niezwykle okrutne. Z ogromną niechęcią, ale finalnie dała się namówić na to, aby jednak kupić dziewczynie kieliszek wina. Miała jedynie nadzieję na to, że nikt nie zwróci zbytnio uwagi na podobnego szkraba, który się opijał chociaż podobno kultura picia w Venetii była zupełnie inna i nikogo nie dziwił zanadto widok dzieciaków z winiaczami. jednak mimo wszystko dalej było to dla niej niezwykle dziwne. W przeciwieństwie do Norwood, Mina jakoś szczególnie nie okazywała wielkiego entuzjazmu. Oczywiście przyglądała się uważnie niektórym rzeczom, które można było dostrzec na straganach, ale nie była tym jakoś wielce oszołomiona czy też ożywiona. Ot, kolejne zwyczajne fanty, które można było znaleźć na tego rodzaju imprezach. Nic szczególnego. - Jak sobie życzysz - westchnęła ciężko. Dziwnie było jej jakoś z myślą o tym, że patrzący na nich ludzie odnosili wrażenie, że tak naprawdę były matką i córką. Jakoś nieszczególnie podobała jej się taka wizja. Nie wyobrażała sobie siebie samej w roli matki, a do tego jeszcze po prostu niezręcznie było jej z faktem, że Carly w zasadzie była jej równolatką zaklętą w dużo mniejszym ciele. Na początku podchodziła do całego przedsięwzięcia niezwykle sceptycznie. Głównie ze względu na to, że wymagano od niej wypicia jakiegoś tajemniczego eliksiru. Nie miała ochoty na coś podobnego. Zwłaszcza, że podobne specyfiki oddziaływały na nią niezwykle silnie. Nie wiedziała jak zatem zareaguje na odmierzoną porcję. Niby obok byli aptekarze i spece od uzdrawiania, ale wolała nie ryzykować zbytnio. Finalnie jednak upiła odrobinę z fiolki i to wystarczyło jej, aby przeniosła się do zupełnie innych czasów. Niestety odnalezienie się w nich zajęło jej nieco czasu, a leczenie chorób dawnymi metodami wcale nie było takim prostym zadaniem. Miała wrażenie, że nagle jej wiedza z zakresu ziołolecznictwa spadłą do zera, ale może była to jedynie wina wypitego eliksiru? Co jeśli jednak ją w jakiś sposób otumanił? Później jednak z pewnością było już coraz lepiej, a Hawthorne coraz lepiej radziła sobie z rozpoznawaniem i leczeniem kolejnych chorób. Na pewno była to ciężka praca, ale mogła liczyć nie tylko na wdzięczność chorych, ale także na drobny podarek, który otrzymała od jednego z nich. W końcu jednak całe to przedsięwzięcie dobiegło końca, a Ślizgonka mogła na nowo znaleźć się w swoich czasach. - U mnie było dosyć spokojnie. Ale nic ci nie jest? - zapytała, nachylając się jeszcze nad dziewczyną, aby upewnić się czy na pewno nic jej nie dolegało. Mogła jeszcze porozmawiać z nią na temat tego czym według niej mógł być dokładnie ten eliksir, ale zamiast tego Norwood skupiła się na kolejnej atrakcji, a wężousta mogła jedynie z ciężkim westchnięciem za nią podążyć.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Raz się żyje, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła Carly, która grzecznie napiła się wina, a później równie grzecznie postanowiła sprawdzić, czym była ta cała szalona symulacja. Wyglądało na to, że trafiła całkiem dobrze, bo było to coś, co najmniej fascynującego i była zachwycona, że udało jej się wyciągnąć ze sobą Minę. Dziewczyna może nie była aż tak zadowolona z tego co się działo, ale doświadczenie raz na jakiś czas czegoś nowego, z całą pewnością nie mogło jej zabić. O tym Carly była przekonana, a już w ogóle wtedy, kiedy zobaczyła Minę po tej całej symulacji i doszła do wniosku, że to chyba najwyższa pora pociągnąć ją nieco za język, a co za tym idzie, bezczelnie obudzić z tego letargu, w jaki zapadła. - A nie, no co ty! To była w końcu symulacja, co nie? A przynajmniej tak mi się wydaje, bo jakoś nie widzę na sobie żadnych śladów. Jak myślisz, co oni dali do tego eliksiru? Bo jakieś grzyby halucynogenne z całą pewnością! Tylko że smakował całkiem nieźle i właściwie to nie jestem pewna, czy nie dodali tam jakiegoś cukru. Co obstawiasz? - zapytała, kiedy nieporadnie schodziła do piwnicy, niemalże zapominając, że była dzieckiem, a potem aż parsknęła, kiedy zorientowała się, że najwyraźniej nie przewidziano tutaj gości w jej rozmiarze. Nie była jednak w ciemię bita i po prostu poprosiła o skrzynkę, tak długo robiąc maślane oczy, aż w końcu ją otrzymała i wdrapała się na nią, by spojrzeć na stolik. - O rany, ja to w życiu nie widziałam takiej ilości różnych pudełek! Myślisz, że naprawdę, ale to naprawdę, wszystkie wykorzystuje się w aptekach? No te to raczej na pewno, założę się, że mojej babci by się przydały - powiedziała, sięgając po pudełka, które musiały odpowiadać poszczególnym dniom tygodnia, oglądając je z każdej możliwej strony, jakby zakładała, że coś jeszcze się w nim kryło. I zaraz też ucho urosło jej do nieprzyzwoicie wielkich rozmiarów, gdy zaczęła się mowa o zaklinaniu, a ona niemalże zapiszczała, dodając, że za chwilę zrobi coś niesamowicie niesamowitego, z czego oczywiście potwornie się śmiała. - O, wiem, wiem! To będą nietłukące się pudełka - stwierdziła, wyraźnie rozbawiona tym wszystkim, nie przejmując się tym, że musiała wzbudzać sensację, używając różdżki będąc w ciele dzieciaka. Może zakładano, że ukradła ją mamie, a może w ogóle inni mieli to w nosie, nie miało to dla niej znaczenia, bo po prostu doskonale się bawiła. Również wtedy, kiedy wsadzała do pojemników krem, jakby to była najlepsza zabawa na świecie, jakby nie wiedziała, czym jeszcze mogła się zająć. Zaraz też spojrzała na Minę, uśmiechając się do niej z poziomu swojej skrzynki. - A ty co tam tworzysz? - zapytała jeszcze, nie zwracając uwagi na to, że porzucony przez nią przedmiot grzał się właśnie w ogniu. Nic mu się nie stało, bo najwyraźniej kiedy zamknęła pudełka, te pozostały zamknięte tak szczelnie, że nawet inferius by ich nie rozwalił, a przynajmniej tak się wydawało Carly. Dziewczyna jednak, jak to ona, miała owsiki w tyłku, więc zapytała Miny, czy nie chce jeszcze zajrzeć na stragany albo zrobić czegoś podobnego, żeby miały na pewno ręce pełne zabawy.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Raz się żyło, ale trudniej było to powiedzieć komuś takiemu jak Mina, kto już raz prawie przypłacił życiem wizytę w rodzinnym ogrodzie, bo podszedł za blisko jadowitych tentakul przez co musiał spędzić kilka tygodni w śpiączce. Właśnie od tego czasu musiała być niezwykle ostrożna przy spożywaniu eliksirów, gdyż jej organizm był na nie od tego czasu szczególnie wyczulony i łatwo mogła doprowadzić do przedawkowania danej substancji. Z pewnością nie lubiła zatem ryzykować z piciem nieznanych jej rzeczy. - Nie mam pojęcia, czego tam dodali dokładnie. Zdawało mi się jednak jakbym wyczuwała szałwię - stwierdziła, gdy już mogła na spokojnie odetchnąć upewniwszy się, że faktycznie Norwood nic nie dolega. Faktycznie może i wydawało się to być symulacją, ale nawet te w świecie czarodziejów potrafiły być niesamowicie realne i w zasadzie wszystko było możliwe. Kolejna atrakcja wydawała się być dużo spokojniejsza od poprzedniej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Mina bez większego entuzjazmu sięgnęła po jakiś bladoróżowy słoiczek. Nie była typem, który bawił się w jakieś rękodzieła, ale skoro Carly ją tu zaciągnęła o postanowiła robić to, co ona. - W sumie nie mam pojęcia. Niektóre może służą klientom - mruknęła, wzruszając ramionami. Nie miała również na razie pojęcia jakie były kolejne kroki. Dopiero później wszystko zostało jej wytłumaczone i mogła nauczyć się kilku zaklęć, które były przydatne w całym procesie. Nie spodziewała się przy tym, że faktycznie można stworzyć jakiś pojemnik, który otwierałby się jedynie we wskazane dni o odpowiedniej porze. Na pewno pomagałoby to osobom, które miały problemy z odpowiednim przyjmowaniem leków. Na początku wydawało jej się, że wszystko było w jak najlepszym porządku, ale potem zauważyła, że włożone do środka leki zaczęły się topić zupełnie jakby w środku panowała niezwykle wysoka temperatura. Zaklęła jak to zwykle miała w zwyczaju w wężomowie po czym starała się w jakiś sposób zaradzić swojemu problemowi. - Miał być słoik na leki, ale coś jest nie tak - spróbowała jeszcze schłodzić w jakiś sposób to, co się znajdowało w środku, ale nie bardzo jej to wyszło. W końcu jednak zrezygnowana odłożyła swoje dzieło i westchnęła głośno. - Chodźmy już stąd, co? Nie lubiła porażek. Zresztą i tak nigdy nie szły jej podobne rzeczy. Po co w ogóle dała się namówić na coś podobnego?
Podróż w medyczną przeszłość Wynik kości k6: 5 Wynik kości tarota: cesarz Wynik kości literowej: E (50%) Powodzenie leczenia: 50% Zdobyte i zakupione przedmioty: kieliszek wina - forze vitali (20g), Nietłukąca Złocosta Fiolka, +1 uzdrawianie
Cięte odpowiedzi, złośliwości, zupełnie jakby była ze Slytherinu i być może zapytałby o to, gdyby nie wcześniejsze słowa dziewczyny dotyczące maski. Skoro tak, to nie powinien w żaden sposób przejmować się jej słowami, koncentrując się za to na jej piegach, zarysie nosa, mimowolnie wychwytując elementy piękna w jej osobie. - To jak ja, choć widziałem, że część osób chodzi za kontuar i coś tam podają, więc jeśli nie masz nic przeciwko, możemy iść tam razem. Dopilnuję, żebyś znów na kogoś nie wpadła - zaproponował, uśmiechając się lekko do dziewczyny. Musiała być młoda, miał wrażenie, że była nieśmiała, a to było coś ciekawego. Przywykł, że jednak większość osób jest raczej buntownicza, że nie mają także problemów w poznawaniu innych, ale mógł też się mylić. W końcu zachowanie dziewczyny mogło mieć związek, z tym że na niego wpadła. - Wolę LJ tak naprawdę, więc jeśli chcesz, możesz tak do mnie mówić. Pan Swansea to mój ojciec, więc darujmy sobie takie tytuły - dodał jeszcze, uśmiechając się kącikami ust do dziewczyny. - To jak, idziemy? - zapytał, wskazując gestem drogę, dopijając swoje wino. Za kontuarem Larkin otrzymał fiolkę z eliksirem, którego działanie miało podobno przenieść go do czasów, o którym opowiadano w trakcie wykładu. Z wahaniem wypił eliksir, nie dopijając go w pełni, mimowolnie obawiając się skutków ubocznych. W efekcie, kiedy rzeczywiście wszystko wokół niego się zmieniło i on sam znalazł się pomiędzy chorymi, jako ich uzdrowiciel, czuł się wciąż sobą. Było to dość dziwne uczucie, niezbyt pożądane, ale wiedział, że nie mógł z tym w żaden sposób walczyć, a już na pewno nie zdoła nic zmienić. Musiał mierzyć się z pacjentami przy pomocy własnej wiedzy, której nie miał zbyt bogatej, o czym był boleśnie świadom. W pewnej chwili do apteki weszła kobieta i z tego co zrozumiał, była kimś ważnym. Próbowała wykorzystać swoją pozycję, aby być szybciej obsłużona, co nie powinno mieć miejsca. Larkin starał się wyjaśnić jej, że musi zaczekać w kolejce, że jeśli nie będzie mu przeszkadzać, to będzie mógł szybciej obsłużyć pacjentów, którzy przyszli szybciej, aby w końcu pomóc jej. Wcześniej zakładał, że do tego zadania będzie potrzebna jego wiedza z zakresu magii leczniczej, więc zdziwił się, gdy przyszło do rozmów i kłótni. Co prawda nie miewał problemów rozmawiać z obcymi sobie osobami, ale nie znał tak naprawdę realiów czasów, w które został przeniesiony, a będąc w pełni sobą, nie potrafił właściwie rozmawiać. Kobiecie wyraźnie nie spodobała się jego odpowiedź, gdy ponownie uniosła na niego głos, krzykiem próbując wymusić swoje pierwszeństwo w kolejce. Nie wiedział, w którym momencie kobieta rzuciła się na niego i zaczęli się szarpać, ale było to ostatnie, co się wydarzyło, nim wrócił do teraźniejszości, czując mimo wszystko, jak szybko biło mu serce. - I jak Anabell? Poradziłaś sobie z pacjentami? U mnie doszło do szarpaniny, więc uzdrowicielem nie będę nigdy - zagadał znów do rudowłosej, gdy tylko zobaczył, że i ona ma zdjęte już z twarzy gogle. Przed nimi była jeszcze jedna atrakcja i zastanawiał się, czy dziewczyna miała ochotę także w niej wziąć udział.
Podróż w medyczną przeszłość Wynik kości k6: 1 (+20%) Wynik kości tarota: Słońce (+10%) Wynik kości literowej: A (10%) Powodzenie leczenia: 40% Zdobyte i zakupione przedmioty: Nietłukąca Złocista Fiolka, drewniana beczułka, +1 uzdrawianie
- Możesz próbować szczęścia - odpowiedział jej od razu, unosząc nieco brew z wyraźnym zwątpieniem. Nie tańczył. Nie bawił się w bale, a ten na zakończeniu roku był dostatecznie irytujący, kiedy Carly wciskała go w elegancki garnitur. Wolał jednak nosić się o wiele luźniej i przede wszystkim nie lubił przebywać wokół tak wielu osób. Choć wiedział, że być może byłyby gotów poświęcić się, gdyby miał za to właściwą nagrodę, gdyby w jakiś sposób pójście na jakikolwiek bal czy inną potańcówkę i bujanie się do rytmu miało mu się opłacić. Tego jednak nie mówił Oli, mając zamiar sprawdzić, czy rzeczywiście będzie próbować go namówić w przyszłości na coś. Potrafił jednak być uparty, kiedy chciał, tak jak przy zakładaniu wizbooka. Tak jak potrafił dobrze się bawić, a przynajmniej dobrze w jego odczuciu. Przykładem było uciszanie Oli, do której po chwili uśmiechnał się nieco kącikiem ust z wyrazem pełnego zadowolenia, kiedy słyszał jej oburzenie. Wyrzut godny kogoś, kto znał się na uzdrawianiu o wiele lepiej od niego. Nachylił się ponownie do jej ucha, bawiąc się cholernie dobrze. - Naruszenie przestrzeni osobistej? Wydawało mi się, że zrobiłem to już dawno, jak wtedy, gdy zabrałaś moją książkę - powiedział szeptem, trącając nosem jej ucho, ciekaw czy uderzy go, odepchnie, zareaguje jakkolwiek, albo go odepchnie. Zdecydowanie za to nie spodziewał się zaprzeczenia w sprawie zapachu który czuł, po chwili jednak doszedł do wniosku, że zwyczajnie mógł to być cukierek, który jadł. A jednak pytanie Oli wywołało u niego mieszaninę zdziwienia i niepewności, która od zawsze tliła się w jego sercu. Wiedział, że wiele osób było bardzo wyczulonych na jego wygląd, który zdecydowanie uatrakcyjniałą krew wili, ale do tej pory sądził, że Ola nie należała do nich. Teraz nie miał takiej pewności. - Lepiej? Czyli do tej pory wyglądałem według ciebie źle? - burknął, kierując się wraz z dziewczyną w stronę kontuaru, za którym podawano ludziom eliksir halucynogenny i gogle. Musiał przyznać, że to było coś, co go ciekawiło. Po chwili jednak sam miał okazję wypróbować działania eliksiru, który nagle jakby przeniósł go do dawnych czasów, kiedy walczyli z zarazą. Dodatkowo czuł się, jakby był niezwykle potężny, jak bóstwa, które czcili Rzymianie, czy inni wielcy czarodzieje. Czuł, że może wszystko i najwyraźniej tego od niego oczekiwano. Widział przed sobą kobietę z dzieckiem, które wierciło się niezwykle, a on miał podać mu lekarstwo. Czuł typową dla siebie irytację, która zaczyna rosnąć, ale nagle ustąpiła, kiedy doznał olśnienia w jaki sposób podać temu małemu diabłu lekarstwo. Bez zastanowienia wykonał to, co podpowiadała mu intuicja, a może ten eliksir. Cokolwiek stało za tym objawieniem, pomogło mu podać lekarstwo, a kobieta w podziękowaniu wręczyła mu drewnianą beczułkę. Co zabawne, miał wrażenie, jakby naprawdę ją trzymał w dłoniach i nie potrafił ukryć zaskoczenia, kiedy zdjęto mu gogle, a on naprawdę miał w rękach podarunek. Czymkolwiek był ten eliksir, był niesamowity. Rozejrzał się za Olą, a kiedy tylko ją dostrzegł, zmarszczył brwi, mając wrażenie, że coś nią poruszyło, coś, przez co nagle wydała się… słaba. - A dlaczego… - zaczął, ale urwał, gdy zobaczył, jak ociera twarz i zacisnął zęby z całej siły. W jednej chwili czuł złość, której nie potrafil skierować do nikogo konkretnego, nie wiedział, czy chodziło o Olę, czy o to, czego musiała przed chwilą doświadczyć. Wstrzymał jednak dziewczynę na moment, chwytając ją za rękę i przyciągając do siebie, tak aby na niego spojrzała. - To była tylko iluzja. Jesteśmy na karnawale, wszyscy mają się dobrze, tak? - powiedział ostrzej, niż planował, kiedy zamierzał ją jakoś wesprzeć, ale podobne rozmowy nigdy mu nie wychodziły.
Po założeniu maski przepełnia Cię chęć zrobienia najgorszych rzeczy i powiedzenia największych złośliwości. Byleby komuś dogryźć. Nawet jeśli na kimś Ci zależy dziś chcesz powiedzieć co Ci leży na sercu. Najgorsze jest to, ze nie możesz kłamać - wytykasz komuś błędy czy wady, o których pewnie w normalnych okolicznościach nigdy byś nie powiedział
post 3 z 3
Nazwa Wynik kości k6:Kostki - 5 Wynik kości tarota: 7 - Rydwan Wynik kości literowej: I Powodzenie leczenia: 90%+20% z cechy eventowej = 110% Zdobyte i zakupione przedmioty: 1 pkt z uzdrawiania
- Oh jaki dżentelmen mi się trafił prowadź więc - Ona naprawdę może być wredna tylko wtedy kiedy nosi maskę? A to ciekawe, nie przypomina sobie, żeby taka była w dniu codziennym, co ta maska robiła z ludźmi, co radziej powinna powiedzieć czarodziejami. Pokręciła głową mimowolnie na boki, to chyba nie był zbyt dobry pomysł, aby ją nosić. - LJ? Dobrze mi pasuje - skinęła głową - Możesz mi mówić Bell albo Anabell jak chcesz - rzekła z obojętnością w swoim głosie. I miała nadzieje głęboko w sobie, aby ta maska czym prędzej przestała działać, bo zaczęła działać jej na nerwach.
A potem poszli na pierwszą atrakcję w postaci uzdrowienia, nie była dobra z tej dziedziny, więc przeczuwała porażkę w kościach, mimo to założyła na oczy gogle, zaś na eliksir spoglądała z dziwnym niepokojem. Wypiła ledwie część tego co dostała nie bardzo pewna czy faktycznie coś to dało i czy to coś zmieniło. A zmieniło się, dostała się w sam środek zarazy bez większej wiedzy medycznej, której było jak na lekarstwo. A na dodatek wpadła między młotem, a kowadłem, bo zaatakowali nas jacyś bandyci, mimo to Anabell wolała zostać i leczyć pacjentów, których tutaj miała niż mieszać się w walkę, w której i tak nie była zbyt dobra. Koniec końców cała scena dość szybko się zakończyła, a wraz z tym zakończeniem odpadła jej również z twarzy maska, którą schowala pospiesznie do swojej torby podróżnej. - To było straszne! Wpadłam w środek jakiejś zarazy i napadli na nas jacyś bandyci. A leczenie... poszło mi raczej nieźle patrząc na moje braki z wiedzy uzdrawiania - aż się wzdrygnęła gdy o tym pomyślała, to było jedne z dziwniejszych przeżyć, jakie miała ostatnimi czasy. - Pójdźmy na coś innego, może co? - Na pewno jest tu jakaś inna atrakcja, bardziej adekwatna na tym karnawale. A to uzdrawianie nie do końca jej się podobało.
Drgnęła lekko w reakcji na jego gest i nabrała w płuca nieco więcej powietrza. Spojrzała na niego kątem oka, ale czuła, jak serce przyspieszyło swoje bicie, a policzki zrobiły się cieplejsze na samą wzmiankę o tamtym spotkaniu. Zdradzieckie ciało. - Ja ci zabrałam książkę? No dobra, może i tak, ale nie zapominaj, że to ty zacząłeś. Ja po prostu odpłaciłam się pięknym za nadobne - odparła, mimo wszystko nie kryjąc swojego oburzenia w pierwszym zdaniu. W odróżnieniu do niego nie starała się ściszyć głosu, nie szeptała, ale też nie krzyczała, bo nie było ku temu powodów. Oczywiście, że musiał jej wypomnieć tamto zajście, nie spodziewała się niczego innego, a on najwyraźniej nie był przygotowany na to, co powiedziała później. Uśmiechnęła się jedynie tajemniczo i nawet nie odpowiedziała - uraczyła go spojrzeniem z serii „domyśl się”, zupełnie nic nie robiąc sobie z jego nadąsanej miny. Miała ochotę się roześmiać, powstrzymała się jednak i zadowoliła nieco szerszym uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy, kiedy tylko odwróciła się od chłopaka i zaczęła iść w stronę kontuaru. Jeśli naprawdę myślał, że jej się do tej pory nie podobał, to miał chyba poważne problemy ze wzrokiem. Nie zamierzała mu jednak nic ułatwiać. O „przygodzie”, w której wzięła udział po wypiciu dziwnego eliksiru chciała jak najszybciej zapomnieć, ale nie było jej to dane. Tym razem to on jej nie ułatwiał, choć raczej nieświadomie - skąd bowiem miał wiedzieć, przez co przeszła? Westchnęła przeciągle i ciężko, gdy ją zatrzymał i nie dał się tak łatwo zwieść. Nie od razu spojrzała mu w oczy, zrobiła to dopiero słysząc jego ostry ton, którego - nie miała zamiaru kłamać - się nie spodziewała. Niemal automatycznie przyjęła obronną postawę. Wyprostowała się, a przez jej oczy przemknął cień. - Dzięki, nie zorientowałam się - sarknęła i tak jak wcześniej raczej unikała jego wzroku, tak teraz uparcie wbijała w niego swoje spojrzenie. - Ciekawe, czy tobie też by było tak łatwo, gdyby ktoś ci umierał na rękach i nie mógłbyś nic z tym zrobić. Nie obchodzi mnie, że to tylko wizja. To było zbyt realistyczne i nie umiem tego wymazać z pamięci. Cały czas mam ten obraz przed oczami i wrażenie, że czuję na rękach ciężar jego głowy - powiedziała, a jej głos i spojrzenie stopniowo traciły na mocy. Gdzieś pomiędzy kolejnymi słowami wyswobodziła delikatnie rękę z jego uścisku tylko po to, żeby się objąć, zupełnie jakby było jej zimno, choć przecież nie było. Ta cała podróż w medyczną przeszłość uświadomiła jej tylko, że faktycznie nie nadawała się na uzdrowiciela pełną gębą, nie żeby wcześniej miała jakieś wątpliwości. Drobne urazy? Nie ma problemu. Radziła sobie nawet z nieco poważniejszymi rzeczami, ale walka ze śmiercią - to już nie było dla niej. - Po prostu idźmy dalej, okej? - Nie była pewna, czy prosi, proponuje, czy może jednak stawia sprawę jasno. Nagle poczuła się zmęczona, choć domyślała się, że to tylko chwilowe, że zaraz jej przejdzie i będzie w porządku. Chciała odejść od tego nieszczęsnego miejsca, zająć myśli czym innym i najlepiej już do tego nie wracać. Zaczęła więc iść w stronę schodów, które prowadziły na dół. - Czytałeś jeszcze jakieś ciekawe książki o psach? - zagadnęła niespodziewanie w celu zmiany tematu i jednocześnie rzeczywiście ciekawa odpowiedzi. Doskonale pamiętała lekturę, która leżała u niej na tyle długo, aby bibliotekarka zaczęła fuczeć przy jej zwrocie. W końcu dotarli do piwnicy, która okazała się niezwykle dziwnym pomieszczeniem. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, ale na to chyba nie była gotowa - multum elegancko prezentujących się skrzynek, pudeł i worków, w dodatku wykonanych z czegoś przypominającego złoto, jedwab i inne drogie rzeczy sprawił, że na jej czole pojawiła się zmarszczka. A gdzieś między tym wszystkim stała starsza kobieta, która radośnie zaprosiła ich do wejścia głębiej. - Mam tylko nadzieję, że tu nie będzie żadnych chorych jazd - mruknęła na tyle cicho, żeby tylko Jamie ją usłyszał. Nie chciała sprawiać babuszce przykrości, ale naprawdę miała dość mocnych wrażeń jak na jeden dzień. Szczęśliwie nic złego na nich nie czekało, a nawet wręcz przeciwnie, okazało się, że zadanie, które mieli do wykonania było całkiem interesujące i wciągające. W jej ręce trafiło niewielkie, piękne pudełko wykonane z marmuru, które najchętniej skitrałaby gdzieś pod koszulką, żeby je sobie zatrzymać. Z nieskrywanym zdziwieniem odkryła, że jego powierzchnia wydawała się bardziej chłodna niż powinna być, zupełnie jakby na przedmiot już zostały rzucone jakieś zaklęcia. Postanowiła więc dodatkowo wzmocnić całe pudełko, żeby nie straciło swoich właściwości, a przede wszystkim żeby się nie zniszczyło - było bowiem zbyt ładne, żeby mogło za chwilę zostać porysowane czy broń Merlinie stłuczone. Ochronna siateczka wtopiła się w powierzchnię i nawet jakby nadała dodatkowego blasku. Dopiero wtedy poczuła, jak temperatura otoczenia wzrosła. A może od początku było tak ciepło, ale dopiero po dłuższym przebywaniu w środku zaczęło jej to doskwierać? - Nie mają klimy w tej piwnicy? Co to za tropiki, przecież nie idzie wytrzymać w takich warunkach - westchnęła, wachlując się dłońmi, co dawało niewielką, ale jednak, ulgę. - Przecież leki i inne medykamenty to się zepsują w chwilę, masakra. Nie uwierzę, że wszystkie te pudełka i nie pudełka mają właściwości schładzające - dodała, rozglądając się po piwnicy. Cóż, nie musiała się tym martwić. Jej marmurkowa skrzyneczka działała jak mała, przenośna lodówka. - O jak matkę kocham, ale niech ktoś coś zrobi z tym gorącem, bo tu zaraz fiknę! Jak ty możesz jeszcze normalnie funkcjonować, Norwood? A może po prostu jesteś nienormalny? Znaczy wiesz, nie żebym coś sugerowała, absolutnie…
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Atrakcja:Wino i podróż w medyczną przeszłość Nazwa Wynik kości k6:5 Wynik kości tarota:wieża Wynik kości literowej:E Powodzenie leczenia: 50% + 10% (kuferek) + 20% (świetne zewnętrzne oko) = 80% Zdobyte i zakupione przedmioty: Nietłukąca Złocista Fiolka; jestem zjawiskową Wenus ; +1 uzdro; woreczek ze skóry serpalato
- Ruby! Twarz sobie zedrzesz! – upomniała ją ze śmiechem i lekko zdzieliła po łapach, jakby ta była małym dzieckiem wykradającym cukierki. – A co, jeśli wtedy odrośnie ci jako zupełnie Tomkowa?! Już w ogóle tragedia! – zażartowała wesoło, to zupełnie nie pocieszając ją śmiechem (ale z nadzieją na jej rozbawienie) to słuchała wykładu. No ale wykład wykładem, a atrakcje atrakcjami. Szczególnie wina. Próbowała ich na dwóch poprzednich dniach i były po prostu fantastyczne, więc czemu miałaby sobie odmówić i teraz? Plus może trochę procentów odwróciłoby uwagę Ruby od faktu, że stała się czwartym synem w tej rodzinie. - Trochę przesadzili – pokiwała głową niezadowolona. – Ale przynajmniej są bardzo dobre i… – gdy odebrała swój kieliszek wina i szybko wzięła pierwszy łyk, od razu zaczęła kaszleć. – Dlaczego to jest PIKANTNE! – rzuciła pełne wyrzutu spojrzenie sprzedawcy. – Teraz to się czuję jednak oszukana! – prychnęła z niezadowoleniem, chociaż wino dalej piła, po prostu ostrożniej. – Ruby… Co tobie tam dosypali?! – zdziwiła się, kiedy tylko na nią spojrzała, bo nagle jej źrenice stały się wielkie i w ogóle wyglądała, jakby zaraz miało zacząć ją tu nosić. – Podziękuję, jeszcze się okaże, że pizza hoduje skrzela. Rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnych atrakcji i nie mogła zignorować plotek o jakimś halucynogennym eliksirze. Skoro i tak miały już jedno wino parzące w język, drugie doprowadzające do palpitacji i maskę, która zmieniła panią kapitan w pana mecenasa, czemu nie uzupełnić tego o wizje. - To brzmi ciekawie! Chodź idziemy, dokończysz w środku! – pogoniła ją i pomogła się zabrać z pizzą. Coś tam prowadzący narzekał, że nie wypada tak z jedzeniem w przeszłość, ale tylko odparsknęła, że nie wypada to zdzierać z porządnych czarodziejów za kieliszek wina i na tym dyskusja się skończyła. – O rany Ruby, jakie to niedobre – skrzywiła się, przepijając smak eliksiru pikantnym winem, co też nie było szczególnie przyjemne. I zaraz była już w starodawnej Venetii. - Ej, to haluny czy naprawdę tu jesteśmy? – spojrzała na panię kapitan zdziwiona i zrobiła kilka zdjęć polaroidem. – Ty no, na fotkach widać to samo… Czy oni nas wysłali w czas zarazy? Tak, dokładnie tak. A chorych, potrzebujących pomocy tylko przybywało. Chociaż do Remy podeszła kobieta, która wydawała się wcale nie zainteresowana pomocą i choć proponowała jej, że jej pomoże, jakoś ulży jej zaklęciami, przynajmniej użyje przeciwbólowego (!) ta mówiła, że jest tu tylko ze względu na rodzinę. I wcisnęła jej woreczek w ręce? Czy była to łapówka czy też nie, dziewczyna się nad tym nie zastanawiała. Bardziej interesowała ją część o chorej rodzinie, która potrzebowała natychmiastowej pomocy i oczywiście jej nie odmówiła. Zgarnęła wszystkie lekarstwa o jakich mówili uzdrowiciele, zapamiętała jak najwięcej zaklęć i nawet wzięła jeden zwój, żeby powtórzyć co trudniejsze na wskazanych potrzebujących i zaczęła opiekę. Jeden po drugim, dziecko po dziecku, rodziców i dziadków kobiety, którzy byli w jeszcze gorszym stanie. Może i była to tylko symulacja, ale czuła się, jakby od tego naprawdę zależał ich los. Więc nie oszczędzała się, ani z siłami, ani zaklęciami. Przecież tak zrobiłby Domenico Anafesto, którego sekret tak zawzięcie próbowała posiąść! A skoro on się nie wahał i pracował aż do upadłego, by pomóc jak największej ilości osób, ona też zamierzała to zrobić. Może to pozwoli jej stać się w oczach Venetiańskich legend godną? Czegokolwiek o co walczyła… Aż żałowała, że nie wzięła tego wina co Ruby, bo gdy symulacja dobiegła końca, nie miała w sobie ani pół siły na kolejne machnięcie różdżką. - Jeżeli Hux spróbuje mi powiedzieć, że się nie staram, to osobiście zmienię go w Tomasza – wyszczerzyła się do Ruby, gdy już wróciły do apteki, zmachana, ale niesamowicie zadowolona.
Atrakcja Zadanie specjalne → H 80% Zdobyte i zakupione przedmioty: nietłukąca złocista fiolka, +1pkt z uzdrawiania, +1 pkt z zaklęć, Pozłacana maska Burano (+2 uzdrawianie), drewniana beczułka
-Szałwia? Wiesz, mnie wydawało się, że był tam bez i coś słodkiego, ale to mogło być po to, żeby zakryć smak dawki, która miała nas wysłać na drugą stronę uniwersum – powiedziała z namysłem, dodając coś na temat tego, że może powinna spróbować dowiedzieć się, co dokładnie znajdowało się w tym eliksirze. Nieco się tego obawiała, a jednocześnie sprawiała wrażenie, jakby miało ją po prostu zaraz roznieść. To wyglądało komicznie, skoro wciąż była tym dzieciakiem i zachowywała się nieco, jak jakaś piłka, która nie była w stanie usiedzieć w miejscu. Była po prostu rozkręcona na każdy możliwy sposób i nie dało się jej powstrzymać. Nic zatem dziwnego, że również teraz nie chciała zastanawiać się nad tym, co robiła i co mogło to przynieść, starając się po prostu dobrze bawić. Widziała jednak, że Mina nie jest zachwycona, więc westchnęła cicho, zerkając na nią kątem oka. - Przekonajmy się! – zaproponowała, zanim rozpoczęły kolejne warsztaty, czerpiąc z nich całkiem sporo przyjemności, chociaż w miarę, jak Ślizgonce coś się zaczynało psuć, to również humor im jakby siadał. Carly próbowała oczywiście swoich sił, ale kiedy tylko Mina poprosiła, żeby już stąd poszły, zgodziła się od razu, nie chcąc naciskać na przyjaciółkę, czy zmuszać ją do czegoś, czego zrobić nie chciała. Zaproponowała jej zatem zamiast tego, żeby poszły się przejść i coś zjadły albo znalazły sobie jakąś ciekawą rozrywkę na najbliższy czas. Uważała, że to coś właściwego, coś, na czym mogły się skupić. Nim jednak to się udało, zaplątała się pomiędzy kolejnymi gośćmi apteki, czy może raczej pośród swoich rzekomych rówieśników, którzy zachowywali się, jakby mieli jej tutaj zaraz zejść. Nic zatem dziwnego, że została uznana za jednego z dzieciaków, ale kiedy zaczęto rozdawać eliksiry i próbować załatwić sprawę, Carly od razu się w to włączyła. Zwróciła na siebie uwagę organizatorów tego dnia karnawałowego, którzy chwalili jej zaradność, dziwiąc się jednocześnie, że tak mała dziewczynka tak dobrze sobie radziła. Paplała przy tej okazji coś o tym, że ma rodzeństwo i musi być odpowiedzialna, co chyba rozbawiło wszystkich zebranych. Pewnie właśnie z tego powodu otrzymała prezenty, dowiadując się przy tej okazji, że była niesamowicie dzielną dziewczynką. Nie ulegało wątpliwości, że Carly była z tego powodu raczej rozbawiona, niż zawiedziona, ale prawda była taka, że chciało się jej śmiać w głos. - Chodź, Mina, postawię ci, co chcesz – powiedziała, kiedy wyszły już z apteki, a ona była obładowana po uszy, jakby faktycznie była dzieckiem, które naciągnęło swoją ciotkę na kupienie jej dosłownie wszystkiego, na co miało ochotę. I właściwie mogłaby powiedzieć, że coś w tym było, co strasznie ją rozbawiło.
Ingerencja Gdy odpada ci z twarzy maska, czujesz się, jakby coś jeszcze na twoich policzkach zostało. Dotykasz skóry i niczego pod palcami nie czujesz, a jednak tak szybko, jak je odsuwasz, znów masz wrażenie, że coś się do niej przyczepiło. Gdy tego dnia patrzysz w lustro chwilę dłużej, prawdopodobnie przy wieczornej toalecie, twoja twarz wykrzywia się w diabolicznym uśmiechu. To nie ty się uśmiechasz, a twoje odbicie, teraz z tobą połączone. Gdy tylko spotykasz kogoś, czujesz, jak twoja druga natura chce przemówić twoim głosem.
Mechanicznie Dopadło cię znamię diabelskiej maski! Jeżeli nie chcesz dalszych konsekwencji, musisz chodzić do skrzydła szpitalnego i rozmawiać z pielęgniarką, która w ten sposób będzie próbowała przegnać z ciebie diabełka! Musicie rozmawiać o rzeczach, które cię denerwują i które uspokajają – rozegraj w formie jednopostówek. Każdy taki post powinien być długości przynajmniej 2k znaków. Przy każdym poście rzuć kostką k6, jeden post u pielęgniarki = jeden rzut; znamię diabelskiej maski przejdzie, gdy wynik wszystkich rzutów zsumuje się do siedmiu. Posty u pielęgniarki można pisać raz na trzy dni! Dopóki nie wyleczysz choroby, przy rozpoczęciu każdego wątku rzuć kostką k6. Liczba parzysta oznacza, że jesteś w stanie opanować naturę diabła. Liczba nieparzysta oznacza, że diabelskie znamię przejmuje nad tobą kontrolę. Jeżeli nie chcesz dalszych konsekwencji musisz być wredna dla osób, z którymi rozmawiasz i nie możesz tego powstrzymać. Pod każdym postem oznacz Harmony Seaver.
Słuchał dziewczyny z uprzejmą uwagą, zastanawiając się mimowolnie, na czym polegał ten eliksir. Wszystko, czego doświadczyli pod jego wpływem, było niezwykle intensywne i trudno było uwierzyć, że miało to być jedynie złudzenie. Było zbyt realistyczne, a wszystko, czego dotykał, było prawdziwe. Przypominało to cofnięcie się w czasie z jednoczesnym poruszaniem się w myślodsiewni. Interesujące, ale też niepokojące. - Wszyscy kierują się jeszcze w tamtą stronę, możemy zobaczyć, co tam się dzieje - powiedział, wskazując na kolejną grupkę, kierującą się schodami w dół. Wyglądało na to, że cokolwiek tam się odbywało, było naprawdę interesujące i zapewne trwało dłużej, niż atrakcja, w której przed momentem brali udział. Kiedy przybyli do piwnicy, dostrzegł, że w środku odbywały się warsztaty z tworzenia przedmiotów. Słuchał uważnie kolejnych poleceń, a kiedy w końcu dostał się do stanowiska, sięgnął po przedmiot, nad którym miał pracować. Okazało się, że wylosował całkiem interesujący woreczek. Był niezwykle miękki, aksamitny, wąski, a do tego pod wpływem temperatury kurczył się i poszerzał. Nie wiedział, do czego miał służyć, ale nie to go teraz interesowało, jak samo zaklinanie przedmiotu. Dlatego też z uwagą słuchał, jak prowadzący mówił o jednym z czarów, które miało ochładzać znajdujący się wewnątrz wybranego materiału lek. Larkin starał się wszystko zapamiętać, w końcu samemu próbując dodać do swojego woreczka dodatkową funkcję. Najpierw należałoby ogrzać woreczek tak, żeby móc włożyć do środka właściwą fiolkę, a po chwili woreczek chłodziłby lek i od razu kurczył się, szczelnie oplatając fiolkę. Wydawało się całkiem logiczne, choć jednocześnie Swansea był pewien, że można byłoby zrobić z tym coś innego. Jednak nie miał czasu na wybrzydzanie pośród zaklęć, kiedy jeszcze wiele osób czekało na swoją kolej. Być może z uwagi na to, że starał się spieszyć, a może coś było tego dnia w powietrzu, ale po wlaniu leku do woreczka, poczuł, że coś jest z nim nie w porządku. Próbował zgłosić to organizatorowi, od którego usłyszał, że ma szczęście, że jego woreczek ochładza substancje w nim się znajdujące, ale powinien mimo wszystko uważać, gdyż niektóre substancje zachowują w podobnych warunkach dłużej świeżość, a to może doprowadzić do sfermentowania leku. Tego zdecydowanie się nie spodziewał, ale nie wiedział, jak miałby sobie z tym poradzić. Niemniej, Larkin był zdania, że te warsztaty dały mu o wiele więcej doświadczenia, którego potrzebował do tworzenia przedmiotów na zamówienie takich, jakie chciał. - Na mnie już pora. Życzę przyjemnej reszty karnawału, Anabell - pożegnał się z rudowłosą, po czym opuścił aptekę. Nie widział powodu, dla którego miałby zostawać dłużej, a i nie sądził, żeby tak naprawdę dziewczyna miała mieć więcej problemów, odkąd wydawała się o wiele sympatyczniejsza. On z kolei musiał rozpisać plan stworzenia kolii, zamierzając zacząć z nią pracować, gdy tylko wrócą do Anglii. Mimo wszystko zbyt długo zwlekał ze stworzeniem prezentu dla Elizabeth.
Skinęła głową i poszła zatem za Larkinem zastanawiając się co też tam się wyprawia. Miała nadzieję, że coś lepszego niż to. Dreszcz ją przeszedł po karku gdy tylko wspomina tych bandytów sprzed chwili, ble. Miała nadzieje nigdy więcej nich nie spotkać, a zapewne tak będzie, patrząc, że zapewne nie będzie miała okazji włożyć tych okularów po raz drugi. Gdy doszła na miejsce, okazało się, że było to miejsce do robienia jakichś przedmiotów, nie do końca wiedziała, o co chodzi, pomimo słuchania chyba mało wyłapała, o co biega. Stanęła zatem sobie z boczku i była po prostu obserwatorem tego co się działo. Gdy Larkin skończył z tworzeniem przedmiotu, skinęła głową i pomachała mu na do widzenia, a sama też zamierzała stąd wyjść, miała dość atrakcji na dzisiaj.
O tym, że zwykle podobał się innym wiedział, ale w przypadku Oli miał nadzieję, że nie miało to wiele wspólnego z urokiem wili, nad którym nie panował. Starał się zwykle nie uśmiechać, aby nie oczarowywać przypadkiem innych, ale przy tej jednej Puchonce nie było to takie łatwe, skoro sam lubił spędzać z nią czas. Lubił ich rozmowy, które przypominały przeciąganie liny. Podobało mu się, że nie była słaba, jak zwykle myślało się o Puchonach. Lubił to, że Ola znała się na magicznych stworzeniach i pewnie mógłby wymieniać więcej powodów, dla których lubił spędzać z nią czas, ale nie sądził, aby było to konieczne. Przynajmniej nie było tak długo, jak długo nie miał pewności, że jej zainteresowanie nim nie jest związane jedynie z urokiem. Mimo to poczuł drgnienie swojego serca, kiedy w odpowiedzi na jego pytanie dziewczyna jedynie się uśmiechnęła. Wszystko to jednak minęło, kiedy wzięli udział w dziwnym powrocie do medycznej przeszłości, po której Ola miała łzy w oczach. Nigdy nie czuł się dobrze, kiedy ktoś przy nim płakał, a łzy zawsze były dla niego oznaką słabości. Oznaką czegoś, co należało wyeliminować, o czym należało zapomnieć. A jednak jej odpowiedź, zamiast sprawić, że Jamie postanowiłby się odsunąć i zignorować wszystko, wywołała kolejne dziwne drgnienie w jego piersi. Przeczucie, że powinien w jakiś sposób jednak się wytłumaczyć ze swojej reakcji, może nawet przeprosić. Zacisnął zęby, przesuwając dłonią po włosach, odwracając na moment spojrzenie od Oli, czując się zwyczajnie głupio. - Nie potrafię pocieszać - burknął, ostatecznie kiwając głową, kiedy dziewczyna zdecydowała, aby po prostu poszli dalej. Przynajmniej nie zrezygnowała całkowicie z jego towarzystwa, co było miłe, ale też Jamie nie wiedział, co powinien o tym sądzić, jak powinien zareagować. Nawet nie wiedział, czy mógł się do niej odzywać, kiedy to właśnie Ola odezwała się jako pierwsza, zaskakując go kolejny raz. - Nie, ale zastanawiam się nad pójściem do profesora Walsh, tego od zielarstwa, aby dopytać o rośliny, jakie można hodować przy fogsach... I chciałem poszukać kogoś, z kim mógłbym porozmawiać po prostu o hodowli magicznych stworzeń i o ile mógłbym iść do profesora Rosa, tak nie jestem pewny, jak zareagowałbym na to, że on także jest półwilem. Nie chcę mieć problemów za to, że rzuciłem się na profesora - odpowiedział całkowicie szczerze, nim weszli do piwnicy. - W razie czego jestem obok, będziemy wspólnie uciekać - odpowiedział dziewczynie cicho, szeptem, nim skupił się na tym, co ich otaczało. Usłyszał, że mają sobie wylosować materiał, z jakim przyjdzie im pracować i bez zastanowienia złapał za podłużny, aksamitny woreczek, który podobno kurczył się, bądź rozszerzał, w zależności od temperatury. Prawdę mówiąc, Jamie miał inne skojarzenie, jak patrzył na materiał, ale wolał tego nie komentować. Zamiast tego próbował skupić się na dodatkowemu zaklinaniu przedmiotu, mimowolnie sięgając po te same czary, których próbowała Ola. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując, jak cienka siateczka wtapia się w woreczek, zwiększając jego wytrzymałość. Teraz miał pewność, że po wlaniu do środka specjalnego leku, nic nie powinno się z nim stać. Odwrócił się jednak do Oli, kiedy ta odezwała się do niego, przez co nie zauważył, jak jakieś dzieci złapały za jego woreczek i próbując otworzyć go, wylały ze środka lek, niszcząc właściwie wszystko dookoła. Poczuł, jak rośnie w nim irytacja i miał ochotę warknąć na dzieciaki, ale zamiast tego złapał Olę za dłoń. - SKoro więc tak ci gorąco, wyjdźmy z piwnicy i może napijmy się czegoś - zaproponował, ciągnąc ją lekko za sobą w stronę straganów, na których widział wina, aby kupić dwa kieliszki Forze vitali. Jeden wziął dla siebie, drugi podał dziewczynie. - Za karnawał i doborowe towarzystwo - wzniósł toast, po czym napił się wina.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Nie chciała dłużej rozwodzić się nad tematem tej wycieczki w przeszłość. To było dla niej zbyt męczące, wywoływało nieprzyjemne uczucia i bez wątpienia nie było wesołym tematem do rozmowy w trakcie karnawału, kiedy to człowiek powinien się bawić. Ta atrakcja trochę jej kłóciła z tym zamysłem, ale nic nie mogła na to poradzić, organizatorzy zapewne mieli swoje powody, by coś takiego zrobić, a i ona musiała przyznać, że mimo wszystko na to cenna lekcja. Nie chciała też pocieszenia ze strony Jamiego, nie potrzebowała tego i nawet się nie zdziwiła, gdy przyznał, że nie umie tego robić. Sama była w takich sytuacjach beznadziejna, bo co można mądrego powiedzieć komuś, kto z jakiegoś powodu czuję się źle? Dlatego też zmienia temat, a słysząc jego odpowiedź, uśmiechnęła się kącikiem ust. - Zawsze możesz wziąć przyzwoitkę, może zdołałaby coś zrobić, o ile nie padłaby trupem w obecności dwóch półwilów. To by w sumie mogło być ciekawe - stwierdziła, jako wspomnianą przyzwoitkę mając oczywiście siebie. Fakt, że nie była pewna, czy by podołała, bo któż mógłby to przewidzieć, ale spróbować mogła. Najwyżej musieli by się potem mierzyć z przykrymi konsekwencjami. Zawsze mógł też po prostu porozmawiać z nią, bo chociaż nie miała jeszcze takiego doświadczenia jak profesorowie, to coś tam w głowie miała. Była nawet gotowa zrobić wyjątek, bo normalnie była team koty. To czworonogi zajmowały szczególne miejsce w jej sercu i nic i nikt nie mogło się z nimi równać. Nie miała najmniejszego zamiaru uciekać w podskokach z tej piwnicy, ale zrobiło jej się lżej, kiedy Jamie powiedział, że w razie czego nie jest sama. Postanowiła sobie w duchu, że jeśli coś się tu odmerlini, to wyjdzie z tej apteki i tyle ją widzieli, bo ileż można znieść jednego dnia. Całe te materiałowe czary poszły jednak dość gładko i jedynie na koniec pojawiły się pewne problemy - jej było nieziemsko gorąco, a Jamie, cóż... postanowił dość szybko opuścić piwnicę, na co nie zaprotestowała, bo było jej to na rękę. - Jest mi gorąco jak w piekle, a ty mi jeszcze kupujesz wino, jak to działa - parsknęła, przyjmując jednak kieliszek, bo kimże była, żeby odmawiać takiego trunku? - Okej, już rozumiem, skąd te ceny. Czegoś takiego jeszcze nie piłam, obłęd - westchnęła z zadowoleniem, delektując się smakiem wina wytwarzanego przez jeden z tutejszych rodów. Nie trwało to jednak długo, bowiem została wezwana do pomocy przez samego Enrico Candiano, który rozgorączkowany szukał ogarnietych ludzi z tłumu bawiących się na Dniu Moździerza. Oczywiście, że nie odmówiła. Uśmiechnęła się przepraszająco do Jamiego, prosząc, aby potrzymał jej wino, a następnie pospiesznym krokiem udała do mężczyzny, który wyznaczył jej zadanie. Musiała wydać eliksiry, leki i jakieś ziółka, ale wcześniej trzeba było to wszystko znaleźć. I o ile z samą sprzedażą nie miałaby problemów, to znalezienie medykamentów stanowiło prawdziwe wyzwanie. Nieźle się nalatała z miejsca na miejsce, tracąc przy tym zdecydowanie za dużo czasu, ale z drugiej strony się mogli od niej wymagać, że będzie się czuła w tej aptece jak ryba w wodzie. Koniec końców dołożyła swoją cegiełkę do akcji ratunkowej dla bandy nieuważnych dzieciaków i nawet została za to nagrodzona, ale przy tym czuła, że jej baterie coraz szybciej się wyczerpywały. - Nie wiem jak ty, ale ja już chyba mogłabym wracać. Padam z nóg - przyznała, kiedy wróciła do chłopaka. Dzień był jednym z tych dłuższych, obfitujących w różne wydarzenia, więc nie dziwnego, że nie miała już na nic siły. Dodatkowo lampka wina, którą dokończyła po powrocie, zaczęła działać na nią usypiająco, a nie chciała, żeby Jamie męczył się z jej na wpół przytomnym ciałem. Opuścili więc lokal, kierując swe kroki do koloseum na zasłużony odpoczynek.
| zt x2
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Atrakcja: stragany i podróż w medyczną przeszłość Zdobyte i zakupione przedmioty: 1pkt (HM); 1pkt (uzdrawianie); butelka wina podróż w medyczną przeszłość Wynik kości k6:4 Wynik kości tarota:kochankowie i parzysta Wynik kości literowej:H Powodzenie leczenia: 70 + 10 - 20 + 30 = 90
Spojrzała oburzona na Remy, po tym jej tekście, że twarz jej odrośnie Tomkowa, bo już wystarczy, że Tomasz i Ryan wyglądali niemal identycznie, trzeciego takiego samego Maguire’a by już świat nie przetrwał. Szybko jednak przeszło jej to niezadowolenie, bo wino miało specjalne działanie, o czym dowiedziała się po fakcie, bo przecież nie znała włoskiego i nie miała pojęcia co piła. Była jednak zachwycona – chyba – a na pewno była pobudzona jak nigdy wcześniej. Wręczyła niemal od razu sprzedawcy sto galeonów, żeby kupić całą butelkę, bo była przekonana, że Ryan będzie równie zachwycony jak ona, a po wakacjach planowała się z nim spotkać, no i całą resztą ich wesołej rodzinki. — Nie mam pojęcia, ale widać po mnie? — spytała konspiracyjnym szeptem, bo jeszcze zaraz będzie musiała wysyłać patronusa do Thomasa, żeby ją wyciągał z aresztu, bo chodziła naćpana, a może nachlana? Jak wypiła wino to była jaka? Nie dało się ukryć, że całkiem nafurana. Popędziła za Harmony i przeszła przez jakieś drzwi, ale nie miała pojęcia co będą robić. Bardziej była skupiona na tym, czy przypadkiem nie zaczyna unosić się nad ziemią, bo jej mózg pracował szybko, cała w ogóle była szybka. Zazwyczaj miała dużo energii, ale teraz to przechodziło wszystko, czego doświadczyła w życiu. Ale faza. Weszły do pomieszczenia, który wyglądał jak składzik przy klasie eliksirów, więc Ruby od razu sobie pomyślała najgorsze. Okazało się jednak, że mogły mieć jeszcze do tego wszystkiego halucynacje. Trąciła więc Seaver w ramię. — O to będzie dobre — powiedziała i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, bo do tego wszystkiego jak jeszcze wizje dostanie, to jej mózg chyba wybuchnie, ale przecież była Ruby Maguire, gdzieś miała konsekwencje i w ogóle pomyśli o tym kiedy indziej, to problem Ruby z przyszłości. Wypiła eliksir równie niezidentyfikowany jak wino sprzed kilku minut – choć czuła się jak sprzed kilku sekund – i nagle poczuła się osłabiona. Chwilę jej zajęło zrozumienie, że to tylko kwestia ciała, bo jej mózg pracował na większych obrotach. A może to przez to wino? Nie było to ważne, mogła myśleć i to się liczyło, bo przecież stała się nagle uzdrowicielką ze starożytnej Venetii! — Wtf nie wiem — odparła do swojej szukającej i zwróciła się do swoich pacjentów. Trafiła jednak w scenę, z którą nie dawała sobie rady. Wprowadzony przez parę chaos przyprawiał ją o ból głowy i stawała się rozproszona na wszelkie możliwe sposoby. Nie miała pojęcia jak to ogarnęła, bo sytuacja nie sprzyjała spokojowi, ale kiedy narzuciła sobie skupienie, to okazało się, że była całkiem niezła. Przecież chaos to jej drugie imię, no trzecie, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. — Tylko nie więcej Tomaszów — powiedziała, jak już wyszły z tych szalonych halucynacji. Nie czuła zmęczenia, ani trochę, czuła się tak jakby wciąż mogła góry przenosić. To było fantastyczne, dobrze, że kupiła tę butelkę. — O patrz zielone dzieciaki! Idziemy zobaczyć co się stało? — bo gdzie coś się działo, tam Ruby zawsze była obecna. Czasem się zastanawiała czy nie miała przypadkiem jakiegoś specjalnego radaru w sobie, który kierował ją na kłopoty i dziwne sytuacje. Mrugnęła więc do Remki i skierowała się w samo centrum zamieszania i rzygających dzieciaków.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Materiałowe Czary i Słoneczny Stragan Materiał:2 Zaklinanie:1 Scenariusz:1 Zdobyte i zakupione przedmioty: +1 Zaklęcia, butelka wina Resisti per sempre 5/5
Xanthea tak właściwie to chciała już wychodzić. Uważała, że wycisnęła z dnia w aptece już wszystko, co się dało i że spędziła już zbyt wiele czasu w tym ziołowym zapachu. Ostatecznie wszystko to niepokojąco mocno kojarzyło jej się z pracą, a ona przecież miała wakacje i nie zamierzała pracować! Tak to jednak było, gdy praca łączyła się z zainteresowaniami, że czasem po prostu nie dało się inaczej, jak nagiąć zasady wypoczynku i oddać się w ramiona pasji, znajdując coraz to nowsze rzeczy użyteczne w życiu zawodowym. Tak właśnie miała się sprawa z materiałowymi czarami. Xanthea zajmowała się produkcją i sprzedawaniem magicznych kosmetyków, a jej wyroby nieraz wymagały szczególnego traktowania i przechowywania w odpowiednich warunkach. Na ogół starała się, żeby tak nie było, w końcu nie wszyscy mieli ochotę zastanawiać się nad tym w jakiej temperaturze trzymać dany słoiczek czy fiolkę. Gdyby naczynia na te wszystkie smarowidła i płyny same dbały o odpowiednie warunki, Xanthea mogłaby popłynąć z produkcją, ograniczyć i tak już zredukowane do minimum konserwanty i postawić na działanie świeżością. Nie mówiąc już o takich rzeczach jak chłodzące preparaty pod oczy czy rozgrzewające kremy do rąk niwelujące pierzchnięcie ich zimą. Tak się złożyło, że akurat jej w udziale przypadło zaklinanie wiklinowego koszyka. No, nie był to szczyt jej marzeń, bo z utęsknieniem zerkała w stronę kamiennych pudełeczek wprost idealnych do tego, by wypełnić je maścią. Musiała jednak pracować z tym, co jej dano, a sama zasada zaklinania musiała sie przecież odnosić również do innych naczyń i właściwości. Zaklinając koszyyczek nadała mu właściwości rozgrzewające, myśląc o tym, że idealnie nadawał się teraz do przechowywania świeżych bułeczek. Gdyby to nie był akurat koszyczek, tylko właśnie to wytęsknione pudełeczko, mogłoby służyć do przechowywania olejków albo wosku. To była myśl! Praktyczne rozwiązania takiego zaklinania były widoczne gołym okiem. Niestety późniejszy scenariusz nie był już tak zachwycający, a w przypadku leku wymagającego chłodzenia jej koszyczek nijak się nie sprawdził. Odeszła od stanowiska z dość ambiwalentnym stosunkiem do warsztatów, a potem pokierowała się prosto w stronę straganów.
Kiedy była na miejscu, zaczęła przeglądać sprzedawane przedmioty, ale nic nie przypadło jej do gustu. Niektóre z tych rzeczy już posiadała, inne nie były jej potrzebne. Ale wina! O, tu już była inna sprawa. Tak jak poprzednio Xanthea zabrała się za przeglądanie niesamowitych właściwości wszystkich tych limitowanych trunków i nie mogła wyjść z podziwu nad przydatnością ich zastosowań. Jeden wydał jej się w sposób szczególny przydatny. Resisti per sempre było winem, które można było zmieszać z eliksirami, by nadać zdwojoną moc i dwukrotnie przedłużyć ich działanie. Obok takiego działania nie można było przejść obojętnie! Xanthea tylko przez chwilę wahała się nad tak dużym wydatkiem, a potem uśmiechnęła się do sprzedawcy i poprosiła go o jedną butelkę.
ZT
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Atrakcja: Specjalne zadanie Enrico Candiano, D=40% Zdobyte i zakupione przedmioty: Pozłacana Maska Burano
Podróż w medyczną przeszłość była dla Aneczki bardzo intensywnym wydarzeniem, ale też przynoszącym jej wymierne korzyści. Zdobyła wiedzę i doświadczenie, a te były przecież bezcenne. I miała okazję bardzo szybko, by je wykorzystać, bo jej doskonałe medyczne umiejętności nie pozostały niezauważone. Rzecz miała związek z istnym stadem dzieciaków, które przyjechały razem do Venetii w ramach jakiejś wycieczki i postanowiły w czasie zwiedzania paskudnie się czymś zatruć. Przyczyna nie była znana, choć spekulacji było całe mnóstwo, na nadmiernym obżarstwie zaczynając, na czymś dużo gorszym i bardziej magicznym kończąc, ale jakiekolwiek byłoby pochodzenie męczących dolegliwości, skutki były po prostu opłakane. Spanikowane opiekunki dzieciarni wpadły do apteki histeryzujac i domagając się eliksirów pozatruciowych. Aneczka nie rozumiała, czemu właściwie nie udały się do świątyni Westy, albo do jakiegoś szpitala, ale czemuż miałaby posądzać istoty niższej klasy o logiczne myślenie i rozsądek? To do niej, panienki Brandon należało opiekowanie się tym całym nieporadnym towarzystwem, ocieranie łez, uśmierzanie bólu, a w tym konkretnym wypadku podawanie leków na rzyganie i sraczkę. Zapłakane towarzystwo ujmowało jej troskliwe serce i głęboko zakorzeniona potrzebę macierzyństwa, dlatego bez cienia wahania podjęła się pomocy, gdy tylko Enrico Candiano kiwnął na nią pośpiesznie ręką. Nie potrzebowała wiele wyjaśnień. Widziała, że kilka innych osób również zostało oddelegowanych do tego szlachetnego i wymagającego zadania, więc nie troszczyła się o jakiś wyjątkowy pośpiech. Każdy przypadek chciała rozpatrywać rzetelnie i indywidualnie, by dobrać do pacjenta stosowną dawkę i konkretny specyfik. Większość pracowników apteki była zajęta, więc nie mogła się tym zająć, a Aneczka skrupulatnie pytała o alergie, dolegliwości, stopień nasilenia symptomów. Nad takim tłumem pacjentów trudno było zapanować, więc Ania nie poradziła sobie jakoś wybitnie dobrze. Za to ci, którymi się zajęła, byli zaopiekowani iście po królewsku. Każdy, kto został przyjęty przez Aneczkę, został zaopatrzony w stosowne eliksiry, leki i zioła, tak że niekomfortowe przypadłości musiały szybko minąć. A to, że zdążyła przerobić niewiele osób wcale jej nie martwiło. Wolała działać dokładnie, niż szybko. Enrico Candiano był niesamowicie zabieganym i zapracowanym człowiekiem, ale kiedy chaos został przynajmniej z grubsza opanowany, znalazł wreszcie chwilę, by poświęcić Aneczce nieco czasu. Podziękował jej za pomoc i nawet odwdzięczył się podarkiem, za co panienka Brandon oczywiście grzecznie podziękowała, zapewniając jednocześnie, że nie był to dla niej żaden problem. Zauważyła tez, ze mężczyzna był bardzo zmęczony mimo jej pomocy, dlatego zaoferowała, że zostanie tu jeszcze chwilę i dopiero jak Enrico wypije sobie jakieś ziółka na wzmocnienie, to zostawi mu dalszą pracę. Jednak karnawał był karnawałem i Candiano nie chciał jej dłużej zatrzymywać, albo po prostu zrozumiał, że delegowanie obcej, młodziutkiej osoby do pracy w aptece nie do końca pozostawało zgodne z etyką farmaceutyczną.