Taras Astralny, zlokalizowany na szczycie koloseum, to prawdziwa perła wśród magicznych miejsc. Niezrównany widok, który z niego roztacza się na malownicze, pełne tajemnic kanały i zabytkowe budynki miasta, zapiera dech w piersiach. Jest to miejsce o magnetycznym uroku, gdzie czarodzieje gromadzą się, by oddać się obserwacji gwiazd i zgłębiać tajniki astrologii.
Pozłacane kamienie zodiaku i starożytne, mistyczne symbole wkomponowane w tarasową posadzkę służą jako narzędzia do przeprowadzania kosmicznych interpretacji, które wpływają na praktykę czarodziejską. Wieczory na Tarasie Astralnym to magiczne spotkania pełne kontemplacji i rozważań. Czarodzieje podziwiają wówczas blask gwiazd, odkrywają ich sekrety i czerpią niewyczerpane pokłady mocy z otaczającego kosmosu. Są to momenty skupienia i pokory wobec wszechświata, które przynoszą równocześnie poczucie łączności i harmonii.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
To był dla Aneczki naprawdę emocjonujący dzień. Maska wpakowała ją w wyjątkowo kłopotliwą sytuację, o której trudno będzie wspominać inaczej niż z zażenowaniem, a w dodatku później ta rozmowa... Ech. No cóż, bywa. W każdym razie Aneczka, jak przystało na wielką damę tego świata, była ponad to i z dumnie uniesioną głową wyszła z całej tej opresji. Tak, o tym, że poradziła sobie doskonale, była przekonana. A to że ekhm, pospólstwo nie odebrało tego najlepiej, to już nie jej wina, prawda? W zasadzie to panience Brandon było szczerze żal wszystkich niżej urodzonych, bo wiadomo, nic na to nie mogli poradzić. Dlatego też ona musiała nadrabiać za nich pewien poziom sytuacji. Bo jak wiadomo, szlachectwo zobowiązuje. Obecnie, przebrana do kolacji w elegancką sukienkę koktajlową wyglądała jak prawdziwa dama. Była tak wytworną małą kobietką, że Charlotte naprawdę byłaby z niej dumna, gdyby ją teraz widziała. Czerwona kreacja odsłaniała ramiona, zwiazane włosy ukryte pod kapeluszem były szalenie wytworne, a podkreślone karminową szminką usta nadawały jej paryski szyk. Naśladując siostrę w tej całej elegancji, na nogach miała szpilki na platformie dodające jej ładnych kilkunastu centymetrów, zaś dłonie schowała w rękawiczkach z czerwonej koronki. Czując się na starszą i dojrzalszą, niż w istocie była (choć przecież była już pełnoletnia!) stała na tarasie, z przyjemnością obserwując zachód słońca. Rozmyślała przy tym o Swoim Jedynym i tym, jak to będzie, gdy już nadejdzie chwila, gdy on wyjawi jej swoje uczucia i będą mogli udać się w romantyczną podróż dookoła świata, każdy wieczór spędzając w takim uniesieniu, jak ona teraz.
Przed kolacją planowałem odetchnąć trochę świeżym powietrzem. W tym celu wybrałem się na taras. Spodziewałem się że spędzę ten czas sam jednak na tarasie ktoś już stał. Kiedy zbliżyłem się poznałem profil Anny, którą wyłowiłem z jeziora w trakcie balu majowego. Co prawda kiedy widziałem ją pierwszym razem była przemoczona do suchej nitki jednak jej twarz mocno wyryła mi się w pamięci. Niemniej zobaczenie jej teraz sprawiło, że miałem wrażenie, iż patrzę na zupełnie inną osobę. W tej sukni i ogólnie ubraniu oraz postawie sprawiała wrażenie znacznie starszej i poważniejszej niż ta dusząca się własną magią uczennica. Przystanąłem obok niej. -Witam. Nie przeszkadzam? - zapytałem uprzejmym tonem.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Słysząc ten głos Aneczka zamarła. Przez chwilę zastanawiała się, czy to aby wyobraźnia nie spłatała jej figla, ale wyraźnie czuła obecność drugiego człowieka, ba, mężczyzny! Blednąc lekko odwróciła twarzyczkę w stronę Sikorskyego, starając się nie wypaść z roli damy, w którą wcielała się z takim oddaniem. - Dobry wieczór - powiedziała uprzejmie dziewuszka, która tylko ze stroju, metryki i własnego mniemania była dorosła. Tak naprawdę wewnętrznie była bardziej jak dziecko, które przebrało się w matczyną suknię, choć trzeba było przyznać, że dystyngowaną panienką była z krwi i kości niemal od swoich narodzin. - Ależ skąd. - skłamała po wielkopańsku, choć najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. - Taras jest duży, zmieścimy się oboje. Uśmiechnęła się z wyuczoną naturalnością, perfidnie udając, że nie ma pojęcia iż rozmawia ze swoim wybawcą. Jako panienka z dobrego domu byla niezła w te klocki, a jej czarująca buźka nie dała po sobie poznać, że dziewczyna w duszy wprost wyła z bezsilności, wołając Lottie i Remcię, żeby wybawiły ją z opresji.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Młoda Anna bardzo dobrze udawała. Naprawdę bardzo dobrze. Kontrolowała każdy nerw swojej twarzy i postawy. Nabrałaby prawie każdego. No właśnie - prawie. Długie lata spędzone na ringu nauczyły mnie jednego - patrz zawsze w oczy przeciwnika. Kiedy zamierza zaatakować lub uciec jego źrenice rozszerzają się. Nie da się tego kontrolować więc jest to prawdziwy wyznacznik czyichś zamiarów. A źrenice Aneczki były za bardzo rozszerzone jak na jasny, letni wieczór w słonecznej Italii. Biorąc pod uwagę to, że raczej nie miałaby z nim najmniejszych szans w walce zarówno na różdżki jak i fizyczną raczej nie planowała mnie zaatakować. Wniosek był prosty - bała się mnie na tyle, że z trudem powstrzymywała się od ucieczki. Westchnąłem ciężko i zbliżyłem się do barierki. Oparłem się o nią i zapatrzyłem na zachodzące słońce. -Spokojnie. Może i wyglądam groźne ale jestem zupełnie nieszkodliwy. Przypadkiem dopóki nie zostanę zaatakowany - delikatnie się uśmiechnąłem zerkając na Anne.
Idź. Stąd. Te słowa obijały się po czaszce Anny, kiedy Yuri podszedł bliżej. Jego słowa jednak zbiły ją nieco z tropu. Wydawało jej się, że jej myśli były bezpieczne, wyglądało jednak na to, że ruski osiłek z tatuażami był w dodatku czarnoksiężnikiem. A to już całkowicie skreślało go z listy potencjalnych kandydatów na męża. Skoro jednak rozmowa poszła w tę stronę, Anna nie miała innego wyjścia, jak tylko odsłonięcie kart. - Nie mieliśmy okazji by się przedstawić przy pierwszym spotkaniu. - powiedziała dość oficjalnym tonem. - Anna Luna Brandon. Wyciągnęła do niego rękę, nie zdejmując rękawiczki. Tak naprawdę uważała, że to on powinien przedstawić się pierwszy. Ostatecznie nie był aż o tyle starszy, by spadała niżej od niego w hierarchii savoir-vivre'u, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo nie znała jego dokładnego wieku. A przecież to ona była kobietą! I w tej chwili nie miała najmniejszych wątpliwościami, że jako Panna Brandon miała wyższy status niż on, kimkolwiek był. - Pragnę zaznaczyć, iż, ma się rozumieć, jestem wdzięczna za ratunek. - powiedziała, oczywiście dając mu dość czasu, by i on się przedstawił. - Myślę jednak, że parę istotnych kwestii wymaga doprecyzowania.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Westchnąłem ciężko w duchu. Miałem nadzieję, że po prostu przyjacielsko pogawędzimy przez chwilę i udamy się na kolację jednak w wypadku tej młodej kobietki w grę wchodziły jakieś formalności, które zaprzątały jej głowę i sprawiały, że świat stawał się nudny i pełen totalnie zbędnych rzeczy. Przynajmniej tyle dobrego, że już przechodziła jej chęć do ucieczki - źrenice powoli wracały do swojej normalnej wielkości. Doprawdy nie wiem co bym zrobił gdyby dziewczyna tak się przejęła, że dostałaby tutaj kolejnego ataku. Odwróciłem się w jej stronę i podałem rękę. -Yuri Sikorsky. Tak naprawdę to nie masz za co być mi wdzięczna. Każdy na moim miejscu zareagowałby tak samo. Po prostu ja miałem najbliżej. Jeśli chcesz doprecyzować jakieś sprawy proszę bardzo - słucham. Miałem tylko szczerą nadzieję w duchu, że nie wyjedzie tutaj z czymś naprawdę nudnym...
Nie miała za co być wdzięczna? Ależ oczywiście, że nie miała, ale musiała być wdzięczna! Była panną Brandon, a Brandonowie płacą swoje długi. Do Aneczki coraz mocniej docierała powaga sytuacji i konsekwencje, które za tym szły. - Nie każdy. I zdecydowanie mam, choć oczywiście czasem należy się zastanowić, czy nie ma w pobliżu kogoś bardziej odpowiedniego do udzielania pomocy.. - powiedziała dziewuszka ze śmiertelną powagą, gdy ściskali sobie na powitanie ręce. - Nie wiem w jak bardzo magicznych okolicznościach pan dorastał, ale ja doskonale zdaję sobie sprawę, z czym się wiąże dług życia, a Brandonowie zawsze robią to, co do nich należy. Wzięła głębszy oddech i wypuściła powietrze nosem, starając się uspokoić przed tym, co miało za chwilę nadejść. Nie wszystkie obowiązki należały do tych przyjemnych, tak samo jak nie każda walka o siebie należała do najłatwiejszych. - Jest jednak coś, panie Sikorsky, co muszę podkreślić. Jako dłużniczka jestem gotowa by spełnić pana życzenie lub odwzajemnić pomoc, gdy nadejdzie taka potrzeba. Kategorycznie jednak podkreślam, choć wiem, że ranię tym pana uczucia, że nie może być mowy o żadnym małżeństwie. Nie kocham pana i z pewnością nigdy nie będę i żaden ratunek tego nie zmieni. Właśnie to miałam na myśli mówiąc o kimś odpowiedniejszym. Bo jak wiadomo, dług życia łączy ze sobą czarodziejów potężną magią. I w tak delikatnych sprawach doprawdy trzeba mieć wyczucie, czy tworzy się tak silną więź z osobą po temu odpowiednią. Mały monolog Aneczka wygłosiła z kamienną twarzą, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Niechaj wie, że nie ma nad nią pełnej władzy i że ona wie, jak zadbać o swój interes, kiedy nadchodzi potrzeba.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Na brodę Merlina! Nie wiem jakim cudem powstrzymałem się od wybuchu śmiechu słuchając wywodów młodej Brandonówny bo w duszy tarzałem się po podłodze. Niemniej jednak udało mi się zachować spokój chociaż po mojej twarzy błąkał się lekki uśmieszek. -Po pierwsze nie chcę żadnego długu życia ani w niego nie wierzę. Jeśli sprawi ci to różnicę to uznajmy, że będzie spłacony jeśli zaczniesz mówić do mnie po prostu Yuri, tak jak każda osoba w tym kraju, którą dotąd zdążyłem poznać. Teraz druga sprawa - bez wątpienia jesteś ładna, nawet bardzo ale wcale nie zamierzam brać z tobą ślubu. Mało tego - nie żywię wobec ciebie żadnych romantycznych uczuć. Dodatkowo mam już pewną osobę, która zajmuje to miejsce w moim sercu chociaż nie wiem czy ona coś do mnie czuje... Cokolwiek... - na chwilę posmutniałem i się zamyśliłem. Mogłem oczywiście ująć to innymi słowami. Mogłem powiedzieć, że dziewczyna za dużo sobie wyobraża - nie jest centrum wszechświata dookoła której wszystko się kręci i jakoś nie widziałem tłumów adoratorów pędzących jej na ratunek ale z racji tego, że widać było, iż jej monolog wiele ją kosztował nie chciałem jej dodatkowo upokarzać.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka słuchała mężczyzny z pewnym smutkiem połączonym z wyrozumiałością, jaką żywiła dla wszystkich osób niższego statusu, a po wypowiedzi Rosjanina zakwalifikowała go właśnie do tej grupy. Z resztą, nic dziwnego, skoro było tak niewiele osób które dorównywały pod tym względem Brandonom. Aneczka domyślnie spodziewała się takiej sytuacji i przyjmowała stosowną, opiekuńczą rolę wobec maluczkich. Nawet jeśli aktualny maluczki był od niej ponad stopę wyższy. - Cieszy mnie niezmiernie twoje podejscie, Yuri - powiedziała uprzejmie, choć wyraźnie spokojniejszym tonem i bardziej rozluźniona. Nadal jednak pozostawała damą i uparcie trwała przy swoim. - Jednak dług życia, to coś, czego nie można wyzbyć się tak lekko. Będę czekała, aż nadejdzie właściwy dzień. Tak trzeba i nic tego zmienić nie może. Oczywiście nie chciała mieć takiego długu, choć jej romantyczna dusza już widziała potencjał na życiową tragedię, gdy Yuri zażyczy sobie, by rozstała się z ukochanym, a ona, by powinności stało się zadość, rzuci się w odmęty jeziora, by tym razem ostatecznie wpaść w objęcia śmierci... Westchnęła z tęsknotą za tym wzniosłym zdarzeniem, a potem wysłuchała drugiej części wypowiedzi maga. No cóż. Całkiem zrozumiałą reakcją było zaprzeczenie uczuciom. Aneczka skinęła głową ze zrozumieniem i popatrzyła ze wspolczuciem. Nie zamierzała brnąć w ten temat, bo była zbyt taktowna, by nie dać mężczyźnie wyjść z tej sytuacji z twarzą. Nie żywił wobec niej żadnych nadziei? Dobrze, w razie czego ona również będzie się trzymać tej wersji i nawet Veritaserum nie wydrze z niej prawdy! - Czy ta wybranka serca wie o twoich uczuciach? - spytała współczująco. Nawet jeśli ta miłość była zmyślona na potrzeby sytuacji, Aneczce nie wypadało wyrazić tego przypuszczenia na głos. Postanowiła więc dać z siebie wszystko zupełnie tak, jakby wierzyła, że Yuri rzeczywiście był w kimś inny zakochany. - Jesteś mężczyzną, więc do ciebie należy inicjatywa. Jeśli twoja miłość, to dama, nie może narazić swojej reputacji na szwank. Czy dała ci jakikolwiek sygnał? I czy ty jej taki dałeś? Bukiet kwiatów z subtelnym wyznaniem "dla najpiękniejszej"? Zaproszenie do kawiarni albo na miły spacer? Kobieta nie może się wyłącznie domyślać, musisz zrobić ten pierwszy krok!
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Dziewuszka trochę się uspokoiła ale nie za bardzo odpowiadało mi rozmawianie z nią o moich problemach miłosnych. Już i tak miałem dostatecznie duży zamęt w głowie żeby jeszcze słuchać rad od małolaty, która jest pewnie ze dwa razy ode mnie młodsza. Z drugiej strony... Cassie była od niej zaledwie kilka lat starsza więc może i jej zdanie miało jakikolwiek sens? Wysłuchałem uważnie jej wypowiedzi i stwierdziłem że jednak nie - nie miało. Tego typu zalety mogły przejść w średniowieczu a nie w dzisiejszych czasach. Gdybym chociaż wiedział, że Cas rzeczywiście coś do mnie czuje może i zdecydowałbym się na ten krok ale w sytuacji kiedy byłem całkiem niepewny tego co ona o mnie myśli... Ech szkoda gadać. -Dziękuję za rady. Wezmę je pod uwagę - skłoniłem delikatnie głowę kłamiąc jak z nut.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jeżeli się zgubisz, patrz w gwiazdy – tak zawsze mówił jej tata i tę, jak i wiele innych jego mądrości Remy nosiła w sercu. Aktualnie w tym samym sercu miała i zadrę, a nawet ranę, otworzoną przez Nicholasa. Cieszyła się. Naprawdę cieszyła się, że żył, że był tu, że wrócił. Ale… Czy ta radość nie była wręcz samolubną, patrząc na wszystko, przez co musiał przejść? Poznała tylko czubek góry lodowej i już miała wrażenie, że to przerosłoby każdego. Nico zawsze był silny… Uśmiechnęła się z nostalgią i smutkiem, patrząc w gwiazdy, przypominając sobie wszystkie wieczory, gdy razem z Nico siedzieli w ogrodzie pełnym Annubilisów. Gdy wskazywał jej konstelacje i opowiadał, za którą podążał w swojej poprzedniej wędrówce, a która poprowadzi go w następnej. Pamiętała, jak siadali razem i pokazywali sobie swoje dzienniki. Jej Dziennik Przygód zawsze wyglądał na jeden wielki chaos w porównaniu do jego zapisków. Jeżeli Nico tego nie pamiętał, jeżeli nie pamiętał niczego ze swojej przeszłości to… Był zupełnie innym człowiekiem, prawda? Czy w ogóle miała prawo chcieć go odzyskać? Odnowić relację? Przytulić, uściskać, powiedzieć mu, że go kochała, tęskniła i każdego dnia czekała na listy? Krzyczeć aż po samo niebo jak to wszystko było niesprawiedliwe? Płakać w tym przejmującym żalu, cierpieć wspólnie wraz z wiedzą o tym, co się z nim działo i w końcu uśmiechnąć się, nawet jeżeli gorzko i pójść dalej? Nawet, jeżeli nie miała już żadnych praw tego chcieć… Chciała być dla niego, stać obok i móc go pocieszyć, złapać za dłoń, gdy mówił o przeszłości lub po prostu milczał. Zaprać choć ułamek ciężaru. Nie mogła przecież stracić go po raz drugi, nie, kiedy stał się cud i go odzyskała.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas czuł się dziwnie chory, co z mściwą satysfakcją zwalił na stres wywołany spotkaniem z Seaverówną. Jak zwykle, cale zło tego świata - Seaverowie. Czuł się osłabiony i niewyraźny, więc w końcu postanowił się przewietrzyć i poszedł na taras astralny, by zaczerpnąć świeżego oddechu. Od momentu kiedy założył maskę, ewidentnie coś go brało, a on przecież nie po to przyjechał na wakacje, żeby zacząć chorować. Od momentu kiedy wszedł na taras , zaczął czuć się jeszcze dziwniej. Zupełnie tak, jakby zalały go cudze uczucia, niby mu obce, a jednak podobne. Zobaczył gwiazdy, takie właśnie jak te, na które patrzył teraz. Wpatrywał się w nie i słyszał swój głos, swój własny, ale taki inny, pogodny, roześmiany, opowiadający z pasją o czymś, o czym przecież nie miał pojęcia. Wyprawa? Jaka wyprawa? Te psy... Chyba je lubił, na pewno je lubił! Ale zaraz... On, czy ktoś inny? Aż wtem zobaczył... Swoją twarz! Zachłysnął się ze zdumienia i cofnął od barierki tarasu. To nie były jego wspomnienia, tylko cudze! Ale czyje?! Rozejrzał się wokoło i dopiero wtedy dostrzegł Harmony. Harmony Seaver.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Galopadę myśli przerwał jej nagły ruch, od którego aż lekko podskoczyła, by zaraz odwrócić się w stronę… Nico. Była w tej chwili jak jeleń złapany w światłach, zupełnie nie wiedząc, co mogła zrobić, jak zacząć rozmowę, jak go nie spłoszyć. Przecież nie sądziła, że kiedykolwiek mogłaby się tak czuć przy nim, kimś kogo kochała tak mocno i kto kiedyś kochał i ją. Nie był tylko kuzynem. Był rodziną. Kimś, za kim zawsze stanęłaby murem, a jeżeli sytuacja tego wymagała, nawet i przed nim. Teraz nawet nie wiedziała, jak się przy nim poruszać, by nie sprawić mu więcej cierpienia samą swoją obecnością. Był to ból obosieczny. - Nico… – odezwała się w końcu, ale przerwała. Odchrząknęła, przełykając też łzy, które znów groziły popłynięciem. Musiała być dzielna, twarda i wytrwała dla niego. – Przepraszam, skoro mnie już nie znasz, chyba… Chyba nie powinnam tak już mówić, prawda? – uśmiechnęła się do niego. Wreszcie się do niego uśmiechnęła, choć kosztowało ją to największy ból w piersi, jaki tylko mogła poczuć. Chciała krzyczeć, chciała płakać, chciała drzeć się w niebo, że to niesprawiedliwe. A zamiast tego uśmiechnęła się do niego z ciepłem, jakie wiecznie się w jego imieniu tliło, nawet gdy myślała, że już nigdy nie wróci. – Wiem, że teraz jestem dla ciebie kimś obcym, po prostu byłeś dla mnie… – przyjacielem, rodziną, opoką, uśmiechem, niestworzonymi historiami i czystą pasją podróżowania, wyczekiwanymi listami, śmiechem przy rodzinnym stole, chwilą, na którą czekała miesiącami, powiernikiem, wzorem… Nicholasem… - Kimś bardzo ważnym – wszystkie te myśli zamknęła w tym słowie, nie chcąc zrzucać na niego presji swojej pamięci, doświadczeń, wszystkich uczuć. Nie chciała go przytłaczać ani bardziej krzywdzić. Jeżeli mogła mu pomóc, nawet przy tym cierpiąc bardziej, była na to gotowa. - Czy… – kąciki ust jej się zatrzęsły, a oczy znów stały się wilgotne, jednak dzielnie utrzymała uśmiech, gdy spojrzała na niego tymi błyszczącymi, zielonymi oczami. Błyszczącymi ze szczęścia, że mogła go widzieć. – Czy mogłabym ci się poprawnie przedstawić? – tak bardzo, panicznie i desperacko chciała po prostu, by jej imię znów było w jego życiu. Chociaż jako kogoś, kogo nie nienawidził. A nawet jako kogoś, kogo nienawidzenie mogłoby na ten moment przynieść mu ulgę. Chciała być kimś, kto w jakimkolwiek stopniu mógł pomóc.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas patrzył na Harmony kompletnie ogłuszony, nie mogąc się poruszyć. Słyszał, co mówiła, słyszał, czego nie powiedziała, a jego serce było stopniowo rozszarpywane na sposoby, których się nie spodziewał. Nie powinna tak się do niego zwracać? Nico poczuł, jak przepełnia go całkowicie zaskakujący, szalony lęk przed tym, że Harmony go porzuci. Nie wiedział, czemu tak to w niego trafiło, przecież sam wcześniej nie chciał jej widzieć, wykrzyczała jej to w twarz bez cienia niedomówień. Zrzucał na nią całe zło tego świata, ale przecież nie mogła z niego zrezygnować, musiała o niego walczyć! Przecież tego bał się jeszcze bardziej niż odnalezienia rodziny. Bał się, panicznie się bał, że rodzina rzeczywiście go porzuciła, że nie przejęła się jego stratą, że był jej obojętny. Tak więc nie, nie prawda. Nie chciał by zwracała się do niego w jakikolwiek inny sposób. I nie chciał, by to tak bolało. Czuł bolesne kłucie w piersi, potęgowane przez ból, który wyczuwał z jej myśli. On też był na granicy łez, też ledwo panował nad tym, jak cisnęły mu się do oczu, chcąc popłynąć strumieniem. Ale nie mógł, nie wolno mu było okazywać słabości. Odsłanianie się zawsze prowadziło do silniejszego bólu, zawsze prowokowało silniejszy atak. Kim był dla niej? Naprawdę był aż tak ważny? Naprawdę w jego życiu było aż tak wiele wartościowych rzeczy, o których teraz zupełnie nie pamiętał? A może jednak było warto przeżyć, by spróbować odzyskać to wszystko? A gdyby tak... Nie, sama nadzieja była dla niego tak przerażająca, że bał się po nią sięgnąć. Bał się, że to tylko ulotny płomień, który zgaśnie, znów zostawiając po sobie pustkę. Chyba wolał być samotny i zgorzkniały, zamiast ryzykować rany i wyrwę w sercu. Miał przedsmak tego, jak to boli, czuł to u siebie i niej. Ból straty. Ale u niej to coś jeszcze. Ból radości? Że był? Nawet jeśli był taki... Taki właśnie. Odpychający, zły. - Mącisz mi w głowie. - wyszeptał, bojąc się poruszyć. Miał ochotę zniknąć. I chyba żadne z nich nie zauważyło, że częściowo rzeczywiście to zrobił. Ale było ciemno, a znikające nogi nie rzucały się tak bardzo w oczy w takich warunkach. Tymczasem w Nicholasie budził się bunt. - Celowo mi zsyłasz te myśli? Listy? Historie? Jakie historie? Nie mam żadnych, nie mam niczego, co chciałabyś usłyszeć, Rems. Zdrobnienie rzucił odruchowo, na całkowicie podświadomym poziomie i nawet tego nie zarejestrował. Ot, ciałem przemówiła siła nawyku. Tymczasem Nicholas zaczął strategię obronną, bo jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. - Nie chcę tego słyszeć. Naruszanie umysłu jest złem. To boli. Znów boli przez Seaverów. To takie rodzinne hobby? Ranić?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie mogła wiedzieć, o czym myślał, niestety nie miała tak jasnego wglądu do jego głowy, jak on teraz do jej własnego umysłu, ale gdyby tylko podzielił się z nią tymi wątpliwościami, jednym chociaż krótkim zdaniem „nie odchodź”, poprzysięgłaby tego nie robić. Zostałaby. Przyjęłaby wszystko, co miał jej do zarzucenia i wykrzyczenia, każdą obelgę i wyzwisko, każdy żal i zwątpienie, tylko po to, by móc być obok, by go pocieszyć i pokazać, że nie ważne co by się działo, ona będzie. Mógł kierować do niej wszystkie wrogie uczucia, jeżeli pod koniec dnia miałaby szansę udowodnić mu, że stała po jego stronie i że czekała, zawsze czekała na jego powrót. I dalej to robiła. Mącisz mi w głowie. Przygryzła policzki i wargi, marszcząc lekko brwi, by jakoś powstrzymać kolejne łzy. Miała ochotę odsunąć się na krok, uciec od tego bólu, odsunąć się od kolejnego uderzenia, ale nie mogła go zostawić. Jeżeli teraz by go porzuciła, odwróciła się do niego plecami, jak mogłaby w ogóle naprawić przeszłość? Jak mogła chcieć, żeby jej zawierzył, gdyby ona sama nie potrafiła ustać pod ciężarem wszystkich blizn? Wytrwać ich widoku i zmierzyć się z ich znaczeniem. Jak mógłby wiedzieć, że chciała dla niego tylko dobrze? Chciała, żeby… Żeby się uśmiechnął. Po prostu. Tylko tyle, tę jedną małą rzecz, tak prostą, a tak specjalną, ważną, tak błogą – żeby mógł się uśmiechnąć. Dopiero przy słowach o zsyłaniu myśli coś jej się przestało zgadzać. Zmarszczyła brwi. Jak to… Zsyła myśli? Czy… Czy coś sobie przypominał? Czy po spotkaniu z nią wspomnienia mu wracały? Czy istniała szansa, że mógłby… Nie chciała tej myśli atakować, choć serce jej się do niej wyrwało nowym, silnym biciem, pełnym nadziei, wiedziała, że nie mogła od niego niczego wymagać ani oczekiwać. To byłoby niesprawiedliwe, gdyby oczekiwała od niego, że zaakceptuje bagaż jej wspomnień, przeżyć, cudownych chwil, miłości. Odetchnęła. Była tutaj, żeby przyjąć jego bagaż, jakkolwiek ciężki by nie był. Nie była w stanie udźwignąć jego straty, lecz była gotowa przyjąć jego powrót i wszystkie jego zasady. Nawet jeżeli w nich to ona była tą złą. Nawet jeżeli była kimś, na kim potrzebował się wyładować. Była silna, cholernie uparta i jeżeli na kimś jej zależało, poszłaby za tą osobą do piekła. W jednym piekle nie mogła go wspierać, niech więc sprowadzi piekło na nią. Jeśli to złagodzi jego własne oparzenia, niech tak będzie. Dość się wycierpiał. Rems. Rozbrzmiało w jej głowie jego głosem, tym teraz i całą kakofonią innych, poprzednich, gdy tak ją nazywał. Gdy był szczęśliwy i smutny, gdy opowiadał jej o podróżach lub skarżył się na rodziców. Gdy ekscytował się szkołą, gdy wyzywał na głupi egzamin u Craine’a. - Nico… Nie wiem o czym ty teraz mówisz – znów przygryzła wargę, ramiona trzęsły się od tych wszystkich emocji, które chciały wypłynąć z niej łzami. – Jakie naruszanie umysłu? – naprawdę nie wiedziała, nie rozumiała zupełnie o czym mówił, była tak zagubiona. W jednej chwili użył tego specjalnego Rems, w drugiej oskarżał ją o rzeczy, których nawet nie potrafiła i których robić by nie śmiała. – Ja… – jak miała się wytłumaczyć, jak miała pokazać mu, że nie robiła nic złego. Nie chciała robić nic złego. Ścisnęła ręce w pięści i aż czuła, jak pulsowały jej wszystkie żyły, jak waliło jej serce, jakby zaraz miało pęknąć. – Nie wiem, co chcesz usłyszeć Nico. Co chcesz, żebym zrobiła. Przepraszam – wydukała w końcu, a wraz z tym słowem popłynęły pierwsze łzy. Szloch zatrząsnął jej głosem, oddech, całym ciałem. – Przepraszam. Tak bardzo, bardzo cię przepraszam… Przepraszam, że nie udało nam się cię znaleźć… Przepraszam, że przestałam czekać na listy… Przepraszam, że przestałam wspominać – i całkowicie się rozpłynęła, próbując powstrzymać łzy, cały czas ścierała je piąstkami, ale one cały czas płynęły, bez przerwy, gdy tylko powtarzała to słowo, przepraszając za tak wiele rzeczy, których zrobić nie mogła, za które nawet nie była odpowiedzialna choć w jakiś sposób, przepełniony żalem i tęsknotom, odpowiedzialna się jednak czuła. Za wszystko. I za to, że nie mogła mu teraz pomóc. Tak bardzo chciała go przeprosić za to, że nie umiała teraz wywołać jego uśmiechu. Że nie potrafiła sprawić, by pamiętał. Że nie umiała być dostatecznym oparciem, by poczuł się przy niej bezpiecznie. Za to, że nie czuł się przy niej bezpiecznie. Za tak wiele rzeczy, które rozdzierały ją od środka, a których powierzenie mu było zupełnie niesprawiedliwe. – Nie chcę cię ranić. Bardzo, bardzo nie chcę. Co mam zrobić, żeby to ustało? – zapytała w końcu z desperacją, nie wiedziała jak mu pomóc.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Uśmiechnął! - Nicholas prychnął pogardliwie. - A niby czemu miałbym się uśmiechnąć? Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek się uśmiechał. Wspomnienie, w którym to robił, należało do niej, nie do niego. Jemu było obce. Jej myśli wciąż go zalewały tak, że nie zauważył co się działo z jego ciałem. Wciąż czuł się źle, wciąż był osłabiony, a w dodatku jego nogi były niewidzialne nie tylko do kolan, ale już do ud. - Nic nie wiesz o piekle, Harmony Seaver. - powiedział, choć właściwie nie wiedział, czy spotkało ją coś złego w życiu. Ale była zbyt dobra, zbyt jej zależało by mogła być kimś, kogo los złamał, odarł ze złudzeń, pozbawił wolności i katował latami. - Łatwo rzucać deklaracje gdy nie wiesz, co oznaczają. Te przeprosiny, te łzy. Nicholas też miał ochotę płakać, ale z drugiej strony był tak rozgoryczony, że zaczął się wycofywać znów pod swoją twardą skorupę. Nie sprawiało mu radości, że dziewczyna przed nim cierpiała. Ale z drugiej strony, czuł w tym jakąś sprawiedliwość. I właściwie to nawet nie czuł się podle na myśl, że to on był przyczyną jej bólu. Ona i wszyscy Seaverowie byli tą przyczyną dla niego przez okrągłe, zdające się nie mieć końca dwa lata. Dlatego niech płacze. Tylko że on... On nie wiedział, czego od niej oczekuje. A chciał wiedzieć. - Nic nie możesz zrobić. Nic. Tak się stało i to już nigdy nie zniknie. Wpatrywał się w nią, a jego emocje stopniowo opadały. Możliwe, że nawet nie czuł już tej nienawiści. Nie rozumiał, dlaczego słyszy jej myśli, nie wiedział dlaczego działo się to wszystko. Możliwe, że to była czarnomagiczna sztuczka wymierzona w niego, ale chyba coraz mniej o to dbał. - Myślę... Myślę, że musisz pogrzebać umarłych, Rems. - powiedział cicho, a jego głos pierwszy raz nie zabrzmiał wrogo. Był zdystansowany, ale przynajmniej w tym momencie przestał jej wbijać szpile przy każdej nadarzającej się okazji. - Ja... Ja nie jestem tym, kogo znałaś. Z niego zostało tylko ciało.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka rzeczywiście była bardziej zrelaksowana i z przyjemnością zauważyła, że obecność Sikorskiego nie sprawia jej już aż takiego dyskomfortu jak wcześniej. Owszem, nie czuła tego pokrewieństwa dusz, ktorego by chciała ze swoim wybawicielem, ale przynajmniej obyło się bez niechcianych deklaracji ślubnych. To, jak szybko po zwierzeniach Yuri się wycofał z mówienia o swojej wybrance, tylko mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, że cała ta persona została zwyczajnie zmyślona. No ale cóż. Wszystko, co było do powiedzenia, zostało powiedziane i wszystko, co należało ustalić, zostało ustalone. a skoro tak, to nic już nie stało na drodze do tego, by to niespodziewane spotkanie dobiegło końca. - Ależ proszę bardzo. - uśmiechnęła się jednym z uśmiechów z wachlarza półoficjalnego. - A teraz myślę, że najwyższy czas na kolację. Dziękuję za rozmowę, Yuri i życzę miłego wieczoru. I skłoniwszy się wytwornie, dostojnym krokiem opuściła taras. ZT
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Pogarda, chyba nigdy tego od niego nie zaznała. Przy wszystkich swoich błędach, głupich sytuacjach i mało mądrych działaniach czy pytaniach, nigdy nie skierował w jej stronę pogardy. Czuła się jak wtedy, przed wycelowaną w nią różdżką, zupełnie bezbronna na nadchodzący cios i niezdolna do jego uniknięcia. Nie mogłaby się odsunąć. - Ale… – zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć co się właśnie działo. – Nie mówiłam nic o uśmiechu… – była kompletnie zagubiona, nawet nie do końca wiedząc, co działo się w jej własnych myślał, było ich wiele, zupełnie pogubione, szamotające się, przeczące sobie. Chciała uciec i zostać. Po prostu go przytulić i powiedzieć, że wszystko już będzie dobrze, a jednocześnie nie chciała łamać granicy, którą postawił, za którą czuł się bezpiecznie, choć tak ciężko jej samej było znieść jej istnienie. Chciała, żeby mógł się uśmiechać. To było prostu życzenie, banalne wręcz, ale chowało w sobie tak wiele. Uśmiech przecież był tylko następstwem wszystkie, co go wywoływało. Szczęścia, poczucie bezpieczeństwa, relaksu, dobrej zabawy, stabilności, chciała dla niego tego wszystkiego i wiedziała, jak bardzo teraz samo jej zaistnienie w jego przestrzeni to… Zaburzało. - Nie muszę wiedzieć jak wygląda piekło, żeby widzieć, że przez nie przeszedłeś – i choć szloch jeszcze nią trząsł, choć nie miała do końca panowania nad swoimi ramionami i choć jej gardło zdawało się zdarte, to powiedziała z zawziętością, determinacją kogoś, kto tymi samymi słowami był gotowy przypieczętować swój los by zmierzyć się z tym piekłem i zdjąć jego ciężar, choć trochę. Choć na chwilę. Chociaż jakby sama miała się pod nim ugiąć. Rodzina była dla niej najważniejsza, a Nico… Nico nie był tylko rodziną, był kimś znacznie więcej, nie mieszcząc się w definicję czystych więzów krwi. – Zrobiłabym wszystko, żebyś nie musiał przez nie przechodzić – i żeby nie musiał wciąż cierpieć. Przecież widziała ból w jego oczach, w jego słowach, w jego działaniach i desperacji, gdy chciał się od niej odsunąć. To uderzało bardziej od samych zdań czy czynów, to, czym były dyktowane, jak wielkie cierpienie je motywowało. Bo chociaż jego rany wyglądały na zabliźnione, wciąż gorały piekielnym żarem, parząc go nieustannie. Widziała to, czuła. Wpatrywał się w nią, a ona w niego, tak bardzo próbując cokolwiek zrozumieć. Ułożyć to wszystko w logiczną całość, ale prawda była taka, że to nie miało sensu. Nic go nie miało. Jakim prawem osobę tak na wskroś dobrą, pomocną i radosną miał spotkać tak okrutny los? Gdzie w tym była sprawiedliwość, chociażby powód, jakikolwiek sens? Pogrzebać umarłych… Zacisnęła ręce w pięści. Nie zgodziła się na to wtedy, walcząc każdym swoim wspomnieniem i nadzieją o ciąg dalszy. Miałaby pogrzebać go teraz? Kiedy stał przed nią. Skąd miała wiedzieć? Skąd miała mieć pewność, że nie było na to sposobu? Skąd miała wiedzieć, że nie dało się niczego zrobić, by go uratować? Był samolubna, tak strasznie samolubna. Wiedziała to. Wiedziała, że nie miała żadnych praw do tego człowieka i to, co chciała zrobić nie było jej w żaden sposób należne. Wiedziała, że nie mogła w żaden sposób użyć go, żeby jej samej było lepiej. Że jakakolwiek taka myśl była niewłaściwa i powinna zostać zagrzebana razem z nim, ale… Czy to takie złe, że chciała mu pomóc? Było to ciało Nico i jego umysł, jego dusza. On BYŁ Nico. Nie musiał tego pamiętać, żeby było to prawdą i nawet jeżeli miał jej nigdy sobie nie przypomnieć, ich wspólnych chwil, szczęśliwego dzieciństwa, całego tego przywiązania… Ona pamiętała. I nawet z tego powodu, czystej lojalności i miłości, w imię wszystkiego co ich łączyło, dla niego, jako jej ostatnią powinność, jako coś co mu się należało… Na co zasługiwał – chciała mu pomóc. Jeżeli nie wrócić pamięć to chociaż jakkolwiek sprawić, by bolało mniej. By po prostu nie był z tym sam i by miał kogoś obok. Nawet, jeżeli miała być dla niego tylko obcym Seaverem i on dla niej tym samym, chciała zrobić coś, czego nie mogła zrobić wcześniej, będąc zbyt małą. Będąc tylko dzieckiem. Chciała ruszyć za nim. I jeżeli to czyniło ją samolubną, niech i tak będzie. Była w stanie przyjąć gorsze oszczerstwa i zarzuty, jeżeli to znaczyło, że mogła dać mu tę ostatnią przysługę. - Rozumiem to – powiedziała w końcu, bez ani kropli wyrzutów. Jej głos był miękki, ciepły, a jednocześnie starała się nie zrzucać na niego zbyt wielu swoich uczuć. Nie chciała go przytłoczyć, spłoszyć, sprawić, by to było trudniejsze. – Naprawdę rozumiem twoje słowa ale… Nie chcę byś został sam. Nie będę ci się narzucać, obiecuję. Nie będę ciężarem. Balastem. Nie chcę ci sprawiać bólu i niczego od ciebie nie będę oczekiwać. Chcę tylko zapytać, czy mogę ci się przedstawić poprawnie? – powtórzyła swoje pytanie z początku. Nie chciała o to prosić, nie miała do tego prawa, wiedziała o tym. Chciała, by to on miał wybór, skoro tak wiele razy mu go odmówiono.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Wpatrywał się w nią, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie czuła tego, że czytał jej myśli. Czy to mogło być aż tak proste? Przeglądać cudze myśli bez wiedzy właściciela? - Nie mówiłaś, ale myślałaś. Słyszałem to tak głośno, jakbyś wykrzyczała mi to w twarz. - odparł zimno, z niesmakiem. - To odrażające, naruszać czyjś umysł. Ale to nie on rzucił te czary. To w jakiś sposób było w niej, pochodziło od niej, ale chyba rzeczywiście nie była tego świadoma. Wsłuchiwał się w jej przemyślenia, targany masą sprzecznych uczuć. Nie pocieszał jej, nie utulał w płaczu. Nie wzruszała go. Nie teraz, nie kiedy był tak niechętny wszystkiemu, co było związane z jego rodziną. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, milcząc dłużej, niż byłoby to dla kogokolwiek po takim pytaniu komfortowe. - Możesz się przedstawić. - zgodził się wreszcie, choć bez większej chęci czy życzliwości. - Ale niczego ode mnie nie oczekuj. Nie jestem winny niczego żadnemu z was. Was. Tak określał swoją rodzinę. Był on i byli oni. Nie było ich razem, nie mogło być. Nicholas nie mógł do siebie dopuścić nawet takiej myśli.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Myślałam? – spytała zbita z tropu, nie wiedząc jak inaczej to skomentować niż zagubionym spojrzeniem. Słyszał co myślała? Tak… Nawet teraz? Starała się nie pokazywać, że trochę spanikowała, ale czy w ogóle był tego sens, skoro i tak mógł wszystko przeczytać? Wciągnęła głęboko powietrze, tak, chciała do niego dotrzeć, ale zdecydowanie nie w taki sposób. – Przepraszam, ja… Nie bardzo wiem, jak to przerwać – nawet nie wiedziała, skąd się to wzięło. Ostatnio miała dużo wybryków magicznych, do których zaliczały się takie wyczyny jak zmienienie Artiego w kamień czy własnego profesora od zielarstwa w syrenkę… A teraz to. Chociaż było to w tym momencie najmniejsze zmartwienie, nawet nie uważała tego za problem, gdy stała przed jego wyrokiem, czując się tak zupełnie przedzierana na wskroś jego spojrzeniem. Nie tylko dlatego, że mógł teraz czytać z niej jak z otwartej księgi. Miała wrażenie, jakby to on był jej teraz sędziom, katem i jedyną osobą, która mogła ją uchronić od wyroku. Starała się wyciszyć myśli, by w żaden sposób nie wpłynąć na jego decyzję. Nie chciała niczego na nim wymusić. Nie mogła mu tego zrobić, to byłoby zbyt okrutne po wszystkich, co przeszedł. I aż odetchnęła z ulgą, dopiero teraz czując, że chyba cały ten czas wstrzymywała oddech. Oczy jej się zaszkliły i musiała zacisnąć powieki, żeby nie pozwolić łzom płynąć. Nie chciała się przed nim znowu rozlecieć, dać mu całego tego ładunku emocjonalnego, jaki teraz poczuła, zarzucić go wszystkim, co w niej rozjaśniało najdrobniejszym, najcenniejszym promyczkiem nadziei. - Obiecuję – to oni byli winni jemu całą pomoc, jaką tylko mogli zaoferować. – A więc… – wypuściła szybko powietrze i uśmiechnęła się uprzejmie, jak do nowo poznanej osoby. – Miło mi cię poznać, jestem Harmony. Ale możesz mówić mi jak chcesz, każdy zwraca się do mnie po swojemu – wzruszyła ramionami, przedstawiając się tą klasyczną śpiewką, którą zapoznawała się z innymi.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Tak. Nawet teraz. - potwierdził sucho Nicholas, a jego niesmak wzrósł. Wzrósł też poziom zniknięcia, ale to, co oświetlało księżyc, było jeszcze widoczne, a reszta i tak ginęła w mroku. Nie interesowali go spetryfikowani koledzy, ani syrenki. Wolałby nie słyszeć myśli Harmony, ale skoro już musiał to robić, wolał, by były na temat. - Nie jestem twoim katem. - obruszył się, czując teraz mieszaninę złości i wstydu. Nie lubił jej, budziła w nim niechęć, ale nie aż taką, by przez cały czas czuła się przez niego aż tak źle. Złość powoli naprawdę zaczęła odpuszczać, a emocje stabilizowały się. Mimo wszystko ten względny spokój był kruchy i łatwy do ponownego zburzenia. Czarodziej przyglądał się jej, gdy się przedstawiała. Nie była w formie, ale umiał sobię wyobrazić, że zwykle była w takiej sytuacji pogodna i radosna. I z jakiegoś powodu postanowił iść za ciosem. - Nicholas Seaver. - przedstawił się krótko, wyciągając do niej na powitanie rękę. - Niektórzy mówią na mnie Nico.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Przepraszam – rzuciła szybko, w szoku i próbując znowu zapanować nad myślami i powstrzymując się przez analizą, ile jeszcze widział, by za dużo samodzielnie nie pokazać. Omal się nie uderzyła w głowę, gdy to powiedział. Jak zatrzymać wszystkie myśli?! Wzięła głęboki wdech, uspokajając i siebie i wszystkie wariujące emocje, które doprowadzały do tych wszystkich wniosków. - Miło mi cię poznać – uścisnęła jego dłoń i aż rozpłynęła się w uśmiechu, gdy powiedział, że niektórzy mówili na niego Nico. – Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze na siebie wpaść – dodała i, choć tak bardzo chciała zostać jeszcze chwilę, porozmawiać, zadać tak wiele cisnących się pytać czy po prostu jeszcze trochę pobyć w jego obecności, gdy był… Po prostu neutralny, wiedziała, że nie mogła sobie na to pozwolić. To byłoby naruszenie i tak jego ogromnej przysługi. Tutaj była granica. To było miejsce, w którym postawił swój mur, odcinając się od Nico, którego znała. I jeżeli chciała kiedykolwiek mieć cokolwiek z nim wspólnego, wiedziała, że musiała się dostosować i to uszanować. – Spokojnego wieczoru, Nicholasie – nawet jeżeli powiedzenie tego i pożegnanie się w taki sposób łamało jej serce.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Wcale nie chciał, żeby poszła. A może chciał? Nie chciał dłużej słyszeć jej myśli, to wiedział na pewno. Miał jednak w sobie tyle sprzecznych uczuć, że nie mógł znieść tego, w jaki sposób skończyła się ta rozmowa. Gdy uścisnęła mu dłoń na powitanie, zacisnął rękę, przytrzymując ją odrobinę dłużej. Przez jedną, ulotną chwilę można było odnieść wrażenie, że nie chciał jej puścić, że chce ją zatrzymać i nie pozwolić jej odejść. Równie znaczące było jednak gwałtowne cofnięcie ręki i dyskretne rozprostowanie jej, jakby dotyk Harmony go parzył i zostawiał na skórze ślad. Nie podobało mu się, co myślała. Wiedział, że nie ma praw do tej wiedzy, ale skoro już wszedł w jej posiadanie, siłą rzeczy budziło to w nim silne emocje. Odpuscila? Szanowała granice, to na pewno. Ale czy on na pewno właśnie tego chciał? Czy nie wolałby, by walczyła wbrew jego oschłości? A może tak właśnie robili Seaverowie? Może cała rodzina wycofywała się, gdy robiło się zbyt trudno. Nie, nie zamierzał teraz rozpatrywać tej decyzji na korzyść dziewczyny. Znów zaczął wstępować w niego gbur, oskarżający rodzinę tak, jak mu akurat odpowiadało w narracji. - Dobranoc, Rems. - powiedział jednak, sam zaskoczony łagodnością swojego tonu. Nie patrzył za nią. Nie potrafiłby oglądać oddalających, odwróconych od niego pleców. Zbyt wielki ładunek symboliczny to za sobą niosło. Zamiast tego stał na tarasie, wpatrując się w gwiazdy, marząc jakiś czas, by zniknąć. I chwilę później dzięki masce właśnie to nastąpiło. ZT
Cała sytuacja życiowa bruneta zawaliła się dosłownie w jednej cholerny wieczór. Bo w końcu nie mógł czegoś nie zepsuć na swoim pierwszych wspólnych wakacjach z Milo. Można by powiedzieć, że jego związek stanął w miejscu, nie wiedział nawet co ma zrobić z tym faktem. Nie miał pojęcia w jaki sposób zagadać do rudzielca, tak aby ten przypadkiem nie rzucił się na niego z krzykiem czy jeszcze gorzej - z płaczem. Praktycznie, że nie mógł spać. Był niby po swojej pomocniczej rozmowie z Harmony, jednak nie dało to dużo, wciąż miał ogromny problem i praktycznie non-stop rozmyślał jak to wszystko rozegrać, aby nie zepsuć tego jeszcze bardziej... Dlatego też wysłał list z prośbą o pilną pomoc do psychologa i przede wszystkim - swojego opiekuna.
Oczywiście były wakacje, więc nie nastawiał się na prędką odpowiedź, profesorowie też mieli swoje życie prywatne... Zdziwił się jednak, odpowiedź na swoją sowę dostał po krótkim czasie, więc brunet był cały czas na emocjach i nawet nie planował się rozluźniać, a nawet jakby chciał to cóż... Raczej by mu się to nie udało. Posłał drugi list do Profesora Walsha, tym razem z konkretnym miejscem na spotkanie no i padło na taras astralny. Praktycznie nie było tak ludzi, tak więc jednocześnie była tam cisza i spokój wręcz idealna by wypełnić ją płaczem nad miłością, która roznosiłaby się z głośnym echo.
Czekał w spokoju, opierając się o marmurową barierkę tarasu. W głowie już okładał sobie wszystkie możliwe rozpoczęcia rozmów oraz odpowiedzi na wszelkie pytania, a także to co Walsh mógłby powiedzieć. W końcu musiał być przygotowany mentalnie na wszelkie scenariusze. Aczkolwiek fizycznie też trzeba było się przygotować, tak aby nie wybuchnąć płaczem 5 sekund od rozpoczęcia rozmowy...
Noc była dla niej zbawienna, przespała tyle, ile potrzebowało jej ciało i obudziła się w zadziwiająco niemrawym humorem. Sama nie wiedziała dlaczego, w kociej kawiarni zjadła śniadanie, potem poprzechadzała się po okolicy, w głównej mierze kręciła się bez celu i co jakiś czas rzucała nowo poznane zaklęcie, aby sobie je lepiej utrwalić. Większość Dnia Fali spędziła w łóżku, przez chwilę nawet poszła sprawdzić, co się dzieje na samym karnawale, a gdy zastał ją wieczór, zdecydowała się pójść do tarasu wieczorową porą, gdzie dobrze widać było gwiazdy. Otulona ulubionym swetrze od swojej mamy, w ręce miała też koc dla pewności, że nie zmarznie, to chyba już przyzwyczajenie od mamy, cóż. Doszła na miejsce i wybrała sobie odpowiednie miejsce, znalazła ławeczkę, którą nakryła kocem, a sama starła przez chwilę w milczeniu, ciesząc się widokiem księżyca, gwiazd oraz chłodnego powiewu na swojej skórze. A potem po raz ostatni zdecydowała się powtórzyć nowo poznane zaklęcia od Nicholasa. - Lumos Shpaera - szepnęła w eter patrząc na swoją różdżkę, pierwsza próba była mało udana, druga o wiele lepsza, a trzecia to kolejna klapa. Hm potrzebowała popracować nad tym, aby światełko za nią podążało, widziała i tak progres w rzucaniu tego zaklęcia, bywało raz lepiej raz gorzej, a mimo to szło powoli do przodu. Schowała swoją różdżkę do kieszonki w swetrze i rozsiadła się na swoim kocu, oparła rękę na murku, a brodę o swoją rękę i tak w milczeniu podziwiała wieczór, na chwilę nawet zamykając oczy.