Komnata Refleksji, znana również jako Komnata Lustrzana, to miejsce, które ma równie fascynujący, co przerażający urok. Jej lustrzane ściany, błyszczące jak gładkie powierzchnie jeziora w pełni księżyca, tworzą niesamowite spektrum rzeczywistości - od teraźniejszości po przeszłość i przyszłość, od prawdy po fikcję, od marzeń po lęki.
Komnata Lustrzana nie jest miejscem dla słabych serc. Każde lustro to otwarta księga, której strony pokazują prawdę o tym, kto je przegląda. Odsłaniając najgłębsze lęki, najskrytsze pragnienia, niewypowiedziane myśli i ukryte sekrety. Niektórzy czarodzieje unikają tej komnaty, nie mogąc znosić tego bezlitosnego spojrzenia na siebie samych. Inni z kolei z niecierpliwością czekają na te odkrycia, chcąc lepiej zrozumieć swoje wnętrze, swoje ambicje, strachy i marzenia. Niezależnie od reakcji, jedno jest pewne - każda wizyta w Komnacie Refleksji jest krokiem na drodze do pełniejszego poznania samego siebie.
Rzuć K6:
1: Jedno z luster pokazuje Ci Twoją najgłębszą tajemnicę, coś, czego nawet Ty nie byłeś do końca świadomy. Może to być coś, co zmieni Cię na zawsze, albo coś, co pomoże Ci lepiej zrozumieć siebie.
2: Lustro pokazuje Ci przyszłe wyzwanie, które jest na Twojej drodze. Może to być bitwa, trudna decyzja, czy jakiś inny problem. Ale teraz, znając to wyzwanie, możesz się na nie przygotować.
3: Lustro pokazuje Ci obraz osoby, która jest dla Ciebie najważniejsza. Może to być ktoś, kogo znasz, albo kogoś, kogo jeszcze nie spotkałeś. Ta wizja może zmienić Twoje priorytety i kierunek.
4: Lustro pokazuje Ci, jak wyglądałbyś, gdybyś podjął inny wybór w przeszłości. Ta alternatywna wersja Ciebie może dać Ci cenną perspektywę na Twoje decyzje i ich konsekwencje.
5: Lustro pokazuje Ci Twoje najgłębsze lęki. Chociaż to może być przerażające, jest to również okazja, aby stawić czoła swoim lękom i pokonać je.
6: Lustro pokazuje Ci Twoje największe pragnienie. Czy to coś, czego naprawdę chcesz, czy coś, czego nie wiedziałeś, że pragniesz? Ta wizja może zmienić Twoją przyszłość.
Victorii nie do końca podobało się miejsce, w którym się znaleźli. Morze nie było takie groźne, cała ta laguna była piękna w swoim majestacie, jakiego nie mogła jej odmówić. Jednak kanały powodowały, że nie czuła najmniejszej potrzeby oddalania się od koloseum, obawiając się tego, co mogło się wydarzyć. Wiedziała przecież, że byłaby w stanie pokonać swój lęk, że byłaby w stanie nad nim zapanować, a jednocześnie nieustannie powracała do niej myśl, że przecież wystarczył jeden nieostrożny ruch, jeden nieostrożny krok i po prostu cała zanurzyłaby się w wodzie. To zaś ostatecznie doprowadziłoby do prawdziwej katastrofy, a tego zdecydowanie nie chciała, nie mając najmniejszej ochoty na to, żeby ściągano do niej połowę możliwych służb. Dlatego też kręciła się po koloseum, odkrywając jego tajemnice, dostrzegając, że była to budowla o wiele większa, niż podejrzewała. Gdzieś po drodze spotkała Irvette, która ostatecznie wybrała się razem z nią na ten spacer i nie wiadomo kiedy właściwie, trafiły do lustrzanej sali, która nie do końca tutaj pasowała, a jednocześnie robiła ogromne wrażenie. Było w niej coś majestatycznego, coś groźnego, coś, co powodowało, że okolica ta budziła dziwny respekt. Victoria nie była jednak w stanie powiedzieć, skąd właściwie wzięło się jej takie odczucie, podzieliła się nim jednak ze swoją towarzyszką. - Zamierzasz wrócić do Francji? - zapytała ją prosto, pamiętając ich wcześniejszą rozmowę, ciekawa tego, czy po egzaminach Irvette zmieniła zdanie, czy postanowiła jednak znaleźć dla siebie swoje własne miejsce na ziemi. Brandon miała świadomość, że to wcale nie było tak łatwe, jak niektórym ludziom się wydawało, ale mimo wszystko była pewna, że jej towarzyszka była zdolna do wprowadzania podobnych zmian, do szukania tego, czego sama tak naprawdę chciała.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Irv z kolei była zachwycona Venetią. Było to miejsce idealne dla niej. Stare, wysublimowane i pełne kultury, którą mogła na każdym kroku odkrywać. Nie mówiąc już o przepysznej kuchni i wszechogarniającej ich wodzie. Była wniebowzięta i gdyby tylko mogła, od razu wskoczyłaby na jakąś łódkę, by popływać po okolicznych kanałach. Nim jednak wprowadziła te plany w życie, spotkała Victorię, która zwiedzała koloseum, gdzie rezydowali. -Przemyślałam to, co mi mówiłaś podczas gotowania i postanowiłam podjąć ryzyko. Niewielkie, bo nadal będę działać pod rodzinnym sztandarem, ale przed wakacjami spotkałam się z Xantheą, wykupuję od niej szklarnię pod Londynem. - Podzieliła się swoimi planami na przyszłość, w tych pięknych okolicznościach architektury. Sala naprawdę robiła wrażenie, choć coś w niej sprawiało, że odczuwała lekki niepokój. Obrazy w lustrach zdawały się zmieniać, gdy przechodziły obok nich, choć były to zbyt szybkie migawki, by mogła na ten moment wychwycić z nich coś konkretnego. -Nadal tęsknię za domem, ale może nie warto tak całkiem zamykać się na nowe możliwości? Wiesz, przydałaby się nam tutaj porządna filia. Transport nie jest łatwy, a to wiąże się z kosztami, które moglibyśmy ukrócić. Do tego kupi mi to nieco więcej czasu, by znaleźć odpowiedniego kandydata na męża, który zapewni mi oficjalne przekazanie rodzinnego dziedzictwa. - Kontynuowała, mając nadzieję, że przyjaciółka doceni jej niecodzienne wyjście poza określony schemat. Jak na nie dwie, był to chyba szczyt szaleństwa. A przynajmniej takim wydawał się dla rudowłosej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Victoria robiła wszystko, żeby nie pokazać, że była nieco drażliwa. Nie chciała, żeby jej lęk przed wodą, jakoś zaważył na tym, co się działo, żeby odsłonił jej wszystkie słabości, żeby pokazał dosłownie każdemu, jaka była beznadziejna. Nic zatem dziwnego, że faktycznie trzymała się koloseum, wychodząc z założenia, że tutaj również znajdowały się interesujące miejsca, że tutaj również mogła dowiedzieć się licznych, interesujących rzeczy. Przynajmniej dokładnie w to wierzyła, a skoro Irvette nie protestowała, to mogły w spokoju porozmawiać, spacerując po pomieszczeniach, ucząc się historii tego miejsca, a przy okazji całkiem poważnie rozmawiając. - Och, proszę, to brzmi jak doskonały pomysł i początek czegoś fascynującego. A poza tym, nawet jeśli nie musisz transportować wszystkiego z Francji, nadal może przydać ci się ktoś, kto pomoże w dystrybucji, prawda? – zauważyła, uśmiechając się ledwie widocznie kącikami ust, dodając, że była skłonna pomóc jej w niektórych działaniach. Co więcej, myśl o tym wszystkim powodowała, że zastanawiała się, czy byłaby w stanie znaleźć lepsze środki transportu, niż te, które stosowano do tej pory, wierząc jednocześnie w to, że jej umysł był w stanie budować kolejne, coraz to ciekawsze rzeczy, coraz lepsze przedmioty, które ostatecznie mogły pomóc jej w rozwinięciu rodzinnego biznesu i rozbudowania jej nazwiska. - Naprawdę ten mąż jest taki istotny? – zapytała spokojnie, spoglądając na otaczające je lustra, odnosząc wrażenie, że światło jakoś dziwnie się w nich załamywało. Wyglądało zupełnie tak, jakby jednak wszystko, co je otaczało, nie było do końca tym, czym było. Nie umiała tego nawet dobrze wyjaśnić, ale czuła, że trafiły w jedno z tych miejsc, które były w stanie zmienić wszystko, chociaż nie wiedziała, co się pod tym właściwie kryło. – Twoja rodzina uważa, że kobieta nie jest w stanie sama sobie z niczym poradzić? Wybacz, że pytam, ale mój dziadek od dawna walczył z podobnym przekonaniem, z aranżowanymi małżeństwami i tym wszystkim. W efekcie nie widzę sensu w małżeństwie – dodała, marszcząc lekko brwi.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Koloseum zapewniało nie tylko cień, który dla niektórych mógł być wręcz zbawienny, ale też możliwość odkrycia wielu przepięknych pomieszczeń, równie mocno nasyconych magią, co i historyczną wiedzą, a od tych Irvette nigdy nie uciekała. Tym bardziej tyczyło się to Victorii, z którą nie miała okazji na spokojnie przeprowadzić rozmowy, od kiedy w szkole rozpoczęły się egzaminy końcowo roczne. Obydwie były zajęte nie tylko obowiązkami prefektów, ale i przede wszystkim, nauką. -Nie wiem, czy bez Ciebie bym na to wpadła. - Walnęła przyjaciółce komplement, który dość mocno pokrywał się z prawdą. -I tutaj wiem dokładnie do kogo się zgłosić. Chociaż trzeba będzie się nad tym mocno pochylić. Transport roślin to skomplikowany temat, a uszkodzenie niektórych sadzonek może kosztować mnie zbyt wiele. - Wzrok Irvette jasno mówił, że miała zamiar zwrócić się z tym do rodzinnej firmy Victorii, jeśli nie bezpośrednio nawet do samej krukonki. Chciała jednak zaznaczyć, że samo zlecenie nie wystarczy, a ona będzie dość wymagającym klientem, który przede wszystkim zwraca uwagę na jakość. Była gotowa zapłacić za podobne usługi więcej niż było to rozsądne, ale jednak musiało iść to w parze z porządną współpracą. Westchnęła, słysząc pytanie dotyczące jej zamążpójścia. Brandon sama pochodziła z czystokrwistego rodu i na pewno zdawała sobie sprawę z tego, jak pewne rzeczy w takich domach wyglądały. Niestety, de Guise nie byli aż tak postępowi, by zrezygnować z tej jednej, dość istotnej tradycji. -Wiesz, to nie chodzi o samego męża, a o potomka. Prawowity dziedzic, który zapewni nie tyle przedłużenie rodu, co dalsze istnienie cieplarni pod naszym nazwiskiem. Nie muszę Ci chyba mówić, że dziecko z nieprawego łoża byłoby jeszcze gorsze niż jego całkowity brak. - Rzadko kiedy rozmawiała o tych rzeczach otwarcie, ale tutaj czuła, że może sobie na to pozwolić. Wiele łączyło ją i Victorię. Irvette czuła, że dziewczyna rozumie ją nadzwyczaj dobrze i nie musiała przejmować się wyssaną z palca opinią, jaką ta mogła mieć na jej temat. -Ojciec zgodził się na to, bym sama sobie wybrała partnera po tym, jak aranżowane zaręczyny okazały się totalną klapą, ale wiem, że nigdy nie zaakceptuje byle kogo. Zresztą, ja też nie. - Dodała, unosząc dumnie podbródek, by pokazać, że choć zależy jej na rodzinnej firmie, nie ma zamiaru rezygnować ze swoich wysokich standardów w kwestii męża. Oczywiście, była gotowa na wiele ustępstw i nawet nie przeszkadzało jej wieczne hipnotyzowanie biednego mężczyzny, byle tylko godnie reprezentował się u jej boku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Dziewczyny były do siebie niezwykle podobne i rozumiały się w wielu kwestiach, o innych zaś nigdy nie dyskutowały i być może dlatego nie były w stanie powiedzieć, czy na każdy element życia spoglądały dokładnie tak samo. Niemniej jednak Victoria była skłonna do wysłuchania wszystkiego tego, co Irvette miała do powiedzenia i zamierzała podzielić się z nią swoimi przemyśleniami, zamierzała przekazać jej własne podejście do niektórych spraw, wiedząc, że to czasami faktycznie pomagało. Tym bardziej teraz kiedy jej rozmówczyni tak gładko przyznała, że decyzja, jaką podjęła, była wynikową ich wcześniejszej rozmowy. Nic zatem dziwnego, że Brandon uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie, aczkolwiek nieco jakby triumfalnie. Zaraz jednak przekrzywiła nieznacznie głowę, a jej wejrzenie stwardniało, stając się o wiele poważniejsze. - Myślę, że Charlotte poradzi sobie lepiej w kwestiach finansowych całego przedsięwzięcia, ale ja z przyjemnością dowiem się, czego dokładnie potrzebują rośliny, by być bezpieczne w transporcie. To pomoże mi opracować najwłaściwszą drogę do ich przewożenia, a także znaleźć rozwiązanie do tego, żeby na pewno się nie zniszczyły. Istnieje wiele zaklęć, których używamy przy tworzeniu mioteł, czy powozów, więc jestem pewna, że z tym również damy sobie radę – stwierdziła, bardzo gładko, właściwie od razu wchodząc w kwestie związane z transportem. Miała świadomość, że jeśli chciała, żeby jej rodzinna firma się rozwijała, to bez wahania musiała łapać takie okazje. Skoro zaś Irvette wyrażała zainteresowanie podjęciem współpracy, Victoria zamierzała pociągnąć to do mety, jaką było pozyskanie nowego klienta. Po chwili zeszły jednak na równie istotny temat, a Brandon pokręciła lekko głową, przy tej okazji unosząc lekko brwi. W tej kwestii miała całkiem idiotyczne, a jednocześnie zapewne logiczne, podejście do sprawy, którym zamierzała się podzielić. Zerknęła w jedno lustro, jednak nie dostrzegła w nim niczego niezwykłego – uczucie, że coś w tym pomieszczeniu jest innego, prześladowało ją jednak nieustannie. - Zawsze wiadomo, kto jest matką, ale nigdy nie można mieć pewności, kto jest ojcem. Po co ci mąż, skoro to ty musiałabyś być w ciąży? To ty urodzisz dziecko, któremu nadasz swoje nazwisko. Nie potrzebuję jakiegoś słupa, żeby zdobywać to, czego potrzebuję, kobiety są w końcu tak samo cenne, jak mężczyźni, a niejednokrotnie są również od nich mądrzejsze. Oczywiście, jeśli ktoś z kimś się dobrze czuje, jeśli go kocha, to nie ma potrzeby rozważania, co dalej. Ale w takim wypadku nie uważam, żebyś potrzebowała kogokolwiek z dobrym nazwiskiem tylko po to, żeby zostać matką – stwierdziła zadziwiająco stanowczo, wyraźnie mając w poważaniu te dawne zwyczaje. Tak jednak wychował ją dziadek i ojciec, pilnując, żeby wiedziała, że jej wartość nie zależy od tego, czy urodzi kolejnego Brandona, czy od tego, za kogo się wyda, ale od tego, co stworzy, co wniesie w swoje życie. To były jej cele, jej zamierzenia, jej marzenia i chciała, żeby Irvette również o nich usłyszała.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Były podobne do siebie nie tylko w kwestiach charakteru i przekonań, ale i biznesowych, co sprawiało, że podobne rozmowy przychodziły im gładko. Prawdą było jednak, że rzadko kiedy rozmawiały o tych bardziej prywatnych aspektach swojego życia, co powoli ulegało jednak widocznej zmianie. Czy było to dobre, czy też nie, tylko czas mógł już pokazać. Victoria należała jednak do wąskiego grona osób, którym Irvette była w stanie na tyle zaufać, by podzielić się też tymi bardziej intymnymi przemyśleniami, a to już wiele mówiło. -Oczywiście. Nie wątpię, że da sobie z tym radę perfekcyjnie. - Skomplementowała przyjaciółkę. Znała jej możliwości i podejście do biznesu i szczerze nie mogła się doczekać, aż usiądą razem do negocjacji. Mogły to być jedne z najbardziej zaciętych, ale i efektywnych rozmów, jakie Irvette w życiu miała przyjemność przeprowadzić. -Jeśli chcesz, mogę podrzucić Ci konkretne wymagania pod konkretne transporty. Staram się raczej zawsze eksportować rośliny o podobnych wymogach za jednym razem, by zmniejszyć problemy logistyczne. I oczywiście kosztowe. - Uśmiechnęła się lekko, prostując od razu sylwetkę, jak to miała w zwyczaju, gdy tylko rozmowy schodziły na podobne tory. -Zostawmy to jednak na wrzesień. Mam jeszcze wiele formalności do załatwienia, a poza tym, przyjechałyśmy tu korzystać z wakacji, prawda? - Dodała, relaksując się nieco. Tak, nawet ktoś tak sztywny jak ona, potrzebował czasem odpoczynku od wiecznej pracy i po prostu wyluzowania, co miała zamiar uczynić między venetiańskimi kanałami. Spodziewała się wszelkiego rodzaju reakcji na swoje słowa. To, że Victoria wiedziała, jak podobne sprawy działają, nie oznaczało, że musiała to akceptować. Jak widać Brandonowie byli zdecydowanie bardziej postępowi w tej kwestii niż rodziny we Francji. -Mi tego nie mów. Jestem pewna, że sama dźwignęłabym ten ciężar. Z mężem, czy bez, nie ma to znaczenia, gdyby tylko plątał się pod nogami i przeszkadzał. - Odpowiedziała również nieco oburzona, bo w swojej sytuacji wcale nie podobał jej się ten jeden wymóg. -Ale ojcu nie przemówię do rozsądku, a póki on żyje, to on decyduje, komu przekaże cieplarnie. Może i od zawsze stawiał na mnie, ale bez odpowiedniej rodziny w życiu nie zmieni zdania. - Wykrzywiła twarz w zdegustowaniu. Jacques nawet z więzienia pociągał za wszelkie sznurki w rodzinie i Irvette wielokrotnie myślała o "przypadkowej" śmierci patrona rodu. Niestety, a może i lepiej dla jej duszy, nigdy się na to nie zdobyła, próbując udowodnić inaczej fakt, że jest jego godną dziedziczką. -Coś tu nie gra. Też to czujesz? - Zapytała w kwestii miejsca, po jakim się rozglądały. Jedno z luster, w które spojrzała, zaczęło lekko falować, a obraz na nim powoli tworzył jakieś obrazy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Dla Victorii dyskutowanie o czymś, co wiązało się z rodzinnym biznesem albo jej szeroko pojętą pracą, było czystą przyjemnością. Nie kłopotała się tym, nie martwiła, nie uważała tego za coś śmiesznego, niepotrzebnego, żałosnego albo cokolwiek takiego. Właściwie można było powiedzieć, że radośnie płynęła na fali, pozwalając na to, żeby życie decydowało za nią, jakie zawrze kontrakty, z kim się dogada, a z kim nie. Była otwarta na wszelkie nowości, dlatego też kiedy Irvette zaczęła mówić o tym, że rośliny były różne, jasne oczy Victorii niemalże zapłonęły wewnętrznym blaskiem. Była skłonna już teraz do szukania różnych rozwiązań, chociaż musiała również przyznać rację drugiej dziewczynie, że faktycznie miały teraz wypoczywać, a nie koncentrować się na pracy, jaką zostawiły za sobą. - W porządku, w takim razie poczekam do września i zaraz po rozpoczęciu roku zjawię się w miejscu, które mi wyznaczysz - stwierdziła, nieco tym rozbawiona, zdając sobie w pełni sprawę z tego, jak to brzmiało. Nie przejmowała się tym jednak, bo była pewna, że Irvette doskonale ją rozumiała, że doskonale pojmowała, skąd brała się w niej ta chęć i nic nie było w stanie jej powstrzymać. Może poza prostym faktem, że w istocie powinna nieco odpocząć, że powinna faktycznie zapomnieć o wymaganiach i innych problemach, jakie miała w domu. - Też mi coś - mruknęła, wyraźnie zirytowana, bo nie podobało się jej to całe staroświeckie podejście. - Masz sobie wybrać męża, bo taki jest jego kaprys? Dobrze przynajmniej, że skończyli w takim razie z tym aranżowanym małżeństwem, nie wyobrażam sobie niczego głupszego - dodała, nie zamierzając kryć swojej opinii na ten temat, chociaż wiedziała, że ona sama w takim wypadku po prostu pożegnałaby się z rodziną i udowodniła im, że kobieta może być jak najbardziej samodzielna, a co za tym idzie, że może osiągnąć o wiele większy sukces w pojedynkę, niż wtedy kiedy przychodzi jej spełniać jakieś idiotyczne wymogi. Ba, byłaby nawet skłonna poświęcić w imię tego wszystkiego rodzinny biznes i było to doskonale widać w jej postawie, która straciła nieco na zawziętości, gdy Irvette zadała jej pytanie. - Tak. Od czasu kiedy tu weszłyśmy, coś jest nie w porządku, ale nie wiem, co - przyznała, również się rozglądając, odnosząc wrażenie, że lustra niemalże zaczęły na nią napierać, orientując się w końcu, że w jednym z nich widziała nie tylko własne odbicie. I nie było tam Irvette. I to właśnie było przerażająco dziwne.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Obydwie czerpały przyjemność z czegoś, co dla innych było najdtrętwiejszą, najnudniejszą i w ogóle najmniej przyjemną rzeczą pod słońcem. Widać było jednak, że kobiety biznesu nie myślały w tych samych kategoriach co inni i żadna nie miała zamiaru się tym przejmować. Szczególnie, gdy przynosiło im to sukces i satysfakcję, o której inni mogli tylko pomarzyć. W swojej dumie, Irvette była wręcz pewna, że w większości to zawiść stała za tymi wszystkimi docinkami, z jakimi musiały się mierzyć. -Kto by pomyślał, że stworzymy coś razem w tym kraju? Na pewno nie ja. - Pokręciła głową, rozbawiona tą myślą. Nie żeby w życiu nie brała współpracy z Victorią pod uwagę, ale raczej myślała, że będzie ona przebiegać nieco inaczej i zdecydowanie bardziej międzynarodowo. Los płatał de Guise figle na każdym kroku, a ona powoli, zamiast się na to denerwować, nauczyła się z tego śmiać i przekuwać te okazje na swoją korzyść. Westchnęła ciężko na kolejne słowa przyjaciółki, bo ta chyba nie spodziewała się tego, jak wyglądała prawda. -No, nie odpuścili. Generalnie nadal jest to podstawowa zasada dla spadkobierców, choć mi poszli na rękę. Jeśli znajdę odpowiedniego kandydata sama, nie będą się wtrącać, ale tracili i nadal tracą cierpliwość. Przez chwilę zaręczyli mnie nawet z Avre`yem, co było gorsze niż wszystko inne. Nienawidzę tego człowieka i gdybym faktycznie miała zostać jego żoną, świat by spłonął. Na szczęście udowodnił mojemu ojcu, jakim idiotą jest i zaręczyny zostały natychmiast zerwane. - Widać było prawdziwą gorycz na jej twarzy i w głosie. Był to moment w jej życiu, który najchętniej wyrzuciłaby z kart własnej historii, ale niestety nie miała takiej możliwości. Przynajmniej wszystko skończyło się dla niej dobrze. -Nie wiem, czy chcę się dowiadywać. - Mruknęła i już miała odchodzić od lustra, gdy zobaczyła w nim coś, co zatrzymało ją w miejscu. Widziała siebie u boku kochającej osoby, dzierżącą klucze do spuścizny de Guise. Siebie szczęśliwą i zakochaną, szczerze. -Myślisz, że to zwierciadła Ain Eingarp? - Zapytała Victorii, gdy pierwszy szok jej minął. Nie potrafiła jednak tak po prostu odejść od obrazu, który się przed nią jawił.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Jak widać życie lubi nas zaskakiwać - stwierdziła Victoria, ale trudno było powiedzieć, czy była z tego powodu zadowolona, czy wręcz przeciwnie. Lubiła mieć wszystko w życiu poukładane, stworzone pod jeden, idealny wzór, skrojone w sposób, którego nie dałoby się w żaden sposób zmienić. Jednocześnie jednak miała świadomość, że tak nie mogło wyglądać dosłownie wszystko, że tak nie mogła po prostu funkcjonować, bo jednak niewielka zmiana, jeden niewielki ruch, przesądzał dosłownie o wszystkim. Mógł być języczkiem u wagi i najczęściej dokładnie tak właśnie było. Westchnęła cicho, kiedy słuchała tego, co Irvette miała do powiedzenia, ale jednocześnie było po niej widać, jak bardzo była zagniewana. Nie podobało jej się to, co słyszała, nie podobały jej się te wszystkie wyjaśnienia i sprawiała nawet wrażenie, jakby była skłonna iść na wojnę ze wszystkimi, którzy głosili te stare idiotyzmy, jakie zupełnie w niczym się nie sprawdzały. Miała jednak świadomość, że dalsze dyskutowanie na ten temat nie przyniosłoby jej nic dobrego, że zapewne jedynie by się zaczęły sprzeczać albo po prostu złościć na to, jak ten świat wyglądał. - Dobrze, że to się tak skończyło - stwierdziła, przekonana, że dokładnie tak właśnie było, a potem skoncentrowała się na lustrze, starając się zrozumieć, co dokładnie w nim widziała. Widać miały z Irvette podobne marzenia, czy może tajemnice, bo ona również dostrzegała coś podobnego, aczkolwiek nie tak rozbudowanego, jak przyjaciółka. Próbowała dostrzec, kto właściwie znajdował się u jej boku, ale nie była w stanie tego stwierdzić, choć niemalże instynktownie wiedziała, że obraz przedstawia kogoś jej bliskiego. Westchnęła bezgłośnie, starając się zignorować te załamania światła, które na jej odbiciu tworzyły coś, co można byłoby nazwać suknią ślubną, próbując jednocześnie zrozumieć, jakie właściwie figle próbowało spłatać jej to miejsce. - Jeśli tak, to moje pragnienia muszą być niesamowicie głęboko ukryte - stwierdziła cicho, robiąc krok w bok, próbując ostatecznie przekonać się, o co w tym chodziło, ale jej obraz podążał za nią, jak jakiś duch.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Obydwie były tak samo podniecone wizją współpracy biznesowej, co zdenerwowane tematem, który poruszyły później. Nic dziwnego, skoro każda z nich była silną, niezależną kobietą czynu i preferowała pełną kontrolę nad swoim życiem, w pedantyczny wręcz sposób planując swoje kolejne życiowe decyzje i ich konsekwencje. Zmienne w równaniu były dla Irvette najgorsze szczególnie, gdy to nie ona decydowała o ich wartości. Dlatego nie łatwo było jej schodzić z dokładnie przemyślanej wcześniej ścieżki i dawać się porwać emocjom. -W najgorszym wypadku to on skończyłby gdzieś z robalami. Nie było opcji, żebym to ja wyszła z tego przegrana. Ale na pewno jestem teraz mniej nerwowa. - Uśmiechnęła się radośnie, a jednocześnie jej oczy niebezpiecznie płonęły. Nie miała absolutnie żadnych skrupułów przed poddaniem męża swojej własnej, bezsprzecznej woli, ani przed ewentualnym posłaniem go do piachu, gdyby już nie był jej potrzebny, a zostałby tylko i wyłącznie szkodliwy. Dla de Guise była to tylko niewygodna formalność, wiążąca się z brzydkimi plamami krwi na ubraniach. Osoba, z którą "ta druga" Irvette dzieliła lustrzaną taflę również nie miała sprecyzowanej twarzy. Żadnych rysów, mimiki, niczego. Po prostu stała tam, jawnie złączona z Rudowłosą, w której oczach błyszczała miłość i oddanie. Dziewczyna wiedziała, że taka opcja była możliwa tylko za sprawą potężnego uczucia, którego jeszcze na swojej drodze nie miała okazji niestety doświadczyć. -Może właśnie o to chodzi, by pokazać Ci, do czego tak naprawdę dążysz? - Rozprawiała dalej, nie wiedząc, jak naprawdę to wszystko tutaj działa. -Choć ja nie jestem specjalnie zaskoczona. Po prostu nie lubię o tym myśleć. - Wyznała jeszcze, dając sobie sekundę na dalsze napawanie się tym obrazkiem, po czym odwróciła wzrok, spoglądając na przyjaciółkę. -Nie powinniśmy patrzeć zbyt długo, nie wiemy, jakie mogą być konsekwencje. - Zauważyła rozsądnie. Co jak co, ale nie chciała oszaleć przez to, że zamarzyła się na śmierć i nie życzyła tego samego Victorii.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Biznes był tym, co dla Victorii było właściwie najważniejsze. Praca, twórczość, możliwość robienia czegoś, co kochała, to zawsze pchało ją do przodu, powodując, że czuła się lepiej, że czuła się pewnie, że czuła się wręcz kompletna, chociaż nie była w stanie tego do końca wyjaśnić. Miała jednak przekonanie, że właśnie takie rzeczy były w jej życiu najważniejsze, a nie zabawa, nie słodkie głupoty, jakim oddawała się większość osób w jej wieku. Była, co nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości, zbyt dojrzała, ale była przekonana, że wiązało się to z jej wychowaniem i świadomością, że przyszłość zależała tylko od niej. Być może chodziło również o nieoczekiwaną, przedwczesną śmierć jej ukochanego dziadka, która musiała się na niej siłą rzeczy dość mocno odbić. Niezależnie od wszystkiego, Victoria była jaka była i cieszyła się, że Irvette ją rozumiała. - Bardzo stanowczo - powiedziała, spoglądając uważnie na drugą dziewczynę, zastanawiając się nad tym, czy to, co mówiła, było w pełni prawdą. Nie znała jej aż tak dobrze, by w pełni rozumieć to, co w niej siedziało, ale jednocześnie odnosiła wrażenie, że ta byłaby skłonna posunąć się do naprawdę szalonych czynów, żeby zwyciężyć, żeby dostać to, czego potrzebowała, żeby być we wszystkim, co możliwe, górą. - Jeśli naprawdę tego chcę, to wierz mi, nigdy o tym nie pomyślałam - powiedziała powoli, przełykając przy tej okazji ślinę, bo nie podobało jej się to ani trochę, powodując, że jej własny obraz zaczynał burzyć się w jej głowie. Jeśli naprawdę pragnęła czegoś podobnego, jakiejś stabilizacji, bezpieczeństwa, czegoś, czym gardziła, to chyba musiała mocno uderzyć się w głowę. Jednocześnie jednak miała wiele spraw do przemyślenia, wiele wątków, nad którymi musiała pochylić się w samotności albo pomówić z kimś, kto faktycznie ją rozumiał. - Masz rację, nie mamy pojęcia, co to za magia. I nie jestem pewna, po co właściwie zostawili tutaj te lustra - odparła, odwracając się od szklistej tafli, żeby skinąć Irvette głową, pokazując, żeby faktycznie wyszły z pomieszczenia. Nie miały tutaj nic więcej do zrobienia, a zwariować zdecydowanie nie chciała.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ostatnio zmieniony przez Victoria Brandon dnia Nie Paź 08 2023, 10:11, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zabawa była czymś ważnym dla każdego człowieka, ale Irvette postrzegała ją zupełnie inaczej niż jej rówieśnicy. Nie interesowały ją imprezy do upadłego i pchanie się w kłopoty. Wystarczało jej natomiast trochę czasu spędzonego w cieplarni, przejażdżka konna, czy rozmowy biznesowe. Tak, uwielbiała wszelkiego rodzaju negocjacje i odnajdywała w nich wiele zabawy, jakkolwiek dziwne nie mogło się to wydawać dla większości społeczeństwa. Victoria nie myliła się w swoim osądzie. Irv potrafiła być bezwzględna w najgorszym znaczeniu tego słowa. Nie skomentowała słów koleżanki, uśmiechając się tylko do niej tajemniczo. Co prawda de Guise nie była fanką morderstwa, które uważała za akt łaski i niepotrzebne wyzwolenie drugiej osoby od problemów, ale już kwestia wszelkiego rodzaju tortur sprawiała, że jej blada cera rumieniła się z podniecenia. -Czasami tak bywa. Wybieramy priorytety i na tym się skupiamy, choć warto być świadomym wszystkich swoich pragnień. Nawet jeśli nie dążymy do ich zaspokojenia. - Podsumowała swoje przemyślenia w tym temacie. Sama bardzo dobrze wiedziała, że pragnie prawdziwej miłości i szczęścia, choć w życiu obrała inną ścieżkę, która nastawiona była na inne priorytety. -Chodźmy lepiej. Słyszałam, że nieopodal jest świetna restauracja z lokalnym winem. Zapraszam Cię na degustację. - Zaoferowała, po czym obydwie opuściły to magiczne pomieszczenie, zostawiając za sobą wizje szczęśliwego rodzinnego życia.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Kolejny raz zakładał maskę i miał wrażenie, że nie działo się absolutnie nic. Ani ona nie chciała zejść z jego twarzy, ani nic się nie zmieniało wokół niego. Pamiętał jednak, że za ostatnim razem, kiedy pozornie wszystko było bez zmian, Fowler słyszała jego myśli. Tym razem nie zamierzał pozwolić nikomu siedzieć w swojej głowie, więc skierował się w stronę miejsca, gdzie nie widział zbyt wielu osób, licząc, że zdoła przeczekać moment, aż maska straci na mocy i sama spadnie z jego twarzy. Wszedł do komnaty wypełnionej lustrami, mimowolnie zastanawiając się, co też pokusiło budujących to miejsce, aby jedną komnatę w pełni wypełnić zwierciadłami. Te myśli nie opuściły go, kiedy dostrzegł, jak jego odbicie zaczyna się zmieniać, jakby rozpływać. Odnosił wrażenie, że zwierciadło chciało mu coś powiedzieć, ale jeszcze samo nie wiedziało co. W końcu Jamie usiadł na środku komnaty, wpatrując się w swoje odbicie, czekając aż lustro spróbuje pokazać mu coś ciekawego, jednocześnie zastanawiając się nad sensem powtarzania szkoły i możliwościami, jakie miał bez jej kończenia. Ostatecznie może wcale nie było mu to tak potrzebne do szczęścia, jak wszyscy zakładali? Na pewno dwieście pięćdziesiąt galeonów byłoby lepsze niż dyplom ukończenia wyższej szkoły magicznej… Zapłacił, ale teraz nie był pewien, czy robił dobrze.
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był strasznie zirytowany, wkurwiony wręcz. Nie potrafił wysiedzieć w jednym pokoju z Paco, więc szwędał się gdziekolwiek, byle z dala od niego. Zwiedzał więc nie tylko Venetię, ale i samo Koloseum, które do tej pory raczej stanowiło dla niego zagadkę. Wszedł do pierwszego lepszego pomieszczenia i zdziwił się, widząc przed sobą komnatę złożoną praktycznie w całości z luster. Czuł w kościach, że raczej zobaczy tu coś więcej niż tylko swoje odbicie i choć w jego umyśle pojawił się jakiś niepokój, postanowił to sprawdzić. -Przeszkadzam? O chuj w tym chodzi? - Zapytał siedzącego na podłodze chłopaka, zachowując wszelkie przyjęte przez siebie zasady kultury. Jednocześnie próbował spojrzeć w jedno z luster, by przekonać się, co takiego go tu może spotkać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Lustro: 1 Maska: Diabeł Cukierek: " Masz również nieziemsko doskonały wzrok i odnosisz wrażenie, że jesteś w stanie dostrzec najmniejszy nawet pyłek. Przez trzy kolejne wątki masz idealny wzrok, tak doskonale wyostrzony, że pewnie nic nie umknie twojej uwadze." 1/3
Kiedy obchody Dnia Moździerza dobiegły końca, Nicholas zaczął odczuwać swego rodzaju znużenie. Dużo się działo w jego życiu, a choć właśnie tego chciał, czuł przytłoczenie wszechobecnymi bodźcami. Kiedy wrócił do koloseum, nie chciał jeszcze iść do łóżka. Wolał pochodzić po cichym, śpiącym budynku, bo mimo iż część osób nadal świętowała, zagęszczenie ludzi było zdecydowanie mniejsze niż za dnia. Kiedy wszedł do sali refleksji, nie spodziewał się tego, co ujrzy w odbiciu. Miał wyjątkowo wyostrzony wzrok, więc bardzo precyzyjnie wyłapywał wszelkie detale z tego, co pokazywała mu srebrna tafla. Rzeka, na której unosiła łódka, pomost, bardzo dobrze schowane tajne przejście, które nie mogło się ukryć przed wyostrzonym wzrokiem mężczyzny. Wszystko było mu zupełnie obce, ale jednocześnie czuł, że to w jakiś sposób jego, że to ważne, i że to miejsce, z którym jest bardzo mocno związany. Tak bardzo skupił się na tym odbiciu, że nie zwrócił uwagi na to, że nie był w pomieszczeniu sam. Maska, którą nosił, była całkowicie niewidoczna, choć pewna rudowłosa istotka miała zaraz przekonać się o jej orzykrym działaniu.
Kostki - 6 Lustro pokazuje Ci Twoje największe pragnienie. Czy to coś, czego naprawdę chcesz, czy coś, czego nie wiedziałeś, że pragniesz? Ta wizja może zmienić Twoją przyszłość.
Kociołek Eskulapa - cukierek 4, Czy to w ogóle możliwe, by po zjedzeniu cukierka smakującego niczym soczyste wiśnie, mieć tak sprężystą i gładką skórę? Masz dziwne wrażenie, jakby całe twoje ciało pokryła delikatna, przyjemna powłoka, która w żaden sposób nie przeszkadza ci w normalnym funkcjonowaniu. Przez trzy kolejne wątki twoja skóra nie może ulec przesuszeniu, ani zostać podrażniona, nawet jeśli spędzisz większość dnia w wodzie. 1/3
Kostki - Maska - sąd ostateczny Twoja maska stała się sędzią Twoich czynów, wtapia się w Twój umysł, szuka grzechów które gdzie gnębią i gotowa jest zabrać Twojego towarzysza jako adwokata. Wraz ze swoim towarzyszem z wątku wpadacie w jedno dowolnie wybrane przez Ciebie wspomnienie, na zasadach takich jakbyście byli w myślodsiewni.
Anabell chodziła w poszukiwaniu zacisza domowego w którym choć na chwilę mogła się schować nie musząc już słuchać wszystkich głosów dookoła niej. Otuliła się bardziej domowym kocem zrobionym przez mamę gdy po chwili usłyszała kroki. Znaczy kroki nie były dla niej niczym dziwnym, bo ciągle ktoś gdzieś chodził i wchodził do różnych pomieszczeń, teraz jednak widziała tylko jedną osobę w pokoju pełnym luster. Weszła do środka niepewnym krokiem, nie wiedziała na jaką cholerę znowu nałożyła swoją maskę, być może dlatego iż była ciekawa jaki efekt da, póki co jednak nie widziała żadnej różnicy. Widziała już te plecy wcześniej może z raz czy dwa, wzrost jakby też się zgadzał tylko nie do końca była pewna czy to aby ta osoba o której myśli. - Hej - rzuciła w jego kierunku, a jej wzrok padł na lustra które tutaj były. Przeszedł ją dziwny dreszcz gdy spoglądała we własne odbicie w lustrze. Pierwsze co jej rzuciło w oczy to jej gładka i sprężysta skóra, pamiętała, że coś takiego miało miejsce, ale tak szczerze? Później o tym zapomniała, a teraz to lustro o tym jej przypomniało, a w dodatku lustro zaczynało być zamazane jakby się zmieniało aby chciało zacząć jej coś pokazywać. - Znowu się spotykamy czyż to nie miłe? - zapytała pozytywnie brzmiącym głosem. Powierzchnia lustra dziwnie zaczęła falować i zmieniać się aż po chwili nabrało okrągłego wyrazu tak jakby patrząc w samo lustro ono wiedziało co kryje się w sercu Anabell. Zaciekawiona nie mogła oderwać wzroku od lustra nie wiedząc co chce jej pokazać.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Był tak skupiony na obrazie w lustrze, że nie zauważył, kiedy Anabell przyszła. Gdy się odezwała, poderwał się cały i wyciągnął różdżkę, celując w jej stronę. Był zdenerwowany, napięty, gotowy do ataku, gdyby dała mu powód. Na szczęście szybko ją rozpoznał i opuścił broń. - Byłoby miłe, gdybyś nie skradała się jak wąż. - rzucił oschle. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło. Chciał być dla niej miły, nie czuł agresji, a jednak na usta cisnęły mu się same przykre słowa. - Założę się, że jesteś Ślizgonką. Nawet skórę masz dzisiaj jak wąż. Nicholas zamrugał, sam zdumiony opryskliwością w swoim głosie. Chciał przekazać, że robi to wszystko wbrew swojej woli, ale nie potrafił zrobić tego inaczej niż w sposób chamski. - Mam nadzieję, że pod tymi ryżymi kudłami jest dostatecznie dużo rozumu żebyś wiedziała, że nie mówię tego, bo chcę. To te diabelskie maski. Chyba coś o tym wiesz, bo teraz nie jesteś już taką gwiazdą jak na spektaklu. A może to tylko makeup? Przeklnął w duchu. Rzeczywiście chciał ją zapytać skąd taki glow up w dniu zasłony, ale naprawdę chciał to ująć w inne słowa. Czyżby właśnie pozbawiał się jedynej towarzyszki, jaką miał w tej Venetii?
Co jak co, ale zgryźliwości z jego strony się nie spodziewała, więc poczuła ukłucie bólu w serduszku, choć gdzieś z tyłu głowy domyślała się, dlaczego tak jest, te maski są okropne, zwłaszcza jeżeli zaczynasz być dla kogoś wredny, a wcale nie chcesz tego zrobić. Coś jak robienie czegoś wbrew swej woli, dzień moździerza pokazał jej, że tak właśnie jest, przez co lekko włosy zjeżył na samą tę myśl. Dlatego też od razu jej wzrok z lustra zawędrował na twarz jej nowego rozmówcy, zmrużyła lekko mokre oczy. - Powinnam wziąć to za komplement? - Uniosła jedną brew ku górze, zaskoczona jego nagłym oschłym tonem, jeżeli jest tak, jak podejrzewała, to niedługo powinno to minąć albo... Jeśli naprawdę tak o niej myśli to ich znajomość nie potrwa zbyt długo, a raczej ich fundamenty będą bardzo kruche i trzeba będzie uważać, gdzie się stąpa. I fakt jej skóra była dziś inna przez tego cukierka co jadła, a mimo to nie spodziewała się takiego komentarza. - Hm być może - skomentowała dość obojętnym jak na nią tonem głosu nie bardzo wiedząc, jak powinna zareagować na tego typu wredność kierowaną w jej stronę. Najchętniej to by wzięła nogi za pas i uciekła. - Teraz przynajmniej wiem jakbyś się zachowywał gdybyś był ślizgonem - dodała oschle odwracając wzrok gdzieś na bok, niby były to TYLKO słowa, a jak na "tylko" słowa to jednak bolało gdzieś tam w jej środeczku gdy ktoś tak do niej mówił, przez co wiele nieprzyjemnych wspomnień wróciło do jej głowy, w momencie gdy była na pierwszym roku Hogwartu. I nie wspomina tego roku zbyt dobrze. - Spektakl? Ach, tam też miałam maskę założoną — odrzekła nagle zdumiona jego komentarzem na temat jej wyglądu. Faktycznie poczuła się dość dziwnie tego dnia i była w centrum uwagi innej niż zazwyczaj czuła na swej skórze, przez co czuła się mocno nie komfortowo. - Faktycznie miałam make-up wtedy, a mimo to ludzie dziwnie na mnie zerkali — Tak jak Nicholas w tej chwili. I w sumie dalej nie potrafiła pojąć dlaczego, zapewne była to magia maski, ale co ona zrobiła, nie miała zielonego pojęcia. Przełknęła ślinę i całą swoją siłę skupiła na tym, aby wzrok wbić w lustro, które przed chwilą falowało i zmieniło kształty, a teraz wyglądało na to, iż coś jej pokazywało...
Wpierw widziała zamglony obraz, tak jakby nie końca potrafił się wyostrzyć, a potem dostrzegła dwie osoby w lustrze, jedną z nich była ona: szczęśliwa, uśmiechnięta, zadowolona w rękach mężczyzny, który tulił ją do siebie i gładząc czule jej włosy, z taką czułością, jakiej nigdy w życiu nie doznała. Spoglądała na jego wygląd, zaczynając od talii w górę, obserwując jego postawę. Mężczyzna w lustrze był o ze dwie głowy wyższy, miał czarne włosy i wyglądało na to, że oboje czują się swobodnie w swoim towarzystwie, widziała ich wspólny śmiech [choć lustro nie wydobywało z siebie żadnych dźwięków, to niemal słyszała śmiech w swoich uszach]. Obraz w lustrze odbywał się na jakimś zielonym terenie przypominającą łąkę z drzewami w tle, na ziemi widziała kocyk, a na nim jedzenie, koszyk wypełniony pysznościami. Wyglądało to na luźno spędzany czas na świeżym powietrzu.
Byli w tym miejscu tylko we dwoje, a mężczyzna pokazany w lustrze: jego postawa, postura, wszystko nawiązywało do obok stojącego Nicholasa, nie wiedziała, czy ten pokój robił to specjalnie, czy wzorował się tylko osobami stojącymi w tym pomieszczeniu. Czy to miał być jakiś nieśmieszny żart dany jej od tego pokoju? Co to miało w ogóle znaczyć?! Anabell w którymś momencie zaczęła się zapowietrzać, a nagłe uczucie zazdrości wypełniło całe jej ciało, nie odczuwała nigdy zbyt wielkiej zazdrości wśród innych ludzi, a mimo to obraz w lustrze pokazał jej, jak bardzo czasami brakowało jej ludzkiej bliskości i dobrego słowa. Stała i patrzyła jak oczarowana w lustro, aż w którymś momencie jej obraz przed oczami znowu się zamazał, czyżby znowu lustro falowało? Nie, to nie to. Poczuła coś mokrego spadającego na jej bluzkę, a potem jedną ręką dotknęła policzka, po której spływały łzy. Ten dzień jednak nie będzie dla niej zbyt łaskawy, nie musiała na niego spoglądać, by wiedzieć, że zaraz jakoś chamsko skrytykuje obraz w lustrze...
Nowrood odwrócił się w stronę wchodzącego do sali chłopaka, nie wiedząc do końca, czy powinien go kojarzyć, czy nie powinien. To była ta chwila, gdy ktoś wydawał się w cholorę podobny do nie wiadomo kogo. Uczucie, że już gdzieś go widział, było na tyle silne, że Jamie aż zmarszczył brwi, jak gdyby w czymkolwiek mogło mu to pomóc, ale nie. Nie potrafił sobie nic przypomnieć. - Nie przeszkadzasz, po prostu unikam ludzi - odpowiedział Norwood, po chwili kręcąc lekko głową z krzywym uśmieszkiem. Nie zamierzał od razu podawać powodu, przyznając się jednocześnie do obawy przed magią maski, którą sam na siebie założył. W końcu nie było powiedziane, że znów ktoś będzie czytał jego myśli. Być może maska po prostu tego dnia nie miała żadnej magii poza tą, przez którą nie chciała odejść od twarzy. - Lustra próbują coś pokazać… Nie wiem, czy nie działają jak Ain Eingarp, ale moje odbicie wygląda dość… Normalnie - dodał zaraz, gestem wskazując, żeby nowoprzybyły po prostu sam przekonał się co do tego, co działo się w tej sali. - Jamie Norwood. Czy my się już gdzieś widzieliśmy? - przedstawił się, od razu dopytując o możliwość znania się skądś, chcąc jak najszybciej pozbyć się tego idiotycznego uczucia.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Twarz Jamiego sprawiała, że Max odnosił podobne wrażenie znajomości. Zazwyczaj nie zapominał ludzi, których raz poznał, więc doszedł do wniosku, że musieli kojarzyć się jedynie z widzenia, nie więcej. Ewentualnie z mocno zakrapianej imprezy, z której Solberg stracił wszelkie możliwe wspomnienia. -W takim razie poczuję się jak nie człowiek i dołączę, jeśli mogę. -Uśmiechnął się do chłopaka, mając nadzieję, że przesiedzi tu dopóki wkurw mu nie minie. Gdyby Morales pojawił się teraz w tej komnacie, Max bez zastanowienia zbiłby jedno z luster i rzucił szkłem w jego stronę. -Ain Eingarp? - Powtórzył, zastanawiając się w duchu, a raczej obawiając się poniekąd, czy tafla jest w stanie pokazać mu coś więcej, niż rzeczy, które uważa za swoje największe pragnienia. W końcu czasem, na dnie serca leżały sprawy, które podświadomość skutecznie ukrywała przed samym zainteresowanym. -Może to znak, że niczego więcej nie potrzebujesz. - Zasugerował, poniekąd marząc o tym, by Ain Eingarp właśnie to mu pokazało. Wiedział, że to tylko marzenia idioty, bo do szczęścia to miał dalej niż z Venetii do normalnego miejsca na ziemi, ale gdyby tylko to mu się kiedyś udało, mógłby w spokoju odejść z tego świata. To, albo fakt, że w końcu udało mu się wyczarować patronusa. Obydwie rzeczy, były dla chłopaka wyznacznikiem szczęścia, którego nie łudził się kiedykolwiek osiągnąć. -Norwood? To wiele wyjaśnia. - Wyszczerzył się, zaraz samemu przedstawiając własną tożsamość. -Jesteś spokrewniony ze Scarlett? Jak tak, to pewnie nie raz się gdzieś na siebie natknęliśmy. - Podał możliwy powód tego uczucia znajomości. Sam Solberg był jednak pewien tego, że Jamie musi należeć do rodziny Carly. Byli naprawdę podobni, choć na ten moment, chłopak nie wykazywał tej samej przesadnie pozytywnej i flirciarskiej natury, co puchońska przyjaciółka dwudziestolatka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Ryże kudły? Chyba sama umiesz ocenić, co jest komplementem, nie trzeba cię prowadzić za rączkę. Maska dawała się we znaki i jemu, i jej. Normalnie w życiu by tego nie powiedział, nawet jeśli cień takiej myśli postanąłby w jego głowie. Teraz jednak wzbijał się na wyżyny złośliwości i przechodził samego siebie, czując, ze policzki palą go ze wstydu, nawet jeśli pozostawały zupełnie blade. Wolał się nie odzywać, póki mu ten efekt nie minie, jednak przedłużające się milczenie Anabell prowokowało tylko diabelskie podszepty. - I co? Napatrzyła się księżniczka w swe nadobne oblicze? Można jaśnie panience pozawracać głowę? - burknął z irytacją, nerwowo tupiąc nogą z niecierpliwości. - Przypominam jaśnie pannie, że zaklęcia mieliśmy ćwiczyć. I co? Pewnie całkiem zapomniałaś co? Jest w tej głowie coś poza sukienkami i romansidłami? Na galopujące Gorgony, jakże chciałby się już po prostu zamknąć. @Anabell Goldbird
Ostatnio zmieniony przez Nicholas Seaver dnia Sob Sie 12 2023, 16:14, w całości zmieniany 1 raz
- Być może kto wie - odrzekła beznamiętnym dla niej tonem. Chyba ten dzień nie będzie dla niej ani dobry, ani korzystny, a kąśliwe słowa Nicholasa dolewały właśnie oliwy do ognia. Otarła brzegiem rękawy własne oczy, choć na tą chwilę za bardzo nie pomagało, to chyba był z tych jednej słabszych dni i fizycznych i mentalnych gdzie miała po prostu w świecie dość. Zamknąć się w pokoju i rozpłakać się do poduszki tak by nikt jej nie widział, jej mokre od łez oczy skierowały się do Nicholasa, stała, milcząc, a jej usta zwęziły się do jednego wąskiego paska, nie wiedziała, czy chciała już dalej prowadzić tę rozmowę, czy już mentalnie zrezygnowała i z ich nowej znajomości. Była zmieszana, a po policzkach mimowolnie spływały jej łzy, głową zaś pokręciła na boki nie dowierzając tego co właśnie słucha na własny temat. - Wiesz co, nie mam dziś ochoty na żadne czarowanie, sądziłam, że masz inne zdanie na mój temat, chyba jednak się przeliczyłam, może jednak NIE powinieneś mnie uczyć zaklęć - Tego już było dla niej za dużo, cały dzień w emocjach to już ponad jej siły, miała dość. Im dłużej tu stała, tym większą bezradność odczuła. Kapiące łzy z jej policzka zaczęły dawać się we znaki, bo zbierało się ich coraz więcej. Odwróciła się zatem na swej pięcie i nadzwyczajnej w świecie pobiegła w stronę wyjścia, jednocześnie rękawem wycierając co raz to nowe pojawiające się łzy i przez przypadek wpadła na kogoś obcego i jedyne co potrafiła z siebie wykrzesać, to ciche przepraszam, a następnie przystanęła na chwilę by krańcem rękawa usunąć spływające łzy. Co chwilę obraz się zamazywał co powodowało iż ciężej jej się szło przed siebie.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholasa zatkało. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie on i że to jego słowa doprowadziły Anabell do takiego stanu. Bardzo ją lubił, podobały mu się też jej włosy, wcale nie uważał jej za pustą lalę, jak przed chwilą właśnie zasugerował. O niczym więcej nie marzył, niż odzyskanie swej własnej woli. Znów nie był panem swojej woli i to doprowadzało go na skraj frustracji. Kiedy zaczęła uciekać, niewiele myśląc wystrzelił za nią. Nie robiłby tego, gdyby to były rzeczywiście jego słowa, gdyby uciekła od niego za jego własne słowa. Ale to nie był on! - Czekaj, ty ruda wiedźmo! - wypalił, chociaż to, co chciał powiedzieć, brzmiało "Anabell zaczekaj!". Zagrodził jej drogę i wtedy właśnie oboje mogli zobaczyć maskę zsuwającą się z jego twarzy. - Bells, naprawdę nie chciałem powiedzieć tego wszystkiego. Te maski... To się robi po prostu niebezpieczne. Przepraszam Cię z całego serca. Ja... Nie wiem co powiedzieć. To było niewybaczalne, ale to naprawdę nie były moje słowa. Naprawdę nie chciałem powiedzieć żadnego z nich. Może... Zawahała się lekko, nie wiedząc na ile może sobie pozwolić względem tak młodej osoby i nie wiedząc, czy nie zostanie opatrznie zrozumiany. - Może poza tym, że rzeczywiście w teatrze wyglądałaś jak gwiazda. Ale i teraz niczego ci nie brakuje. Patrzył na nią smutnym, przepraszającym spojrzeniem. - Bardzo chciałbym się razem z tobą uczyć. Uważam, że jesteś bardzo utalentowaną czarownicą. W niecała godzinę nauczyłaś się zaklęcia wykraczającego ponad twoje możliwości, szkoda by było nie rozwijać takiego talentu.
Nie miała dziś ani siły, ani energii, by z nim rozmawiać, po prostu nie, coś z tyłu głowy mówiło jej, aby oddalić się od niego czym prędzej, w którymś momencie nawet przestała słuchać, a słowa wypowiedziane przez niego nie docierały do niej. Aż do momentu, w którym zagrodził jej drogę, a ona zmusiła się, aby zatrzymać się w miejscu i rękawem ponownie wytrzeć łzy, dzięki czemu cokolwiek widziała przed sobą. A obraz stał się bardziej widoczny, ocknęła się gdy usłyszała dźwięk spadającej maski na ziemię, przez którą chwilę się wpatrywała zmieszana i bardzo, bardzo zraniona gdzieś wewnątrz niej. Nawet gdy do niej mówił, ona uporczywie patrzyła w ziemię, nie umiała ocenić, które słowa są prawdziwe, a które nie, w trakcie tej przemowy jednak przypomniało jej się, że przecież schowała sobie chusteczki i dzięki niej wysmarkała się, jak należy i ostatecznie wytarła też łzy, które na chwilę przestały lecieć po jej policzkach. A zużytą chusteczkę schowała do torby. - Nie wiem, czy to, co mówisz, jest prawdą czy kłamstwem - zaczęła czując dziwny ścisk w żołądku. Prychnęła cicho pod nosem gdy wspomniał na temat teatru i jej wyglądu, może i sprzyjała jej wtedy maska, ale nic i tak z tego nie wynikło. Tak sądziła wewnątrz siebie. - Zastanowię się, czy chce mieć takiego nauczyciela - odezwała się smutnym i zmęczonym tonem. Pomasowała sobie skroń, dalej uporczywie patrząc gdzieś w bok.
Miała wrażenie, że stoi na wyciągnięcie ramienia Nicholasa, coś drgnęło w niej i po chwili wyciągnęła ręką, dotykając jego czarnej koszuli, a potem znowu poczuła coś dziwnego, otoczenie znowu się zmieniło. Coś znowu do cholery się stało! Zaczęła się rozglądać i pierwsze co rzuciło jej się w oczy to zmieniona scenografia, dostrzegła dobrze znany jej dom, ogród przed domem, huśtawka, piaskownica stara i nie używana, a gdzieś w tym wszystkim była Anabell. Młodsza wersja niej, maksymalnie ze trzy lata. Widok pokazany z ogrodu, trochę z wysoka jakby z drona, gdy Anabell na klęczkach wyciąga ręcznie marchew, kilka pomidorów i świeżych ogórków. Po chwili widać postać mężczyzny, który do niej podchodzi i "zaatakował" ją czochraniem włosów. - Ej Charles przestań! - warknęła na niego, a z jej ułożonych włosów zostało jedynie siano. - Daj spokój Bell, pomóc ci? Wiesz, mama mówiła, że trochę chce tych warzyw, coś wspominała, że będzie je robić do słoików - odrzekł i uśmiechnął się, a potem zaczął jej zbierać warzywa, które sami wyhodowali, a robili to RĘCZNIE, co było ważne, ważne dla ich mamy, aby choć część jej mugolskiego świata pozostał tutaj z nią.
-Charles i dom - zapowietrzyła się na moment zapominając na moment, że stoi o krok przed Nicholasem, a jej dłoń mimowolnie mocniej zacisnęła się na materiale koszuli. W tym wspomnieniu był też jej drugi starszy brat i mignęła przed jej oczami obraz rodziców. Wyglądało to tak prawdziwie! A gdy wszystko się skończyło, oboje wrócili do pokoju luster. Kolejna dziwna iluzja? Coś jej się przyśniło? Nie, to niemożliwe. Jej twarz mimowolnie spojrzała na twarz swego rozmówce, poza tym, że była emocjonalnie zraniona, to teraz była ewidentnie zmieszana i skołowana.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Coś go mocno ścisnęło w sercu. To tak się czuła Harmony, kiedy zarzucał jej całe zło tego świata, na które właściwie nie miała wpływu? Okropnie się poczuł w tym wszystkim. No i sama rozmowa z Anabell sprawiła, że czuł się jeszcze gorzej. Jego jedyna towarzyszka, jedyna osoba, z którą nawiązał kontakt, którą od początku polubił i z którą czuł się względnie dobrze. No ale jak widać magia musi wszystko psuć. - To straszne, nie czuć się pewnym bezpieczeństwa własnego umysłu. - szepnął niespodziewanie, patrząc gdzieś na bok. - Uważam, że ten rodzaj magii powinien być zakazany. Umysł człowieka powinien być jego niezdobytą twierdzą. A tak... Może właśnie zepsuta została potencjalna przyjaźń. I po co? Wszystko dla głupiej zabawki turystycznej. Patrzył z goryczą na maskę, kiedy Anabell tak ocierała lzy z oczu. Chciał zrobić cokolwiek, wyczarować jej chusteczkę do nosa, ale zapomniał języka w gębie i inkantacji tak banalnego zaklęcia. A potem wszystko się zmieniło. Trafili do wspomnienia, w którym znów Nicholas znalazł się wbrew swojej woli. Chciał coś powiedzieć, chciał się obronić przed wglądem w prywatne sprawy rudej dziewczyny, ale wspomnienia dzialaly na własnych zasadach. Kiedy wizja się skończyła, znów stali w sali pelnej luster, a on bał się poruszyć, żeby nie spłoszyć znów dziewczyny. - Nie pokazałaś mi tego dobrowolnie, prawda? - zapytał cicho. Położył dłoń na jej dłoni, zatrzymując ją na swoim ciele trochę nieświadomie. Zapatrzył się w dziewczynę, nie wiedząc, jak ma się zachować. Budziła w nim jakieś odruchy opiekuńcze. Chciał ją chronić, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że póki co to on jest głównym źródłem jej zmartwień. - Ten ogród wyglądał bardzo przyjemnie. Tak normalnie i... Tak jak w domu być powinno, prawda? Zdawał się mocno zagubiony. Nie wiedział, czy on też tak podbiegał do swoich krewnych i tarmosił ich po głowie. To wydawało się takim swobodnym, rodzinnym gestem. Naprawdę brakowało mu czegoś takiego.